środa, 30 września 2020

Podsumowanie września!

 Kochani, Najmilsi Członkowie Naszej Watahy,

minął kolejny, piękny miesiąc, a wraz z nim wiele wyzwań, radości i smutków, które już niebawem zatrą się, lub, jeśli wspominać je będziemy z naprawdę mocnym ciepłem w sercach, wyryją się złotymi literami w naszej pamięci.
Wrzesień, jak zawsze, dla niektórych pracowity, dla niektórych pełen zmian, dla innych ciut jeszcze leniwy, ustępuje miejsca październikowi. Powitajmy piękną, prawdziwą, polską jesień najpiękniej, jak potrafimy, bo odejdzie równie szybko, jak się pojawiła.
A teraz coś ze spraw wewnętrznych.

Miejsce pierwsze, oczywiście i niepodważalnie, zajmuje dziś Magnus, napisawszy 18 opowiadań,
Miejsce drugie przysługuje wilczycom co Tiska i Wrona się zowią, za ich 7 opowiadań,
Miejsce trzecie natomiast zajmuje Paketenshika z napisanymi 6 opowiadaniami.

Innymi postaciami, które widzieliśmy w naszych opowiadaniach, byli SkinterifiriGoth i Mundus.

A oto wyniki tegomiesięcznych ankiet:
Mundus, 5 głosów (Najsławniejsza postać)
Paketenshika, 7 głosów (Najbardziej ruda postać)
Blue Dream, 7 głosów (Najmniej wilczy wilk)
Eothar Atsume, 8 głosów (Najbardziej niegrzeczna postać)

Raz jeszcze, z całego serduszka, życzę Wam w nadchodzącym miesiącu jak najwięcej ciepłej herbatki, wygodnego spanka i śmiechu z bliskimi.
Do zobaczenia za miesiąc!

                                                          Wasz samiec alfa,
                                                            Agrest

Od Tiski - 3 trening zwinności

 Podniosłam się z poniszczonej przez mój niezgrabny wślizg ściółki. Rozejrzałam się nerwowo dookoła, upewniając się, że nikt nie widział porażki, jakiej dała mi zaznać zwinna łania. Stwierdziwszy nareszcie, że nikt nieproszony nie oglądał tego widowiska, odetchnęłam z ulgą, a mój nastrój przebił promyk optymizmu. Wtedy z prawej strony usłyszałam szelest liści. Obróciłam się, przewracając przy tym oczami, świadoma tego, jak nudnych żartów mogę być ofiarą, lecz wtedy ku memu zaskoczeniu, przed sobą zobaczyłam brązowego jeża. Małe, typowo jesienne stworzonko, które właściwie można nazwać opancerzonym chomikiem, przemykało niezgrabnie do swojej kryjówki, robiąc przy tym tyle hałasu, ile tylko basior potrafiłby zrobić. Przyjrzałam się chodzącej kulce i wtedy zauważyłam, że na swoich kolcach niesie małe jabłuszko. Czy mógłby istnieć bardziej jesienny obrazek? Na widok owocu, moją myśl zaprzątnęła dziczyzna z musem jabłkowym, przyrządzona ostatnio przez Karę. Sad musi być niedaleko, a wadera na pewno się ucieszy z pewnego zapasu. Decyzja zapadła w mgnieniu oka. Ruszyłam na wschód, wydeptaną wśród kolorowych drzew ścieżką.

Od Tiski - 2 trening zwinności

 Prułam przed siebie w pogoni za białym ogonem. Na tak otwartej przestrzeni wiatr bił mnie po twarzy, dając świadectwo o mojej prędkości. Świat przyspieszył w rytm mojego bijącego serca, pompującego niemałe ilości krwi, rozprowadzając życiodajny tlen po organizmie. Kilka skoków dzieliło mnie od rzucenia się na szyję, gdy ofiara niespodziewanie wyhamowała, obróciła się w miejscu, niemal zaplątawszy swoje długi nogi o siebie i skręciła w przełaj lasu. Tym manewrem zyskała cenne sekundy w pościgu. Wśród drzew miała nade mną tę przewagę, że łatwiej jej było przeskakiwać powalone drzewa. Jak na waderę, byłam dość wysoka, ale nijak nie mogłam się porównać z sarną. Jej zgrabne nogi prawie frunęły nad przeszkodami, kiedy mnie sprawiało to niemały problem. W końcu ostatkiem sił zaczepiwszy nogę, powaliłam ją na ziemię. Byłam jednak na tyle zmęczona, że moje kolejne machnięcie łapą, zamiast śmiercionośnym atakiem okazało się ślimaczym poruszeniem. Łania przewróciła się na drugi bok, momentalnie wstała i pognała przed siebie. Więcej już jej nie widziałam.

Od Magnusa – 7 trening szybkości

Siedziałem sapiąc lekko po ostatnim ukończonym slalomie. Tiska patrzyła na mnie zamyślona.

- Okey, skoro dzisiaj jest ostatni dzień naszego treningu, to musimy zrobić ostatni test szybkości. – powiedziała w końcu. – na początku naszych zmagań, wyprzedzałam cię o 1/4 trasy. Zobaczmy jak poradzisz sobie teraz.

- Aha, czyli ty dzisiaj nic nie robiłaś, tylko męczyłaś mnie, żeby na pewno ze mną wygrać, tak? – zapytałem z przekąsem. Wadera uśmiechnęła się.

- Możesz to uznać za wymówkę jak przegrasz.

Stanęliśmy obok siebie. Po prawej stronie rozciągały się Bory Dworkowe i zagajniki, przed nami zaś widać było bezkres stepów. Wbrew temu co było zauważalne, stepy miały kres i właśnie tam zamierzaliśmy się ścigać. Ruszyliśmy z pełną mocą w łapach, trasa była długa, ale wytrzymałości i siły nam nie brakowało. Przez większą część trasy biegliśmy łeb w łeb, co chwila jedno wyprzedzało drugiego jak w jakiejś grze. Jednak no sam koniec, jak można było się spodziewać, pierwsza dotarła Tiska. Wadera ostatecznie pochwaliła moje postępy i nakazała dalsze treningi. Pośmialiśmy się jeszcze przez jakiś czas odpoczywając na skraju plaży, po czym rozeszliśmy się do swoich jaskni.


Gratulacje!

Od Magnusa – 6 trening szybkości

- Spóźniłeś się. – powiedziała Tiska gdy pojawiłem się w umówionym miejscu. Nie odpowiedziałem jej tylko wręczyłem łososia i rozpaliłem ogień, aby mogła go sobie upiec. Wadera uśmiechnęła się na widok ryby i spojrzała na mnie polubownie gdy zauważyła solne smugi na moim futrze.

- Trochę dzisiaj zimno, prawda? – powiedziała zaczepnie.

- Zimno, gorąco, umiarkowanie… nie ma to dla mnie za dużego znaczenia. – odparłem wgryzając się w upieczone śniadanie. Po obfitym posiłku i standardowym odpoczynku, ruszyliśmy z kolejnym treningiem. Tym razem Tiska przygotowała dla mnie rozległy slalom. Poukładała w różnych odstępach od siebie gałęzie, kamienie lub drewniane bale. Przeszkodą nie raz były też rosnące wokół krzaki i niewielkie stepowe kwiaty. Musiałem jak najszybciej dobiec do końca slalomu. Zmiany kierunków sprawiały, że zaczynało mi się kręcić w głowie, jednak po parunastu próbach opanowałem zadanie do perfekcji.

- Jest lepiej niż wczoraj, to na pewno. – powiedziała Tiska, z nieukrywaną dumą. Nie chciała się przyznać, że poczyniłem nie małe postępy.

Od Magnusa – 5 trening szybkości

Kolejna noc i kolejny dzień. Dzisiaj nie było, aż tak łatwo wstać. Zdecydowałem, że po dzisiejszym dniu nastąpi kilku dniowa przerwa, aby zmęczone mięśnie miały czas na odpoczynek. Wyszedłem w chłodny jesienny wiatr. Tiska chciała rybę i chociaż myśl o zimnej morskiej wodzie z samego rana nie zachęcała,  to czego się nie robiło dla kobiety? Zanurkowałem więc w lodowatych odmętach morza bo zdobyć dla niej dorodne łososie. Nie trwało to szczególnie długo, ale gdy wyszedłem musiałem ogrzać się i wysuszyć w jaskini. Na tyle na ile nie wyczuwałem zimna, na tyle musiałem zawsze pamiętać, że nie mam ciała ze stali i nawet jeśli tego nie czuje, to zimno czyni szkody w moim organizmie. Po całkowity wysuszeniu ponownie, jak każdego dnia rozpocząłem rozgrzewkę po plaży. Kilka okrążeni i już czułem ciepło rozchodzące się po moim ciele. Po kilku następnych wiedziałem, że jestem już wystarczająco rozgrzany i mogłem kierować się na śniadanie na stepy.

Od Magnusa – 4 trening szybkości

- Masz nad czym pracować. – powiedziała wadera po kilku próbach krótkiego sprintu. Jej delikatnie zdyszany oddech, pokazywał zmęczenie, które usilnie starała się ukryć.

- Może po prostu ty będziesz szybka a ja silny… - wysapałem przez zaciśnięte, piekące gardło.

- Jeśli mamy razem pracować, oboje musimy być dobrzy we wszystkim, żeby móc w razie czego wkroczyć i zastąpić drugą osobę. – obróciłem oczami i uśmiechnąłem się delikatnie.

- Jakoś nie potrzebowałaś takich trików, gdy polowałaś na własną rękę, moja Droga.

- Dobra. Koniec pogaduszek, wracaj do treningu. – skróciła naszą rozmowę, a ja zacząłem wykonywać jej polecenie. Po raz kolejny moje ciężkie ciało nie chciało współpracować tak jak tego chciałem i oczekiwałem. Jednak jak to mówią, praktyka czyni mistrza. Więc próbowałem kolejny raz, kolejny i kolejny, do momentu aż opuszki moich łap piekły od otarć z ziemią.

- No dobra, odrobinę lepiej. Wystarczy na dzisiaj. – powiedziała w końcu moja trenerka. – Jutro o tej samej porze. – odwróciła się. – A! – krzyknęła jeszcze nie odwracając głowy w moją stronę. – Mam ochotę na rybę.

Od Magnusa – 3 trening szybkości

Po dobrym posiłku odpoczęliśmy chwilę i rozmawialiśmy o tym co mnie dzisiaj czeka. Postanowiła zrobić mi trening szybkości na krótkich dystansach, żeby sprawdzić szybkość rozpędu. Gdy czuliśmy, że jedzenie już dobrze się zadomowiło w naszych żołądkach, przystąpiliśmy do treningu. Wadera ustawiła mi krótkie odcinki, które miałem przebiec, zatrzymać się w danym miejscu i zacząć biec ponownie. Po pierwszych próbach Tiska nie wyglądała na zadowoloną.

- Twój start jest bardzo wolny, zanim ty zaczniesz biec z całą możliwą szybkością, ja już dawno skończę odcinek. – powiedziała mlaskając z niezadowolenia.

- Sprawdźmy, więc to trenerko… Zamiast tak stać i obserwować może pobiegniesz ze mną? – błysk w oku wadery dał mi do zrozumienia, że dała się złapać na rzucony przeze mnie haczyk. Stanęliśmy razem na wyimaginowanym starcie i ruszyliśmy na 3…4… ry. Tiska miała całkowitą racje. Moje masywne ciao nie chciało ze mną współpracować i biec na całkowitej szybkości od początku biegu. Miło było jednak zobaczyć po raz kolejny niesamowity bieg Tiski. Nie mogłem zaprzeczyć, że była urodzoną sprinterką.

Od Magnusa – 2 trening szybkości

Wstałem jak nowonarodzony. Wczorajszy popołudniowy odpoczynek sprawił, że dzisiaj mogłem wstać bez zakwasów. Słońce przed chwilą wstało, więc od razu zabrałem się do dzisiejszych obowiązków. Rozpocząłem od polowania. Wybiegłem w las i dość szybko udało mi się upolować trzy średniej wielkości zające. Sprawnie przygotowałem ziołową zaprawę, z zebranych poprzedniego dnia ziół i oprawiłem upolowaną zwierzynę. Gdy mięso już pływało w ziołach, postanowiłem zrobić rozgrzewkę do dzisiejszego treningu szybkości. Pogoda była chłodna, acz przyjemna biorąc pod uwagę wysiłek jaki mnie dzisiaj czekał. Przemierzałem kolejne kilometry po plaży, czując, że słońce znajduje się coraz wyżej na nieboskłonie. Po jakiejś godzinie biegania postanowiłem ruszyć już ze śniadaniem w umówione z Tiską miejsce. Udało mi się przybyć jako pierwszy, więc szybko rozpaliłem ognisko i już opiekałem przygotowane wcześniej kawałki mięsa.

