środa, 23 września 2020

Od Cuore - "Błędne Koło", cz. 11

Wiecie, kto
- Spokojnie, nie myśl o tym. Nigdzie nam się nie śpieszy.
- Nie potrafię myśleć, nie myśleć, nie potrafię składać słów.
- Spokojnie, nikt nie woła. Jesteśmy sami.
- Sami? Ja nigdy nie jestem sam. Nie, ja zawsze jestem sam.
- Spokojnie, jestem z tobą. Przecież się znamy.
- Mam mętlik w głowie.
- Spokojnie.
Miałem wrażenie, że czas przyspieszył. Gałęzie drzew drżały, jakby ktoś trząsł całą ziemią. Albo to tylko napięte nerwy. Wilk wciśnięty grzbietem w pochylone, stare drzewo, wpatrywał się przed siebie. Łzy pod jego powiekami były tak wyraźne, że w każdym momencie mogłyby zetknąć się z ziemią, gdyby tylko zamknął oczy.
- Ile czasu minęło? - mruknął sennie.
- Odkąd opuściłeś wąwóz? Niecałe trzy tygodnie. Zauważyłeś, że lepiej ostatnio mówisz?
- Pamiętam... czarnego basiora - nagle jego ślepia otworzyły się szerzej. W zamyśleniu odwróciłem wzrok.
- Czarnego... ach, z pięknymi, bursztynowymi oczami.
- I tego z zadartym nosem...
- Wspólnika w sprawie dużej wagi.
- I... białą... siostrę? - pisnął. Odetchnąłem, czując nieprzyjemny dreszcz, tymczasem zachęcony wilk mówił dalej.
- I tego basiora, któremu się podobała - przy ostatnich słowach chyba warknął. Wtem jednak, jakby jakieś nowe wspomnienie samo wbiegło mu przed oczy, bo jego rozdrażniony wzrok nagle złagodniał. Walcząc z mieszającymi się gwałtownie uczuciami, tym razem tylko milczałem. Dokładanie wilkowi trudności mijało się z celem.
Opuściłem wzrok na przebijające się przez mech, ostatnie, drobne kwiatki, po raz kolejny zadając sobie to samo pytanie. Dlaczego? Dlaczego to wszystko?
Nie wszystkim przeznaczone jest bycie wielkimi. Może te wydarzenia, tak przecież odbiegające od normy, miały jednak przeminąć dla mnie cicho, bez echa, jak dziesiątki innych przed nimi i po nich, nie tworząc wyrazistych wspomnień i zamykając te kilka wyblakłych słów w przeszłej teraźniejszości. Może tak byłoby najlepiej i najbezpieczniej. Nie liczyć na nic ważnego. Nieodgadnionym zrządzeniem losu otrzymawszy drugą szansę, po prostu jak najlepiej przeżyć z nim każdą chwilę.
- Posłuchaj... dasz radę pobiec? Teraz? - zapytałem po pewnym czasie. Zawahał się, nie spodziewając się pewnie podobnego pytania. Wiedziałem, że niesie to za sobą pewne ryzyko, ale czy na słaby umysł coś mogło podziałać lepiej, niż ruch?
Pokiwał głową.
Bez szczególnego ostrzeżenia, rozłożyłem skrzydła i zamachałem nimi kilkakrotnie, rozgrzewając mięśnie. On również wstał i otrzepał się nerwowo. Spojrzeliśmy sobie w oczy i dostrzegając w nich nawzajem niemy sygnał, ruszyliśmy z miejsca.
Nie wiem, dlaczego zamiast zostać na ziemi, tym razem głęboko ukryty odruch kazał mi wzbić się w powietrze. Chyba mógłbym potraktować to jako dobry znak.
- Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego boimy się, lub raczej, nie boimy się duchów? - kątem oka zerknąłem na basiora, w którego oddechu usłyszałem pierwsze ślady zadyszki. Z każdą sekundą coraz wyraźniejsze.
- Co? - rzucił w biegu i nastawił uszu.
- Brzmi jak głupie pytanie?
- Zatem... dlaczego? - tracąc dech w piersi pędził przed siebie.
Zniżyłem lot, korzystając z tego, że przed nami pojawiła się rozległa łąka.
- Nie myślałeś nigdy nad tym, że póki jesteśmy dziećmi, boimy się, naprawdę uważając, że jakiś może się pojawić, a potem rośniemy, nigdy żadnego nie spotykając...
- Zupełnie nigdy - zawołał w przerwach między zianiem a połykaniem kropel śliny spływającej teraz z wywieszonego języka - nie myślałem.
- Uczymy się, że one po prostu nie istnieją, cały czas śledząc jedynie prawdopodobieństwo - zakończyłem głośniej, słysząc nasilające się na otwartej przestrzeni uderzenia wiatru pod skrzydłami.
Podlatując trochę wyżej, zdałem sobie sprawę, że naprawdę dawno nie utrzymywałem tak dobrego tempa, jednocześnie czerpiąc z tego przyjemność. Każdy ruch zdawał się lekki, jak we śnie. Tylko dobiegające gdzieś z boku, ciężkie uderzenia łap w miękką ziemię przypominały, że dzień był prawdziwy.
- Myślę... że gdzieś istnieją - między jednym, a drugim słowem rozlegały się tylko jego dudniące kroki. Nadgarstki zginały się coraz bardziej chwiejnie, jakby chciał oszczędzić tyle mięśni, ile zdoła. Kark drżał. Uśmiechnąłem się.
Ogromna, płaska powierzchnia zapraszała mnie całą sobą, serce zaczęło bić mocniej. Na chwilę pozostawiając wilka z boku, na ziemi, wziąłem jeszcze jeden, głęboki oddech i nabrawszy prędkości, złożyłem skrzydła, inicjując obrót wokół własnej osi. Na chwilę wszystko straciło barwy, świat zaczął zataczać okręgi, a powietrze wypełnił jednolity szum. Nawet nie zauważyłem, gdy ponownie przyjąłem poprzednią, stabilną pozycję, odruchowo wyczuwając znaczną utratę wysokości.
Złapałem kontakt wzrokowy z biegnącym wytrwale towarzyszem.
- Nie... nie mówiłeś, że tak potrafisz - dyszał, jakby zaraz miał wypluć płuca.
- A o czym mówiłem... - gwałtownie wyhamowałem, by w końcu stanąć na ziemi. Jakby tylko na to czekał, doganiając mnie i z westchnieniem opadając na brzuch. Zapadła cisza.
- Nie bój się duchów, a żywych, bracie wilku. Ich masz wszędzie wokół siebie.


Czy wiecie, kto?
Idę przez las, słysząc podnoszę głowę. Wszystko kapie. Jest tak gorąco i tak nużąco niezmiennie.
Idę, słysząc bieg obce kroki i suchy chichot liści. Wszędzie coś wyje, przy każdym oddechu
zamieram
oczekując uderzenia. Przez moment tak bardzo chciałbym stąd odejść. Lecz nie zdążę zapamiętać tego pragnienia, ulatuje szybciej, niż moje własne nieszczęście.
Jest mi gorąco. Zimna żarliwy jest jedynie moja okrutna skóra. I zimny bieg pot cieknie spomiędzy moich palców.
palców Wszystko kapie. Zewsząd jak kopie krople deszczu, z każdego drzewa, choć każde jest suche i trzeszczy.
Zaczynam dostrzegać linie. Linie, linie, linie we wszystkim co widzę, nie, nie ma punktów. Wszystko jest w ruchu, nietrwałe, chaotyczne i niebezpieczne.
Tam, w oddali, dół dokąd zmierzam, powinno leżeć małe jeziorko. Lecz moje wargi już nie dotkną zimnej wody. Nim czegokolwiek dotkną, uschną i rozpadną się na małe kawałki.

Tonące w przepychu Królestwo próżnego serca. Wyjącego z bólu, tkwiącego w swym sanktuarium, między posrebrzanymi kośćmi, wśród diamentów i gnijących owoców, przełamanego na dwie części i ociekającego krwią. Samotnie wznoszącego kielich nad odświętnie przystrojonym stołem.
To serce, to ja. Te odłogi, konstrukcja mojej zguby, ten szkaradny świat, wierny obraz mojej ułomności.


Nie wiecie, kto?
- Słodcy jesteście, kiedy tak codziennie drepczecie sobie przez las. Chociaż zawsze myślałam, że w podobnych sytuacjach to ty wolisz mieć na wszystko oko z tyłu i nie pozwalasz stawać sobie za plecami.
- To zwykła ostrożność. Sądząc, że ten wilk mógłby być dla mnie zagrożeniem, miałbym paranoję. Poczekaj... naprawdę sprawia ci przyjemność włażenie nam do głów?
- A tobie nie? Wiesz, przez ostatnie lata oglądałam wszystko zza zasłony niewidzialności, niejedno już zobaczyłam, ale porozmawiać o tym, to zupełnie co innego. Nie mogę wyjść z wprawy, jeśli mam "pomagać wilkom nie popełniać błędów, które popełniły już kiedyś". A ty jesteś takim milutkim rozmówcą. I zawsze masz dla mnie czas, nie jak inne wilki...
- Czyli to nie tak, że większość z nich po prostu już nie wie o twoim istnieniu.
- Może mnie z którymś zapoznasz? Czuję, jakbym się starzała. Kiedyś przynajmniej byłam potrzebna, mogłam trochę sobie z wami pożartować, a teraz...
- Nie przypominaj mi o swoich żartach, dopóki udaje mi się udawać, że zapomniałem.
- A pamiętasz eliksir prawdy? - zadowolona podniosła głos.
- Nie.
- Wracając... wiatr się zmienia?
- Nie wiem, skąd taki wniosek.
- Serduszko chodzi za tobą, jak cień, szklane szczenię się do ciebie łasi. Kto wcześniej w ogóle pomyślałby o czymś takim? Kto tu jest czyim szefem?
- Tu nie ma szefa, serduszko jest moim przyjacielem.
- Haha, brzmisz, jak ktoś, kto nigdy nie był tobą. A... - zawahała się - myślisz, że ty nie mógłbyś być przywódcą?
- Myślę, że bym mógł. Ale przynajmniej z jednego powodu nie mam psychiki przywódcy.
- Dlaczego?
- Jestem zbyt, sam nie wiem, niezdecydowany.
- No dobra, teraz szczerze. O co chodzi z tym typem?
- Mam ci szczerze powiedzieć? Widzę w nim przyjaciela z dawnych lat.
- Jakiego przyjaciela? Mi nie przypomina nikogo z tą swoją okropną sierścią. W zasadzie, dawno nie widziałam tak odpychającego wilka.
- Bo patrząc pierwszy raz, widziałaś obcego - z westchnieniem położył się na trawie, by wbić wzrok w jaśniejące ponad koronami drzew niebo - i nawet nie pomyślałaś, by patrzeć dalej. Nie znałaś jego ruchów, jego ślepiów. On miał takie same ślepia...
Chociaż dawno już, nocami przestał nasłuchiwać wycia psów, nadal nie był pewien, gdzie leży granica między przebłyskami geniuszu, a zwykłym obłędem. Ze znużeniem przetarł skrzydłem czoło.
- Kim zatem on dla ciebie jest? Wilkiem, jak one wszystkie? A może duchem?
- A może czymś więcej, może symbolem.
- Uwaga, nasz niezdecydowany przyjaciel znowu zmienia zdanie - mruknęła, nie czekając na odpowiedź. Gdy podniósł wzrok i rozejrzał się wokół, jej nie było już obok.

   C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz