Kłusowałem przez las, węsząc i rozglądając się w desperackich próbach wykrycia czegokolwiek jadalnego, co mógłbym zanieść do jaskini medycznej. Niczego jednak nie czułem i nie widziałem, a moje myśli z każdą chwilą coraz skuteczniej zajmował rodzący się w głowie plan powrotu.
"Skup się, Szkło!" - zmarszczyłem brwi. Przystanąłem i zamknąłem ślepia, próbując odnaleźć w górnym wietrze chmurę zapachu, która mogłaby doprowadzić mnie do celu.
Coś chyba wyczułem. Odwróciłem głowę, w jedną, w drugą i ruszyłem szybciej, czując nową iskierkę nadziei wypełniającą moje płuca.
Truchtem, potem galopem. Gdy znalazłem się na śladzie zająca, zbliżyłem nos do ziemi i popędziłem z największą, jaką byłem w stanie w ten sposób osiągnąć, prędkością. Zaraz a jakimś drzewem, gwałtownie zatrzymałem się i skręciłem. Mój mózg zaczął pracować na wyższych obrotach, a ślina bezwiednie napełniać kąciki pyska. Sam byłem już naprawdę głodny.
Może piętnaście, może dwadzieścia minut podążałem za tropem.
Gdy podniosłem głowę, mogłem już dostrzec szare futerko siedzące gdzieś w krzakach. Bez ostrzeżenia odepchnąłem wilgotną ziemię tylnymi łapami i rzuciłem się do ataku.
Pogoń nie była długa. Moje łapy były wystarczająco sprawne, by dopaść zwierzę na zboczu jednego z piaszczystych, leśnych pagórków. Gdy zdyszany i umazany w pełnej pyłu ślinie i krwi opadłem na zimny piach, patrząc na zwłoki szaraka uśmiechnąłem się sam do siebie.
"Ile wilków z naszej watahy mogłoby to zrobić samodzielnie i tak szybko?" - zapytałem w duchu sam siebie, w głębi duszy czując jakieś niegrzeczne samozadowolenie. Szybko porzuciłem tą myśl, chociaż świadomość własnej siły nadal dawała mi niezwykłą radość.
Ech, gdzie się podział ten dawny, pogodny Szkło? Ten z czasów szczenięctwa, pięknego, wczesnego lata spędzonego na treningach, gdy wszystko jeszcze wydawało się tak szczęśliwe i proste? Odpocząwszy przez chwilę, westchnąłem i udałem się w drogę powrotną.
Na miejscu zastałem już Tiskę i Magnusa, którzy przynieśli ze sobą młodą sarnę. Etain widząc mnie, przejęła niewielką zdobycz i zarządziła:
- Zając jest dla Kary. Przyda jej się teraz lekkie, delikatne mięso. Sarnę rozdzielę pomiędzy resztę.
- My z Magnusem już jedliśmy - wtrąciła delikatnie Tiska.
- Jak chcecie - rzuciła nieco oschle wadera - i tak jest jej niewiele. Florze należy się największa porcja.
Podczas obiadu panowała względna cisza, dopiero pod koniec posiłku, nagle moje spojrzenie napotkało słabe spojrzenie Kary.
- Dobrze znów cię widzieć - szepnąłem w jakiejś przerwie pomiędzy jedną a drugą falą chaotycznych myśli, by zaraz po tym dojrzeć jej krótki uśmiech. W końcu zdałem sobie sprawę z potrzeby jaśniejszego przedstawienia zaistniałej sytuacji, jakbym czuł, że wilczycy należy się słowo wytłumaczenia - bardzo długo leżałaś jak bez życia...
Zamilkłem, dotknięty nagłą łapą żalu. Dziwnie wypowiadało się takie słowa. A jeszcze gorzej brzmiały skierowane do tak bliskiej przyjaciółki.
< Kara? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz