niedziela, 31 października 2021

Podsumowanie października!

Kochani!
Upłynął nam kolejny miesiąc, a my nadal piękni i młodzi. Czy to nie wspaniałe?
Jak pewnie wszyscy wiemy, to wspaniale, ale nie zamierzamy na tym poprzestać, prawda? Będziemy tak piękni i tak młodzi jeszcze przez następne dziesięć lat. Dwadzieścia lat! A póki co, życzę Wam, żeby kolejny miesiąc upłynął nie gorzej, a przynajmniej tak samo, jak poprzedni.
Przejdźmy do podsumowania.

Na miejscu pierwszym widzimy Deltę i jego 14 opowiadań,
Na miejscu drugim dumnie wypina pierś Wayfarer z 11 opowiadaniami,
A na miejscu trzecim plasuje się dziś Kamael, który napisał 10 opowiadań.

Innymi postaciami, które mogliśmy oglądać w naszych opowiadaniach, byli SkinterifiriSodrokniwa i Mundus.

Czas na podsumowanie tegomiesięcznych głosowań.
Kara i Ciri, 2 głosy (Najgłośniejszy krzykacz)
Duch, 4 głosy (Największy milczek)
Flora, 5 głosów (Najbardziej miłująca pokój postać)
Eothar Atsume, 4 głosy (Największy wyznawca wojny)

                                                   Wasz samiec alfa,
                                                                 Agrest

Od Almette - "W-SC" (opowiadanie konkursowe) (13+)

 

Ważne: Fabuła jest na bazie gry Among us, jednak nieco bardziej urzeczywistniona i głębsza, statek natomiast jest jedynie luźno inspirowany, podobnie jak zadania na statku. Proszę o zrozumienie, gdyż przepisanie gry kropka w kropkę byłoby zwyczajnie… nudne :v

 W-SC


27. 08. 4568 Statek załogi W

12:56

Almette zazgrzytała zębami z irytacją jednak zanim słowa uciekły z jej pyska zdążyła ugryźć się w język. W końcu to ona była tą wiecznie miłą i niewinną koleżanką na pokładzie. Dlatego spojrzała jedynie na Admirała z politowaniem.
-No co? – spytał się jej jak kompletny idiota. Jego brązowa, bufiasta kamizelka była założona niedokładnie, z nonszalancko rozpiętymi guzikami u piersi, odsłaniając brudne już futro. Wadera westchnęła i uśmiechnęła się.
-Nic, nic.. po prostu…
-Delta powinien zbadać cię na głowę. Twoja głupota zaczyna być niepokojąca – mruknęła wrednie i szczerze Nymeria, która schowana była między metalami będącymi obudową do śmiercionośnej broni. – Jeszcze chwila a wpadniesz na ideę strzelania do nas, a wtedy ujebałabym ci tą twoją główkę- mówiąc to łypnęła na nich swoim groźnym okiem.
-Pff. DO was? Do was się nie opłaca strzelać! Kto wtedy zrobi obiad?
-A pro po obiadu! Ciekawe co Waf wymyśli tym razem? – zastanowiła się Almette puszczając mimo uszu słowa współpracowniczki i żądający pochwał wzrok Admirała.
-Pewnie jak zwykle stworzy coś z niczego. Ja nie wiem jak on to robi. – Ciri weszła przez drzwi do „zbrojowni” jak mniemali nazywać to między sobą.
-Prawda. Nie ma tu nic poza tą papką, dostarczaną przez tego snoba, Agresta, ale ten gościu to kurwa. Za każdym razem smakuje inaczej! – Admirał od razu wstrzelił się w temat mając zawsze coś do powiedzenia. Nie zawsze wartościowego lub inteligentnego. Kremowa wadera poprawiła jedynie swoją pudrowo różową bandanę i dosunęła suwak w swojej kamizelce.
-Oh.. Skarbeńku! Jak ty coś powiesz!- Ciri wydała z siebie dźwięk zachwytu tak głośny, że zarówno Almette jaki i Nymeria postanowiły się ulotnić. Ta ciemniejsza zatrzasnęła jeszcze metalową klapę pod bronią.
-Powinna już działać. – otarła odrobinę brudu z łap chustką którą miała zawsze przy sobie. Tą samą chusteczką chwilę potem Almette przecierała jej żółtą kurteczkę na ramieniu. –Ah. Przeklęte kombinezony. – mruknęła wiecznie niezadowolona wadera dziękując jeszcze serce. W końcu kochanej Almette nie dało się traktować wrednie, kiedy wykonywała te swoje urocze gesty. Sekundy potem obie wymaszerowały z pomieszczenia zostawiając tę dwójkę sam na sam, co pewnie skończy się liczeniem liści berberysu na służbie. Almetka westchnęła ciężko. Minęło już prawie 5 lat od kiedy zostali wysłani w kosmos na tym gruchocie, jak mniemała pieszczotliwie nazywać statko-stację kosmiczną.
Ale pewnie spytacie się o co dokładnie chodzi? Nic ciężkiego do wytłumaczenia. Przed 5 laty ruszyła kampania poznawania wszechświata i w kosmos został wysłany statek kosmiczny, przez wilki przezwany WSC. Dlaczego WSC? Gdyż załoga dostała niezbyt kreatywną nazwę W, a sama misja została okrzyknięta SC kiedy ich pierwszą misją okazało się wylądowanie na pseudo planecie o tej dźwięcznej nazwie. Od tamtego czasu jednak minęło już wiele lat, a misja nie przestała trwać. Załoga co rusz natrafiała na nowe planety karłowate, komety zagrażające ziemi, czy ostatnimi czasy nawet piękną, nową pełnoprawną planetę. Każdy w załodze miał swoje zadania i był odpowiednio wytrenowany, a ich ciała przyozdabiały różnokolorowe kamizelki, kurtki czy bluzy. Taki otóż dresscode.
Najważniejszymi osobami na statku jednak była Espoir, Nymeria i właśnie Alemtte, gdyż to właśnie ta trójka wader odpowiadała za najistotniejsze elementy tej układanki. Espoir kierowała tym potężnym gruchotem, Nymeria cierpliwie naprawiała wszystko co się w nim zepsuło (i dodatkowo trzymała Admirała w pionie!), a Serka? Serduszko tego statku zajmowało się porządkiem w najważniejszej części tego przedsięwzięcia. Generator, tlen oraz silniki. Jako jedyna wiedziała co dokładnie zrobić w razie awarii, znała wszystkie kody i hasła dostępu, stanowiła serduszko nie tylko optymizmu i radości w ciągu tych 5 lat, ale także załogi. Jednak mówiąc najważniejsze wcale nie ma się na myśli, że reszta jest zupełnie nieistotna. Nie, nie. Każdy miał na statku swoje istotne zadanie jakie musiał wykonać, czy to było sprzątanie i gotowanie czy operowanie bronią.
Kremowa wadera przystanęła sobie na chwilę obok jednego z pokoi widząc w środku śmiejącego się Rubida z Wayfarerem. Ten widok rzucił na jej własny pysk szeroki i jasny uśmiech. Aż miło się patrzyło, że pomimo 5 lat nieustannego widywania tych samych twarzy  napięcie potrafiło spaść do niemal zera. Mimo wszystko sama niekiedy miała dość tych debili, jednak takie momenty jak tan napawały ją pewnością, że nie chciałaby być na statku z nikim innym niż oni. Odeszła w chwilę potem powolnym krokiem. Nymeria wkroczyła do sypialni, pewnie położyć się na chwilę, gdyż była na nogach całą noc z powodu awarii elektryki. Połowa statku została odcięta od prądu, który potrzebny był do obsługiwania broni, która (nawet pomimo bycia sterowaną przez tego ćwoka Admirała) była niezwykle potrzebna. Do czego spytanie? A widzicie, statek jako potężna maszyna w jeszcze potężniejszej próżni nie jest zbyt zwrotny i aby unikać kolizji, ową bronią zestrzeliwuje się lub zmienia trajektorię lotu komet na drodze promu.
Serka wkroczyła do gabinetu lekarskiego. Delta właśnie ostrożnie przelewał i układał próbki pobrane z roślin na niedawno spotkanej planecie, wokół której właśnie się kręcili, chcąc jeszcze parę razy na niej wylądować.
-Oh! Witaj maleńka. – uśmiechnął się do niej nie odrywając wzroku od swojej pracy. Maleńka. Typowa „ksywka” używana na statku właśnie dla niej.
-Hej Delta! – przeszła obok niego machając delikatnie ogonem. Przyszła tu tylko właściwie zajrzeć na wskaźnik tlenu w pomieszczeniu i dostosowanie jego poziomu, gdyż to właśnie u medyka był on najlepiej widoczny i dostępny. Zastukała ostrożnie w szkiełko zaglądając na nie z uwagą. Poziom wydawał się być odpowiedni, a ilość tlenu w butlach miała jeszcze na oko, tydzień lub dwa zapasu. Serka uśmiechnęła się szerzej kiedy granatowy wilk ułożył jej w ręce kartkę.
-Zanieś to proszę do Espo albo Ciri. Niech prześlą to do bazy i zapiszą w plikach. Parę próbek udało się już zidentyfikować. – powiedział czochrając jej włosy, do czego mus8iał wysoko unieść łapę. Almette przytaknęła i wziąwszy świstek papieru ruszyła w kierunku „centrum dowodzenia”, które składało się ze sterowni, gdzie przesiadywała białą wadera o niebieskich oczach oraz administracji, skąd wysyłane i odbierane były pliki przez kapitankę lub zabujaną w Admirale waderę. Obie na pewno będą wiedziały co poczynić z tym kawałkiem informacji jaki im niosła kremówka. Wchodząc do pomieszczenia zastałą jedynie odwieszoną czerwoną kamizelkę i siedzącą za sterami Espo.
-Mam papierek od Delty. – zakomunikowała zdradzając też swoją obecność.
-Oh. Na to czekałyśmy! – wadera pościła stery ustawiając autopilota  i z łagodnym uśmiechem podeszła do serki odbierając skrawek papieru z niewyraźnymi zapiskami. – Hah. Jak zwykle. Mówiłam mu wielokrotnie żeby przestał pisać jak medyk, bo nikt się z tego nie rozczyta. Eh. Przynajmniej jest lepiej niż ostatnio- zaśmiała się właścicielka niebieskiej kamizelki. Młodsza jedynie zaśmiała się z tego komentarza, bo prawdą było, że Delta nie był najlepszym pisarzem, ale przecież to też nie była do końca jego działka. Po prostu Agrest nie przydzielił im nikogo na kim mógłby polegać w kwestii notowania istotnych wyników badań na kosmicznych produktach. Almette westchnęła i chwilę potem zmierzała do ich kafeterii gdyż to właśnie tam za kilka minut miał zostać wydany obied, wykonany przez zdolne łapska Wayfarera.

Od Wayfarera - "AŁA???" (opowiadanie konkursowe)

Basior ocknął się z ogromnym bólem głowy, zupełnie jakby przebiegło po nim całe stado agresywnie nastawionych łosi. Czy łosie mogą być agresywne? Nie ważne. Wayfarer nie miał ochoty myśleć nad tak mało znaczącymi sprawami. Za bardzo dudniło mu w głowie, zarówno bólu, jak i z zupełnie innego, nie do końca określonego powodu. Za cholerę nie mógł zgadnąć, skąd to straszne dudnienie, wiedział tylko, że przeszkadzało mu w myślach. Chwila moment... GDZIE DO DIASKA JEST KAPELUSZ?!

Wilk podniósł się tak gwałtownie, że oszałamiający ból pod kopułą niemal przygniótł go z powrotem do ziemi. I o ile go nie przygniótł, to zdołał wydobyć z niego przedłużony syk i skrzywił mu mocno pysk. Gdzieś dookoła były głosy, dudnienie prawdopodobnie było muzyką, bo było dziwnie rytmiczne i powiązane z nieco cichszym dudnieniem. Co się tu dzieje, do licha? Dlaczego myśli uciekają jak mysz spomiędzy łap i są takie zamazane, a świat kręci się przed oczami, kręcąc fikołki, tańcząc i blednąć w miarę z narastającym bólem? W środku coś szumi, ciało jest jakieś takie ciepłe i miękkie, łapy nie mają wcale ochoty utrzymać ciała na swojej wysokości. Coś tam ktoś tam mówił, może do niego, może nie. Kapelusza nigdzie nie było, nawet piórka po nim, nawet choćby płatka kwiatu wszytego w żółty materiał. Ale za to na szyi był szal. Ry'a? Chyba Ry'a. Way tak strzelał, że to było Ry'a, choć basiory widywały się tylko czasami i tylko na odległość, jak obaj poszli sobie gdzieś zapalić i akurat trafili w to samo miejsce. Fajka! Gdzie jest fajka? A. Tutaj. Leży sobie grzecznie obok nóżki. Czyli ktoś ukradł kapelusz, ale zostawił fajkę. Jak miło z jego strony.

A, on wie, dlaczego jego myśli są takie niepoukładane. Zorientował się po dwóch butelkach spirytusu leżących obok niego. Jest impreza, jest pijańsko i nawet on w tym momencie przesadził. I to tak ostro, że na jakiś czas urwał mu się film. Dobrze, że nie na stałe.

Czyiś ogon zaatakował twarz biednego, kompletnie pijanego podróżnika, niemal przewracając go na jego glinianych nóżkach. Waf miał ochotę wygarnąć imprezowiczowi i może jeszcze na deser udekorować mu twarz siniakami, ale widok, jaki przyszło mu oglądać, zupełnie zbił go z tropu. Oto czarny wilk z białymi znakami na ciele oraz głową przystrojoną w wilczą czaszkę, znany w watasze pod imieniem Atsume, tańczy sobie Makarenę, łamiąc swoimi ruchami wszelkie prawa wilczej anatomii, nie łamiąc przy tym ani jednej kości, ani nie uszkadzając sobie stawów. Najwyraźniej alkohol faktycznie sprawia cuda.

Miał już go wyrównać do pionu pomimo swojego okropnego stanu, gdy usłyszał kogoś kaszlącego bardziej pod drzewem na boku polany, gdzie wszyscy się bawili. Z początku nie poznał sylwetki nieco starszego basiora, ale gdy ktoś zawołał do niego "Dergud!", Wayfarer oprzytomniał. Co tu robi ktoś z innej watahy? Co tu się odpierdala??

Zauważył ciemną ciecz wytryskającą z ust wilka za każdym razem, gdy ten kaszlał. Oby zdechnął jak najszybciej, pomyślał szczerze i złośliwie podróżnik. Jednego pasożyta mniej. Zdychaj, zdychaj i kurwa nie wracaj.

No, to tyle było z Derguda. Way dalej się nim nie przejmował, tylko starał się nieco bardziej ogarnąć okolicę, zanim zdecyduje się rozpocząć bijatykę z Atsume. Nie chciałby, żeby oberwał ktoś niewinny, nawet jeśli z drugiej strony gówno go to obchodziło. Nie miał nic do stracenia. Kapelusz już mu ktoś zabrał.

Nie umknęła jego uwadze oczywiście masa przeróżnych wilków, które uczestniczyły w tej balandze, a każdy z nich był albo upity do nieprzytomności, albo ledwo trzymał się na łapach. Zaledwie malutka garstka miała jakąkolwiek świadomość pozostałą w oczach, ale po kieliszkach i butelkach trzymanych w łapach wiadomym było, że ten stan nie potrwa długo. W niektórych miejscach leżały zwrócone na zewnątrz pamiątki po kolacji, na którą składała się masa królików, kilka saren i łoś, czyli w skrócie mówiąc leżały na polanie rzygi. Oprócz nich znalazło się także całe kilka skupisk szklanych butelek po spirytusie, rozbite szkła (w tym i sam Szkło zalegający na uboczu z pobitym pyskiem), resztki po kolacji (to, czego nie dało się już przełknąć, a nie to, co wróciło z powrotem na świat po przełknięciu), a wszystkie te widoki zdobiła masa robaczków świętojańskich. Że też te małe gnojki nie bały się podlecieć do pijanych wilków, no o tym to chyba nawet zacni poeci by nigdy nie pomyśleli. Oni w sumie nie pomyśleliby, że wilki mogą się upić.

Wśród tego całego imprezowego burdelu Wayfarer wypatrzył charakterystyczne trzy rude kity, które na ten moment kręciły się jak taki mały wirek, bo zamiast machać jak u normalnego wilka na boki były zmuszone kręcić się wokół siebie. Paki zaczepiał w czymś Agresta, wtulając się w niego, trącając głową jak jakiś kot i ogólnie łamiąc wszelkie zasady zachowywania przestrzeni osobistej innych. I o dziwo, Agrest go jak na razie za specjalnie nie odtrącał.

Interesując się tym zachowaniem, Way postanowił sprawdzić, cóż takiego ciekawego dzieje się pomiędzy tą dwójką. Na swoich trzęsących się nóżkach podszedł bliżej, przyglądając się, co też się tam odpieprza. Nie przejmował się, czy ktoś go przyłapie, wszyscy byli zbyt pijani, by się przejmować.

Pod łapą Agresta zauważył papierek. Nie byle jaki papierek do tego, to był oficjalny dokument, spisany ładnym, czytelnym pismem. Litery się zamazywały niefortunnie przed pijanym wzrokiem, ale większe pismo dało się jako tako odczytać. Uwaga! Głosiło tak:

"LOCKDOWN Zakaz wychodzenia z jaskiń przez całą dobę."

Paki tylko się chichrał i żartował, jaki to durny pomysł, by ogłosić masową kwarantannę. A Agrest tymczasem poważnie zastanawiał się, czy podpisać ten papierek, czy może sobie odpuścić. Ale po jego minie było wiadomo, że wybierze tą drugą opcję.

No nie. No chyba kurwa no nie. Jeśli Agrest to podpisze to Wayfarer spierdala daleko od WSC i może nawet jego stopa więcej tu nie postanie. Przecież nie będzie siedział 24 na dobę w ciasnej norze wypełnionej wilkami i lisami. Oszalałby. On kocha wolność, jest wolnym duchem. Wolne duchy nie trzymają się domów.

Co to to nie.

Brązowy basior w przypływie emocji rzucił się na alfę z agresją większą, niż ktokolwiek mógłby go posądzać. Co to to nie. Nie da się zniewolić. Nie da sobie odciąć skrzydeł.

Nagły atak na tyle zaskoczył Agresta, że ciemnoszary basior nie zdążył się nawet obronić. Ledwo tylko ogarnął, co się dzieje, a zęby młodszego już przegryzało mu gardło. Trysnęła krew. Cała fontanna krwi. Paki pozostał nieporuszony, patrzył obojętnym wzrokiem na to wydarzenie, w końcu naoglądał się w życiu i w śmierci krwi co nie miara. Czerwona ciesz obryzgała całą twarz podróżnika, on już nie był taki odporny.

<Koniec>

Od Szkła - "Łuski" (Opowiadanie konkursowe)

Tak samo, jak każdego innego, nowego dnia, Słońce wschodziło powoli. Wnikało swoim purpurowym obliczem pomiędzy sosnowe gałęzie, poczerniałe od rozdzierającego się na pasma cienia nocy. Gęstwinę ich czarnych, chropowatych ramion przekłuł przeciągły świst wiatru.
Następnie wszystko ucichło.
Westchnąłem głęboko, mimowolnie próbując zachować w uszach echo jakiegokolwiek dźwięku. Potem zacząłem wsłuchiwać się już tylko w chrobot ziemi uginającej się pod łapami. Jedna za drugą, moje nogi przesuwały się miarowo, jakby przytwierdzone do niewidzialnego koła.
W oddali mignął mi ładny obrazek znajomego pyska. Niemal mechanicznie kiwnąłem głową, a moje wargi wypowiedziały jedno, ciche „dzień dobry”, zanim jeszcze zdołałem rozpoznać, kogo witam. Nie zatrzymywałem się na pogawędki. Był poranek po nocy spędzonej na ślęczeniu nad dokumentami jakiejś tam sprawy, moje oczy jeszcze nie do końca pogodziły się z pobudką o świcie, żołądek krótkimi wołaniami przypominał o niezjedzonym od wczoraj  choćby kęsie mięsa, a ja już miałem tylko jeden cel: jaskinię wojskową. Brakowało mi więc i czasu i ochoty na rozmowy z sąsiadami.
Gdy na drodze pojawił się w końcu przedmiot mojej porannej wędrówki, zatrzymałem się na chwilę i przetarłem oczy, by, jeśli nie widzieć wyraźniej, to przynajmniej wyglądać wyraźniej. Musiałem przecież stać na straży porządku, a nie leżeć tam jak wymięty placek!
- Czołem - zebrałem wszystkie siły, by wkraczając do jaskini rzucić żywe, służbowe powitanie. Dwójka basiorów odpowiedziała mi krótkimi skinieniami głowy. - Co dziś robimy?
Na mnie nie zwracajcie uwagi, usłyszałem w głowie. Duch, siedzący nad jakimiś papierami w kącie, posłał nam krótkie spojrzenie.
Ry odwrócił ślepia równie zmęczone, jak moje, od wpadających do jaskini smug światła słonecznego. Z przeciwległego kąta w mig poszybował ku mnie plik dokumentów, który złapałem w locie. Otworzyłem je na pierwszej zapisanej stronie i zerknąłem na drżące, czarne literki.
- Nic nie rozumiem - zauważyłem bez długiego namysłu.
- Przecież umiesz czytać. - Ry chyba nie zwrócił na moje słowa szczególnej uwagi. Zmrużyłem oczy, dostrzegając, że również on lekko się chwieje.
- Ry...
Dopiero teraz basior spojrzał na mnie z lekkim odrętwieniem.
- A. Mamy nową sprawę. Zaginięcie trójki wilków.
- Co też mówisz? - Spochmurniałem, rozsiadając się przy wyjściu i jeszcze raz, uważniej spoglądając na papiery. Dla pewności ścisnąłem kartkę mocniej pomiędzy łapami. Tekst falował.
- Kto to pisał? - zapytałem mimochodem, odkładając dokumentację na bok i niestrudzenie próbując nawiązać kontakt z synem. - Zresztą nieważne, powiedz mi lepiej, co to za sprawa, kogo szukamy. Kto to zgłosił.
- Wyobraź sobie, że... skoro świt była tu jedna wadera. Opowiedziała historię, zniknęła, a gdy chciałem w spokoju uzupełnić akta, okazało się, że gdzieś zapodziała się kartka, na której wszystko zapisałem. Szukałem, szukałem, ale nie znalazłem.
- Utrata papierku to jeszcze nie tragedia, bylebyśmy tylko wiedzieli...
- Kłopot w tym, że pamiętam jedynie, że wilki były trzy, raczej jasno ubarwione, w tym jedna wadera, a ostatnio byli widziani wszyscy razem, dwa dni temu, na Polanie Życia.
Jeszcze jedno spojrzenie na wilgotny dokument. Czarne znaki zlewały się, jakbym nie patrzył już na odrębne litery, a na jakiś nieskładny ciąg. Pro forma przewróciłem jeszcze parę kartek i zacząłem taksować wzrokiem grzbiet zajętego czymś towarzysza. Patrząc na niego, widziałem basiora, który za wszelką cenę starał się wyglądać naturalnie i obojętnie.
Czy to wynik mojej, a nie niczyjej innej obecności?, przebiegło mi przez myśl. Czy nie ufa mi tak, jak syn powinien ojcu?
- To się zdarza w natłoku innych obowiązków. Sam pamiętam podobne sytuacje - zniżyłem głos, sięgając pamięcią jak najdalej wstecz, lecz z jakiegoś powodu wszystkie rozmyte wspomnienia, które mógłbym przytoczyć jako przykład, umknęły z niej szybciej, niż byłem w stanie je schwytać. - A więc kto to zgłosił?
- Nie wiem. Nie przedstawiła się.
- Co?
Ry wzruszył ramionami. W jaskini zapadła chwila ciszy.
- Czy wy sobie ze mnie robicie żarty? - Nie byłem pewien, o jakich „was” chodziło, ale o „tobie” mogłem mówić z pełnym przekonaniem. Wilk poprawił na sobie czapkę i ponownie uciekł wzrokiem gdzieś w najciemniejszy kąt groty.
- Wybacz. Nie mam dziś pamięci do imion.
- Czy ty piłeś? - zapytałem krótko.
- Nie... To znaczy, wczoraj, trochę. - Skrzywił się. - Ale nie tyle, żeby dziś to czuć.
- Cieszę się - odparłem szorstko, jeszcze raz spoglądając na trzymaną przez siebie kartkę. - Masz jakiś pomysł, od czego powinniśmy zacząć, w związku z tą nagłą niedyspozycją?
- Jakaś czarna wadera była tu rano i powiedziała mi, gdzie byli ostatnio - odrzekł donośnie, jakby chciał sam siebie upewnić co do tej mglistej, a jednak nadal jedynej prawdziwej wersji wydarzeń. - Chodźmy.
Odprowadziłem syna wzrokiem, a gdy oblały go promienie jesiennego słońca, z westchnieniem ruszyłem jego śladem.
- Trzeba po drodze zgarnąć jeszcze Mitriall - zauważyłem, wypuszczając pyskiem chmurę chłodnego powietrza. - Chyba, że ona też znowu jest niedysponowana.
- Tak - odmruknął Ry bezbarwnie.
- Jest?
- Nie wydaje mi się.
Westchnąłem, zatrzymując na końcu języka jeszcze jakąś odpowiedź. Nieśpiesznie poruszaliśmy się naprzód, wsłuchując się w jednolity szum bujających się wokół nas, wiotkich gałęzi. Gdyby ktoś popatrzył z boku na te dwie, wilcze sylwetki, pomyślałby być może, że nie podążają donikąd w konkretnym celu. Po prostu niczym dwa, smętne widma, płyną przed siebie, przez spokojne fale niewidzialnej mgły.
- Mitriall! - zawołałem do wnętrza groty. Echo w jednej chwili poniosło się z głębi, okalając nas swoim chłodnym głosem. Spojrzałem na syna. Stał obok mnie i wygasłymi oczyma wpatrywał się prosto w ciemność, lecz zdawał się nie liczyć, że dostrzeże w niej naszą wspólniczkę, a coś lub kogoś zgoła innego. Przetarłem powieki, miarkując, że chwila oczekiwania nieoczekiwanie się przedłuża i zawiesiłem na nim wpółprzytomny wzrok. Czego szukał w mroku? Kogo naprawdę oczekiwał? Nie rozumiałem dlaczego do głowy przychodziło - a wylewane z niej jak pomyje, powracało ze zdwojoną, upartą siłą - tylko jedno słowo. Sens.
Mieliśmy szczęście o tyle, że po minucie czy dwóch, z zionącej pustką ciemnicy wyłoniła się znajoma postać. Za sprawą migających na jej sierści, morskich refleksów, nie do pomylenia z kimkolwiek innym.
- Mamy nową sprawę - rzuciłem głucho. Flegmatycznie kiwnęła głową.
- Jakieś szczegóły?
Kichnąłem, śledząc wzrokiem ulatujące z mojego nosa wprost ku mlecznym chmurom bańki powietrza.
- Trójka wilków, ostatnio widziani dwa dni temu, na Polanie Życia. Niestety nie wiadomo ani jak się nazywają, ani kto zgłosił zaginięcie. - Milczenie, które zapanowało po tych słowach, dopełniło obrazu niekończącej się spirali niemoty, w którą wpadliśmy wszyscy razem.
- Jak mamy szukać, jeśli nie wiemy, kogo mamy znaleźć?
- Najwyżej nie znajdziemy - odparł nagle Ry, odwracając się i ruszając na południe. - Chodźmy na tę Polanę Życia i popytajmy.
- Dobre pytanie, Mitriall. Naprawdę dobre pytanie - syknąłem, rzecz jasna, nie do końca w kierunku samej Mitriall, a Ry'a. Z ukłuciem wyrzutów sumienia, dość szybko zganiłem się za to w myślach.
Pośród falujących traw oraz sięgających nieba, zielonych sosen, sennie kołyszących się na boki, kołysaliśmy się i my, palec za palcem, kończyna za kończyną, co chwila machając łapami na boki, aby odepchnąć się od fali cięższego z każdą minutą powietrza i nie stracić równowagi. Jednak nawet dotarcie do celu nie pomogło nam ani trochę w zbliżeniu się choć o milimetr do rozwiązania tej dziwnej zagadki.

- Nie widziałam tu nikogo.
- Dwa dni temu? Byłem na północy, nie wiem, o czym mówicie!
- Nie widziałam tu żadnych takich. Pewnie jakiś kwiat młodzieży, jak zwykle, włóczy się gdzieś po lesie i nie wraca na noce. Ja bym takich...
- Nie, nie, wybaczcie. Ja prawie nie bywam na Polanie Życia.

- Macie jakiś pomysł na nie zrobienie z siebie idiotów? - zapytałem towarzyszy, gdy skończyła się nam pula wilków do przesłuchania i bez planu na cokolwiek wreszcie po prostu zbiliśmy się w ciasną kulkę pośrodku otwartej, pustej przestrzeni. - Bo ja żadnego.
W dniu nie było niczego przyjemnego, w czym utwierdzały mnie powiewy zimnego wiatru i szarość, w której skąpana była nawet piękna Polana Życia. Ponadto nie mogłem pozbyć się wrażenia, że z każdą chwilę świat powoli się rozrastał. A może to my maleliśmy?
- Pamiętacie... - zaczął płowy basior - jak ostatnio mieliśmy tu wizję lokalną po jakiejś kradzieży? Nie widzieliśmy przypadkiem nikogo?
- Nie, nie przypominam sobie. A co? - Zerknąłem na niego kątem oka.
- Przecież to było jakieś dwa dni temu. Zamiast wypytywać przypadkowych przechodniów, zastanówmy się, czy odpowiedź nie odbija się w naszych własnych oczach.
Przytaknąłem, nie bardzo jednak potrafiąc ubrać swoją wypowiedź w coś więcej, niż jedno słowo.
- Słusznie.
- Ja nikogo nie widziałam - oświadczyła Mitriall niemal od razu, z tym stopniem przekonania, który czynił każdą szczerą wypowiedź wiarygodną. 
- Ja też. - Ry zasępił się. - Co w takim razie robimy?
- Gdybyśmy mieli więcej informacji...
- Przestań - fuknął basior na towarzyszkę, która przez cały czas zdawała się intensywnie myśleć. - Podobno... dziwne rzeczy czasem dzieją się na świecie. Ta wadera, ta którą przesłuchiwałem, była obca, nie znałem jej wcześniej! Nie wiem, jak mogłem zapomnieć dopytać się o imię.
- Może mógłbyś, jeśli byłbyś... - zacząłem, ale Ry przerwał.
- Trzeźwy? Wyglądam, jakbym był pijany?
- Nie wyglądasz - mruknąłem, starając się, by zabrzmiało to dobitnie. - Ale nie wyobrażam sobie, jak można nie wiedzieć, kogo się przesłuchiwało.
- A podobno się zdarza, co? Sam pamiętasz podobne sytuacje. - Ry machnął swoim długim i szerokim ogonem, wzbijając wokół siebie jeszcze więcej fal, po czym z gorzkim grymasem na pysku odwrócił się i oddalił. Czubki płetwiastych palców dotknęły ziemi dopiero, gdy zastygł nad brzegiem majaczącego w centrum doliny jeziorka.
Odwróciłem wzrok, gdy uporczywie kołyszący się las zaczął przyprawiać mnie o zawroty głowy. Z tym, że...
Przekrzywiłem głowę, czując, że coś uwiera mnie w okolicy karku. Był zupełnie sztywny; głową poruszyła się ledwie o kilka centymetrów, następnie zmuszając mnie do całkowitego odwrócenia się i zawiśnięcia na chwilę w mętnym powietrzu. Odruchowo machnąłem kończynami. Stan nieważkości, w którym się znalazłem, wydawał mi się równocześnie naturalny o wiele bardziej, niż ciężkie stanie na czterech łapach i jakoś dziwnie obcy.
Mgła gęstniała tuż przed moim pyskiem i dalej, aż po granicę widoczności, która zresztą niebezpiecznie się przysuwała. Wiszące gęsto na niebie, niewiadomego pochodzenia paprochy tworzyły w zawiesinie ponurą mozaikę.
Kiedy odwróciłem się jeszcze raz, okazało się, że za moim grzbietem, w powietrzu wisiał Ry i mówił coś ściszonym głosem. Wytężyłem słuch.
- Chodź, tato. Mitriall coś znalazła. Coś... kogoś.
Podążyłem za nim bez słowa. Ale na miejscu nie zastaliśmy Mitriall. Spod naszych nóg uciekła tylko drobna i śliska, zwinna ryba. Odruchowo otworzyłem pysk, jakbym chciał zawołać, albo chociaż zapytać, ale nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Zamiast tego, moje gardło zaczęła gwałtownie zalewać lodowata woda. Rozpaczliwie wycofałem się, nieporadnie odpychając ściskające mnie z każdej strony zwały wody niesprawnymi płetwami i z silnym dreszczem lęku wpadając prosto w gładki, pokryty dziwnym śluzem tułów zawieszonego w przestrzeni syna. Piekący ból z wewnątrz moich płuc zagłuszał wszystko, co powinienem czuć przez skórę, oprócz jednego. Coś gładkiego przesunęło się po moim boku, popychając dalej, w głąb mętnego płynu. Kątem oka dostrzegłem dziesiątki rzędów przepływających obok mnie, jasnych łusek.
Dopiero wtedy udało mi się odetchnąć. Przez zamęt panujący w myślach dotarło do mnie, że nie oddycham już powietrzem, a wodą, ale zajęty przetwarzaniem ogromu informacji przenikających do mojej głowy, nie potrafiłem nawet zdziwić się na tę myśl.
Później, podobnie jak wcześniej, było tylko odrętwienie.
Martwe, jadeitowe oko, z którym nagle stanąłem twarzą w twarz, wypatrywało czegoś nie we mnie, ani nie obok mnie, ale gdzieś w głębi wszechświata. Odsunąłem się od niego kilkoma sprawnymi ruchami rybiego ogona.
Bez wątpienia gałka oczna należała do Mitriall. Tej prawdziwej, wilczej Mitriall, która jeszcze przed chwilą miała znaleźć... kogoś. Naszych zaginionych?
Odwróciłem wzrok od zastygłego obrazu siedzącej przede mną, martwej wadery. Jej sierść falowała miarowo wraz z ruchem wody.
- Ry... - szepnąłem, gdy moją uwagę przykuły szczątki jasnego futra, wyrastające z nabrzmiałego ciała leżącego na mulistym dnie. Niebieski szal wyciągał się w stronę prawie nieobecnego w mętnej toni słońca, kołysząc się przy tym jak morska trawa. Coś kazało mi przyjrzeć się bliżej. Oto za ciałem mojego syna leżało jeszcze jedno, niepozornego, płowego wilka. Czułem, że moje serce na chwilę stanęło.
Trójka zaginionych. Wadera i dwa basiory. Oto znaleźliśmy ich, lecz za późno. Trzy trupy zalegały na dnie jeziorka.

*   *   *
- Ach, ładnie sobie z nim poigrałaś. - Gdy Gerania leniwie rozciągnęła mięśnie grzbietu, wokół dało się słyszeć rozkoszny zgrzyt. - Takiego dziwnego żartu nawet ja bym nie wymyśliła.
Lumina uśmiechnęła się tajemniczo, puszczając komentarz mimo uszu. Podniosła leżącą pod swoimi łapami kartkę i z nieprzyjemnym trzaskiem podarła ją na drobne wióry, które natychmiast zaczęły błyskawicznie wirować w powietrzu i przepadły, porwane przez przeszywający podmuch wiatru.
- Ale następnym razem gdy będziesz pracować, wołaj kogo innego. Od działania w świecie urojonym, stanowczo wolę pracować stacjonarnie.
- Bez obaw. - Wysoka, biało-szara wadera powiedziała jakby sama do siebie - jutrzejszej nocy zaśnie spokojnym snem uczciwego. Nawet nie pozwoliłabym ci straszyć go swoją obecnością.
Granatowa wilczyca prychnęła. Gdyby nie śpieszyła się do swoich zwyczajnych obowiązków, pewnie nawet obmyśliłaby jakąś krótką ripostę.

środa, 27 października 2021

Od Delty - 4 i ostatni trening siły

 Jednak jego spokój, święty i nadobny przerwało świśnięcie. Zapowiada się ciekawie? Oczywiście. Tej historii nie byłoby bez akcji, gdyż zwyczajnie zanudziłaby wszystkich wokoło. Bo po co komu opis nudnych i monotonnych ćwiczeń kiedy można posłuchać o odrobinie akcji po i tak długim wstępie! Delta zrzucił więc z siebie ten nieszczęsny kołek i rozejrzał się.

-Kamael? CO ty tutaj robisz?- spytał zaskoczony. Tak rzadko widywał tego wilka. Ale spytacie pewnie, kim jest cen cały Kamael. Zbędnie jest opisywać całą jego historię, więc powiem jedynie, że ten wilczy król przestworzy złamał sobie skrzydło i trafił w progi jaskini medycznej. Stąd też się znali!
-Naśmiewam się z takich jak ty cieniasie!- jego odpowiedź zagrała na nerwach Delty. Jednak on cierpliwym wilkiem był. Dlatego tylko westchnął. – HAHA! HAHA! – i tak haha do prawe końca dnia towarzyszyło dźwiganiu ciężarków. I w końcu delta tak spojrzał na swoje łapy. Bicie się też jest jak trening siły! W końcu ludzie uprawiają ten cały boks, a to nic innego jak zdzielanie się po mordach. I w ten sposób zamachnął się trafiając raz. Drugi. Trzeci aż haha zamilkło, a Kamaelowa twarzyczka nieco ucierpiała.
-HAHA.- teraz zaśmiał się Delta wracając do tej małej norki pośród wiosennych chabrów i jesiennych liści.

CDN (XD w innym treningu)


Gratulacje!

Od Delty - 3 trening siły

 

Bądźmy ze sobą szczerzy. Delta postanowił potrenować, ale co w tym takiego ciekawego? Nawet jeśli to trening szybkości, wyścigi, zwinności slalomem między drzewami. Co w tym ciekawego? A moc? Nie każdy ją ma, ale jej trening nie jest zbyt imponujący. Zwłaszcza w przypadku tego basiora. Podnoszenie w kółko telekinezą przedmiotów nie należało do najciekawszych. Dlatego postanowił zrobić coś równie nudnego. Jego łapki podążyły po miękkiej trawce, której zapewne w niedługim czasie przyjdzie zwiędnąć wraz z nadejściem zimy. Więc napawał się chwilę tą miękkością pod łapami. Jego ogon spokojnie poruszał się na boki. Siła. Musiał ją w końcu trochę poćwiczyć, czyż nie? Taki mały i słaby. Dlatego znalazł odpowiedniej wielkości konar. Nie za duży, nie za mały i do tego odpowiednio mocno spróchniały aby nie był za ciężki. Oczywiście trochę wagi musiał mieć, bo inaczej cały trening nie miałby najmniejszego sensu. Podnosił go jednak na swoich plecach, a nie chciał aby się złamały! Jednak to ćwiczenie wydawało się mu najsensowniejsze, bo w końcu wilki nie mają czegoś takiego jak siłownia!

Od Delty - 2 trening siły

 

A kto w tej norce mieszkał zapytacie? Lis? Zając? Żadna z tych odpowiedzi nie jest poprawna. Był to wilk. Ale wilk tak mały, że zdawał się być nieco przerosłym szczeniakiem. Jednak jego niewielkie rozmiary nie przeszkadzały mu w prowadzeniu życia jak z bajki. W końcu miał swoją pracę, rolę w społeczeństwie i to nie bele jaką. Jako pomocnik lekarza, medyka i prawna łapa pomaga dzielnie w leczeniu chorych, czynił dyżury i niewiele spał. Jednak i on miał swoje wzloty i upadki. Jednak nie o tym nasza historia. BO opowiemy sobie o jego jednym dniu. Jesiennym dniu wolnym jaki otrzymał od Flory, która stanowiła jego szefową w pewnym sensie. Cofnijmy się więc do tamtego pamiętnego poranka. Delta, gdyż takie imię nosił nasz mały bohater, wstał wcześnie, przyzwyczajony do takich pobudek. Słońce powoli wyglądało zza horyzontu zapowiadając bezchmurny dzień i ciepłą pogodę. Wiaterek delikatnie muskał jego sierść kiedy wyszedł na zewnątrz i powiedział jakby sam do siebie:
-Czas się wziąć za siebie!- i z tymi słowami na pysku zaczęła się mała przygoda, której się nie spodziewał.

Od Delty - 1 trening siły

 

Rozsiądźcie się wygodnie.
Nie przejmujcie się czasem i obowiązkami chociaż na chwilę.
Taką malutką, drobniutką chwileczkę.
W końcu wam to nie zaszkodzi, prawda?
A chwila odpoczynku zawsze jest dobra.
Już?
Gotowi?
Więc pozwólcie, że przedstawię wam opowieść.
Ale nie taką zwykłą, a niezwykłą!
Masło maślane czyż nie? HA!
W każdym razie… posłuchajcie

Dawno, dawno temu. Za górami, za lasami, za siedmioma morzami, gdziekolwiek to było stało się i zdarzyło. W otoczeniu pięknych pól uprawnych, dzikich i nieokrzesanych stepów i dalekich w  rozumieniu szczytów pagórków. Pośród spokojnej jesieni, która swoimi kolorami przyozdabiała drzewa zrzucające swoje korony na ziemię. Pośród spokojnego wiatru, chłodnego o poranku i ciepłego od słonecznych promieni im bliżej południa się zbliżało. Pośród spadających z szumem wodospadów i milczących jezior. Pośród szczycących się swoją wielkością gór, gdzieś w oddali. Pośród świata, tego małego, w którym wiosną kwitną chabry. Pośród spokoju, radości i smutków dnia powszedniego była sobie norka. Mała, przytulna norka.

poniedziałek, 25 października 2021

Od Kamaela - trening siły 6

Notka od autorki: nie mam za bardzo pojęcia, co pisać, bo nie chcę, by postać Kamaela opierała się całkowicie na obsesji z Domino, ale ciężko wymyśleć coś innego. Dlatego więc oto w tym treningu pojawia się nowy motyw, który może doda postaci nieco smaku. Wracajmy do historii.

Kamael poddał się wreszcie, nie mogąc już wytrzymać z bólu. Skrzydło spuchło, stając się dwukrotnie grubsze, a do tego wszystkiego pulsowało, zarówno wizualnie, jak i bólowo. Temperatura tego jednego miejsca znacznie wzrosła, właściwie przypominając już ogień. Basior zaczął żałować, że odważył się na taką durną akcję.

Ty idioto, pomyślał do siebie. Na cholerę Ci to było. Odczekałbyś trochę, czy naprawdę aż tak by ci to zaszkodziło.

Skrzydlaty zobaczył nad sobą miniaturowe stworzonko. Przypominało w znacznej mierze wilka, ale jego głowa była znacznie większa, nawet teoretycznie za duża, by się utrzymać na szyi. Zamiast ogona widniała chmurka o zaledwie kształcie ogona. Zwierzątko miało bardzo jasną, niemal białą sierść i lewitowało.

– Cześć, Kami – mruknął wilk.

Od Paketenshiki - trening zwinności 6

Ścieżka zapachowa zaprowadziła wychowanka lisów do pewnej góry nieco poza terenami Watahy Srebrnego Chabra. Jeśli dobrze kojarzył, była to ziemia niczyja, żadna wataha nie miała tu oficjalnego rządu, a to dlatego, że poza górą nic tu nie było. Nikomu nie zależało na tym kawałku nieużytku. 

Pakiego jednak bardzo to interesowało. Czuł zapach opadający z góry, za którym wciąż podążał i nie odważył się odpocząć ani na moment. Ścieżka była trudna, ale co to dla kogoś, kto potrafi skakać po gałęziach. Szybko dotarł do miejsca, gdzie zaczynał się krwisty szlak. W tym momencie nie miał wątpliwości. Yir potrzebował pomocy, i to natychmiast! 

Rudzielec ruszył pędem w górę, trzymając się na kamieniach lepiej niż niejeden zawodowiec. Wreszcie zapach był na tyle wyraźny, że basior mógł dokładnie określić położenie jego źródła. Ba, czuł nawet samego Yira, który się tu kręcił. Biegł do przodu, żeby nadążyć, mimo że mięśnie paliły żywym ogniem. 

– Yir! – zawołał ostatkami sił, chcąc zwrócić na siebie uwagę.

Od Pinezki - trening mocy 6

Tora okrążył ją po raz dziesiąty chyba, przewracając tą sytuację w myślach. Pinezka szczerze miała dość, po prostu chciała wrócić do domu, a ta gadzina robił sobie z niej eksponat, zamiast po prostu ją wziąć. Gdyby mogła, z pewnością by go ugryzła. 

– Mam pomysł, tym razem lepszy – odezwał się wreszcie zielony basior. – Chwyć mój ogon. 

Strażniczka zrobiła, jak jej kazano, zaciskając palce łap wokół zielonego, nieco obrzydliwego ogona. Chyba nigdy nie polubi gadziej skóry. Ale przynajmniej ten wybryk natury miał jakiś porządny pomysł, który miał jej pomóc. 

Pociągnął ją za sobą, co wcale nie było takie trudne, jak niektóry mogło by się wydawać, bo wadera nie ważyła właściwie nic. Była bez grawitacji. Zaczął ją ciągnąć najpierw po tej samej wysokości, potem dopiero zaczął się zniżać ku ziemi. W trakcie drogi wykonał kilka slalomów, pętl i innych powietrznych figur choreograficznych, która Citlali znosiła dzielnie, choć nie rozumiała, po co to wszystko było.

Po pewnym czasie wilkosmok wyrwał ogon z jej uścisku, a ona poleciała do przodu. 

– Na mózg ci padło?! – wrzasnęła, hamując w powietrzu.

Od Wayfarera - trening szybkości 6

Nie, nie przestanę nawijać o własnych myślach. I tak tego nie czytacie, równie dobrze mógłbym tu wrzucić masę cytatów z różnych starych opowiadań, a Szkło nawet by się nie zorientował. Zakład? Dopóki ktoś mu nie wspomni, nie będzie wiedział, że w tym opowiadaniu znowu wspominam to zacne "Kurwa, Szkło!", które pewnie zostanie w moich myślach na długie lata, eh. To po prostu było zbyt piękne.

Mógłbym nawet nie opisywać dalszej fabuły spotkania z tygrysem, a ten trening byłby zaliczony. Bo w treningach liczą się słowa, a nie treść, eh.

Wiecie, co? Zrobię to. Napiszę tu jakieś bzdety, żeby nabić sobie słów, eh.

No to jak już wskoczyłem na ten kamień, byłem na tym kamieniu, to z ziemi nagle wysunęła się wielka łapa. Oto bogini Gaja przybyła uratować swojego synka przed strasznym stworzeniem. Łapa pochwyciła kota, następnie wciągając go pod ziemię. Było to tak nagle, że nawet nie miałem pojęcia, kiedy się wydarzyło.

Od Yira - trening siły 6

Kroki usłyszał zdecydowanie zbyt późno, kiedy już nie miał gdzie się schować. Kosodrzewina była zbyt gęsta na tym odcinku drogi, nie można było wpełznąć gdzieś między jej gałęzie, nie mówiąc o tym, że dziura w boku i tak uniemożliwiła by zakamuflowanie się. Każde zwierzę z pewnością wyczuło by świeżą, wciąż sączącą się krew. Widziało by
czerwony ślad na ścieżce i podążyło by jego śladem, docierając do atramentowego basiora. To był koniec. Mógł tylko odwrócić się i przygotować na konfrontację.

W tym czasie w jego głowie rozbrzmiewała niezwykle agresywna i zajmująca konwersacja. Kłócił się sam ze sobą. A może z duchami? Do diaska, kłócił się i żadna ze stron nie planowała odpuścić.

Jesteś słaby. Bezużyteczny. 

– A ty? Umiesz coś więcej niż narzekać? 

Zginiesz tu i teraz. Jak nie zaatakowany, to z wykrwawienia. Głupiś, że nie poszedł po pomoc. 

– Wszystko jedno. I tak już umierałem. Mogę pobić rekord. 

– Yir? – zmęczony głos zawołał zza zakrętu. Niezwykle znajomy głos. 

sobota, 23 października 2021

Od Kamaela - trening siły 5

Leżał na ziemi, dysząc ciężko. Miał dość. Na Boga, miał tak bardzo dość, że wcale by się nie obraził, jakby wykitował tu i teraz. Może nawet by się cieszył. Przynajmniej jego problemy by się skończyły. Nie musiałby się martwić o powrót do domu. O Domino. Wszystko miałoby swój koniec. 

Przypomniała mu się rodzina. Śmiech rodzeństwa, hałas domowego ogniska. Posiłki ze zwierząt, o których tutaj nawet nie słyszeli. Zaawansowana technologia, rozwinięta kultura. Wszystko, co wilkom Watahy Srebrnego Chabra się nawet nie lśniło. Za tym właśnie Kamael tęsknił z całego serca. 

Ale jeśli odejdzie, będzie z kolei tęsknił za otwartymi przestrzeniami. Za lasami z wysokimi, rozłożystymi drzewami, pod którymi można było znaleźć schronienie i odpocząć. Za otwartymi przestrzeniami do pobiegania. Za dzikością płynącą w żyłach przy każdym polowaniu. No i przede wszystkim za Domino. Tylko za Domino. Za nikim więcej.

Może to było śmieszne, może straszne. Sam już nie miał pojęcia. Dla jednej osoby nie powinien zapominać o domu. A może? 

Od Paketenshiki - trening zwinności 5

Zapach krwi poczuł z daleka. Przywiał go chłodny wiatr, który właśnie zakołysał gałęziami drzew. Każdy wilk ma dobry węch, każdy wyczuje krew. I niemal każdy rozpozna, czyja ona jest. Paki wiedział. Kiedyś był pokryty tym zapachem. Jakiś czas temu. Wtedy myślał, że stracił cały świat. 

Strach silniejszy od bezpodstawnych uprzedzeń odezwał się w jego głowie, napędzając do działania. To był strach zakodowany głęboko w umyśle, którego nawet lata samotności nie potrafiłyby wykorzenić. Strach o ukochaną osobę, dla której poświęciłoby się życie. To po prostu był odzew serca, silniejszy od rozsądku, silniejszy od bólu.

Pakiego nie obchodziło, że skoczył z wysokości, która w normalnych warunkach złamałaby nie jedną kończynę. On chciał po prostu biec, jak najszybciej dotrzeć do tej jednej osoby, na której mu zależało. Dziwne, jeszcze prze chwilą myślał, jak bardzo jej unika, a teraz do niej biegnie. Los dziwne ścieżki plecie, ale jest to nieważne w obliczu takiej sytuacji.

Od Pinezki - trening mocy 5

Pinia chciała się usłuchać skrzydlatego kolegi, naprawdę chciała, ale wciąż pozostawała w miejscu. Mogła się jedynie poobracać, wykonać parę beczek w powietrzu, popisać się fikołkiem i wreszcie zrezygnowała; ustabilizowała pozycję w najbardziej naturalny sposób. 

– To na nic! – jęknęła, gotowa poddać się całkowicie. – Po prostu ściągnij mnie na dół. 

– Żebyś znowu odleciała? – spytał szyderczo. – Mowy nie ma. Ucz się, przyda ci się w życiu. 

– Naprawdę myślisz, że to jest takie łatwe? Że wystarczy mi parę prób i to ogarnę? Nie sądzisz, że gdyby to było takie proste, już bym to umiała? Przecież lewituję od urodzenia! Ale jakoś dalej nie umiem. Ty umiesz, ja nie. To chyba daje do myślenia? 

Wyrzuciła to wszystko w przypływie złości. Nie obchodziło ją, czy Tora się za to obrazi, czy nie. Tym razem to ona była obrażona na niego. Traktował jej sytuację, jakby była czymś błachym i każde dziecko by sobie z nią poradziło, podczas gdy ona wiedziała doskonale, że tak nie jest.

Od Wayfarera - trening szybkości 5

Jeśli faktycznie czytacie ten trening to pewnie już Was irytują moje rozbudowane wstępy mówiące o niczym. Ale prawda jest taka, że muszę sobie łatwo nabić słówka, eh, a co jest na to najlepsze jak nie nudny, długi monolog? Taka Almette na pewno stwierdziłaby, że tak w sumie to nic. Bo co mam opisywać? Drzewa? Zanudziłbym Was na śmierć. Ale ten kamień mogę opisać. 

Był twardy, oczywiście, ale bardziej kruchy niż można by się spodziewać. Gdzieniegdzie porastał go zielony mech tego rodzaju, który właściwie spotkacie wszędzie. Taki niski, żywo zielony i całkiem sztywny, choć przyjemny do chodzenia boso, eh. Pewnie żyło w nim mnóstwo małych stworzonek, bo jest to idealne miejsce na schronienie. Jego zielone części połyskiwały, choć były całkowicie suche, co, nie ukrywam, nadawało mu uroku. Wracając do kamienia, miał on specyficzny kształt. Z jednej strony był idealny do wspinaczki, z drugiej zaś idealny do schronienia się. No, możecie się domyślić mojego planu.

Od Yira - trening siły 5

Kurwa. 

Boli. 

– No co ty nie powiesz. 

Yir wpatrywał się w dziurę w swoim boku, jakby była czymś absolutnie niemożliwym. Wytworem jego wyobraźni, który nie ma prawa istnieć. Może nawet zakrzywieniem czasoprzestrzeni. Ale na pewno jej nie było. 

Tylko że ból był, istniał i był jak najbardziej prawdziwy. Rozsiewał się przez cały bok, ściskał mięśnie, powodując trudności w oddychaniu. 

A krew wyciekała z dziury szlachetnie czerwoną stróżką, mocząc atramentowe futro wilka oraz ziemię pod nim. 

To co, poddajemy się? 

– Nie ma bata.

To co chcesz zrobić? 

Iść. Iść i koniec kropka. 

Podniósł się na łapy i poszedł, zostawiając za sobą czerwony, kropkowany ślad. Może ktoś za nim podąży, może nie. Byleby go nie zatrzymali, dopóki nie dotrze na szczyt. 

Po drodze znalazł roślinę, która działała przeciwbólowo gdy ktoś ją przeżuł i połknął. Basior skorzystał z tego podarunku natury, by wytrzymać rozrywający ból na boku. Nie zorientował się, że ktoś już za nim podąża. 

piątek, 22 października 2021

Od Paketenshiki - "Powód, żeby się zgodzić" cz.2

Paketenshika (znowu) leżał, tym razem nie w norze, a w jakimś dołku między korzeniami pierwszego lepszego drzewa. Raczej nie ma znaczenia, że było to drzewo liściaste, poza tym, że przez to dookoła leżało mnóstwo pomarańczowych liści, które stanowiły jednocześnie świetne posłanie i doskonały kamuflaż dla rudego wilka. Ten osobnik akurat nie leżał jednak, żeby się zakamuflować czy wygodnie poleżeć, tylko żeby przemyśleć to, co usłyszał wcale nie tak dawno od najlepszego przyjaciela.

Poradzono mu, żeby wreszcie się oświadczył. W sumie czemu nie? Tyle czasu już są razem z atramentowym basiorem, że chyba wypadało wykonać kolejny krok. Przynajmniej będą mieli powód spędzić ze sobą więcej czasu, bo ostatnio jest z tym jakaś tragedia. Ale czy rudzielec był gotowy na taki odważny krok? Do licha, nie był pewien. Miał wrażenie, że wcale tego nie chce, a jednocześnie pragnął tego całym swoim sercem. A może chodzi o to, że chciałby, żeby to Yir się oświadczył? Przecież on tego nie zrobi! Trzeba wziąć sprawy w swoje łapy.

Wychowanek lisów podniósł się na nogi. Miał pomysł, do kogo się udać w tej sytuacji, a była to ta sama osoba, która złączyła więzłem miłości Sodrokniwę oraz Skinterifiri. Czy może dokładniej mówiąc pomogła ich połączyć. W każdym razie, Paki skierował się do Delty, jednego z niewielu wilków, których towarzystwo jeszcze znosił, a było to dlatego, że Delta pomagał ranie Paksa, by szybciej się zagoiła. No i z paru innych powodów nie wartych teraz wspomnienia.

Znalazł go, a jakże, w jaskini medycznej, gdzie niestety przesiadywał również Yir. Trzeba było wyciągnąć niskiego basiora bez żadnych podejrzliwych zachowań, co było niełatwą sztuką, ale jakoś się udało. Rudy po prostu się spytał, że Delta ma moment na wypicie herbaty, a mniejszy wilk się zgodził. Wyszli więc i odeszli dość daleko, by mieć święty spokój od tych wszystkich stękających i jęczących chorych wilków, których powoli pojawiało się coraz więcej ze względu na porę roku. No i od tego nieszczęsnego Yira, który jak dotąd niczego się nie domyślał.

Najpierw trochę pogadali. Przy herbacie, o starych czasach i ostatnich wydarzeniach, wymieniając się wrażeniami w robocie. Delta narzekał, że ma coraz więcej roboty i gdyby tylko Agrest pozwolił, z otwartymi ramionami przyjąłby trzeciego pomocnika medyka. Tylko wtedy latem nie będzie miał roboty, więc nie ma szans, żeby Agrest się zgodził. Paki zdołał tylko ponarzekać, że nie ma szczeniaków, którymi mógłby się zająć. Potem zaczęło się porządne gadanie na temat.

– Pamiętasz, jak kiedyś ło ho ho czasu temu pomagaliśmy Sodrokniwie zdobyć serce Skinki? – zaczął bezpośrednio, nawet nie nawiązując do rozmowy sprzed kilku sekund.

– Ta, pamiętam... Trochę się namęczyliśmy, ale skończyło się pięknie i uroczyście. Tylko to łapanie papierów z terenami było nieciekawe. A raczej ciekawe w nie ten sposób.

Oba wilki zaśmiały się szczerze na wspomnienie niefortunnej sytuacji. W końcu właśnie to zaowocowało rozszerzeniem się terenów watahy.

– Dlaczego pytasz? – Niebieski basior spojrzał pytająco na swojego kumpla.

– Bo widzisz... jest sprawa.

Po tych słowach rudzielec wyjaśnił wszystko. Opowiedział, jak Soda odwiedził go w norze i rozmawiali o szczeniakach oraz niechętnym na nie Yirze. Paki wszystko porządnie przemyślał i stwierdził, że naprawdę chce wziąć ten ślub, ale zaręczyny muszą być wyjątkowe, tak jak mieli je Soda i Skinka. Tym bardziej, że mają już jedno wspólne dziecko, więc ślub jest naturalną koleją rzeczy. Paketenshika jednak nie umiał sam się za to zabrać, martwił się, że nie wyjdzie mu to tak dobrze, jak ma to poukładane w głowie, dlatego przyszedł po pomoc do osoby, która pomagała Sodzie ze Skinką. Być może teraz też będzie umiał pomóc.

– Nie za bardzo mam kogo innego pytać...

Paki nie dokończył tego zdania, gdy przyszedł odlot. Przez moment znajdował się w krystalicznie czystej wodzie. Mógł w niej spokojnie oddychać, jakby był rybą, a na szyi czuł poruszające się skrzela. Woda wlatywała mu do pyska, a wylatywała tymi właśnie otworami, co było dla wilka tak nienaturalne, że zabolał go umysł. Nie głowa, a umysł.

Wrócił do rzeczywistości, podrzucając głową do góry, czym wystraszył przyglądającego się mu Deltę, który sam podskoczył. Nastąpiła tu tak zwana reakcja łańcuchowa, która szybko się na szczęście skończyła.

– Nie mam kogo pytać o radę. Długo mnie nie było? – zapytał, zachowując się prawie jakby nic się nie stało.

– Chwilunię, zauważyłem tylko dlatego, że przerwałeś w pół zdania. – Towarzysz odwrócił wzrok, chowając swoje zażenowanie. Pewnie uważał, że nie powinien się tak przestraszyć, ale co zrobisz jak nic nie zrobisz.

– To dobrze. No to jak? Pomożesz mi?

<Dleta?>

Od Kamaela - trening siły 4

Gdy zobaczył to czarno-białe futro, cały ból naderwanych mięśni skrzydła nagle zniknął. Poczuł się gotów do działania. Poczuł się gotów do ucieczki. 

Nie obchodziły go słowa Flory. Chciał się stąd wydostać, jak najszybciej, jak najprędzej. Nie chciał już tu być. Mogło mu tak zależeć na Domino, ale za cholerę nie chciał brać udziału w tych uczuciach. To nie był on, powtarzał sobie w głowie. On się tak nie zachowywał. Jemu zależało tylko na wzniesieniu. 

Wrócił więc do swoich ćwiczeń pomimo zaleceń medyka i machał skrzydłami dalej. Tym razem miał maść przeciwbólową, więc nie przejmował się efektami ubocznymi swojej roboty. Liczyły się dla niego tylko i wyłącznie wyniki, choćby to skrzydło miało się oderwać. Chociaż może lepiej nie, bo wtedy nie wróci do domu. 

Pomyślał znowu o Domino. Gdyby ta anielska istota się zgodziła, mógłby ją wziąć ze sobą. Jego rodzinna wataha na pewno by się zgodziła, widząc jaka ta wadera jest piękna. 

Od Paketenshiki - trening zwinności 4

Bolała go łapa, akurat ta z blizną, bo nadział się na wystający odłamek po gałęzi. Na razie pozostało mu siedzieć w jednym miejscu i wylizywać ranę, dopóki ta nie przestanie krwawić. A na to mógł jeszcze czekać sporo czasu, bo czuł w łapie, że rana wcale nie jest taka płytka.

Podczas tego czekania mógł dalej rozmyślać. Jego myśli jednak skupiały się głównie na jego partnerze, Yirze.

Spędzali mało czasu, Paki miał wrażenie, że to Yir unikał jego. Ale nie, było na odwrót. Zdecydowanie było na odwrót. To Paki unikał wszystkich dookoła. Było naprawdę niewiele osób, które mogły do niego podejść, a on nie odchodził niczym odpychany magnes. Właściwie to można było je wyliczyć na palcach jednej łapy, a wśród nich nie było o dziwo Yira.

Rudzielec wiedział, że oszukuje sam siebie. Zależało mu, żeby wrócić do Yira, a może wtedy jego dawne ja wróciło by do niego. Owszem, atramentowy basior go skrzywdził. Ale czy był to powód, żeby bezpowrotnie uciekać?

Od Pinezki - trening mocy 4

– O co chodzi? – zapytał zimno smokowilk. Było to w jego zwyczaju, więc Pinezka nieszczególnie się przejęła. 

– Potrzebuję pomocy, żeby wrócić na ziemię. Trochę mi się odleciało. 

– Widać, że bujasz w obłokach. 

Nie opuścił jej jednak, a tylko okrążył, przyglądając się jej pozycji. Pinia zdawała sobie sprawę, że pewnie wygląda komicznie, ale nie chciała czekać na wyratowanie z opresji. 

– Skończyłeś już oglądać eksponat? – rzuciła, nieświadomie brzmiąc, jakby obraziła się na cały świat.

Tora przestał ją oglądać, znów pojawiając się przed oczami. Nie wyglądał na zadowolonego. 

– Jak ty to zrobiłaś? 

– A bo ja wiem. Całe życie lewitowałam, nie umiem nad tym panować jak ty. 

– Ja latam, nie lewituję. To różnica. 

– I tak jesteś w powietrzu. 

Basior wydawał się niezadowolony tą wymianą zdań, jednak nic więcej nie powiedział. Zamiast tego ponownie zaczął oglądać waderę, żeby wiedzieć, w jaki sposób jej pomóc, gdy nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. 

– Spróbuj podążać za mną.

Od Wayfarera - trening szybkości 4

Może nie wszyscy zdają sobie sprawę, jak tak na prawdę przychylny potrafi być los. Owszem, ma swoje odpały i niemiłe zagrywki, ale tak poza tym to całkiem przyjemny gość, eh. Jeśli się z nim dobrze żyje, oczywiście. A ja akurat należę do osób, które starają się z całych sił żyć dobrze z losem, bo inaczej może być kaszanka. Taka z wilka, eh. Może kisiel, jeśli się uprzeć, bo tak niektórzy też lubią mówić.

Do mnie los uśmiechnął się w momencie, gdy zobaczyłem tą skałę. Nie wiem, od jakiego biesa ta skała w lesie, ale dla mnie była idealnym ratunkiem przed kicią. Bo widzicie, nawet jeśli moje numerki w formularzu tego nie wykazują, jestem całkiem sprawny. Przynajmniej potrafię skakać dość wysoko i wspinać się po takich skałach, eh. Tatuś mnie nauczył!

No i skoczyłem na tą skałę, z całych sił chwytając się pazurami. Tygrys skoczył za mną, ale byłem na to gotowy.

Od Yira - trening siły 4

 Byłeś kiedyś tak wysoko? 

– Nie. 

Na pewno? 

– Tak. 

Ten nieustanny monolog rozbrzmiewał nieustannie w głowie Yira, w kółko, wciąż od nowa, niczym zepsuta kaseta. Cały czas to samo. Nigdy nic nowego. Jakby zaciął się gramofon. 

Byłeś kiedyś tak wysoko? 

– Nie. 

Na pewno? 

– Tak. 

Dlaczego basior tak nieustannie powtarzał te cztery linijki? Powód był zaskakujący, jednak oczywisty. Chodziło o Pakiego i tylko o niego. Pomocnik medyka chciał pozbyć się wszelkich myśli kierujących ku rudemu kochankowi. Bo im więcej rozmyślał o tym, co się między nimi dzieje, tym bardziej miał wrażenie, że Paki już go nie kocha. Że ta miłość odeszła w zapomnienie. I ta myśl bolała bardziej niż rozerwane opuszki łap, obdarty przy upadku bok czy nawet skręcona tylna noga. Yir nie chciał myśleć, co by było, gdyby to była prawda. 

Byłeś kiedyś tak wysoko? 

– Nie. 

Na pewno? 

Były trup wywrócił się na niestabilnym kamieniu, nabijając się na sterczący konar. 

– Tak. 

Wierzę ci.

czwartek, 21 października 2021

Od Kary – ”Rezerwat” cz. 20

- Kara! Kara! – usłyszałam swoje imię, ale moje powieki były zbyt ciężkie. – Obudź się! Błagam Cię, Kara ocknij się!

Otworzyłam lekko oczy, nie mając siły by nawet wstać. W ciągu ostatnich dwóch dni przybyło mi mnóstwo nowych ran i pojawiały się tylko kolejne. Mój organizm był wykończony regeneracją.

- Co się stało? – szepnęłam z wysiłkiem. Moje gardło było tak zaciśnięte i suche, że ledwo wydobył się z niego jakikolwiek dźwięk.

- Levi… on.

- Lepiej się czuje? – spytałam zamykając na powrót oczy. – Tak wiem, wczoraj pomagał innym, wychodzi już z jaskini medycznej? – mówiłam lekko majacząc i starając się uporządkować w głowie to co działo się przez kilka ostatnich dni. Nasze rozmowy, wzajemne bandażowanie, a nawet śmiech jak znaleźliśmy na to siłę. Cieszyłam się, że jest z nim tak dobrze.

- Nie, Kara. On odszedł.

- Gdzie? Daliście mu jakaś ładną jaskinie? Może niech… - nie dokończyłam bo zabrakło mi tchu. Cholerne płuca.

- Kara. Spójrz na mnie. – z trudnemu otworzyłam oczy. Malfoy patrzył na mnie z przerażeniem i smutkiem w oczach. Tak mi się wydawało. Nie był zbyt wyraźny.

- Levi nie żyje. – powiedział dosadnie, jakby w gniewie. Ponownie zamknęłam oczy i odetchnęłam mocno, jakby to miał być mój ostatni oddech. Nie żyje. Opuścił mnie.

- Kara?

- Zostaw mnie. Jestem zmęczona. – powiedziałam odwracając się do niego tyłem i zamykając ten rozdział raz na zawsze. Przecież nawet go nie znałam. Nie znałam go choćbym tego chciała. Był tylko wspomnieniem. A teraz już naprawdę… i na zawsze pozostanie, tylko wspomnieniem.

Spazm szlochu przeszedł przez moje ciało jeden raz. Później drugi. Pozwoliłam sobie też na trzeci. Gdy jedna łza skapnęła na zimną podłogę jaskini, wiedziałam, że to będzie i ostatnia.

---

Czy życie może doświadczyć Cię bardziej niż zsyłając śmierć kogoś bliskiego? Kilka miesięcy temu powiedziałabym, że nie ma nic gorszego. Teraz jednak wiem, że się myliłam. Jest coś gorszego. O wiele gorszego. I jest to śmierć wielu bliskich. Tak wielu, że przy kolejnej wiadomości, tylko kiwasz głową jakby to był chleb powszedni. Tylko kolejne imię do zapisania, zupełnie jakby nic nie znaczyło. Jakby nie należało do niedawno żywego wilka.

Magnus podpalił ostatnie zwłoki. Nie chciał, żebym tu była, jednak musiałam to przejść razem z nim. Nikt z nas nie spodziewał się, że i Malfoy nas opuści, zwłaszcza, że jeszcze wczoraj to on czuł się z nas najlepiej. A dzisiaj…

- Powiedz mi od razu jak poczujesz, że coś jest nie tak. Nie wiemy czy u nas dobre samopoczucie też nie jest chwilowe.

Jego słowa z jednej strony mnie przeraziły. A z drugiej zdałam sobie sprawę, że wiedziałam o tym, że ja nie umrę. Kto wie, może ci co czuli się dobrze przed śmiercią, tylko grali, żeby nie robić nam przykrości zawczasu. Żebyśmy zapamiętali ich w pełni sił. Tak też będzie. Malfoy, Kortez… Levi. W moich wspomnieniach będziecie silni.

---

Kolejny dzień i kolejne spotkanie kadry dowodzącej. Generał Fiodorow właśnie wrócił ze zebrania w sprawie wyspy. Jego szefowie nie byli zadowoleni, ale informacja o mocy substancji jaką udało im się uzyskać zaciekawiła ich na tyle by nie przerywać eksperymentu w pełni. Teraz już wiedzieli jak funkcjonowały Canis Lupus w naturalnych warunkach i co mogli zyskać na okiełznaniu ich i ich mocy.

- Potrzebujemy kilku miesięcy, żeby wznowić program. Tym razem skupimy się na łapaniu okazów i badaniu pod względem wydobycia z nich substancji. – słowa dowodzącego echem odbijały się od ścian sali konferencyjnej. Każdy w pokoju uważnie patrzył i słuchał Generała, jednocześnie się bojąc, czując szacunek i starając się nadążyć nad przebiegiem wypadków. Ostatnie tygodnie były niespodziewanie gorące dla wszystkich. W momencie gdy cały projekt może pójść na dno, każdy czuje lęk przed stratą posady. A jednak tego typu projektu raczej nie wpiszesz do CV.

- Musicie w końcu ją nazwać, jakoś krótko i dźwięcznie. – westchnął dowodzący. Był szczęśliwy, że szefostwo nie zamknęło projektu, jednocześnie jednak bał się, że ponownie nie spełni ich oczekiwań. Czuł, że nie ma kontroli nad przebiegiem wydarzeń, ale wiedział już, że nie odda nigdy więcej całej władzy tym przebrzydłym Canis Lupus. Gdyby tylko nie ginęli tak łatwo…

- Pracujemy nad tym. – powiedział jeden z medyków, dokładnie ten który odnalazł istnienie substancji.

- Już niedługo panowie. Niedługo zdobędziemy to czego szukaliśmy tak długo. – uśmiech zagościł na twarzy Generała, a na jego widok uśmiechnęli się też inni. Pełni nadziei na wzbogacenie i na międzynarodową sławę, podpisali nowe kontrakty. Kolejne pięć lat badań. Tym razem jednak miały być bardziej owocne niż poprzednie.

---

Oboje mogliśmy śmiało powiedzieć, że byliśmy zdrowi. Ostatni z całej watahy. Przez tydzień czyściliśmy jaskinie i tereny najczęściej uczęszczane. Stos spalonych ciał ulokowaliśmy w miejscu gdzie rzadko zaglądaliśmy, żeby nie musieć na niego patrzeć. Właściwie i tak zostały praktycznie same kości, ale powietrze w tamtym rejonie jeszcze długo będzie pachniało śmiercią i spalenizną. Chciałabym powiedzieć, że już się z tym wszystkim pogodziłam. Tym razem przecież powinnam już krócej to przeżywać. Doświadczenie kazałoby się na to uodpornić, ale… mam wrażenie, że nie da się ani uodpornić na śmierć, ani zyskać doświadczenia w żałobie niezależnie jak często by się ona pojawiała. Moja właściwie pojawiła się drugi raz, bo choć straciłam wielu… to straciłam wszystkich na raz. Właściwie straciliśmy.

Magnus chyba miał się gorzej ode mnie. Nie byłam pewna, bo nigdy nie był zbytnio wymowny. Jednak teraz czułam w  nim zmianę, jakby utrzymywał się na powierzchni tylko ze względu na mnie. Znikał nie wiadomo gdzie, choć zwykle szybko pojawiał się znowu. Czasem łapałam go jak długo się we mnie wpatrywał i szeptał coś do siebie, albo tylko pogrążał się w rozmyślaniach, w których nie było dla mnie miejsca. Martwiłam się o niego, ale jednocześnie musiałam jeszcze zadbać o siebie. Mogłam mieć tylko nadzieję, że zdążę z pomocą zanim mój starszy brat już nie da rady.

---

Tamtego dnia obudziłam się później niż zwykle. Słońce już było wysoko na nieboskłonie, a Magnusa nie było tam gdzie zwykle można było go zastać. Nie oczekiwałam od niego, że będzie czekał aż wstanę, ale mógłby przynajmniej kręcić się w pobliżu, tak jak zwykle. Gdy po kilku godzinach nadal go nie znalazłam postanowiłam pójść w miejsce, w którym miałam nadzieję go nie znaleźć. To właśnie w trakcie spacery przez las usłyszałam za sobą podejrzanie znajomy dźwięk. Odwróciłam się i zobaczyłam dziwnego latającego czarnego ptaka. Miał jedno oko, które chyba otwierało się i zamykało systematycznie i było krwisto czerwone i świecące. Skrzydła miało dziwne, poruszały się obrotowo i zupełnie inaczej niż u innych latających stworzeń, które znałam. Patrzyłam chwile na to nowe stworzenie, dopóki nie zaczęło we mnie czymś rzucać. Przy mojej łapie wylądowała pewnego rodzaju strzałka, albo strzykawka. Kilka sekund później pojawiła się kolejna, znowu chybiając. Nie zastanawiając się długo, ruszyłam w drugą stronę, czując wewnętrznie, że to stworzenie nie chciało dla mnie niczego dobrego. Musiałam jak najszybciej odnaleźć Magnusa.

Dziwny ptak poruszał się za mną, próbując mnie dogonić, jednak bez skutku. Widać było, że nie znał dokładnie lasu i co chwile znikałam mu z oka (chyba miał tylko jedno). Pogoń nie trwała długo, bo po kilku minutach zasapana dobiegłam do skarpy, na której miałam nadzieje (nie) znaleźć Magnusa. I właśnie tam go znalazłam.

- MAGNUS!!! – wrzasnęłam widząc co się dzieje. Gdy jego ciało, niemal bezwładne, zniknęło za kamienną skarpą, wyprułam do przodu jakbym jeszcze mogła go złapać. Oczywiście nie mogłam. Serce galopowało mi szybciej niż moje łapy, a piszczący dźwięk nadciągającego po raz kolejny stworzenia, tylko mnie pospieszał. Z impetem odbiłam się tylnymi łapami od końca skarpy i dopiero wtedy spojrzałam w dół. Zobaczyłam jak ciało mojego brata uderza o rozgniewane fale i wiedziałam, że z moim zaraz stanie się to samo. Moje ciało się obróciło i ostatnie co udało mi się zobaczyć to ten dziwny ptak oddalający się coraz bardziej i obserwujący uważnie jak znikam w ciemnej i zimnej wodzie.

A później? Później ocknęłam się w nowym świecie. Na nowym lądzie. Myślę jednak, że tą historię już dobrze znacie.

KONIEC

Od Kamaela - trening siły 3

– Musisz dużo odpoczywać, naderwałeś sobie całkiem porządnie mięśnie. Szybko się to nie zrośnie na skrzydle. 

Flora chowała maść przeciwbólową, którą wcześniej posmarowała skrzydło basiora. Kamael zlustrował wzrokiem niemal pustą jaskinię medyczną, w której obecnie odpoczywało tylko dwoje wilków, a mały basior o imieniu Delta krzątał się dookoła, szykując kolejne leki na przyszłość, gdyby były potrzebne. Jednej twarzy jednak brakowało. 

– Gdzie jest ten wilk o granatowej sierści i czarnych włosach? 

Wilczyca spojrzała na niego zaskoczona. 

– Yir? Ma wolne, jest na razie mało chorych wilków, więc nie musi tu siedzieć. A co? 

– Nie, nic… – Speszony skrzydlaty odwrócił wzrok. Nie chciał, by medyczka wiedziała o jego obawach, bo tamten wilk mógłby stracić pracę. A tego mimo wszystko Kamael nie chciał. 

Opuścił jaskinię medyczną, dziękując za usługi medyczne, po czym skierował się ku domowi Domino… Nie, w stronę swojego gniazda. Nie mógł jej teraz tak szybko nawiedzić, pora na odwyk. 

Rozum jedno, serce drugie. Łapy poniosły go ku Domino. 

Od Paketenshiki - trening zwinności 3

Paketenshika dość szybko załapał równowagę na chwiejących się gałęziach. Teraz już nie martwił się, że spadnie. Poczuł się niezwykle pewnie, może aż za bardzo, ale to mu nie przeszkadzało. Skakał od drzewa do drzewa, od gałęzi do gałęzi, aż wreszcie jego nie najlepsza kondycja dała się we znaki. Musiał na chwilę odpuścić. Z tego tytułu położył się na jakimś grubym konarze i zaczął rozmyślać o obecnym życiu jak jakiś marny filozof.

Patrząc na ostatnie kilka dni dostawał dziwnego wrażenia, że nie spędzał ze swoją rodziną tyle czasu, ile powinien. Właściwie gdy
próbował przypomnieć sobie wszystkie wspólne chwile sprzed tygodnia dotarło do niego, że tak naprawdę z nikim nie gada. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz siedzieli razem, dyskutując, kłócąc się i żartując, przy akompaniamencie Wayfarerowej gitary. Chyba naprawdę o nich zapominał. Dokładnie tak, jak mówił Yir. 

Yir? Czy oni spędzili ze sobą choć trochę czasu od powrotu do watahy. Wydawało się, że nie. Tak właściwie to nie.

Od Pinezki - trening mocy 3

Coś wreszcie zaczęło się dziać w tym podniebnym bezruchu. Wadera była w stanie się poruszyć już trochę bardziej według własnej woli. W sumie tylko zmieniła położenie na do góry nogami, ale ze swojego doświadczenia w lewitowaniu wiedziała, że to już duży krok do przodu. Jeszcze trochę i będzie mogła wrócić do domu.

W takim nietypowym lewitowaniu jej uwagę zwrócił ruch na tle nieba. Całkiem szybki, trzeba zaznaczyć, i tym razem nie był to Gwiezdny Wilk, bo ta postać nie wydzielała światła. Kształt miał skrzydła i długi, wąski ogon. Przypominał Pinezce smoka. Musiała się trochę zastanowić, zanim zorientowała się, co tam u góry lata.

– Tora! – zawołała z nadzieją w głosie. – Tora! Tu, na dole! 

Udało jej się zwrócić uwagę smoczego wilka, bo ten po chwili zleciał niżej, zbliżając się do białej wadery. Wkrótce był tuż obok niej, świgając skrzydłami i powodując ruchy powietrza. Ten to ma dobrze, pomyślała zgryźliwie Pinezka. Nie martwi się, czy odleci.

Od Wayfarera - trening szybkości 3

Wiecie, kiedy ktoś ucieka, raczej nie ma w zwyczaju zastanawiać się, dokąd biegnie. Po prostu stara się oddalić od zagrożenia, eh. Ale moja kreatorka bazowała mnie na pewnej postaci imieniem Włóczykij, a Włóczykije rzadko kiedy tracą zimną krew w takich sytuacjach. A szczególnie taki wypasiony Włóczykij w żółtym kapeluszu, który gra na gitarze zamiast harmonijki, eh.

Tak też jest ze mną, wiecie. I to nie tak, że się chwalę, eh, taka po prostu jest prawda. Musisz mieć sprawny umysł, jeśli dużo podróżujesz, bo inaczej bardzo łatwo zginiesz. Wiecie, taki wymóg, niezależny od inteligencji, eh. Szybkie, sprawne myślenie równa się życie.

No to wróćmy znowu do tygryska. Piękna dama nie chciała sobie odpuścić takiego posiłku, więc biegła za mną równie niestrudzenie, co ja uciekałem przed nią. Wyciągałem łapy do przodu, migając między drzewami, jednocześnie zastanawiając się, w jaki sposób najlepiej pozbyć się będzie tego drapieżnika, eh. Wtedy zobaczyłem tą jakże idealnie uformowaną skałę.

Od Yira - trening siły 3

Ocknął się na zimnych skałach, pokrytych miękkim, mokrym od górskiego powietrza mchem. Naturalna poduszka ugniatała się pod jego łapami, gdy podnosił się na nogi, wypuszczając z siebie część nagromadzonej wody. Całe futro znajdujące się na spodzie wilka było wilgotne, nasiąknięte chłodną cieczą, przez co nie spełniało tak dobrze swojej ochronnej funkcji.

Szkoda, że nie ma tu Pakiego. On by mnie ogrzał.

– Teraz o nim myślisz?

Yir potrząsnął otrzeźwiająco głową. Faktycznie, teraz o nim myślał? Dlaczego? Przecież pomiędzy nimi pojawiał się coraz większy dystans, przez ostatnie kilka dni zaledwie minęli się parę razy. Zupełnie jakby dla siebie nie istnieli.

Tęsknisz za nim.

– Oczywiście, że tęsknię. Jest wszystkim, o czym myślę.

Na pewno?

Basior wykonał kilka ciężkich kroków. Ziemia usuwała się spod niego, jedynie niektóre kamienie były stabilne i bezpieczne. Musiał uważać, żeby się nie poślizgnąć i nie spaść. Powoli był coraz bliżej. Powoli coraz lepiej wiedział, że mu się uda. Dla Paketenshiki.

– Tak. Na pewno.

środa, 20 października 2021

Od Wayfarera - "Leśne nutki" #8

– O ja pierdolę razy dwa – wyszeptał Wayfarer, opierając się zadem o okrwawioną ścianę. 

– Możesz przestać pierdolić? Lepiej wymyśl, jak się stąd wydostać – odszepnął mu Szko. Starał się brzmieć na poirytowanego, ale głos aż drżał mu ze strachu. 

Metalowy wilk nieuchronnie się zbliżał, nie dając przybyszom wielu opcji na reakcję. Mogli tylko uciekać albo stać, oczekując dalszego rozwoju wydarzeń. O walce nie było mowy, nie mogli go ani ugryźć ani podrapać. A może by go tak przeskoczyć? Jeden by musiał się poświęcić, a nie było pewne, kogo złapie.

Nagle jednak animatronik się zatrzymał, z brzęczącym trzaskiem uderzając łapą o posadzkę. Patrzył na nich mechanicznymi oczami, białymi kulkami ze świecącą kropką, którą mógł rozszerzyć wedle woli, podobnie do źrenicy reagującej na światło. Uszy zastąpiły wystające, metalowe szpikulce, czy może raczej antenki, które także poruszały się w sposób naśladujący prawdziwe uszy. Pysk, który z początku przypominał coś podobnego do pyska C6, teraz okazał się jedną bryłą, ze świecącym fioletowo paskiem, pulsującym w tym samym tempie, co oddech u spoczywającego wilka. Ciemny metal błyszczał w niektórych miejscach, ale w znacznej części okazał się matowy, pokryty jakąś farbą. Ogon był w szczególności wyjątkowy. Niby jak u wilka, ale złożony z wielu metalowych segmentów złączonych czarną rurką. Poruszał się niemal naturalnie. 

I naturalnym ruchem machał na boki, wykazując pozytywne zainteresowanie i jedynie częściowe poddenerwowanie. 

<CDN>

Od Kamaela - "Byle tylko coś czuć" #3

Basior nie był pewien, czy Domino już o nim wiedziała i go ignorowała, czy jeszcze nie miała pojęcia. Chociaż chciał jej powiedzieć o tym, co czuje, wiedział, że druga opcja jest o wiele korzystniejsza. Dla nich obu. Nie chciał się przywiązywać, nie chciał sprawiać problemów. Chciał być przy niej, a jednocześnie daleko, byleby go nie było. To białe, plamione ciało stanowiło miód dla oczu, taki najsłodszy, którego nigdy nie ma się dość. Ten głos przypominał najcudowniejszą orkiestrę, której żeby posłuchać pchają się tłumy. 

– A jej ruchy są jak baletnicy, zwiewne i przyciągające. – Kamael westchnął, wzrokiem błądząc po okolicznych drzewach. Był nieobecny, duchem sięgając uskrzydloną waderę. – Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje. 

Kara, która obecnie towarzysza mu podczas nauki sztuk walki, prychnęła na niego poirytowana. Słuchając tych wszystkich wywodów i zwierzeń powoli miała dość. Rzuciła piorunami w stronę basiora, dając upust złości. 

– Chyba sobie żartujesz. Przecież jesteś zakochany! 

– Zakochany? – Skrzydlaty zamrugał, nie do końca rozumiejąc te zarzuty. 

– No tak. Widać to na kilometr. Zabujałeś się po uszy. 

– Skąd wiesz? 

– Bo to widać, słychać i w ogóle wszyscy zauważyli, że ostatnio strasznie nachodzisz Domino i oglądasz ją z ukrycia. 

Kamael poczuł palący gorąc wyskakujący na policzkach i nawet końcówkach uszu. A jednak zauważyli, co? 

<CDN>

Od Pinezki - "Krótkie myśli, długi dystans" #11

Citlali zastanawiała się nad szansami swoimi i obcego wilka. Może dałaby radę go wyciągnąć. Zresztą nawet jeśli nie, to ona może spokojnie odlecieć i zapomnieć o całym tym wydarzeniu. 

Podleciała bliżej obcego, uważnie obserwując wodę. Dopiero teraz zauważyła, jak faktycznie wartko ta rzeka płynie. Gałęzie płynęły jeszcze spokojnie w stosunku do tego, co działo się bliżej dna. Jeśli czarny wilk straci siły, będzie absolutnie po nim. Nie przeżyje tego. Za cholerę tego nie przeżyje.

Krystaliczna śmierć walczyła dzielnie, by zachować swoją zdobycz, jednak strażniczka nie chciała na to pozwolić. Wyciągnęła łapę w stronę wilka, krzycząc do niego, by ją złapał, jednak basior był zdecydowanie zbyt skupiony na utrzymaniu się na powierzchni wody. Wilczyca wreszcie się poddała. Zanurkowała w ten lodowaty, rwący prąd, wtulając się w obcego, po czym z całej siły pociągnęła do góry. Woda dodawała mu wagi, jednak nie było to tak tragiczne. Gdy tylko rzeka puściła ofiarę ze swoich zimnych macek, Pinezka zaciągnęła go jak najszybciej na brzeg. Chyba cudem utrzymała go tak daleko, bo gdy tylko pod nimi pojawił się grunt, momentalnie go puściła. Wilk upadł z głośnym plaskiem. Szczęśliwie słychać było oddech. 

<CDN>

Od Kamaela - trening siły 2

Kamael machał skrzydłami niezwykle uparcie, nawet jeśli bolały go niemiłosiernie, bo był świadom, że tylko w ten sposób wróci do domu. Nie wiedział, czy będzie tu za czymś tęsknił. Może za Domino, była doprawdy piękna. Piękna? Chłopcze, od kiedy uznajesz wadery za piękne.

Machał tymi skrzydłami, dopóki nagle nie poczuł przeszywającego bólu w pojedynczym miejscu. Tego nie dało się ignorować. Kończyna sama zgięła się wpół, uderzając w ziemię. Parę piór się zerwało, ale to nic. Nic w porównaniu do rozrywających się mięśni pod delikatną skórą. Basior musiał przyznać przed samym sobą - przesadził. I to bardzo ewidentnie. No nic, wygląda na to, że musi odwiedzić medyka. Żeby chociaż dostać zioła przeciwbólowe, jakiś mak czy coś. Wtedy będzie mógł ćwiczyć dalej.

Zebrał swoje naderwane skrzydło, przyciskając je do boku ciała. Szczerze miał nadzieję, że nikt nie zobaczy go w tym stanie, a w szczególności Domino. Niech to niebiosa, dlaczego nagle tak bardzo zaczął sobie przypominać Domino? Dawno u niej nie był… Dawno jej nie widział… No jasne, oto odzywa się głód narkotykowy. Ale najpierw medyk.

Od Paketenshiki - trening zwinności 2

Drzewko tu, drzewko tam, z drzewkiem nigdy nie jesteś sam. 

To ostrzeżenie czy pocieszenie? 

Zależy od drzew. 

Paki kurczowo trzymał się gałęzi drzewa, raz po raz tracąc równowagę. Nawet nie wszedł tak wysoko, ale jego łapy już powoli nie wyrabiały, ślizgając się po gładkiej korze. Gdzie jest ta lisia sprawność, którą kiedyś ten basior się odznaczał? Chyba za dużo czasu spędzał z wilkami. 

Wreszcie odważył się podnieść swoje grube cielsko trochę wyżej i wykonać parę kroków do przodu. Gałąź trzęsła się niemiłosiernie, utrudniając robotę. Za niedługo powinno zrobić się łatwiej, tak było zawsze. Podczas pływania na kłodzie, podczas zjeżdżania na workach słomy. Teraz też musi. Tylko się nie złam, tylko się nie złam… 

Rudzielec skoczył na niedaleką gałąź. Wygięła się ona niebezpiecznie, ale nie złamała. Nie jest źle. Właściwie to idzie całkiem dobrze. Jeszcze trochę do przodu i będzie git. Kolejne kroki poniosły wilka bliżej bezpiecznego drzewa. Serio idzie dobrze. 

Od Pinezki - trening mocy 2

Może Citlali powinna być zachwycona, że przyszła uratować ją postać z legend, może powinna się zastanawiać, dlaczego przybyła tu taka ważna osobistość, ale szczerze? Na obecną chwilę była tak zmęczone, że kolokwialnie mówiąc w tyłku to wszystko miała. Chciała po prostu wrócić na ziemię. 

– Możesz mi pomóc wrócić? – spytała wreszcie, starając się zachować spokój. – Chcę do domu. 

– Twój dom nie jest na dole – odezwał się Gwiezdny Wilk. – On jest u góry. Wśród gwiazd. 

Wadera wywróciła oczami. Męczyła ją obecność legendy i jego jakże mądre stwierdzenia. 

– Ta, jeszcze powiedz mi, że to ty jesteś moim ojcem. Mój dom, psze pana, jest na dole, wśród mojej rodziny i watahy. I chcę. Tam. Wrócić. 

– To wracaj. – Z tymi słowami Gwiezdny Wilk zniknął z pola widzenia wadery. 

Pinia została sama w powietrzu, z dala od wilków. Musiała wrócić. Do diaska, musiała! Musiał być jakiś sposób, żeby wróciło jej panowanie nad mocami. Choćby miała sobie włosy wyrwać.

Od Wayfarera - trening szybkości 2

Dobra, nazwałem tą historię treningiem. Czy ma ona jednak dużo z nim wspólnego? Chyba nie. Chyba na pewno nie, eh. Po prostu zwykłe nieoczekiwane spotkanie, które mógłbym opisać w normalnym opowiadaniu. Ale wtedy kreatorka nie pozwoliłaby mi opowiadać tej historii własnymi słowami, eh. A bardzo to lubię. Możecie to wiedzieć z takich Otwartych Szlaków.

A więc, wróćmy do naszej kici. Pasiaczynka patrzyła na mnie z głodem w oczach, wyraźnie nic od dawna nie jadła, eh. Jak na wielkiego drapieżnika była strasznie marna, wystawały jej kości i w ogóle sama skóra, zero mięśni. Trochę mi się jej żal zrobiło, eh, ale nie miałem raczej jak ją karmić. Prędzej zje mnie niż przyjacielsko podarowanego królika. Co dalej, eh? Dalej w sumie było tylko gorzej, bo nastroszyła się na mnie, odsłaniając zęby. Dziwne zachowanie, ale miałem nadzieję, że pozwoli mi odejść, eh. A ona się na mnie rzuciła. To co zrobiłem? To co zawsze.

Zwiałem.

Od Yira - trening siły 2

Wspinamy się? 

– Nie mamy wyboru. 

Granatowy wilk zaczął swoją mozolną wspinaczkę w górę. Ten kto powiedział, że pierwszy krok jest zawsze najtrudniejszy, zdecydowanie nigdy się nie wspinał. To ten pierwszy krok był prosty. Każdy kolejny stopniowo odbierał ciału siły, powodując okropną niechęć do dalszego ruchu. Basior jednak nie chciał poddać się od razu. Walczył, gonił nieistniejące marzenia. Starał się. To chyba jedyna pozytywna rzecz, jaką mógł o sobie powiedzieć. 

Jesteś nienormalny, wiesz? 

– Wiem. 

Zabijesz nas! 

– Powinniśmy być do tego przyzwyczajeni, nie sądzisz? 

Ale umrzeć z wycieńczenia? Wstyd! 

– Więc walcz ze mną. 

Wspinał się coraz wyżej, mając wrażenie, że przeszedł już połowę drogi. Po prostu był zbyt zmęczony, by myśleć logicznie. Zbyt zmęczony. 

Sam na to zasłużyłeś. 

– A możesz mi wreszcie powiedzieć coś, czego nie wiem? 

Spojrzał za siebie. Wcale nie uszedł tak daleko, ba, był wciąż niezwykle nisko, właściwie nic jeszcze nie osiągnął. Gdyby zobaczył to Yir z przeszłości, załamałby się. Tak jak teraz załamały się pod nim nogi. 

wtorek, 19 października 2021

Od Eothara Atsume - ,,Niecny Owoc" cz. 22

— Masz dla mnie jakąś sprawę? - zapytał szary basior, przyspieszając, by dotrzymać mi kroku, gdy maszerowaliśmy przez puszczę rzadko uczęszczaną ścieżką. Wokół gęsto rosły malinowe krzewy, aktualnie niestety puste.

— Owszem. Znajdź mi dwóch wolnych szeregowców na już. I posła, jeśli łaska. 

— Jak to? Coś się stało?

— Nie, skąd - odpowiedziałem spokojnie, przewracając oczami. - Ale atmosfera się zagęściła. Musimy omówić parę kwestii sojuszu. Pierwsze ugryzienie musi być nasze. - mruknąłem, prostując się dumnie. Przez moment dało się wyczuć w nim poważne wahanie, lecz ostatecznie po przeskanowaniu mnie wzrokiem od góry do dołu stare, dobre oddanie zwyciężyło. - A, i przeprowadzisz przegląd wojskowy nad rzeką, jutro rano. - mruknąłem ze wzrokiem utkwionym w dal. Mój towarzysz zamilkł na dłuższą chwilę.

— Skoro tak... Co mam im powiedzieć? Nie zgodzą się. Albo ćwiczenia, albo praca... - westchnął ciężko Szkło. Zamrugałem aż kilka razy, zaskoczony. Jak to ,,nie zgodzą się"? To po cholerę ci szeregowcy tu są?! Do noszenia wianków na paradzie zwycięstwa? Żołnierz to żołnierz! Alfa jest jego bogiem bez względu na sytuację. A przynajmniej takie zasady panowały na północy.... Nawet w WSJ wojskowi niechętnie, ale pełnili swoje obowiązki. Za grosz szacunku. Trzeba będzie się temu przyjrzeć po zmianie władzy. 

— Więc wyjaśnij im łaskawie - odparłem twardo - że to nie zwykłe ćwiczenia, tylko przysposobienie do pracy.

— No, można i tak... - mruknął mój rozmówca bez przekonania. 

— No, to przyślij ich tu zaraz pod moją jaskinię. - poklepałem wilka przyjacielsko po plecach i odszedłem z uśmiechem z powrotem ku swej siedzibie.

~~~

Ledwo zdążyłem napchać torbę Agresta, zmechaconą i podartą w kilku miejscach, różnymi papierami i rzeczami z własnych zapasów oraz zaciągnąć swoje ciało przed jaskinię, kiedy na horyzoncie pojawiła się rozmawiająca cicho para, najwidoczniej moi posłańcy. Za nimi truchtał jeszcze jeden szary basior, niczym pasterz poganiający owieczki. Zrazu wystraszony wypuściłem kawałek niewidzialnej skóry z pyska. Po ostatnim spotkaniu nie spodziewałbym się po nich takiej punktualności, oj nie... Świat jest jednak naprawdę powalony, jeżeli na tronie zdecydował się posadzić właśnie tego ciemniejszego wilczura. Wnet chwyciłem ciało ponownie i, wytężając wszystkie siły, pchnąłem je pod krzaki. Westchnąłem z ulgą. Poprawiłem z przyzwyczajenia sierść na głowie, która zawsze mechaciła się pod czaszką, i odwróciłem wyprostowany do nadchodzących towarzyszy.

— O, już jesteście, wspaniale. - rzekłem przyjaźnie, w tym samym momencie jednak zmarszczyłem brwi - Gdzie się podział poseł?

— Nigdzie nie mogłem znaleźć Rubida. - mruknął Szkło, wzruszając ramionami. 

— No nic, to jeszcze nie koniec świata. Porozmawiam sobie z nim po powrocie. - westchnąłem tylko i zawróciłem jeszcze na moment do jaskini. Odkorkowałem kolejną butelkę obok kordonu pustych i nalałem rubinowej cieczy do trzech drewnianych misek. Więcej nie znalazłem.

— Częstujcie się. Na szczęście - uśmiechnąłem się, wychylając swoją porcję. Po krótkiej chwili odłożyłem naczynie na ziemię i oblizałem resztki płynu z warg. Towarzysze nie zamierzali mi ustępować w celebrowaniu tradycji. Już byliśmy gotowi do drogi, kiedy usłyszałem tak charakterystyczny odgłos kroków i szelest pelerynki w pobliżu, że pomimo jakże krótkiej znajomości nie byłbym w stanie pomylić go z żadnym innym. Za szelestem poruszonych liści od razu poszła smukła sylwetka czapli. Chłopak ma talent do pojawiania się w najmniej odpowiednim momencie.

— O, Mundus. Co cię tu sprowadza? - powiedziałem spokojnie, siadając naprzeciwko ptaka. 

— Właściwie, wracałem z jaskini wojskowej. - odparł, rzucając okiem na dwójkę szeregowców opodal.

— A, tak. Powiedz, że poszedłem doprecyzować zasady współpracy medycznej i wojskowej w nowych warunkach. Wrócę przed wieczorem.

— Tak jest. - Mundus skinął usłużnie głową i zniknął z powrotem w lesie.

Zamrugałem parę razy, by upewnić się, że nie mam omamów. Nie byłem przygotowany na tak łatwe zwycięstwo. Ile jeszcze masek ma w zapasie ta czapla? Czy i tym razem się ze mnie nabija? W każdym razie, skup się wreszcie, Atsume. Wzruszyłem ramionami i dałem swoim towarzyszom znak, by poszli w moje ślady. 

~~~

Z ulgą przyjąłem fakt, że para wilków za mną przez większość drogi rozmawiała między sobą o codziennych sprawach lub dokazywała (a raczej to basior unikał harców wadery), najwyraźniej dobrze rozumiejąc swoją rolę w tej wyprawie. Choć nad wyborem tak poważnego stanowiska mogliby się jeszcze zastanowić. Trochę klucząc, jako iż nie znałem dobrze drogi, ale dotarliśmy na granicę Watahy Wielkich Nadziei. Przekroczyliśmy ją bez trudu. Strażnicy nawet nie pytali o godność czy cel podróży, po prostu rozstąpili się niczym ziemia podczas trzęsienia. W tym momencie zaczął mnie ogarniać lekki niepokój, który na szczęście rozwiał nadchodzący brązowo-szary wilk. Był raczej młody, średniego wzrostu, z niepasującymi do koloru futra błękitnymi oczami. Cała jego postura wyglądała dość niewinnie, to w tych źrenicach czaiła się jakaś niezdrowa iskra, która kazała mi się zatrzymać.

— Hej! Jak się nazywasz? - rzuciłem w jego stronę.

— Leroy. Agrest, jak mniemam, z WSC? To dla mnie zaszczyt pana poznać. - basior uśmiechnął się do mnie wszystkimi zębami, potrząsając z entuzjazmem moją zesztywniałą łapę. 

— Wiesz, gdzie znajdę Sekretarza?

— Chyba nie chce, by mu teraz przeszkadzać. A w jakiej sprawie panowie przychodzą? - a to co, Sekretarka?

— Pilnej. Muszę się z nim spotkać. - nalegałem. 

— A, to co innego, oczywiście... Ale nie musimy biec, prawda?

— Nie aż tak. - odparłem twardo, odwracając wzrok. 

— W takim razie z chęcią was zaprowadzę. WSJ zrobiło nam dzisiaj strasznie zabiegany poranek, nasz Sekretarz ma ostatnio dużo wizytorów i musi wybierać, doba nie jest z gumy, sami rozumiecie... pewnie lepiej ode mnie... - pysk mu się nie zamykał, a tymczasem strażnicy na granicy prawie zasypiali na nasz widok. Ale całkiem sympatyczny był z niego młodzik, to znaczy podobny do mnie. Ciekawe, co jeszcze może mi powiedzieć?

— Cóż, ostatnimi czasy faktycznie sporo się dzieje. - przyznałem z lekkim uśmiechem, przyspieszając tempa.

— Tak tak, w dodatku ta epidemia... mam nadzieję, że w WSC nie było jeszcze żadnych ofiar?

— Stosujemy wszelkie środki bezpieczeństwa, odkąd tylko dowiedzieliśmy się o tej strasznej chorobie. Medycy i zielarze są w ciągłej gotowości, podobnie jak my wszyscy. Po trochu obawiam się, że przy tej ilości informacji oskarżyliśmy WSJ zbyt pochopnie, a rosną w siłę... Nic więcej już raczej nie możemy zrobić. Bardziej niepokoiłbym się NIKL-em... A jak się trzymacie w WWN?

— NIKL to jeszcze przynajmniej cywilizowane służby, ale WSJ? Tam wścieklizna to pikuś. Mówiłem Sekretarzowi, żeby zamknąć granice i wysłać kogoś na zwiady, ale nie chciał mnie słuchać... 

— To dosyć przykre. Dlaczego w takim razie wybrał cię na doradcę? - spytałem, coraz bardziej zaintrygowany tą niepozorną osobowością.

— Powiedzmy, że... nikt inny tu raczej nie interesuje się poważnym zarządzaniem.

Rozmowa rozkręciła się na dobre. Co jakiś czas wtrąciłem jakąś niemiłą, głupawą uwagę i robiłem miny starego dziada, żeby przypadkiem nie sprawiać wrażenia zbyt inteligentnego, ale nie za często, by Leroy się nie obraził i nie przestał nawijać. A nawijał, jak szalony, głównie narzekając na tutejszy system władzy (funkcjonującym najlepiej ze wszystkich trzech). W końcu pewnie nie co dzień spotyka się Alfę WSC, dosłownie i w przenośni. Jak na swój mało mądry, niewinny wygląd był dosyć oczytany, a przy tym niesamowicie irytujący. Zasugerowałem mu jeszcze, że sprawdziłby się w społeczności WSJ. Na początku zdawał się być oburzony, lecz stwierdził tylko, że faktycznie przydałby im się dobry polityk. Kiedy spytałem, czy jakiegoś zna, zasłaniał się subiektywnością, przypowieściami o cechach udanego polityka, które stanowiły oczywiście odwrotność rzeczywistych wartości aktywistów, i innymi pierdołami. I oczywiście pochlebstwami pod moim adresem, choć po dłuższym czasie mało entuzjastycznymi. 

W ten sposób droga do głównej siedziby upłynęła nam szybko i nawet przyjemnie. 

~~~

Zostawiliśmy Leroya wykłócającego się ze stróżami prawa na zewnątrz i ruszyłem za Sekretarzem w głąb dużej jaskini. Lokum od razu wydało mi się dość przestronne i przytulne. Można by rzec, miało swój klimat, podobnie jak jaskinia wojskowa WSJ czy Alf w WSC. Na górze było aż kilka otworów, przez które wpadało miękkie, słoneczne światło, rozświetlając każdy zakamarek groty. Ściany były biało-brązowo-szare, zbudowane z jakiegoś nieznanego mi rodzaju skał. Gdzieniegdzie widać było jakieś porozrzucane narzędzia czy koce. 

— Nie zwracaj na Leroya uwagi. W każdej watasze musi się znaleźć jakiś oszołom... - westchnął Sekretarz, kręcąc wolno głową. To ciekawe, żeby tak się wyrażać o własnym doradcy, nie uważacie? Chociaż doradcę to raczej nie bardzo ruszało. Ze swoim tupetem najwyraźniej nie potrzebował niczyjego pozwolenia, żeby być doradcą

Przeszliśmy do drugiego pomieszczenia, nieco skąpiej oświetlonego, za to wypełnionego masą piętrzących się w skrytkach dokumentów, z dwoma płaskimi skałami przywleczonymi z gór pośrodku. Na wszelki wypadek kazałem zostać towarzystwu na zewnątrz. 

— No więc, drogi Agreście, o czym chciałeś porozmawiać? Domyślam się, że to coś ważnego, jeżeli się tu pofatygowałeś - dodał, siadając z jednej strony jaskini z uniesioną brwią.

— Cóż, nie narzekam na niedostatek obowiązków we własnym legowisku. Ale czasem trzeba wyrwać się po, że tak to nazwę, ekipę remontową. Z działu rozbiórki. - odparłem, wyjmując z torby stary pakt sojuszu i rozrywając go na kawałki na oczach basiora.

— Co to ma znaczyć? - odpowiedział wciąż spokojnie, ale z wyraźnym zaskoczeniem w głosie Sekretarz. 

— To. - rzekłem, po czym dodatkowo splunąłem na resztki zżółconego papieru pod moimi nogami. - Koniec naszego związku.

— Nie rozumiem, co tu się dzieje, Agrest? - mruknął starszy wilk. Nie umknęło mojej uwadze, jak jego wzrok powędrował nieznacznie na chwilę w zachodnim kierunku. Jego mina stopniowo z uśmiechu przechodziła w rozdrażnienie wilka, któremu nagle urwał się zupełnie wyraźny trop.

— Mam ci to napisać na czerwono? WSC jest wolne i nie potrzebuje niczyjej litości.

— Chyba zaszło jakieś nieporozumienie. - biedak, nadal miał nadzieję, że to zwykłe pomówienie z zewnątrz, które da się odkręcić. Problem w tym, że pomówienie pochodziło z samych trzewi Agresta, i żadna siła nie była w stanie go teraz stamtąd wyciągnąć.

— Nieporozumieniem można nazwać jedynie całą tą koalicję, od początku do końca. Zwłaszcza od końca. - fuknąłem. Przewracając oczami, zamaszystym gestem rozsunąłem podarte kawałeczki umowy na całą szerokość groty. - Żałuję, że dopiero w tym momencie, ale teraz widzę to wyraźnie. Zwykła banda krwiopijców, bez honoru, ładu i składu, ze starym, wyliniałym sekretarzem popijającym rumiankową herbatkę na czele. Wystarczy? 

— Ach, tak. - basior zmarszczył złowrogo brwi. Jego pysk dosłownie skamieniał. - Powtórz to moim strażnikom śledczym i medykom, którzy po służbie padali mi tu z nóg. - i to się nazywa prawdziwy Alfa. To znaczy, taki, jakiego zawsze przedstawiano nam w bajkach. Troszczył się o swój lud przynajmniej na pokaz.

— Pewnie, bo spici na amen z naszych zapasów! - przerwałem mu, gdy już otwierał pysk, by ciągnąć monolog.

— Właśnie widzę, że wczoraj mieliście jakąś grubszą imprezę. To nie jest dobry moment na kłótnie. - odparł Sekretarz ostrzegawczo-pouczającym tonem. Jego oczy przypominały teraz dwie wąskie szparki, ale inaczej nie dawał po sobie niczego poznać. Czy to już wszystko, na co go stać? 

— Więc skończmy to wreszcie. - westchnąłem z irytacją. 

— To wszystko? - warknął stanowczo Sekretarz, ucinając z kolei moją wypowiedź. - Dobrze. - wilk odpowiedział sam sobie, po czym wstał ,,od stołu". Przeszedł po resztkach papierka, które przedstawiały chyba dwa odciski łap, jedna mniejsza, druga większa, rozdarte na pół. Ja również bezzwłocznie ruszyłem w kierunku wyjścia, z całych sił starając się powstrzymać zawadzający o moje wargi uśmiech.

— Moi drodzy, odprowadzicie państwa do granicy. Jeżeli ich łapa jeszcze kiedyś tu postanie... nie musicie się powstrzymywać. I zwołajcie wszystkich naszych do domu. - Alfa wydawał jeszcze jakieś polecenia swoim strażnikom, których nie dosłyszałem, gdy podszedłem do swoich szeregowców. Na ich pyskach malowała się czysta dezorientacja z nutką strachu.

— Agreście, co tu się dzieje? - spytał złotooki basior o kruczoczarnej sierści.

— Coś wam chyba te negocjacje nie wyszły... - zauważyła jego towarzyszka, bawiąc się kosmykiem ognistych włosów. 

— Skąd taki wniosek? Wszystko jest w jak najlepszym porządku. - odparłem chyba wręcz z ekscytacją, ale czy można to mieć za złe komuś, komu właśnie udało się zniszczyć budowane przez lata przyjaźń i zaufanie w pięć minut?

— Czyli ci dozorcy idą tu dla towarzycha? - odpowiedziała wilczyca, przechylając zabawnie głowę. W ostatniej chwili zauważyłem syczący cicho, figlarny płomyk ognia podpełzający ku łapom strażników. Zgasiłem go jednym ruchem łapy. Zabolało, ale to nie mi zostanie po tym ślad.

— Na pewno nie twojego. - odparłem przekornie, odwracając się ku północy. W tej samej chwili rozległo się pierwsze wołanie członków WWN w tym kierunku. - Słyszeliście? My też wracamy do domu, i to jak najszybciej. 

Nasza asysta w postaci dwójki postawnych basiorów z iście kamiennymi pyskami dała nam znak do ruszenia. Na moment jeszcze zatrzymał nas spokojny, niski głos Sekretarza.

— Obyś tego nie pożałował, Agrest. Nie będzie odwrotu.


1959 słów

Żegnajcie, przyjaciele śledczy


CDN