- Dobrze, że już jesteś. – usłyszałem za sobą po jakimś czasie. – zjadłabym konia z kopytami! – krzyknęła wadera i uśmiechnęła się na zapach i widok ziołowego śniadania. Podałem zrobiony kawałek wilczycy i zacząłem przygotowywać kolejny dla siebie.

wtorek, 29 września 2020

Od Magnusa – 1 trening szybkości

Po posiłku wybraliśmy się z Tiską na stepy. Wadera upierała się, że powinienem poćwiczyć szybkość, zarówno na długim dystansie jak i na krótkim i z szybkimi zmianami kierunków. Nie mogłem narzekać, bo lepszej sprinterki (pomijając, że Tiska była jedyną) w naszej watasze bym nie znalazł. Na początku, żeby zobaczyć moje możliwości, zrobiliśmy wyścig przez całą długość stepów. Trasa ciągnęła się od zagajnika po samą plażę. Przy rozpoczęciu nie było źle, start mieliśmy równie dobry i naprawdę starałem się dotrzymywać kroku waderze. Dawałem z siebie wszystko jednak i tak na końcu wyprzedziła mnie gdzieś o 1/4 trasy. Przy drugiej próbie było minimalnie lepiej, jednak wyniki nadal mnie nie zadowalały. Próbowałem więc ponownie i ponownie, aż różnica zmniejszyła się do 1/6 trasy. Na koniec nogi uginały się pode mną, a opuszki łap piekły od wysuszonego słońcem podłoża.

- Jutro przed południem spotykamy się dokładnie w ty miejscu.  – powiedziała Tiska widząc moje trudy w chodzeniu.  – Lepiej się regeneruj i oczekuje, że będziesz rozgrzany i przyniesiesz śniadanie. Najlepiej przyrządzone w najlepszy możliwy sposób. – przy ostatnim zdaniu uśmiechnęła się i mrugnęła odchodząc w przeciwną od plaży stronę.

Od Magnusa – 7 trening siły

- Rozpal ogień, a ja coś upoluje. – powiedziała Tiska z zamiarem zniknięcia w głębi lasu.

- Poczekaj! – zawołałem za nią nim jeszcze zniknęła mi z oczu. – Może po prosto razem zapolujemy. Powinniśmy się uczyć wspólnego pracy. – wadera spojrzała na mnie, jakby nie do końca wierzyła, że te słowa padły z moich ust.

- Skoro tak chcesz. – powiedziała tylko i ruszyła przed siebie. Wadera szybko odnalazła naszą ofiarę. Był to samotny, gruby dzik, wędrujący sobie między drzewami. Chwilę patrzyłem na zdobycz, próbując odgadnąć tor jego ucieczki, po czym po cichy ruszyłem wokół niego, by zagrodzić mu w odpowiednim momencie drogę. Tiska patrzyła na moje ruchy i wiedziała, w którą stronę ma kierować zwierzynę. Kiedy ruszyła z miejsca, patrzyłem na nią jak w transie. Jej długie łapy robiły długie i szybkie wyskoki w przód. Trudno było to nazwać biegiem, jej łapy ledwo co dotykały ziemi. Wyglądała jak gepard, który właśnie dopada swoją ofiarę. Nie było tu w końcu zbyt dużej pomyłki. Dzik skierował się w moją stronę, a ja jak na zawołanie wyskoczyłem mu naprzeciw. Przestraszona zwierzyna zawróciła wpadając prosto w długie kły Tiski.

- Zaspałeś? – spytała, gdy szybko ubiła nasze śniadanie. – jeszcze kilka sekund i dzik przeleciałby ci koło nosa.

- No właśnie, kilka sekund. Wystarczająco dużo czasu, żeby zdążyć wyskoczyć. – odpowiedziałem z przekąsem.

- Dobra, jedzmy. Padam z głodu. – sapnęła wadera i rozpoczęła posiłek. Z ogromną chęcią dołączyłem do niej.


Gratulacje!

Od Magnusa – 6 trening siły

Jęczenie i wzdychanie Tiski ciągnącej się za mną, bardzo mocno mnie deprymowało. Automatycznie zwalniałem kroku i zerkałem co chwile, czy wadera na pewno jeszcze bieganie, a nie zakopała się gdzieś po drodze w piasku.

- Gdzie Twoja dusza sprinterki? – spytałem zrównując się z wilczycą. Tiska spojrzała na mnie spode łba i odetchnęła głęboko. Chwilę później popruła przed siebie ze zdwojoną siłą, zostawiając nie z tyłu. Uśmiechnąłem się do siebie i przyspieszyłem nieznacznie, biegnąc w swoi tempie. Po jakiś trzydziestu minutach Tiska zrównała się ze mną. Oczywistym było, że mnie zdublowała, a uśmiech na jej twarzy jeszcze mnie w tym utwierdzał. Pomimo zmęczenia i wysiłku, wyglądała zdecydowanie lepiej niż przed chwilą. Biegliśmy jeszcze przez kwadrans, tym razem wadera dostosowała swoje tempo do mojego, żeby później zboczyć z plaży i udać się nad do górskiego wodospadu. O kilku minutach piliśmy zachłannie, by ugasić palące w gardle pragnienie. Słońce słabo dochodziło do tej części lasu, ale czułem, że zbliża się już pora śniadania.

Od Magnusa – 5 trening siły

Obudziły mnie z rana ciche jęki i westchnienia.

- Czy ktoś mógłby zgasić to światło? – usłyszałem głos obok mnie. Otworzyłem powoli oczy by dowiedzieć się o co dokładnie chodzi. Do jaskini właśnie wtargnęły pierwsze poranne promienie słońca. W przeciwieństwie do wczorajszego dnia, dzisiaj nie było mgły a dzień zapowiadał się nadzwyczaj pogodnie.

- Masz na myśli słońce? – spytałem przymykając oczy jeszcze chociaż na chwilę. Przebudzenie sprawiło, że od razu poczułem rozchodzące się po moim ciele zakwasy, a przecież dzisiaj też czekał mnie trening. Usłyszałem, że wadera obruszyła się na dźwięk mojego głosu.

- Kto tu jest!? To ty Magnus? – spytała otwierając jedno oko. – Co ty robisz w mojej jaskini? – Spojrzałem na nią już kompletnie przebudzony i z szeroko otwartymi oczami. Wokoło nas  walały się resztki po wczorajszej kolacji. No cóż żadne z nas nie miało siły, że posprzątać.

- Masz na myśli MOJĄ jaskinię? – powiedziałem specjalnie akcentując na jedno słowo. Wadera otworzyła oczy szerzej i rozejrzała się po wnętrzu. Syknęła cicho na znak protestu do  oślepiającego światła. W końcu ukryła pysk w łapach i jęknęła.

- Co się wczoraj staaało. Co ja tu robię?

- Sam chciałbym wiedzieć, ale na razie – zacząłem wstając ze starannie ułożonych skór. – idę na poranną przebieżkę. Tobie też by dobrze zrobiła. Na kaca najlepszy jest ruch.

- Nie wiem skąd to niby wytrzasnąłeś… - powiedziała z przekąsem Tiska. – ale idę z Tobą. Lepsze to niż zdychanie tutaj. Powoli wygramoliliśmy się z jaskini i rozpoczęliśmy trucht po plaży.

Od Magnusa – 4 trening siły

Zasapany dobiegłem do bezpiecznej jaskini. Słońce już prawie całkowicie zniknęło za horyzontem. Łapy paliły mnie od wysiłku, ale czułem, że nie mogę pójść odpocząć bez kolacji. Wysiłek oznaczał szybsze spalanie, co z kolei oznaczało szybki głód. Myślałem, że upoluję dorodną rybę i będę miał szybki fajrant, ale los chciał inaczej. Przy wodzie zobaczyłem Tiskę, która trochę nieudolnie próbowała złapać sobie kolację.

- Pomóc ci? – spytałem z lekką niechęcią i zmęczeniem w głosie. Wadera za to rozpogodziła się na mój widok.

- O Magnus! Dobrze, że jesteś! Muszę… Po prostu muszę zjeść rybę! – spojrzałem na nią uważnie i już wiedziałem o co chodziło. Tiska była pijana i nagle zachciało jej się jeść. A uczucie głodu w trakcie picia to najboleśniejsze z uczuć. Ostatkami sił odprowadziłem Waderę do jaskini i powiedziałem jej, żeby na mnie chwilę poczekała. Wypłynąłem na głębsze wody i zanurkowałem w poszukiwaniu dorodnych łososi. Zmęczone mięśnie mocno oponowały, ale po kolejnym piętnastominutowym wysiłku wróciłem do jaskini z trzema sztukami lśniącej ryby.

- O! Właśnie na te mam ochotę! – krzyknęła Tiska gdy zobaczyła mnie w progu jaskini. Rzuciłem rybę zbłąkanej waderze i położyłem się na swoich skórach by w spokoju zjeść.

- EJ! Ale ona jest zimna… powinna być ciepła i chrupiąca! – zbulwersowała się dorosła pijaczka i poturlała rybę w moją stronę. Westchnąłem przeciągle, dając jej do zrozumienia jak nieznośna się stała. Tiska jednak niczym dziecko, nuciła sobie pod nosem i czekała na ciepły posiłek. Rozpaliłem ogień jednym ruchem łapy i przypiekłem rybę prawie na węgiel.

- PYCHA! – krzyknęła Tiska biorą pierwszy kęs. Czy tak właśnie jest gdy ma się szczeniaki?

Od Wrony - "Impuls", cz. 1

Hm, wyjątkowo nie wiem, od czego zacząć. Może więc jest to doskonały czas na niewinny uśmiech i milczenie? Mam na imię Wrona. Z chęcią dodałabym, że "to zresztą już wiecie", ale wolę, by w pewnych kwestiach wzorem był dla mnie tata, a nie stryjek i to powinno być zupełnie zrozumiałe.
Tamten płowy basior, to właśnie mój tata, Szkło. Trochę dalej brat, Ry. Jak zwykle nie mam pojęcia, co robi, ani nad czym myśli. A moją najukochańszą siostrę, Kali, pewnie wywiało gdzieś na polowanie.
Mamy, Talazy, nie pamiętam, a może nawet jej nie poznałam, tak wcześnie umarła. Według taty była piękna, ale ja wierzę, że była taka, jak ja. Przynajmniej tak zawsze ją widziałam. Musiała przecież kogoś przypominać. Czasem wyobrażałam sobie, że wyglądała, jak Kali. Ale ukazujący się wtedy w duszy obraz identycznych, mamy i siostry, chodzących po naszym spokojnym domu, wzbudzał we mnie jakieś nieprzyjemny niepokój. Siebie na szczęście oglądałam sporadycznie, w tafli wody jeziora na Polanie Życia, więc mama bez problemu mogłaby wyglądać tak, jak ja.
Kiedyś było mi wszystko jedno, jak wyglądam. Liczyło się to, że miałam przyjemne, ciepłe futerko i rodzeństwo u boku. Ale pewnego razu, patrząc na swoje falujące odbicie w wodzie, zasiałam w swojej duszy ziarno nowej refleksji. Zaczęłam coraz częściej i coraz intensywniej rozmyślać nad tym, co ukazywało mi lustro. Średnio się sobie podobałam. Z wypiekami na policzkach przyglądałam się swojemu długiemu ogonowi i ukrytym pod sierścią żeberkom, jednak mojej głowy nie opuszczała myśl, że mogłabym być bardziej kolorowa, mniej... no, zwykła.
Jakiś czas później, tłumiąc w sobie coś na kształt rezygnacji, doszłam do wniosku, że przeciętna uroda jest przeciętnie w porządku i że nie to jest w życiu najważniejsze. Nawet bury krzyż na kręgosłupie zaczął budzić uśmiech, gdy pewnego razu przyszło mi do głowy, że wyglądam trochę jak brązowy osiołek.
Oprócz taty i rodzeństwa, mam jeszcze stryjka i przyjaciół, którzy towarzyszyli mi i mojemu rodzeństwu odkąd przenieśliśmy się z jaskini ma... mateczki, to znaczy, Ashery, wilczycy, która wychowała nas jak własne dzieci, do naszego domu. Szczególnie kilkoro zasługuje na pamięć i dobre słowo. Więc opowiem o nich pokrótce, aby ich wizerunki nie zatarły się z czasem, ale wybrzmiały, z mocą i wyraźnie, jak uderzenie dzwonu.
Była więc Kara, ruda i uśmiechnięta wadera, która, choć może wyjątkowo żywiołowa, roztaczała wokół siebie radosną atmosferę. Była też Tiska, nieco spokojniejsza, ale równie przyjazna. Obie dopełniały się znakomicie i z jakiegoś powodu zlewały w mojej głowie w jedno tylko wspomnienie. Kara miała też brata, którego znałam słabiej, bowiem rzadko odzywał się do szczeniąt. Z początku traktowałam to jako nieżyczliwość, a jako szczenię, choć głupio to przyznać, trochę nawet się go bałam. Koniec końców okazało się jednak, że to dobra dusza, tylko trochę ponura.
Nieco różniącym się od poprzednich wilkiem była Etain. Ta chyba leciwa już niewiasta, była w watasze prawdziwą osobistością, znała chyba każdego i na wszystko miała mądre słowo, które wygłaszała zawsze ze stoickim niemal spokojem. Tak przynajmniej zapamiętałam ją z dzieciństwa.
Dawno ich nie widziałam. Być może było to spowodowane faktem, że najczęściej spotykaliśmy ich, gdy przynosili do naszego domu upolowane zające i sarny. Teraz nasza trójka nauczyła się już wspólnie, sprawnie polować, a nasz ojciec, odkąd pamiętam pogrążony w dziwnej melancholii, jakiś czas temu zaczął ożywać, jak wznoszący się ku niebu słonecznik i zajął na dobre życiem oraz pracą śledczego, której okazał się całkowicie oddany.
W ogóle, odkąd dorośliśmy, przynajmniej formalnie, mniej czasu spędzaliśmy w towarzystwie innych wilków, bo nikt już nie musiał sprawować nad nami opieki, ani zajmować się naszą nauką.
No i był jeszcze on.
Tamten gość w bordowej jesionce, to Mundus.
Często patrząc na niego, mam dreszcze. Jest kimś tak bardzo innym, a jednocześnie bliższym mi, niż zdecydowana większość znajomych wilków.
Nie wiem, co bardziej mnie pociąga.
...Chyba jednak najbardziej ze wszystkiego, wszystkiego na świecie, pociągają mnie nowości. Dlatego właśnie przez całe (prawie całe) dzieciństwo bolało mnie to, co brałam za ich niedobór. Dopiero o wiele później przyszło mi zrozumieć, że powinnam nazywać to raczej wystarczającą ilością świętego spokoju. Chyba jednak nic takiego jeszcze nie zdążyło przejść mi przez myśl, gdy postanowiłam zwrócić się z tym problemem do zaufanego przyjaciela.
W podskokach podbiegłam do Mundusa, najpierw chyżo robiąc kółko wokół drzewa, pod którym siedział, a następnie opadając ciężko na miejsce tuż obok niego.
- Czekałeś? Proszę, powiedz, że na mnie czekałeś!
- Czekałem - choć słowa te nie były bardziej przekonujące od milczenia, samo ich brzmienie stało się mojemu sercu w jakiś sposób drogie - czyżbyś miała jakiś nowy, świetny pomysł?
- A co, aż tak to widać?
- Prawie drżysz z przejęcia.
- Nie jest nowy. Ale teraz jestem pewna, że tego chcę. Odejdę z WSC. Chociażby, wiesz... na jakiś czas. Pójdę do ludzi, a ty ze mną.
- Ach, to w sumie było do przewidzenia. Wiesz chociaż, czego chcesz tam szukać?
- Przestań - zaśmiałam się - zobaczymy dopiero, jak będziemy na miejscu. Ubzdurało się nam, że jeśli czujemy, myślimy, widzimy, to będzie wieczne, że nasza świadomość nie przepadnie i nie stracimy siebie. Że zawsze będzie coś, jak nie tu, to jakoś inaczej, gdzieś indziej. Tymczasem jesteśmy tylko kośćmi i krwią. Dzieje się to, co dzieje się teraz! Nie traćmy życia, którym można się trochę pobawić. Nie traćmy możliwości, które nie przyjdą kolejny raz.
- Ktoś taki jak ty i ktoś taki jak ja? Na ludzkich terenach?
- Bo... jest trochę naganne, takie życie na pół gwizdka, prawda? - zawahałam się na dłuższą chwilę, w końcu odruchowo czyniąc coś podobnego do rozemocjonowanego padnięcia na kolana - proszę, zabierz mnie stad, gdziekolwiek, byle dalej, odejdźmy i wędrujmy, zatrzymajmy się dopiero w raju! - mówiłam z rozgorączkowaniem, na jakie w jego oczach pozwolić sobie mogła zapewne tylko skrajnie życiowo naiwna dusza. Uśmiechnął się uspokajająco.
- Nie chcę stąd odchodzić. Lepszego miejsca nie znajdziemy.
Nastało kilka krótkich sekund ciszy, podczas której zebrałam wszystkie siły, by jakoś przetrawić odmowę. Odepchnęłam się od nieco zdumionego przyjaciela, po czym wstając, westchnęłam ze zdenerwowaniem.
- Nawet ty? Co was tak mocno tutaj trzyma?! Jakie zaklęcie silniejsze ode mnie?
- Być może wspomnienia - odpowiedział cicho.
- A jeśli sama odejdę? Co wtedy? Nie poszedłbyś za mną? - uśmiechnęłam się, figlarnie machając ogonem. Przez dłuższą chwilę przyglądał mi się bez słowa.

   C. D. N.

Kali, Wrona i Ry dorastają!

 
Kali - poseł

Wrona - szeregowiec

Ry - śledczy

Od Magnusa – 3 trening siły

Stałem chwilę oddychając ciężko po nie małym wysiłku. Owce stały potulnie obok siebie i beczały co chwila. Zastanawiałem się jak teraz do tego podejść, gdy usłyszałem głosy z głębi Boru. Gdy się zorientowałem było już za późno na ucieczkę. Odwróciłem się i spojrzałem na dwójkę idących w moją stronę ludzi. Zobaczyli mnie momentalnie i nastroszyli jak pawie. Jeden z nich zdjął sobie strzelbę przewieszoną przez ramię i zaczął we mnie mierzyć. Odskoczyłem od razu w krzaki i uciekłem pomiędzy drzewa.

- Patrz łajdaka! Chciał zeżreć nasze owce! – krzyknął ten ze strzelbą. Zacząłem obserwować ludzką dwójkę z bezpiecznej odległości. Mężczyzna schował strzelbę, ponownie wisiała przewieszona przez jego plecy.

- Popatrz na nie. Są perfekcyjnie zagonione. Same by się tak nie zbiły w kupę. – zauważył drugi z nich.

- Sugerujesz, że ten wilczur nam pomógł? – spytał i splunął na ziemie ze złością. – Moim zdaniem to szkodnik, gorszy nawet od lisa! Mieliśmy po prostu szczęście, ot co!

Opuściłem kryjówkę i pognałem co sił przed siebie. W oddali usłyszałem huk wystrzału, ale albo był chybiony, albo nie był skierowany na mnie. Okrążyłem Wysokie Skałki, żeby jak najszybciej znaleźć się na bezpiecznej plaży.

poniedziałek, 28 września 2020

Od Tiski - 1 trening zwinności

 Stawiałam kroki tak delikatnie, jakby moje łapy ważyły tyle, co piórko. Cała skulona powoli przesuwałam się na skraj zarośli. Przede mną rozciągała się długa, ale wąska polanka, której trawę podskubywała młoda łania. Wiatr dopiero co zmienił tony na chłodniejsze, nadal jeszcze w cieniu, wywołując u mnie gęsią skórkę. Nasłuchiwałam uważnie, jak na porządnego łowczego przystało i obserwowałam na wypadek jakieś zmiany. Ciekawe, że w lesie nigdy nie ma idealnej ciszy. Zawsze przemyka jakieś małe zwierzątko, depcząc po suchych patykach, albo gdzieś żywo szumi strumyk, a czasem tylko korony drzew grają na swoich rozległych gałęziach, jak na najwyższej klasy koncercie. Teraz do tego wszystkiego doszło ciche przeżuwanie soczystej trawy i tłumione oddechy drapieżnika oraz jego ofiary. Sarna przesunęła się niebacznie bliżej wysokiej trawy, mojej kryjówki. Błyskawicznie odepchnęłam się łapami od ziemi i ruszyłam w jej kierunku, ta zorientowała się dość szybko, by uciec przed moimi zębami. Ruszyła przez polanę, wysoko podnosząc kończyny, nabierając przy tym nieprawdopodobnej prędkości. Trafiła jednak na sprintera.

Od Wrony CD Kali - "Słońce świeci jak zwykle"

Jak ciekawą jest teraźniejszość, która upływa niepostrzeżenie, w nas i wokół nas, a jednak jakby gdzieś daleko.
Podobno przez cały czas jesteśmy tu, gdzie nasze ciała, a więc dlaczego nie przez cały czas możemy kosztować uroku świata? Czy to tylko jedno z praw, których nie możemy pominąć, my, malutcy, niezależnie od wszystkiego, co jesteśmy w stanie osiągnąć? Czy też może jest to mądre zarządzenie z góry, wyciągnięta w potrzebie, Boska ręka, która nam, malutkim, pozwala czasem nie czuć i nie widzieć?
Gdy obudziłam się tego dnia, widząc u boku śpiącą Kali, przez chwilę czułam się jakbym w ciągu nocy stała się podróżnikiem w czasie lub nieświadomie została przeniesiona do jakiejś alternatywnej rzeczywistości.
Czując dreszcze, przechodzące po grzbiecie niczym zimne, kościste łapy przeznaczenia, powoli odsunęłam się od siostry, nieprzerwanie jej się jednak przypatrując i uniosłam na przednich łapach. W głowie szumiały mi zarówno pozostałości po sennej bezczynności przerwanej tak bezlitośnie przez zaskoczenie, jak i alarmujące myśli, bo przecież - to wiedziałam - coś się nie zgadzało. Tylko co?
- Kali? - szepnęłam bezgłośnie.
Siostrzyczka nie wyglądała zbyt dobrze. Trochę, jakby była chora. Trochę, po prostu zmęczona. A trochę, jakby na jej pyszczku nadal wymalowany był zastygły strach. A może to zły sen?
A może to wszystko było tylko koszmarem?
Usiadłam nad nią i z pewną, nie powalającą na kolana, lecz szczenięcą, zupełnie szczerą troską, ściągnęłam brwi. Przez moment chciałam wyciągnąć do niej łapę, pogłaskać ją po miękkiej sierści, poczuć, jak spokojniej oddycha przez sen. Potem zachciało mi się płakać. W końcu cicho, jak najdelikatniej, przysunęłam się do niej z powrotem i położyłam obok, jeszcze na choć kilka minut.
Wtedy rozejrzałam się po naszym legowisku i całej łące, od razu dostrzegając brata. Ry siedział nieopodal, odwrócony do nas tyłem, nie byłam więc pewna, czy wiedział, że jedna z nas już się obudziła.
Mimo wszystko szybko znudziło mi się bezczynne leżenie. Stanowczo to działanie było moim żywiołem. Myślenie... od tego miałam już kompetentnych opiekunów.
Dzień upłynął względnie spokojnie. Po południu przyszła Etain, nasza pani medyk, aby obejrzeć Kali dać jej wypowiadane cichym głosem zalecenia. Jakbyśmy jako niewtajemniczone dzieci lub, co gorsza, wrogowie, nie powinni ich usłyszeć!
Niedługo czułam się jednak urażona. Gdy wadera odeszła, równie denerwująco ściszonym głosem rozmawiając jeszcze przez chwilę z naszym ojcem, powrócił najprostszy niepokój o tę najbliższą mi istotkę, która zdawała się teraz bardziej niż kiedykolwiek bezbronna.
Chodziłyśmy więc od krzaczka do krzaczka, zagadywałam, żartowałam. Kilkukrotnie, na pewien czas, dołączał do nas Ry. Uśmiechał się, próbował na swój sposób podnieść Kali na duchu. Wyglądało na to, że wszystko zawodzi. Ostatkiem silnej woli udawało mi się nie pytać o przyczyny. O to, co stało się, gdy uciekłam... gdy zostawiłam ją samą. O to, gdzie była przez tyle czasu, gdy wszyscy jej szukaliśmy.
Czy to właśnie nazywało się "wyrzutami sumienia"? Nie byłam pewna, ale dawało o sobie znać coraz wyraźniej.
Mijały kolejne dni. Z każdym następnym do mojej głowy przypływało więcej myśli, które równocześnie i jakby zgodnie wytyczały ścieżkę ku refleksji: coś się zmieniło. Zmieniło, tego jednego razu, w dniu głupiego błędu, ale i później. coś zmieniało się bez przerwy, coś przebudowywało naszą trójkę od wewnątrz i zewnątrz.
Mijały tygodnie. Nawet nie zauważyłam, jak przybyło nam wszystkim po kilka kilogramów i jeszcze więcej centymetrów, a nasze dziecięce pyszczki stały się silniejsze i szczuplejsze.
Kilka dni zapisało się w mojej pamięci jako wyjątkowo ciekawe. Polowania na zające, które zaczęliśmy organizować wspólnie z rodzeństwem były emocjonujące, jednak nie dorównywały emocjom towarzyszącym złowieniu wielkiego jelenia. Nawet, jeśli w gruncie rzeczy pozostawałam głównie na pozycji obserwatora.

Ry pędził przed siebie jakby już ponad grzbietem wyrastała mu para anielskich skrzydeł. Nie bał się szybkości i starcia z większym od siebie zwierzęciem. Śledziłam jego poczynania z błyskiem podziwu w wielkich z rozgorączkowania oczach. Był coraz bliżej, dopiero wtedy mój wzrok objął również dwójkę pozostałych uczestników łowów. Był więc oczywiście ojciec, który od pewnego czasu zaczął nabierać jakby nowej siły i woli, a ostatnio zdecydował się nawet uczestniczyć w procesie nabierania przez nas doświadczenia życiowego, a także Paketenshika - to jedno wiem na pewno -najlepszy nauczyciel łowiectwa na świecie. Nawet, gdy czasem spóźnialiśmy się na lekcję, nawet, gdy zamiast sarnę, któreś z nas prawie przedziurkowało ucho drugiemu, on zawsze ze spokojem wskazywał nam właściwy kierunek i jakby robiąc jakieś czary sprawiał, że wracaliśmy do domu z "własnoręcznie" upolowaną kolacją.
Nie muszę chyba zaznaczać, kto był najlepszym uczniem.
Biegł, a jego nogi prawie nie stykały się z ziemią. Przeskakiwał przez kępę trawy, a gdy już nawet nie wyobrażałam sobie, by mógł przebierać łapami jeszcze szybciej, podkręcał wszystkie swoje niewidzialne mechanizmy jakby zbiegał ze stromego wzgórza, by w końcu, z ledwie widoczną zadyszką, dopaść ofiarę, zagonioną w jego stronę przez dwójkę pomocników.
Biegłam równolegle z nimi, stopniowo zostając nieco z tyłu, rezygnując z całego tego przesadnego wysiłku, na koszt prawie zahipnotyzowanego wpatrywania się w trójkę bohaterów codzienności. 
Wreszcie Ry wyćwiczoną serią sprawnych, choć nieco jeszcze słabych ruchów, z sukcesem zakończył atak. To był stanowczo jego dzień. Królował na tym polowaniu, przyznać to musiałam nawet ja, waderka wyrastająca dopiero z naburmuszonego wzruszania ramionami.
Pozostało mi tylko jedno zmartwienie. Co właściwie zrobić teraz, gdy łowy dobiegły końca, a mała Wrona... no, można rzec, nie wykazała się na nich specjal... w ogóle.
Może udać, że rozbolała mnie noga? To powinno zadziałać.
Upewniwszy się, że nikt nie zauważył moich, bądź co bądź, nieco podejrzanych działań, wycofałam się, w nadziei, że uda mi się ominąć towarzystwo zmierzające do naszej jaskini na wspólny posiłek. Przełykając ślinę, ostatecznie postanowiłam darować go sobie tego dnia.
Ponownie obejrzałam się za siebie, gdzieś na dnie serca czując ucisk oszustwa. Odetchnęłam widząc, że nikt mnie nie goni, po czym robiąc większy krok przez niewygryzioną zębami roślinożerców linię ostrej trawy, wyszłam na łąkę. Wyszłam, rozejrzałam się i uśmiechnęłam, błyskawicznie opracowując w głowie nowy plan.
- Mundus! - zawołałam, machając mu łapą na powitanie. Niecierpliwie powstrzymując mięśnie przed odruchem dalszej ucieczki, zapytałam szybko - co tu robisz?
- Czekałem, aż skończyliście polowanie. Wszystko w porządku?
- No - po raz trzeci rzuciłam okiem za siebie - nie za...
W tej chwili fala gorąca uderzyła we mnie od środka. Kątem oka dojrzałam za sobą jasną sierść brata.
- Wrona, gdzie ty wybyłaś? - przerwał lekko podenerwowanym tonem. Na sam dźwięk swojego imienia wypowiedzianego w ten sposób, coś ścisnęło mnie w gardle.
- Noga mnie boli - odparłam średnio uprzejmie. Basior zatrzymał się i otrzepał z resztek pozostałego po pogoni pyłu i igliwia.
- Miałaś mi pomóc... naprawdę tak bardzo nie chcesz uczyć się polowania? to podstawowa umiejętność - uspokoił się nieco.
- Wieeem, braciszku - jakieś nieprzyjemne zmieszanie znów zaczęło uwierać, tym razem mocniej i dotkliwiej. Czyżbym usłyszała w jego głosie tę dziwnie przyjazną, braterską nutę, którą obdarowywał mnie tak rzadko?
A jednak, chyba się przesłyszałam. Słysząc następne słowa, zamiast jeszcze większą skruchę, poczułam nagłą potrzebę ucięcia ich wpół.
- To już drugi raz. Kto będzie za ciebie polował, jeśli sama się tego nie nauczysz? Odpowiedź brzm...
- Jak to, kto - chrząknęłam, kątem oka spoglądając na stojącego obok mnie przyjaciela. Przyjemne ciepło, zapowiadające decyzję zrobienia czegoś nie do końca przemyślanego rozlało się po moim ciele.
Wtem bez uprzedzenia oderwałam przednie łapy od ziemi, by jedną z nich zawiesić się na jego szyi i pocałować go w policzek.
Darowałam sobie sprawdzanie, którego zaskoczyłam bardziej tym stopniem niesubordynacji. Zamiast tego chwyciłam towarzysza za skrzydło i pociągnęłam za sobą, z powrotem wgłąb lasu. Gdy zatrzymaliśmy się nieco dalej, wybuchłam śmiechem.
- Sabotażystka - mruknął, odruchowo przecierając dziób skrzydłem. Zapadła chwila ciszy, którą przerwałam niefrasobliwie.
- Chodź nad jezioro - zarządziłam, ruszając przed siebie. Zdaje się, że lekko pokręcił głową. Zatrzymałam się i uśmiechnęłam przeuroczo - no, chyba nie będę głodować, bo ktoś musiał popisać się na polowaniu, prawda?
- Wronka, Ry miał rację.
- Wyobraź sobie, właśnie nabrałam strasznej ochoty na rybę. Najlepiej karpia, całe stado karpi! 
Zamiast więc do domu jak najbardziej okrężną drogą, szłam teraz z podniesioną głową ku przyszłości. Tak, naprawdę nabrałam ochoty na karpia. A może to tylko dający o sobie znać, rozpaczliwy głód.

< Ry? >

Od Magnusa CD Tiski – „Inna Droga”

Spojrzałem w lazurowe tęczówki Tiski. Czułem ekscytację i zapomniałem na chwilę o wszystkim co się teraz dzieję wokół nas. Byłem najedzony, zmęczony polowaniem i przyjacielską walką. Pomimo wygranej wadery czułem się jakbym to ja właśnie wygrał. Wystarczyło mi, że patrzyłem głęboko w oczy waderze, z którą mógłbym zacząć wszystko od nowa. Po raz pierwszy otworzyłem się na kogoś bardziej niż uważał mój rozum. Od lat słyszałem w głowie zdania wzbraniające mnie przed jakimikolwiek zagłębianiem się w głębsze relacje. Miałem tylko Karę i to mi wystarczało. Przynajmniej do dzisiaj. Gdy poczułem ciepło języka Tiski na pysku, wszystkie racjonalne myśli wyparowały. Wykorzystałem chwilę słabości wadery i przeturlałem się wraz z nią na bok. Teraz to ja mogłem patrzeć na nią z góry. Wilczyca spojrzała na mnie zdziwiona i zaśmiała się po chwili.

- Zawsze musisz być na górze, Magnus? – spytała przekornie.

- A jakże. – odpowiedziałem z półuśmiechem. Zszedłem z Wadery i pomogłem jej wstać na równe łapy. Usiedliśmy obok siebie i patrzyliśmy na otaczającą nas naturę. Może i była sztucznie posadzona, ale miała swój urok. Chciałbym jednak poczuć zimny, jesienny deszcz, który starał się przedrzeć przez otaczający nas sufit.

- Myślisz, że jest tu gdzieś coś do picia? – spytałem, mieląc w pysku suchą ślinę i wstałem dając waderze do zrozumienia, że powinniśmy czegoś poszukać. Zanim jednak odpowiedziała, usłyszeliśmy trzask. Wyładowania atmosferyczne nie robiły na nas większego wrażenia, ale dziwnie było je słyszeć przytłumione przez grube ściany hangaru. Nasłuchiwaliśmy chwilę czy piorun się powtórzy a gdy to nie nastąpiło, ruszyliśmy na poszukiwania wody. Po jakiś dziesięciu minutach usłyszeliśmy szumiącą wodę, a po kolejnych pięciu zobaczyliśmy piękny wodospad i… Karę. Oniemiałem nie wiedząc co zrobić. Wadera zobaczyła nas dopiero po jakimś czasie i podbiegła równie zaskoczona jak my. Wadery uściskały się i wymieniły smutne uśmiechy. Nagle poczułem poczucie winy, że zamiast jej szukać, starać się dowiedzieć co się z nią dzieję, przesiadywałem swoje w sztucznym lesie z Tiską.

- Kara, ja. – zacząłem, ale nie wiedziałem jak skończyć. – Wszystko z Tobą w porządku?

- Tak, jakoś się trzymam. – uśmiechnęła się delikatnie i otarła swój pysk o mój. – cieszę się, że Cię widzę.

- Ostatnio jak cię widziałem ledwo żyłaś. Co się stało? Wyglądasz lepiej niż przed porwaniem – powiedziałem patrząc na jej lśniące rude futro i mięśnie które zaczęły być już widoczne. Tylko błysk w oczach zniknął. Otoczka była piękna, lecz pusta. Wadera westchnęła i wzruszyła ramionami.

- Po prostu przestałam się opierać. Dali mi nawet wyjątkowo przytulną kwaterę! – uśmiechnęła się szeroko, jednak nie widziałem w tym uśmiechu szczęścia. – Naprawdę wszystko ze mną w porządku, Magnus. Nie musisz się martwić.

Uśmiechnąłem się. Czułem jednak duże zmiany w zachowaniu Kary. W głowie już zaświtała mi myśl o jak najszybszej ucieczce. Tiska nie chcąc wtrącać się w naszą rozmowę, odsunęła się trochę i  tylko obserwowała.

- Właściwie… – zaczęła nagle Kara patrząc na nas. Już myślałem co jej powiedzieć jako wymówkę, że przyszliśmy tutaj prawie trzymając się za łapy. Okazała się jednak zbędna – co ty tu robisz Tiska? Przecież wypchnęłam Cię spod siatki, prawda?

Spojrzałem na białą waderę. W jej oczach widać było zdziwienie, ale zaraz potem zaczęła się tłumaczyć. Mówiła, że czegoś nie może nam powiedzieć, ale jej obecność tutaj jest bardzo ważna. Bała się, bo nie wiedziała jak dużą technologię posiadają ludzie… przestałem jej słuchać. Spojrzałem na Karę z obojętnym już wzrokiem po czym odwróciłem się i odszedłem w głąb lasu. Dopiero po chwili słychać było nawołujące mnie wadery. Szedłem przed siebie i nie mogłem w to uwierzyć. Dlaczego miałaby tak ryzykować? Kara nie po to ją ratowała, żeby ponownie dała się złapać. Nie potrafiłem nawet odczytać swoich własnych uczuć. Tak dużo jej dzisiaj wyznałem. A ona siedziała i głównie słuchała.

- Magnus! Wysłuchaj mnie! – usłyszałem za sobą. Mogłem się tego spodziewać po sprinterce, ale dobrze skoro chciała to porozmawiamy. Tiska zwolniła i stanęła tuż obok mnie.

- Czemu miałbym? Okłamałaś mnie, to co teraz powiesz także może nie równać się z prawdą. – odpowiedziałem jej dość obojętnym tonem, podszytym jedynie irytacją. Mur, który ułożyłem po śmierci Karou właśnie wracał na swoje miejsce.

- Nigdy Cię nie okłamałam! – emocje bijące od wadery mogłyby zwalić z nóg. – Nie chciałam Ci nic mówić, żeby Cię nie martwić. – lazurowe oczy zeszkliły się delikatnie.

- Nie martwić? – poddenerwowanie  brało w górę. I dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to wszystko była moja wina. – Wiesz co, właściwie nic się nie stało. Jak chcesz tu być to proszę bardzo. Nie powinienem Cię angażować w tą akcję od samego początku.

- Co masz na myśli?

- To, że obniżyłem swoje standardy, ale spokojnie już więcej nie popełnię tego błędu.

- Co zrobiłeś? – usłyszałem niedowierzanie w głosie wadery. Zaśmiała się prześmiewczo. – Wiesz? Masz rację. To tylko i wyłącznie Twoja wina. Gdybyś nie był takim gburem i samotnikiem, to taka dobra wadera jak ja nie chciałaby się Tobą zająć i nie biegłaby wszędzie, żeby Ciebie uratować!

- Mnie uratować? Mnie nie trzeba ratować. – parsknąłem jak dziecko, ale moje serce, którego jeszcze nie zdążyłem otoczyć murem drgnęło na słowa Tiski.

- Zastanów się nad sobą. – powiedziała i zaczęła odchodzić ode mnie tyłem. – Prawda jest taka, że zrobiłbyś dla mnie dokładnie to samo. – pojedyncza łza spłynęła z jej świetlistych oczu. – A jeśli nie dla mnie to przynajmniej dla Kary.

I odbiegła. Plątanina myśli latała mi po głowie, a ja nie potrafiłem wyłapać chociaż jednej sensownej. Dlaczego się tak zachowałem? Przecież miała racje. Pobiegłbym za nią nawet na koniec świata, a jednak teraz nie byłem w stanie tego zrobić. Położyłem się w miejscu gdzie stałem i schowałem głowę w łapach. Zmęczenie zrobiło swoje i po kilkunastu minutach zasnąłem.

Kara leżała przykuta do fotela po raz kolejny. Nie ruszała się, ale jej klatka piersiowa podnosiła się i opadała dając mi znać, że nadal żyje. Trzech ludzi stało wokół niej i wykonywało dziwne czynności. Kolejna trójka stała za szklaną ścianą i obserwowało uważnie całą operację. Pykające wokół urządzenia były mocno irytujące, ale chyba miały duże znaczenie bo jeden z ludzi w fartuchu cały czas obserwował je uważnie i coś wykrzykiwał.

- Możemy zaczynać. – powiedział człowiek stojący przy głowie Kary. Zaczął prosić o różne przedmioty i grzebać przy zasłoniętej dziwnym kołnierzem głowie wadery. Chciałem zobaczyć co się tam dzieję, ale nie byłem w stanie. Po jakimś czasie w ręku człowieka pojawiła się gruba i długa igła. Moje serce zabiło mocniej gdy zdałem sobie sprawę, że zamierza włożyć ją w mózg mojej siostry. Wszyscy nagle zamilkli. Słyszalne były już tylko pikające maszyny. Ten, który obserwował monitory nagle zaczął coś wykrzykiwać. Maszyny pikały szybciej, ale igła nadal znajdowała się w mózgu Kary.

- Zabijesz ją! – krzyknął jeden z ludzi za szybą pokoju. Trzymający igłę spokojnie wyciągnął narzędzie z ciała, w tym samym momencie maszyny przestały pikać, a klatka piersiowa Kary nie podniosła się ponownie.

- KARA! – krzyknąłem wybudzając się ze snu. Szybko pobiegłem do wodospadu, gdzie ostatnio ją widziałem, ale nie było po niej śladu. Tiska leżała przy drzewie, otoczona  chmara szyszek. Moje chaotyczne poszukiwania obudziły ją.

- Widziałaś Karę? – spytałem od razu oszołomiony.

- Nie, jak wróciłam tu po naszej kłótni już jej nie było. Myślałam, że poszła do Ciebie. – powiedziała zaspana i ziewnęła przeciągle. – Coś się stało Karze?

- Tak. Nie jestem pewny czy nadal żyje.

<Tiska?>

Od Sangre CD Ceres'a - "Rodzinne więzy" cz.3

 Sangre zaśmiał się. Ach te szczeniaki. Ledwo co osiągnął dorosłość, a już zachowuje się tak, jakby zjadł większość rozumów tego świata. 

Gdy Ceres odszedł Sangre postanowił go śledzić. Cichym krokiem podążał są swoim pierworodnym. Formę zmienił na demoniczną, aby lepiej się maskować wśród zarośli. Jego moc stała się słabsza, przez górujące na niebie słońce. Demonowi jednak to nie przeszkadzało. Widział jak jego syn wzbija się w powietrze. A więc wybrał drogę lotną? Niech będzie! Sangre również wzbił się w powietrze. Żałował, że jego moce słabną z światłem słonecznym, ale nie przeszkadzało mu to zbytnio. Walczyć nie miał, a jedynie lecieć. Ceres wylądował obok jakiejś jaskini. Dobrze znanej Sangre. To właśnie tu mieszka jego pierworodny i jego matka. Wylądował bezszelestnie w zaroślach. Łapy stawiał delikatnie, tak aby nie było go wogóle słychać. Ceres zbliżył się do jaskini, z której po chwili wyłoniła się biała jak śnieg wadera. Nie była to jednak Ashera co zaskoczyło basiora. 

- Yuki? - spytał Ceres. Widocznie obecność białej zaskoczyła go tak samo jak Sangre. 

- Wybacz, że wpadłam bez zapowiedzi. Przyszłam sprawdzić jak miewa się twoja mama. W razie potrzeby miałam zawołać medyka. 

- Rozumiem. Dziękuję ci. - odparł Ceres. Sangre przyjrzał się białej waderze. Wyglądała jak śnieg i lód. Ciekawe...
Gdy wadera odeszła, z jaskini wyłoniła się Ashera. Sangre poczuł się dziwnie. 
O co jednak chodziło? 

- Ceres, zaczynałam się martwić. 

- Niepotrzebnie. - odparł samiec. Sangre przyglądał się im. W końcu postanowił wyłonić się zza krzaków. Gdy tylko dał o sobie znać w postaci kroków, ona wilki spojrzały ku niemu. 

- Sangre?! - pisnęła Ashera. Ceres natychmiast osłonił matkę swym ciałem.

- Czego tu chcesz ! - warknął młodszy. 

- Może trochę szacunku do ojca? - spytał ironicznie. 

- Nigdy nie byłeś i nie będziesz moim ojcem! - Sangre udał, że słowa syna uraziły go. Podkulił ogon i złożył po sobie uszy. Po chwili jednak zaczął się śmiać przerażająco. Dwa wilki nieco się cofnęły. 

- Niestety mój drogi genów nie oszukasz. - odparł poważnym głosem. - Ja jestem ojcem, a stojąca za tobą Ashera, matką. - dodał. - Mogłem poszukać nieco lepszej partii, lecz jej dobroć... Eh... Niszczenie jej od środka sprawiło mi wiele radości. 

- Nie masz prawa mówić tak o niej! - warknął Ceres. Sangre uśmiechnął się. 

- Taki waleczny, tak wiele nienawiści. Może jednak z tego nie wyszło nic złego. Pomyśl, gdybym zaczął cię szkolić... Ah! - zawołał podekscytowany. - Moglibyśmy siać chaos i cierpienie razem! 

- Nie mam zamiaru się na to godzić ! 

- Przynudzasz. - odparł Sangre zrezygnowany. - Ciągle tylko, nie i nie. A ja mówię ci, że masz się mnie słuchać! 

- Nigdy! Lepiej stąd odejdź zanim się jeszcze bardziej zdenerwuje! 

- A co mi kochaniutki zrobisz? Może nie wyraziłem się zbyt jasno... - zaczął, a jego oczy przybrały jeszcze bardziej krwisty kolor. - Należysz do mnie. Nie po to męczyłem się z Asherą by teraz mój syn stawiał opór. Ujmę to tak. Albo się zgadzasz, albo twoja matula przejdzie kolejne piekło i to co jej zrobiłem wcześniej, nie będzie porównywalne do tego, co uczynię jej za twoje nieposłuszeństwo. Stać mnie na wiele więcej. - odparł poważnie. Jego głos zdawał się odbijać echem. Ashera ledwo trzymała się na łapach. 

- To jak będzie? - spytał Sangre. 

<Ceres? Pora zaczynać akcje UwU> 

Od Kali CD Wrony - "Słońce świeci jak zwykle"

Niemy płacz wysuszył moje gardło, marzenie o kropli wody było teraz jednak zaledwie słodkim złudzeniem, jako iż największym wysiłkiem, do którego czułam się w tej chwili zdolna, było jedynie niemrawe przewrócenie się z boku na plecy. Wykonawszy podobny ruch, odetchnęłam głęboko, wpatrując się w rozpostartą przed moimi oczami pustkę. Chóralny śmiech, który rozbrzmiewał nade mną jeszcze chwilę temu, nagle ucichł, zastąpiony cichym szumem schnących na jesiennym słońcu liści, jaki niósł się z oddali podmuchem ciepłego wiatru.
I drzewa szumią, o powiedz, czy słyszysz?
Czy słyszysz te piękne piosenki?
Czy słyszysz te szepty, tak czułe i miłe?
Ich głos tak słodki, tak miękki?
Im dłużej wsłuchiwałam się w odległe szmery, zdawało mi się, że rzeczywiście słyszałam czyjś głos. Zdawało mi się… że gdzieś daleko… Ale to przecież nie było możliwe?
 

Każdy mięsień w moim ciele błagał, żebym się zatrzymał, a im dłużej zwlekałem, tym silniej kolejne fragmenty mojego ciała rozgorzewały palącym bólem. Zagryzałem wargę, próbując ignorować nieprzyjemne uczucie, a przy okazji powstrzymywać łzy, które pojedynczo spływały po mojej twarzy. Nie chciałem płakać, dlatego próbowałem się śmiać, po prostu, na przekór – pewne reakcje były jednak tak brutalnie naturalne i prawdziwe, że w żaden sposób nie dało się ich przeskoczyć, o czym najlepiej zresztą przypominał mi ból nasilający się w zmęczonych biegiem łapach.
Najgorsze było to, że pomimo wszystkich okropnych aspektów tej nieprzyjemnej sytuacji musiałem zachować skupienie, by nie zgubić ledwo kojarzonej drogi do domu. Sztylet od medyczki został gdzieś w trawie, dlatego zaczynałem obawiać się, że nie uda mi się wypełnić powierzonego mi zadania – po prostu upadnę, zasnę, zemdleję, pozwalając Kali iść na spotkanie z okrutnym losem. Pomimo czarnych myśli wciąż jednak biegłem, a las, zasypiający powoli w wieczornym mroku, przesuwał się przed moimi oczami.
Pozbawiony oddechu wypadłem na polanę, która tonęła w wieczornej ciszy – jedynie moje spazmatyczne dyszenie wypełniało nieruchome, ciężkie od wilgoci powietrze. Wydawać by się mogło, że miejsce to zostało opuszczone wieki temu, a przecież jeszcze tego poranka obudziliśmy się tutaj wszyscy razem.
A jednak wrażenie okazało się nie być do reszty pozbawione sensu, szybko bowiem zorientowałem się, że basior, którego szukałem, a który nie robił w ciągu ostatnich dni raczej nic bardziej wymyślnego niż komponowanie się z tym naszym zarośniętym ogródkiem, właśnie teraz, tego wieczoru postanowił wybrać się na spacer.
Zachciało mi się krzyczeć z bezsilności.
Dlaczego akurat teraz? Czy może dowiedział się już o całej sytuacji? Gdzie mógł pójść? Szczęśliwie, coś jeszcze zdawało się nade mną czuwać, jako że znalazłem wilka jakieś kilkadziesiąt metrów dalej, w leśnych zaroślach. Nie wydawało mi się, bym potrafił na ten moment jeszcze mówić z zachowaniem najmniejszego sensu, szczególnie kiedy moim rozmówcą była akurat ta konkretna osoba, dlatego po prostu wyrzuciłem z siebie wszystko, co kołatało się w mojej głowie i na wszelki wypadek jeszcze parę dodatkowych rzeczy.
Ogromny wysiłek włożony w przekazanie wiadomości ostatecznie się opłacił, bowiem jakiś czas później biegłem już za starszym w umówione miejsce. Mimo iż patrząc na basiora nie podejrzewałbym go o posiadanej specjalnie imponującej siły fizycznej, i tak musiał po drodze wielokrotnie zatrzymywać się i czekać, aż zrównam mu kroku, inaczej szybko zostawiłby mnie daleko w tyle. Wola walki topniała we mnie wraz z narastającym zmęczeniem, w pewnej chwili mogłem już tylko błagać, by to się wreszcie skończyło i pilnować, by z bezsilności nie wybuchnąć kolejnym niepotrzebnym atakiem płaczu.
Przekroczywszy bezwiednie kolejną barierę splątanych krzewów, nagle uderzyło mnie wrażenie, że za sprawą tego jednego ruchu udało mi się trafić do dziwnej rzeczywistości, innego świata wyciągniętego prosto ze snu. Jak inaczej wytłumaczyć tak dziwną scenę – jedna nieruchoma, dumnie wyprostowana postać rozkłada nagle skrzydła, spokojnym głosem konfrontując grupę obdartych wilków, po których w każdej chwili można było spodziewać się utraty cierpliwości. Samotny osobnik wydawał się teraz bohaterem, rycerzem w srebrnej zbroi, której imitację stanowiły wstążki rozproszonego światła wrześniowego zachodu słońca, jakie kładły się na szarych piórach postaci.
– Gdzie ona jest?! – zawołałem złamanym od ciągłego płaczu głosem, i, gubiąc w jednym momencie wszystkie zachowawcze instynkty na czele z rozsądkiem, wyskoczyłem z ukrycia, by zaraz stanąć u boku pięknej postaci.
Basior, który zdawał się wysunąć na czele szarej grupy, parsknął gorzkim śmiechem.
– Następny? Coście się wszyscy tak… – odkaszlnął nagle, a nim wrócił do słowa, wykorzystał jeszcze krótki moment, by przewrócić oczami w geście zdradzającym narastającą w nim niecierpliwość – Mówię ostatni raz, cholera wie, gdzie to teraz jest. To małe ścierwo nagle rzuciło się na ziemię i zaczęło ryczeć, a nikt tutaj nie miał ochoty bawić się w tatusia – odwrócił się do grupy, która nie wydawała się wielce zainteresowana toczącą się wymianą zdań, i zaśmiał się krótko.
Nim jednak ponownie zdążył zawiesić oko na kimkolwiek z naszej grupy… Nagle hipoteza trafienia do sennej rzeczywistości stała się na powrót niezwykle prawdopodobna. Oto bowiem w jakiś przedziwny sposób naprzeciw tej odpychającej postaci stanął Szkło, przypominając mi niespodziewanie o swojej obecności. Warczenie, które rozniosło się w cienkim powietrzu, zwiastując nadchodzącą bójkę, nagłym odruchem skłoniło mnie do odwrócenia wzroku, przy tym z ogromnym wysiłkiem w ostatniej chwili powstrzymałem się od zasłonięcia uszu; uniesione w górę łapy, straciwszy nagle cel, zadrżały w rozpaczliwym geście.
Nawet nie patrząc na rozgrywającą się scenę, wciąż czułem, że emocje na polanie nieubłaganie wzbierają. I w momencie, w którym zdawałoby się, że osiągną masę krytyczną, w chwili, w której paść miał pierwszy cios, popłynąć pierwsza stróżka krwi, niespodziewane pojawienie się na scenie nowej postaci całkowicie przetasowało karty tej feralnej partii, hamując jednym ruchem wszelkie wprowadzone w ruch tryby.
Ta sama wadera, która wcześniej pomagała w poszukiwaniach, a jak się później okazało także schowana za nią Wronka, pomogły rozładować napięcie, stając się nagłym i nadzwyczaj donośnym głosem rozsądku. Po wyjątkowo krótkich negocjacjach obie strony zgodziły się pozwolić odejść tej drugiej, i przy cichym podkładzie miotanych przez co po niektórych przekleństw, każdy powrócił do własnych interesów.
Poszukiwania trwały więc dalej; tym razem zmieniłem drużynę, przyłączając się dla odmiany do dziewczyn. I choć martwił mnie brak postępów, jaki przynosiły kolejne godziny przeczesywania przez naszą trójkę pobliskich terenów, to w głębi serca z ulgą przyjmowałem kolejne chwile spokojnego spaceru, który pozwalał mi odpocząć po przebiegniętych w nieludzkim tempie wcześniej tego wieczoru kilometrach.
Wkrótce okazało się, że mój odpoczynek znacznie się przedłuży, bowiem gdy wreszcie zrównaliśmy się ze Szkłem i Mundusem, do których w międzyczasie w jakiś dziwny sposób okazał się dołączyć także Agrest, i gdy obie grupy wymieniły już krótko jałowe wieści, Kara doszła do wniosku, że ja i moja siostra powinniśmy już wracać do domu. Nie żebym uważał, że byliśmy szczególnie przydatni dla sprawy, dlatego specjalnie nie protestowałem, gdy ruda wadera zaczęła prowadzić nas do domu, mając także na uwadze szczególny spokój i cień ulgi, jakimi na taki obrót spraw zdawała się zareagować Wrona.
Wróciliśmy więc na polanę; wraz z siostrą zgodnie skierowaliśmy się w stronę legowiska, a Kara, choć nie opuściła jeszcze polany, zniknęła mi z oczu, decydując się zaczerpnąć odpoczynku gdzieś na zarośniętym uboczu, stając się przy tym nieświadomie prawie idealną imitacją naszego ojca.
Przyjemnie było znowu znaleźć się na swoim, delektowanie się tego rodzaju luksusem ograniczyłem jednak tylko do wygodnego rozłożenia się na ziemi. Nie zamierzałem spać, zresztą, pomimo narastającego zmęczenia, nie czułem się chyba do końca do tego zdolny.
Półprzytomnie wpatrywałem się w gwiazdy, gdy kilka godzin później w domu pojawił się Szkło. Pośród ciemności nocy wymienił kilka cichych słów z Karą. Słyszałem, jak ta odchodziła, gdy basior, jeśli pominąć ledwo dostrzegalne westchnienie, w całkowitej ciszy udawał się na spoczynek. Parę minut później ponownie nie było już na polanie żadnego śladu jego obecności, a jako że tak dyskretne przybycie nie obudziło Wrony, byłem teraz całkiem samotny w obliczu wszystkiego, co przytargał ze sobą mój ojciec, samotnie wracając tej nocy do domu.
Minął świt krótki jak mignięcie światła,  a potem szary poranek, obie pory obserwowane przeze mnie od strony rozciągającego się nad moją głową nieba. Gdzieś pomiędzy nimi pojawił się Mundus, przynosząc śniadanie. Widocznie on także wiele tej nocy nie pospał. Wrona zeskoczyła z posłania, by przywitać przyjaciela i zająć się mięsem, które przyniósł, cokolwiek by to dzisiaj nie było. Jeśli chodziło o mnie, to nie miałem ochoty na jedzenie. To nie tak, że nie byłem głodny, po prostu nie widziałem sensu w ruszaniu się ze swojego miejsca. Głód i zmęczenie utrzymywały mnie wszak w stanie apatii, która sprawiała, że smutne chwile zdawały się przemijać cicho, niezauważalnie, nie budząc niepokoju w moim sercu i głowie.
Minęło południe, dzień zaczął skłaniać się już ku swej długiej, wypełnionej monotonią części, którą zaplanowałem spędzić spokojnym oczekiwaniem na wieczór, kiedy pewna sylwetka wolno wysunęła się spomiędzy skłębionej pomiędzy starymi drzewami mgły, niespiesznie, ale pewnie stawiając kolejne kroki po zmoczonej ziemi. Jęczała cicho, jakby każdy kolejny z nich był źródłem bólu przeszywającego jej drobne ciało, ale nie zatrzymywała się. Jej mokra sierść wypełniona była liśćmi; brudna i obdarta, sprawiała przerażające wrażenie dopiero co wykopanej z grobu. Nawet jej nierówny oddech, niewyraźnie zaznaczony jasnym zarysem obłoku kłębiącego się w chłodnym powietrzu, przez długi czas nie potrafił mnie przekonać, by było inaczej.
Zapłakała cicho, nim upadła na ziemię, i to był właśnie impuls, który wybudził mnie z szoku, każąc wreszcie ruszyć w jej kierunku.
Nie porozmawiałem z nią wtedy; szybko zabrano ją do medyka, a mój dzień, zgodnie z pierwotnym założeniem, mijał na bezproduktywnym oczekiwaniu na nastanie wieczora. Śmiałem się gorzko, wracając do tego spostrzeżenia kilkakrotnie w ciągu kolejnych godzin, ponownie nie mając niż lepszego do roboty  niż babranie się we własnych, nieuporządkowanych myślach. Los potrafił jednak mieć poczucie humoru...
Kali wróciła nocą, gdy podobnie jak przed upływem doby leżałem, nie godząc się na nadejście snu. Odprowadzona przez medyczkę i naszego ojca, powoli wdrapała się na legowisko, znajdując wygodne miejsce pomiędzy mną a Wroną.
Zgodnie ze złożoną sobie samemu obietnicą pozostałem przytomny aż do rana, dlatego miałem pewność, że tego dnia nie powiedziała już ani słowa.

< Wrono? >

Od Magnusa – 2 trening siły

 Po dużym posiłku i godzinnym odpoczynku w przyjemnym cieple słońca, wróciłem do treningu. Słońce już dawno przekroczyło swój najwyższy punkt na niebie, powoli chyląc się ku zachodowi. Już miałem pójść w stronę wysokich skałek, gdy usłyszałem dziwne odgłosy z Borów. Niewiele myśląc pobiegłem w ich stronę, wiedziony głównie ciekawością. Gdy byłem już wystarczająco blisko, schowałem się w wysokich krzewach i zacząłem obserwować otoczenie. Usłyszałem wyraźne beczenie owiec w różnych odległościach od mojego położenia. Wychyliłem się, żeby spojrzeć na niedaleko leżące pola uprawne. Wiedziałem, że ludzie hodowali przeróżne zwierzęta, ale co te owce robiły akurat tutaj? W pobliżu nie wyczułem zapachu żadnego człowieka, a więc nie były one nawet pilnowane. Po przekalkulowaniu stwierdziłem, że najlepszym pomysłem było zagonienie ich na pola uprawne. Miejmy nadzieje, że jakiś człowiek się tam nimi zajmie, bo tutaj to zaraz zostaną po nich same kości. Zacząłem więc pojedynczo zaganiać owce na skraj lasu, żeby potem zbiorczo je przegonić na pola. Nie było to łatwe zadanie, zwierzyna płoszyła się między sobą, sprawiając, że to które już zostały zagonione uciekały w głąb lasu. Po jakiejś godzinie biegania w tą i z powrotem wszystkie 67 owiec stało w zbitej kupie na skraju lasu. No tak, teraz zostało tylko przegonić je w stronę ludzkich kwater…

Od Magnusa – 1 trening siły

Wstałem o świcie z zamiarem rozpoczęcia dnia od posiłku. Czując jednak coraz chłodniejsze poranki, zdałem sobie sprawę, że minęło zdecydowanie zbyt dużo czasu od mojego ostatniego treningu. Tak więc o jeszcze suchym żołądku, rozpocząłem standardową przebieżkę wzdłuż plaży. Słońce wstawało mozolnie, ukryte za jesienną mgłą. Jego delikatne promienie miały już zbyt małą siłę, żeby przebić się przez gęstą, naturalną powłokę. Biegałem szybszym truchtem dla rozgrzania i wzmocnienia do momentu gdy mój żołądek upierał się przy śniadaniu. Słońce znajdowało się już dość wysoko, a temperatura wzrosła razem z opadającą mgłą. Przy ostatnim okrążeniu, skręciłem w stronę polany życia, w celu upolowania czegoś na śniadanie. Już dobiegając czułem zapach zwierzyny. Nie tracąc czasu wybrałem pierwszą sarnę, która stanęła na mojej drodze. Nie było to łatwe polowanie, ale po kilkunastu minutach czekania w końcu znalazłem idealny moment. Tym razem nie chciałem używać mocy, w końcu musiałem wyćwiczyć siłę, więc dlaczego by nie wykorzystać sytuacji. Sarna spłoszyła się szybko gdy tylko wybiegłem w jej stronę. Ścigałem ją długo, czując ból mięśni od zbyt długiego biegu. Ostatecznie udało mi się upolować zwierzynę, która wypłoszyła się w pobliże wysokich skałek.

niedziela, 27 września 2020

Od Magnusa – ”Rezerwat” cz. 4

Wyszedłem z jaskini zaraz za Karou. Wadera była tak samo roztrzęsiona jak ja. Spaliśmy wyjątkowo krótko, ale wspomnienia – tak mi się wydawało, że to wspomnienia – bardzo szybko nas wybudziły. Wyszliśmy w chłodny wrześniowy poranek, kompletnie nie wiedząc co teraz począć.

- Co ci się śniło? – spytałem gdy na horyzoncie zaczęło pojawiać się słońce. Kara westchnęła cicho i pokręciła głową z niedowierzania.

- Byłam przykuta do stołu. Naokoło mnie były te… istoty. Przyklejali do mnie różne rzeczy, szczypali, wbijali ostro zakończone przedmioty. Później byłam zamknięta w mocno oświetlonym pomieszczeniu, które wywoływało mocny ból głowy.

- Czyli podobnie jak u mnie. Jak myślisz, innym też to robią? W sensie dorosłym?

- Nie byłabym zdziwiona. Ale to może oznaczać, że całe nasze życie to ściema. – spojrzałem ze zmartwieniem na waderę. Poczułem się dziwnie gdy zobaczyłem smutek i strach w jej oczach. Miałem ogromną ochotę, otoczyć Karę kokonem i nigdy nie wypuszczać, by nic jej się więcej nie stało.

Do południa siedzieliśmy na plaży i dyskutowaliśmy co powinniśmy teraz zrobić. Doszliśmy do wniosku, że na pewno jesteśmy non stop obserwowani. Już wiedzieliśmy, dlaczego w pobliżu wodospadu, w którym byliśmy wczorajszego dnia, było tak dużo latających spodków. Woda, albo ryby z tamtego miejsca wróciły nam wspomnienia, co oznaczało, że mogliśmy zniszczyć ich plany, jakiekolwiek by one nie były. Żeby to zrobić, musieliśmy jednak być bardzo ostrożni. Zdecydowaliśmy więc, że musimy zachowywać się w miarę normalnie, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Prawie od urodzenia spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, dlatego na szczęście to nie stanowiło problemu. Nie mogliśmy jednak nagle zacząć wszystkim rozpowiadać co wiemy, bo o ile by nam uwierzyli, to większą grupę na pewno łatwiej byłoby zdemaskować. Byliśmy zdani tylko na siebie, kolejnej szansy mogliśmy już nie dostać.

---

Przemęczone, czerwone oczy patrzyły tępo w ekran ukazujący statystyki na niedawno wytworzonej „mapie”. Projekt „Rezerwat” działał od jakiegoś miesiąca, a już wywołał niemałe poruszenie w mediach. Organizatorom przedsięwzięcia udało się uniknąć wycieku danych, ale przez kontrowersyjność projektu wielu pracowników zrezygnowało z dalszego uczestniczenia. Sprawiło to, że na pokładzie zostali już tylko ci najbardziej lojalni i wierzący w efekty pracy. Jednak szły za tym też niewyobrażalne nadgodziny i pomimo tego, że były płatne, to zdawało się to niewystarczające. To pierwszy raz, gdy projekt tego typu przeszedł oficjalne rządowe testy. Pierwsze miesiące były najistotniejsze. Najmniejszy błąd mógł kosztować wszystkich pracę, karierę a możliwe, że nawet życie. W momencie, gdy projekt okaże się fiaskiem, rząd na pewno będzie chciał zatuszować sprawę. W końcu wszyscy dokładnie wiedzieli, że zgadzają się na nielegalne eksperymenty na zwierzętach, prawdopodobne ich torturowanie i przetrzymywanie bez ich woli. Mężczyzna patrzący w ekran, sięgnął po stojący obok kubek. Podniósł naczynie do ust gdy jednak nie poczuł cieczy spływającej w dół jego przełyku westchnął rozdrażniony. Spojrzał ponownie na monitor i włączył jeden z większych dronów skanujących teren i znajdujące się na nim zwierzęta. Ustawił go na sprawdzanie dostępnej ilości pożywienia dla wilków. Projekt zakładał zbadanie każdej czynności i fizyczności wilków. Od zachowania poszczególnych wilków w stadzie, przez badania nad mocami, na sprawdzaniu potrzebnej żywności w watasze. Mężczyzna wstał od biurka i biorąc ze sobą swój kubek poszedł w stronę kuchni, prawdopodobnie w celu zrobienia sobie kolejnej kawy. Przez brak ludzi, miał już trzecią nocną zmianę w tym tygodniu. Trzy nieprzespane noce, bez możliwości odespania w ciągu dnia to już było dla niego zbyt dużo. Gdy gorąca kawa znalazła się ponownie w rozdygotanej od nadmiaru kofeiny ręce badacza, wrócił on na swoje stałe już miejsce. Dron uwijając się dość szybko pokazał już wyniki dostępnej jeszcze zwierzyny dla badanych wilków. Mężczyzna przeleciał szybko wzrokiem po rubrykach i tabelkach po czym dodał wszystko do raportu dziennego. Zmęczenie i coraz słabszy wzrok sprawiły, że nie zauważył zniknięcia dwóch japońskich karpi koi, których lśniąca łuska posiadała przedziwną właściwość niwelowania działania propanololu, który był stosowany do wymazywania wspomnień badanych okazów…

---

Przez resztę dnia staraliśmy się zachowywać tak jak mieliśmy w zwyczaju. Byliśmy jednak czujni i wypatrywaliśmy wszelkich niewyjaśnionych zjawisk i dźwięków, które wcześniej uważaliśmy za stosunkowo normalne. Baliśmy się na razie wrócić nad wodospad, był najbardziej strzeżony i nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy ile szczęścia mieliśmy poprzedniego dnia. W trakcie polowania z Karą i Malfoyem, próbowałem go delikatnie wypytać, czy niektóre z zachodzących tu zjawisk były dla niego całkowicie normalne. Basior jednak całkowicie zbywał moje pytania tak jak miał to w zwyczaju. Postanowiłem sobie, że następny dzień spędzę z Kortezem, który na pewno chętnie odpowie na zadane przeze mnie pytania. Zauważyłem też, że Kara ma problem z ukrywaniem swoich uczuć. Malfoy kilka razy pytał się jej czy dobrze się czuję. Nie dziwiłem się mu, w końcu jej zwyczajowa pozytywność i energia nagle gdzieś wyparowały. Dzień minął nam wyjątkowo szybko, Kara była cicha i zamyślona. Czekałem na moment gdy znajdziemy się w mojej jaskini, żeby móc z nią porozmawiać sam na sam. Ona jednak zniknęła w połowie drogi na moją plażę.

CDN

Od Tiski - 7 trening siły

 Całe moje ciało było pokryte elektrodami. Mnóstwo kabelków przesyłało każdy mój ruch do olbrzymiego pudła stojącego obok, migającego jakimś nieznośnym światełkiem. Ludzie wokół mnie, cali opatuleni w białe skafandry, kręcili się i ciągle coś poprawiali. Na grzbiecie miałam nałożone szelki z doczepioną liną, prowadzącą do bloków z jakimiś znaczkami, których nie mogłam zrozumieć.
- Zobaczmy, ile udźwignie. Daj na start 100 - rozległ się głos.
Usłyszałam przeszywające stuknięcia, następnie piszczenie i podłoga pode mną zaczynała się cofać. Zaczęłam iść, ale linka z tyłu zaczęła stawiać opór. Spięłam się bardziej i po chwili czułam się dość swobodnie. Ludzie zatrzymali bieżnię, zmienili coś w blokach, hałasem męcząc moje wilcze uszy i puścili ją dalej. Ciężar był większy, ale wciąż mogłam w miarę równomiernie iść. Sekwencja powtarzała się jeszcze kilka razy i już po kilkunastu minutach czułam zmęczenie w łapach. Mężczyzna siedzący przy komputerze w końcu dał znak, by mnie odpięli. Przenieśli do mojej kwatery i pozwolili spać. Czując każdy mięsień mojego ciała, natychmiast zasnęłam.


Gratulacje!

Konkurs na najlepszy lineart (szkic) szczenięcia!

 Moi Kochani,
chociaż pewnie wszyscy już wszystko wiedzą, w tym poście ujrzycie uporządkowane sprawy organizacyjne naszego nowego konkursu na najlepszy lineart szczenięcia.

NAJLEPSZY LINEART SZCZENIĘCIA
Jako że nasza wataha właśnie założyła konto na DeviantArt, do którego link znajdziecie poniżej, musimy zapełnić je pięknymi obrazkami.

Zasady konkursu:
- Każdy z uczestników konkursu ma za zadanie narysować (odręcznie lub komputerowo, jeden pies) lineart szczenięcia. Jeden uczestnik może przesłać kilka lineartów.
- Termin wysyłania lineartów włącznie do 10 października 2020 (możliwe jest późniejsze przedłużenie terminu, wyłącznie na życzenie aktualnie nieobecnych).
- Nadesłane projekty zostaną zamieszczone na koncie watahy na DeviantArt o nazwie "SrebrneChabry" i posłużą za bazę projektów, z której będą mogły korzystać osoby dodające nowe szczenięta.
- Uczestnictwo w konkursie jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na dalsze wykorzystywanie i kopiowanie pracy konkursowej, zarówno przez członków watahy, jak i inne ewentualne Duszyczki.

Dodatkowe informacje:
- Czym jest lineart? Według mnie, w skrócie można tak nazwać nieco zubożoną wersję szkicu pozbawioną cieniowania, ale zanim zbiegną się tu językowi wojownicy, wyjaśnię - lineart to obrazek bez barw, który po uzupełnieniu może stać się obrazkiem postaci.
- 10 lub 11 października na Discordzie, odbędzie się zebranie czwórki sędziów, z których każdy przyzna wszystkim rysunkom punkty od 1 do (liczba uczestników projektów). Od 11 do 16 października będzie trwała ankieta, w której każdy będzie mógł zagłosować na najlepszy jego zdaniem obrazek. Punkty uzyskane w głosowaniu zostaną pomnożone x2.

Więcej na stronie Kroniki Taktyki, w zakładce Konkursy.


Od Tiski CD Szkła - "Inna droga"

 W moim umyśle nie zagościła nawet najdrobniejsza racjonalna myśl. Piękna, długonoga, żwawa sarna przemykała zgrabnie między drzewami. Zorientowawszy się, że w obecności są dwa drapieżniki, natychmiast próbowała odszukać wyjście. Zazwyczaj zatrzymałabym się na chwilę, z zastanowieniem, czy to w porządku atakować zwierzynę, gdy nie ma szans na ucieczkę. Tym razem jednak instynkty były znacznie silniejsze. Zostawiając Magnusa za sobą, popędziłam za zwierzyną, czując efekty wszystkich poprzednich treningów. Hala okazała się większa, niż z początku myślałam, sarna miała dużo miejsca do manewrów, a ja niestety, nie byłam tak zwinna, jak ona. Przeskakiwałam przez powalone drzewa (lub ich atrapy) i starałam się wyrobić na zakrętach. Kiedy myślałam, że nie jestem już w stanie jej dogonić, zatrzymała się nagle, rozpaczliwie rozglądając się na boki. Kątem oka zobaczyłam ciemnego basiora, który gestem zachęcił mnie, bym dokończyła sprawę. Z przyjemnością rzuciłam się na ofiarę, czując w gardle już dawno zapomniany smak świeżej krwi. Mój towarzysz sprawnie przystąpił do dzielenia mięsa, choć szło mu to całkiem inaczej bez odpowiednich narzędzi. Razem stwierdziliśmy, że nie ma co szukać przypraw i zjemy na surowo. Przez jakiś czas w powietrzu rozlegało się ciche mlaskanie przeżuwanej sarny.
- Zdecydowanie lepsze to niż karma – zauważyłam. Basior oblizał pysk i kiwnął głową. W tym momencie zauważyłam, że szczerzę się jak wilk na wódkę, ale Magnus nie okazywał równie dobrego nastroju. Widać było, że bardzo martwi się o Karę. Rozumiałam jego obawy, ale tak naprawdę nikt z nas nie może nic z tym zrobić. Chciałam zwrócić jego myśli na radośniejsze tory. Wstałam więc gwałtownie, przeciągnęłam się i zagaiłam:
- Wiesz, że ćwiczyłam ostatnio?
- Ja też – mruknął.
- Ale założę się, że jestem silniejsza od ciebie. - basior odwrócił głowę, zmierzył mnie od łap do głów i prychnął lekceważąco. Mogłabym przyrzec, że w kąciku jego pyska zagościł pewien uśmiech. Następnie zrobiłam coś, czego nie robiłam od dobrych kilku lat. Zawarczałam, zapraszając na zapasy. Na pysku wilka odmalowało się głębokie zdziwienie, widziałam, jak waha się jeszcze moment, a potem zawtórował podobnym tonem.
Zderzyliśmy się w powietrzu z półwyskoku. Masa basiora, wyższa od mojej zepchnęła nas na moją stronę. Wylądowałam na boku, po czym błyskawicznie odszukałam pion już gotowa na atak przeciwnika. Odepchnęłam go najmocniej, jak się da, starając się zaangażować wszystkie kończyny. Choć trwało to kilka przewrotów w końcu zaczęłam czuć pewną przewagę. Na zmianę to ktoś przytrzymywał łapy przy ziemi, to ktoś się wyrywał. Akcji wtórowały ciche szczeknięcia. Tak bardzo podobne do tych, które słyszałam podczas bójek z rodzeństwem za szczenięcych lat. Wiedziona adrenaliną, nareszcie przygwoździłam wszystkie jego łapy swoimi kończynami, tak że nie miał już sił się wyrwać. Stałam nad nim zdyszana, spoglądając w jego czerwone oczy. Nie było w nich śladu dumy, cierpienia czy żalu -  tylko zaciekawienie. Czułam, że tak samo, jak ja patrzyłam na niego, tak on bada moje błękitne tęczówki. Mówią, że oczy są zwierciadłami duszy, ale to nie do końca prawda. Zwierciadłem duszy jest rozmowa. Po tym, co słyszałam od niego dzisiejszego dnia, wiedziałam kogo mam przed sobą. W jego źrenicach dostrzegałam teraz przeżyte historie, ale tylko do tych, do których sam dał mi dostęp. Jeszcze zanim naturalna nieśmiałość, czy chociażby rozum, powstrzymały mnie, nachyliłam się i polizałam go po pysku. W tle słyszałam krople deszczu uderzające w ściany hangaru.



- - -



Centrala…
Pokój 314…
Godzina 24.47…

- Zostajesz jeszcze Steve?
Mężczyzna w fartuchu kiwnął tylko potakująco swojemu współpracownikowi. Ten, zamknął za sobą potężne drzwi, zostawiając pomieszczenie niemal puste. Starszy naukowiec, choć poświęcił badaniom całe swoje życie, pracował raczej dla idei stworzenia najnowocześniejszej broni na całym globie, niż dla zysku. Dziś mijała pięćdziesiąta rocznica jego wejścia do branży. Od pół wieku badał i eksperymentował, by zapisać się w encyklopediach w każdym liczącym się kraju. Teraz był już blisko, więc tym bardziej nie darzył sympatią nikogo, kto mógłby być dla niego konkurencją. Od jakiegoś czasu, zostawał po nocach w pracowni, by nie dać się prześcignąć. Czasem zdawało mu się, że był już za stary na sen. Nie mógł stracić ani chwili, bo nie wiedział, ile mu jeszcze zostało. Odszedł od komputera z monitoringiem i zaświecił lampę nad częścią laboratoryjną. Na zewnątrz panowała gwałtowna burza, a krople ulewy było słychać w całej bazie. Usiadł na małym stołku, jednocześnie wyćwiczonym ruchem zakładając ochronne rękawiczki i przysunął się do probówek po kolei oznaczonych numerem osobnika, datą pobrania i zawartością. Gdy wziął jedną do ręki, nagle światło nad stołem zamigotało kilka razy, po czym wraz z całą elektrycznością w sektorze zgasło, zostawiając tylko czerwone lampki systemu przeciwpożarowego.
- Cholera – syknął mężczyzna. Odłożył probówkę, sięgnął do szuflady pod stołem i wyciągnął latarkę. Wiedząc, że jest sam, poszedł do bezpieczników, klnąc pod nosem na stratę czasu. Otwierając panel, zaklął ponownie, czując swąd przepalonych piorunem kabli. Schylił się, żeby włączyć agregat i jak najszybciej powrócił do swojej pracy.
Na szalce Petriego w gęstej substancji widniały dwie okrągłe, żywe komórki. Zaletą mikroskopów było to, że tak złożone struktury można było zobaczyć niezależnie od wady wzroku, co trzymało Steve’a na stanowisku. Mimo podeszłego wieku ręce nie drżały, gdy strzykawką nakłuwał każdy z obiektów, rozpoczynając nową erę badań militarno-genetycznych. Kolejny piorun trzasnął, odłączając pokój 487 – ten, w którym narodowi agenci specjalni nadzorowali stanowiska naukowe.


Nagrywanie wstrzymane…
Plik usunięty...



<Magnus?>

Od Szkła CD Magnusa – „Inna Droga”

Minęły trzy, może cztery dni. Następnie minął tydzień. Ostatecznie, już nie tylko po porwanym rodzeństwie, ale po całej trójce wilków słuch zaginął. Chociaż narady w jaskini wojskowej wciąż trwały.
Wspominając ostatnią rozmowę z Tiską, zaczynałem mieć wyrzuty sumienia. Może dlatego, że to ja wtedy z nią tam poszedłem. Byłem najbliżej całego wydarzenia, widziałem jej poświęcenie i czułem emocje. A może dlatego, że to właśnie oni, Kara, Tiska i Magnus byli przyjaciółmi Talazy... i moimi przyjaciółmi. I to oni nie zostawili mnie w chwili, w której potrzebowałem wsparcia.
Właśnie wspomnienia przywoływały stopniowo rosnące poczucie bezsilności i myśl, której nie potrafiłem i chyba nawet nie chciałem odganiać: to nie może się tak skończyć.
Wiedziony posępnymi wizjami podsuwanymi przez wyobraźnię, każdego kolejnego, deszczowego poranka idąc przez las, stawałem w końcu u progu jaskini wojskowej, by dowiedzieć się, co jeszcze do powiedzenia mają inni. Nie było tego zbyt wiele. Początkowe poruszenie spowodowane kolejną poniesioną przez naszych ofiarą, było teraz zastępowane ożywionymi dyskusjami o innych sprawach, których słuchałem jak  nieciekawych opowieści.
Wreszcie minął drugi tydzień.
- Uważam, że powinniśmy więcej czasu poświęcić na sprawę Tiski, Kary i Magnusa - stojąc gdzieś pomiędzy siedzącymi pod ścianami i nieco znudzonymi już zebranymi, starałem się jak najwyraźniej przekazać swoje słowa, co okazało się nadspodziewanie trudne, wśród wypełniającego jaskinię gwaru. Praktycznie w tej samej chwili nabrałem wątpliwości. Powinienem poczekać do następnego zebrania. Tego dnia wszyscy zdawali się być rozkojarzeni i jakoś wyjątkowo podenerwowani, czy to przez pogodę, czy jakiś drobny, wewnętrzny konflikt między kilkoma basiorami z WWN.
- Co jeszcze mamy robić w tej sprawie? - zapytał Głóg, dowódca straży Watahy Wielkich Nadziei, przewodniczący dzisiejszego spotkania - przepadli. Nie mamy nawet jak dostać się do miejsca, gdzie są, o ile możemy przewidzieć, gdzie ich zaniosło.
- A możemy? - rzucił ktoś z tyłu. Westchnąłem w duchu, lekko marszcząc czoło.
- No właśnie, myślałem o tym ostatnio - wtrącił ktoś inny, nawet nie byłem już pewny, kto konkretnie - sporządziliśmy analizę potrzebnych środków... zatrzymuje nas oczywiście brak dostępu do wszelkiej używanej przez ludzi elektroniki, ale, teoretycznie oczywiście - dodał ostrożnie - bylibyśmy w stanie podjąć się podróży, nawet, jeśli okazałaby się ona dłuższa, niż na zachodnie ziemie Najwyższej Izby Kontroli Leśnej.
- Świetnie, czyli jesteśmy w tym samym miejscu, co ostatnio. Jakieś sugestie?
- Co z tym czipem, które miała pod skórą ostatnia ofiara?
- Tiska, to była Tiska - odrzekłem nagle - nie mamy o nim żadnych informacji.
- A kto był odpowiedzialny za tą robotę? - Głóg spojrzał na mnie.
- Zdaje mi się, że Paketenshika.
W moim sercu zatliło się coś, co nieśmiało zaczęło przeradzać się w pierwszy płomyk nadziei.
- Zatem trzeba dowiedzieć się od niego, czy jest jeszcze jakaś nadzieja. Załatwisz to?
Energicznie kiwnąłem głową.
Gdy zebranie dobiegło końca, pierwszym miejscem, które planowałem odwiedzić, była nora Pakiego. Liczyłem na jakiekolwiek wieści: nie ma szans się udać, tak, uda się, można próbować. Cokolwiek. Byle wyjść ze stanu ciągłej niepewności.

< Tiska? > 

sobota, 26 września 2020

Od Magnusa CD Kary – „Inna Droga”

 Odseparowali mnie i Tiskę już kilka dni temu. Od tego czasu jedyne co robiłem to spałem, jadłem i piłem. Przenieśli mnie do przyciemnionego pomieszczenia, w który światło nie wypalało już gałek ocznych. Dostawałem trzy posiłki dziennie i dziwnie mętną wodę, po której czułem się dziwnie lepiej. Po pierwszym takim posiłku byłem w stanie już wstać o własnych siłach. Nie byłem pewny skąd się wzięła ta przedziwna zmiana, ale nie mogłem przecież narzekać, że nastąpiła. Po mniej więcej tygodniu regenerowania sił i bezczynności nastąpiła kolejna zmiana. Wypuścili mnie w sztucznie stworzony las, niebywale podobny do tego na terenach watahy. Kolejną niespodzianką była Tiska. Przy naszym ostatnim spotkaniu, nie miałem wystarczająco dużo siły bo dokładnie się jej przyjrzeć. Szukałem wtedy ran i oznak tortur, a gdy ich nie odnalazłem, wróciłem do odpoczywania po badaniach. Teraz gdy byłem w pełni sił, mogłem przyjrzeć się uważniej. W jej oczach było mniej pozytywnego nastawienia niż zwykle, uśmiech miała delikatny i jakby blady. Wyglądała na silną i zdrową, ale jednocześnie jakby… wyblakłą? Podszedłem do szarej wadery i spojrzałem jej w oczy. Niebieska tafla lśniła, nie byłem jednak pewny czy z emocji czy od łez. Chciałem tak dużo jej powiedzieć, ale nic w tym momencie nie miałoby sensu. Zrobiłem więc coś innego. Zbliżyłem się do Tiski jeszcze bardziej i otarłem swój pysk o jej. Po tym geście, czekałem na jej reakcję. Wadera nie odsunęła się, odwzajemniła otarcie i westchnęła cicho. Odsunąłem się po paru chwilach, żeby zobaczyć uśmiech a pysku Tiski. Zrobiło się trochę niezręcznie, okazywanie uczuć zwykle nie było moją mocną stroną, a przynajmniej od ostatniego… „związku”.

- Przejdziemy się? – spytałem, a wadera skinęła głową. Zaczęliśmy rozmawiać i zwiedzać nowe miejsce. Dawno nie czułem się obok kogoś tak swobodnie. Nie licząc Kary oczywiście. Tiska znała mnie już coraz lepiej, mieliśmy gorsze i lepsze momenty, ale mimo wszystko nadal była obok. Jej spojrzenie przyciągało mnie do niej niczym magnez. Na początku bałem się tego, przez połowę swojego życia wystrzegałem się takich uczuć jak ognia z obawy o późniejszy ból po stracie. Czy jednak nie jest to wszystko warte, nawet tego bólu? Nie chciałem jednak wystraszyć wadery nagłą zmianą postawy. Przez resztę dnia rozmawialiśmy o tym co się dzieję i dlaczego. Dużo wniosków mogliśmy wysnuć po przeprowadzanych na nas badaniach. Tiska od początku była traktowana ulgowo, u mnie zmienili zachowanie w trakcie jakby nagle stwierdzili, że bardziej im się przydam żywy i sprawny.

- Patrz! – krzyknęła Tiska. Na halę wbiegła sarna. Była zdezorientowana i wystraszona, ale po zobaczeniu trawy i zieleni jej serce zaczęło się uspokajać. Zobaczyłem ekscytację w oczach towarzyszącej mi wadery. No cóż, chyba czas się szykować na polowanie…

< Szkło? My tu sobie odpoczywamy, a jak tam Twoje przygotowania? >