wtorek, 30 sierpnia 2016

Od Oleandra CD Maxa

Coś chwyciło mnie na skórę na karku unosząc do góry. pisnąłem, czując rwanie w grzbiecie. Zacząłem wić się rozpacziwie w uścisku wielkoluda.
Czułem na karku loowaty oddech wielkiego stwora. Ten huśtając mną na prawo i lewo uniósł mnie w nieznane. Podkuliłem nogi, które raz poraz zaczepiały o gałęzie. Poczułem zrezygnowanie.

~~ Tymczasem Max i Ami, szli przez las, pełni niepokoju, kierując swe kroki do jaskini zajmowanej teraz przez Manti i Apara... ~~

- Co mogło się stać? - mruknął Max, zniżając głowę ku ziemi i kładąc uszy po sobie. Zastanawał się głęboko. Ami szła obok, cicho stąpając po ziemi. Las był niespotykanie cichy, nawet wiatr prawie nie poruszał gałęziami drzew gdzieś wysoko w górze. Słychać było jedynie nieśmiałe kroki.
- Manti? Apar...? - Ami cicho zajrzała do ciemnej, cichej jaskini, cichszej i ciemniejszej niż zazwyczaj.
- Nie ma nikogo - odezwał się Max podchodząc do kotki i marszcząc brwi. Jego głos wzmocniło tajemnicze echo szumiące w głębi groty, z której wydobywało się chłodne, nieco wilgotne powietrze.
- Może poszli na polowanie? - zastanowiła się Ami przez chwilę.
- Niewykluczone - Max gwałtownie wypuśicł powietrze stając się na chwilę o kilka centymatrów niższy - Co tam mówiłaś? Ach, Mundus. Może on wie. Tylko ja nie wiem gdzie go szukać - przymróżył oczy - to znaczy myślę, że za chwilę się spotkamy - dodał, jakby próbując pocieszyć samego siebie - w końcu musi wszystko wiedzieć. Wobec tego i wszędzie być.
Max uśmiechnął się słabo. najwidoczniej był przytłoczony tymi wszystkimi strasznymi wypadkami. Szli przed siebie, powoli mijając las, wychodząc na Polanę życia, aż w końcu wyszli na wielką otwartą przestrzeń. Słońce, miło oświetlające dziś świat nagle wydało się silniejsze i bardziej bezwzględne. Zapewne dlatego, że odbijało sie od ubitego piasku sięgającego a ż po horyzont. To Stepy.
- Myślisz, że tutaj znajdziemy kogoś, kto będzie mógł nam pomóc? - rzekła Ami niepewnie.
- Nie - Max odwrócił się na pięcie - zaa... ojej. Zawracamy...
Ami również odwróciła się błyskawicznie. W cieniu drzew rosnących kilka metrów od granicy Stepów stał przygarbiając się Mundus. Skłonił się, widząc odwróconą Ami i wyszedł spod drzewa.
- Miło mi widzieć. W jakim celu chcieliście wejść na Stepy? Nawet na Polanie Życia jest dosyć słonecznie, a co dopiero na takim pustkowiu. Z resztą nic ciekawego tam nie ma - pokręcił głową. Choć mówił do obojga, dało się zauważyć, żę zwracał się głównie do kotki.
- Dobrze, że cię widzimy - odetchnął Max - nie wiesz może, gdzie podziewa się Oleander?
- Nie - znów pokręcił głową z wyrazem zatroskania na twarzy.
- Pomóż nam go poszukać! - powiedziała Ami.
- Z największą przyjemnością - Mundus znów ukłonił się, po czym jednym skokiem znalazł się przy kotce. - wiesz, Ami - wyglądał na zachwyconego propozycją - mam doświadczenie w szukaniu wilków. Co i rusz kogoś szukam. Eclipse, Beryla, Oleandra, Andreia... ostatnio wyjątkowo często. Kiedyś Eclispe nam zaginęła. Kilka dni żeśmy szukali...
- Ech... - Max położył uszy po sobie i z lekką irytacją ruszył przed siebie. Ami i Mundus podążyli za nim.
- A ty? - uśmiechnął się szeroko ptak - koty często czegoś szukają?
Ami nie odpowiedziała, gdyż ptak pełen entuzjazmu rzekł:
- Nie martw się Max, z takimi doświadczonymi towarzyszami podrócy znajdziemy go szybko. Nie mógł przecież tak poprostu zniknąć. Z resztą, zgubił się, to się i znajdzie. A wracając do naszej rozmowy. Jak byłaś myszą, to szukałaś ziarna na polu? To mnie ciekawi, bo przecież myszy nie umieją chodzić po kłosach zbóż...
Max, nie zwracając uwagi na idących za nim, rozglądał się. Szli teraz ścieżką biegnąca przez Polanę Życia. Przed nimi rozciągał się las.

< Max? >

Od Maxa CD Oleandra

Otworzyłem powoli oczy, zawiał ciepły przyjemny wiatr. Było już trochę późno. Usiadłem rozkoszując się urokiem tego dnia. Wszystkie smutki z tamtych dni minęły, czułem się naprawdę dobrze, ale nie trwało to długo bo już po chwili poczułem głód. Westchnąłem, przecież nic nie może trwać wiecznie. Wyszedłem z jaskini mając nadzieje na szybkie znalezienie jakiejś zwierzyny. Chodziłem wszędzie, ale miałem pecha, nic nie znalazłem. Długo tak się włóczyłem, aż w końcu zdecydowałem się że może lepiej jak złowię rybę. Podszedłem truchtem do najbliższego strumienia. Spojrzałem się w wodę, pływało tam dużo, ba dużo to nawet za mało, pływało tam całe mnóstwo ryb ! Zdziwiłem się, a jeszcze bardziej z tego powodu że było tu dużo ryb, które pływały tylko w morzu, a jakby tego było wszystkie płynęły w tym samym kierunku. Patrzyłem na nie zdziwiony, ale po chwili pokręciłem głową i złapałem rybę pod rzucając ją do góry. Pac ! Ryba upadła na ziemię obok mnie. Chwyciłem ją w zęby i zaniosłem w cień, a tam spokojnie zjadłem. Nagle usłyszałem ciche kroki, na pewno nie były to kroki wilka. Wilk ma kroki dość ciężkie, a te kroki były ledwie słyszalne. Obejrzałem się szybko, ale to tylko Ami szła w moim kierunku.
- Max - powiedziała szybko - Nie widziałeś Oleandera ? 
- Nie - odpowiedziałem zdziwiony - Coś się stało ? 
- Nigdzie go nie ma ! - odrzekła niespokojnie
- Nie mógł tak po prostu zniknąć - powiedziałem zaniepokojony - A przecież nie mówił nam że gdzieś pójdzie...
- No i... co zrobimy ? -spytała się Ami
- Nie wiem, może pomoże nam Manti albo Apar... - rzekłem powoli
- Albo Mundus - dokończyła Ami

< Oleander ? >

Od Jaskra CD Kasai

- Nie! - krzyknął strażnik - Kanjiel tu nie przyjdzie!
- Jeśli chce się z nami spotkać, to przyjdzie - odpowiedziałem wyniośle.
- Zaprowadzę cię do niego - warknął wilk groźnie.
- Nie sądzę, by ci się to udało - prychnąłem ignorjąc groźny ton wilczura. Ten Westchnął głośno, kładąc się na środku jaskini.
- Mam to w nosie - mruknął - niech szef sam sobie radzi. Co za niewdzięczna praca. Być strażnikiem! Na zewnątrz deszcz, w jaskini zimno, wszyscy siedzą w domach tylko strażnicy zasuwają dla dobra ogółu.
- Świetnie. Więc idź do domu i zajmij się swoimi sprawami - uśmiechnął się Mundus - i nie przeszkadzaj nam w przygotowywaniu zamachu stanu.
- Coo?! - strażnik zerwał się na równe nogi, wrzeszcząc wniebogłosy.
- Nic. Nie przeszkadzaj sobie - przeciągnąłem się.
Wilk mruknął coś jeszcze pod nosem, przekręcając się na drugi bok i ponownie wzdychając.
Deszcz powoli przestawał padać. Była już niestety ciemna noc. O ucieczce nie można było nawet marzyć. Siedzieliśmy więc w ciszy. Mundus skrzyżował skrzydła opierając się o ścianę a ja przymknąłem oczy, próbując zasnąć.

< Kasai? >

Od Kasai CD Jaskra

Wściekła szłam w strugach deszczu. Niemal podskoczyłam słysząc grzmot. Postanowiłam znaleźć schronienie, by się wysuszyć.
Przyspieszyłam do truchtu, starając się wyrównać oddech.
Jaskinia, którą znalazłam nie była duża, ale w środku było na prawdę zimno. Po upewnieniu się, że jestem w niej sama, usiadłam na ziemi i płomieniami szybko wysuszyłam sierść.Położyłam się, lecz nie zasnęłam. Odpoczywałam, spolądając na las spod wpół przymkniętych powiek. Miałam wrażenie, że czas zwolnił. Liczyłam sekundy dzielące błyskawice i odgłos grzmotu. Burza się oddalała. 


< Jaskrze? >

sobota, 27 sierpnia 2016

Od Oleandra CD Maxa

Max kilka minut temu wyszedł z jaskini, by się zdrzemnąć. Postanowiłem zrobic to samo. A później może odwiedzić Jaskra... dawno go nie widziałem, a w zasadzie całe dzieciństwo spędziliśmy na wspólnych zabawach. Miło wspomina się takie rzeczy.
- Ja też już pójdę - westchnąłem, przeciągając się. Wyszedłe z jaskini, kierując się w stronę swojego mieszkania. Wjaskini zostali Apar, Manti, Ami i Mundus. Wychodząc widziałem, że ten ostatni przysiadł się do Ami i zaczęli o czymś rozmawiać. Manti i Apar natomiast usiedli w innej części groty i mówili o czymś przyciszonym głosem. Nie zajmowałem się jednak tym długo.
Zasnąłem w jaskini moich rodziców, wygodnie rozkładając się na boku.
Alekei, mój brat, jak zwykle samotnie spędzał czas w miejscach, o których zapewne nawet mi się nie śniło, a Eclispe i Beryla ie było teraz na terenach watahy. Zdziwiło mnie więc głośne szuranie przy wejściu, pomyślałem jednak, że to jakiś zniecierpliwiony interesant. Szybko więc otworzyłem oczy, jeszcze nie do końca obudzony. Zrobiłem krok w stronę wyjścia, po czym rozejrzałem się niepewnie. Coś wielkiego zasłaniało słońce wpadające przez otwór do jaskini. Popatrzyłem przed siebie, nieco przymróżając oczy.
Czy to Toru?! Coś wielkiego stało przede mną. Cofnąłem się pod ścianę.

< Max? > Przepraszam, że krótkie, ale nie wiem, co mona jeszcze dodać :(

Od Maxa CD Oleandra

- Będę tutaj po prostu... mieszkać - odpowiedziała cicho Ami
- Dobrze, masz jakieś moce ? - spytał się Mundus nadal patrząc w ziemię
- Umiałam zmienić się w mysz ale... Toru pozabierał nam moce - rzekła powoli Ami
- Och... no tak - powiedział cicho Mundus
Nie wiedziałem jak sądzi Oleander ale moim zdaniem Mundus dziwnie się zachowywał w stosunku do Ami.
- A mogłaby mi panienka podać wiek ? - spytał Mundus
- 2 lata - odpowiedziała Ami tym samym cichym głosem
- Świetnie - powiedział Mundus - To chyba na tyle, z tego co pamiętam. 
Po chwili do jaskini weszli Apar i Manti.
- Świetnie - powiedział Mundus - Więc teraz już możemy dokończyć formalności z Manti i Aparem
- Dobra - odpowiedział Apar
- A więc jaki macie wiek ? - spytał Mundus
- 4 lata - odpowiedziała Manti
- A ty ? - Mundus zerknął w stronę Apara
- 3 lata - rzekł szybko Apar
- A jakie mieliście moce zanim odebrał wam je Apar ? - spytał Mundus 
- Ale po co wam ta wiedza ? - spytał zdziwiony Apar
- Jeśli odzyskacie moce to będziemy przynajmniej wiedzieć jakie one były - odpowiedział Mundus
- No dobra... - powoli powiedział Apar - umiałem rozpalać ogień, poruszać nim i byłem na niego odporny
- Ja umiałam stworzyć trąbę powietrzną - odpowiedziała ponuro Manti 
- Dobrze, to tyle z tego co pamiętam - powiedział Mundus 
Ziewnąłem, byłem już zmęczony i powiedziałem : 
- Idę się zdrzemnąć
Pobiegłem truchtem w stronę najbliższej jaskini. Słońce po chwili zaczęło zachodzić przez co robiło się już ciemno. Po chwili gdy już wszedłem do jaskini, wygodnie się ułożyłem i zasnąłem.
< Oleander ? > Sorki że tak długo nie pisałam i za krótkie opowiadanie

wtorek, 23 sierpnia 2016

Od Beryla CD Eclipse

Eclispe była wyraźnie zdenerwowana całą tą chorą sytuacją. Ja też. Bardzo. Bałem się iść do ludzi, bałe się zostać z, bądź co bądź, nieprzewidywalnym Luboradzem, nie mogliśmy jednak zostawić Andreia samego na pastwę losu wśród ludzi. Z drugiej strony, jak możemy mu pomóc? Co zrobimy, oprócz bycia przy nim? Nic nie możemy zrobić. To straszne, jednak los jednego z nas, czystego rodzaju wilków, spoczywa w rękach człowieka. Obcego.
- Ćśśś... - starałem się uspokoić ukochaną małżonkę - wszędzie, gdzie jesteśmy, jesteśmy razem. Pamiętaj - szepnąłem, patrząc jej w oczy. Ona także spojrzała na mnie smutno.
- Nie ma się czego obawiać - powiedziała cicho, jakby chcąc uspokoić samą siebie.
- To tutaj! Wieeeś! - Szczeknął donośnie Adolf, aż mnie uszy zabolały - teraz tą drogą, potem w prawo i jesteśmy. Wszystko wam pokażę!
Nogi ugięły się pode mną, na widok asfaltowej jezdni z cienkimi, szarymi chodnikami po obu stronach. Zaraz za każdym chodnikiem ogrodzenie, za ogrodzeniem podwórko, jakieś drzewa, to tu, to tam samochód lub ciągnik, a na podwórkach niewielkie, murowane lub drewniane domy.
- Tędy?! - zapytałem szybko - tu jesteśmy na widoku. Ludzie! Psy! Tędy nie możemy iść!
- Możemy jeszcze inaczej - uśmiechnął się szczeniak, po czym poprowadził nas na tyły podwórek po prawej stronie ulicy, potem jakąś piaskową drogą, w końcu przez niezamieszkane podwórze. Znaleźiśmy się na głównej dordze, przez którą co jakiś czas przejeżdżały samochody. Wskazał nam dosyć duży dom, otoczony świerkami. Ponieważ pozostałe domy we wsi stały po drógiej stronie szosy a dom Adolfa otoczony był polami, mogliśmy śmiało przedostać się na podwórze niezauważeni.
Rozejrzałem się. Duże podwórko, z lewej świerki, z tyłu świerki, z prawej świerki, z przodu dom, prawie na środku niewielka wierzba. Za wierzbą schody.
Luboradz stwierdził, że nie będzie wchodził na podwórze. Został więc z tyłu, za domem, za sadem rosnącym za domem i za ogrodzeniem ogradzającym sad rosnący za domem. Na polach, ukrywając się w wysokiej trawie. Ulżyło mi. Przynajmniej ten problem z głowy.
- Zostańcie tutaj - powiedział Adolf - przyprowadzę Iryska.
- Iryska? - zapytałem z lekkim zdziwieniem.
- Tak! To ten pies, o którym wam opowiadałem - zaśmiał się - to on musi was poznać pierwszy. Potem dopiero powiem o was Miłomirowi.
- Powiesz? - Eclipse zmróżyła oczy.
- To znaczy... - zmieszał się szczeniak - pokażę was mu.
Pobiegł, po chwili wracając. Za nim kłusował wielki pies. W zasadzie tak duży jak my.

"Na dziś to już za wiele!" - pomyślałem - "najpierw Luboradz, który jednym ugryzieniem mógłby przegryźdź mi kręgosłup... a teraz owczarek niemiecki, tak duży, jak ja!"
Pies stanął metr od nas i począł głucho warczeć.
- Kto to jest? - mruknął do Adolfa, który radośnie nas przedstawił:
- Eclipse i Beryl. Wilki. Przyszły tu do przyjaciela. Tego, który jest teraz u nas.
- Aha... - westchnął pies - więc to wilki. Witam. Jestem Irys.
- Miło mi poznać - odetchnąłem z ulgą.
- Niech Miłomir tu przyjdzie - warknął Irys - i ich zobaczy.
Adolf pobiegł zaraz do domu i zaczął ujadać pod drzwiami. Ja natoiast, aby zapoznać się bliżej z wielkim psem, zacząłem niepewnie:
- Jak na owczarka niemieckiego, jesteś bardzo duży... może masz jakieś wilcze korzenie?
- Nie jestem owczarkiem niemieckim - powiedział cicho - Omiris. Taka rasa. Bardziej spokrewniona z Drskv... Drsvl... Dr... - nieważne - mruknął.
Co prawda nic mi to nie powiedziało, ale mimo wszystko uśmiechnąłem się przyjaźnie.
Nadszedł Adolf, a za nim człowiek. Ten drugi przystanął, przyglądając się nam, po czym powiedział:
- Przyprowadziłeś przyjaciół? Ach nie, poznaję. To te wilki. Chcą zostać?
Popatrzyłem na człowieka spode łba. Ten uśmiechnął się i dodał:
- Nie mam nic przeciwko psom. Nawet tym dużym. Tylko czym ja was wszystkich nakarmię? Mam chyba jakieś mięso w zamrażarce... - to mówiąc, pogłaskał Adolfa po głowie i wrócił do domu.
- Robi się wieczór - powiedział Irys - możecie spać z tyłu, pod tarasem. Ja tam mieszkam.
- Nie mieszkacie w domu? - zapytałem.
- My tam nie wchodzimy - pokręcił głową Irys - ale jest tam wasz przyjaciel. A teraz rozgośćcie się. Przyjaciele Adolfa są moimi przyjaciółmi.
W duchu ucieszyłem się, że Luboradz został poza podwórzem. Nie wiem, jak Irys zareagowałby na niego. I czy zdołał nazwać go przyjacilem...
Adolf wszedł do dużej, drewnianej budy z przedsionkiem, stojącej przed domem. Eclipse, Irys i ja poszliśmy za dom i ułożyliśmy się pod balkonem, Wśród drewna na opał.

< Eclipse? >

Od Eclipse C.D Beryla

Wypuściłam powietrze ze świstem, zwieszając przy tym głowę. Co mogliśmy na tę sytuację poradzić? No właśnie, nie mogliśmy. Spojrzałam na Beryla, po czym skinęłam głową.
- Lepsze to niż nic... -Rzekłam pokrótce i spojrzałam w stronę szczeniaka -Tylko pytanie, czy ten twój człowiek się na naszą wizytę zgodzi.
Pies zamerdał weselej ogonem, po czym przybrał pozycję do zabawy.
- Oczywiście, że się zgodzi!
Coś nie byłam do tego przekonana. W końcu człowiek, to człowiek i nie przestanie nim być. A zobaczenie wilków w swojej dziupli, chyba by każdego zdenerwowało. Obejrzałam się za siebie i zamknęłam się we własnej przestrzeni. W tym momencie chciałabym porozmawiać z Hiacyntem albo...chociażby z Blake. Nie wiem, dlaczego pomyślałam o tym duchu, ale kiedy dała mi 'drugą szansę', w której mogłam uratować każdego, miałam wrażenie, że mogę jej zaufać. Nawet jeżeli znalazłby się ktoś, kto by ją znał i powiedział, że nie można jej wierzyć, ja i tak stanęłabym po jej stronie, chociaż, że w ogóle kim jest.
Ruszyliśmy do wioski. Adolf szedł pierwszy, tym samym kierując nas. Zaraz po nim szedł Beryl, kawałek dalej Luboradz. Ja szłam na samym końcu, przytłoczona tym wszystkim. A może gdybym jednak poszła z Alekei'em i Oleandrem do watahy, byłoby inaczej? A może właśnie wtedy obcy wilk rzuciłby się na mojego ukochanego. Spojrzałam na postać, o której aktualnie myślałam. Luboradz. Ni to wilk, ni to cokolwiek, co w życiu ujrzałam. Różnił się i to znacząco, choć na pierwszy rzut oka nie wydaje się inny. Mlasnęłam, po czym przełknęłam żółć w gardle. Musiałam się trzymać na baczności. Z jednej strony może nam grozić on, a z drugiej... całą wieś. Za parę chwil znajdziemy się w martwym punkcie, bez żadnego wyjścia. No, chyba że jakieś nadzwyczajne moce by nam pomogły. Westchnęłam zrezygnowana, z powrotem zwieszając głowę. Zdecydowanie za dużo myślałam, co przeradzało się w niepewność i ostrożność skierowaną do wszystkiego i wszystkich. Czy nadejdzie jeszcze w moim życiu takie coś, że zmienię się całkowicie? Znając moje szczęście, zapewne tak się stanie. Pokręciłam głową energicznie, po czym przyśpieszyłam kroku, gdyż zauważyłam, że znacząco oddaliłam się od swoich kompanów. Będąc bliżej nich, sapnęłam.
- Dość długo się idzie do tej wsi...
Luboradz spojrzał na mnie przez bark, tak samo, jak Beryl, lecz kiedy mój małżonek chciał coś powiedzieć, bestia, tak go nazwałam, odezwał się pierwszy.
- Wydaje ci się... idziemy niecałe dwadzieścia minut -Prychnął śmiechem, odwracając z powrotem głowę.
Spiorunowałam jego grzbiet pogardliwym wzrokiem, lecz kiedy tylko spojrzałam się na małżonka, niemalże od razu się uspokoiłam. On to potrafił sprowadzić mnie na ziemię, na co byłam i będę mu wdzięczna po wsze czasy.
<Beryl?>

piątek, 19 sierpnia 2016

Od Oleandra CD Apara

Max, Ami, Mundus i ja zostaliśmy w jaskini. Siedzieliśmy w milczeniu. Wiatr szumiał w gałęziach drzew, a słońce prześwitywało przez liście.
- Nie powiedziałem mu, jak nazywa się ta wataha - powiedział w pewnej chwili Mundus.
Kiwnąłem głową, nic nie mówiąc.
- A on nie pytał o was - dokończył.
- Nie przejmuj się - zwiesiłem głowę, wbijając wzrok w ziemię - i tak mało mu powiedziałeś.
- W życiu tak się nie bałem - westchnął ptak.
- Słuchajcie - Max spojrzał na nas z iskierkami nadziei w oczach - a jeśli to nie był Toru? Jakaś szansa jest zawsze...
- Może - odpowiedziałem - ale kto inny mógł to być? On też jest wielki i groźny...
- Rzucił mną o ziemię - Mundus, nadal w zamyśleniu patrząc w dal, dotknął skrzydłem swojej szyi, ka której widać było spore skaleczenie.
Po krótkiej chwili, którą chyba wszyscy poświęciliśmy na kontemplowanie wydarzeń z ostatnich dni, ptak wstał powoli, po czym otrząsnął się z kurzu i powiedział znużonym głosem:
- Nic jednak nie może mi przeszkodzić w uzupełnieniu formalności. Co by powiedział Beryl...
- Beryl chyba nie kładzie takiego nacisku na te wszystkie papiery, jak ty - uśmiechnąłem się, w głębi ducha ciesząc się, że atmosfera stała się teraz nieco przyjaźniejsza a rozmowa zeszła na nieco inne tory.
- To już defekt zawodowy. Zbyt długo zajmuję się służbą wywiadowczą. Masz rację, Oleandrze. Muszę jednak skończyć, co zacząłem. Ponieważ Manti i Apar są teraz... nieosiągalni, zajmę się tą panienką - tutaj uśmiechnął się trochę tępo, podchodząc do Ami siedzącej pod ścianą jaskini.
- Czy mogę prosić o podanie imienia? - zapytał, lekko zniżając głowę.
Mundek zawsze dziwnie zachowywał się w stosunku do kotów. Teraz jednak było to jeszcze bardziej osobliwe.
Ami niepewnie spojrzała najpierw na Maxa, później na Mundusa, po czym odpowiedziała cicho:
- Ami.
- Dziękuję, ciekawe imię - odpowiedział Mundus, patrząc w ziemię - można wiedzieć, jako kto panienka tutaj egzystuje?

< Max? >

Od Beryla CD Eclipse

Gdy tylko pożywiliśmy się mięsem świeżo upolowanego daniela, Luboradz położył się przed wejściem do naszej nory, na piasku, wykopując sobie uprzednio wygodny dołek. Ja i Eclispe weszliśmy do środka, przez chwilę milcząc, jakby bojąc się czegokolwiek powiedzieć. Nie tylko mi, ale również Eclispe przeszkadzała obecność obcego wilka... to znaczy nie wilka. Czegoś innego. Czymkolwiek był Luboradz.
W końcu Eclipse przerwała milczenie, mówiąc cicho:
- Wiesz... wydaje mi się, że on nie lest do końca...
- Normalny? Tak? Mi też się tak wydaje - odpowiedziałem, również cicho, kiwając głową.
- Nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy przyjmując go do WSC - Eclipse z żalem ściągnęła brwi.
Westchnąłem, kładąc się na ziemi. Sam nie byłem pewny.
- Zawsze możemy to cofnąć... - zacząłem - ale na razie nie zrobił nic złego. Dajmy mu szansę.
- Oby ta "szansa" nie skończyła się, gdy na prawdę zrobi coś złego - mruknęła wadera.
- Mam taką nadzieję. Jednak teraz nie możemy go już wyrzucić.
- Mimo wszystko czuję się przy nim nieswojo - Eclipse położyła głowę między łapami. Nagle wydała się bardzo smutna.
- Ja też wolałbym, by nie było go z nami, ale... chociaż to dziwnie zabrzmi, moze nam się przydać. Wygląda na silnego. Jeżeli jest tak mocny, jak wielki, to...
- Jeszcze jak - przerwała Eclipse - widziałam, jak jednym ciosem upolował daniela. Jeśli by mu się chciało, to samo mógłby zrobić z nami. Och, chyba dziś nie zasnę...
- Może powinniśmy zastawić czymś wejście? - głośno myślałem, poruszony słowami partnerki - będziemy czuli się bezpieczniej.
- Czym? - zapytała Eclipse ze znużeniem.
- Hej! - powiedziałem głośniej, a w moich oczach zabłysły iskierki nadziei - a gdyby tak... - zacząłem obawiać się, że wadera się nie zgodzi. W końcu chodziło tu o coś ryzykownego. Kto wie, czy nie bardziej, niż przebywanie z obcym, dużo silniejszym od nas wilkiem - gdyby tak... zamieszkać an wsi? To znaczy tak tylko, dopóki nie będziemy pewni co do lojalności tego... Luboradza. U Adolfa na przykład?
Nie zdążyłem jeszcze usłyszeć odpowiedzi, gdyż na zewnątrz dało się słyszeć donośne warczenie Luboradza. Już samo jego warczenie powodowało ciarki na plecach. Wyjrzałem z nory.
- Adolf? - położyłem uszy po sobie, widząc niewielkiego, czarnego psa.
- Tu jesteście... - szczeniak zatrząsł się, niespokojnie spoglądając na siedzącego obok wielkiego basiora. Ten zapytał, nie przestając warczeć:
- Kto to jest?
- Znajomy pies - odpowiedziałem, po czym podszedłem do szczenięcia i zapytałem niemal przyjaźnie - wejdź do środka. Może się zmieścimy.
Ten kiwnął szybko głową i wskoczył do nory.
- Właśnie zastanawialiśmy się - zacząłęm, gdy już byliśmy w środku - czy nie moglibyśmy przenieść się do ciebie i tego faceta.
- Bo wiecie, my... nie mieszkamy sami - Adolf przekrzywił głowę - jest jeszcze jeden pies. Większy. Oczywiście, będzie nam bardzo miło gdy nas odwiedzicie na dłużej. Tylko ostrzegam.
- Jak duży jest ten twój... współlokator? - Eclipse zmarszczyła brwi.
- Taki jak wy. Taki trochę większy owczarek niemiecki. Ale to nie owczarek - pokręcił głową - mówił mi, ale nie pamiętam nazwy. Może wy wiecie? Złoty z takim ciemnoszarym siodłem.
Co prawda nie miałem pojęcia, jak wyglądają owczarki niemieckie, ani tym bardziej o jakie siodło chodziło Adolfowi. Ale tego nowego znajomego obejrzymy sobie później. Odwróciłem się do Eclipse. "Zgadzasz się?" - pomyślałem, patrząc na małżonkę. Ta wahała się przez chwilę, po czym odpowiedziała:
- ...

< Eclipse? >

Od Apara CD Manti

Siedziałem patrząc na Manti pełnym smutku wzrokiem, nie chciałem aby coś jej się stało, a teraz możliwe że będziemy musieli walczyć z tym przebrzydłym stworem. Westchnąłem cicho. Manti podeszła do mnie i powiedziała pocieszającym głosem : 
- Wszystko będzię dobrze, zobaczysz
- Chciałbym ci uwierzyć - westchnąłem 
Mundus który usiadł niedaleko nas powiedział ponuro :
- To wszystko moja wina 
- Nie obwiniaj się już - powiedział Max - Zaczyna mi się robić niedobrze od waszych smutków i żalów
- No właśnie musimy się uspokoić - potwierdził Oleander
- Racja - stwierdziła Ami
- Idę zapolować - powiedziałem wstając - Ktoś idzie ze mną ?
- Ja chętnie z tobą pójdę - rzekła Manti - Trochę już zgłodniałam
- No to chodźmy - powiedziałem z wymuszonym uśmiechem
Szliśmy parę minut lasem po czym Manti poczuła jakąś zwierzynę.
- Chodź tędy - cicho powiedziała wskazując mi głową miejsce gdzie znajdowała się zwierzyna.
Po chwili ja również już czułem zapach jakiegoś zwierzęcia, a była to sarna.Skończyłem na nią szybko ją zabijając, po czym razem z Manti zaczęliśmy jeść. Powoli przeżuwałem jedzenie zastanawiając się jak zwyciężymy Toru. Cóż... jedno jest pewne nie będzie łatwo.
< Oleander? >

Od Manti CD Maxa

- Może się przejdziemy ? - zaproponował Oleander
- Dobra - powiedziałam ochoczo
- Pewnie - odpowiedziała Ami
Natomiast reszta kiwnęła głową. Tak więc szliśmy, a podczas tego spaceru Ami zniknęła gdzieś w trawie, a po minucie zaczęła wołać :
- Chodźcie szybko !
Ruszyłam razem z innymi przestraszona w kierunku z którego wydobywał się głos Ami. Nagle dostrzegliśmy Ami siedzącą obok nieprzytomnego Mundusa. Oleander szybko się spytał Ami :
- Co się stało ?!
- Goniłam za myszą i nagle go zauważyłam - odpowiedziała przerażonym głosem
- Mundus żyje, bo widać że oddycha - powiedziałam starając się uspokoić wszystkich
- Ale jest ciężko ranny - powiedział Max powoli
- Musimy go stąd zabrać - stwierdził Apar - Zabierzemy go do jaskini i tam spróbujemy go obudzić
Tak więc wzięliśmy go do jaskini i próbowaliśmy go obudzić. Trwało to jakieś dziesięć - piętnaście minut zanim zyskał przytomność. 
- Co się stało - spytał się powoli przyglądając się nam, a po chwili rzekł - Co ja zrobiłem ?
- Co zrobiłeś ? Kto cię zaatakował ? - zapytał się Oleander
- On był... straszny - wykrztusił Mundus - I wielki... pytał się czy tu w pobliżu jest jakaś wataha...
- Co mu odpowiedziałeś !? - prawie krzyknął Oleander
- Powiedziałem że są tu w pobliżu trzy watahy, a jedna jest na tych terenach... - odpowiedział cichym, ponurym i przerażonym głosem Mundus
- Co zrobimy ? - spytałam się Oleandera - Jeśli to był Toru...
- Będziemy musieli powiadomić wszystkie wilki o zbliżającym się niebezpieczeństwie, ale oczywiście ich zbytnio nie martwić - rzekł Oleander stanowczym głosem
< Apar ? >

czwartek, 18 sierpnia 2016

Od Maxa CD Oleandra

- Mogę być szeregowcem... - powiedział niepewnie Apar
- A... - zaczął Mundus
- Może lepiej najpierw odpocznijmy, później się tym zajmiemy - przerwałem szybko Mundusowi - Czyż nie Oleanderze ?
Mundus spojrzał na mnie ze złością
- Tak, tak najpierw odpoczniemy - powiedział OLeander
- A ten kot...
- Będzie mieszkała na terenach watachy - uciął szybko Oleander dając do zrozumienia że to koniec rozmowy
- A więc dobrze... - zaczął Mundus - Przylecę do was jutro i wtedy porozmawiamy
Rozeszliśmy się w różne strony. Ja poszłem do jednej z jaskiń które przyuważyłem po drodzie. Nikogo w niej nie było więc rozłożyłem się wygodnie i zacząłem rozmyślać nad tym gdzie jest Toru i co robi, a może inne wilki też już nie mają mocy przez niego ? Potem pomyślałem o Mundusie, mówił że przyleci jutro i zapewne przyleci już jutro rano. Długo tak rozmyślałem i wkońcu zasnąłem. Kiedy się obudziłem przez chwilę nie wiedziałem gdzie jestem, ale nagle sobie przypomniałem wszystkie zdarzenia z dnia wczorajszego. No tak już nie jestem w celi. Powoli wstałem, przeciągnełem się, ziewnąłem i wyszłem z jaskini. W nocy musiało padać ponieważ wszędzie było pełno kałuż i rosy. Poszedłem zobaczyć co robią Manti, Apar, Ami i Oleander. W końcu odnalazłem Oleandera.
- Gdzie idziesz ? - spytałem się wesoło
- Coś przekąsić, a potem pójde do Manti i Apara żeby im pomóc w... no wiesz jak Mundus będzie ich wypytywał... - odpowiedział Oleander
- Pójdę z tobą, strasznie zgłodniałem - powiedziałem
Oleander uśmiechnął się, po czym ruszyliśmy głębiej w las. Cicho stąpaliśmy po ziemi i uważnie nasłuchiwaliśmy wszelkich odgłosów. Nagle Oleander stanął nieruszając się i wskazał mi łbem coś za drzewami. Również stanąłem mrużąc oczy by dostrzec co to takiego, a był to jeleń. Zaczęliśmy się do niego cicho i powoli skradać gdy byliśmy już odpowiednio blisko skoczyłem na jelenia przytrzymując go, a Oleander zadał mu śmiertelny cios w kark. Kiedy go już zjedliśmy od razu ruszyliśmy do Manti i Apara. Polowanie i jedzenie trochę nam zajęło, więc było już po południu, a to znaczyło że Mundus już na pewno był u Manti i Apara ale i tak postanowiliśmy ich zobaczyć. Wkrótce spotkaliśmy Apara i Manti którzy leżeli na trawie rozkoszując się tym dniem.
- I co Mundus był u was ? - spytałem się
- Nie - odpowiedział Apar wzruszając ramionami
- To do niego nie pasuje - stwierdził Oleander
Po chwili przyszła Ami i się spytała :
- Czekacie na Mundusa ?
- W pewnym sensie... - odpowiedziałem
< Manti ? >

Od Eclipse C.D Beryla

Coś mi w nim nie pasowało. Kto normalny przechodzi przez czyjeś tereny, później idzie w poszukiwaniu ich alf, a kiedy je tylko znajdzie oznajmia, że chce zostać oficjalnym członkiem, a do tego wytyka błędy? Na moim pysku pojawił się grymas. Wpatrzyłam się w jego posturę, gdyż on wymieniał się spojrzeniem z Berylem. Kiedy tylko przeszłam do jego głowy, a właściwie do oczu, niemalże od razu skierował swój wzrok na mnie. Lekko zaskoczona i speszona, położyłam uszy po sobie i odwróciłam głowę, jakbym nie wiedziała, o co chodzi. Usłyszałam ciche parsknięcie.
- Czy coś się stało, panno Eclipse?
Będąc delikatnie zgarbioną, spojrzałam na niego spode łba, a następnie mlasnęłam cicho, odwracając się w stronę Beryla.
- Musimy iść zapolować, długo tak nie pociągniemy -Powiedziałam, całkowicie ignorując, lub próbując ignorować, postać tamtego osobnika.
Beryl pokiwał głową i spojrzawszy się na mnie, rzekł nad wyraz spokojnie.
- Masz rację.
- To może wam w tym pomogę? -Ten cały... Luboradz, czy jak my tam było, przerwał Berylowi.
Spojrzałam na niego z powagą i wtedy właśnie zauważyłam, że wciąż mnie obserwuje. Czyżby coś knuł? Nie to niemożliwe. Pokręciłam głową, aby odgonić myśli, a następnie z uśmiechem, lekko wymuszonym, spojrzałam ponownie na partnera.
- Ruszajmy więc.
Weszliśmy więc do gęstszej części lasu, szukając przy tym pożywnych kąsków. Po kilku nieudanych próbach odnalezienia czegokolwiek postanowiliśmy się rozdzielić. Poszłam na lewo. Chodząc tak pomiędzy drzewami, natrafiłam w końcu na ścieżkę. Weszłam na nią i zobaczyłam, że po drugiej jej stronie rozciąga się mały staw. Przełknęłam ślinę i ruszyłam w tamtym kierunku. Szłam wolniej niż poprzednio, gdyż wszystkie moje myśli skupiły się na wodzie, która tak bardzo była mi potrzebna. Podchodząc do brzegu, rozejrzałam się, po czym nachyliłam głowę nad taflą wody. Chwilę się jej przypatrywałam, a gdy tylko ujrzałam małą rybkę, zaczęłam pić. Robiąc aktualną czynność, nasłuchiwałam wszystkiego dookoła. Nie chciałam mieć żadnych przykrych spotkań. Kiedy już się napoiłam, powoli uniosłam głowę, a wtedy o mało co nie zamarłam. W wodzie odbijała się sylwetka nowo poznanego wilka. Stał za mną, może trochę obok mnie i wpatrywał się tymi swoimi oczami. Łapy ugięły się pode mną, a kiedy się otrząsnęłam, zrobiłam szybki zwrot w jego kierunku. Skurczyłam swoją posturę i patrzyłam na niego z dołu, na co on parsknął niby śmiechem. Zmarszczyłam brwi, gdyż nie wiedziałam, co mogło go tak śmieszyć. Pokręcił głową, po czym znów spojrzał na mnie swoim beznamiętnym wyrazem twarzy. Tym razem przez całe moje ciało przeszły dreszcze, więc poczułam, jakbym w pewnym stopniu straciła nad nim kontrolę. Wilk obnażył delikatnie swoje kły i nachylił przede mną swój łeb.
- Gdzieś niedaleko wyczułem jakieś zwierze.
Wzrok zaszedł mi mgłą, a wszystkie odgłosy słyszałam stłumione. Co się właściwie działo, nie wiem. Może to strach lub jego sztuczka? Wszystko było możliwe. Kiedy ponownie się wyprostował, odwrócił się i zaczął iść wzdłuż brzegu. Będąc kilka metrów ode mnie, zatrzymał się i spoglądając na mnie, poruszył głową na wznak, żebym również zaczęła iść. Mimowolnie ruszyłam z miejsca. Nawet chwila nie minęła, a faktycznie natrafiliśmy na jakiegoś zwierza, a właściwie na całe stado i to danieli. Wypatrzyłam odosobnionego osobnika i ruszyłam w jego stronę, wciąż będąc w ukryciu. Kiedy miałam idealną okazję, ktoś mi przeszkodził.
- Lepiej się nie przemęczaj... -Wyszczerzył się, po czym wyskoczył z zarośli i niemalże jednym uderzeniem powalił zwierze.
Wybiegłam niemalże po nim, lecz kiedy ujrzałam, jak szybko go zabił, od razu się zatrzymałam. Nie mogłam w to uwierzyć. On na pewno nie był czymś 'normalnym'. Nie chciałam jednak poruszać tego tematu z nim, więc nic nie mówiąc, wzięliśmy zwierzynę i wróciliśmy do nory, przy której czekał Beryl, który, gdy tylko nas zobaczył, od razu do nas podbiegł.
- Już się martwiłem, że się zgubiliście -Mimo że mówił w liczbie mnogiej, wiedziałam, że kierował to tylko do mnie.
Uśmiechnęłam się do niego, po czym spojrzałam na towarzysza, a właściwie na zwierzynę, którą trzymał. Chciałam o nim porozmawiać z Berylem... na osobności.
<Beryl?>

środa, 17 sierpnia 2016

Od Oleandra CD Maxa

Położyłem się na piasku, wdychając świeże, morskie powietrze i susząc sierść z wody. Kiedy Ami, jako ostatnia bezpiecznie wylądowała na brzegu, wstałem otrzepując się z piasku i podszedłem do Margo.
- Dziękujemy - uśmiechnąłem się - bardzo nam pomogłaś. Wiesz... - zawahałem się przez chwilę - mam pytanie: jakiś czas temu byliście z moim ojcem na terenach Watahy Szarych Jabłoni. Słyszałem, że mieliście jakieś problemy... * już dawno chciałem cię o to zapytać.
- Chodzi o te bezsensowne oskarżenia WSJ i ich skargi o zakłócanie spokoju? Już wszystko rozwiązane - zaśmiała się - ta czapla czasami mnie zadziwia.
Uniosłem brwi. "Ta czapla", ach tak... Mundek znów w akcji.
- Co się stało? - zapytałem.
- Szczeże powiedziawszy, sama nie jestem pewna - wadera wzruszyła ramionami - Mundus jakoś to załatwił. Chyba wycofali oskarżenie.
Uśmiechnąłem się bezwiednie. W tej chwili podszedł do nas Max.
- Manti i Apar zdecydowali się dołączyć do naszej watahy. Trzeba powiedzieć o tym alfom.
Pokręciłem głową, zawieszając wzrok w oddali. Po chwili odpowiedziałem w zamyśleniu:
- Eclipse i Beryla teraz nie ma. Ja ich zastępuję. Możemy od razu powiedzieć im, że są przyjęci - znów się uśmiechnąłem.
- To świetnie - odrzekł Max.
- Do zobaczenia - powiedziała Margo, machnąwszy skrzydłami - muszę lecieć. Mam nadzieję, że niedugo się spotkamy.
Pożegnaliśmy Margo jeszcze raz dziękując jej za pomoc, po czym wróciliśmy do nowych członków WSC.
- Rozgośćcie się - powiedziałem, po czym dodałem szybko - możemy oprowadzić was po naszych terenach.
- Może trochę później - ziewnął Apar - chyba wszyscy jesteśmy zmęczeni. Odpocznijmy. Jutro z chęcią wszystko dokładnie obejrzymy. Jeszcze dziś rano siedzieliśmy zamknięci pod ziemią pod władzą wielkich jaszczurek, a teraz mielibyśmy zwiedzać... może lepiej jutro.
- Więc do jutra - Max kiwnął głową.
Nie zdążyliśmy jeszcze rozstać się, gdy nagle obok nas pojawił się Mundus. Byłem zdziwiony, że ptak który tak głośno lata i robi tak wielki szym machając skrzydłami, może równocześnie tak nagle i niezauważenie pojawić się wszędzie.
- Dobry wieczór - przywitał się beznamiętnie.
W tamtej chwili zorientowałem się, że w zasadzie ju robi się ciemno.
- Kto to? - zapytał, wsazując na Manti i Apara.
- To nowi członkowie naszej watahy - wyjaśniłem.
- Już to wiem. Dalej.
- Są członkami WSC od kilku minut! Skąd ty...
- Nie widzę w tym związku z moim pytaniem. Imiona?
- Jeśli będą chcieli, to sami ci je wyjawią - warknąłem lekko podenerwowany.
- Imiona - zwrócił się tym razem do wilków. Te popatrzyły po sobie ze zdziwieniem, po czym Apar powiedział:
- To Manti, moja partnerka. Ja jestem Apar...
- Partnerka... - Mundus przymróżył oczy, jakby chcąc jak najwięcej zapamiętać - jakie stanowisko?
- Co proszę? - Apar lekko przekrzywił głowę.
- Jak będziecie pracować?
- Ja będę pomocnikiem - zaczęła Manti niepewnie.
- Mundusie... - przerwałem przesłuchanie - jesteś chyba trochę zdenerwowany...
- Nie, dlaczego? - syknął - a ty? - tu ptak spojrzał na Apara - stanowisko.
- Jeszcze nad tym nie myślałem - odpowiedział wilk z lekką konsternacją.
- Wydaje mi się jednak - wtrąciłem cicho - że nie jesteś w najlepszym humorze.
- Wszystko ze mną w porządku, ale na wszystko co piękne i czyste, Oleandrze, nie doprowadzaj mnie do prawdziwego zdenerwowania...
- Dobrze, już dobrze - położyłem uszy po sobie - ale te formalności naprawdę można załatwić kiedy indziej.

< Max? >
* Patrz opowiadania: Od Beryla CD Margo i dalsze opowiadania z tej serii.

Nowi członkowie!


Apar - szeregowiec


Manti - pomocnik

Od Maxa CD Oleandra

- Sugerujesz nam dołączenie do waszej watahy ? - spytał Gallardo - Cóż, ja bym może dołączył, ale to zależy od tego czy by nas przyjeli...
- Uważam że nie byłoby z tym problemu - odparłem
- No właśnie - potwierdził Oleander
- Ja bym chętnie dołączyła - powiedziała Manti z uśmiechem
- Ja też - rzekł Apar
- A ty ? - spytałem Emasa - Byś dołączył ?
- Sam niewiem... - odpowiedział powoli Emas
Usiadłem i powiedziałem :
- Narazie pomyślmy jak wrócić na brzeg, ja uważam że Manti powinna polecieć tam i sprowadzić pomoc...
- Faktycznie to najlepszy pomysł - stwierdził Oleander 
- Dobra, mogę już polecieć - stwierdziła Manti wesoło po czym odleciała
Patrzeliśmy na nią, aż w końcu wydawała się tylko małym czarnym punkcikiem na niebie i znikła z naszych oczu. Bardzo nie mogłem się doczekać kiedy już przyleci. 
W końcu, po około godzinie kiedy było już dosyć ciemno Apar krzyknął :
- Zobaczcie Manti już leci !
Odwróciłem się i spojrzałem we wskazanym przez Apara kierunku, a tam leciała Manti. Odetchnąłem z ulgą już zacząłem się martwić że coś się jej stało. 
Wkrótce Manti wylądowała na wysepce i rzekła :
- Powiedzieli że niedługo wyślą kogoś kto będzie mógł was zabrać na wyspę
- A jak to zrobią ? - spytał się Emas
- Jeszcze nie wiedzą - odpowiedziała spokojnie Manti - Ale bądźmy dobrej myśli
Zaczynałem być senny, ziewnąłem, przeciągnołem się i po chwili już spałem.
Nagle gdzieś z góry usłyszałem głos :
- Hej ! Wstawaj !
Otworzyłem ślepia i zobaczyłem Oleandera, który powiedział :
- Dobrze że wstałeś
Rozejrzałem się i oprócz wszystkich tych wilków z którymi tu byłem kiedy jeszcze nie spałem była jeszcze skrzydlata piękna wadera.
- Margo i Manti lecieć niosąc nas, oczywiście pojedynczo, do połowy drogi, a resztę damy radę sami przepłynąć - powiedział Oleander - Natomiast Ami przez całą drogę mogą już ponieść
- Świetnie - rzekłem uśmiechając się
- Dobra, to kto najpierw ? - spytała się Margo
- Może weźmiemy Apara najpierw - powiedziała Manti
- Dobra - rzekła Margo chwytając Apara razem z Manti i po chwili odleciały
Wkrótce znów przyleciały i zabrały Emasa, później Gallarda, mnie, Oleandera i Ami
Kiedy już dopłyneliśmy spytałem się :
- To dołączycie do naszej watahy czy nie ?
- Ja z wielką przyjemnością - powiedziała uradowana Manti
- Ja też - stwierdził Apar
< Oleander ? >

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Od Beryla CD Eclipse

- Jeśli chcesz... - westchnąłem,  uśmiechając się do Eclipse - Alekei i Oleander mogą sami wrócić do domu. Niech jakoś podzielą się władzą. Mam tylko nadzieję, że nie zrobią nic głupiego ani nie wywołają żadnej wojny... ich odmienność charakterów jest niesamowita - gwałtownie wypuściłem powietrze, patrząc w dal.
- Są już dorośli.
- Już sobie wyobrażam - kontynuowałem, nie zważając na uwagę Eclipse - jak Alekei wywołuje wojnę z WWN i WSJ naraz, a kilka dni później Oleander oddaje im połowę naszych terenów, żeby zapanował pokój.
- Przestań. Nie zrobili by czegoś takiego. Poza tym... możemy powierzyć komuś zadanie... hm... pilnowania ich i... em... doradzania? - Eclispe położyła uszy po sobie, nie przestając delikatnie się uśmiechać.
Popatrzyłem na waderę unosząc brwi, dodając z lekką prowokacją w głosie.
- I komu moglibyśmy powierzyć to stanowisko?
- Lenek? - odpowiedziała po chwili - ma już czternaście lat, zawsze świetnie wywiązywał się z obowiązków stróża. Może więc mieć oko na naszych synów. I doradzać im czasem.
- Zna się na takiej pracy - przytaknąłem z zapałem - jego ojciec był doradcą alf. Dobrym doradcą.

Jak pomyśleliśmy, tak się stało. późnym popołudniem, Alekei i Oleander wyruszyli w nieznane, szukając drogi do domu. Od jakiegoś bezdomnego psa dowiedzieli się, że kilkanaście kilometrów od pobliskiej wsi jest morze. Logicznie, idąc więc brzegiem, kiedyś trzeba było dojść do plaży na naszych terenach. Poszli więc.

Następnego dnia, rano, gdy tylko wstaliśmy i wyszliśmy z nory, zobaczyliśmy coś, co wzbudziło w nas przerażenie. Przed jamą, w której jeszcze przed chwilą spaliśmy, siedział obcy wilk. Usadowił się na ubitym piasku, w słońcu prześwitującym przez korony drzew. W zasadzie, był dosyć dziwny. Prawe oko czerwone jak krew, lewe błękitne... jego sierść była barwy nieokreślonej, coś pomiędzy beżem a różem weneckim. Na grzbiecie, głowie i ogonie sierść była srebrna, można powiedzieć, lekko niebieskawa. Czym jednak było nietypowe umaszczenie, w porównaniu do jego rozmiaru. Był sporo większy ode mnie. Gdy wbił w nas swoje zimne spojrzenie, poczułem się mały i bezsilny.
Wyprostowałem się, by być choiaż trochę wyższy, po czym powiedziałem pewnie:
- Kim jesteś?
- A kim wy jesteście? - uśmiechnął się pod nosem.
- Jesteśmy parą alfa Watahy Srebrnego Chabra, jednej z największych i najważniejszych wilczych watah na wschodnim wybrzeżu wielkiego morza.
- Nie musicie mi tu wyjeżdżać z tytułami - przeciągnął się, i wstał - ty Beryl, a ta pani Eclipse?
- Tak... - odrzekłem zmieszany- skąd wiesz?
- Przechodziłem tamtędy. Niedaleko. W zasadzie to morze nie jest takie wielkie.
Popatrzyłęm na Eclipse, a ona na mnie. Nie wiedzieliśmy co powiedzieć.
- Dlaczego tutaj pryszedłeś? - warknęła wilczyca.
- Właśnie do was.
- Po co?
- Sprawy prywatne zmuszają mnie do chwilowego zamieszkania w waszej watasze. Mogę być na przykład szeregowcem.
- Chyba... - zawahałem się - możemy cię przyjąć. Czemu nie. Każdy wilk jest u nas mile widziany
- Z takim podejściem wasza wataha w tydzień mogłaby rozpaść się w drobny mak. Gdybyście tylko trafili na szpiega...
- Teraz to nasza wataha - zauważyłem. Wilk popatrzył na mnie uważnie, po czym powiedział
- No tak. Nasza wataha.
- Teraz możesz wrócić na nasze tereny i cieszyć się nowym domem - usiadłem. Byłem coraz bardziej zdenerwowany.
- Nie wolicie sami zaświadczyć o tym swoim poddanym? - spojrzał na mnie, lekko zniżając głowę - jeśli każdy pod nieobecność alf będzie mógł mówić, że został przyjęty, w końcu nasza wataha jednak się rozpadnie.
Westchnąłem i odrzekłem przez zęby:
- Zostaniemy tutaj kilka tygodni. Możesz również zostać, jeśli tak ci się podoba. Jak ci właściwie na imię, wilku? - właśnie zorientowałem się, że on wie o nas dużo więcej, niż my o nim.
- Oczywiście, mogę tu zostać - odparł powoli - i nie jestem dokładnie tym, czym myślisz. Nie jestem dokładnie wilkiem. Raczej czymś podobnym. Nazwa chyba nic ci nie powie. Same spółgłoski.
Co do imienia... Nie mam imienia. Nikt nigdy mi go nie nadał. Mogę być po prostu Luboradz. Tak będzie nawet ładnie.
Znów westchnąłem ciężko. Mamy więc towarzysza na naszych "wczasach za granicą".

< Eclipse? >

Od Eclipse C.D Beryla

Popatrzyłam na Beryla. Rozstanie? Po tym, jak jeszcze niedawno znów jesteśmy razem?
- Nie ma mowy -Pokręciłam głową i spojrzałam w kierunku, w którym szedł człowiek z Andrejem i szczeniakiem -Nie zostawię cię tutaj samego -Mlasnęłam i spojrzałam w jego oczy.
Beryl chwilę mi się przypatrywał, aż w końcu przyłożył swoją głowę do mojej.
- Tak by było lepiej...
- Wiem, że by było lepiej, ale... -Zatrzymałam się, bo w sumie nie wiedziałam co powiedzieć, chociaż od razu dodałam -w grupie raźniej, prawda?
Samiec odsunął się ode mnie i posłał mi niewielki uśmiech. Odwzajemniłam go, po czym opadłam na ziemię i westchnęłam ciężko.
- Ciekawe jak tam u naszej watahy... -Sapnęłam, nawet o tym nie myśląc.
- Masz rację. Nie wiadomo ile nas nie było, a w takim czasie mogło się wszystko wydarzyć. -Położył się koło mnie i wpatrywał w drzewa przed nami -To może naprawdę wrócicie? Uspokoicie wszystkich, zajmiecie się terenami i...
- I zostawimy cię na pastwę losu? Zabawne -Prychnęłam ironicznym śmiechem -Proszę, Berylu -Odwróciłam głowę w jego stronę -Ja na pewno się stąd nie ruszę, a to chyba nawet nam na łapę.
- Niby w jaki sposób? -Zdziwił się.
Wstałam z miejsca i otrzepałam futro z piasku, a następnie rozejrzałam się po roślinności obok nas.
- W końcu, dobrze by było, gdyby nasi synowie poznali smak, no nie wiem... dowodzenia? -Skrzywiłam się.
Wilk również wstał i zaczął rozmyślać. Czyżby się zgodził? W sumie to nie głupi pomysł. Nasi synowie są na tyle rozwinięci, że powinni sobie z nawet najtrudniejszymi rzeczami poradzić. Z niecierpliwością czekałam na jego odpowiedź.
<Beryl?> Przepraszam, że tak długo oczekiwane, a do tego takie, ale... nie wiem, co ze mną jest, tak jakbym straciła wszelkie chęci do wszystkiego.

Od Oleandra CD Maxa

Zasadniczo byłby to nasz koniec gdyby nie... jakiś dziwny hałas  zewnątrz. Wszyscy na chwilę ucichli, wsłuchując się w podejrzane odgłosy. Coś jkby bulgotanie i chlapanie... Nawet jaszczurki wydawały się być zdezorientowane. Po kilkudziesięciu sekundach tego patrzenia po sobie, wstrzymywaia oddechu, strzyżenia uszami i zawieszania tępego wzroku na drzwiach wejściowych, rozpoczęła się walka. Jaszczury natarły na nas z wielką siłą. Natarcie to jednak nie trwało długo. Ledwie zaczęliśmy warczeć i gryźć przeciwników, do naszego więzienia zaczęła wlewać się woda. "Jeszcze chwila i wszyscy się potopimy!" - pomyślałem z przerażeniem, patrząc na wodę błyskawicznie wypełniającą pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy. Warknąłem głośno, dając znany chyba wszystkim wilkom sygnał ostrzegawczy. Pozostali spojrzeli na mnie.
- Woda! - wrzasnąłem - musimy szybko się stąd wydostać!
- Nie damy rady przedżeć sieprzez te gady - odkrzyknął Max gdzieś z głębi celi.
Woda sięgała mi już do brzucha. Była zimna i mętna.
Rozejrzałem się. Jaszczur, który przed chwilą próbował mnie zabić, zniknął. Gdy potoczyłem wzrokiem dookoła, ujrzałem, że wiele z dziwnych jaszczurek przepadło.
- Hej! - usłyszałem głos Emasa - uciekają!
Rzeczywiście, jaszczurki płynęły w kierunku wyjścia.
- Myślę że powinniśmy pójść w ich ślady - mruknął Apar, podnosząc się z ziemi i posuwając się w kierunku drzwi. Szybko podążyliśmy za nim. Po chwili wszyscy byliśmy w długim i ciemnym korytarzu. Woda podnosiła się coraz wyżej.
- Gdzie jesteśmy?! - zapytała Manti.
- Musimy cały czas iść prosto... a później w lewo - Apar starał się przypomnieć sobie drogę.
Szedł pierwszy, nieco utykając, podpierany przez Gallardo. Za nim gęsiego podążaliśmy Emas, Max, Ami, Manti i ja.
Woda sięgała mi już do pyska. "Zaraz zaleje cały korytarz!" - pomyślałem. Nagle, ciemność rozdarło przenikające, ciepłe światło. Słoneczny dzień, ciepło południa. Byliśmy na zewnątrz.
Widocznie nagły przypływ zniweczył plany gadów. Teraz wszystkie gdzieś zniknęły. Pewnie pozostawiając nas,uciekły w bezpieczniejsze i wyżej położone miejsce. Cali mokrzy, acz szczęśliwi, położyliśmy się nad wodą, która znacznie zmiejszyła teraz powierzchnię wyspy, zalewając brzeg, w pobliżu którego mieściła się kryjówka jaszczurów.
- Co teraz robimy? - zapytałem.
- Musimy sie szybko stąd wydostać, zanim przypływ się skończy, a te gadziny wrócą tu po nas - Emas smuł plany - na razie myślą, że nie zdołamy uciec z wyspy, więc są spokojne. Mamy trochę czasu. Może nawet kilka dni...
- A... - zmarszczyłem brwi przekrzywiając głowę, gdyż zaświtał mi pewien pomysł - co wy zrobicie później? Gdy już będziemy zupełnie wolni, gdy się stąd wydostaniemy? Pójdziecie dalej? To bez sensu. Jeśli znów ktoś was złapie, zaatakuje... wokół jest też kilka wsi. Ludzie was złapią. Wilki powinny mieć watahę...

< Max? >

niedziela, 14 sierpnia 2016

Od Maxa CD Oleandra

- Ja wiem kim on to jest... Toru...
Wszyscy spojrzeliśmy na nią. Ja, Oleander, Ami i Apar ze zdziwieniem, a reszta ze strachem, a nawet paniką w oczach.
- No, no widzę że jednak niektórzy mnie jeszcze pamiętają - potwór uśmiechnął się szyderczo - Myślałem że już nikt o mnie nie pamięta 
- Kim on jest ?! - spytałem się cofając powoli
- To jest Toru jest potworem znanym z tego że zawsze pragnął zawładnąć całym światem - zaczęła Monti - Zabijał najczęściej wilki, duże koty, konie i jednorożce. Werbował najczęściej smoki.Potrafi latać, oddychać pod wodą i ma wielkie umiejętności magiczne
- Które niedługo zwiększe - skończył Toru 
- Niby jak !? - warknął Oleander
- Dzięki zaklęciom - odpowiedział stwór
- Nam nigdy nie odbierzesz mocy - warknął Oleander nie tylko przestraszony ale i zły
- Ale ci już odebrałem - rzekł Toru z rozbawieniem - Tylko reszta mi została 
Oleander rzucił się na stwora, lecz na marne gdyż między nimi nagle pojawiła się niewidzialna tarcza. Oleander opadł na ziemię, lecz po chwili wstał warcząc i cofnął się bliżej nas.
Nagle zakręciło mi się w głowie i przez chwilę nic nie widziałem. Oczywiste było że zabrał mi moc.
- Skoro wszyscy załatwieni... jedzcie ! - rzekł Toru
Nagle że wszystkich stron zaczęły nachodzić wielkie gady, podczas gdy Toru wyszedł. Zjeżyłem sierść wściekle warcząc. To by był nasz koniec gdyby nie...
< Oleander ? >

piątek, 12 sierpnia 2016

Od Oleandra CD Maxa

Zamarliśmy pełni przerażenia. To coś stało w drzwiach, patrząc na nas jakimś dziwnym, przygaszonym wzrokiem, z którego nie dało się wyczytać żadnych konkretnych uczuć. Przynajmniej mi się to nie udało.
Nie miałem też dużo czasu na zastanawianie się nad sensem tego ponurego i złowieszczego spojrzenia, ponieważ gdy tylko postać ukazała się w wejściu, nagle coś w mojej głowie zaczęło dziwnie się zachowywać. Straciłem równowagę i omal nie upadłem. Nie wiem, czy to ze strachu, czy też jakaś dziwna moc wraz z tajemniczą istotą pojawiła się w naszym więzieniu. Potoczyłem oszołomionym wzrokiem wokoło, licząc na to, że zobaczę, czy moi towarzysze niedoli są równie zdenerwowani, jak ja. Trudno powiedzieć, co zobaczyłem. Właściwie nikt nie zachowywał się dziwnie. Wszyscy patrzeli jak zamurowani na dziwaczne stworzenie stojące w drzwiach celi.
- Kim jesteś? - zapytał Max, jeżąc sierść na grzbiecie i przyjmując pozycję obronną. Zawarczał przy tym groźnie.
Brak odpowiedzi.
- Odsuńcie się - powiedziała niepewnie Ami, robiąc krok do tyłu - nie wiadomo, czego się po nim spodziewać.
Wilki kiwając głowami odsunęły się od potencjalnego zagrożenia.
- Kim jesteś, do jasnej... - powtórzył Max, warcząc wściekle. Ogromna istota bez słowa przybliżyła się do nas o kilka kroków, chichocząc złowieszczo.
- Czy to w końcu coś powie? - odwróciłem się do towarzyszy. Znów zaczęło kręcić mi się w głowie.
Ktoś wśród nas westchnął. Okazało się, że była to wadera, jedna z wilków którae niedawno przybyły do naszego podziemnego więzienia. Popatrzyłem na nią. Chyba chciała coś powiedzieć, jednak cały czas jeszcze wahała się.
- Coś się stało? - zapytałem w końcu, gdyż chyba poza mną nikt nie zwrócił uwagi na jej ciche westchnienie. Miałem przeczucie, że wie ona o owej postaci coś więcej niż my. Może te obce wilki mają z nią coś wspólnego, ale umiejętnie to kryją? Wilczyca po chwili zastanowienia odrzekła cicho:
- ...

< Max? >

czwartek, 11 sierpnia 2016

Od Maxa CD Oleandra

Nagle do celi weszło dwóch basiorów i jedna wadera. Jeden największy miał bliznę na pysku i szare oczy, a jego futro było białe i bardzo grube. Drugi był jasno-niebieski i miał zielone oczy. Zprawiał wrażenie wilka niezbyt pewnego siebie. Natomiast wadera była mała i chuda ale posiadała skrzydła. Była koloru czarno-biało-szarego, a oczy były brązowe. Wszyscy trzej omiatali więzienie spojrzeniem w którym było widać smutek, złość i strach. Nagle usłyszałem syk za plecami przybyszów. Obrócili się gwałtownie wpatrując w korytarz. Był tam jaszczur który niósł rannego wilka i wrzucił go do celi. Wilk ten miał czarne futro splamione krwią. Jego oczy były bursztynowe, a cały był raczej średnim wilkiem.
- Apar ! - krzyknęła wadera i pobiegła do niego
Podszedłem do białego basiora i się spytałem :
- Kim jesteście ?
- Jesteśmy wilkami wędrownymi, te gady nas uprowadziły - rzekł z powagą wilk - Ja jestem Emas - tu skłonił się lekko
- Ja jestem Gallardo - rzekł drugi wilk z lekkim ukłonem
- Ja jestem Manti - powiedziała wadera również się kłaniając - a to Apar - wskazała rannego wilka który tylko kiwnął głową
Podszedłem do nich i oznajmiłem ponuro :
- Ja jestem Max, a to jest Oleander - wskazałem łapą na Oleander'a - Jesteśmy członkami Watahy Srebrnego Chabra i porwały nas te gady.
- A ja jestem Ami - rzekła kotka pełnym współczucia głosem
- Czy wiecie dlaczego te jaszczury nas porwały ? - spytałem się Emasa
- Właściwie też chciałbym to wiedzieć - westchnął Emas
Poczułem się ospały, więc położyłem się i zasnąłem.
- Hej ! - ktoś powiedział z góry - Jest śniadanie, wstawaj !
Otworzyłem oczy, to Gallardo mnie obudził. Okazało się że wszyscy już wstali i jedli śniadanie, a mi zostawili resztę. Jadłem powoli myśląc " Przecież musimy stąd uciec, musi być jakiś sposób " I nagle mnie olśniło " Przecież Manti umie latać ! "
- Wiem ! - krzyknąłem, a wszyscy się na mnie spojrzeli zdziwieni - Wiem ! Wiem jak uciec !
- Jak ? - Oleander pierwszy raz w ciągu ostatnich kilku dni poczuł promyk nadziei
- Możemy wykopać dziurę - odpowiedziałem
- Ale to za daleko do przepłynięcia - odpowiedział Oleander
- Do przepłynięcia, a Manti umie latać ! - oznajmiłem - Może zawiadomić pomoc !
- Chmm... - zaczął Emas - ale takie kopanie z przerwami zajmie do wieczora...
- Ale i tak jaszczury za bardzo nie interesują się tym co tu robimy - powiedziałem
- Uważam że to dobry pomysł - rzekł Gallardo
- Popieram - stęknął Apar
............

Gdzieś daleko. 
- Tak panie ? - syknął jaszczur kłaniając się
- Dobrze że przyszłeś - zaczęła istota ukryta w cieniu - Byłeś ciekaw co chcę zrobić z tymi wilkami i kotem...
- Tak... - rzekł krótko gad
- A więc jak wiesz mam trochę magicznych mocy, ale jak posiąde ich moc będę jeszcze silniejszy - powiedział
- I... 
- I będę dużo potężniejszy, więc będę mógł wyjść z cienia i zabierać innym moce - powiedział stwór
- A jak chcesz zabrać czyjąś moc ? - spytał się jaszczur
- Moj pradziadek zostawił mi księgę, księgę zaklęć która zawiera również informacje o tym jak zabrać czyjąś moc... - odpowiedział stwór - A zabiorę im moc już dzisiaj w samo południe, bo poco zwlekać ?
.................
Kopałem razem z innymi oprócz Apara, który nie miał wystarczająco sił aby kopać. Nagle otworzyły się drzwi, a w nich ukazała się najstraszniejsza i ogromna istota jaką widziałem.

< Oleander ? >

Od Beryla CD Eclipse

Dreptałem za synami. Szli energicznym krokiem coraz głębiej i głębiej w las. Westchnąłem, przez sekundę czując nagły przypływ tłumionej gdzieś w środku euforii. To czyste, chłodne powietrze lasu... bardziej suche niż zazwyczaj, jednak mimo wszystko przyjemne. Tak, idealne.
Przystanąłem. Coś mi mówiło, żeby wracać. Nie wiem, czym umotywowane było to przeczucie. Być może dziwnymi wyobrażeniami przychodzącymi mi do głowi, gdy widziałem czarne kruki przelatujące pomiędzy gałęziami. Ten dosyć częsty widok w lesie wzbudził nagle we mnie dziwne emocje. Pewnie dlatego, że to obcy las.
- Wiecie... - zacząłem niepewnie - chyba wrócę do jamy... dacie sobie radę sami, prawda? Silni jesteście, a mi wydaje się, że zostawianie samych: słabej wadery i nieprzytomnego, rannego basiorem to nie był dobry pomysł. Idźcie sami, Znacie drogę.
- Tak jest - uśmiechnął się ciepło Oleander, odwracając się do mnie. Alekei tylko westchnął głośno, kładąc uszy po sobie. Szybko więc zawróciłem, drwiąc w duchu ze strachliwych i nieuzasadnionych myśli, które przyszły do mnie przed chwilą. Wolałem być jednak spokojny i pewny bezpieczeństwa bliskich... i Andreia.
Jeszcze zanim nasza kryjówka wyłoniła się spomiędzy drzew, poczułem znajomy zapach.
Pokłusowałem przed siebie, coraz mniej spokojny. Koniec końców zatrzymałem się kilka metrów od nory, do której zaglądał człowiek. Ten człowiek!
Zniżyłem głowę i zacząłem warczeć. Mężczyzna chyba zorientował się, że coś jest nie tak, bo odwrócił się w moją stronę. Adolf, szczeniak z którego już znamy, stał przy swoim panu i niespokojnie drżał.
- Co robicie? - rzuciłem szybko, nadal warcząc.
- Po... pomyślałem, że potrzebna wam pomoc - pisnął szczeniak. Niewymiarowo duże uszy Adolfa trzęsły się jeszcze bardziej niż on sam. To sprawiło, że uśmiechnąłem się mimowolnie. To chyba trochę ośmieliło psa, gdyż powiedział jeszcze:
- Nie gniewacie się? Nie? Wasz przyjaciel jest chory. Możemy mu pomóc! - dodał szybko.
- Niech on odsunie się od wejścia! - ryknąłem, coraz bardziej zaniepokojony losem Eclipse i Andreia.
Nagle facet popatrzył na mnie i z wyraźnym uśmiechem cofnął się o pół metra, po czym kucnął oparty o drzewo. Zamurowało mnie.
- Odsunął się - cichutko zapiszczał pies, patrząc na mnie spode łba.
Przełknąłem ślinę. Skąd wiedział? Nieważne... muszę przedostać się do Eclipse. Wskoczyłem do nory. Z zewnątrz Adolf jeszcze za mną zaszczekał:
- Powiedz im, że Miłomir nie jest zły. Przyprowadziłem go tutaj, żeby zabrał waszego chorego do weterynarza.
"Sam chyba z tego nie wyjdzie" - pomyślałem smętnie, po czym powiedziałem:
- Wynieśmy stąd Andreia. On ma rację.
- Chcesz oddać go ludziom? - zapytała niepewnie Eclipse.
- Obawiam się, że nie mamy wyjścia - odparłem krótko, unosząc brwi w stanie głębokiego zamyślenia.
Z pomocą Eclipse wyciągnąłem basiora z jamy. Położyliśmy go przed wejściem, po czym nieufnie popatrzyliśmy na człowieka.
Ten znowu uśmiechnął się wesoło.
- Mam wziąć tego? - zapytał psa, przeciągając ręką po jego głowie. Ten radośnie polizał go po ręce.
Facet wyciągnął zza pazuchy coś w rodzaju szarego, przybrudzonego fartucha. Owinął nim nieprzytomnego Andreia i podniósł do góry. Następnie przyjrzał się dokładnie Eclispe i mi, po czym odwrócił się, zrobił krok przed siebie i powiedział do psa:
- Równaj!
- Do zobaczenia - zakończył Adolf, po czym oboje zaczęli się oddalać - leczenia waszego przyjaciela potrwa pewnie kilka tygodni. Może zostaniecie tutaj dłużej?
- Poczekaj! - krzyknąłem - gdzie mamy was szukać? Nie wiem, gdzie mieszkacie!
- Jak będziecie chcieli odwiedzić chorego, jesteśmy we wsi. Cały czas w tamtą stronę - tu wskazał kierunek - drogą nad lasem, potem przez pola. Dalej każdy pies wam powie. Ale nie wspominajcie im o mnie... jestem tu "nowy" i chyba nikt mnie nie lubi...
Popatrzyliśmy z Eclispe po sobie. Zostaliśmy sami, bez Andreia i, tak naprawdę, nie byliśmy w stu procentach pewni, czy jeszcze go kiedyś zobaczymy.
Usiedliśmy na ziemi przed norą.
- Tak było lepiej - chrząknąłem - pójdę do niego jak tylko się obudzi i mu to wyjaśnię. Jeśli chcecie wracać do domu, musicie wrócić sami. Ja zamieszkam w tej norze, dopóki Andrei będzie we wsi - powiedziałem, chociaż perspektywa ponownego rozstania z Eclispe wydała mi się straszna.

< Eclispe? >

Od Eclipse C.D Beryla

Beryl usiadł, więc postąpiłam tak samo. Zwiesiłam łeb. Czego byśmy mogli się spodziewać po... szczeniaku? On przecież nie myśli o takich rzeczach. Pokręciłam głową i spojrzałam się w stronę leśniczego. Trzymał w uścisku termos, wpatrzony w niego jak głodujący wilk w upolowaną zwierzynę. Czyżby naprawdę nie był aż tak nieszkodliwy? Westchnęłam cicho i na nowo spojrzałam się na psiaka. Siedział pomiędzy mną i Berylem a Oleandrem. Wtedy mężczyzna poruszył się i w dłoń złapał nie za duży patyk. Rozejrzał się, po czym z lekkim uśmiechem zaczął nawoływać.
- Adolf! Do nogi, piesku, Adolf!
Szczeniak odwrócił się w jego stronę i przebiegł kilka kroków, po czym zatrzymał się i spojrzał na nas. Chwilę pomyślał i na nowo zaczął biec. Ciekawe, o czym myślał? Po kilku sekundach znalazł się przy mężczyźnie. Zaczął wesoło skakać i szczekać, czasami to podgryzając rzeczy czy też kurtkę swego pana. Wstałam na równe nogi i otrzepałam się, a następnie odwróciłam się w drugą stronę.
- Skoro to wszystko się już wyjaśniło, to wracajmy do poszukiwań drogi powrotnej -Rzuciłam szybko i spojrzałam się w ich kierunku.
Obydwoje skinęli głowami i szybko znaleźli się przy mnie. Oddalając się, słyszeliśmy jeszcze jego szczekanie, które z chwilą cichło aż w końcu zapadła głucha cisza. Po kilkunastu minutach dotarliśmy z powrotem do jamy, w której obecnie przesiadywaliśmy. Alekei zlustrował nas wzrokiem, kiedy tylko przekroczyliśmy wejście do jaskini, lecz szybko odrzucił zainteresowanie nami. Wstał od jeszcze leżącego, właściwie śpiącego, Andreia i ominął nas, tym samym wychodząc na zewnątrz. Wszyscy troje odwróciliśmy się w jego stronę. Ten tylko spojrzał na nas przez grzbiet i powiedział oschle.
- Idę na coś zapolować -Zanim cokolwiek zdążyliśmy zrobić, wilk już zlał się z otoczeniem.
Westchnęłam ciężko i podeszłam do ścianki mieszczącej się w środku. Położyłam się zrezygnowana i zamknęłam oczy, chociaż że spać nie zamierzałam. Kiedy tylko poczułam ciepło bijące od ciała Beryla, który ułożył się koło mnie, otworzyłam oczy i mimowolnie się uśmiechnęłam. W tym samym momencie spojrzałam na Andreia. Nie wyglądał zbyt dobrze, ale od czego mam ten dziwny kwiatek? Jestem w stanie mu pomóc, ale nie wiem, jak to by zadziałało na pozostałych, którzy są wręcz całkowicie zdrowi. Spojrzałam na Beryla i wyszeptałam.
- Idźcie pomóc Alekeiowi w łowach. Coś myślę, że sam sobie nie da rady z wielką zwierzyną -Pokręciłam głową, kątem oka spoglądając na niego.
Wilk zastanowił się, lecz dość szybko wstał i posłał synowi znaczące spojrzenie, na które niemalże od razu wyszedł z jaskini. Zanim on jednak opuścił norę, pocałował mnie i uśmiechnął się ciepło. Po chwili już ich nie było. Podeszłam do Andreia i zaczęłam przykładać łapy do poszczególnych części ciała. Trwało to niespełna piętnaście minut. Wtedy usłyszałam jakieś szelesty. Pomyślałam, że to oni, więc zbytnio się nie przejęłam, ale kiedy usłyszałam za sobą połączenie warkotu ze szczekaniem, to aż mnie zamurowało. Gwałtownie odwróciłam głowę w tamtą stronę, a wtedy w przejściu ujrzałam tego samego szczeniaka, co godzinę temu. Za nim ciągnął się dziwny dźwięk od uderzeń butów w ziemię. Człowiek... człowiek tu szedł. Naprawdę się przeraziłam, a kiedy tylko dojrzałam jego sylwetkę, podkuliłam ogon, położyłam uszy po sobie i cofnęłam się na kilka kroków, tak, żeby tylko nie zostawić Andreia samego. Mężczyzna zajrzał do środka jamy, na początku nawołując swojego psa, lecz kiedy tylko mnie ujrzał, wydał się zaskoczony, a zarazem szczęśliwy. Szczeniak podbiegł do niego, machając energicznie ogonem, a on pogłaskał go po głowie.
- A więc to, to chciałeś mi pokazać, co? -Facet wytarmosił psa, na co ten ułożył się na ziemi. Spojrzał się ponownie w moim kierunku -Niezbyt dobrze to wygląda -Stwierdził i spróbował się tutaj dostać, ale bez skutku. Wejście było dla niego za małe. Chociaż to mnie ratowało, ale... dziwiło mnie to, że mimo strzelby, nic jeszcze z nią nie zrobił. Może słowa szczeniaka mówiły prawdę?
<Beryl?>

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Od Oleandra CD Maxa

Patrzyłem spode łba na Maxa. Już go polubiłem. Szkoda tylko, że zamiast wspólnie polować lub przemierzać lasy z nowym członkiem naszej watahy, siedzimy razem zamknięci i otoczeni na nieznanej wyspie. Naprawdę, to przykre.
Przeniosłem spojrzenie na kotkę. Ta też siedziała smutna, przymykając co chwila oczy. Była bardzo ładna. Z resztą, ogólnie nie żywiłem bezsensownej urazy do kotów, ja niektórzy moi przyjaciele. Zawsze podziwiałem ich zwinne ruchy i to skakanie po drzewach.
Nie wiem, ile dokładnie czasu siedzieliśmy w tej jaskini, gdyż byliśmy pewnie dosyć głęboko pod ziemią, gdzie było bardzo ciemno. Właściwie oprócz mojego białego futra i oczu towarzyszy, niewiele mogłem zobaczyć. Czasami dochodziły nas stłumione, ciche i niezwykle denerwujące głosy jaszczurek rozmawiających gdzieś niedaleko, w innym korytarzu. Nie słyszałem dokładnie, o czym rozmawiały, czy to z powodu ciągłego syczenia, czy grubych ścian dzielących nas od gadów.
Z chęcią rozszarmałbym jakiegoś, gdyby tylko wszedł do naszego więzienia. Niestety, ostatnim razem było ich kilka, a teraz, gdy przynieśli nam jedzenie, spałem. Obudziła mnie czujna kotka, gdy już wyszli zostawiając po sobie mięso.
- Nareszcie się obudziłeś - mruknąłem, gdy basior drgnął i otworzył oczy. - Podali nam już jedzenie. Trochę ci zostawiliśmy...
Wilk skinął głową i zaczął jeść. Widziałem jednak, że jest zmartwiony tak zamo jak ja i Ami. Jedzenie ledwo przechodziło mu przez gardło. Westchnąłem głęboko, patrząc w sufit. Nic. Żadnej drogi ucieczki. Żadnego wyjścia.
- A jakby tak spróbować podkopać się? - wstałem, pytając z nadzieją w głosie. Przeszedł mnie ciepły dreszcz ryzyka - ściany są zbudowane... tak naprawdę z piasku. Co myślicie?
Strop był dosyć wysoko, możliwe, że stojąc na czterech łapach moglibyśmy nie dosięgnąć, ale myślę, że na tylnych stojąc a przednimi kopiąc, moglibyśmy w końcu wykopać dziurę. Może nad nami jest już wyjście?
- Problem w tym - kontynuowałem - że do lądu dosyć daleko, jak już powiedziała Ami. Możemy nie dać rady dopłynąć. A gdybyśmy wzięli jakieś drewno i jego całyczas się trzymali? Drzewa przecież pływają.
- Chrm... - chrząknął Max - Ami już przecież próbowała się stąd wydostać. Nawet jako mysz.
Znów westchnąłem. Nasza sytuacja jest STRASZNIE przykra.
Nagle, zza ściany, zaczęły wydobywać się coraz donośniejsze odgłosy. To chyba jakaś szarpanina. Czyżby ktoś jeszcze miał zostać naszym sprzymierzeńcem w walce o przetrwanie w tej ciemnej norze? Szarpanina ucichła. Wszyscy troje zamilkliśmy i zaczęliśmy nasłuchiwać. Po chwili znów dało się słyszeć jakieś odległe stłumione dźwięki.
- Co to jest? - szepnął Max.
- Nie wiem - odpowiedziała również szeptem Ami - wcześniej nic takiego tutaj nie słyszałam.
Wtem drzwi otworzyły się szybko. Zadrżeliśmy, wyrwani ze stanu największego skupienia. Popatrzyliśmy na drzwi, zza których jednak nic się nie wyłoniło. Za drzwiami, w korytarzu słychać jednak było syknięcia i... warczenie. Może to kolejny wilk, którego jaszczury próbują wepchnąć do naszej celi?

< Max? >

niedziela, 7 sierpnia 2016

Od Maxa CD Oleandra

Gad na którym siedziałem pochlił się do tyłu, chcąc pewnie mnie zrzucić. Starałem się na nim utrzymać lecz nie udało mi się i wpadłem do wody. 
Popłynąłem do Oleandera mówiąc :
- Jak my się stąd wydostaniemy ?
- Nie mam pojęcia... - wysapał oleander zmęczony już pływaniem
Przyglądałem się jaszczurkom, które syczały co chwilę do siebie, zupełnie jakby coś obmyślały. Nagle jedna wskoczyła do wody obok mnie i zaczęła mnie wpychać na wysepkę po stromym brzegu. Po chwili weszła kolejna i zaczęła jej pomagać. Inne natomiast starały się wepchać Oleandera. Po kilku minutach wciągania byliśmy na wysepce. Oleander opadł z sił, dysząc głośno, a ja również zmęczony usiadłem i rozejrzałem się dookoła. Na tej wysepce nie było żadnych roślin i ogólnie jedyna ciekawa rzecz która tutaj była to tunel wykopany w ziemi. Pomyślałem że w nim musi być coś niezwykłego inaczej jaszczurki chyba nas by tu tyle nie wciągały.
Oleander powiedział zmęczony i przestraszony zarazem :
- Jak myślisz po co nas tu zabrały ?
Popatrzyłem na niego przez chwię zastanawiając się nad tym, a im dłużej się zastanawiałem tym bardziej się bałem w końcu odpowiedziałem drżąć lekko :
- Nie mam pojęcia
Jaszczurki znowu do siebie syczały i po chwili jedna mnie popchnęła do tunelu, posłusznie wskoczyłem do niego, było w nim bardzo ciemno przez co nic nie widziałem, usłyszałem za sobą warczenie Oleandera :
- Nie poddam się łatwo !
A potem syknięcie, jego skowyt i głośny łoskot świadczący o tym że Oleander również jest już w tunelu. Droga którą szliśmy ciągle prowadziła w dół. Słyszałem łomot swojego serca i zastanawiałem się jak długi jest ten tunel. Czułem że wokół nas jest więcej jaszczurek, chociaż ich nie widziałem ale to dlatego że w tych ciemnościach nic nie widziałem. Wydawało mi się że idziemy już godzinę. Wkrótce dotarliśmy do czegoś na kształt komnaty, a w niej było już coś widać. W tym pomieszczeniu leżało mnóstwo brylantów jak również - tu przełknąłem ślinę - kości. Oprócz tego stała tam inna jaszczurka, ale to nie była taka sama jaszczurka jak wtedy ta była jeszcze większa i widać było że najwyraźniej jest kimś w rodzaju władcy, gdyż inne jaszczurki się jej słuchały. Jaszczurki pokłoniły się ich władcy i jedna sykneła coś do niego poniżając łeb. Władca spojrzał na mnie i na Oleandera, po czym syknął coś do poddanych. Jeden z nich szturchnął nas i przestraszeni poszliśmy prowadzeni przez gada. Po kilku minutach wędrówki
przez korytarze doszliśmy do czegoś na wzór drzwi lub bramy obok nich stał inny jaszczur, który się odsunął od drzwi na bok. Jaszczur który nas prowadził otworzył drzwi i wpuścił nas do środka po czym wyszedł i zamnknął je. Najwyraźniej była to cela. Była cała pusta oprócz tego że z cienia ktoś się w nas wpatrywał brązowymi oczami.
- Kim jesteście ? - zapytała istota żeńskim złym z nutą strachu głosem
Dopiero teraz dowiedzieliśmy się kto to jest. Była to zwykła kotka która najwyraźniej została tu również uwięziona.
Odpowiedziałem za siebie i Oleandera który milczał :
- Ja jestem Max, a to jest Oleander - machnąłem pyskiem w stronę Oleandera - Uprowadziły nas te dziwne gady, a ty kim jesteś?
Kotka usiadła patrząc na nas uważnie i rzekła :
- Jestem Ami mnie również porwały te jaszczury... Pewnie chcecie coś niecoś wiedzieć
Razem z Oleanderem pokiwaliśmy głową.
- Cóż, dają tu jedzenie i wodę i bez przerwy tu siedzimy... Jeszcze niewiem co zamierzają z nami zrobić ale narazie nic nie robią - powiedziała z goryczą - A jeśli ciekawi was ucieczka to strażnicy zawsze stoją przy bramie, a i dalej jaszczurów jest dużo jak mrówek w mrowisku, choć co jakiś czas się wymykam to i tak największa przeszkoda to odległość do przepłynięcia i gdyby nie to, to już by mnie tu nie było.
W tym co mówiła Ami coś mi nie pasowało, " Jak dała rade uciec tak daleko ? " - myślałem
Oleander również o tym myślał gdyż, po chwili spytał :
- Jak zdołałaś uciec tak daleko ? I nikt cię nie zauważył ?
Cóż - zaczeła - Pewnie by mi się nieudało gdybym nie mogła się zamienić w... mysz
Po raz pierwszy od spotkania jaszczurek zachichotałem.
- Co cię tak bawi ? - spytał się smutny Oleander - Możliwe że zginiemy, a i tak już jesteśmy w więzieniu !
Odpowiedziałem z już przygaszoną wesołością :
- Kot i zarazem mysz... nie widzisz w tym nic śmiesznego ?
Ami rzekła ze złością :
- Co z tego że nie zmieniam się w naprzykład... orła czy coś ! Mysz też jest pożyteczna !
Przepraszam - powiedziałem opuszczając uszy - nie chciałem cię obrazić
Oleander ziewnął, położył się i powiedział :
- Ja idę spać...
Po krótkim namyśle położyłem się i rzekłem :
- Ja też
- Skoro wy idziecie spać - zaczeła Ami - To ja też
......................................
Gdzieś dalej pewien wielki jaszczur syknął ze strachem :
- Chciałeś mnie widzieć panie ?
W cieniu coś się poruszyło, po czym zadudnił zimny głos po którym włosy jeżyły się na karku :
- Chciałem wiedzieć jak wam idzie zadanie które wam zleciłem
- Mamy dopiero kota i dwa wilki... - jęknął jaszczur w rozpaczy
- Macie się posstarać - zasyczał stwór zchowany w cieniu - Będą mi potrzebni
- A do czego jeśli mogę się spytać ? - spytał się gad
- Och, dowiesz się w swoim czasie - powiedział stwór po czym zaczął się śmiać - Ale potrzeba mi ich więcej, a zwłaszcza tych wilków
......................................
Obudziłem się w szoku, miałem koszmar nocny. Oddychałem szybko rozglądając się dookoła.
- Nareszcie się obudziłeś - powiedział Oleander - Podali nam już jedzenie, trochę ci zostawiliśmy
Ponuro podszedłem do dwóch steków i zacząłem je jeść.


< Oleander ? >

piątek, 5 sierpnia 2016

Od Oleandra CD Maxa

Milczeliśmy. Woda stawała się coraz bardziej odległa, a jaszczurki bynajmniej nie zamierzały zawracać. W  końcu ląd wyglądał jak cieniutki szary pasek rozciągnięty na falach morza. Patrzyłem a oddalającą się rzeczywistością. To było straszne.
Nagle jaszczurki zaczęły posykiwać do siebie porozumiewawczo.
- Chyba nie zamierzają nas tutaj zostawić?! - krzyknąłem przerażony do Maxa, którego jaszczurki oddaliły się od moich na pokaźną już odległość.
- Nie wiem - wilk wzruszył ramionami z przejęciem. On również wyglądał na przerażonego.
Rozejrzałem się wkoło, po czym z jaką taką ulgą dostrzegłem, że przed nami widać malutką zieloną wysepkę. Myślę że na długość nie była dłuższa niż pięćdziesiąt metrów, była za to dosyć wysoka. Wspominając już o pomiarach, wsponę jeszcze, że podpłynęliśmy do skalistego, niskiego klifu nie wyższego niż dwa metry. Klif, a raczej klifek był tak naprawdę prawie pionowymi, ciemnoszarymi skałami przez które ciągnęły się długie, czarne rysy i szczeliny. "Ciekawe, jak zamierzają nas tam przetransportować" - pomyślałem. Było to zadanie iście niewykonalne.
Gadziny, na których płynęłiśmy oraz te płynące obok jako "obstawa",  podpłynęły do skalistego brzego, powoli wysuwając się z wody i wychodząc na nagrzane, śliskie skały. Ślady ich łap czyniły je jeszcze ciemniejszymi, niż były w rzeczywistości. Toteż, gdy postawiłem łapę na jednej z nich, niemal zsunąłem się do wody.
Nagle, jaszczur zrzucił mnie z pleców, po czym  zrobił krok na przód. Skomląc i machając nogami, wpadłem do morza. Zacząłem histerycznie machać nogami, chlapiąc wodą na wszystkie strony, po czym złapawszy trochę powietrza, dysząc pływałem w kółko. Gady okazały niewielkie zainteresowanie tą sytuacją, przyglądając mi się spokojnie.

< Max? Co dalej? :) >

Od Maxa CD Oleandra

- Dobra, teraz się zastanówmy co zrobić z jaszczurem ?
- W tym wam nie pomogę, więc żegnam ! - powiedział Mundus odlatując
Oleander popatrzył w górę jakby oczekując odpowiedzi, ale po chwili westchnął i powiedział :
- Na razie po prostu będziemy na niego uważać ...
- Może zobaczymy co teraz robi ? - zaproponowałem 
- No... dobra - rzekł Oleander
Więc ruszyliśmy z powrotem na plażę. Cicho się skradaliśmy jak podczas polowań i wyjrzaliśmy zza krzaków. Zamarliśmy w bezruchu wpatrując się w to co się na niej działo. Dziesięć, a może pietnaście wielkich jaszczurek grasowało po plaży, a kilka pływało w wodzie.
- Chyba powinniśmy się wycofać zanim nas zaatakują - wyszeptałem w panice
Ale było już za późno, zaczeły się do nas zbliżać od tyłu i po bokach jedyne miejsce ucieczki to była woda.
- Chodź ! - krzyknąłem i wskoczyłem do wody płynąc jak najdalej od nich. 
Ale Oleander się nie poddawał, walczył zaciekle lecz było ich za dużo. Odciągnełem go w kierunku wody i zaczeliśmy obaj płynąć jak najdalej od tych "smoków". Niestety, one też umiały pływać i to lepiej od nas. Teraz wszystkie płyneły już pod nami.
Nagle w głowie zaświtał mi pomysł i krzyknąłem do Oleandera :
- Jak powiem już wyskoczysz z wody !
- Ale na co ?! - odkrzyknął
- Na nic, po prostu w górę !
- Dobra - rzekł
Jaszczurki zaczęły się do nas zbliżać. Byłem zdenerwowany, jeśli się nie uda...
- Już ! - krzyknąłem i podskoczyliśmy do góry, skupiłem całą swoją siłę na tym, aby zamienić wodę pod nami w lód, udało się. Opadliśmy na lód, a wielkie jaszczurki się o niego uderzyły.
- Nieźle - pochwalił mnie Oleander - Tylko jak stąd uciec ?
- Umiesz się ślizgać po lodzie ? - zapytałem - Jak tak to sprawa załatwiona
- Umiem i chyba wiem o co ci chodzi - odpowiedział Oleander
Uśmiechnąłem się i zacząłem robić przed nami lód, ślizgając się z Oleanderem na przód. Posuwaliśmy się bardzo szybko i wkrótce te dziwne gady zostały w tyle. Niestety, tworzenie lodu, jak inne moje moce, wymaga dużo siły przez co zaczynałem się męczyć. Jeszcze chwila i po prostu upadnę.
I nagle krzyknąłem przestając zmieniać wodę :
- Stój !
Oleander się zatrzymał i ze zdziwieniem spytał :
- Dlaczego ? Dlaczego nie robisz już lodu ?
Usiadłem ledwo dysząc i powiedziałem :
- Już nie mam siły, to jest mocno wyczerpujące
- A, więc co zrobimy ? - spytał się Oleander - Jaszczury niedługo nas dogonią i pewnie wtedy zjedzą, a my jesteśmy za daleko od brzegu żeby tam dopłynąć
- Nie mam pojęcia... - odpowiedziałem w zamyśleniu
Siedzieliśmy na lodzie milcząc i czekając jakby miało się wydarzyć coś niezwykłego. Nagle zauważyłem w wodzie, w oddali cienie poruszające się w naszą stronę. Szturchnąłem Oleandera i wskazałem mu je głową mówiąc :
- Już są blisko
Oleander kiwnął głową i razem ze mną w strachu czekał kiedy do nas przypłyną. Nagle usłyszeliśmy trzask łamanego lodu i w następnej chwili już byliśmy w wodzie na... jaszczurkach. To one złamały lód i teraz niosły nas na swoich plecach w nieznanym nam kierunku. Niezbyt wygodnie mi było i pewnie Oleanderowi również z powodu ich łuskowatego i twardego ciała. Tym razem milczeliśmy nie tylko ze strachu, ale także ze zdziwienia.
Po chwili jednak się uspokoiłem i spytałem Oleandera :
- Jak myślisz po co nas gdzieś niosą ?
Oleander wzruszył ramionami i odpowiedział :
- Nie wiem, ale to jest lepsze niż być zjedzonym na miejscu

< Oleander ? >

Od Beryla CD Eclispe

Dyszałem głośno, wyglądając na zewnątrz i nasłuchując. Coś w środku zaczęło mi podskakiwać, a ja sam odczułem przyjemną ekscytację. Wierzyłem w Oleandra, zwłaszcza, że był on silny i nie doznał żadnego uszczerbku na zdrowiu. Może odnajdzie naszą rodzinę? Gdyby jednak okazało się, że nie żyją...
Prychąłem, kręcąc głową. Na pewno żyją.
Zamknąłem oczy, wsłuchując się w swój oddech. Zastrzygłem uszami. Ktoś się chyba zbliża. To muszą być oni! Kilka osób cicho przemyka się przez las.
Z trudem podniosłem się z piasku i wysunąłem z nory. Tak! To oni. Eclispe, Alekei, Oleander... i nieprzytomny Andrei spoczywający na grzbiecie Oleandra, który niemal uginał się pod ciężarem basiora. Wszyscy szli jednak wesoło, sam ich widok dodał mi otuchy. Tylko Alekei byłjakiś zmarnowany. Z pewnością to przez zły stan fizyczny.
Entuzjastycznie zamachałem ogonem uśmiechając się. Na razie na tyle było mnie stać. Eclipse pierwsza, zanią Olenander radośnie powłócząc nogami a Andreiem na plecach, ruszyli szybciej wmoim kierunku. Ja też zrobiłem kilkakroków do przodu. Andrei mruknął coś telepiąc się na galopującym Oleandrze a Alekei zatrzymał się na chwilę i westchnął ciężko.
- Eclipse! - krzyknąłem radośnie, chociaż słabo.
- Berylu, nareszcie! - wadera doskoczyła do mnie i wtuliła się w moje futro. Zrobiłem to samo.
- Wszystko dobre, co się... - Oleander wyszczerzył się optymistycznie
- Jeszcze nie skończyliśmy - mruknąłem - nadal jesteśmy na obcym terenie. Z dala od WSC.
- Tak myślę - skinął głową Oleander - ale wszyscy żyjemy. I jesteśmy wolni.

   *   *   *
W tamtym czasie wrócił ze służby wojskowej niejaki Miłomir Ukleja - żołnierz o jasnych włosach i niewielkiej posturze. Mieszkał prawie w centrum wsi, z której pochodzili kłusownicy mający z nami niedawno do czynienia.
O człowieku tym przyjaciele mówili, że potrafi rozmawiać ze zwierzętami, czego on sam nigdy jednak nie potwierdził. Od dawna jednak udzielał się w pobliskim leśnictwie. Przemierzał las wzdłóż i wszerz ścigając kłusowników nielegalnie wyłapujących zwierzęta.
Od niedawna wiernie pomagał mu pies - Adolf. Nieduży, czarny złoto podpalany niemalże szczeniak. Był niezwykle czujny i miał w sobie coś z Dobermana.
   *  *  *
- Odpocznijmy - ziewnąłem, siadając na ziemi - nie musimy się chyba spieszyć.
- Może powinniśmy poszukać bezpieczniejszego miejsca - Eclispe rozejrzała się - jesteśmy zbyt blisko siedziby tych ludzi.
- A wiemy w którą stronę iść? - Oleander również usiadł na ziemi, przygarbił się i uśmiechnął beztrosko patrząc z dołu na waderę. Ta pokręciła smutno głową.
- Wywieźli nas w jakieś nieznane tereny.
- Wiesz - chrząknąłem - nie wiem, jak długo Oleander będzie mógł dźwigać Andreia. nie wiemy także, gdzie jest jakieś bezpieczniejsze miejsce. Możemy natknąć się na inną ich kryjówkę.
- Ech... więc zostańmy - Eclipse westchnęła.
Oleander położył się przedd wejściem do nory, Alekei cały czas milcząc oparł się o jedno z rosnących tuż obok drzew, a Eclipse, ja i Andrei ułożyliśmy się w środku. Nie zauważyłem nawet, gdy oczy zaczęły mi się zamykać. Zasnąłem, czując okob obecność mojej partnerki. Nareszcie byliśmy razem. Leżąc w jamie, poczułem się dużo lepiej, wypoczęty i spokojny. To chyba najlepsza droga do wyzdrowienia. Właściwie jeśli nie liczyć rany na karku, czułem się juz zdrowy.
Obudziłem się nagle, jeżąc sierść na karku. Wilczyca drzemała poierając się o mnie, a z zewnątrz dochodziło dyszenie i trzaskanie. Oleander zajrzał do legowiska.
- Wstawajcie! Jakiś pies tu biegnie!
Zerwałem się z ziemi i wyczołgałem na zewnątrz. Eclispe zaspanym wzrokiem potoczyła dookoła i ruszyła za mną.
W oddali zobaczyliśmy dużo mniejszego od nas, czarnego psa z lekko oklapniętymi uszami. Biegł z wysuniętym językiem przeskakując gałęzie. W pewnej chwilizwolnił, przystawił nos do ziemi i skręcił w naszą stronę. Był kilkadziesiąt metrów od nas. Alekei nadaj siedział pod drzewem, cicho przyglądając się psu. Oleander położył głowę na łapach, przylegając do ziemi. Ja stanąłem przed norą. Pies nie wyczuł i nie zauważył nas.
Popatrzyłem na synów skoncentrowanych na przeciwniku.
- To jakiś szczeniak - oświadczyłem.
- Nie tam, tato - mruknął Oleander - dalej.
Zwróciłem wzrok na psa. Za nim szedł człowiek w zielonym mundurze, trzymając strzelbę. Przełknąłem ślinę. Nie zauważył nas. Byli za daleko. Przeszedł między drzewami i zniknął.
Staliśmy przez chwilę w bezruchu. Eclipse również wyszła z jamy, patrząc na znikającego wśród krzaków szczeniaka.
- Co to było? - potrząsnąłem głową.
- Nie wiem - ziewnął Oleander - może to sprawdzę.
- Nie idź sam - Eclispe zmarszczyła brwi - może być ich więcej. To nierozsądne.
- Właśnie. Jeśli jest ich więcej, odejdziemy i inne miejsce. Najpierw trzeba to sprawdzić - odrzekł beztrosko wilk.
- Pójdę więc z tobą - zaofiarowała się wadera.
- Ja też - machnałem ogonem. Andrei...
- Niech Alekei z nim zostanie. Potrafi go obronić w razie zagrożenia - powiedział Oleander.
Poszliśmy śladem człowieka. Po krótkiej chwili znaleźliśmy go. Siedział pod drzewem, daleko od nas, popijając herbatę z termosu. Był sam.
- To chyba nic groźnego - powiedziała Ecilpse.
- Ma broń - zauważyłem.
- Nie strzelał.
- Bo nas nie zauważył - przekrzywiłem głowę.
- Myślę, że mimo to trzeba go unieszkodliwić - powiedział Oleander, robiąc krok w stronę mężczycny.
Nagle usłyszałem trzaskanie i tupanie. To pies na złamanie karku pędził w naszym kierunku.
- A ten skąd się tu wziął? - poirytowany położyłem uszy po sobie.
Zdyszany dobiegł, zatrzymał się kilka metrów od nas i począł zajadle szczekać. Popatrzyliśmy po sobie. Chce z nami walczyć? Nie ma przecież szans!
- Kim jesteście?! - warknął groźnie - nie jesteście lisami...
- Lisami? - odpowiedziała Eclipse - jesteśmy wilkami.
- Nie wiem, co to - rzucił pies krótko, dalej warcząc.
- A ty kim jesteś? - zapytałem, po czym przeniosłem wzrok na człowieka, który właśnie wyciągnął kanapkę.
- Co chcecie zrobić? - nie zwrócił uwagi na pytanie, a jego warczenie przybrało teraz jeszcze groźniejszy ton.
- nic złego ci nie zrobimy - odparł Oleander, po czym zaczął skradać się w stronę człowieka. Wtedy pies, cały się trzęsąc, skoczył ku nam i począł szarpać Oleandra za sierść. Wilk zapiszczał cicho, po czym odgryzł się psu, chwytając go za kark. Ten począł się wić, jeszcze mocniej zaciskając zęby na ciele mojego syna. Postanowiłem pójść mu z pomocą, choć myślę, że sam dał by sobie radę. Złapałem psa za odon i odciągnąłem żałośnie piszczącego od Oleandra. Próbował złapać mnie za skrzydło, jednak nie dosięgał. Oleander chwycił go za skórę na karku i zapytał:
- Co ty robisz? Nie masz z nami szans - w jego głosie słychać było zdziwienie i zaskoczenie.
- Chcecie go zabić! - krzyknął pies żałośnie.
- Może nie... - wtrąciła Eclipse - kim on jest? Kłusownikiem?
- Nie... - jęknął - nie zabijajcie go...
Puściłem ogon małego przeciwnika. Machnał nim kilka razy na znak wdzięczności i pochylił łeb.
- Jest leśniczym. Łapie kłusownikóóów... litości... - zawył cicho.
Popatrzyłem na Eclispe, a ona na mnie.
- W takim razie... - mruknąłem - przepraszam. Ma strzelbę, wygląda jak oni...
- Nie - zaprzeczył cicho pies, po czym zniżył głowę jeszcze bardziej.
- Doceniamy odwagę - uśmiechnął się Oleander, machając przyjaźnie ogonem - ale właśnie wydostaliśmy się z siedziby tych morderców. Wracamy do domu. Wiesz może, gdzie są tereny Watahy Srebrnego Chabra?
Pies pokręcił smutno głową.
- Nie szkodzi - usiadłem na ziemi - jakoś znajdziemy.

< Eclipse? >

czwartek, 4 sierpnia 2016

Od Eclipse C.D Beryla

Siedzieliśmy skryci w krzakach. Coś z jednej strony pchało mnie do tego, abym wyskoczyła i zaczęła walczyć, lecz również to rozkazywało mi siedzieć cicho i czekać. Biłam się z tym dziwnym uczuciem, aż w końcu wyszeptałam z pogardą w głosie.
- Musimy mu pomóc, Alekei.
Wilk spojrzał się na mnie, po czym marszcząc brwi i odwracając głowę, skinął nią. Zwęziłam źrenice i zrobiłam krok do przodu, tak jakbym polowała. Miałam również to na uwadze, że z naszej dwójki, tylko ja ja jestem w pełni zdrowia. Alekei był jeszcze zbyt słaby na dłuższą metę, ale wciąż mógł coś zrobić. Mlasnęłam ciężko i wyszliśmy z krzaków. Para ludzi odwróciła się w naszym kierunku, dając zainteresowanie pozostałym. Część zasięgnęła strzelb koło siebie. Psy również zaprzestały walki. Położyłam uszy po sobie i obnażyłam przed nimi kły, warcząc przy tym donośnie. Niektórzy ludzie prychnęli z zawiłością w głosie, inni zaś przestraszyli się, lecz nie wiek kogo. Mnie, czy syna. Niemniej jednak, dobrze to o nas świadczyło. Zrobiłam kilka kroków w przód, a wtedy jeden z bardziej przerażonych ludzi skierował na mnie lufę od strzelby i zacisnął spust. Pocisk nie doleciał do mnie, gdyż Alekei mnie obronił. Przemienił się w demona i skoczył na niczego nieświadomego człowieka, a następnie rozszarpał go miejscowo. Spojrzał w kierunku pozostałej grupki i ni to warkną, ni to szczeknął. Z dwaj przewrócili się, pozostali albo stali, albo uciekali. Pokręciłam głową z głębokim wzdychnięciem i spojrzałam w stronę małej sfory, gdzie na samym środku bytował Andrei. Zrobiłam kilka subtelnych kroków i tuż po chwili znalazłam się przy nim. Nachyliłam się nad nim i gdy tylko spojrzał na mnie, uśmiechnęłam się radośnie. Szarawy pies nie chciał jednak kończyć 'zabawy'. Ruszył w moim kierunku przez co zapłacił zdrowiem. Moje oczy zabłysły jasnym światłem. Tak samo jego, gdyż go 'opętałam'. Rozwarł paszczę w bardzo nienaturalny sposób, a następnie coś chrupnęło w okolicach jego karku. Oczy szybko straciły swój zapał, a gdy tylko uwolniłam jego ciało, padł bezwładnie na ziemię, a z jego pyska zaczęła toczyć się karminowa ciecz. Prychnęłam, jak to w zwyczaju mieli ludzie i spojrzałam się na pozostałe stadko. Widziałam przerażenie. Demon podszedł do nas i spiorunował ich swoim wzrokiem, a następnie podszedł do ledwo żywego towarzysza i przerzucił go przez swój grzbiet. Obydwoje zaczęli już iść, ja jednak chwilę jeszcze stałam. Odwróciłam się w kierunku psów.
- Zapłacicie za to i to srogo -Rzuciłam, po czym skinęłam głową i odwróciłam się, odchodząc.
- Ale to nie nasza wina! -Jęknął żałośnie jeden z nich.
Nasza trójka zatrzymała się i odwróciła w ich stronę. Uniosłam brew.
- Haa? Jak nie wasza, to czyja?
Psy obejrzały się po sobie. Osobistość, która raczyła się tłumaczyć, wyszła z szeregu. Wcale a wcale nie przypominał 'normalnego' psa. Był większy i masywniejszy. Czyżby dopuszczono psa i wilka? Pies skinął na znak podziękowania, że chcę go wysłuchać. Położył uszy, a jego mina zmarkotniała.
- Zmuszają nas do tego... Od najmłodszych jesteśmy tego uczeni, to jedyne co potrafimy! Naprawdę! To... to tak jak instynkt... kiedy każą ci atakować, atakujesz bez przemyślenia. -Spuścił głowę, a po chwili zaczął nią kręcić -Proszę, uwierzcie mi!
Westchnęłam ciężko i spojrzałam się na chłopaków. Ciężko ranny Andrei nic nie powiedział, nawet nie wiem czy w ogóle słyszał wypowiedź, natomiast Alekei patrzył na mnie oziębłym wzrokiem, który przenosił na wilkopodobnego. W końcu dał mi znak, że mam odpuścić po czym odwrócił się i zaczął odchodzić. Powróciłam do rozmówcy i lustrowałam całe stado wzrokiem, aż w końcu sama odwróciłam i zaczęłam odchodzić. Psy już nawet nie jęknęły. Dałam im wolność, może kiedyś się nam odpłacą? Przynajmniej tak usłyszałam, jak była trochę dalej od nich. "Kiedy będziecie potrzebowali pomocy, odszukajcie nas i powiedźcie! Na pewno wam pomożemy!" Czyżby to się nazywała karma? Dobry uczynek robi dobry, a zły robi zły? Zabawne.
Po chwili dogoniłam Alekei'a, który z minuty na minutę wyglądał coraz to bardziej zmęczony. Musiał jeszcze trochę wytrzymać. Do tego czasu, aż nie odnajdziemy schronienia z dala od tego zgiełku. Po wędrówce trwającej dwadzieścia minut usłyszeliśmy łamiące się gałęzie. Andrei spał, więc mu to wisiało czy nas zaatakują czy nie, lecz ja i Alekei zaczęliśmy bacznie obserwować wszystko wokół nas. Jakiś czas potem na jednej z dróg wyrobionych przez dziczyznę, ujrzeliśmy Oleandra. Ten rozpoznawszy nas rzucił nam się niemalże do gardeł. Odetchnęłam z ulgą. Jednak nic mu nie jest, całe szczęście. Teraz jeszcze pytanie, gdzie Beryl?
- Szybko, musimy wracać, tata czeka! -Powiedział prędko, przejmując sflaczałe ciało Andrei'a.
Zaraz, zaraz czy on powiedział...?
- Beryl? Oleander, czy wiesz gdzie on...
- Tak...! On uratował mnie, a teraz siedzi w norze czekając na mnie z wieściami o was. W sumie, miałem zamiar was odszukać, ale jeżeli się już spotkaliśmy -Uśmiechnął się i zwrócił w kierunku z którego przybył.
Szłam niemalże równo z nim. Tylko Alekei trzymał się końca. Nie wiedziałam, dlaczego się nie cieszył na wieść, że jednak wszyscy żyją. Co prawda jedni bardziej, drudzy mniej, ale dobrze, że w ogóle. Z przejęciem rozglądałam się za jakąkolwiek norą, myśląc, że to ta w której przesiaduje Beryl.
<Beryl?>