czwartek, 30 listopada 2023
Podsumowanie listopada!
wtorek, 28 listopada 2023
Od Agresta - „Rdzeń. Po omacku”, cz. 1.7
wtorek, 21 listopada 2023
Od Bleu CD Miguela - "Wątpliwości" cz. 12. "W kierunku domu i zemsty".
Warsztat tego dnia pachniał ogniem. Bleu ostrożnie
balansował niewielkim patykiem w łapie opalając brzegi wielkiej tkaniny rozłożonej
na całej podłodze. Wielkość tego projektu przeraziłby mogła normalnego wilka,
ale młody samiec miał u swojego boku niezastąpionego pomocnika. Runa, jego
kochana córeczka cierpliwie trzymała ciężki materiał wysoko w górze. Jej łapki drżały
delikatnie z wysiłku, jednak zacięta nie poddawała się. Opalali już te
krawędzie pół dnia i w końcu Bleu zdmuchnął marny ogienek napędzany niczym
więcej niż odrobiną oleju.
—Myślę, że na dzisiaj nam wystarczy — odetchnął. Jego wzrok powędrował do
świeżo upieczonej dorosłej, która poprawiała na swojej szyi uroczą apaszkę. Jej
ramiona pokrywała cienka bluza, którą Bleu długie wieczory składał na
podobieństwo tych noszonych przez ludzi. Drobna, ale jaka piękna – pomyślała uśmiechając
się szeroko. Jakiś czas minął odkąd jego dzieci usamodzielniły się nieco. Alta.
Jak chciała być teraz nazywana, wyprowadziła się jako pierwsza. Zabrała ze sobą
niewiele, mówiąc ze właściwie to niewiele jej potrzeba. Od czasu do czasu
odwiedzała go w pracowni opowiadając o spokoju jaki znalazła niedaleko jednego
z jeziorek. Wykopała sobie tam drobną norkę z pomocą nowego przyjaciela, a którym
zamieszkała i obcowała. Zmieniła się przez to trochę, ale basior nie potrafił
ocenić czy na lepsze czy na gorsze. Cieszył się jednak, że jego największa z
córek odnajduje się w życiu dorosłego. Oli i Oliwia podobnie. Wynieśli się z
domu w poszukiwaniu własnego kąta, który szybko odnaleźli niedaleko jaskini
wojskowej. Rzadziej wpadając do taty, jednak nie zapominają o jego istnieniu
często przynosząc mu drobne prezenty. Są to skrawki tkanin, ładne kamyczki czy
muszelki, trochę mało użyteczne, ale Bleu zawsze składa je ładnie na boku z
zadowoleniem zbierając każdy kawałeczek miłości jaką otrzymuje. Odrobinę gorzej
radziła sobie Myszka, niechętna opuszczać ciepło domowego ogniska, ale za to
niecierpliwa własnego życia, gotowa do przygód. Często nie wracała do domu po
nocach, uporczywie ćwiczyła polowania i zamęczała się niepotrzebnymi przemyśleniami.
Runa natomiast spędzała dni przy jego boku, właśnie zwijając ich wspólną pracę,
aby chociaż połowa podłogi warsztatu była zdatna do użytku. Chodziła także do
swojego nowego przyjaciela, najczęściej wyłącznie z nim pogadać. Teraz kiedy
trochę wydobrzał z ran i on przychodził do warsztatu. Pomagało także, że basior
był w podobnym wieku do Bleu i powoli przymierzał się do pracowania u boku
Myszki. Stąd nie dziwo, że czasami zjawiał się w drzwiach ich pracowni zagadując
paroma mrukliwymi słowami, jakby szukając towarzystwa, ale jednocześnie
obawiając się go niczym ognia.
— Twoja rodzina uratowała mi życie i twoja córka nosiła mi jedzenie kiedy miałem
jeszcze problemy z wstawianiem. To tylko wdzięczność. — chłód w głosie Miguela
mało nie zgasił jednej ze świec rzucającej cienie na ściany. Bleu zaśmiał się
pod nosem mijając starszego i siadając przed jaskinią. W rogu pracowni Myszka
zamruczała coś pod nosem, pogrążona w głębokim śnie, ułożona na Atlancie, która
odwiedziła ich przy zmroku. Zaraz obok nich zwinięty w kłębek leżał rusy Misung
pochrapując cichutko. Świat spowity był w ciszy, tak błogiej, sielankowej
ciszy. Bleu wbił oczy w gwiazdy.
—Skoro tak mówisz. — nie chciał się kłócić z basiorem, jedynie poklepując
miejsce obok siebie. Tamtej letniej nocy długo spoglądali w niebo, a żadne
słowo nie przeszywało tego błogostanu, w obawie zburzenia go niczym piaskowego
zamku rozwianego przez sztorm.
Poranki czasami były trudne. Zawsze można powiedzieć. Myszka
podniosła się z legowiska. Jej łapy piekły od wysiłku jaki zafundowała sobie poprzedniego
dnia niedługo przed snem, jednak wzywały ją obowiązki. Jej treningi nie mogły
pójść na marne. Zgrabnie ominęła ojca i siostrę śpiących na legowisku zaraz
obok niej. Na jej pyszczku pojawił się cień uśmiechu, gdyż rozproszony poranny
umysł dał jej dozę dopaminy na samą myśl o rodzinie. Jej łapy tanecznym krokiem
wyprowadziły ją na zewnątrz gdzie zaciągnęła się porankiem. Jesienne powietrze
wdarło się w jej płuca, ochładzając rozgrzane stawy, łagodząc nieco bóle i
rozbudzając umysł. Teraz wadera szczerzyła się wszystkimi kłami, najpierw goniąc
za biedną muchą, która zaplątała się pod jej nos. Potem jednak musiała ruszyć
do obowiązków. Droga przez las usłana była opadłymi liśćmi i krzakami powoli
gubiącymi do reszty swoje kolory. Zima wdzierała się w ich życie coraz mocniej
i Myszka w myślach odkładała swoją wyprowadzkę na wiosnę, chociaż wiedziała, że
najchętniej to wcale by się nie wyprowadzała. Jednak paliła się w niej chęć
samodzielności, nawet pomimo zapewnień ojca, że mieszkanie z rodziną nie
oznacza braku tej cechy. Myszka zgadzała się w pełni, jednak młode wilki tak
często mieszkały już osobno od rodziców, na swoim. Ona ledwo umiała polować!
Przemierzając las przeskoczyła nad małym strumyczkiem. W jej głowie pojawiła
się myśl, że jak kiedyś się zestarzeje to będzie już tu rzeka, jednak
zignorowała ją ruszając dalej. Na miejscu zbiórki był prawie cały zespół,
wliczając Miguela, przyjaciela jej rodziny. Przynajmniej tak trochę można
powiedzieć. Samiec często bywał u nich w
warsztacie i rozmawiał z Bleu na różne tematy, i chociaż to jej ojciec częściej
śmiał się i mówił to atmosfera nie była grobowa czy zabójcza między nimi.
—Dzień dobry. — przywitała się. Jej uśmiech szeroki pomimo chłodnego poranka i
tej parszywej potrzebie pobudki.
—Dzień dobry. — odpowiedziało jej parę głosów. Wszyscy wyglądali na nieco
zaspanych, zmęczonych wręcz.
—Dobra… Są wszyscy — Saroe, niemianowany kapitan tego małego grajdołka
przemówiła. — Dzisiaj musimy się spinać. Zbliżają się opady śniegu i będą nam
utrudniać robotę. Nie ma więc picia dzisiaj w robocie. — prychnęła. Dwie butelki
spirytusu zostały odrzucone na bok, obie należące do samej pani kapitan. —
Dobieramy się w pary. Ja wiem że macie takie a nie inne stanowiska, ale jak
widzicie z pewnych powodów brakuje nam łap do roboty. Więc… Ja i Tiska
pójdziemy w kierunku gór. Irys, ty jesteś zdolny i ciężki, pójdziesz pod różany
wodospad, roi się tam od zajęcy o tej porze roku, aczkolwiek uważaj na łosie
okej… I Miguel i Myszka. Wy wybierzecie się
w kierunku wsi. Tam na obrzeżach lasu ostatnio przebywają dziki,
zbliżają się do ludzi, głodne, a więc słabe. Uważajcie na siebie wszyscy. A
teraz jazda.
Powiedzieć, że to polowanie było ciężkie byłoby niedopowiedzeniem.
Było koszmarnie. Wszystko, od kości do mięśni, Myszkę bolało? A dlaczego – bo najwidoczniej
nie umie skakać porządnie. Jej celność też nie należała do najlepszych przez co
często zamiast na dzika skakała na kamienie. Obiła sobie dupę i ten swój ślepy
łeb. Miguel wcale nie był lepszy, ale z innych powodów. On miał do użytku
przydatne moce, jednak nadal miał niewielkie problemy ze zwrotnością, kiedy
stare rany wdawały się we znaki. Na szczęście dziki rzeczywiście były
nienajedzone, bo szybko padały nawet po nieudanych próbach ich upolowania.
Cztery samce i samica były teraz cierpliwie wleczone w miejsce spotkania, gdzie
zostaną wspólnie oporządzone i powierzone w łapy wojskowego, który akurat ma
nieprzyjemność pilnowania spichlerza.
—To było interesujące doświadczenie. — Myszka przyznała. Jej wzrok padł na
starszego basiora, który tylko odetchnął. — Jak ojciec o tym usłyszy to będzie
się zapierał, że jestem młoda i jeszcze mam czas… —
—Bo masz. — przerwał jej czarnowłosy samiec. Jego brązowe ślepia wbiły się w
nią jakby chciały przebić się przez skórę do duszy. Jednak na Myszkę to nie
działało, spotkała Pelaszę, swoją ciotkę, więc nic nie robiło już na niej
takiego wrażenia.
—Niby tak, ale gdyby to były dziki w pełni sił miałabym marne szanse dopaść
chociażby jednego. Jeszcze daleka droga przedeeeee…. Mną.. — mało nie zabiła się o własne łapy,
nieuważnie stąpając zajęta rozmową. Korzeń o jaki się potknęła złamał się z
trzaskiem, który rozbiegł się echem po lesie.
—Masz czasu, a czasu. — Miguel pokręcił jednie głową, a cień uśmiechu
rozbawienia szybko zniknął z jego pyska.
Myszka prychnęła i podniosła się. Musiała ponownie załadować na siebie
te parszywe zwierzęta, których martwe ciała wcale nie były takie lekkie.
—Łącznie mamy… Dwa jelenie, pięć dzików i dziesięć zajęcy. —
Myszka przedyktowała z kawałka drewna, na którym Tiska zanotowała jej wszystkie informacje. Dante spojrzał jej
w oczy i odetchnął ciężko. Czekało go sporo przekładania jedzenia z miejsca na
miejsce, a wiec pod nosem przeklinał swoje dzisiejsze zadanie. Myszka porzuciła
go z tym obowiązkiem kierując się ku domu. Z uśmiechem na pyszczku przeleciała
obok kogoś potykając się o jego łapy.
—Przepraszam. — Miguel mruknął wstając z pozycji leżącej. Myszka oczywiście musiała
pozbierać się z ziemi i otrzepując rzuciła mu nieco gniewne spojrzenie. — Pomyślałem, że na ciebie poczekam skoro i
tak miałem zamiar odwiedzić twojego ojca. —
— I musiałeś spróbować mnie przy tym zabić. — zaśmiała się, nie widząc już reakcji
starszego, Jej myśli bowiem wróciły do ciepłej jaskini, legowiska i posiłku w
ciasnym gronie rodzinnym. — Chodźmy więc. —
<Miguel?>
krótkie, długo wyczekiwane, ale jak najbardziej nadal ode mnie ;3 jak chcesz możesz się już przerzucić na Runę ;3