Kiedy mój Kwiat rozkwitł a ja z niego wyszłam, pierwsze co usłyszałam to radosne wiwaty. Kiedy jakaś wadera ze znacznie starszego miotu wzięła mnie na wychowanie, wyjaśniła mi tamten powód okrzyki radości, co zrozumiałam później- na cały tamten miot Kwiatów, jedyna miałam moce. Sprawę poszerzał fakt narodzin z Królewskiego Kwiatu, co dało mi tytuł księżniczki, jedna z wielu na naszej Macierzyńskiej Łące przy wielu książętach.
Stałam się Caeldori Hime.
*
Życie na Łące Matce to był raj na ziemi. Wszystkie wilki się o siebie wzajemnie troszczyły, nigdy nie było kłótni, żyliśmy w harmonii. Z radością witaliśmy nowe wilki z Rozkwitu, z dumą wspominaliśmy tych co odeszli. Zawsze patrzyłam z zafascynowaniem jak dwa wilki łączą się dzięki miłości, tworzą jeden Kwiat lub więcej i tak rodzi im się potomstwo, które będzie pod opieką innych. Jednak dziecko nie mogło poznać swoich rodziców, jeśli oboje narodzili się z Kwiatów - z chwilą "powstania" nowego Kwiatu jako posiadanie potomstwa, rodzice rozsypywali się na płatki, gdzie część zawsze osiadała się na ich dziecku.
Mówiąc krócej - rodzice poświęcali się z miłości i przelewali ją na nowy miot.
Tak również i ja przybyłam na świat.
Kiedy pierwszy raz usłyszałam sposób narodzin nowego pokolenia, posmutniałam, dopiero po czasie odsunęłam żal i żywiłam miłość i dumę do swoich rodziców, których nie dane było mi nigdy poznać. Innym razem spytałam z czystej ciekawości czy można by było poznać swoje dzieci i żyć z nimi. Moja "opiekunka" potwierdziła z uśmiechem.
Był na to jeden warunek. Drugi wilk nie mógł pochodzić z Łąki Matki.
Tak, gdy podrosłam, poznałam Dariena Dariusa. Basiora pochodzącego ze swoistego Stowarzyszenia za moim domem. Pamiętam, że gdy pierwszy raz przybył, uśmiechnął się tak ciepło, że miałam wrażenie jakbym usiadła przy palącym się kominku. Obiecał się o mnie dobrze troszczyć.
I tak robił.
*
Któregoś dnia mój najdroższy przyjaciel, Darien Darius cały dzień chodził skoncentrowany na czymś, czułam to od niego. Wydawała się coś zawzięcie planować. Niestety, nie dowiedziałam się, co mu chodziło po głowie.
Kazał mi jak najszybciej opuszczać Łąkę. Kiedy w pośpiechu to robiłam, zobaczyłam jak zagradzał drogę do mnie wilkowi, od którego biła taka zła siła, że ze sporej odległości czułam strach.
Fobos, jak się okazało, wysłał mi niebezpieczną wiadomość mentalną.
"Znajdę cię i uczynię swoją" przy czym dodał kilka znaczących obrazów.
Fobos ze swoją obsesją na moim punkcie stał się największym lękiem mojego życia.
*
Wolnym krokiem szłam między fałdami topniejącego gdzieniegdzie śniegu. Mimo nadejścia wiosny, jeszcze mogłam wypuszczać kłęby pary przy głębszym oddechu. Mój długi ogon sunął po glebie, a tam dokąd poszłam, zostawiałam ślad rozkwitających kwiatów. Nawet nie wiecie ile radości sprawiała mi wiosna! Chociaż żyłam w harmonii z porami roku, wiosnę najbardziej ukochałam- wszystko ożywiało i kwitło. Jakby nie patrzeć, przypominało mi to o mojej rodzinie, dlatego na pysku pojawił się szczery uśmiech. Nagle w oddali dostrzegłam piękny kolor. Wiedziona ciekawością, skierowałam się tam i łagodnie schyliłam się ku pięknej roślinie. Zapomniałam tylko o jeden, ważnej rzeczy. Powinna byłam się upewnić, czy jest bezpiecznie, prawda? Niestety, zapomniałam o tym. W momencie, kiedy podniosłam wzrok, napotkałam parę czujnych oczu, odruchowo zrobiłam dwa kroki wstecz. Właścicielką okazała się nieprzeciętnej urody trójogoniasta wadera, którą otaczała aura szacunku. Zamiast pytania typu "kim jesteś/ co tu robisz", którego powinnam się spodziewać, padło inne.
-Czy i ty szukasz domu?
-Domu?- Spytałam się samej siebie podnosząc wzrok na niebo przy okazji czując, jak delikatne łodygi kwiatów nieśmiało zaczynały mnie okalać niczym bluszcz. Ponownie spojrzałam na nieznajomą. Intuicja mówiła, że warto. Uśmiechnęłam się leciutko i nieśmiało.- Tak. Chciałabym znaleźć swój dom. Jestem Caeldori.
-Witaj Caeldori, ja jestem Palette- odparła już z łagodnym uśmiechem. Dała znak, bym podążała za nią. Tak oto po 30 minutach oficjalnie zostałam przyjęta przez bardzo młodego alfę i w towarzystwie niebieskowłosej, zaczęłam poznawać tereny nowego domu. Jak to zima, słońce zaczęło szybko się chować, chociaż raptem 2 godziny temu zaledwie poznałam watahę. Palette odezwała się w pewnym momencie zatrzymała się.- Późno się robi, resztę miejsc lepiej przełożyć na jutro.
-Uhm, jak wolisz- odezwałam się cicho unosząc głowę w celu zbadania półtora metrowej skarpy obok mnie kiedy doszły do mych uszu nowe dźwięki.
-Cześć Paletko, szukają cię- głos dochodził właśnie z tej skarpy, dlatego odruchowo spojrzałam właśnie tam. Stał tam ciemny z umaszczenia wilk, spoglądając na mnie zaciekawiony. W jednej chwili poczułam silne uderzenie serca a łapy jakby zrobiły mi się słabe.- Kim jesteś?
-Wkrótce przyjdę, oprowadzam nową członkinię watahy. Wrotycz to Caeldori. Caeldori to Wrotycz, mój brat- przedstawiła nas sobie wdzięcznie wadera. Poczułam się bardzo nieswojo, to pewnie moja nieśmiałość, dlatego zaraz po kiwnięciu głową na powitanie, wzrok mój spoczął na ziemi a łapy zaczęły nerwowo przebierać.
-Miło mi- powiedział wyciągając łapę ku mnie, jednak moja jedyną reakcją było zrobienie dużych oczu i odruchowe cofnięcie się.
-M-mi też- powiedziałam nieśmiało, licząc, że nie wezmą za złe mój lęk.
< Wrotuś? Kwiatuszek już jest! >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz