środa, 28 października 2020

Od Szkła CD Kary - "Zwrócone życie"

Na tamto spotkanie zmierzałem jak na wykonanie wyroku. Nie wiedziałem jeszcze tylko, jakiego.
- A jeśli ci powiem... że bardzo chętnie...
Każdy mięsień, każde włókno w moim ciele drżało z nerwów. O ile nie spodziewałem się, że pytając i otrzymując odpowiedź, jakakolwiek by ona nie była, będę potrafił ze stoickim spokojem wytrwać do końca i przejść nad nią do porządku dziennego, tak tym bardziej nie podejrzewałem, że kołowrotek emocjonalny, jaki urządziło mi długie i dodatkowo jeszcze rozciągnięte zdanie wypowiedziane przez przyjaciółkę Karę, spowoduje, że stojąc w bezruchu zacznę odczuwać duszności i nagłą potrzebę zwymiotowani, jakbym chwilę wcześniej przeżył wielki wstrząs.
- ...Spędzę z tobą lata życia jakie jeszcze są mi dane?
Tym razem, zanim jeszcze nasze pyski zbliżyły się do siebie, wyraźnie czułem, jak mój przełyk podskoczył, a gardłem zawładnął słony smak.
Nagle, nie mogąc już powstrzymać przepływającej przez całe ciało fali skurczu i rozluźnienia, uniosłem jedną z łap i trochę zbyt gorączkowo zarzuciłem ją na szyję wadery, z całej zebranej w sobie siły przyciskając jej pysk do swojego.
Chwilę to trwało, zanim odsunęliśmy się od siebie, wolniej, inaczej niż wcześniej. Popatrzyliśmy jeszcze, jedno na drugie, z uczuciem, którego nigdy wcześniej nie potrafilibyśmy wypowiedzieć na głos... i wszystko było już jasne. I gotowe.
- Trzeba powiedzieć Etain - nagle Kara spoważniała. Przez kilka sekund nie mówiliśmy niczego, aż wreszcie, pośpieszony wyczekującym spojrzeniem wadery, uśmiechnąłem się niepewnie. 
- Mogę to załatwić. Jeśli chcesz.
Pokiwała głową. Nie oczekując już niczego od miejsca naszego spotkania, tak nagle zamienionego w zwykłą, nudną plażę, niknącą na tle tego, co właśnie się wydarzyło, ruszyliśmy naprzód.
Jednak zanim dotarliśmy do celu, a w zasadzie wróciliśmy do miejsca naszego wczorajszego spotkania, Kara zatrzymała mnie gestem łapy i powiedziała zaniepokojona:
- Hej, poczekaj. Może nie dziś? Pewnie nadal będzie zła, wiesz...
- Spokojnie, znam ją już od dawna. Jakoś się porozumiemy.
Na miejscu sprawy wydały się prostsze, niż wcześniej myśleliśmy. Wilczyca była chyba w dobrym nastroju, bo zanim jeszcze nas zobaczyła, zawołała coś w kierunku wejścia, po czym oddaliła się. Zmieszany stanąłem u progu jaskini.
- Dzień dobry! - zawołałem, wchodząc do środka i kątem oka zauważając, że towarzyszka pozostała na zewnątrz.
- Co się stało, Szkło - nie siląc się na zbytnią uprzejmość, wadera posłała mi krótkie spojrzenie, by zająć się pracą, to jest, przekładaniem czegoś gdzieś.
- Chciałem zająć tylko krótką chwilę - chrząknąłem, stając jeszcze o krok bliżej i niespokojnie wodząc wzrokiem po ziemi. Naraz przełamałem się, odetchnąłem głęboko i podniosłem oczy. To tylko kilka słów. Czego się boję? Czyżby Kara mnie nastraszyła? Nastraszyła strażnika śledczego? Wolne żarty.
- Pobieramy się. Kara i ja - powiedziałem spokojnie, na pysk wpuszczając nawet nieco napięty uśmiech.
- Co? - medyk obejrzała się za siebie, a jej oczy nagle stały się jeszcze węższe, niż były zazwyczaj - czy wy oszaleliście? Teraz?
Przerwałem rumor oskarżeń machinalnym pokręceniem głowy.
- Etain, proszę. Nie niszcz tego - odpowiedziałem cicho, powstrzymując się od spojrzenia ku tonącemu w słońcu wejściu jaskini, by przekonać się, że ruda wilczyca na pewno nie będzie słyszała następnych słów - jak myślisz, co lepiej zrobi jej teraz... niż uczucie? Zaopiekuję się nią najlepiej jak potrafię, przyrzekam. Nie tylko tobie zależy na jej zdrowiu. Teraz już nie - przy ostatnich słowach przełknąłem ślinę.
Wilczyca przerwała to, co robiła wcześniej. Położyła na ziemi gliniany kubek i jakąś szmatkę, którą trzymała wcześniej w łapie i na chwilę wbiła wzrok prosto przed siebie.
Uśmiechnąłem się, gdy wreszcie odwróciła się do mnie. Przez pewien czas patrzyła tak na mnie z zastanowieniem, a ja, w najprostszych słowach, zacząłem czuć się, jakbym pytał o rękę jej córki.
W końcu, gdy łapy miałem już całe spięte, a oddech spłycony, i ona uśmiechnęła się lekko.
- Zatem mamy nową parę - tym razem to ona lekko pokręciła głową. Ten nieznaczny ruch jednak nie był w stanie zburzyć już mojego szczęścia, które dopiero teraz wybuchło na nowo i sprawiło, że w moim sercu zagościło niecodziennie piękne upojenie.
Co do upojenia...?
Wesele wyprawiliśmy następnego dnia. Nie było wiele czasu, by zwołać gości i przygotować wszystko w stu procentach jak należy, ale... byli i goście i procenty. Tiska i Magnus, jak zawsze serdeczni, urządzili specjalne łowy i przynieśli nam dwa, piękne jelenie.
Czy nam się śpieszyło? Nie, nie śpieszyło nam się. Ale nie było też na co czekać.
Gdy wszyscy oczekiwani (po prostu wszyscy) już zebrali się na miejscu, jednej z malowniczych lub nieco mniej malowniczych o tej porze roku łąk w centralnej części Watahy Srebrnego Chabra, uroczystość rozpoczęła się.
Podobno pierwszy ślub jest najbardziej stresujący. Brzmi przerażająco, ale to w zasadzie prawda. Wszystkie przygotowania przebiegały w nadzwyczaj spokojnej i przyjemnej atmosferze. Bez pośpiechu, ale i nikt nie rozwlekał niczego na siłę. Byliśmy po prostu my, we dwoje i najpiękniejszy dzień...
Zgrzyt.
Tego jednego dnia starałem się nie powracać myślami do nocy zapisanej w mojej pamięci złotymi literami, gdy to dwa młode wilki stanęły naprzeciwko siebie, by podjąć najważniejszą w życiu decyzję...
Starałem się tego nie pamiętać. Przynajmniej tego jednego dnia. Ale nie potrafiłem.
- I że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Obudziłem się, widząc tuż przed sobą duże oczy okolone chłodną czerwienią. Radosne spojrzenia wśród zebranych, łzy wzruszenia. Ceremonia zakończyła się szybko.
Gdy usiedliśmy wraz z tłumem gości, by zjeść, celebrować ten dzień, coś zakłuło mnie w samym środku. W głębi tego, co mógłbym nazwać sobą.
I znów pamiętałem.
Jak na złość, wszystkie tak radosne chwile przynosiły najbardziej bolesne wspomnienia.
A tymczasem, tymczasem bawmy się.
Na chwilę opuściłem głowę. Za wszelką cenę nie chciałem, by Kara dostrzegła cokolwiek z tego, co działo się w mojej duszy. Zaciskałem zęby i obiecywałem sobie, że to wszystko zaraz minie. I trwałem tak, milcząc, minuta za minutą. Najzwyczajniej w świecie czując, że ona przez cały czas jest gdzieś... tutaj. Gdzieś obok mnie.
Dopóki wolno gryzłem swoją porcję mięsa, a potem już chyba tylko odruchowo udawałem, że jadłem, łatwo dało się skrywać uczucia, ale w końcu stało się najgorsze, wadera popatrzyła na mnie. Nie czekając, uśmiechnąłem się. Odwzajemniła to, nie mówiąc niczego. Sam też nie przerwałem trwającej między nami ciszy, nie czując się na siłach wydukać czegokolwiek. Po prostu objąłem ją łapą i jeszcze przez chwilę siedzieliśmy tak, wtuleni w siebie, czekając, aż ostatni goście skończą posiłek.
- Bratowo! - nagle ktoś pojawił się, niekoniecznie w polu widzenia, ale gdzieś obok nas, z wyraźną nutką czystego, płynnego ducha w głosie, powiadamiając nas o swojej miłości - Szkiełko! Wszystkiego najlepszego, kochani!!! Już można składać życzenia?
Popatrzyliśmy po sobie i przytaknęliśmy, oboje w jednej chwili zaczynając cicho się śmiać.
- Można! - zawołał stojący nad nami Agrest w kierunku kilkunastu przyczajonych gdzieś z boku wilków, które mogliśmy dostrzec dopiero teraz. Naraz cała drużyna głośnych, lecz jednogłośnie przyjaznych dusz rzuciła się w ślad za pionierem błogosławieństw i otoczyła nas ciasnym kołem.

< Karasiu? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz