poniedziałek, 12 października 2020

Od Yira - "Projekt Różowego Słońca" cz.1

To nie była jego decyzja. To nie był jego wybór, to nie była jego wola. Nie chciał zabijać. Nie chciał być mordercą. Nie tego pragnęło jego serce.

A jednak stało się. Pod jego łapami leżał rozpłatany na pół szop, pachnący intensywną, świeżą krwią. Śliskie węże wyskoczył ze swojego więzienia brzucha, powoli wypełzając coraz dalej od ciała. Ziemia, choć wilgotna, piła chciwie czerwoną posokę, nie zwracając uwagi na przerażonego wilka stojącego tuż obok jej długo oczekiwanego posiłku. Czarne ślepia futrzaka, jeszcze niedawno pełne strachu i, cóż, życia, teraz przypominały puste szkła wsadzone w oczodoły czaszki.

Nagle przypomniał sobie, dlaczego nigdy nie zdarzyło mu się nie jeść mięsa. Ani brać udziału w polowaniach.

Atramentowy basior ledwo zdążył odskoczyć od truchła, zanim śniadanie postanowiło niespodziewanie wyjść przeciwną stroną niż zaplanowała natura.

Paki, który pomagał nowemu członkowi Watahy Srebrnego Chabra, podszedł do szopa bez tego typu problemów i po prostu chwycił go w pysk. Jelita zawisły w powietrzu niczym różowe girlandy.

– Sysko s soząsku? – zapytał rudy poprzez futro.

Yir wytarł kufę łapą i potrząsnął łbem.

– Ta… Przypomniało mi się, że nie lubię mięsa.

Pytające spojrzenie zawitało na twarzy pomarańczowego basiora. Jasne, każdemu trzeba wyjaśniać.

– Jestem wegetarianinem. Martwe zwierzęta mnie… brzydzą. Nie jem przez to mięsa. Z wyjątkiem ryb, one wyglądają na martwe jeszcze za życia.

Paketenshika kiwnął w zrozumieniu głową. Trochę dziwne, że tak po prostu przyjął tą wiadomość, ale pomocnik medyka nie zamierzał narzekać.

Wrócili do watahy, przez całą drogę Yir unikał patrzenia na trupa, tam podzielili się zdobyczą z innymi. Znaczy się z tymi, którzy tego najbardziej potrzebowali. Pozostali zazwyczaj byli w stanie polować samodzielnie i nie potrzebowali dokarmiania, co jest w sumie całkiem oczywiste.

Basior z długimi włosami poszedł gdzieś w swoją stronę, wyraźnie odłączając się od grupy. Potrzebował ciszy. I dużo spokoju. Wyjątkowo nie czuł się na siłach dzielić radość watahy. Właściwie to bardziej czuł się jak sprana szmata do podłóg. Gdyby wilki myły podłogi.

Usłyszał za sobą kroki innego wilka. Zapewne ktoś zobaczył jego ponury nastrój i postanowił pomóc, a przynajmniej spróbować.

– Wszystko w porządku? – znowu to samo pytanie, tym razem głos należał do Yuki. – Wydajesz się dość przybity.

– Bo jestem przybity. Nie mam dzisiaj humoru.

– Rozumiem… Chcesz się przejść?

Yir kiwnął potwierdzająco głową i ruszył za waderą, która już kroczyła w stronę górskich zboczy, obecnie z dnia na dzień coraz bardziej przybierających jesienne barwy. Północny wiatr przynosił ze sobą zimne powietrze, co zmuszało wilki do wytworzenia już grubej, zimowej okrywy. Zapowiedź mrozu szczypała w nos, chwytała za uszy, mierzwiła futro na szyi i plecach. “Nadchodzi zima”, zdawała się szeptać. “Ubierz się.” Basior całkowicie się z nią zgodził. Poczuł na sobie wzrok towarzyszącej mu Yuki.

– To pewnie zabawne. Umarłem już raz, więc na chłopski rozum nie powinienem bać się śmierci. Brzydzić się jej. A jednak… Gdy widzę martwe zwierzę, nie mogę powstrzymać wymiotów. Wizja kopnięcia w kalendarz wywołuje u mnie ciarki, chociaż już raz byłem po drugiej stronie, wiem, co tam na mnie czeka. Miałem krew na łapach, gdy umierałem po raz pierwszy, miałem krew w pysku od uderzenia. Być może to obrzydziło mi jedzenie surowego mięsa, ale to dlaczego ryby mnie nie brzydzą? Też mają krew. To musi dotyczyć śmierci. Nieuchronnego punktu kończącego nasze życie, a przynajmniej wywracające je do góry nogami. Życie naszych dusz, znaczy się. Jedno się kończy, drugie zaczyna, to nieskończony zegar dnia i nocy, wzajemnie się wykluczających. Boimy się nocy, ciemności, nawet jeśli wiemy co nas tam czeka. No bo co jeśli się przeliczymy i czekać będą na nas gorsze rzeczy? Albo ciemność nigdy się nie skończy i nie ujrzymy więcej na oczy światła? Wszystko wydaje się takie nierealne, jak iluzja, jesteśmy tylko… Dlaczego mnie nie zatrzymujesz? – przerwał swoją wypowiedź gdy tylko zorientował się, że zaczął bredzić. – Pewnie to co mówię nie ma najmniejszego sensu.

– Ma tyle samo sensu co abstrakcyjny obraz – przyznała wadera. – Tylko niektórzy ten sens znajdą. Ja tam go nie widzę, ale i tak uważam, że całkiem ciekawie opowiadasz. Myślałeś, żeby być bajarzem?

Atramentowy uśmiechnął się, rozbawiony.

– Mamy taką posadę?

– Trzeba by było porozmawiać z Jagodą.

Oboje zachichotali na to żartobliwe nazwanie Agresta z wewnętrzną nadzieją, że alfa się o tym nie dowie. Na szczęście w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby o tym donieść, a poza tym… Czy Agrest był na tyle sztywny, żeby obrazić się za jagodę? Miał ciemną sierść i owocowe prawdziwe imię, pasowało to do niego.

Gdy tak sobie spacerowali i trochę chichotali - gdy temat zszedł na Paketenshikę, Yir poczuł się nieswojo i od razu zaczął gadać o czymś innym - gdzieś w oddali zabłysły kolorowe, migające światła. W powietrzu rozniósł się dźwięk wybuchu, gdzieś całkiem niedaleko, co przygwoździło wilki do podłoża. Wstrząs pojawiający się w tym samym czasie również wziął swój udział.

Kiedy tylko to się skończyło, basior skoczył na równe nogi i zmartwiony spojrzał na towarzyszkę spaceru.

– Wszystko w porządku? – teraz to on zapytał.

– Tak… Jest okej. – Wadera wstała na nogi, coś w oddali przykuło jej uwagę. Yir też spojrzał w tamtą stronę.

Coś tam się świeciło na różowo, niczym nietypowy świetlik. Tylko zapewne było dużo większe, bo świetlika przypominało tylko z tej odległości.

Znikąd pojawił się Paketenshika, również obserwując dziwne światło.

– Idziemy? – rudzielec był dość wesoło nastawiony na ewentualną oczekującą przygodę.

– Serio?

– Tak.

– No to idziemy.

No to poszli. Yir i Paketenshika poszli na przygodę życia zobaczyć różowe światełko w oddali, które wywołało takie zamieszanie.

<C.D. Paki>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz