sobota, 31 marca 2018

Podsumowanie marca!

Kochani Członkowie WSC!
Dziś przybywam, dopiero co powróciwszy z długiej nieobecności, z wieściami mającymi krótko podsumować odchodzący w niepamięć marzec. Krótko, bo nie bardzo jest co podsumowywać - wiadomo, praktycznie cały miesiąc minął nam bezgłośnie, bez opowiadań. Dziś jednak radujmy się, moi drodzy, nadchodzi nowy, lepszy miesiąc. Idzie wiosna, rok szkolny mija, a my mamy być może jakieś zmagazynowane przez marzec pokłady weny. Liczba opowiadań napisanych przez aktywnych członków byłą dosyć wyrównana:

Wrotycz - 3
Kama - 2
Kuraha - 2
Haruhiko - 2
Palette - 1
Canay - 1

Ponieważ teoretycznie wyróżnione powinny zostać trzy wilki, a za samo pierwsze i drugie miejsce nagrodzone zostaną aż cztery osoby, tylko te miejsca zostaną uhonorowane. Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo dziękujemy za aktywność także wilków, które napisały jedno opowiadanie.
A tymczasem, pozostaje mi tylko życzyć Wam chęci do tworzenia w kwietniu!

                                                                             Wasz samiec alfa,
                                                                                Oleander

Od Kurahy CD Palette

Minęły już cztery dni od mojej ostatniej wizyty u Palette. Uznałem więc, że chyba mogę wreszcie się do niej wybrać. Co złego może się stać? Przecież mnie nie pobije, najwyżej pokrzyczy. Najważniejsze to zachować spokój.
Pogoda była naprawdę paskudna, deszcz padał już drugą godzinę, ale nie przejmowałem się tym! Wprawdzie musiałem znacznie zwolnić kroku, bo powstałe przez intensywne opady błoto, rozchlapywało się na wszystkie strony spod moich łap i brudziło śnieżnobiałe futro. Resztę drogi przeszedłem powolutku, uważając na warunki w jakich przyszło mi podróżować.
Paletki nie zastałem niestety w jej jaskini. Wszedłem nawet do środka, by upewnić się, że nie siedzi gdzieś w głębi, ale było pusto. Tylko zapach siarki, od którego kręciło się w nosie, mieszający się, z dochodzącą z zewnątrz wonią deszczu i mokrej ziemi.
Może była u rodziców? Albo u Wrotka, Kamy, czy swoich koleżanek z tamtego babskiego wieczorka? Zapewne tak, ale ta siarka... Nie, nie, nie! Siarka to jeszcze nie powód do zmartwień. 
Prawdziwym ich powodem było wrażenie, że każdy mięsień w moim ciele rozpaczliwie próbuje zainicjować zmianę formy w demoniczną. 
- Nic się nie dzieje, to tylko pozostałości po magii Gotha, norma - zapewniłem sam siebie. 
Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze - ostatnia desperacka próba organizmu, by zmusić mnie do współpracy. Na tym na szczęście się skończyło. Pozostało tylko irytujące mrowienie mięśni, które czasem odczuwa się po zbyt długim trwaniu w jednej pozycji. 
Wyszedłem na zewnątrz i truchtem ruszyłem przed siebie. Stopień czystości mojego futra nie miał już większego znaczenia, więc po chwili biegłem już najszybciej jak tylko potrafiłem. Mrowienie nie ustępowało. Próbowałem biegu, skoków, nawet parę razy wpadłem w drzewo. Odchodziłem już od zmysłów, ale nie zamierzałem się przemienić. Nawet nie liczyłem, że udałoby mi się zasnąć, gdybym próbował. 
Zdecydowałem się na powrót do domu, licząc, że zastane tam Shino, który może mi pomoże.

< Palette? >

czwartek, 29 marca 2018

WSC znów funkcjonuje!

Drodzy Członkowie WSC!
Moi mili, dziś wieczorem przybywam do Was z dobrą wiadomością. Nasza wataha już funkcjonuje tak, jak powinna! Mam nadzieję, że powracacie z weną i już niebawem prześlecie pierwsze opowiadania, które pomogą nam powrócić do normalnego trybu pisania.

                                                                                     Wasz samiec alfa,
                                                                                         Oleander

sobota, 24 marca 2018

Od Palette CD Canay'a

-Ja? Ja jestem sobą- odparłam nie łudząc się nad odpowiedzią.- To jak mnie każdy z osobna widzi to inna sprawa. Skoro każdy ma swoje standardy i sposób widzenia, niech mu sobie będzie, póki nie zacznie tego innym narzucać. Innymi słowy jestem sobą i pozostanę nią, czy to się innym podoba czy nie.
-Wraca ta spoko ty.
-Jakbym tylko w części była do polubienia.
-Kto wie.
-Więc? Zamierzasz tak się obijać czy ruszamy dalej?- Powiedziałam nagle stojąc a nie leżąc, jak dobrą sekundę temu. Zabawne bo sama nie zauważyłam swoją zmianę stanu. Basior parsknął w odpowiedzi. Można by rzec, że jakby cofnęliśmy się w czasie i znowu gawędziliśmy w swoich tematach, które oboje lubiliśmy. Idąc tak, dobiegło nas czyjś bieg. Odwróciłam się ku źródłowi dźwięku a tam biegł do nas wielce zdyszany wilk. Jak przystanął potrzebował jeszcze chwili, aby móc normalnie oddychać.
-Coś się stało?- Zapytałam pochylając się ku przybyłemu wilkowi.
-Dziwna sprawa... Potrzebują... Byś do nich podeszła... Matko, daj mi chwilę...
-Pewnie. Wyglądasz jakbyś zaraz miał wypluć płuca- powiedziałam spokojnie czekając aż, będzie w lepszym stanie.
-Dobra, już lepiej. Na czym stanąłem?
-Coś, że mam do kogoś podejść- dopowiedziała mu. Zastrzygł uszami.
-Och, racja. Niby sprawa nie jest pilna, ale jesteś proszona o przyjście najszybciej, jak możesz. Ale widzę, że oprowadzasz nowego członka...
-Gdzie to jest?- Przerwałam mu czekając na kolejne informacje.
-Na wschodniej części polany.
-Daj znać, że podejdę lada chwila.
-Ok. Dzięki, Palette!- Pomachał nam jeszcze i wilk znikł z pola widzenia.

< Canay? >

czwartek, 8 marca 2018

Od Canay'a CD Palette

- Do bajki napewno nie należysz. - Stwierdził Canay siadając obok wilczycy. - Poza tym związki na dłuższą metę nie mają nawet krztyny sensu. - Dodał obserwując okoliczne drzewa pokryte białym puchem.
- Żeby wszystkie wilki myślały jak ty nie było by już dawno naszej rasy. - Stwierdziła samica leżąc z zamkniętymi oczami, nie specjalnie miała ochotę rozmawiać z wilkiem, który marnował jej czas.
- W nasze miejsce pojawiłyby się nowe stworzenia, nie bój się natura doskonale sobie radzi bez naszej pomocy. Nie potrzebuje niczyjej pomocy... Poza tym nie każdy wilk jest tak durny, żeby pchać się w zwiazek, który jest tylko wielką burza z piorunami i stwarza niepotrzebne problemy.
- Sam jesteś jak ten problem. - Mruknęła wilczyca z obojętnym wyrazem pyska. Canay spojrzał przez chwilę na pierścień na swojej łapie, nie było można go zdjąć, każdy w jego rodzinie miał taki pierścień. Był nadawany zaraz po narodzinach i rósł wraz z wilkiem. Dopiero po śmierci wilka można było go zdjąć.
- Ha ha ha, bardzo miło mi to słyszeć. No i niestety nie mogę nic z tym robić, zostałem do tego stworzony przez naturę. - Canay wzruszył ramionami i delikatnie kiwnął głową jakby na potwierdzenie własnych słów. Zerwał się chłodny wiatr podnosząc futro wilka i przy tym pokazując czarne łuski. Wilczyca otworzyła jedno oko spoglądając na niego i jego łuski, które ponownie zostały przykryte futrem.
- Po co ci one? - Spytała zamykając oko i poprawiając się na plecach. Z pewnością ziemia pokryta śniegiem nie była zbyt wygodnym podłożem do spania, chociażby ze względu na świeże kretowiska.
- Niby co, łuski? - Spytał wilk podnosząc jedną brew i kierując na chwilę pysk w stronę leżącej samicy, a ta tylko mruknęła potwierdzająco. - Wiesz... Sam ich sobie nie stworzyłem. W mojej rodzinnej watasze każdy miał łuski, no z jednym wyjątkiem. - Dodał nieco tracąc humor.
- Jakim wyjątkiem? - Spytała wilczyca ożywiając się trochę.
- Moja siostra z drugiego miotu była, jest i będzie największą hańbą całej rodziny oraz watahy. Nie mam pojęcia czemu jej nie zabili od razu po porodzie. Nie dość, że była jakaś taka kolorowa to jeszcze miała jakiś nienormalny charakter. - Powiedział ze słyszalnym oburzeniem w głosie.
- Czyli jest normalna. - Stwierdziła wilczyca z lekkim uśmiechem na pysku.
- Na pewno nie w watasze i rodzinie. - Odparł Canay przewracając oczami. - A co do łusek to mnie chronią przed obrażeniami. Nie rozetniesz ich, nie przebijesz chyba tylko ze to dziękuję swoim przodkom, chociaż dziękuję to za wiele powiedziane. - A ty jesteś normalna?

~Palette~

środa, 7 marca 2018

Zmniejszona aktywność do 30 marca

Drodzy członkowie WSC!
Do 30 marca moja aktywność na WSC będzie stanowczo zmniejszona, czasem może być też problem z dodawaniem opowiadań. Postaram się wchodzić tu często i mam nadzieję, że w tym czasie również nie zapomnicie o naszej watasze.

                                                                                    Wasz samiec alfa,
                                                                                            Oleander

poniedziałek, 5 marca 2018

Od Kamy CD Atarangi - "Cień za Cieniem"

Nagle usłyszałam czyjeś wołanie. Zastrzygłam uszami i rozejrzałam się dookoła. Nikogo tu nie było.
- Kama!
Teraz wołanie było już głośniejsze i wyraźniejsze. Po tonie głosu domyśliłam się, że była to Atarangi. Z jakiego powodu mnie wołała? Nic nie przychodziło mi do głowy, więc ruszyłam jej na spotkanie. Pospiesznie przedzierając się przez gęstwiny szybko do niej dotarłam.
Jednakże jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie jest ona sama. Obok niej stał kot. Ale nie był to bynajmniej zwyczajny dachowiec! Zwierzę było niemalże całe zielone, jakby oblepione trawą i liśćmi, a na grzbiecie miało piękne kwiaty, fioletowe i żółte. Kot spoglądał na mnie ufnie i z sympatią.
- Kama, tutaj jesteś! - odezwała się wesoło Atarangi
- A kim jest twój nowy przyjaciel? - spytałam z zaciekawieniem
- Jestem Ngahere - odpowiedział kot - Atarangi zaoferowała mi pomoc i postanowiłem od tej chwili zawsze być przy niej i jej pomagać, kiedy będzie tego potrzebowała... - powiedział uroczystym tonem

< Ataranguś? >

sobota, 3 marca 2018

Od Kamy CD Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi"

Przez chwilę staliśmy zupełnie oszołomieni, patrząc jak Wrotycz znika gdzieś pomiędzy drzewami.
- Wracamy? - spytał Zawilec po chwili, przerywając ciszę
Z jego twarzy nie dało się wyczytać niczego konkretnego.
- Nie - odpowiedziałam krótko - Chodźmy do niego
- Dlaczego? Przecież sam uciekł... To raczej nie jest odpowiedni moment na rozmowę...
Ja jednak już nie słuchałam swego brata i zaczęłam powoli biec. Zawilec próbując się ze mną zrównać zawołał:
- Zaczekaj! Weź mnie posłuchaj!
Po chwili zastanowienia, zwolniłam i zatrzymałam się.
- O co ci chodzi? - spytałam
- Pójście do Wrotycza to chyba nie jest dobry pomysł. On nie zachowywał się zbyt normalnie. - zaczął powoli Zawilec - Wydaję mi się, że on jest...
- Może niezrównoważony, albo chory psychicznie, co? - dokończyłam z lekką nutą złości - Przecież sam mówiłeś, że jest naszym przyjacielem!
- Ja tylko się o ciebie martwię - powiedział Zawilec trochę smutno
- Doceniam to, ale nie próbuj mnie powstrzymywać - powiedziałam już trochę łagodniej - Chcę się dowiedzieć o co mu chodzi, chcę zrozumieć...
Mój brat cicho westchnął i kiwnął głową na znak zrozumienia, a ja zaraz po tym zniknęłam za drzewami, zostawiając go samego.
Niezbyt szybkim biegiem podążałam tą samą drogą, którą wcześniej poruszał się Wrotycz. Dzięki temu, że wciąż czuć było w powietrzu jego woń, nie miałam żadnego problemu tam, gdzie zmieniał kierunek.
Mijając drzewa i krzewy rozmyślałam o tym co się wydarzyło. Gdy przypomniałam sobie ten moment, kiedy Wrotycz mnie pocałował, ogarnęło mnie jakieś dziwne, nieopisane uczucie. Co on do mnie czuje? I... co ja czuję do niego?
Nawet nie licząc tego, Wrotycz zachowywał się dosyć dziwnie... Dlaczego? O co mu chodziło? Miałam nadzieję, że jak najszybciej zyskam odpowiedzi na te pytania.

< Wrotyczek? >

Od Wrotycza CD Haruhiko

No i miałem rację, w mgnieniu oka spuścił z tonu ponad wszelkie moje oczekiwania. Muszę przyznać, że śmiać mi się chciało, gdy usłyszałem przepełniony pokorą głos naszego nowego członka. Powstrzymałem się jednak przed tym i kolejnymi uwagami, którymi mógłbym go uraczyć, nie zamierzałem bowiem zrażać do siebie bez powodu następnej, być może poczciwej duszy. Po kilku sekundach, gdy basior nadal nie podnosił głowy, a jego wzrok uporczywie wwiercał się w ziemię, westchnąłem cicho, półświadomie dając do zrozumienia, że nie pochwalam tego, co właśnie wyprawia. Lekko uniósł pysk, nie bardzo chcąc chyba spojrzeć mi w oczy, nawet pomimo kilku moich stanowczych prób nawiązania kontaktu wzrokowego.
- W takim razie chodźmy, Haruhiko - mruknąłem, odwracając się na pięcie i truchtając przed siebie. Przez cały czas pozostawałem czujny, mając na uwadze co najmniej dziwaczne zachowanie wilka. Tak, stanowczo i on sam był lekko dziwny. Lepiej na razie na niego uważać.
Tymczasem basior lekko kiwnąwszy głową podążył za mną. Dosyć szybko okazało się, że przestaje nadążać za moimi prężnymi krokami, jednak i tym razem moja wrodzona próżność wzięła górę i zamiast zwolnić tempa, przez dłuższą chwilę robiłem wszystko, by je utrzymać i jeszcze bardziej mu dołożyć, oczywiście cały czas przysięgając sobie w duchu, że robię to ostatni raz. Raz, czy dwa, gdy Haruhiko zaczynał biec, by zrównać kroku, prychnąłem nawet nieco drwiąco, starając się jednak nie przesadzać z tą ostentacyjnością.
W pewnej chwili, do moich uszu dotarły ciche głosy. To oni.
- Ludzie - rzuciłem, zatrzymując się gwałtownie. Mój towarzysz, nie zdoławszy wyhamować bez uprzedzenia, przeżył bliskie spotkanie z moim bokiem, szybko jednak zreflektował się i odsunął, kurcząc mięśnie w przepraszającym geście.
Obiekt naszego zainteresowania, grupka złożona z czterech, czy pięciu myśliwych przeszła obok nas w odległości kilkunastu metrów, po czym zniknęła w lesie. Ludzie nie zawsze są źli, większość tych mieszkających we wsi nie sprawia nam problemów. Ale mięsiarzy wytępiłbym bez mrugnięcia okiem. Odprowadziłem ludzkie stado pełnym gniewu wzrokiem, po czym, gdy tylko zniknęli między drzewami w bezpiecznej odległości od nas, nie czekając na nic, wyrwałem do przodu, zostawiając w tyle drugiego basiora. Zatrzymałem się dużo dalej, po kilku zakrętach. Tam, po chwili nasłuchiwania w oczekiwaniu na wilka, który miał do mnie dołączyć, usiadłem na ziemi, postanawiając poczekać na niego tutaj.
Wolałem nie spotkać nikogo z WSC, w mojej obecnej sytuacji byłoby to bardzo niekorzystne. Gdy jest się omegą, lepiej unikać bliskiego kontaktu z innymi wilkami. Uznałem także, że gdy bezpiecznie przedrzemy się z północy, na której obecnie się znajdowaliśmy, na południe, będę mógł zostawić Haruhiko gdzieś w okolicach Polany Życia, gdzie na pewno spotka kogoś bardziej odpowiedniego do oprowadzenia. Potem wrócę do siedziby, gdzie czeka na mnie reszta dowództwa ligi. Czegoś się napijemy, może w końcu uda się ustalić to, za co próbowaliśmy zabrać się od kilku dni i w końcu trochę odpocznę. To bez wątpienia najlepszy plan, jaki przychodził mi do głowy. I  jednocześnie najprzyjemniejszy w realizacji.
Siedziałem tak jeszcze przez dłuższą chwilę, cały czas nasłuchując odgłosów z głębi lasu. Jak długo jeszcze każe na siebie czekać? Nie może użyć nosa i po prostu mnie wytropić? Westchnąłem. W sumie nic mi się nie stanie, jeśli poczekam, nawet, jeśli basior jest troszkę nierozgarnięty.

< Haruhiko? >

piątek, 2 marca 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 18

Biegłem, z całą mocą odpychając łapami ziemię skrytą w śniegu, oddychając coraz bardziej równomiernie, z każdą minutą coraz spokojniej. Zajmując ciało i umysł powtarzającymi się, zapalczywymi ruchami, bezskutecznie starałem się nie powracać myślami do tamtej chwili. Przed oczyma jednak nadal stawał mi tylko jeden obraz...
Kama. Pewnie nie będzie chciała mnie znać. Dwójka moich przyjaciół została gdzieś tam, w lesie, nie chciałem nawet przypuszczać, co o mnie pomyślą. Nie szkodzi, sam wiem, że jestem niezrównoważony. Teraz pozostaje tylko próbować walczyć z tym przez resztę życia... albo spróbować uczynić z tego korzyść. Nie wiem, jak to zrobię, ale to będzie od dziś moim celem.
- Mundus! - zawołałem, gdy dotarłem na miejsce, do naszej zacisznej siedziby. Spod ziemi dały się słyszeć śmiechy i odgłosy wesołej rozmowy. "Ja nie mogę, oni nadal świętują" - pomyślałem tylko, z westchnieniem kładąc uszy po sobie.
- Mundus... - po raz kolejny tego dnia cicho wszedłem do jamy.
- Wróciłeś w końcu - ptak odwrócił się błyskawicznie i popatrzył na mnie, z zaniepokojeniem wstając ze swego miejsca - przepraszam was na chwilę - zwrócił się do pozostałych, po czym wyszedł za mną na zewnątrz.

- Co się tym razem stało? - westchnął cicho, widząc mój niepewny wyraz pyska.
- Zrobiłem coś głupiego - odwróciłem wzrok - znowu. Przyjacielu, ja już z tego nie wyrosnę. Nawet się tego nie oduczę.
- Zgaduję, że chodzi o te twoje... nagłe napady?
Popatrzyłem na niego podejrzliwie. On w ogóle o nich wiedział? No nic, nieważne. Smutno pokiwałem głową.
- Jak bardzo jest źle? - zapytał, siadając na ziemi.
- Nie wiem - przycupnąłem obok i wzruszyłem ramionami.
- Powiesz chociaż, co dokładnie zaszło?
- Nie - mruknąłem po chwili ciszy, przenosząc wzrok na rosnące w oddali drzewa. Nie wiedziałem nawet, co mógłbym powiedzieć. Co? Że zamiast trzymać uczucia na wodzy i panować nad pragnieniami, po prostu pozwoliłem im wyleźć na wierzch i sobą pokierować? Chyba nigdy nie zdołam tego wytłumaczyć Kamie... musiałbym przecież przyznać się, że oprócz tego, że lubię ją jako bliską osobę, jest w tym uczuciu dużo więcej...
- Nie mogę ci zatem niczego doradzić - bezradnie rozłożył skrzydła - może jednak postaraj się uspokoić i pomyśleć o tym później - westchnął, siadając na ziemi - kiedy trochę ochłoniesz, bo widzę, że to coś poważnego. A na razie, myślę, że powinniśmy skończyć rozmowę, którą zaczęliśmy przed dwiema godzinami.
- Masz jeszcze coś do powiedzenia w kwestii mojego stanowiska? Chociaż to chciałbym naprawić.
- Właśnie o tym mieliśmy pomówić - Mundus przeciągnął się nieśpiesznie i oparł o pień drzewa.
- A więc? - usiadłem naprzeciw niego i z cieniem nadziei w oczach czekałem na pomysł. W rzeczywistości, chociaż chciałem i planowałem odpracowanie jakoś skazy, którą wyryła na moim życiorysie Liga Beżowej Ziemi, nie byłem pewien, od czego mógłbym zacząć. Liczyłem w tej sprawie na pomoc przyjaciela, to on zawsze miał dobre pomysły.
- Zapomniałeś o szkoleniach?
- Co? - zastrzygłem uszami, dopiero po kilku sekundach przypominając sobie o tym światełku, które widniało gdzieś na końcu długiego, ciemnego korytarza, który miałem do przebycia.
- Mam taką koncepcję... - ptak zastanowił się przez chwilę, po czym przedstawił swój zamysł - dopóki należysz do Watahy Srebrnego Chabra albo Watahy Wielkich Nadziei, możesz próbować dostać się na szkolenia wojskowe, które NIKL przygotowuje co pewien czas. Ardyt już ci o nich opowiadał, mówił też, że dla przeciętnego basiora dostanie się do elity elit, która dostąpi zaszczytu bycia dokształconą przez najwybitniejsze wilki z terenów podległych tej zacnej organizacji, graniczy z cudem. Ty jednak masz pewne wrodzone zdolności, a zważywszy na całe dzieciństwo i trochę więcej, które spędziłeś na ćwiczeniach, jesteś bez wątpienia wśród tych mających spore szanse.
- Naprawdę tak uważasz? - uśmiechnąłem się lekko słysząc słowa, dotykające samego sedna mojej głęboko skrytej próżności.
- Mówię jedynie, że masz szansę, przyjacielu - podkreślił Mundus spokojnie - większość zależy od tego, jakich kandydatów tam spotkasz i jak pójdą ci wszystkie próby, którym zostaniesz poddany. Pomyśl jednak, co możesz przez to zyskać. Kiedy wrócisz tutaj z poręczeniem o zdanych egzaminach i zdobytym na szkoleniach doświadczeniu, alfy będą musiały poważnie rozważyć przywrócenie ci miana pełnoprawnego członka obu watah. Jeśli z jakiejś przyczyny to na nich nie podziała... - lekko zmarszczył brwi i zrobił chwilę przerwy - nie, o to bądź spokojny. Mówiłem ci już kiedyś, że czasami...
- Czyżby, że lubisz czasami troszkę zmieniać zasady? - przerwałem, gdyż nagle przypomniała mi się nasza rozmowa z czasów, gdy byłem jeszcze małym szczenięciem.
- Właśnie to.
- Ale nie powiedziałeś mi nigdy, że byłem twoim ulubionym szczeniakiem. I, że to dlatego tak ofiarnie pomagałeś mi z ćwiczeniami i zgodziłeś się nierozerwalnie związać z Ligą Beżowej Ziemi - patrząc w dal szerzej otworzyłem oczy - i dlatego pomożesz mi również i teraz, w razie, gdyby coś poszło nie po naszej myśli?
- Zauważyłeś, że zaczynasz myśleć dużo jaśniej, niż wcześniej? - ptak nieznacznie zmrużył oczy, przyglądając mi się uważnie - i tak, można tak powiedzieć. A co do ligi, być może zgodziłbym się do niej dołączyć także gdyby z taką jak ty wtedy bezradnością w oczach prosił o to ktoś inny, ale muszę z żalem przyznać się do tego, że to do ciebie od zawsze miałem pewną słabość.
- Z żalem? - położyłem po sobie jedno ucho.
- Zawsze uważałem, że wszyscy są równi, przynajmniej na pewnej płaszczyźnie. Tak chciałbym ich też traktować. A mimo to do ciebie miałem więcej serca, niż do pozostałych szczeniąt.
- Nie da się być zupełnie sprawiedliwym.
- Nie osądzaj tego z takim przekonaniem. W tym względzie nie ma niczego, co byłoby niewykonalne. Wszystko co zależy od umysłu... po prostu zależy od umysłu. Niektóre rzeczy są najzwyczajniej trudne do osiągnięcia. Ja również jestem tylko słabym śmiertelnikiem, muszę czemuś hołdować, a czymś gardzić. Do kogoś czuć więcej sympatii, do kogoś mniej. To naturalne.
- O co więc chodzi?
- Nie chcę, byś źle mnie zrozumiał, ale wciąż zastanawiam się, dlaczego akurat ty.
Chrząknąłem z niezadowoleniem. Dlaczego ja? Domagam się wyjaśnień.
- Coś ze mną nie tak? - mruknąłem, marszcząc brwi.
- Nie, skądże. Chodzi właśnie o to, że chyba nie polubiłem cię aż tak z konkretnego powodu. Widocznie taka jest już moja psia natura, do kogoś muszę się przywiązać. A być może ma to jakiś związek z twoim podobieństwem do Andreia, które jest tak wyraźne, że aż niepokojące.
- Andrei? Któż to taki?
- Był twoim pradziadkiem.
- Dlaczego uważasz, że jestem do niego podobny?
- Miał pewnie dobre serce, ale był jeszcze bardziej nerwowy, niż ty. I również robił całą masę bezsensownych rzeczy, które źle się kończyły... Nie chcę zresztą mówić źle o zmarłych. Jesteś do niego podobny nawet z wyglądu.
Mundus westchnął, a ja zastrzygłem uszami, przez chwilę niczego nie mówiąc. 
- Rekrutacja na szkolenia będzie odbywała się już niedługo, jeśli się nie mylę, czasu nie zostało więcej, niż dwa tygodnie. To niedużo, ale to, że praktycznie nie musisz się do nich przygotowywać, daje nadzieje. A tyle czasu w zupełności wystarczy, by dotrzeć do siedziby NIKL'u - powrócił do tematu naszej wcześniejszej rozmowy.
- Mogę przecież wyruszyć nawet dzisiaj! - niemal krzyknąłem z zapałem, zrywając się ze swego miejsca.
- Poczekaj, pohamuj ten żar, który z ciebie bucha - zawołał uspokajająco Mundurek, po czym zaśmiał się cicho - jest jeszcze jedna rzecz.
- Mów proszę - ponownie usiadłem, wbijając w niego pałający ciekawością wzrok.
- Chyba nie chcesz wyruszyć tam sam?
- C c co proszę? - zmarszczyłem nos, lekko unosząc wargi - mógłbyś pójść tam ze mną?
- Nie mówię tu o sobie, Wrotusiu - pokręcił głową - ale dlaczego nie mógłby tego zrobić na przykład Kuraha?
- Kuraha?! - przez moment zaliczyłem zjazd szczeny, słysząc imię, którego... powiedzieć, że się nie spodziewałem, to nic nie powiedzieć.
- Nie mam innego pomysłu - ptak niewinnie wzruszył ramionami.
- Chyba żartujesz - fuknąłem z oburzeniem - z jakiej racji ma ze mną iść?
- Po pierwsze, to jedyny basior z WSC oprócz ciebie, który ma szanse przejść rekrutacje. Od dziecka ćwiczył tak samo wytrwale, jak ty. Po drugie, mam świadomość, że chciałbyś, aby z tobą poszedł.
- Zgaduję, że jest jeszcze jakieś "po trzecie" - uniosłem brwi, a na moim pysku pojawił się zadziorny uśmieszek.
- Dobrze zgadujesz - Mundus chyba również uśmiechnął się w duchu, na chwilę opuszczając głowę i przymykając oczy - po prostu go lubię, na to też nic nie poradzę.
Prychnąłem, usiłując powstrzymać chichot.
- A więc wygląda na to, że jeśli Kuraha będzie chciał obłowić się w jeszcze więcej sławy i uznania społecznego, to idziemy we dwóch. Powiedz mi jeszcze, skąd ta sympatia? - zapytałem podejrzliwie.
- Długa historia - odrzekł tylko - zresztą nie znałeś nawet jego ciotki, co ci będę opowiadać. Po prostu idź i opowiedz mu o szkoleniach. Żal byłoby zmarnować potencjał, jaki drzemie w was dwóch, a przede wszystkim trzeba zdążyć dotrzeć do NIKL'u przed upływem czasu - Mundurek wstał i kilka razy machnął skrzydłami.
- Tak jest! - przytaknąłem ogniście i zdecydowanym krokiem ruszyłem na północ, w kierunku, gdzie spodziewałem się zastać basiora. Problemem pozostawała tylko moja obecna sytuacja, miałem jednak nadzieję, że Kuraś nie należy do wilków przejmujących się przynależnością klasową.

< Kuraho? Druhu najmilszy? >

Od Kurahy - "Wschodnie Klany", cz. 1

Sporo działo się ostatnimi czasy. Zarówno ja, jak i Shino, potrzebowaliśmy chwili wytchnienia. Po dłuższym namyśle, zdecydowaliśmy się na mały powrót do korzeni, w końcu nic tak nie oczyszcza umysłu i nie pozwala zacząć od nowa, jak powrót do punktu wyjścia. Miejsca, gdzie wszystko się zaczęło.
Samo dotarcie na nasze rodzinne tereny, było męczące i niesłychanie się dłużyło. Fakt - mieliśmy do przejścia naprawdę spory kawałek, ale żeby aż tak? 
Przestałem zaprzątać sobie głowę, pozostawionym za nami WSC, dopiero w połowie drogi. Hej, miałem w końcu małe wakacje, a przecież nikt tam nie mógł jakoś strasznie nabroić. Oprócz Wrotka, on mógł skomplikować jeszcze wiele rzeczy. Ale po cóż przejmować się przeszłością? A właśnie tym było dla mnie w tym momencie WSC - przeszłością. Nieuchronną przyszłością również, ale teraźniejszość leżała w lesie, nad dwoma rzekami, w cieniu niewysokich gór.

Przekroczyliśmy właśnie jedną z rzek, tym samym automatycznie znaleźliśmy się na terenach należących do klanu Nakatomi. O obu wiedziałem niewiele, choć o tym zdecydowanie więcej. Rodzina ojca pozostawała dla mnie w większości tajemnicą, ale liczyłem, że zmieni się to w ciągu najbliższych dni.
- Chyba powinienem zacząć powoli wyjaśniać niektóre sprawy - zaczął Shino, skacząc z kamienia na kamień, niczym rozemocjonowany nastolatek. Ale któż by się dziwił? Wreszcie był w domu. - Choć może masz najpierw jakieś pytania?
- Do którego z nich właściwie należę? Wspomniałeś kiedyś, że to skomplikowane - przypomniałem. Lis pokiwał głową w zamyśleniu.
- Rzeczywiście trochę jest - przyznał. - Bo widzisz, klan Taira jest, jakby to ująć, zgrupowaniem typowo rodzinnym, a raczej było. Z kolei Nakatomi zrzesza grupę zawodową, jaką są tak zwani "Łowcy demonów". Wracając do twojego pytania, jesteś ostatnim z klanu Taira, ale możesz równocześnie należeć do Nakatomi. Potem już tylko od ciebie zależy jak będziesz się przedstawiał.
- Czyli, musiałbym najpierw do niego dołączyć? -zapytałem.
- Ano, wypadałoby - przyznał lis. - Nie musisz się jednak martwić zasadami panującymi tutaj. Przez resztę życia będziesz daleko.
- W takim razie, jaki to ma w ogóle sens? - burknąłem, przeskakując nad podejrzaną dziurą w ziemi.
- Zobaczysz - rzucił przez ramię, skacząc na kolejny kamień.
- Wolałbym wiedzieć wcześniej, przecież wiesz.
- Dowiesz się wszystkiego już niedługo, ale nie ode mnie. Mógłbym coś pomylić, a tak czy inaczej, wolałbym pozostawić ten zaszczyt twojemu dziadkowi. Mam nadzieję, że jeszcze żyje...
Parsknąłem śmiechem. Shino zeskoczył z ostatniego głazu. Przed nami rozciągał się las. Mieliśmy właśnie wejść pomiędzy pierwsze drzewa, gdy drogę zagrodziło nam wielkie, skrzydlate stworzenie (I nie mam tu na myśli Mundurka). Jego pióra były zielone, przypominał trochę sowę. Cofnąłem się i spojrzałem na Shino. Nawet nie drgnął. Ptak odleciał po chwili i dołączył do dwóch innych, które kołowały nad nami.
- Spokojnie, Kuro, to tylko Tengu - zaśmiał się lis. - Zwykle nawet się nie pokazują, ale wyczuły demona, więc postanowiły interweniować.
- Liczyłem raczej, że powiesz co to.
- Ah, Tengu? Duchy opiekuńcze lasów i gór. Nie wszystkich oczywiście, są niemal wymarłym gatunkiem. Zielony jest związany z lasem, do którego właśnie weszliśmy, brązowy z tutejszymi górami. Klan Nakatomi zapewnia im ochronę, a one zapewniają ochronę klanowi.
- Co ze szkarłatnym? - Przypomniałem sobie o trzecim, który zdawał się być nieco oddalony od reszty.
- To zupełnie inna historia, a dla nas dobry znak - stwierdził mój towarzysz. Przewróciłem oczami.
- Powiedzmy, że ci wierzę.
- Nie masz innego wyboru, Kuro.

Sylwetkę szkarłatnego ptaka widziałem raz jeszcze, gdy przeleciał tuż nad nami, zwinnie omijając drzewa. Shino wydawał się zadowolony z tego faktu, a ja ciągle nie miałem pojęcia, co właściwie się dzieje. Gdy tylko wyszliśmy na sporą polanę, z drugiej strony której widniało już zbocze jednej z tutejszych gór, otoczyły nas wilki. No, może nie do końca wilki. Wiele z nich było psami i nie potrzebowałem wcale dużej wiedzy, by to zauważyć. Niektóre, dużo mniejsze ode mnie, rudo-białe o zakręconych ogonach, inne o zupełnie krótkiej, beżowej sierści. Wilki były jasno umaszczone, o smukłych sylwetkach. 
Starałem się, w miarę możliwości, nie pokazać po sobie zakłopotania. Syknąłem, wpadając na Shino, gdy zatrzymał się przed psem, który wyszedł nam naprzeciw.
- Strażnicy oczekują nas w górach? - zapytał Shino. 
Nie doczekał się odpowiedzi, jedynie kiwnięcia głową. Minęliśmy zbiorowisko, kierując się w stronę gór.
- Możesz mi wyjaśnić, co tu się właściwie dzieje? - zapytałem spokojnie.
- Nie mam pojęcia, Kuro - przyznał lis. - Szkarłatny Tengu przybył jakiś czas temu do WSC z wiadomością, że mam cię tu sprowadzić, reszty jedynie się domyślam.
- Nie mogłeś tak od razu? - burknąłem.
- Pewnie, że nie.

   C. D. N.

Od Haruhiko CD Wrotycza

Słysząc słowa basiora, momentalnie wyprostowałem się. Młody alfa? Czyli tak jakby mini alfa? To znaczy, że... Prawie zamordowałem swojego szefa, oczywiście, tylko prawie. 
- Przepraszam za me słowa, panie. - Skłoniłem się jak najniżej byłem w stanie. - Nie wiedziałem, z kim mam do czynienia.. Wybacz te okropne zachowanie wobec waszej osoby.-
Podniosłem łeb dopiero wtedy, gdy basior westchnął cicho. Tym razem nie wyprostowałem się, od razu uznając jego wyższość. W duchu pomściłem na swoją ignorancje i fakt, że nie potrafię zapanować nad samym sobą. Być może powinienem spotkać się z kimś, kto pomoże mi uwolnić meandry umysłu od tej ciągłej żądzy krwi. Na szczęście, Wrotycz uśmiechnął się jedynie tryiumfująco, zadowolny z faktu wygrania tej niewerbalnej bitwy o władzę.
- W takim razie, chodźmy, Haruhiko. - Basior potruchtał powoli przed siebie, oglądając się raz po raz przez ramię. Cały czas jednak naśłuchiwał, aby w razie czego zacząć się obronić. Chęć do ukrócenia jest ziemskich cierpień przeszła, można by nawet rzec, że została wymazana z mojego umysłu i na jej miejscu pojawiło się wspomnienie wyniosłej postaci mojego pana. Był jak gniewny bóg, strącony z niebios, aby tułać się wiecznie po pustkowiach. I tak samo jak eteryczne bóstwo, był zabójczo przystojny. Z tyłu głowy pojawiła mi się myśl, że "zabójczy" to odpowiednie określenie Wrotycza - mimo postury, emanował potęgą i siłą. Nie miałem zamiaru z nim walczyć, na pewno nie na śmierć i życie, chociaż mały trening w przeszłości nikomu nie zaszkodzi.
Skierowaliśmy się przed siebie, w całkowitej, pełnej napięcia ciszy. Próbowałem dotrzymać mu kroku, co przychodziło mi z trudnością. Aby nieco nadgonić, czasami zaczynałem biec. Na ten widok wilk prychał ostentacyjnie. Nie zwracałem mu uwagi, nie chcąc się narazić młodej alfie. W moich oczach nadal nią był, mimo, iż od razu wyłapałem z jego myśli wzmiankę o byciu omegą. To nie miało znaczenia. Wrotycz miał w sobie zbyt wiele gracji czy dostojności, aby być wyrzutkiem. Nadal jednak nie wiedziałem, co takiego zrobił, że zasłużył na los odszczepieńca. Basior nagle zatrzymał się, a ja wpadłem na jego bok. Od razu odsunąłem się, próbując nie zaciągnąć się wonią futra towarzysza. Pokręciłem nieznacznie łbem, odrzucając od siebie nazbyt wyuzdane skojarzenia. 
- Ludzie. - warknął Wrotycz, stając w bezpiecznym cieniu drzewa. Rozejrzałem się wokół, szukając zagrożenia. Kiedy ujrzałem grupę dwunogów z strzelającymi patykami, dołączłem bezszelestnie do alfy, żeby móc go chronić w razie walki. Oddałbym za niego życie, a nawet swą duszę, jeśli będzie trzeba. Wspólnie odprowadziliśmy spojrzeniem myśliwych. Bury wilk poczekał, aż przejdą dalej, po czym wystrzelił do przodu jak z procy.
- Ej, nie jestem tak szybki jak ty. - mruknąłem pod nosem i pognałem za basiorem. Szybko straciłem go z pola widzenia, w dodatku te tereny nie były mi całkowicie znane. Stanąłem więc na brzegu rzeki i spojrzałem w stronę domu. Gdzieś tam sa istoty, które chcą naszej śmierci, śmierci Wrotycza. Czy nie lepszym rozwiązaniem byłoby... najpierw pozbyć się ich?
- Bezsilność . - Wyszeptałem w nicość, nim ruszyłem na poszukiwania swojego pana.

< Wrotyczeusz? >

Od Wrotycza CD Haruhiko

- Dokąd truchtam? - odetchnąłem powoli, próbując nie dać po sobie poznać napięcia. Chyba nie do końca mi to wychodziło, po prostu czułem, że basior widział wszystko, przeszywając mój umysł na wylot. Mimo to nie zamierzałem zmieniać swojej postawy względem niego. Może mi naskoczyć, znam swoje możliwości na tyle dobrze by ocenić, ile czasu zajmie mi powalenie go na łopatki. I nie zmieni tego nawet ten zastraszający uśmieszek, mój nowy znajomku. Może żyję niedługo, ale przeszedłem już zbyt wiele, by zlęknąć się kogoś takiego.
Po chwili ciszy, jaka zapadła po moim pytaniu, postanowiłem mówić dalej:
- Nie wyglądasz na dużo starszego ode mnie, wilku. Nie wiem także, czemu odwracasz się do mnie tyłem, wiedząc, że w każdej chwili możesz zostać zaatakowany - lekko uniosłem wargi, odsłaniając rząd mocnych ponad normę kłów. Na Haruhiko nie zrobiły one chyba wrażenia, a nawet jeśli, umiał ukryć to lepiej niż ja. Uniósł głowę i przez chwilę patrzył na mnie z góry. W końcu, nieznacznie rozluźniając napięte mięśnie na szyi, zrobiłem to samo. Trwało to dłuższą chwilę, niewyszukane demonstrowanie sił zaczęło mnie już nudzić. Przeciwnika jednak scena ta zdawała się bawić, jakby nigdy wcześniej nie spotkał silniejszego od siebie. Uwaga, możesz się zdziwić, Haruhiko.
- To co? Gdzie najpierw? - wreszcie basior odwrócił wzrok, rozglądając się wkoło. Jako pierwszy. Co prawda zrobił to morderczo dystyngowanie, jakby po prostu nie chciało mu się dłużej patrzeć na coś tak mało ważnego jak ja, ale to on odpuścił. Teraz to w zupełności wystarczyło, później trochę go spoziomuję. W końcu uspokajanie każdego w ten sam sposób, ten, który pierwszy przychodził na myśli, to żadna rozrywka. Prawda?
- Wyobraź sobie, że nigdzie właśnie nie truchtałem - syknąłem przez zęby, równocześnie zastanawiając się, jak bardzo nierozsądnym byłoby zbyt wczesne wyjawienie mojej pozycji w watasze temu wilkowi. Oczywiście nawet przez myśl nie przeszłoby mi przyznanie się do bycia omegą. Już sobie wyobrażam, do czego byłby zdolny akurat taki typ, gdyby się o tym dowiedział - ale jeśli nie czujesz się na siłach poznać naszych terenów samodzielnie, mogę, powiedzmy, pokazać ci najważniejsze ośrodki. Rzecz jasna, jeśli będziesz w stanie chociaż na ten czas przyjąć do wiadomości, że masz do czynienia z młodą alfą Watahy Wielkich Nadziei i przywódcą Ligi Beżowej Ziemi - wyprostowałem się z powagą, uważnie śledząc reakcję Haruhiko. Zazwyczaj nie czułem potrzeby nawet wspominać o moim stanowisku podczas zwykłej rozmowy, tym razem jednak coś podkusiło mnie, by nie tylko to zrobić, ale i jak najwyraźniej je podkreślić. Nie mam pojęcia dlaczego, ale podświadomość, o której istnieniu opowiedział mi już dawno temu mój najwierniejszy przyjaciel, podpowiadała mi tym razem, że pochwalenie się swoim, być może ciut nieaktualnym stanowiskiem młodej alfy WWN i jak najbardziej niewygasłym przywództwem ligi może nieco zmienić pochopne oceny tego na oko nierozsądnego prowokatora.

< Haruhiko? >

czwartek, 1 marca 2018

Od Haruhiko

< Bonjour >

Stanąłem na brzegu skały, wpatrując się w pustkę przede mną, na las w dole i dachy ludzkich siedzib w oddali. Byłem sam, zmęczony po podróży i długiej dyskusji z alfą o moim przyjęciu w ich szeregi. Zdawało mi się jednak, że największym wysiłkiem było właśnie zmuszenie się do kontaktu z wilkiem. Westchnąłem cicho, podniosłem pysk i zamknąłem oczy, pozwalając podmuchom wiatru zmierzwić swoje futro. Samotność owinęła moje serce jak wąż, powodując niemiły uścisk. Byłem do tego przyzwyczajony od samego początku. Łatwo było powiedzieć tę częściową prawdę - "Nic nie czuję". Ale tak nie było. Brak było mi wyrzutów sumienia, lecz podstawowe emocje czasami pojawiały się i znikały. Próbowałem je nazywać, zapamiętać, odtworzyć.
- Smutek. - wyszeptałem prawie bezgłośnie i przeciągnąłem pazurami po kamiennej powierzchni. 
"Dlaczego nie jesteś jak twoi bracia?" Głos matki rozbrzmiał w mojej głowie, boleśnie uświadamiając mój problem. Byłem inny, nie mogłem tego zmienić.
"Jesteś zepsuty, dlaczego nas pokarano takim matołem.." Pamiętałem zbyt dobrze, jak ojciec próbował mnie przytrzymać pod wodą w rzece tak długo, aż znieruchomiałem. Zadrżałem na wspomnienie zimnej, a za razem mętnej wody, wypełniającej moje płuca, Miałem zaledwie cztery miesiące, a świat już chciał się mnie pozbyć. Tym razem, to ja pozbędę się jego. Raz na zawsze.
- Złość... - Uniosłem kącik pyska, odsłaniając kły. Światło odbiło się od nich zlowieszczo. Po moim grzbiecie przeszedł dreszcz ekscytacji. Zniszczę pierwszego wilka, który stanie mi na drodze. Chcę poczuć, jak życie ucieka przez rany, jak krew osadza się głęboko w moim futrze i rozkwita niczym mak na śniegu. Opuściłem głowę, dopiero po chwili otwierając oczy.
- Taki jest mój plan. - Chwilę wbijałem spojrzenie w drzewa, czekając na ruch. Byłem pełny adrenaliny, jakby cały mój organizm przywołał jej wszystkie zapasy, abym mógł dokonać swojego dzieła. Delikatnie, niczym malarz zaczynający swe dzieło pociągnięciem pędzla na płótnie, zeskoczyłem na dół. Ktoś był w lesie, słyszałem oddech i wyczuwałem siły życiowe. Nie obchodziło mnie, kim ten nieznajomy jest. To nie miało znaczenia. NIC nie miało znaczenia. Zwolniłem swój oddech, dostosowując kroki do bicia serca. Przy wypuszczaniu powietrza, poruszałem się do przodu, aby przy wdechu - zawisnąć. Moja ofiara nie mogła się dowiedzieć, że tu jestem. Cios, prawdopodobnie wycelowany w kark bądź tchawicę, zabiłby ją, nim zdążyłaby się obrócić. Jestem jak anioł smierci, przynoszący wybawienie od padołu łez i popiołów. 
- Słyszę cię. - Bury basior zatrzymał się i rozejrzał nieznacznie wokół, obracając uszy to w jedną, to w drugą stronę. Nasłuchiwał. Po jego zachowaniu wnioskowałem, że nie zna dokładnie mojej pozycji. Ale nie zmieniało to faktu, że c o ś wiedział. W takim wypadku, musiałem odroczyć jego wyrok. Wysunąłem pysk zza drzewa i skinąłem łbem na przywitanie. Nie odzywałem się, czekając na reakcję wilka. Nieznajomy był stosunkowo wysoki, lecz chudy. Jego umysł wypełniały skłębione myśli, przemijające tak szybko, że złapanie chociażby jednej graniczyło z cudem. Byli znajomi, rodzice, rozmyty las,... Ale nic wartego szczególnej uwagi.
- Ktoś ty? - Przybysz przyjął postawę dominującą, lecz nie warczał. Zdawał się być jedynie zirytowany. Zaśmiałem się krótko i pokazałem w całej swej okazałości. Długo mierzyliśmy się wzrokiem. Gdy cisza zbyt długo się przedłużała, postanowiłem zabrać głos.
- Haruhiko, nowy w Watasze Srebrnego Chabra. - Powiedziałem spokojnie i zamerdałem ogonem, aby nadać mym słowom przyjazny wydźwięk. Swoje stanowisko postanowiłem przemilczeć. Mówienie, że jest się mordercą przypadkowym osobom to jak przyznanie się do gwałtu na pierwszej randce. Teoretycznie można, ale niesmak pozostanie. Zależało mi w pewnym stopniu na dobrych relacjach. Basior przechylił pysk na bok.
- Wrotycz. - odparł, przedłużając samogłoski. Zmylił mnie tym, gdyż nie byłem pewny, czy się zastanawia czy sugeruje między literami, że powinienem się wynosić. Zauważyłem pewną ciekawą rzecz w zachowaniu Wrotycza. Jego barki poruszały się szybciej niż powinny względem tempa oddechu, co znaczyło o jego rosnącym zdenerwowaniu. Byliśmy nawet do siebie podobni. Oczywiście, to ja byłem tym lepszym i przystojniejszym. 
- Mogę spytać, co taki chłopiec jak ty tutaj robi? W końcu, ludzie są niedaleko, po lesie krążą podejrzane osobniki.. - Zacząłem wyliczać, równocześnie krążąc wokół basiora. Spojrzenie, które wbijało się w moje plecy, nie należało do najprzyjemniejszych. - Co jeśli ktoś zaatakowałby ciebie...? -
- Potrafię sam o siebie zadbać, Haruhiko. - Wrotycz stanął mi na drodze, więc uniosłem powoli wzrok z ziemi na poruszające się mięsnie na pysku wilka. Nagle, nieco wbrew sobie, zaśmiałem się gromko. Nie wiem, czy to już szaleństwo czy po prostu z tej perspektywy basior wyglądał jak zdenerwowany borsuk. Prawdopodobnie, jedno i drugie. Chwilę zajęło mi opanowanie się.
- Ohhh, przepraszam. Jak już tak rozmawiamy.. Może pokażesz mi, dokąd truchtasz, piękna gazelo? - Mój uśmiech mógł mówić tylko jedno. Lepiej, żeby basior szedł za mną, o ile nie chce trafić na pewne... niedogodności.

< Wrotycz? >

Nowy członek!


Haruhiko - morderca