czwartek, 27 grudnia 2018

Od Notte CD Kou

Leżałam na miękkiej powierzchni. Czułam, jakby w moje ciało wtopiona była sieć składająca się z miliardów malutkich żyłek, po których ból wędrował sobie swobodnie od jednego do drugiego krańca, pulsując niemiłosiernie we wszystkich jego częściach. Rany i zadrapania jednomyślnie piekły. Miałam wrażenie, że głowa powolutku pęka mi w szwach, po czym zrasta się na nowo, i tak w kółko. Jednocześnie ogarniało mnie zimno pomimo koców, którymi byłam okryta, i zmęczenie, zmęczenie niepozwalające myśleć. W umysłowej pustce rodziły się tylko ból i ciemność - ciemność chaotyczna, obojętna, słaba, jakaś dziwna, obca. Gdzie się podziała jej normalna odpowiedniczka, dająca błogi, pogrążony w mroku sen lub odpoczynek? Słyszałam wokół siebie jak przez mgłę wilcze głosy, do moich nozdrzy dolatywała woń ziół. Zebrałam więc w końcu resztkę sił i uniosłam powieki. 
Przez kilka sekund zdążyłam omieść wzrokiem jaskinię i siedzącą przede mną jaskrawo-zieloną postać wilczycy. Ponownie zamknęłam oczy. Gdzieś ponad moją osobą przetoczyła się fala nowych rozmów. Jednak tym razem w moim umyśle gdzieś z boku zapaliło się tajemnicze białe światełko. W ułamku chwili rozrosło się niesamowicie, a w jego blasku pojawiały się kolejne sceny, urywki z pamięci. 
Piękna, zaśnieżona polana ze stojącym w jej centrum martwym, rozłożystym drzewem, domem dla wielu żywych istot. Wataha Srebrnego Chabra...Nie mogę sobie przypomnieć, po co tu przyszłyśmy? Był tam ktoś, ktoś bliski, lecz wrogo nastawiony - zanim zdążyłam się nad tym poważniej zastanowić, w kolejnej klatce widok przesłoniła mi brązowo-czerwona, splamiona krwią sierść mojej matki. Jeżeli możliwe jest być bardziej wyczerpanym, niż w tym momencie, właśnie takie wrażenie towarzyszyło temu obrazowi. Zmiana. Szczeniak o piaskowym kolorze sierści, z którym często ganiałam się po błoniach, tak jak teraz, w dodatku wyjątkowo towarzyszyli nam moi rodzice. Śmiechy, nawoływania...Pyk. Krzyki, woń śmierci, strach, odwaga, strach, odwaga. Kłębowisko wrogich łap, jak węże wyciągających się po swoją zdobycz. Próbowałam walczyć, gryźć. Zaatakowała nas grupa wilków. Jeden z nich biegł w moją stronę. Zaraz...więc dlaczego ja wciąż żyję? To zupełnie nielogiczne. Coraz większy wir pustoszył moją głowę. Iskra. Ściana mroku wszędzie dookoła, drgające, padające istnienia. Cudowne uczucie wypełniające moje ciało, niepokonana moc, jedynie siła, nienawiść i błogość możliwości patrzenia na śmierć wszelkiego stworzenia w zasięgu wzroku. Ostatnie błyski skrajnego przerażenia w oczach wadery, matki, stawiającej chwiejny krok. Ciemność przeszywała ją niczym tysiące sztylecików, napełniając mnie dumą. Wszystko wnet prysło jak bańka mydlana. Mama opadła wśród oparów mroku. Ogarnęło mnie zdziwienie, targnęła bezbrzeżna rozpacz. Wygrałyśmy - to dlatego żyję! Pokonałyśmy ich doszczętnie! Przeżyłyśmy...Dlaczego więc upadła, zamiast podejść? Skoro oni nie żyją, nie miała się czego bać...Muszę się z nią spotkać, gdy tylko dam radę.
Wreszcie wspomnienia przestały mnie napastować, dając chwilę odpoczynku. Słyszałam już wyraźnie toczące się nade mną dyskusje:
— Co się stało? - głos alfy odbił się echem. Zapadło dłuższe milczenie.
— Och...Zawilec... - rzekła cicho któraś z wader. - Znalazłyśmy ją w lesie. - znów chwila ciszy. - To moja wina...Zaatakowała je grupa wilków. - mozolnie składałam jej słowa, usiłując zrozumieć jak najwięcej. - Tylko ona przeżyła. - Zaraz, zaraz, mnie też nie pozbędziecie się tak prędko.
— Ja...żyję. - wyszeptałam, starając się, by zabrzmiało to jak najwyraźniej.
— Ciiii...odpoczywaj, mała. - mruknął Alfa.
— Tak...a gdzie...leży...mama? - spytałam jeszcze tylko. Nastała najgłębsza cisza, jaką miałam okazję kiedykolwiek usłyszeć. Wykorzystałam ją, by jeszcze raz przeanalizować tę całą historię. Bawiłam się w watasze, dorastałam...o! Moja siostra zginęła chyba z łap jakiegoś basiora, albo...nie...nie wiem? Przyszłam z mamą do Watahy Srebrnego Chabra...Zostałyśmy na dłużej. Wyszłyśmy na spacer. Dotarłyśmy na tą polanę. Zaatakowały nas wilki z tej sąsiedniej watahy...O co w tym wszystkim chodzi? Walczyłyśmy. Dołączyła się do nas jakaś wilczyca. Upadłam pod drzewo, w moją stronę biegł wróg, za nim matka. I...i...i...
I...
I wszystko stało się dostatecznie jasne. Gdzie leży...? Kto i jak...
Zacisnęłam zęby i otworzyłam szeroko oczy. Zebrałam się w sobie i uniosłam lekko na przednich łapach, próbując bezskutecznie opanować spazmatyczny, duszący mnie oddech. Zrobiłam jeden płytki wdech, i zawyłam przeraźliwie, pragnąc gorąco z wyciem tym wyzionąć ducha.
KUNIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz