poniedziałek, 31 grudnia 2018

Podsumowanie grudnia!

Moi Drodzy Członkowie WSC,
oto ostatnie podsumowanie miesiąca w tym roku. A był jeden z miesięcy wyjątkowo udanych, jeśli liczyć pozostałych jedenaście. Było co poczytać, było co popisać. Mamy wielu nowych członków i wszystko układa się znakomicie. Oto wilki, które napisały najwięcej opowiadań:

Na pierwszym miejscu znów bezkonkurencyjna Aisu oraz mała motorówka Wrotycz, każde z 8 opowiadaniami.
Drugie miejsce przeznaczone jest dla wilka o wdzięcznym imieniu Caeldori z 6 opowiadaniami.
Zaszczytne, trzecie miejsce zajmuje malutka Notte napisawszy 5 opowiadań.

Inne postacie, które wystąpiły w tym miesiącu w naszych opowiadaniach, to Raito, Rysio, Seji i Mundurek.


Teraz jeszcze trochę danych z 2018 roku.
  • Dołączyło 21 wilków, w tym 4 szczenięta.
  • Najwięcej wilków przybyło do nas w grudniu (6).
  • Najwięcej opowiadań treningowych od początku roku napisał Kuraha (26).
  • Najwięcej umiejętności zdobyli:
    • Wrotycz (34 pkt)
    • Kuraha (32 pkt),   a wśród wader:
    • Palette (24 pkt)
    • Cymonia (21 pkt)
  • Najdłuższą serią była "Liga Beżowej Ziemi" licząc, jak dotychczas 21 części (+odpisy).
  • Powstał WSCmemizm.
  • Najbardziej memicznymi wilkami były:
    • Wrotycz (43 memów)
    • Kuraha (35 memy)
    • Palette (29 memów)
  • Odbyły się 2 konkursy (jeden w trakcie).
  • Samiec alfa zmienił się jeden raz.
  • Odeszło 21 wilków. Powodami były:
    • Nie pisanie opowiadań przez dłuższy czas (10)
    • śmierć (9)
    • decyzja właściciela (6)
Szczęśliwego Nowego Roku!
                                                                                Wasz samiec alfa,
                                                                                    Zawilec

Od Joeny CD Lukasa

Przyjrzałam się nowemu wilkowi. Wyglądał całkiem ciekawie. 
- W takim razie choć.- odparłam. Lukas ruszył za mną. 
- Planujesz tu zostać?- spytałam. 
- Tak. Jeśli oczywiście mogę. 
- Oczywiście. Wuwuzela na pewno cię przyjmie. 
- Mam taką nadzieję.
- Na pewno. Musimy tylko powiedzieć Zawilcowi o twoim przybyciu.
- A kto to?
- Nasza alfa. Jest naprawdę miły. Pozwolił mi tutaj zostać. Tobie na pewno też pozwoli.
- Nie mam dokąd wracać. 
- Nie bój się. Będę przy tobie.- odparłam nieśmiało. Basior spojrzał na mnie zarumieniony.
- Dziękuję. To miłe.- dotarliśmy do jaskini Wuwuzeli. Wadera była czymś zajęta. Podeszłam do niej nieśmiało. 
- Wuwuzelko?- spytałam. Wadera spojrzała na mnie czule. Spojrzała na Lukasa zaskoczona. 
- Mamy gościa?
- To jest Lukas. Mój przyjaciel.
- Przyjaciel? -spytał basior. 
- Tak. Oczywiście jeśli chcesz.
- Jasne. Miło mi mieć przyjaciółkę. 
- Od teraz będziemy zawsze razem.
- To wspaniale. 
- Najpierw musimy udać się do Zawilca kochani.- powiedziała Wuwuzela. 
- Dobrze.- powiedzieliśmy jednocześnie. Wraz z waderą udaliśmy się do alfy. Wchodząc do środka uśmiechnęłam się szeroko. Zobaczyłam, że Lukas jest trochę zdenerwowany.
- Nie bój się. Zawilec jest bardzo miły. Nie ma dzieci czego bać.- powiedziałam z uśmiechem.

Ciąg dalszy serii w opowiadaniu "Od Lucasa".

Od Wrotycza CD Caeldori

- Nic nie szkodzi - zaśmiałem się, ku swojemu przerażeniu, przez łzy - nigdy nie byłem zbyt... uczuciowym typem... - każde słowo było jednak wymówione chyba coraz bardziej emocjonalnie, z większą głębią i trochę cieńszym tonem. Tonem który wskazywał całkowicie jednoznacznie na stan emocjonalny tego, kto wymówił ostatnie zdanie. Nieco bezwładnie opuściłem głowę, nie czując jednak smutku, który mógłby mi towarzyszyć w takiej lub podobnej sytuacji. Nie czułem nic takiego. Moje serce przepełniała raczej delikatna, chłodna euforia z powodu poznania kolejnej części prawdy. Prawdy której chciałem, której potrzebowałem i której miałem stanowczo za mało w życiu. Tym otaczającym mnie, którego często nie rozumiałem, a które chciałem pojąć za wszelką cenę, którego ukrytych między wierszami odpowiedzi łaknąłem jak najlepszego przysmaku, jak wody na pustyni. Moje istnienie czasem zamieniało się w pustynię. Pustynię bólu. Pustynię niepokoju. Pustynię niewiedzy. Tak czułem.
- Przepraszam - wyszeptała Caeldori. W tamtej chwili naprawdę mocno pragnąłem otrzeć jej łzy, które zdobiły jej pyszczek jak przeźroczyste perełki. Ale wiedziałem, nie wolno.
- Przywołałaś miłe wspomnienia, Kwiatuszku - uśmiechnąłem się wprost do niej, bez niepotrzebnych uników i ucieczek spłoszonym wzrokiem. A ona spojrzała na mnie. Spojrzała.
- Porozmawiajmy o czymś przyjemnym - dopiero teraz odwróciła głowę, przymykając jednocześnie oczy. Wyglądała, jakby coś ją strapiło. Odruchowo pomyślałem o zadaniu pytania o jej rodziców, ale ostatecznie ugryzłem się w język. Jeśli o tym nie mówi, być może jest za wcześnie, by pytać.

< Caeldori? >

Od Aisu CD Conquesta

Gdy nasze śmiechy dobiegły końca wyszliśmy z jaskini. Ruszyliśmy w drogę powrotną. Trochę trudno było nam się poruszać w śniegu, ale jakoś dawaliśmy radę. Wędrówka nie należała do łatwych, ale była dość przyjemna. Miło spędzało mi się z nim czas. Zauważyłam, że przy nim się znacznie otworzyłam. Częściej się śmiałam i uśmiechałam. Coraz częściej czuła się tak jakoś dziwnie. Nie byłam w stanie określić jak dokładnie. Było to dla mnie nowe, nieznane. 
- Jak ci się spało?- spytałam chcąc nawiązać jakąś rozmowę.
- Dobrze, a tobie?
- W miarę dobrze. Było trochę zimno.- odparłam. Lekko się zarumieniłam na wspomnienie sytuacji z ostatniej nocy. Odwróciłam pyszczek tak by nie było tego widać. 
- Aisu?
- To nic. Po prostu coś zauważyłam.- skłamałam. Basior spojrzał na mnie pytająco. Pewnie nie wie o tym co wczoraj zaszło. Może to i lepiej. Nagle potknęłam się i wpadłam w zaspę. Śnieg pokrył mnie całą. Wydostałam z zaspy moją głowę. Usłyszałam śmiech. Odwróciłam się w stronę śmiejącego się Conquesta. 
- Widzę, że jesteśmy do siebie w czymś podobni. 
- Tak. Uwielbiamy wpadać w zaspy.- odparłam śmiejąc się. Conquest pomógł mi się wydostać z zaspy. 
- Dziękuję- odparłam z uśmiechem. 
- Nie ma za co.- odparł. Dalej szliśmy już w ciszy. Jakoś nie miałam pomysłu jak nawiązać rozmowę.

< Conguest? >

Od Caeldori CD Wrotycza

Otarłam kąciki oczu z lekkim uśmiechem.
-Masz rację... Wiesz co? Mówiąc to, przypominasz mi trochę Ajtrę, która opiekowała się mną. W chwilach zwątpienia potrafiła coś podobnego powiedzieć.- Przekrzywiłam głowę zamyślona.- Chyba dlatego tak łatwo przychodziło jej to. Astelle miała na to ogromny wpływ, chyba sama to mówiła.
-Kto?- Zapytał nieco głucho basior zatrzymując się w pół kroku. Spojrzałam na niego na tyle zdumiona, że zapomniałam o powstrzymywaniu się przed nawiązywaniem kontaktu wzrokowego.
-Hm? O co chodzi?
-Powtórzysz ostatnie imię?
-Astelle? O nią chodzi? Co się stało?
-Może to tylko zbieżność imion...- Mruknął.- Znałaś ją?
-Nie bezpośrednio- zaczęłam z wolna.- Tylko z opowieści Ajtry. Z tego co mi mówiła, była jej jakby mentorką. To mało spotykane, bo była... Półkwiatem? Chyba tak to można nazwać. Ktoś z rodziców nie był Kwiatem. Może przez 3 miesiące były blisko, potem odeszła.
-Jak.. Jak wyglądała?
-Białe włosy, złote oczy i różowo-czarna sierść. Znaczy się Ajtra była szczeniakiem i więcej nie powiedziała.
-Jesteście spokrewnione?
-Astelle, Ajtra i ja? Nie. Jesteśmy z innych pór miotu i pochodzeń. Astelle chyba była z dwa mioty przed Ajtrą, ja w pierwszym w czasie dorosłości Ajtry. Jedyne pokrewieństwo to jakby chowanie nas i czysto sąsiedzkie... Czemu pytasz?- Spytałam zaalarmowana widząc jego chmury bólu w oczach.
-Astelle była moją matką. Zmarła niedawno- rzekł głucho. Zakryłam łapami pyszczek z czystym przerażeniem w oczach.
-P-przepraszam! Nie chciałam!- To pewnie nic nie dało. Przywołałam mu świeży ból po stracie rodzica. Momentalnie pociekły mi łzy.

< Wrotuś? >

Od Joeny CD Wuwuzeli

Otworzyłam leniwie oczy. Czułam czyjeś ciepło. Odwróciłam główkę w bok. Zobaczyłam wcześniej poznaną Wuwuzelę. Wadera wpatrywała się we mnie z ciepłym uśmiechem. Ziewnęłam leniwie. 
- Dziękuję ci.- odpowiedziałam nieśmiało. 
- Nie ma za co.- odparła wadera.
- Jest. Zajęłaś się mną. 
- To była dla mnie przyjemność. 
-Dla mnie również. Brakowało mi tego. 
- Pamiętasz naszą wcześniejszą rozmowę?
- Tak. Kiedy udamy się do Zawilca?
- Gdy tylko odzyskasz siły.- odparła Wuwuzela. Wstałam na cztery łapy i stanęłam dumnie.
- Moje siły już wróciły.- odpowiedziałam dumnie. Wuwuzela zaśmiała się. 
- W takim razie chodźmy.- odparła wadera i wstała na równe nogi. Razem z Wuwuzelą udałyśmy się do alfy, zwanej Zawilec. Na samym początku czułam przypływ energii, lecz z czasem czułam się mniej pewnie. Co jeśli oddadzą mnie do mojej rodziny. Nie. Nie mogą tego zrobić. Nie chcę tam wracać. 
- Kochana?- spytała Wuwuzela.
- Tak?
- Wszystko będzie dobrze. Nie bój się. 
- Dziękuję.- odparłam z lekkim uśmiechem. Poczułam się trochę pewniej. W pewnym momencie napotkaliśmy na swojej drodze białego basiora. To pewnie musiał być Zawilec. 
- Dzień Dobry.- powiedziałam nieśmiało.
- Witaj. Kogo my tu mamy?- spytał.
- To jest Joena. Mała waderka, która do nas przybyła.- powiedziała Wuwuzela, podchodząc bliżej nas. 
- Gdzie jej rodzice?
- Uciekłam od nich. Nie chcę tam wracać. Tu jest mi dobrze. Wuwuzela dobrze się mną opiekuje.- odparłam ze łzami w oczach. Chciałam zostać w tej watasze. Zostać przy Wuwuzeli.

< Wuwuzela? >

Od Wrotycza CD Caeldori

Z niemałym zdumieniem popatrzyłem na towarzyszkę podróży, przechylając lekko głowę i przesuwając ją nieznacznie do przodu, z wyrazem ledwie widocznej troski w oczach. Chyba zauważyła to spojrzenie. Cofnąłem pysk. Nagle zrozumiałem więcej, niż przez całą ostatnią dobę.
- Oczywiście... to zrozumiałe - powiedziałem tylko - różne rzeczy dzieją się na świecie i różnych rzeczy byłem świadkiem, Caeldori - mówiłem dalej, po raz kolejny już przy tej istotce sam dziwiąc się swoim słowom i tonowi swego własnego głosu - i najlepiej wiem, jak wiele jest bardziej nieuzasadnionych lęków.
Nie wiem, czy wadera zdążyła dostrzec zły błysk w moich oczach zanim zdążyłem spuścić wzrok. Odwróciłem go jednakże szybko rozglądając się wokół niby z zainteresowaniem, łudząc się, że da się nabrać i uwierzy, że spojrzenie to było jedynie przypadkiem. Nie było, było odbiciem w zwierciadle mojej przeszłości.

Potem szliśmy długo wzdłuż granicy borów. Las był piękny nie zważając na porę roku, a w zimę  pogoda dodawała mu chłodnej magii. Nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa.
- Caeldori... - zacząłem niepewnie, gdy milczenie przedłużało się. Nie było to jednak milczenie, jakie towarzyszy często spokojnym spacerom z jakimś refleksyjnym, najlepszym przyjacielem, z którym nawet cisza jest czymś naturalnym. To milczenie było niepewnością i zastanowieniem nad wieloma rzeczami, którego po prostu nie potrafiłem wyrazić. Postanowiłem więc spróbować - Caeldori - powtórzyłem - wiesz, za co szanuję WSC? Za jej wewnętrzne ciepło, które towarzyszy chyba wszystkim członkom. Nawet tym, po których nie widać tego na pierwszy rzut oka. A najpiękniejsze tutaj jest to, że bez względu na nasze wady, potknięcia, lęki i wewnętrzne niepokoje, jesteśmy sobie równi jak siostry i bracia. I wszyscy razem piszemy jakąś piękną historię. Takie mam czasem wrażenie - to mówiąc, spojrzałem w niebo, jakbym szukał na nim odpowiedzi na pytanie, którego nigdy nie zadałem. Widocznie te głosy, które słyszę czasem w głowie nie dopuszczają do zadawania trudnych pytań. Tak pewnie działa nasza prosta psychika. Nie pozwala pytać o coś, na co nie jesteśmy w stanie znaleźć odpowiedzi.
Gdy to mówiłem, nie zorientowałem się nawet, że zaszło we mnie coś dziwnego i w jednej chwili przestałem patrzeć na Kwiatuszka tylko jak na waderę, a zacząłem jak na... kogoś więcej. Samemu trudno określić mi, kogo.

< Kwiatuszku? >

Od Caeldori CD Wrotycza


Patrzyłam, wróć, zerkałam z wyrzutami sumienia na siedzącego niżej basiora, bezpośrednio odsłoniętego na to padające nie wiadomo co. Czułam się winna, że mam taki lęk i przez to, Wrotycz teraz cierpiał za moje słabości. Jedyne co mogłam zrobić... Wysunęłam długi ogon, który szczęśliwie był strasznie puchaty, zakrył szczelnie odsłoniętą głowę wilka.
-Hm?- Wydał z siebie pomruk zdziwienia kiedy spojrzał w górę. Uciekłam na bok wzrokiem pełnym skrępowania. Siedzieliśmy tak jeszcze może z dwadzieścia minut, do momentu, kiedy opady się skończyły.
-No, chyba już się uspokoiło- powiedział wstając Wrotycz. Spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem pyska podczas mojego łagodnego zeskoku. Kiedy ponownie znalazłam się na płaskim, dalej unikałam kontaktu wzrokowego.- Wszystko w porządku?
-Przepraszam- powiedziałam wzdychając.
-Za co?- Zdziwił się ciemny basior.- Swoją drogą, dzięki za zasłonięcie ogonem. Chociaż nie musiałaś.
-Źle się z tym czułam- powiedziałam ciszej posmutniała.- Chociaż tak mogłam jakoś pomóc.
-Hej, nie musisz się z tym gryźć- odparł wykonując przy tym ruch, jakby chciał mnie poklepać po barku. Nie zdołał, bowiem szybko zrobiłam unik i krok wstecz. Cofnął łapę, która dalej wisiała w powietrzu.- Co jest? Zrobiłem coś złego?
-J-ja... N-nie! Nic złego nie zrobiłeś!- Rzekłam szybko po czym spuściłam barki w geście bezradności i zwieszając głowę.- To m-moja wina... Boję się kontaktu fizycznego.
-Jak to? Z Paletką chodziłaś bardzo blisko- zauważył to, co było wczoraj. 
-Bo to wadera. Z nimi średnio przepadam za dotykiem. Ale basiory... Wybacz- szepnęłam czując z wolna gromadzące się łzy.

< Wrotycz? >

Od Notte - Opowiadanie konkursowe

Myślą byłam już wśród żywej rzeczywistości, daleko od błogich, sennych marów, upajających umysł słodyczą, którą żywiłam się za kolejnego dnia rozpaczy, o ile mgły te były przyjemniejsze od mojej; mimo to nadal nie podniosłam powiek, pragnąc poleżeć jeszcze ,,chwilkę" w ciszy i bezruchu, na skalnym podłożu jaskini, zaskakująco gładkim i zimnym...Przeszkodził mi w tym jednak fakt, że moje ciało przenikał coraz większy chłód. Zwinęłam się w ciaśniejszy kłębek, co nie pomogło zbytnio, lecz zorientowałam się przy tym, że moja skóra jest całkowicie pozbawiona sierści, niczym nieokryta, naga. To wystarczająco mnie otrzeźwiło. 
Otworzyłam szybko oczy. Jednocześnie dostrzegłam jasną, białą podłogę wykonaną z dziwnego kamienia ze skrawkiem leżących na niej ludzkich nóg i rąk, rozległo się skrzypnięcie otwieranych ludzkich drzwi, a ja w reakcji podskoczyłam z krzykiem do góry. Stałam teraz naprzeciwko rosłego, brązowookiego mężczyzny w granatowych spodniach i ciemnej koszuli...STAŁAM NA TYLNYCH ŁAPACH JAKBY NIGDY NIC! Z wrażenia zachwiałam się, ale przed upadkiem powstrzymała mnie znajdująca się tuż obok szara ściana, w którą dosłownie przywaliłam przednimi kończynami, kończynami zakończonymi ludzkimi dłońmi z ludzkimi palcami - jakiś cholerny kombinezon czy co? Strzeliłam prędko oczami na prawo i lewo, po czym znów przeniosłam wzrok na przybysza. Znajdowałam się w jakiejś małej kabinie, za mną stało coś w rodzaju wysokiej, klapowanej michy na piedestale podłączonej do prostokątnego pojemnika. Gdzieś spoza postaci i z góry sączyło się nienaturalne, białe światło. Staliśmy naprzeciwko siebie, wypięci jak struny. Na jego twarzy wyczytałam nie mniejsze zdziwienie, niż moje. W lesie to milczenie wypełniłyby pewnie ćwierkające ptaszki. Ha-ha.
— Eeee... - wymruczał wreszcie facet, wciąż oszołomiony. Mając kompletną pustkę w głowie, albo jak kto woli - totalny, bezprawny chaos, odruchowo uśmiechnęłam się głupawo, nerwowo. Jednym pchnięciem zamknął kabinę i odszedł.
— Zaczekaj! - zawołałam jeszcze, na próżno. Jakiś problem ma czy co?
Boże, boże, boże... - powtarzałam w myślach, dotykając tymi długimi, cienkimi palcami swego ciała, z obłudną już nadzieją na odnalezienie jakiegoś suwaka, zamknięcia, czegokolwiek, co pozwoliłoby mi się z niego uwolnić. W pewnym momencie osunęłam się po prostu na kolana (trochę zbyt gwałtownie) z zaciśniętymi zębami, bezsilna. Tak, to była moja skóra, moje ręce, moje nogi, moje śmieszne uszy, moje włosy, moja nowa odsłona. Lecz gdy zapytałam się, ,,jak to się mogło stać?", doszłam do kolejnego szokującego wniosku - nie potrafiłam na nie odpowiedzieć. Nie pamiętałam niczego. Niczego, co mogłoby mi pomóc. Wzięłam kilka głębokich wdechów, odświeżających umysł. Spokojnie.
Zanim się stąd wydostanę, postanowiłam jeszcze dokładniej przyjrzeć się temu miejscu. Rolka papieru niezbyt mnie zainteresowała. W środku leja dziwnego urządzenia stała woda - zdecydowanie za nisko, żeby ją pić, bez sensu. O tym, że to jednak słuszna decyzja, przekonałam się dopiero, gdy pochyliłam się bardziej...Prychnęłam z niesmakiem i prędko opuściłam kabinę. Znalazłam się w znacznie większym pomieszczeniu, wyłożonym tym samym materiałem. W jednym z luster zawieszonych na ścianie ujrzałam swoją postać wyraźniej niż za pomocą dotyku - dziewczę o kruczoczarnych, długich włosach i różnokolorowych oczach, czyli jedyne cechy, które pozostały mi z wilczej postaci. Pod dłuższą ścianą ciągnął się rząd wgłębień ze skierowanymi do nich metalowymi rurkami. Z jednej z nich sączyła się woda. Podeszłam do niej w podskokach. Uważnie przyjrzałam się wpierw cieczy, po czym ostrożnie spróbowałam paru kropel. Czułam okropną suchość w gardle. Zaczęłam szybko pić, czujnie przyglądając się kolejnym drzwiom na końcu korytarza, którymi planowałam wyjść, gdy tylko zaspokoję pragnienie, lecz przygoda wyszła mi nieoczekiwanie naprzeciw.
Z głośnym skrzypnięciem w progu stanęło kolejnych kilku mężczyzn w granatowych mundurach z dziwnego materiału. Wyprostowałam się gwałtownie, przygotowując się do możliwej obrony, ale podobnie jak ich poprzednik, zupełnie zbaranieli. Zaczęli coś szeptać między sobą nerwowo, po czym jeden zaczął ściągać z siebie kurtkę.
— Hej! - mruknęłam głośno, mając dosyć tego całego teatrzyku. - Co tu się dzieje? - dodałam z lichą nadzieją na jakiekolwiek wyjaśnienia.
— Niech się pani okryje. - wydusił z siebie jeden, podając mi ubranie. Z wdzięcznością otuliłam się jak najszczelniej, zimno ciągnęło tylko niemiłosiernie od stóp. Ludzka mowa wydawała mi się teraz taka naturalna...Otworzyłam już usta, lecz przerwał mi drugi, wyższy mężczyzna:
— No, to może teraz TY nam wyjaśnisz, co tu wyprawiasz, moja droga. - milczałam przez chwilę, po czym odparłam:
— Ale gdzie ja jestem?
— Nastolatka w męskiej łazience o godzinie dziesiątej pięćdziesiąt trzy, udaje głupa. - burknął, zapisując coś w notesie. - Lepiej, żebyś miała dobre wytłumaczenie albo dobrego prawnika. - zmarszczyłam brwi, cofając się o krok. Miałam nienajlepsze przeczucia. Czułam, że muszę się stąd wydostać i znaleźć kogoś znajomego, kogoś, kto zrozumie mój los lub doznał tego samego.
— To niezbyt wiele, ale dziękuję za informacje. Muszę już iść. Do widzenia. - zaczęłam się prędko oddalać, ale do grupki najwyraźniej nie dotarło moje pożegnanie. Zostałam z powrotem zaciągnięta przed oblicze faceta.
— Hola, hola! Gdzie twoi rodzice? Imię i nazwisko? - Gdzie są moi rodzice? Gdzie są moi rodzice...?!
— Czego chcecie?! O co tu chodzi?! - odparowałam, odgarniając niesforną sierść na głowie.
— Widzę, że będziemy musieli porozmawiać na komisariacie. - facet odwrócił się. Dwie dłonie zacisnęły się na moich nadgarstkach. Szarpnęłam się gwałtownie, a gdy to nie pomogło dostatecznie, okręciłam się i ugryzłam jednego z napastników. Kły miałam strasznie stępione, jednak to wystarczyło. Byłam wolna.
Na wpół naga wybiegłam z ,,łazienki", jak to nazwał ten świr, wpadając prosto w tłum zgromadzonych przed nią ludzi, na szczęście zarówno kobiet, jak i mężczyzn - jeżeli ten stuknięty świat miałby być zamieszkany tylko przez tych drugich, chyba wolałabym pociąć się własnymi pazurami. Przedarłam się przez wyłożony ciemnym materiałem korytarz. W biegu zdążyłam zauważyć różnego rodzaju stanowiska, do których ustawiały się kolejki, i ekrany z wyświetlanymi na nich liniowo napisami...ktoś, potrącony, upuścił papierowe opakowanie wypełnione po brzegi białymi kulkami, sądząc po zapachu, nadającymi się do jedzenia. Nie oglądając się za siebie, dopadłam drzwi prowadzących na światło dziennie, otworzyłam je szaleńczym pchnięciem.
Temperatura była zdecydowanie zimowa, lecz nigdzie nie zauważyłam ani grama śniegu. Świat pogrążony był w szarówce wieczornej, jednak moje oczy szybko przyzwyczaiły się częściowego mroku - nie straciłam przynajmniej czułości zwierzęcych zmysłów. Na zewnątrz od razu uderzyła mnie mieszanina nieznanych zapachów i widoków. Pędziłam na oślep tam, gdzie zajaśniał mi większy skrawek zieleni. Bose stopy ślizgały mi się na szarej powierzchni. Obok znajdowała się droga wyłożona ciemniejszą substancją, wyglądająca na znacznie lepszą nawierzchnię do biegania, był jednak jeden haczyk: jeździły po niej w tę i z powrotem w zawrotnym tempie warczące nieprzyjemnie ludzkie maszyny. Parę razy zderzyłam się ze spacerującymi po mojej ścieżce ludźmi, wychodzącymi nagle przez drzwi któregoś z budynków. Niekiedy w szybach mignęła mi moja sylwetka na tle wnętrza, zwykle zagraconego najróżniejszymi sprzętami albo pojemnikami z jedzeniem. Większość była też poobwieszana kolorowymi płótnami i napisami, lecz stopniowo te hałaśliwe chaty zamieniały się w mniej barwne, jednopiętrowe budowle - domy. Płoty, ogromne słupy zakończone oszklonymi latarniami, najróżniejsze skrzynki - wszystko to budziło moją ciekawość, lecz gnałam wciąż z przeczuciem, że grupa rozpoczęła już pościg. Im bardziej przybliżałam się do upragnionej leśnej gęstwiny, tym mniej przeszkód pojawiało się na mojej drodze. Akurat w momencie, kiedy dotarłam na skraj lasu, przeciętego ciemną drogą, usłyszałam przeraźliwe wycie syren alarmowych. To przyspieszyło zdecydowanie moje ukrycie się w zbitych krzakach, spośród których obserwowałam ten ruchliwy szlak. Po chwili przemknęła po nim niebiesko-srebrna maszyna z migającymi, czerwonymi światłami na dachu - i wszystko się uspokoiło.
Odbiegłam bardziej od ludzkich ścieżek i wcisnęłam się do czegoś pośredniego pomiędzy norą a niecką ziemną, dla ochrony przed zimnem - w ruchu nie dokuczało mi niemal wcale, jednak musiałam wszystko przemyśleć na spokojnie. Wzięłam głęboki wdech i zmrużyłam powieki, wsłuchując się w głosy natury. Całe szczęście, była tu, może uboższa, ale była, jedyna znajoma mi i równocześnie przyjazna rzecz. Niczego już nie mogłam być pewna.
Podsumowując - jakimś cudem jestem w innym świecie, zdominowanym przez ludzi, pod człowieczą postacią, z jedną kurtką dla ochrony przed mrozem. No tak! Kurtka! - olśniło mnie. Po przeszukaniu jej kieszeni znalazłam broń podobną do znanych mi strzelb, tylko znacznie krótszą, paczkę ,,gumy do żucia", opakowanie w kwiatki zawierające kilka kawałków papieru i dokumenty. Nie zgłębiałam ich treści, ale postanowiłam je zatrzymać, oderwawszy uprzednio zdjęcie mężczyzny i zamazawszy za pomocą wilgoci z gruntu płeć i datę urodzenia. Mogły mi się jeszcze przydać, byle nie przedstawiały konkretnej osoby. Odwinęłam z papierka jedną gumę i wrzuciłam do ust. Nie bardzo dawała się połknąć, ale świetnie oszukiwała głód. Od siedzenia w miejscu jeszcze żaden wilk nie zaszedł daleko, więc wstałam, zrobiłam parę energicznych podskoków dla rozbudzenia ciała i ruszyłam dalej. Postanowiłam znaleźć jakąś ludzką siedzibę i załatwić trochę cieplejszych ubrań oraz coś do jedzenia, a później od razu wyjaśnić to...wszystko. Do poprzedniej osady jakoś nie miałam ochoty wracać.
Dopiero w środku nocy, podczas wędrówki brzegiem lasu, dostrzegłam z ulgą jakieś światła na horyzoncie. Przemarznięta do szpiku kości, lecz pokrzepiona nadzieją zaczęłam truchtem kierować się w tamtą stronę. Wkrótce znalazłam się na wykarczowanej łące. Za nią znajdowała się kolejna sieć dróg i budynków, wyższych i okazalszych, niż poprzednio, oświetlonych umieszczonymi wysoko w powietrzu latarniami. Zacisnęłam zęby i zaczęłam kluczyć nimi, starając się nie zwracać uwagi na ciekawskie spojrzenia zza szyb, a skierować ją raczej na te wszystkie nieznane mi ludzkie wynalazki. Na szczęście ruch był bardzo mały - z drugiej strony, jakiś przechodzeń byłby mile widzianym źródłem informacji. Ostatecznie natknęłam się na budynek, którego wnętrze wypełnione było ubraniami, jednak drzwi były zamknięte na amen. Wolałam nie ściągać na siebie uwagi wybijaniem szyby; zmieniłam zamiary i zajęłam się problemem miejsca do spania. Zdecydowałam zaryzykować i spróbować konfrontacji z ludźmi. Dla swoich potrafili być dość uprzejmi, a poza tym pozbyłabym się dwóch kłopotów za jednym zamachem.
Przelazłam przez drewniany płot na przyjaźnie wyglądającą posesję z zadbanymi grządkami pełnymi kwiatów i przystrzyżonym trawnikiem. Nad domem pochylała swe gałęzie niemłoda już brzoza. Białe ściany ładnie komponowały się z brązowym dachem, w oknach zawieszone były koronkowe firanki, jednak w pokoju po prawej paliło się światło. Wstąpiłam na kamienne, podniszczone schodki i zapukałam trzy razy w jasne, drewniane drzwi. Z początku odpowiedziała mi pełna napięcia cisza. Następnie zaszurały czyjeś stopy i otworzyły się one, wylewając na soczysty mrok kubeł białego, dziennego światła.
Przyglądała mi się staruszka w żółtawej piżamie, trzymająca drżącą dłonią za klamkę. Siwe włosy upięła w ciasny kok, nosiła również granatowe kapcie. Tyle zauważyłam na pierwszy rzut oka.
— A czegóż tu panienka szuka? Chodź, moje dziecko...Jejku, aleś ty zimna. - zaprosiła mnie gestem do środka. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Wnętrze jej domu przypominało mi te z mojego świata. Dzięki temu poczułam się jeszcze lepiej.
— Usiądź tu - wskazała ręką na stary, zielony fotel - a ja zaraz przyniosę ci jakieś ubrania. Naprawdę, dziecko, skąd ty się urwałaś? - nie słuchałam jej zbyt uważnie, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. Gdy już siedziałam wygodnie w odrobinę za dużych dżinsowych spodniach i pomarańczowej bluzce, popijając herbatę, kobieta usadowiła się naprzeciwko mnie, złożyła ręce na kolanach i stanowczym, przenikliwym głosem oznajmiła:
— Nie zadzwonię na policję. - wywnioskowałam, że jest to raczej dobra dla mnie informacja. - Jeżeli tylko opowiesz mi wszystko o sobie i swojej historii. Jak się nazywasz? Skąd pochodzisz? Dlaczego uciekłaś? Czy tego chcesz, czy nie, pomogę ci. Nie mam nic więcej ważniejszego do roboty...Tak. Dzieciaki szybko wyfruwają z gniazda. - westchnęła na koniec. Wzięłam więc głęboki wdech i zaczęłam powoli opowiadać, a właściwie totalnie improwizować:
— Mam na imię Notte...Notte Clisford. - dodałam nazwisko z dokumentów, aby zabrzmiało to bardziej wiarygodnie. - Ostatni raz obudziłam się w pobliskim lesie, i niczego więcej nie mogę sobie przypomnieć. Co to za miejsce, świat? Dlaczego tu jestem? I zawędrowałam tutaj.
— Doprawdy, krótka historia, ale naprawdę ciekawa. Wylądowałaś w Shrewsbury, w Anglii. - jakieś miasto w jakimś kraju...zapewne. - A...
— Wie pani coś może o...podróżowaniu między światami? - przerwałam staruszce. Skrzywiła się ze zdziwieniem.
— Podróżowaniu między światami? Dobrze się czujesz, dziecko? - a więc żaden zwykły człowiek nie jest w stanie odpowiedzieć mi na najważniejsze pytanie...przynajmniej wiem, że to niecodzienne zjawisko, a w takim razie z pewnością nie przypadek.
— Nieważne...A jak się pani nazywa?
— Ami Shirley.
Ami Shirley. Ami. Ami...to imię obiło mi się w watasze srebrnego chabra o uszy! Wstałam gwałtownie, podeszłam do niej i ujęłam jej dłonie.
— Ami, jeżeli mnie słyszysz, wiem, że jesteś gdzieś tam...proszę. - rzekłam błagalnie, jednak rozmówczyni cofnęła się z przestrachem i najwyraźniej mimo wszystko nie dotarło do niej znaczenie mych słów.
— Dziecko, naprawdę idź już do łóżka. Jesteś wyczerpana. Jutro porozmawiamy, obiecuję. - postanowiłam ulec wreszcie opadającym powiekom. W takim stanie wolałam nie zajmować się ważniejszym sprawami. Zrezygnowana powlokłam się do mojej tymczasowej kwatery i padłam na miękki materac, po czym owinęłam się szybko kołdrą. Zanim sen całkowicie mnie zmorzył, usłyszałam jeszcze parę wypowiedzianych szeptem przez kobietę słów:
— Max...więc to nie był sen.

~Wczesnym rankiem~

Na dworze było jeszcze ciemno, kiedy otworzyłam oczy. Prędko wstałam z łóżka i ogarnęłam codzienną toaletę. Nabazgrałam kilka zdań wyjaśnienia na znajdującej się na stoliku obok karteczce i otworzyłam okno. Z miłą chęcią wzięłabym jeszcze jakieś wierzchnie okrycie, ale nie zamierzałam ryzykować obudzenia staruszki. Wyskoczyłam z łatwością na zewnątrz i ponownie znalazłam się na ulicy. Odeszłam trochę od tamtego miejsca. Długo maszerowałam niespiesznie tą drogą, zastanawiając się nad dalszym planem działania. Musiałam znaleźć jakiś zbiór danych osobowych i odszukać znajome miana, ale cała społeczność była jeszcze w łóżkach, w zaciemnionych sypialniach, nienawykła do wstawania wraz ze wschodem słońca i niegotowa do działania, w związku z czym nie miałam pod ręką żadnego przechodnia. Szłam przed siebie, w stronę centrum miasta; wnioskowałam i trochę wyczuwałam instynktownie, że tam położone muszą być ważniejsze ośrodki, do których taka kolekcja się zaliczała. Powoli przestrzeń stawała się coraz ściślej zabudowana. Co chwila się zatrzymywałam, z otwartymi szeroko oczami przyglądając się najróżniejszym przedmiotom, oglądając, dotykając, podziwiając. Skręcało mnie z głodu, jednak z całych sił starałam się zdusić to w sobie i skupić na poszukiwaniach. Dotarłam do serca miasta w momencie, kiedy drogi zaczęły się zapełniać ludźmi, jak zdążyłam się domyślić, spieszącymi ku swym codziennym obowiązkom. Nikt nie zwracał na mnie zbytnio uwagi, tylko jeden facet rzucił drwiąco, czy mi przypadkiem nie zimno. Zignorowałam go - nie od dziś wiadomo, że większość tej cywilizacji ma zdegenerowany ośrodek odpowiedzialny za inteligencję, a w dodatku natura poskąpiła jej solidnego, normalnego okrycia.

Na rogu ścieżki zderzyłam się z jakimś mężczyzną, niewiele ode mnie starszym, ale jednak dorosłym. Przez ułamek sekundy mignęła mi brązowa, rozpięta, skórzana kurtka, ciemna bluza, blond włosy i ostre rysy twarzy, jednak przede wszystkim usłyszałam pełne irytacji mruknięcie:
— Niech to...Byle to załatwić, wrócić do lasu i zapomnieć o tym przeklętym świecie.
Wrócić do lasu. Wrócić do lasu. - natychmiast odwróciłam się i odnalazłam wzrokiem osobliwego nieznajomego. Zaczęłam iść za nim z powrotem, stąpając niemalże bezszelestnie, by nie wykrył mojej obecności. Nie spuszczałam z niego spojrzenia nawet na moment, by nie stracić kogoś tak cennego z oczu.
Wszedł wreszcie do baru po prawej. Postanowiłam odczekać chwilę. Stoliki i krzesła były jeszcze puste, właściciel przybytku polerował ladę na błysk. Zamienił z przybyszem parę słów i wrócił do pracy. Wzięłam głęboki wdech i pewnym krokiem weszłam do środka.
— A czegóż tu panienka szuka? - rzekł głośno z tajemniczym uśmiechem barman. Nie zwróciłam na niego uwagi i podeszłam do blondyna, który zdążył już wstać. Z wyglądu nie przypominał mi żadnego z członków watahy, ani mojej, ani srebrnego chabra, ale nie miałam najmniejszych wątpliwości; oprócz jego słów było w nim coś zwierzęcego.
— Muszę z tobą porozmawiać. - oświadczyłam, poprawiając włosy. Na jego twarzy zagościł dziwny uśmiech, jakby nagle go olśniło.
— Jak sobie życzysz. - poszliśmy do pomieszczenia obok. Zamknęłam za nami drzwi i stanęłam oparta o nie, aby zablokować możliwość ucieczki - w środku nie było okien.
— A więc? - mruknął nieznajomy.
— Jak dostałeś się do tego świata i co w związku z tym wyprawia się po drugiej stronie? - walnęłam prosto z mostu. Teraz byłam już pewna, że nie pomyliłam się co do jego osoby - tylko dlaczego zareagował na to właśnie tym histerycznym śmiechem, zamiast normalnie wyjaśnić sprawę? Czując, że nie jest to nikt przyjazny mej osobie, napięłam lekko mięśnie i zebrałam całą swą czujność.
— Ach, Notte...Nigdy bym nie przypuszczał, że to właśnie ciebie spotkam jako pierwszą. - w głowie zaczynał mi się tworzyć mętlik. Wtem blondyn niespodziewanie rzucił się do przodu, wymierzając cios prosto w głowę albo klatkę piersiową, jednak trafił jedynie w moją rękę; w porę uskoczyłam w bok, a następnie odbiłam się w jego stronę, uderzając całym ciężarem ciała. Mężczyzna zachwiał się i cofnął, przerywając walkę.
— To za mojego ojca! - warknął, podczas gdy rozmasowywałam ramię. Prychnęłam w jego stronę, prostując się niczym struna. - Mam ważniejsze sprawy na głowie, więc krótko mówiąc: przyzwyczaj się do swojego nowego domu i baw się dobrze! - zbierał się do odejścia.
— Oddawaj sprzęt. - syknęłam jadowicie, zaciskając mocno palce na jego ręce. Zaczęła się kilkuminutowa szarpanina, lecz ostatecznie wygrał starszy i silniejszy osobnik. Coś wypadło przy okazji z jego kieszeni na podłogę, rozbijając się w drobny mak.
— Szlag. - mruknął, zbierając części. Udało mi się zabrać ukradkiem jedną z nich i schować w kieszeni. Odwrócił się jeszcze w drzwiach: - Zadarliście z niewłaściwym wilkiem, Chabry.
Wlokłam się drogą, miętosząc w dłoni swoją zdobycz, lecz dziwny metalowy zawijas ze sprężynką niewiele mógł mi powiedzieć. Nie zamierzałam się jednak poddawać. Pod wpływem impulsu weszłam do pierwszego lepszego sklepu, zamierzając zrealizować swój pierwszy plan na ten dzień. Zamierzałam już zadać pytanie osobie za ladą, lecz nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa.
— Lukas! - oznajmiłam wreszcie głośno.
— C-co? Zastępuję ojca...Zaraz, skąd znasz moje imię? - chwyciłam oszołomionego chłopaka za rękę i wyciągnęłam na zewnątrz.
— Nieważne. Chodź ze mną. Teraz. Już. Nie mamy wiele czasu. Nic już nie jest ważne, rozumiesz? - wiedziałam już, co robić w takim przypadku.
Popchnęłam lekko nastolatka w stronę lasu. Postaliśmy tak dłuższy moment, dopóki nie odwrócił się z uśmiechem i wyszeptał:
— Notte. - również się uśmiechnęłam. Nie mogłam trafić na lepszego znajomego wilka w takim momencie.
Biegiem wróciliśmy do miasta. Po drodze opowiadałam wszystko towarzyszowi po kawałku. Wpadliśmy akurat w sam środek zamieszania, a dokładniej tłumu zebranego wokół dziwnych rozbłysków światła, odganianego przez znaną mi już grupę w niebieskich mundurach. Z łatwością dzięki swym zwierzęcym umiejętnościom przedarliśmy się przez ten piekielny krąg. Blondyn zaśmiał się jedynie na nasz widok i zaczął powoli otwierać ułożony na ziemi tajemniczy mechanizm. Zacisnęłam zęby i rzuciłam się w jego stronę. Rozpętała się krwawa walka - facet wyjął sztylet, Lukas miał przy sobie znaleziony w trawie nóż. Zadawałam ciosy raz za razem bez opamiętania, w furii. Miałam serdecznie dość całej tej historii. Wyżywałam się w tym pojedynku, równocześnie usiłując dosięgnąć tak zawzięcie chronionego przez przeciwnika sprzętu pozwalającego zakończyć tę maskaradę. Nagle doszedł mnie zduszony okrzyk i jęk tuż obok. Białowłosy chłopak osunął się powoli na drogę. Z otwartej rany w klatce piersiowej tryskała krew, brudząc ubranie. Sama nie do końca rozumiałam, dlaczego bez jakiegokolwiek namysłu osunęłam się na kolana z krzykiem, kręcąc głową, a po policzkach pociekły mi łzy. Świat wokół przestał się liczyć. Jedyna bliska mi istota odchodziła z każdym tchnieniem. Jak w malignie przyłożyłam ręce do ciała Lukasa, uciskając je bezsensownie. Zaczął w nie wnikać sączący się z moich dłoni mrok. Przerażona, nie byłam w stanie tego opanować ani nawet oderwać wzroku. Zaczynał krążyć w jego żyłach, tamując w ten sposób upływ krwi, a mnie osłabiając. Odzyskał przytomność. Świadomość obecności wroga w pobliżu powróciła. Podniósł z ziemi swój mechanizm, szykując się do powrotu. Pokręciłam znowu bardzo wolno głową z uśmiechem.
— Nie. Już nikt tam nie wróci. - wysyczałam, jednym ruchem wyjmując pistolet i przeszywając napastnika kilkakrotnie. Jednocześnie zaczynałam tracić trzeźwość umysłu. Wszystko spowijał gęsty, śmiertelny mrok...Coraz ciaśniej...Chęć mordu paliła żywcem...
Obudziłam się z krzykiem, oddychając ciężko. W progu pojawiło się kilka wilków, zwabionych odgłosem. Leżałam bez ruchu, z wzrokiem wbitym w przestrzeń i pustką w umyśle.

KOOOONIEC

Od Wrotycza CD Caeldori

- Ależ oczywiście - skłoniłem się - czego jeszcze nie widziałaś, Caeldori? - zapytałem, a wadera przywołana swoim imieniem instynktownie spojrzała na mnie. Szybko jednak zmiarkowała się co robi i odsunęła wzrok. Ja zrobiłem to samo, odruchowo uciekając od możliwości sprowokowania kolejnej fali strachu u tej, która sprawiała wrażenie duszyczki już nieco bardziej oswojonej z naszym towarzystwemーi ze mną. Nie, nie zamierzałem tego zaprzepaścić tak łatwo.
I tu cynk. Dlaczego te słowa wpadły mi do głowy? Dziwnym trafem dotychczas chyba zawsze gdy chciałem zmienić swoje postępowanie w jakimś zakresie i usłyszałem w swoim umyśle coś w rodzaju "już nigdy", "na pewno nigdy więcej nie", czy chociażby "nie zamierzam tego zaprzepaścić" działo się coś niemal dokładnie odwrotnego, co zmuszał mnie prędzej czy później do kapitulacji względem swoich niedoskonałości lub rozterek i moralnie wątpliwych wyborów w moralnych dylematach.
- Nie widziałam... - niepewnie popatrzyła na Paletkę, jakby szukając pomocy. Ach, no pewnie. Przecież nie znała tych terenów, w sumie mogłem domyśleć się tego wcześniej. No cóż, najwyżej będę jakoś ratował sytuację, może chociaż nie pomyśli, że jestem wariatem. Choć trochę jestem, przyznaję.
- Nie byłaś jeszcze w Borach Dworkowych, Caeldori - odpowiedziała przyjaźnie Paletka - braciszku, zaprowadź tam proszę naszą nową członkinię. Powinna poznać całe terytorium.
- Zapraszam - uśmiechnąłem się do wadery, starając się zachować pozory zwyczajnej uprzejmości - nie wiem, czy zdążyli ci już o tym powiedzieć, ale Bory Dworkowe to ziemie przyłączone do Watahy Srebrnego Chabra na mocy układu z dawnych lat, zawartego pomiędzy parą ówczesną alfa tejże watahy oraz Watahy Wielkich Nadziei - zagłębiłem się w opowieść, na chwilę skupiając się na swoich słowach - nasza historia jest naprawdę bardzo ciekawa.
Wilczyca szła obok mnie, wydając się coraz bardziej odprężona. Znalazłem chyba sposób na to, aby poczuła się w miarę swobodnie w moim towarzystwie. Postanowiłem starać się nie zwracać uwagi na rozmówczynię, a jedynie na to, co miałem jej do przekazania. Pomysł świetny, prosty, a w sumie dosyć logiczny. To przecież miałem robić od początku.
- Zaczyna padać - spojrzałem w górę. Znad chmur posypały się drobne, białawe drobinki lodu. Niecodzienny widok śniegu. A może to bardziej grad - schowajmy się na chwilę w jaskini. Może zaraz przejdzie.
To mówiąc wdrapałem się na pagórek, nad którym wisiała pokaźna płachta iglastych gałęzi świerków, pod którymi z łatwością mogliśmy się schować. Gdy już tam byłem, podałem łapę Caeldori z zamiarem wciągnięcia jej na miejsce. Ta jednak z przestrachem lub niechęcią cofnęła łapę. Uśmiech zniknął z mojego pyska.
- Caeldori? Mogę cię prosić?
- Ja po... postoję tutaj.
- Hm... - rozejrzałem się, wpadając na nowy pomysł - trochę mało tu miejsca... wejdź, proszę. Ja poczekam na dole - to mówiąc zeskoczyłem z pagórka i zamiast podać łapę, podstawiłem pod nogi Kwiatuszka spory kamień, po którym z łatwością mogła wejść na podwyższenie.
- Nie było potrzeby - zrobiła smutne oczy, jakby czuła się za coś winna.
- Była - odparłem stanowczo - nie będziesz stać przecież w deszczu.
To powiedziawszy usiadłem na dole, opierając się plecami o pagórek. Caeldori zajęła miejsce nade mną, wpatrując się w migoczące drobinki spadające z nieba. Przez chwilę oczekiwaliśmy w ciszy, aż pogoda się poprawi.

< Caeldori? >

Od Caeldori CD Wrotycza

Mimo chęci obserwacji nowych znajomych podczas polowania, źle się z tym czułam na duszy. W ofierze widziałam stworzenie mające przed sobą jeszcze długie życie, które zaraz zostanie zerwane niczym mały kwiatek przez nieostrożnego idącego wędrowca. Dla niego to nic, kolejna roślinka.
Zacisnęłam powieki i wolno się wycofałam się ku skromnemu skupisku drzew. Tam usiadłam biorąc głębszy wdech i starałam się skupić zmysły, zwłaszcza słuchu na czymś innym. Nie ruszając się, w którejś chwili usłyszałam cichy szelest. Po otwarciu oczu, niecały metr od siebie ujrzałam zająca. Był młody, z oczu biła mu desperacja. Czy i on szukał pożywienia?
-Nie bój się przyjacielu- szepnęłam.- Pomogę ci.
Wolny ruch długiego ogona ku stworzeniu, nagle wyrósł krzak, którego pędy bogato rozwinęły się na ziemie, gdzie jeszcze chwile temu leżał śnieg. Nastawił uszy, ruszając noskiem podczas badania tego krzaczka.
-Nie zrobię ci krzywdy. Zjedz śmiało.
Uszaty chyba wyczuł, że naprawdę może spokojnie podejść, ponieważ zaraz zaczął zjadać przywołane dobrodziejstwa. Po ponad minucie cofnął się spoglądając na mnie. Uśmiechnęłam się.
-Do zobaczenia mały.
Zastrzygł uszami i pokicał z wielką prędkością ku swemu celowi. Dobrą chwilę później usłyszałam kroki, więc pewnie rodzeństwo wrócili z polowania. Wyszłam im na ponowne spotkanie, chyba mnie szukali.
-O, tu jesteś- odezwała się Palette.- Skoro znowu jesteśmy razem, zanieśmy jedzenie do jaskiń.
Bez słowa, ruszyliśmy. Zamiast rozmowy, wolałam obserwować i słuchać ich, próbując określić poziom zżycia się brata z siostrą. Na tyle, ile zdążyłam zauważyć, byli bardzo blisko z sobą...
Pod jaskiniami, dowiedziałam, że znaleziono 3 różnej wielkości jaskinie, z których mogłam sobie wybrać swoją. Od razu podeszłam do małej, wiedząc, że ta będzie moja. Właściwie to gdy tamci poszli zanieść pożywienie, ja weszłam do siebie, gdzie momentalnie rozkwitnęło całe mnóstwo kwiatów. Czując ciepło w sercu, radośnie wyszłam i znowu spotkaliśmy się w trójkę. Wadera zwróciła się do brata.
-Wrotycz, mógłbyś pokazać Caeldori resztę terenów?

< Wrotycz? >

Od Wrotycza CD Caeldori

- Źle się czujesz? - zapytałem z troską, której nie spodziewałem się nawet po sobie samym. Potem szybko ucichłem, nie chcąc niepotrzebnie zwrócić na siebie i na to zbytniej uwagi pozostałych.
- Nie lubię brać bezpośredniego udziału... I nie umiem polować - powiedziała, a raczej mruknęła smętnie Caeldori po chwili milczenia. Westchnąłem cicho. 
Gdy w końcu znaleźliśmy odpowiednie cele, które mogłyby zostać schwytane, Palette zatrzymała się w pół kroku i szepnęła do towarzyszki:
- Nie musisz polować, jeżeli nie chcesz. Pójdziemy sami, a potem odnajdziemy się w razie, gdyby coś poszło nie tak i będziemy musieli gonić stado.
Caeldori skinęła głową, nadal w milczeniu.
- Chodź, Wrotycz - skinęła głową w moją stronę. Oderwałem wzrok od Caeldori, na której spoczywał on bezmyślnie przez ostatnią chwilę i ruszyłem za siostrą, zostawiając waderę samą.
Przez krótki czas goniliśmy stado saren, by następnie zaatakować z dwóch stron zwierzę biegnące jako ostatnie. To było szybkie i tanie zwycięstwo. Nawet nie zdążyliśmy się zmęczyć.
Ciągnąc za sobą zdobycz wróciliśmy w miejsce, gdzie miała czekać na nas owa urocza, niepolująca duszyczka. Ku naszemu, a być może tylko mojemu zdumieniu, nie zastaliśmy Kwiatuszka na wcześniej umówionej pozycji. Potoczyłem błędnym wzrokiem wokoło w nadziei, że ją dostrzegę. Musiałem wyglądać dosyć bezradnie, bo Palette wtrąciła uspokajającym głosem, próbując się uśmiechnąć:
- Caeldori pewnie odeszła kilka kroków... znajdziemy ją szybko. Przecież nic nie miało prawa się jej tutaj wydarzyć.
Przytaknąłem niechętnie. Byłem w stanie uwierzyć, że znudziło jej się czekanie na nas, nawet jeśli nie musiała siedzieć tutaj zbyt długo, nie mogłem jednak być pewien, że w pobliżu nie grozi jej nic złego.
- Chodźmy - teraz z kolei to ja pociągnąłem za sobą siostrę, z biciem serca idąc szybko przed siebie. Na moment przymknąłem oczy i wciągnąłem powietrze do płuc. Wszędzie zapach zaginionej był równie intensywny.

< Caeldori? >

niedziela, 30 grudnia 2018

od Etain

Właśnie byłam w trakcie porannej przebieżki, kiedy zaskoczył mnie obcy głos. Nie chcąc od razu rezygnować z tak przedniej rozrywki, zwolniłam tylko kroku, strzygąc uszami i rozglądając się wokół z dozą zdziwienia we fioletowych oczach. Ujrzałam obcą waderę o podobnym do mojego, brunatnym ubarwieniu, chyba trochę niższą ode mnie. Błyskawicznie zmniejszyła dzielący nas dystans i, truchtając teraz obok mnie, zapytała:
- Kim jesteś?
- A ty? - rzuciłam odruchowo.
- Spytałam pierwsza.
- Po co mam przedstawiać się nieznajomej, i to takiej, której wcale nie mam ochoty poznawać?
- Musisz. Tak się składa, że jestem stróżem tych terenów.
Zdziwienie jeszcze wyraźniej wymalowało się na mojej twarzy.
- To znaczy jakiś leśny duszek? Stróż puszczy?
- Nie. - parsknęła w dziwny sposób, może zmęczona biegiem. - Stróż terenów Watahy Srebrnego Chabra.
- I moje imię Tobie po co?
- Sprawdzam, czy nie jesteś zagrożeniem.
- Po imieniu? - odwróciłam od niej wzrok, nużąc się już tą wymianą zdań, o którą wcale nie prosiłam. Patrzyłam przed siebie, na drzewa, które mijałam.
- To tylko formalności. I tak muszę zabrać cię do Alfy.
- Po c...
- Porozmawiasz z nim. Wyjaśnisz cel wizyty na tych terenach. - ucięła szybko, wyraźnie zmęczona kolejnym pytaniem z jednej serii.
- Jakoś nie mam ochoty.
- Wystarczy. - w jej głosie nie słychać było gniewu, można było raczej wyczuć, że chce tylko spełniać swoje obowiązki. 
Pewnie taki też był powód wycelowania lodowego powiewu w moje tylne udo. Szok termiczny spowodował, że kończyną wstrząsnął dreszcz i chwilowo zesztywniała, czym brązowo-biała wadera ucięła mój bieg. Upadłam na ziemię niczym raniona strzałą. Zdenerwowałam się. 
- O ty... - mruknęłam do siebie, kopiąc ją ową łapą.
Zareagowała szybko, posyłając podmuch w moją twarz. Zmrużyłam na chwilę oczy, po czym wyczarowałam pnącza, które owinęły ją ciasno. Jeszcze nie do końca się z nich oswobodziła, a już przyłożyła lodowy sopel do mojego gardła. Widząc, jak poważnie się zrobiło, wybuchnęłam nagle śmiechem. Odwołałam resztę zielonych lin oplatających ciało samicy.
- W porządku, w porządku. Jeśli nie szykujecie zasadzki, to pójdę z tobą.
Ucieszona, skinęła cicho głową na znak zgody. Wskazała mi drogę i ruszyła ze mną, trzymając się dziwnie blisko mojego boku. Po jakimś czasie znaleźliśmy się przed okazałą jaskinią. Moja przymusowa towarzyszka dała mi znak, że mam poczekać, po czym powoli weszła do wnętrza groty, zachowując ostrożność, by nie zaskoczyć nieprzyjemnie jej mieszkańca. Odwróciłam pysk na bok w zadumie. Przez głowę przeleciała mi myśl, czy nie skorzystać z okazji i nie nawiać, ale uznałam, że z pewnością mają tutaj jakieś wojsko i zaraz ktoś ruszyłby w pościg. Przypomniałam sobie lodowy nóż na moim gardle. Trzeba było zaakceptować fakt, że sytuacja robi się poważna. Przez łagodne echo z wnętrza do moich uszu dobiegało może co drugie słowo rozmowy dwóch wilków. Poznałam po głosie, że rozmówca mojej nowej znajomej rzeczywiście był samcem. Po tym, jak zwrócił się do owej wadery dowiedziałam się, że jej imię brzmi Aisu. Zapytałam sama siebie, czy to może być przydatna wiedza. Po krótkiej wymianie zdań tych dwojga zostałam zaproszona do środka. Samiec Alfa Watahy Srebrnego Chabra, którego ujrzałam po przekroczeniu wejścia, okazał się być mniej więcej w moim wieku. Miał białe futro i jasne oczy zdradzające pewną łagodność i dziwną nieobecność. Widywałam podobne króliki. Wpatrywał się we mnie, a ja ze zdziwieniem stwierdziłam fakt, że nigdy nie spotkałam się z żadnym przywódcą stada. Zastanawiałam się, jak się do niego zwrócić.
- Panie Alfo... - podjęłam bez większego przekonania. - Nazywam się Etain i naprawdę nie rozumiem, dlaczego koleżanka chciała Cię niepokoić. Według mnie nic wielkiego się nie stało.
- Skąd przyby... - zaczął, jednak ja ciągnęłam dalej swoje.
- W sumie to może ja sobie już pójdę...
- Ale przecie...
- Mi tam na waszych dobrach wcale nie zależy, mieszkajcie, gdzie chcecie, polujcie, na co chcecie...
- Czy mogłaby...
Odwróciłam się w stronę wyjścia.
- Ja już pójdę, dobrze? Przepraszam za kłopot.

< Zawilec? >

Nowy członek!


Etain - medyk

Od Caeldori CD Wrotycza

Wychodząc na polowanie, druga wadera, która przybyła, musiała nas opuścić. Ponoć coś nagłego i ważnego wypadło jej i odeszła nieco przygaszona. Tak właśnie szłam z dwójką rodzeństwa, które zagadywało na neutralne tematy, aż w końcu Wrotycz się odezwał.
-Nie to, że podsłuchiwałem- zaczął, co zaraz wadera idąca obok posłała mu surowe spojrzenie,- ale gdy Mundus pytał cię o pełne imię...
-Chodzi o Caeldori Hime?- Spytałam się o dziwo zwyczajnym tonem głosu, co zaskoczyło ich, zaraz skupiłam ich uwagę na sobie. Zawahałam się, opowiedzieć im o sobie? W odpowiedzi kiwnął głową a Palette na razie tylko się przysłuchiwała.- To w sumie moje pełne imię ale wolę samo Caeldori.
-Skąd tytuł Hime?- Spytała się trójogoniasta dając znać, żebyśmy usiedli. Widząc moje zmieszanie, dodała- nie musisz mówić wszystkiego. Ot, zwykła ciekawość.
-W sumie lepiej, że to my cię pytamy. Koleżanka z wcześniej jeszcze zrobiłaby przesłuchanie- rzekł Wrotycz mając na myśli tą waderę z wczoraj i dziś.
-Macie ochotę tego słuchać?- Spytałam niepewnie, jednak ci kiwnęli głowami. Westchnęłam i zaczęłam starannie dobierając słowa, by mogli zrozumieć to, co zaraz im przekaże.- Mówiąc najprościej, tytuł wziął się z tego, że wyszłam na świat z Królewskiego Kwiatu.
Palette patrzyła na mnie zaciekawiona, Wrotycz chyba trochę się zgubił bo cały czas we mnie się wpatrywał, aż bałam się czy mruga i nawilża oczy.
-Dosłowne znaczenie dziecka kwiatów?- Zażartowała wadera, na co lekko się uśmiechnęłam.
-Coś w ten deseń. W moich rodzinnych stronach, wszyscy rodzimy się z Kwiatów. Para kochająca się i chcąca mieć kolejne pokolenie, łączy się w taki, dajmy na to, jeden Kwiat lub więcej. Chociaż sami wówczas umierają, ich dzieci przychodzą na świat wkrótce, wówczas wszyscy się radujemy.
-O tej rasie jeszcze nie słyszałam. Możesz opowiedzieć więcej?- Zapytała życzliwie nowa znajoma. Jej brat nie powiedział nic, dalej się we mnie wpatrywał.
-Co do tego tytułu... Czasami zdarza się, że powstaje rzadka odmiana, nazywana Królewskim Kwiatem, urodzony wilk z takiego typu automatycznie dostaje królewskie miano. 
-Czyli można ująć, że jesteś księżniczką tego zgromadzenia. 
-Tak- potwierdziłam czując lekkie zakłopotanie.
-To znaczy, że miałaś predyspozycje do władania innymi?
-Nie!- Odparłam szybko po czym zaraz trochę ściszyłam głos.- Nie mamy przywódcy, tylko coś jakby starszyznę. Starsze wilki zajmują się młodszymi, taka harmonia. Zresztą, w moim i 3 następnych miotach przy których uczestniczyłam, było łącznie 10 królewskich wilków. Tytuły po prostu oznaczają, że trafiliśmy na świat z niespotykanego Kwiatu, czasami też mówią, że mamy jakieś moce. Nie zdarzają się zbyt często, tylko czasem w królewskich odmianach- mówiąc to, spojrzałam w dół jak figlarny bluszcz zaczął mnie łagodnie oplatać, niczym łaszący się kot. Odchrząknęłam nie czując się zbyt pewnie.- Czy mogę na razie przestać mówić? Niezbyt...
-... lubisz o sobie opowiadać- dokończyła znowu wadera.- Nie ma problemu. To może wrócimy do kwestii polowania?
-O-och- przypomniałam sobie o tym.- Mogę obserwować was z daleka?
-Źle się czujesz?- Zapytał natychmiast Wrotycz. Uciekłam wzrokiem.
-T-to nie to. Nie lubię brać bezpośredniego udziału... I nie umiem polować- dodałam po chwili już bardziej mamrocząc. No co? Nie umiem polować i jest mi z tego powodu przykro/wstyd. 

< Wrotek? Kwiatuszek to typ pacyfisty XD >

Od Wrotycza CD Caeldori

- O tak... - uśmiechnąłem się ciut tępo - wyglądasz zupełnie inaczej niż większość z nas, Caeldori.
- Tu ma rację, ale czas chyba spać. Moi kochani, odwiedzicie nowo przybyłą jutro - przerwała moja siostra - teraz musi odpocząć.
- Oczywiście - druga wilczyca, która kilkanaście minut temu z entuzjazmem pogrzebała moje plany, przytaknęła, jakby sobie o czymś przypomniała i dodała - dobranoc, Caeldori!
- Dobranoc - powtórzyłem spokojnie, wbijając wzrok w waderę. Ta obdarzyła mnie przelotnym spojrzeniem. Wyglądało to, jakby pomimo strachu chciała sprawdzić, czy się jej przyglądam. Opuściłem wzrok, złoszcząc się na siebie w myślach za to świdrujące spojrzenie. Nie powinienem tak się w nią wślepiać. To tylko jeszcze bardziej ją przestraszy. Na dziś dość już wrażeń, niech śpi. Niech spokojnie śpi.
Pomimo późnej pory pokonałem truchtem ładnych kilkanaście kilometrów, aby z powrotem dotrzeć do siedziby ligi. Później dosyć długo nie mogłem zasnąć, cały czas myśląc tylko o tym, że jutro znów odwiedzę Paletkę w jej jaskini i... może jakoś bliżej poznam naszą nową członkinię. Same te plany dawały mojemu sercu jakieś przyjemne ciepło.
Z samego rana wyszedłem z naszej siedziby nic nikomu nie mówiąc i ruszyłem biegiem na północ naszych terenów. Biegłem tak dosyć długo, zatrzymałem się dopiero kilkaset metrów od celu. Dalszą część drogi przebyłem wolniejszym krokiem, aby nie dać po sobie poznać pośpiechu. Przecież przyszedłem tylko odwiedzić jedyną bliską rodzinę, czyż nie? Nie, chyba nie do końca. Ale ćśśś.
W jaskini Palette zastałem ją samą i Caeldori. Zapukałem w ścianę, aby dać znać o swoim przybyciu. Dziewczęta popatrzyły w moją stronę.
- O, Wrotycz - siostrzyczka wyglądała na trochę zdziwioną - wchodź. Cóż to się stało, że postanowiłeś mnie odwiedzić?
W milczeniu spojrzałem na jej śliczną towarzyszkę. Było to jednak krótkie spojrzenie i już po chwili znów popatrzyłem na Paletkę.
- Powiesz coś w końcu?
- Dzień dobry - uśmiechnąłem się. Siostra tylko uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową.
- Siadaj.
Grzecznie usiadłem obok wader i zacząłem:
- Zastanawiałem się, czy nie przydałaby się wam pomoc w polowaniu. W końcu jesteście tylko we dwie, a wilki polują stadnie.
- Nie poznaję cię, braciszku - roześmiała się dostojnie Palette - skąd ta nagła troska? No nic, nieważne. Dobrze, jeśli tak bardzo ci na tym zależy, możemy pójść razem. Musimy się tylko przygotować, daj nam chwilę.
Niestety, zaraz po mnie, w grocie pojawiła się ta sama co wczoraj wadera. Cała trójka zaczęła wesoło rozmawiać i przygotowania trochę się przeciągnęły. Wiadomo, babskie spotkania.
Potem dotarł jeszcze Mundurek, jak zawsze niepostrzeżenie znajdując się obok nas.
- Przepraszam, ja tylko na chwilę - powiedział, zaglądając do środka - muszę zadać naszej nowej członkini kilka pytań.
- Proszę, proszę, Mundusie. Wejdź - uśmiechnęła się Palette - Caeldori, odejdziemy na moment, a wy porozmawiajcie w spokoju. Idziesz, Wrotek? - dotarły do mnie jeszcze jej słowa, ale udałem, że ich nie słyszę. Tymczasem siostra i ta druga usiadły w kącie jaskini, podczas gdy mój przyjaciel oparł się o ścianę i jak to zwykle robił w podobnych sytuacjach, zaczął zadawać wszystkie swoje pytania. Z braku lepszego zajęcia, siedziałem nadal w tym samym miejscu i udawałem, że nie słucham. Choć, muszę się szczerze przyznać, trochę słuchałem.
- Poproszę najpierw o panienki imię - zaczął spokojnie.
- Caeldori Hime - niemal szepnęła wilczyca.
- Hime... - miałem wrażenie, że Mundus przez ułamek sekundy spojrzał z ukosa na Kwiatuszka, lecz pokiwał głową i mówił dalej - nigdy nie honorowaliśmy tytułów nadawanych z urodzenia. Pozwolisz, że zanotuję po prostu Caeldori.
Zadał jeszcze kilka pytań, a gdy skończył, Palette i jej znajoma wróciły, znów zajmując się Caeldori.
Mundurek podszedł do mnie.
- Czekaliśmy na ciebie wczoraj wieczorem, żeby zrobić obchód - powiedział - ale chyba dosyć późno wróciłeś. Ardyt miał jakiś pomysł dotyczący rozbudowy tej części siedziby, w której zamieszkały nasze pierwsze pary. Tak, żeby każda z nich dostała swoją kwaterę.
- Ach, Mundurek i Ardycik zawsze w służbie Ojczyzny, na posterunku - zaśmiałem się - dzisiaj z nim o tym porozmawiam.
- Nie śpieszy się, na razie są u nas tylko trzy wadery ze szczeniętami, miejsca wystarcza. Ale w razie, gdyby coś miało się zmienić, musimy wcześniej o tym pomyśleć. Ale... widzę, że nasz dowódca jest teraz na zupełnie innym stopniu piramidy potrzeb - schylił się i zajrzał mi w oczy.
- Eeej, ucisz się, ptaszyno - prychnąłem, słysząc ironię w jego głosie.
- Przystopuj troszeczkę, radzę ci jako przyjaciel. Nie pożeraj jej wzrokiem, wiesz, czym to się może skończyć.
- Wiem - spuściłem wzrok.

< Caeldori? >

sobota, 29 grudnia 2018

Od Caeldori CD Wrotycza

-Nie chcę przeszkadzać- powiedziałam za wszelką cenę unikając nawiązania kontaktu wzrokowego z Wrotyczem. Zaczęło mnie dręczyć coś nowego, nieznanego. Chorobliwa nieśmiałość przy pierwszych kontaktach tylko się spotęgowała.
-Nie będziesz- zapewnił gorąco basior.- Nie zamierzam dać ci spać pozbawionej schronienia.
-Ja...- zaczęłam z wolna, kiedy nagle dobiegło nas odgłos kogoś śmiejącego się i dyszącego podczas biegu.
-Cześć! Ty musisz być Caeldori? Palette prosiła, bym cię zaprowadziła do jaskiń- odezwała się uśmiechnięta wadera, z trudem łapiąc oddech podczas tego mówienia.
-Można to zrobić jutro, mogę ją przenocować w lidze- odezwał się pewniejszym głosem basior, jedyny w tym towarzystwie. Przybyła tylko na niego spojrzała krzywo.
-Bez urazy ale lepiej by się nie zraziła na start. Zresztą macie tam praktycznie samych basiorów.
-B-basiorów?- Pisnęłam już zestrachana. Tamten niechętnie potwierdził kiwnąwszy głową.
-No widzisz, przyda jej się teraz babskie towarzystwo.- Po czym zwróciła się do mnie.- Mamy teraz małe zamieszanie ale w ramach tego, możesz spać u którejś z wader. Palette prosiła przekazać, że możesz bez problemowo nocować u niej. Zresztą nie dziwię jej się. Wyglądasz na taką kruszynkę- zaczęła się rozpływać wadera, co tylko przyczyniło się do tego, że jeszcze bardziej czułam się mocno speszona.
-I niby kto teraz sprawia, że nowa nie czuje się komfortowo, co?- Mruknął Wrotycz. Druga machnęła łapą.
-Dajże spokój. Może po prostu chodźmy do innych członków? Tam się pomyśli co dalej.
Niepewnie kiwnęłam głową i zaraz w trójkę szliśmy ku innym. Podczas tej trasy czułam na sobie częste spojrzenie Wrotycza, za każdym razem gdy to następowało lekko się rumieniłam. Na miejscu dane było mi zobaczyć znowu młodego Zawilca i własnie wychodzącą z rozmów Palette, która na nasz widok podeszła spokojnym krokiem.
-Miło, że jesteście. Zawilec akurat wspomniał, że jutro załatwi się jaskinię dla ciebie.
-Dź- dziękuję za fatygę- powiedziałam nieco głośniej niż dotychczas.
-Na spokojnie odpocznij sobie u mnie w jaskini, mam dużo miejsca- dodała. Umilkła na chwilę spoglądając za mnie. Pewnie musiała dostrzec ten wyróżniający się ślad ubytku śniegu i przebłysku trawy, po trasie którą szłam. Druga wadera zrobiła to samo.
-Wow, ktoś tu ma bliskie kontakty z wiosną- gwizdnęła po czym spojrzała na mój wiecznie noszony wianek.- Mam propozycję na ksywkę dla Caeldori. Kwiatuszek! Prawda Wrotek, że wygląda jak taka delikatna roślinka?- Zapytała ochoczo spoglądając na basiora. Momentalnie zrobiło mi się gorąco.

< Wrotuś? >

Od Shi CD Zawilca

Gdy biały basior wraz z czaplą się oddalili spojrzałem na mojego towarzysza. 
- Dlaczego skłamałeś?- spytałem.
- Odpowiedź jest prosta druchu. Jesteśmy w połowie wilkami i w połowie smokami. Nasze prawdziwe ja jest jeszcze nie odkryte. Musimy być tacy jak oni. Musisz znaleźć wewnętrzny pokój, by się wpasować.
- A tak po ludzku?
- Eh.... Boje się, że gdy dowiedzą się o tym, że jesteś smokiem/mordercą całej watahy, to nie przyjmą cię. Nie dziwiłbym im się. Jesteś silny, ale nie stabilny. Wewnętrzny spokój jest tym, co potrzebujesz. 
- Ja cię chyba nigdy nie zrozumiem.- westchnąłem. Zauważyłem, że basior i czapla zmierzają w naszym kierunku. 
- Oficjalnie stajecie się członkami naszej watahy. Gratulacje.- oznajmił basior. Seji skinął głową z uznaniem. Ja uczyniłem to samo, lecz wcześniej przewróciłem oczami. Seji skarcił mnie swoim spojrzeniem. 
- Cieszymy się z twej decyzji szanowny alfo.- oznajmił Seji. 
- Witajcie w naszej watasze. Możecie zwiedzić nasze tereny.- odparł alfa.
- Dziękujemy. Za pozwoleniem alfy. Czy możemy już cię opuścić? 
- Tak.- odparł alfa. Seji wskazał mi, że mam podążyć za nim. Tak też uczyniłem. Zauważyłem, że alfa jeszcze chwilę się nam przyglądała, a następnie odwróciłam się do czapli. Gdy zniknęliśmy w gęstwinie lasu Seji spojrzał na mnie. 
- Jesteś strasznie nie taktowny. 
- Cóż poradzić. 
- Z takim zachowaniem możesz zostać wyrzucony. 
- Wataha nie była moim marzeniem.- odparłem spoglądając w bok.
- Ale jest twoim przeznaczeniem. Rozejrzyj się po terenach. Ja muszę coś załatwić. 
- Znów znikasz? 
- Wiesz, że wrócę. Do tego czasu masz dokładnie zapoznać się z terenami. Gdy wrócę oprowadzisz mnie.
- Dobrze. Kiedy masz zamiar wrócić?
- Dziś wieczorem. Spotkajmy się tutaj. 
- Dobrze.- odparłem. Seji zmienił się w smoka i wzbił się w powietrze. Ja natomiast udałem się w głąb lasu. Usłyszałem szelest liści. Rozejrzałem się, ale nic nie zauważyłem. Poczułem lekki niepokój. Po chwili zignorowałem go i udałem się na wycieczkę po terenach WSC. Trwała dość długo. Napotkałem parę wilków po drodze. Jednak nie zaczynałem z nikim rozmowy. Słyszałem ich szepty. Pewnie o mnie. Spojrzałem w niebo. Było już ciemno. 
~Seji!- pomyślałem. Pobiegłem w stronę miejsca, w którym mieliśmy się spotkać. Gdy dotarłem na miejsce Seji wylądował. Zmienił się w wilka. Zauważyłem na jego ciele parę ran. 
- Walczyłeś?- spytałem.
- Nie. Gdy ładowałem trochę się zadrapałem.- odparł Seji. Jednak mi nie chciało się wierzyć w jego słowa. Czułem, że kłamie. Nagle rozległ się szelest. Nastawiłem się do ataku, a Seji spojrzał spokojnie w stronę szelestu. Z zarośli wyszedł alfa wraz z czaplą. Poczułem znów dziwny niepokój.

< Zawilec? >

Od Wrotycza CD Caeldori

Wilczyca szybko cofnęła łapę. Wyglądała na spłoszoną. Nie chciałem jej zawstydzać, a tym bardziej przestraszyć, również cofnąłem więc swoją, nie dając po sobie poznać zmieszania.
- A więc ten, siostrzyczko - odezwałem się energicznie, aby tylko zmienić temat. Na chwilę umilkłem, zorientowawszy się, że nie bardzo pamiętam, co powiedziała Palette zanim przedstawiła mi tą śliczną istotę. Była bowiem po prostu śliczna. Poza tym wydała mi się delikatna, a takie piękno  u wadery ceniłem najbardziej - dobrze będzie, jak przyjdziesz szybko... - znów przerwałem. Nie chciałem, by zabrzmiało to obcesowo, czy zbyt bezpośrednio, ale nagle najdroższa kobieta w moim życiu odeszła na chwilę na drugi plan, a mi zależało, aby bliżej poznać jej nową znajomą. I moją nową znajomą.
- Przecież powiedziałam, za moment pójdę - odrzekła stanowczo - muszę jeszcze odprowadzić Caeldori do jej nowego domu.
- A może... ja mógłbym to zrobić? - zaproponowałem ochoczo - wiesz, to naprawdę ważne sprawy. Jesteś tam potrzebna, a za przewodnika mogę robić nawet ja - uśmiechnąłem się niewinnie, chyba trochę nieświadomie grając na ambicji siostry. No cóż, pomimo prostolinijnej i dosyć nieskomplikowanego charakteru, musiałem się kiedyś tego nauczyć.
- Jak wolisz - westchnęła - tylko nie zostaw jej gdzieś w środku lasu. I nie zrób niczego głupiego - popatrzyła mi uważnie w oczy.
- Daję radę zarządzać całą ligą, dam radę i z jedną duszą - odpowiedziałem, nie kryjąc radości.
- Proszę, nawet mi nie przypominaj, chcę cię lubić.
Paletka odeszła, a ja wyprostowałem się pewnie i stanąłem obok nowej wilczycy. Muszę przyznać, że czułem się trochę jak magnes, a Caeldori była w tym przypadku wyjątkowo przyciągającą lodówką. Ale niestety zimną lodówką. Lodowatą jak lód.
Szliśmy więc, praktycznie nie odzywając się do siebie. Cały czas chciałem coś powiedzieć, cokolwiek, żeby chociaż usłyszeć jej głos, jednak wszystko wydawało mi się zbyt błahe, niewarte zaczynania tematu.
Wreszcie znalazłem odpowiedni temat. A raczej temat znalazł się sam. I to dobry.
- Właściwie... - popatrzyłem na waderę, która zadrżała. Zakończyłem więc ciszej, prawie szeptem - gdzie chcesz mieszkać na naszych terenach? Zawilec już coś mówił?
Moja rozmówczyni pokręciła głową.
- Nie widziałaś jeszcze całych naszych terenów, prawda?
Znów zaprzeczyła w milczeniu. Ze zrezygnowaniem usiadłem na ziemi. Nie przypominała mi się żadna wolna jaskinia, w której mogłaby przenocować choć dzisiaj. A robiło się już naprawdę ciemno.  Przez chwilę myślałem, co dalej. Palette zniknęła a gonienie jej po lesie byłoby pewnie bezcelowe.
I co teraz, Wrotku? Znowu coś nie wyszło, weź ty tylko w czymś zamocz paluchy zaraz schrzanisz.
- Głupio mi proponować - powiedziałem w końcu - może zechciałabyś przenocować u nas, w lidze?
- W lidze? - nasze spojrzenia spotkały się wreszcie. Przez tą chwilę jej oczy, które oczywiście po sekundzie znów z zakłopotaniem uciekły gdzieś w przestrzeń były jednym, wielkim pytaniem.
- To moja... moi obywatele. Potem postaram ci się to wytłumaczyć - zacząłem myśleć, jak mógłbym opowiedzieć o lidze, aby nie przestraszyć mojej chwilowej podopiecznej jeszcze bardziej. Zostawiłem to jednak na później - będę jednak zobowiązany, jeśli się zgodzisz - skłoniłem się lekko widząc, że na pyszczku Caeldori pojawia się odcień wstydu - jeśli nie masz jeszcze przeznaczonego miejsca na sen, nie mogę zostawić cię samej w lesie. To moja wina, przepraszam. Powinienem był pomyśleć o tym wcześniej.

< Caeldori? Dobra duszyczko? >

Od Palette CD Kurahy

Przymknęłam oczy analizując wypowiedź Kurahy. W pewien sposób spodziewałam się, że poruszy ten temat, zresztą wielokrotnie ukazywał swoje uczucia. Niby nie było nad czym się zastanawiać ale... Westchnęłam po może 4 sekundach.
-To bardzo wspaniałomyślne z twojej strony z tą ofertą- powiedziałam spoglądając jeszcze raz na krajobraz przed nami, nim wróciłam spojrzeniem do niego i ponowiłam mówienie.- Jednak... Nie wiem czy to dobra pora. Nie zrozum mnie źle! Zwyczajnie potrzebuje kilku dni przerwy od tej całej historii z demonem.
-Och. Rozumiem- mruknął.
-Ale- dodałam widząc jego spojrzenie wstając,- po tym okresie czasu, z chęcią przystanę na tą propozycję.
Nie kłamałam, zwyczajnie potrzebowałam przerwy od tych spraw miłosnopodobnych. Nawet jeśli potem byłoby szeptanie, że to mógłby być związek przez przeszłość i doskonałe znanie się, czyli "zwykły związek bez miłości" jakoś miałabym na to wywalone. Prawdę mówiąc, dalej bardzo zależało mi na nim, chociaż to jakoś się... pogłębiło? No cóż, kochałam go na swój sposób.
Nie dane było mi wystarczająco odpocząć od zawiłości. Zaledwie następnego dnia na naszych oczach zmarła matka a wkrótce po niej także i ojciec. Po pogrzebach, gdzie oboje spoczęli obok siebie, starałam się wrócić do "życia" społecznego ale znacznie więcej czasu wolałam przebywać sama godząc się ze stratą tej wspaniałej pary. Oczywiście dałam z początku upust łzom, tyle, że wiedziałam o fakcie konieczności pogodzenia się z tym faktem. Dlatego w samotności układałam myśli i przywoływałam wspomnienia, starając się skupić na byciu tą, która byłaby dumą w oczach rodziców. Uniosłam głowę i prostując się, usłyszałam kogoś z wolna wchodzącego.
-Jak się trzymasz?- Zapytał Kuraha łagodnie siadając obok. Wypuściłam powietrze otwierając smutne oczy.
-Średnio ale trzeba żyć dalej. Rodzice by tego chcieli.
-I waszego szczęścia- dodał, czym ściągnął moje spojrzenie na niego.- Wiesz, że możesz ze mną pogadać jak jest potrzeba.
-Wiem- po czym wydałam z siebie słaby śmiech.- Mówiąc o skupieniu uwagi ze spraw miłosnych nie chodziło mi oto. I nim powiesz, że to nie jest najlepszy moment- dodałam widząc jego chęć powiedzenia właśnie tego,- to czy był kiedykolwiek jakiś dobry?

< Kuraś? >

Od Caeldori

Kiedy mój Kwiat rozkwitł a ja z niego wyszłam, pierwsze co usłyszałam to radosne wiwaty. Kiedy jakaś wadera ze znacznie starszego miotu wzięła mnie na wychowanie, wyjaśniła mi tamten powód okrzyki radości, co zrozumiałam później- na cały tamten miot Kwiatów, jedyna miałam moce. Sprawę poszerzał fakt narodzin z Królewskiego Kwiatu, co dało mi tytuł księżniczki, jedna z wielu na naszej Macierzyńskiej Łące przy wielu książętach.
Stałam się Caeldori Hime.

*

Życie na Łące Matce to był raj na ziemi. Wszystkie wilki się o siebie wzajemnie troszczyły, nigdy nie było kłótni, żyliśmy w harmonii. Z radością witaliśmy nowe wilki z Rozkwitu, z dumą wspominaliśmy tych co odeszli. Zawsze patrzyłam z zafascynowaniem jak dwa wilki łączą się dzięki miłości, tworzą jeden Kwiat lub więcej i tak rodzi im się potomstwo, które będzie pod opieką innych. Jednak dziecko nie mogło poznać swoich rodziców, jeśli oboje narodzili się z Kwiatów - z chwilą "powstania" nowego Kwiatu jako posiadanie potomstwa, rodzice rozsypywali się na płatki, gdzie część zawsze osiadała się na ich dziecku.
Mówiąc krócej - rodzice poświęcali się z miłości i przelewali ją na nowy miot.
Tak również i ja przybyłam na świat.
Kiedy pierwszy raz usłyszałam sposób narodzin nowego pokolenia, posmutniałam, dopiero po czasie odsunęłam żal i żywiłam miłość i dumę do swoich rodziców, których nie dane było mi nigdy poznać. Innym razem spytałam z czystej ciekawości czy można by było poznać swoje dzieci i żyć z nimi. Moja "opiekunka" potwierdziła z uśmiechem.
Był na to jeden warunek. Drugi wilk nie mógł pochodzić z Łąki Matki.
Tak, gdy podrosłam, poznałam Dariena Dariusa. Basiora pochodzącego ze swoistego Stowarzyszenia za moim domem. Pamiętam, że gdy pierwszy raz przybył, uśmiechnął się tak ciepło, że miałam wrażenie jakbym usiadła przy palącym się kominku. Obiecał się o mnie dobrze troszczyć.
I tak robił.

*

Któregoś dnia mój najdroższy przyjaciel, Darien Darius cały dzień chodził skoncentrowany na czymś, czułam to od niego. Wydawała się coś zawzięcie planować. Niestety, nie dowiedziałam się, co mu chodziło po głowie.
Kazał mi jak najszybciej opuszczać Łąkę. Kiedy w pośpiechu to robiłam, zobaczyłam jak zagradzał drogę do mnie wilkowi, od którego biła taka zła siła, że ze sporej odległości czułam strach.
Fobos, jak się okazało, wysłał mi niebezpieczną wiadomość mentalną.
"Znajdę cię i uczynię swoją" przy czym dodał kilka znaczących obrazów.
Fobos ze swoją obsesją na moim punkcie stał się największym lękiem mojego życia.

*

Wolnym krokiem szłam między fałdami topniejącego gdzieniegdzie śniegu. Mimo nadejścia wiosny, jeszcze mogłam wypuszczać kłęby pary przy głębszym oddechu. Mój długi ogon sunął po glebie, a tam dokąd poszłam, zostawiałam ślad rozkwitających kwiatów. Nawet nie wiecie ile radości sprawiała mi wiosna! Chociaż żyłam w harmonii z porami roku, wiosnę najbardziej ukochałam- wszystko ożywiało i kwitło. Jakby nie patrzeć, przypominało mi to o mojej rodzinie, dlatego na pysku pojawił się szczery uśmiech. Nagle w oddali dostrzegłam piękny kolor. Wiedziona ciekawością, skierowałam się tam i łagodnie schyliłam się ku pięknej roślinie. Zapomniałam tylko o jeden, ważnej rzeczy. Powinna byłam się upewnić, czy jest bezpiecznie, prawda? Niestety, zapomniałam o tym. W momencie, kiedy podniosłam wzrok, napotkałam parę czujnych oczu, odruchowo zrobiłam dwa kroki wstecz. Właścicielką okazała się nieprzeciętnej urody trójogoniasta wadera, którą otaczała aura szacunku. Zamiast pytania typu "kim jesteś/ co tu robisz", którego powinnam się spodziewać, padło inne.
-Czy i ty szukasz domu?
-Domu?- Spytałam się samej siebie podnosząc wzrok na niebo przy okazji czując, jak delikatne łodygi kwiatów nieśmiało zaczynały mnie okalać niczym bluszcz. Ponownie spojrzałam na nieznajomą. Intuicja mówiła, że warto. Uśmiechnęłam się leciutko i nieśmiało.- Tak. Chciałabym znaleźć swój dom. Jestem Caeldori.
-Witaj Caeldori, ja jestem Palette- odparła już z łagodnym uśmiechem. Dała znak, bym podążała za nią. Tak oto po 30 minutach oficjalnie zostałam przyjęta przez bardzo młodego alfę i w towarzystwie niebieskowłosej, zaczęłam poznawać tereny nowego domu. Jak to zima, słońce zaczęło szybko się chować, chociaż raptem 2 godziny temu zaledwie poznałam watahę. Palette odezwała się w pewnym momencie zatrzymała się.- Późno się robi, resztę miejsc lepiej przełożyć na jutro.
-Uhm, jak wolisz- odezwałam się cicho unosząc głowę w celu zbadania półtora metrowej skarpy obok mnie kiedy doszły do mych uszu nowe dźwięki.
-Cześć Paletko, szukają cię- głos dochodził właśnie z tej skarpy, dlatego odruchowo spojrzałam właśnie tam. Stał tam ciemny z umaszczenia wilk, spoglądając na mnie zaciekawiony. W jednej chwili poczułam silne uderzenie serca a łapy jakby zrobiły mi się słabe.- Kim jesteś?
-Wkrótce przyjdę, oprowadzam nową członkinię watahy. Wrotycz to Caeldori. Caeldori to Wrotycz, mój brat- przedstawiła nas sobie wdzięcznie wadera. Poczułam się bardzo nieswojo, to pewnie moja nieśmiałość, dlatego zaraz po kiwnięciu głową na powitanie, wzrok mój spoczął na ziemi a łapy zaczęły nerwowo przebierać.
-Miło mi- powiedział wyciągając łapę ku mnie, jednak moja jedyną reakcją było zrobienie dużych oczu i odruchowe cofnięcie się.
-M-mi też- powiedziałam nieśmiało, licząc, że nie wezmą za złe mój lęk.

< Wrotuś? Kwiatuszek już jest! >

Nowy członek!


Caeldori - zielarz

Od Wuwuzeli CD Joeny

Spojrzałam na młodą waderkę. Mała nie wyglądała na szczeniaka, który uciekł z domu, ponieważ rodzice czegoś Jej nie dali, bądź raz krzyknęli. Wręcz przeciwnie, wydawała się pewna swej decyzji, oraz wręcz widać było po maluchu, że potrzebuje opieki i pomocy. 
- Już, już - powiedziałam spokojnym głosem, podchodząc bliżej waderki i obejmując ją łapą. Uwielbiam szczenięta. Mogłabym z nimi rozmawiać całe dnie, co w przypadku dorosłych wilków sprawia mi ogromny problem. - Powiedz mi... jak się nazywasz?
- Joena - łyknęła przez łzy. 
- Dobrze, Joeno. Mnie zaś zwą Wuwuzela. - Usiadłam. - Jesteśmy na terenie watahy do której należę, nazywa się ona Watahą Srebrnego Chabra. Jest tutaj około dwudziestu wilków, w tym kilka szczeniąt. 

Mała spojrzała na mnie wielkimi, załzawionymi oczami. 
- Jesteś może głodna? - zapytałam. Waderka wydawała się być dość chuda, oraz słaba... i na pewno zmęczona. Wybrałyśmy się do mojej jaskini, gdzie dałam Joenie rano upolowanego zająca. Mała po pożywieniu się zaczęła ziewać.
- Prześpij się. - Zaoferowałam. - Później pójdziemy do Zawilca, samca alfa watahy. W razie gdybyś była szukana, to dobrze by było aby wiedział, że tu jesteś.
- A.. nie mogę zostać z Wami? - zapytała. Spojrzałam na małą niepewnie.
- To już nie od mnie zależy niestety. - westchnęłam.

Położyłam się obok samiczki, która po chwili odpłynęła w głęboki sen.

< Joena? >

Od Conquesta CD Aisu

Obudziły mnie delikatne kroki. Zdałem sobie sprawę, że już jest poranek, a nie byłem sam - towarzyszyła mi przecież Aisu. Podniosłem powieki, aby sprawdzić kto zmierza w mą stronę, lecz ku mej uldze była to właśnie wadera. Wadera niosła z dumą w pysku dwa zające.
- Dzień dobry. Śniadanie do łóżka.- zaśmiała się Aisu. Samice położyła zające i spojrzała na mnie z uśmiechem, który także odwzajemniłem.
- Smacznego. - dodała. Uniosłem się powoli, rozciągając się. 
- Oh, dziękuję Ci. - odparłem siadając na przeciw wadery. Czułem się delikatnie głupio, że tak długo spałem, choć przyznam, że postawa wadery zrobiła na mnie wrażenie. Pożywiliśmy się łupem Aisu, który był pyszny i ukoił mój wygłodniały żołądek. Co jak co, ale noc w zimnej jaskini i panująca dookoła pogoda, bardzo działają na mój żołądek, a Aisu zdecydowanie wiedziała co dla mego brzuszka dobre. Ciekawe.
- Dziękuję raz jeszcze za posiłek - uśmiechnąłem się do brązowo-białej samicy, po czym zapatrzyłem się w otchłań za nią. - Hmm..
- Co tam widzisz? - zapytała, po czym obróciła głowę. Otóż, za waderą było wyjście z jaskini, a z niego biło rażące w oczy światło. Śnieg...
Wstałem, po czym wynurzyłem nos z gawry, jak te szczenięta, co świat odkrywają dopiero. Dookoła świat pokryty był grubą warstwą puchu, który niejednych by zachęcał wręcz do spacerów, a mnie osobiście aż przytrzymywał wewnątrz jaskini. Mróz szczypnął mnie w oczy oraz nos, co poskutkowało mym odskoczeniem w tył, do głębi nory. Aisu się zaśmiała widząc to.
- Chyba pora wracać - odpowiedziałem lekko zmieszany, choć delikatnie roześmiany. - Tylko... zimno tam.
- Maruda.. - parsknęła wadera. 
- Masz rację. - po tym stwierdzeniu zaczęliśmy się oboje śmiać. 

< Aisu? >

piątek, 28 grudnia 2018

Od Joeny

Miałam już dość. Mój ojciec ponownie mówił o mnie przykre rzeczy. Jestem dla niego kulą u łapy. Twierdzi, że jestem nikim. Dlatego pewnego dnia uciekłam. Wiedziałam, że źle robię, ale chciałam już mnie spokój. Chciałam znaleźć nowy dom. Taki, w którym będę bezpieczna. Biegłam więc jak najdalej. Miałam łzy w oczach. Słyszałam za sobą głos mamy.
- Joena! Wróć! Skarbie!- ja jednak biegłam dalej. 
- A niech ucieka. Tylko nie licz, że zaczniemy cię szukać!- krzyknął mój tata. Czułam ból i smutek. Dlaczego on tak bardzo mnie nienawidzi? Co ja mu takiego zrobiłam? Proste. Urodziłam się. Tak więc postanowiłam uciec. Nie wiedziałam gdzie biegnę, ale wiedziałam, że jak najdalej od mojej watahy. Zwolniłam tylko wtedy, gdy poczułam ból łap. Musiałam chwilę odpocząć. Zauważyłam, że znajduje się na nieznanych mi terenach. Nie należały on do mojej watahy. Czułam lekki strach. Niepewnym krokiem ruszyłam w głąb. Co chwilę rozglądałam się czy jestem bezpieczna. Nagle usłyszałam szelest liści. Podskoczyłam i zaczęłam nerwowo się rozglądać. Z zarośli wyszła wadera. Była naprawdę piękna. Spojrzała w moim kierunku. Ja spanikowana wskoczyłam w krzaki. Słyszałam jej kroki. Chyba mnie zauważyła. Zaczęłam się bać. Nie znałam jej i nie wiedziałam co ma zamiar ze mną zrobić. 
- Mała?- usłyszałam. Jednak nic nie odpowiedziałam. Strach całkowicie odebrał mu mowę. - Jesteś tam? Nie bój się nie zrobię ci krzywdy.- dodała po chwili. Niepewnie wyszłam z zarośli. 
- Jesteś tu całkiem sama?
- Tak. 
- A gdzie twoi rodzice?
- Uciekłam od nich. 
- Dlaczego? Nie powinnaś do nich wrócić?
- Nie. Nie chcę. Jestem tylko kulą u łapy. Tata zawsze to powtarzał. On jest mną zawiedziony. Nie pobiegł za mną. On mnie nie chce.- powiedziałam. Poczułam jak do moich oczu napływają łzy. Po chwili usiadłam na ziemi. Spuściłam główkę i zaczęłam łkać. 
- On mnie nie chce. On mnie nie kocha. A ja chcę go już więcej nie widzieć. 

< Wuwuzela? >

Od Notte CD Lukasa

Po pewnym czasie ryzyko, że któryś z członków watahy zauważy przedwcześnie moje zniknięcie i mnie wytropi, zmalało praktycznie do zera. Przestałam przedzierać się między splątanymi gąszczami nagich gałązek krzaków i wyschniętych, wysokich łodyg traw, wystających jeszcze spod śniegu, i wyszłam na dość szeroką, leśną drogę, wydeptaną, sądząc po wyglądzie, przed wieloma laty. Rozkoszowałam się ciszą, przerywaną jedynie od czasu do czasu łopotem skrzydeł wróbla lub skrzeczeniem sójki. Z całych sił starałam się odgonić galopujące myśli, nacierające na zaporę martwej obojętności. Byle tylko zdobyć te parę chwil błogiej pustki, bez wyrzutów sumienia ani wspomnień, bez radości ani smutku. Po prostu chłonąć wszystko dookoła.
Słyszałam jedynie monotonne skrzypienie łap na śniegu i swój jednostajny, świszczący oddech. Wciąż nie odzyskałam nawet połowy dawnej sprawności i byłam już nieco zmęczona, jednak nie przeszkadzało mi to. Przystanęłam na moment i przymknęłam powieki, pragnąc wczuć się w otoczenie, lecz gdy tylko spróbowałam, po mojej głowie przetoczyły się znane mi obrazy. Otworzyłam prędko szeroko oczy i pokręciłam łebkiem, po czym ruszyłam dalej. Wiatr przyjemnie muskał moją sierść. Świat jest piękny. I bezlitosny. Rodzi potwory z mrocznych czeluści, niszczy siebie samego, a mimo to wciąż się odradza. Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego przeżyłam - choć od strony technicznej odpowiedź była banalna. Dni mijały niczym koło za kołem, niezmienne, bezbarwne, nieodmienne. Błędna pętla. Ścieżka zaczynała być coraz bardziej stroma. Wzięłam głęboki wdech.*

Down by the water, under the willow
Sits a lone ranger, minding the willow
He and his wife, once lived happily
Planted a seed, that grew through the reeds
Summers and winters, through snowy Decembers
Sat by the water close to the embers
Missing out the lives that they once had before

I wouldn't leave you
I would hold you
When the last day comes
What if you need me
Won't you hold me
On the last day, our last day

Mr. & Mrs., dreamed of a willow
Carving their names, into their willow
If he had spoken, love would return
spoken inside, too soft to be heard
Summers and winters, through snowy Decembers
Sat by the water, remembering embers
Missing out the lives that they once had before

I wouldn't leave you
I would hold you
When the last day comes
What if you need me
Won't you hold me
On the last day, our last day

Somewhere the timing will all come together
The mishaps will turn into sunny Decembers
The lovers – will be able - to find their willow

I wouldn't leave you
I would hold you
When the last day comes
I wouldn't leave you
I would hold you
When the last day comes
What if you need me
Won't you hold me
On the last day, our last day...

Przyłożyłam czoło do szorstkiego, grubego pnia-strażnika. Podniosłam jedną z przednich łap. Cienka warstwa świeżego puchu nie była w stanie całkowicie zakryć śniegu pobrudzonego zanieczyszczoną, czerwono-czarną posoką. Czułam napływające do oczu łzy. Nie miałam już siły ich powstrzymywać.
Nagle usłyszałam niepokojący szelest i trzask. Oderwałam szybko głowę od drzewa, jeżąc sierść i kuląc się nieco. Jednocześnie narastały we mnie niepokój i złość. Nie mogłam zaznać nawet chwili świętego spokoju...
Wtem z pobliskich gąszczy wyłoniła się postać białego szczenięcia o fiołkowych oczach; jedno z nich opatrzone było podłużną blizną. Wyprostowałam się trochę.
— Co...tu robisz? Kim jesteś? - wydusiłam.

< Lukas? > 
*Słowa nie mają tu znaczenia i nie je mam na myśli - tego trzeba posłuchać i wczuć się w melodię: