Delikatna mgła rozpostarła się w powietrzu. Las był cichy i wilgotny.
Westhcnąłem głęboko, potem jeszcze raz. Miałem nadzieję, że Mundus zareaguje. Nic. Dalej patrzył przed siebie.
- Co zrobimy, żeby... - zacząłem cicho.
- Nie wiem. Na razie dobrze, że znalazłem cię żywego. Mogło być gorzej, gdybyś leżał tam dłużej albo, starał się ich uratować na własną rękę. To jak porywanie się z motyką na słońce.
- Więc co mam zrobić?! - krzyknąłem zrospaczony - nie wiem, gdzie jest Eclipse ani nasze dzieci, Andrei umiera gdzieś poraniony... na tym stoimy!
- Zauważyłem - odpowiedział, nadal patrząc w dal.
- Możemy najwyżej sunć przypuszczenia i przeszukać cały ten las, a i tak ich nie znajdziemy. Nigdzie! Nie wiem, gdzie jestem, nie wiem, gdzie może być Eclipse...
- Możesz przestać krzyczeć. usłyszałem co mówisz, a zaraz usłyszy to reszta wszystkiego co żywe w promieniu kilometra.
Ta odpowiedź uciszyła mnie zupełnie. Teraz cierpiałem w milczeniu.
- Wiesz... - zaczął Mundus - Eclipse, Alekei i Oleander... nie wiemy nawet gdzie są i czy jeszcze żyją. Możemy za to pomóc Andreiowi.
- Nie! Co zrobimy? - ryknąłem - może znasz się na leczeniu chorych, nie wiem. Ja nie. Nie wynesiemy go nawet w bepieczne miejsce! Sam tego nie zrobisz, a ja jestem zbyt słaby, żeby ci pomóc.
- Więc nie pomożemy także Eclipse i twoim dzieciom - ptak wstał i podszedł do mnie. Był zdenerwowany - jeśli już nie żyją, to i tak ich nie uratujesz, a jeśli nic im nie jest, mogą poczekać... o ile sami już się nie uratowali. Trzymaj - tu wręczył mi szeroki liść - przyłóż to do rany na karku i śpij. Może wydobrzejesz. Albo... albo miałem rację: nie tylko Andrei nie doczeka zimy! - krzyknął i zniknął wśród mgły. Zostałem sam.
Popatrzyłem na roślinę przyniesioną przez Mundusa, po czym przyłożyłem ją do rany. Połżyłem głowę na ziemi, rozmyślając nad słowami ptaka. Wychodzi na to, że być może znowu uratował mi życie.
< Eclipse? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz