sobota, 30 listopada 2019

Podsumowanie listopada!

Moi Kochani Przyjaciele!
Nadszedł koniec miesiąca, czas więc na w przybliżeniu stały punkt programu WSC, nasze malutkie, przyjemne podsumowanie.
Na początek nowości. Co się działo? Właściwie nic się nie działo. W porównaniu do października, który nie był raczej naszym złotym miesiącem, było tu nawet ciszej. Ale nie szkodzi. Tyle nie wystarczy, abyśmy zrazili się i zwątpili. My nie wątpimy. Prawda? Jesteśmy z WSC, tu są sami mistrzowie. Nawet, jeśli w tej chwili nie mają czasu bić rekordów. To wszystko minie, będzie lepiej, bo... nadchodzi słodki, beztroski czas przerwy świątecznej.
A teraz:
Pierwsze miejsce bezdyskusyjnie należy się waderze o dźwięcznym i długim imieniu Konwalia Jaskra Jaśminowa, która napisała 6 opowiadań,
Drugie miejsce zajmują razem bracia, Szkło i Agrest z 3 opowiadaniami każdy,
A wyczekane miejsce trzecie przysługuje Sangre, który napisał w listopadzie 2 opowiadania.
Gratulacje, Kochani!

Mieliśmy okazję podziwiać również wyjątkowo w tym miesiącu rzadkie inne postacie, którymi byli Goth Mundus.

Oto podsumowanie wyników ankiet dotyczących postaci. Już drugie w historii WSC, a pierwsze połączone z podsumowaniem miesiąca:
Lato Vesperum Caelo, 2 głosy (Najciekawsza dewiza)
Duch, 4 głosy (Najbardziej niezwykła postać)
Palette i Kuraha, 4 głosy (Największy kozak)
AsheraSerenity i Szkło, 2 głosy (Najwyrazistszy przedstawiciel Jasnej Strony)

                                                                         Wasz oddany przyjaciel,
                                                                            Agrest

niedziela, 24 listopada 2019

Od Laponii CD.Joeny

Laponia zastrzygła przyjaźnie uszami. Obie wadery wydawały się być naprawdę miłe, co odprężyło ognistej barwy samicę. Szum wodospadu w tle powoli zaczynał działać coraz bardziej kojąco, a Laponia z każdą chwilą zaczynała czuć się bezpieczniej. Umysł samicy powoli wyzbywał się myślenia o samej sobie jako o intruzie, a członku tejże watahy.
Po chwili rozmów o wszystkim, jak i o niczym zarazem, wszystkie trzy samice ruszyły dalej, w stronę Plaży Wschodniej, jak to nazwała cel podróży Joena. Po drodze biała jak śnieg samica ogłosiła, że musi iść dalej. Pozostałe wędrowniczki pożegnały przyjaźnie towarzyszkę i ruszyły przed siebie. Wdzięczność do Joeany, jaką odczuwała Laponia, była czymś ciężkim do opisania. Pozwoliła jej zostać na terenach watahy, poznać nowych towarzyszy i odnaleźć się w terenach sfory, na których póki co, Laponia czuła się jak okruch piasku na całej, wielkiej plaży.
Czarna i ruda wadera były już niemalże na plaży, gdy do ich uszu doszedł czyjś bieg. Zatrzymały się, nasłuchując uważnie. Tajemnicza postać była bliżej, niż Laponia myślała, przez co spięła się niewidocznie. Wilk zwolnił, by spokojniejszym, pewnym siebie krokiem, wyjść na spotkanie obu waderom.

Tajemniczy ktosiu? Joeno? :3

poniedziałek, 18 listopada 2019

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Agresta - "W Świetle Dnia"

Konwalia przysłuchiwała się im z zaciekawieniem.
Oczywiście, słyszała różne rzeczy o NIKL-u, ciekawe legendy, fascynujące smaczki. Traktowała je jednak zawsze jako mało wartościowe ciekawostki, drobne historyjki, opowiadane dla umilenia czasu. Miło było dowiedzieć się jednak, że wszystko jest prawdą.


W końcu, gdzieś późną nocą, porozchodzili się z powrotem do swoich jaskiń, kończąc tym samym opijanie sukcesu.
Konwalia leżała, wtulona w Agresta, jak każdej nocy.
— Śpisz? — zapytała szeptem, przerywając szumiącą jej w uszach ciszę.
— Nie — odpowiedział Agrest, otwierając wcześniej przymknięte oczy.
— A powinieneś — mruknęła, bez ładu i składu. — To był męczący dzień.
— Wiem — odparł krótko, przybliżając ją do siebie bliżej. Wadera wtuliła głowę w jego szyję.
— Jestem z ciebie dumna — wymruczała, oddechem wprawiając w ruch sierść na jego ciele.
Otaczał ich zimny kamień, gdzieś w oddali drzewa szumiały pod wpływem nocnego wiatru.
Basior tylko kiwnął głową, spoglądając w błękitne oczy swojej... Przyjaciółki? Kochanki?
Jedno jest zbyt proste, drugie zbyt mocne. Kim więc dla siebie byli?
Parą?
Nie. Trudno było określić, czy wiązała ich miłość, czy tylko wzajemne korzyści.
Najbezpieczniejszą opcją byliby chyba przyjaciele. Bliscy przyjaciele...
Konwalia delikatnie ucałowała Agresta w nos. Zaśmiała się, gdy ten zabawnie go zmarszczył.
— Za co to było? — zapytał, przyglądając się jej.
— Za wszystko — odmruknęła z lekkim uśmiechem.  — Mój ty polityku...


< Szkło? >

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Szkła - "Zapach Piasku"

Cóż ona czyniła?
Nie mogła się tak zachowywać. Była Konwalią Jaskrą Jaśminową! Waderą, która wiedzie prym w każdej grupie, która zaraża wszystkich sobą i swoją charyzmą.
A teraz? Teraz otwiera się przed kimś, zbyt bardzo, żeby można było uznać to za coś normalnego dla niej. Musiała szybko coś zrobić, cokolwiek, żeby zagłuszyć tę przygnębiającą niezręczność, którą wywołała swoimi wcześniejszymi słowami.
Propozycja przyjaźni. Dawno żadnej nie słyszała...
— Oczywiście — zbyła go więc, nieco zbyt wrednie, niż zamierzała. Poprawiła to więc serdecznym uśmiechem, tym z serii tych, które sprawiały, że basiorom miękły kolana.  — Samotność nigdy nie jest dobra.
Odchrząknęła znacząco, po czym, wciąż z kuszącym uśmiechem na pysku, trąciła go biodrem.
— No, koniec tego przygnębienia — rzuciła radośnie, wymachując z gracją ogonem. — Naprawdę, nie możemy tak marnować tego dnia. Co prawda jest zimno i niezbyt przyjemnie, ale to nie znaczy, że nasze humory też mają takie być, co nie?
Szkło przez chwilę wyglądał na kompletnie zdezorientowanego, ale w końcu jego pysk rozjaśnił lekki, nieśmiały, może nawet niedowierzający uśmiech.
Konwalia miała parę pomysłów, jak ocieplić ten wieczór, najlepiej gdzieś na uboczu, w ci...
Odwróciła gwałtownie głowę.
Była przyzwyczajona do śledzących ją wciąż oczu, ale te... Te nie miały tego niebieskiego koloru, były inne. To na pewno była zupełnie inna osoba.
Odsunęła się od Szkła, żeby podejść parę kroków do oczu. Za krzakiem ukazała się jej ich właścicielka.
Był to człowiek, zupełnie taki, jak Matka, ale o wiele młodszy. Samica, całkowicie naga. Długie prawie do stóp, ciemne włosy zakrywały jej strategiczne miejsca, a na szyi pobłyskiwał masywny, złoty klucz.

< Szkło? >

piątek, 15 listopada 2019

Od Agresta CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "W Świetle Dnia"

Nie wiedziałem, co oznaczało "całkiem dobrze". W moim politycznym pojęciu nie było miejsca na tak ogólne statystyki. Nie mogłem jednak dotrzeć do bardziej szczegółowych wiadomości, więc postanowiłem cierpliwie czekać na wynik zbliżających się wyborów.
A te nadeszły, otwierając drzwi kopniakiem.

Należy też wyjaśnić, o co dokładnie chodziło w tych magicznych wyborach, które postanowili zorganizować urzędnicy z Watahy Szarych Jabłoni. Pewnie orientujecie się mniej więcej, co decyduje o tym, jaką władzę ma dana jednostka? Nie jesteście pewni? Znajomości w NIKL'u, rzecz jasna. Względnie, przynależność do niego. Najwyższa Izba Kontroli Leśnej, prawdopodobnie obiła się Wam o uszy ta nazwa. Wilczy rząd. Rada sprawująca nadzór nad wszystkimi pobliskimi watahami.
Otóż, oprócz odgórnie wybieranej rady NIKL'u, na którą składa się kilku w porywach do kilkunastu urzędników zamieszkujących jego siedzibę główną oraz dwóch lub trzech przewodniczących, do rządu watah należeć mogą również delegaci z podległych NIKL'owi obszarów. Wschodni obszar naszych trzech watah w tamtym czasie od wielu już lat nie miał nic wspólnego z rządem watah. Zdaje mi się, że żaden z mieszkających na nim wilków nie pamiętał już czasów, w których po naszej ziemi pałętał się jakiś delegat.
Dlaczego WSJ wpadła na pomysł zorganizowania wyborów partii? Większość wilków nie ma głowy ani chęci do angażowania się w politykę. Powszechne wybory pozwalają wyłonić partie, które będą mogły wybrać wilczych delegatów spośród swoich członków. Dzięki temu wszyscy pozostają zadowoleni. Wilki mają swoich reprezentantów w NIKL'u, a partie, które wygrały, wyczekaną władzę.
Zapytacie być może, dlaczego zarządzono wybory właśnie w tamtym czasie, jeśli od lat nikogo spośród wilków z okolicznych watah nie wybrano na delegata? Sprawa wydaje się prosta. Ruch Starych Zasad założony przez Derguda był pierwszą partią, która powstała po obaleniu władzy alf i zwalczeniu mafii, która przejęła rządy po nich. Dopóki działał sam, jego władza, nawet bez poparcia w NIKL'u, była niemal nieograniczona. Lecz potem powstała druga partia, Związek Sprawiedliwości. Żeby odzyskać swoje ogromne wpływy, Dergud musiał wynieść swoją działalność na wyższy szczebel w drabinie zależności. Ponieważ nie mógł nas zniszczyć, wykorzystał chwilę, w której przywódca przeciwnej partii, znaczy, ja, przeniósł działalność na czas nieokreślony do WSC. Zmotywowanie wilków do zorganizowania wyborów właśnie wtedy nie było niczym trudnym. Nie wiedząc o wyborach, nie moglibyśmy przygotować prządnej kampanii. Wtedy wygrana Ruchu Starych Zasad, wyłączając możliwość wyboru dodatkowo kilku osobników bezpartyjnych, byłaby niemal pewna.

Tego dnia pogoda nie zachwycała. Było nie tylko wyjątkowo zimno, a niebo pokrywały gęste, ciemne chmury, ale również wiał tak silny wiatr, że chwilami trudno było usłyszeć słowa osoby obok. Stałem pod jaskinią będącą przed laty siedzibą starego alfy WSJ, później zajętą przez jakąś mafię, aż w końcu leżącą odłogiem i przeznaczoną na przechowywanie starych dokumentów.
Zapadał granatowoszary zmierzch. Do środka wchodziły coraz to nowe grupki wilków. To urzędnicy z wynikami. Lada moment mogły nadejść wieści o zakończeniu liczenia głosów.
Nagle poczułem jak ktoś niemal wskakuje na mnie z boku. Drgnąłem gwałtownie, oglądając się.
- Konwalio!
- I jak? Wiesz już coś? - zapytała, przytulając się do mnie. Również wyglądała na zmarzniętą. Nie zdążyłem nawet do końca pokręcić głową, gdy naprzeciwko nas, po drugiej stronie od wejścia do jaskini, pojawił się Dergud ze swoją prawą ręką, Mroczkiem i jeszcze trzema wilkami ze swojej obstawy. Sprawiał wrażenie, jakby nawet nas nie zauważył, zatrzymał się tuż przed wejściem i władczo-zniecierpliwionym ruchem zaczął stukać łapą w ziemię. W powietrzu dało się wyczuć napięcie i podniecenie. Popatrzyłem na Konwalię, dopiero teraz dyskretnie zaprzeczając jej pytaniu. Wtuliła skroń w sierść na mojej szyi. Na chwilę zapadła cisza, zakłócana tylko przez szalejący ponad nami, lodowaty wicher, kołyszący gałęziami sosen, ledwo widocznych w półmroku.
- Może poczekasz na mnie w naszej jaskini? Jest tak zimno - szepnąłem - niedługo wrócę, ale nie wyobrażam sobie czekać do jutra, na oficjalne ogłoszenie wyników.
- Pobędę tu z tobą. Nie chcę siedzieć sama w jaskini.
- Leonardo poszedł już do domu?
- Nie, wyszedł zapolować na specjalną kolację. Wiesz, spodziewa się dobrych notowań - uśmiechnęła się.
- A Mundus? Nie przyszedł? - dopytałem nieco zawiedziony.
- Jeszcze nie.
- Zatem poczekajmy razem - skinąłem głową, w skupieniu wpatrzony w znikające za skalnymi ścianami wnętrze jaskini. Zaczynał panować z nim coraz większy zamęt. Oczy wszystkich były już wpatrzone w tamten jeden punkt.
Wtem z groty wyszła jedna z urzędniczek. Wstrzymałem oddech, wśród grupy naszych przeciwników zapanowało poruszenie.
- Według danych policzonych niepodważalnie przez komisję, w wyborach powszechnych, wśród szóstki kandydatów bezpartyjnych...
Skierowałem jeszcze jedno spojrzenie w kierunku Derguda. Wyglądał na zdenerwowanego, choć za wszelką cenę starał się tego nie okazywać.
- ... kolejno jeden, jeden, jeden, pięć, siedem i jedenaście procent głosów. Partie. Ruch Starych Zasad otrzymał trzydzieści trzy procent głosów, a Związek Sprawiedliwości czterdzieści jeden procent głosów.
Bez słowa odwróciłem się i ruszyłem w drogę powrotną, Dergud i jego wspólnicy z Ruchu Starych zasad prawdopodobnie gdzieś w przeciwnym kierunku, a nieprzygotowana na ten ruch wadera zaraz za mną. Jeszcze przez kilka sekund powstrzymywałem emocje, pamiętając ostrożnie, że każdy przewidywalny ruch mógłby przydać się konkurencji.
- Dyktujemy zasady, Konwalio! - nie mogąc powstrzymać fali radości, wykrzyknąłem, chwytając moją towarzyszkę wpół i unosząc do góry, gdy znaleźliśmy się już w lesie, na bezpiecznym terenie.
- Doprawdy? - zapytała, delikatnie stając na ziemi - nie mamy chyba wielkiej przewagi.
- Masz rację, nie mamy nawet połowy głosów. Policzmy więc - na moment wyszczerzyłem kły - partia Derguda zdobyła trzydzieści trzy procent. Najsilniejszy z kandydatów bezpartyjnych, jedenaście. To znaczy, że z nikim... - starannie podkreśliłem to słowo - z nikim oprócz nas Dergud nie jest w stanie stworzyć porozumienia dającego większość głosów.

- Świętujemy! - krzyknąłem już w wejściu do jaskini. Teraz zastaliśmy tam zarówno Leonarda, który przyniósł dwa młode, świeżo upolowane zające, jak i Mundurka, który zdołał wreszcie wywlec się z jaskini i o dziwo, wcale nie wyglądał już na tak chorego, jak wcześniej. Były to dla mnie dwie równie przyjemne niespodzianki.
- Ile? - zapytał od razu szary ptak, śledząc mnie wzrokiem.
- Czterdzieści jeden procent - celebrowałem wypowiadanie każdego ze słów, były dla mnie bowiem najpiękniejszymi pod słońcem dźwiękami.
- A reszta?
- Dergud trzydzieści trzy, żaden z bezpartyjnych nie przekroczył jedenastu.
- Świetnie - uśmiechnął się lekko i znacznie przytomniej, jednak zupełnie inaczej, niż jeszcze kilka dni temu. Również uśmiechnąłem się, patrząc mu w oczy.
- A my mamy tylko dwa zające - prychnął Leonardo - pochowały się te małe parszywce, nie ma przy czym ucztować.
- Nie szkodzi - odrzekłem cicho, zbliżając się do jednej z wielu skalnych skrytek, w której niegdyś trzymane były dokumenty. Niedługo wcześniej uporządkowałem je i usunąłem te najmniej potrzebne, to puste miejsce zapełniając czymś zgoła innym - już za miesiąc, może dwa, będziemy wszyscy mogli opychać się najlepszą zwierzyną spod każdej granicy NIKL'u. Leo, bądź tak miły i rozdziel je jakoś. Pannie Konwalii oczywiście najwięcej, umarzła się tam ze mną okropnie.
- Rozpalamy ogień? - zapytał złoty basior - czy będziemy grzać jaskinię tylko swoimi oddechami?
- A, rozpalmy, jasne - mruknąłem niepewnie, wyjmując ze skrytki kilka niewielkich buteleczek. Nie lubiłem ognia. Odkąd pamiętam, wzbudzał we mnie dosyć mocny niepokój. Nie miałem okazji obcować z nim w WSJ, gdzie dorastałem, a zrozumienie, w jaki sposób niektóre wilki mogą podchodzić do niego z takim spokojem, zajęło mi sporo czasu. Toteż gdy tylko drobny płomień rozbłysł w grocie, usiadłem od niego jak najdalej, byle nie zwrócić tym uwagi towarzyszy. A on palił się tak, palił do późnej nocy. Po raz pierwszy naprawdę w pełnym składzie mogliśmy nacieszyć się tym, co tworzyliśmy.
- Tylko co teraz? - zapytał trzeźwo Leonardo - nie mamy większości, żeby odnieść prawdziwy sukces, powinniśmy chyba zawrzeć z kimś układ.
- To jutro, kochani, jutro - skinąłem głową - jest dużo dróg do celu.
Przez dłuższą chwilę trwała cisza, zakłócana jedynie przyjemnym trzaskiem płonących gałęzi. Wpatrywaliśmy się w ognisko. Zapanował spokój. Potem rozmowa zeszła na jakiś niezwiązany z poprzednim temat, coś prostego i przyjemnego, omawianie okolicznych pogłosek, powtarzanie zasłyszanych wcześniej, związanych z nimi historii. Każdy kto miał coś ciekawego do opowiedzenia, dodał coś o swoich ostatnich przeżyciach, zapytał o radę, czy podzielił się opinią na jakiś tam temat. Miło było, tego jesiennego, chłodnego wieczora.
Konwalia śmiała się razem z nami i rozmawiała, często wiodąc prym w dyskusji, gdy tylko zmieniła ona tory na inne, niż ciemne szlaki polityki. Mimo wszystko miałem wrażenie, że wszystko to, co robiliśmy, stawało się w jej obecności jakby mniej ważne, nie, jakby w ogóle nieistotne. Było wtedy gdzieś obok, cała ta gra, wszystkie plany i podstępy, które na co dzień siedziały mi w głowie. I Konwalia pozostawała gdzieś poza tym wszystkim, pomimo udziału w naszych drobnych interesach, w moich oczach wciąż daleka od nich jak motyl od ziemi w letnie popołudnie.

- No dobrze, kochani - zarządziłem następnego ranka, gdy nasza czwórka znów zebrała się w jaskini - musimy rozdzielić jakoś swoje stanowiska. Pewnie delegację będą proponować jako pierwszą, a stamtąd wejścia do NIKL'u murowane.
- Zaraz, co masz na myśli? - burknął nieufnie Leo.
- Po ogłoszeniu wyników Dergud musi trochę dojść do siebie, przemyśleć wszystkie wyjścia, sporządzić plany, a potem zorientuje się, że nie ma innej możliwości, jak tylko przyjść do nas z propozycją. Bo bardziej kochają władzę, niż nas nienawidzą.
- No dobrze. Co nas konkretnie interesuje? - zapytał Leonardo.
- Tobie proponuję oświatę. Zarządzanie kształceniem młodych pokoleń jest tak łase na zmiany, że każdy błąd można obrócić w zasługę. Konwalio, zdrowie? A Mundus w zasadzie czym się nie zajmie, nasze interesy załatwi - z zastanowieniem podrapałem się po nosie - bezpieczeństwo. Ja chciałbym łączność, najpewniej się w tym czuję...
- Ale delegata łączności raczej nie dostaniemy, nie? - wtrącił szary ptak.
- Nie, nie ma szans, ale możemy sporo ugrać kosztem tego.
- Ja? W delegacji? Wolałabym zostać na miejscu. Bez tych wszystkich męczących podróży - westchnęła Konwalia, spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek - a one będą pewnie nieuniknione, prawda?
- A, no w sumie - mruknąłem. Czasem zapominałem, że była waderą, w dodatku ze szlachecką wybrednością.
- Może to i dobrze - zwrócił uwagę Mundurek - zdrowie to trudna sprawa, wiele zależy od losu, wcześniej czy później każdy się na tym przejedzie. Po co mielibyśmy brać to na siebie?
- Zatem ustalone - zatarłem łapki, nieco chytrym gestem - pozostaje tylko czekać na naszych przyszłych sojuszników.
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Ledwie kilka godzin później przybyli do nas dwaj wysłannicy partyjni z WSJ. Przyjęło ich nasze zacne trio.
- Jak wiecie, ostatnio odnosimy same sukcesy, ale, no cóż - jeden z posłów, Mroczek, którego już dobrze znałem, rozłożył łapy - to za mało, żeby osiągnąć zadowalający poziom udziału we władzy, zwłaszcza w ciężkiej sytuacji, w jakiej znalazła się nasza wataha. Na szczęście - te słowa podkreślił z wyjątkową starannością - znaleźliśmy stronnictwo, w połączeniu z którym możemy osiągnąć  już prawie polityczne zwycięstwo.
- Jak to mówią - zaśmiał się półgębkiem Leonardo - "prawie" robi niekiedy wielką różnicę.
- Tak - rozmawiający z nami basior widocznie zmieszał się. Wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że nawet ich najlepszy sojusznik byłby zbyt słaby - toteż również dla was mamy propozycję. Sprawa jest prosta, realia znacie. Ile komu się należy, to wynika jasno z proporcji. Proponujemy wam dwa stanowiska z naszego terenu, w samym centrum zarządzania NIKL'u.
- Aż dwa - Leo skrzyżował łapy na piersi i popatrzył na mnie. Wymieniliśmy niedostrzegalne uśmiechy - no to pierwszorzędnie.
- Mianowicie delegatów od spraw porozumienia i rybołówstwa.
- Przepięknie - odrzekł szybko Mundurek, po pierwszym słowie jednak przerywając trudną do wychwycenia pauzą - a czy mi się wydaje, czy stanowiska delegata od spraw rybołówstwa... to w ogóle nie ma?
- Tak - skinął głową siedzący naprzeciwko nas wilk - ale jeszcze dwa lata temu było, łatwo można je odtworzyć.
- Ach, odtworzyć można, no tak - teraz to szary ptak nawiązał ze mną krótki kontakt wzrokowy - oczywiście, świetnie.
Powiedzieć, że wszystko szło zgodnie z planem, to nadal zbyt mało. Nawet wybory z dnia poprzedniego nie były większą pomyślnością. Już byliśmy w ogródku, witaliśmy się z gąską. A gąska sama właziła nam do paszczy.
- My jednakowoż mamy inny pomysł - dodał Leonardo - cztery stanowiska.
- Chwilkę, panowie - jeden z posłów mruknął pod nosem coś niezrozumiałego - to chyba żart.
- Żart to jest taki - uzupełniłem, nachylając się nieco do przodu - że jeśli nie przyjmiecie naszego wsparcia, następne lata przesiedzicie w ciemnym kącie opozycji. A my, widzicie, nie. Bo wasza konkurencja, choćby po to żeby wam zaszkodzić, zaproponuje nam jeszcze więcej. A z nami prawie każdy będzie miał większość.
- No dobrze, chwileczkę - wilk w zamyśleniu potarł pazurami swoje czoło - dobrze. Dajemy wam trzy stanowiska! porozumienie, rybołówstwo... i podział terenów.
- O, to bardzo dobrze - wymieniłem pełne uznania spojrzenia z towarzyszami - tylko, że my chcemy łączność, oświatę, bezpieczeństwo i zdrowie.
- Bezpieczeństwo? Łączność? A po grzyba wam łączność? - zawołał nasz rozmówca.
- Ten oddział zawiera elementy dialogu między terytorialnego, podczas gdy wy proponujecie nam delegata porozumienia. To chyba już krok w stronę kompromisu, prawda? - zauważył Mundus i uśmiechnął się uprzejmie.
- O nie, to chyba jakieś żarty!
- Ależ skąd - machnął łapą Leonardo - my w polityce jesteśmy śmiertelnie poważni.
- Więc musicie wiedzieć, że są rzeczy możliwe do spełnienia i są te absolutnie nierealne.
- Aż tak - złoty basior uniósł brwi.
- Tak!
- W takim razie z największą przykrością musimy przyjąć propozycję konkurencji.
- A oni? Co, myślicie, że dadzą wam władzę nad łącznością?! Musieliby być niespełna rozumu!
- O tym to już przekonacie się, gdy stanowiska z naszego terenu zostaną rozdzielone - skrzywiłem się lekko - no ale w porządku. Ze zdrowia w tym roku rezygnujemy. Zamiast delegata łączności wystarczy jego zastępca. Oto nasza ostatnia propozycja.

- Porozumienia, macie pojęcie? - prychnął prześmiewczo nasz skrzydlaty wspólnik. Uśmiechnąłem się pod nosem - stanowisko słup, które nie ma najmniejszego wpływu na podejmowane decyzje, od zeszłorocznej reformy wprowadzającej delegata od spraw bezpieczeństwa. Czy mają nas za zacofanych?
- Albo ten, "delegat rybołówstwa"! - zaśmiałem się, otwierając butelkę z naszym magicznym napojem i podchodząc do schowka, by wyjąć z niego gliniane kubki - rybołóstwa! Tak tak, panie pośle, pierwszorzędnie! - radośnie próbowałem wyrecytować słowa Leonarda, kiwając się na boki.
- Jedno mi chodzi po głowie - powiedział nagle on sam - jeśli ci drudzy zaproponowaliby więcej, może nie było sensu rozmawiać z tamtymi?
- A widzisz, Leonardo - wyciągnąłem w jego stronę obie łapy, pomiędzy którymi ściskałem naczynie - to bardzo mądre pytanie. Na tym właśnie polega polityka. Niby wiemy, że tak by było, co ważniejsze, oni to wiedzą... ale zawsze istnieje element ryzyka. A naszym zadaniem jest umiejętnie to ryzyko omijać lub dzielić pomiędzy poszczególne decyzje, żeby za którymś przez przypadek razem nie wypaść z gry, a krok po kroku cel osiągnąć.
- Wodzu, prowadź! - Mundus uniósł swój kubek, na znak toastu. Nieznacznie zniżyłem głowę i powtórzyłem jego gest.
- To co, czeka nas wycieczka do NIKL'u? - zapytał jeszcze Leo, biorąc spory łyk napoju.
- Najwyraźniej - przytaknąłem - żeby załatwić wszystkie formalności i w końcu móc zaszyć się  na swoim bezpiecznym terenie...

< Konwalio? >

Od Szkła CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "Zapach Piasku"

- Przepraszam. Nie powinnam tak wybuchać - powiedziała cicho i po chwili wahania, nieznacznie opuszczając głowę. Zamachałem ogonem, otwierając oczy nieco szerzej. Przez moment byłem bliski poderwania się do góry. Jak w ogóle mogła użyć takiego sformułowania? Dlaczego, po co, to... to nie tak, przecież... Konwalio.
Chrząknąłem, powstrzymując się przed objęciem ją łapą. Nie, to byłoby zbyt śmiałe. Jest przecież delikatna, jak prawdziwy kwiat.
- Wszyscy mamy uczucia - uśmiechnąłem się słabo, choć chciałem nadać tej niepewnej wypowiedzi ton jak najbardziej pokrzepiający - nie przepraszaj. Po prostu bądź sobą, emocje towarzyszą każdemu. Oj, wiem o tym najlepiej.
Wilczyca jakby nieśmiało podniosła na mnie swoje smutne oczy. Jeszcze raz spróbowałem się uśmiechnąć.
- Dziękuję - wyszeptała - żyjemy wszyscy tak szybko. A... dlaczego, po co? Łatwo można zapomnieć, kim jesteśmy.
- Dziś każdy jest zmuszony do samotnej walki. Bo życie nie jest chyba na dłuższą metę niczym innym.
- Masz rację - przytaknęła nieco niemrawo.
Być może nie byłem w stanie do końca dokładnie to zrozumieć, ale od dłuższego już czasu zawsze, gdy patrzyłem na Konwalię Jaskrę, prędzej czy później zaczynałem odczuwać to samo dziwne uczucie, czasem jedynie w mniejszym lub większym nasileniu. Mógłbym opisać je jako coś pomiędzy chęcią przyjaźni, a dziwną, psychiczną bliskością, którą czuje się czasem bez powodu do drugiej osoby. Chociaż, czy na pewno bez powodu?
- Konwalio, jesteśmy tu teraz we dwoje. W razie czego, możemy sobie ufać, prawda? Zawsze przyjemniej jest iść przed świat wiedząc, że jest się otoczonym przyjaciółmi.
Chciałem tego. Jakiś podświadomy instynkt kazał chronić ją przed trudnościami, z jakimi zdawała się toczyć wewnętrzną walkę.

< Konwalio? >

niedziela, 10 listopada 2019

Od Szkła CD Ducha - "Dekadencja"

Na spacer? Do zagajnika? Naszego? Wspomnienia na chwilę zajęły mój umysł, sprowadzając go na wąską, prawie już zarośniętą roślinnością ścieżkę pośród dużych, ciemnych paproci, ich poschniętych liści i wysokich, ostrych traw niedeptanych ani niewygryzanych przez leśne zwierzęta od, zdawać by się mogło, naprawdę długich miesięcy. Uśmiechnąłem się lekko, wyrywając się tym samym z lekkiego odurzenia, w jakie wpadłem przypadkowo powracając myślami do wszystkich tamtych chwil.
Mój wzrok nerwowo powędrował na moment gdzieś w bok, na wskroś przecinając powietrze i zawieszoną w nim, gęstniejącą szybko mgłę. Czy mam wystarczająco dużo czasu? A czy gdzieś mi się śpieszy? Dziś mogę poświęcić jeszcze chwilę na powrót od wspomnień. Tak, Duch i nasze wspólne godziny w zagajniku przez cały ten czas, w którym później nawet nie spojrzeliśmy sobie w oczy, stały się dla mnie, być może trochę wbrew mnie samemu, jedynie wspomnieniem.
Jeszcze przed chwilą świat był przejrzysty. Nagle zaczął mętnieć, nie znałem i nie chciałem poznać tego przyczyny.
- Chodźmy na spacer.
Stąpaliśmy wolno, do przodu, po zimnym, wilgotnym igliwiu, zapadając się w miękki mech. Z naszych pysków wydobywała się biała para, temperatura spadała z każdym kwadransem. Niczego już nie mówiłem. Wolałem ciszę, która była tak głęboka, że nie potrafił przerwać jej nawet wiatr opływający ostatnie wiszące na drzewach, suche liście, które trącone wszak nawet najlżejszym jego podmuchem mogłyby oderwać ogonki od sztywnych gałęzi, szeleszcząc zlatywać na ziemię i hałasować. Ale ziemia była dobra, spokojna. Ziemia była cicha. Odetchnąłem z ulgą, gdy wiatr ucichł. Nagle z jakiegoś powodu zaczęły denerwować mnie wszystkie odgłosy, które docierały do moich uszu.
Stanęliśmy. Zagajnik był równie cichy, ale być może to właśnie przez to sprawiał wrażenie dziwnie martwego. Po raz kolejny wypełniłem płuca chłodnym powietrzem.
- Co będziemy robić, Duszku? - zwróciłem ku niemu oczy - nie ma tu węży. Pewnie śpią pod ziemią. Wygląda na to, że nie ma tu kwiatów. Wszystkie już zwiędły. Tylko my i pusty zagajnik - nie chciałem, by tak to zabrzmiało. Naprawdę, nie chciałem. Zamilkłem więc, znów odwracając wzrok i robiąc dwa kroki przed siebie - ale... możemy chociaż porozmawiać. Po co węże i kwiaty, jeśli jesteśmy my, obaj? Spędzamy ze sobą tak wiele czasu, a mam wrażenie, że tak często nie zamieniamy nawet słowa - uśmiechnąłem się, jak najbardziej przyjaźnie.

< Duchu? >

sobota, 9 listopada 2019

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Szkła - "Zapach Piasku"

Zanim odpowiedziała, zapatrzyła się w swoje łapy. Miała trudności z uformowaniem zdania, nie wiedziała, czy do tej obecnej Konwalii pasowałoby to, co czai się w odmętach jej umysłu. I czy do tej sytuacji, do tego wilka. Bo trzeba było się dopasować.
— A cóż mogłam robić? — mruknęła cicho, nie odrywając wzroku od kępków suchej trawy, wystającej spod jej łap. — Nie mam żadnych obowiązków. Zanoszę tylko zioła do medyków, a poza tym...?
Zaśmiała się cicho, bez grama humoru.
—  Siedziałam cały dzień w swojej jaskini i płakałam, bo straciłam jedyną przyjaciółkę — wyznała w końcu, z bladym uśmiechem błąkającym się po pysku. — Bo uznała, że już jej nie potrzebuję. Że już niczego więcej mnie nie nauczy. Bo są jeszcze inni, którym jest potrzebna.
Gwałtownym ruchem wyrwała z ziemii pęd rośliny i rzuciła go gdzieś obok siebie.
— Ale ja jej potrzebuję — wyrzuciła z siebie, czując, jak napięcie nagromadzone w jej brzuchu powoli się ulatnia. Powtórzyła rzut rośliną. — Bo nie wiem, co mam robić.
Zamilkła w końcu, westchnąwszy ciężko.
Przez chwilę słychać było tylko szum wiatru, szelest suchych liści i ich oddechy, takie bliskie, ale jednak tak dalekie.
— Przepraszam — odezwała się, jeszcze ciszej niż wcześniej. Tak, że Szkło musiał się ku niej nachylić, żeby usłyszeć. — Nie powinnam tak wybuchać.
Podniosła na niego wzrok, jakby oczekując potępienia.
Rola skrzywdzonej, samotnej wadery. Czyż to nie piękne? Kto oprze się takiej wilczycy? Przecież ją trzeba chronić. Zrobić wszystko, aby tylko jej oczy nie zaszły łzami. Tylko co można zrobić?
Wiatr wzmógł się nieco, zrywając w swej brutalności liście z okolicznych drzew i zrzucając je na ziemię, żeby zostały podeptane, zniszczone. Żeby zgniły i zrobiły miejsce na następne, za rok.

< Szkło? >

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Agresta - "W Świetle Dnia"

Konwalia zbladła nieco pod sierścią, zaraz jednak na jej pysk przywróciły wcześniejsze kolory.
Nie znała się na polityce. Nie wiedziała, co ma robić. A jeśli coś zawali? Popełni błąd? Przesadzi?
Nie, stop. To Konwalia Jaskra Jaśminowa. Jeden krok do tyłu, dwa do przodu, czyż nie? Poradzi sobie.
— Już się nie mogę doczekać — rzuciła, uśmiechając się kącikiem ust. Radosne oczekiwanie rozgościło się w jej brzuchu.


Nie spodziewała się, że będzie tak tłoczno.
Owszem, z tyłu głowy huczało jej słowo "zebranie", ale nie miała pojęcia, że obejmuje ono grupę większą niż kilka głów. Dotychczas myślała, że polityka jest rzeczą, którą zajmuje się najwyżej dziesięć wilków, dyktujących innym, co mają robić.
Oczywiście, nie żeby narzekała. Tłumy to coś, co kochała najbardziej. Gdzie indziej mogłaby być najbardziej sobą? Uśmiech od razu rozjaśnił jej pysk.
— Rozdzielamy się, Leo — powiedziała do towarzyszącego jej basiora. — Ty zajmij się politycznymi konwenansami, a ja postaram się przeciągnąć na naszą słuszną stronę jak najwięcej.
— Tak jest — odparł na to z godnością Leonardo i od razu wmieszał się w tłum. Konwalia zaczekała jeszcze trochę, po czym również zanurzyła się w odmętach jaskini.
Od razu wypatrzyła basiora, który wyglądał... Ważnie. Miała nosa do takich rzeczy.
Widać było, że był doświadczony, nieco starszy, ale wszyscy spoglądali na niego z respektem. Oto więc jej cel. Podeszła bliżej, chrząkając znacząco.


— I jak wam poszło? — zapytał Agrest, leżąc obok Konwalii.
— Całkiem dobrze. — Wadera wzruszyła ramionami, wtulając ufnie pysk w sierść na jego szyi.
Milczeli chwilę.

< Agrest? >

piątek, 8 listopada 2019

Od Szkła CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "Zapach Piasku"

Szliśmy przez las, wolno, jak gdyby celowo, jak gdyby do przesady. Jakby piękna Konwalia chciała z jakiegoś powodu nadać tej chwili jakieś inne, nieznane, nowe znaczenie, którego jeszcze nie rozumiałem i nie byłem świadom.
Po chwili jednak siedzieliśmy już na ledwie widocznym z naszej perspektywy wzniesieniu, które w nocy zdawało się być jedynie nieco nierównym, leśnym terenem. Drzewa wokół były przerzedzone, jakby chciały podarować temu pagórkowi trochę miejsca w klaustrofobicznym mroku, trochę przestrzeni i księżycowego światła. Był tam, w górze. Niepełny, ale w naszych zmęczonych oczach niemal okrągły.
- Co robiłeś wczoraj? - zapytała cicho wilczyca. Jej głos był sam w sobie na tyle delikatny, aby ukazać i swoją właścicielkę jak kogoś niemal bezgłośnego. Jak kogoś, kogo poznałem ledwie kilka dni, a może kilka miesięcy temu, nad wodospadem. Nad pięknym wodospadem, gdzie kwitły i pachniały wspaniałe, szykowne róże, nazywane królowymi kwiatów. A może nie było ich już tam? Zwiędły przecież już dawno. Zachwyt nad ich pąkami przeminął, ciężkie od kropel wody płatki , brudne i połamane, przyduszone do ziemi, wdeptane i wgnite w nią jak próchno drzew, wrośnięte niczym tak o nich inna pleśń.
A dziś nie byłoby tam może róż. Nie zwykłem rozglądać się bez potrzeby w środowisku, w którym bezpieczeństwo wyzierało z każdego kąta i otulało mnie jak wełna owcę. Mało przecież miałem takich chwil.
Takich, jak ta, trwająca właśnie w tej chwili. Popatrzyłem na Konwalię. Jej powieki były na pół przymknięte, sennie, a może smutno przykrywając instrumenty nieprzejrzystego wzroku. Nie wiedziałem, czy lepiej byłoby się uśmiechnąć, czy odwrócić spojrzenie. Nie umiałem po prostu zapytać, czy wszystko w porządku. Sam nie wiem, czy bardziej bałbym się usłyszeć kłamstwa, czy prawdy. Czułem, że ta Konwalia nie była już tą samą, którą spotkałem pół godziny wcześniej. Ani tą samą, która była ze mną nad wodospadem. Miałem dziwne wrażenie, że dziś widziałem ją jeszcze inną od tej, która patrzyła wtedy na dziwne i straszne stworzenia, które pojawiały się i nikły wśród toni morskich fal.
- Wczoraj...? - mruknąłem - nic nadzwyczajnego. Żadnych radości, ani kłopotów. Pustka - zakończyłem, zaraz po tym wzdychając cicho i szerzej otwierając głębokie od wszechobecnej ciemności oczy - a ty? - odwróciłem wzrok znów w jej stronę, tym razem z jakąś niepewnością, może nawet niechęcią... przed czym? Tego nie potrafiłem ocenić.

< Konwalio? >

Ashera urodziła!


Ceres - elew

Od Ashery CD Sangre

Ashera nie wiedziała co czuć. To co się stało, te wszystkie obrazy w jej głowie. Nie poznawała Sangre. On ją wykorzystał. Czuła jak całe ciało ją boli. Obudziła się w swojej jaskini, sama. Od sytuacji z Sangre rzadko wychodziła. Zaszyła się w swojej jaskini. Płakała, płakała wiele nocy. Została wykorzystana. Nie mogła się z tym pogodzić. Mijały dni, a ona czuła się coraz dziwniej. W końcu nie wytrzymała i wyszła. Mijała znajome wilki, lecz nie towarzyszyło jej to miłe uczucie. Czuła się tak, jakby była wyrzutkiem. Przecież to byli jej przyjaciele. Udała się do medyczki Etain. Wadera zbadała białą wilczyce. 
- Z tego co widzę, to może być ciąża. - odparła medyczka. Ashera zaniemówiła. Zbladła momentalnie. - Ashero ? - spytała Etain. 
- To jest pewne? - wyszeptała. 
- Na razie są to tylko przypuszczenia. Musisz uważać na siebie i przyjść do mnie na kontrolę. Jestem przekonana, że te wszystkie objawy go ciąża. Gratuluję. 
- Dziękuję ci. - wyszeptała zaskoczona. Udała się z powrotem do swojej jaskini. Położyła się w rogu. Spojrzała na swój brzuch. Momentalnie z jej oczu zaczęły spływać łzy. Będzie matką poraz drugi. 

Czas upływał szybko. Ashera starała się jak najlepiej dbać o samą siebie. Często chodziła przygnębiona. Parę wilków zauważyło to, ale gdy pytali się czy wszystko w porządku ona im odpowiadała, że go tylko zmęczenie. Przypuszczenia Etain były słuszne. Ashera była w ciąży. Widać było, że przybyło jej na wadze. Nie wiedziała co ma czuć. Cieszyła się z nowego potomka, ale nie jest ona już młoda. Poza tym był synem tego, którego imienia wadera unikała jak ognia. Bała się, że jej miłość nie wystarczy szczeniakowi. Kroczyła ociężale po terenach Watahy. Nagle coś przykuło jej uwagę. Dwa wilki stały i rozmawiały ze sobą. Byli to Kou i sam ojciec jej dziecka. Złożyła uszy modląc się w duchu, by jej nie zauważono. Jednak na marne, gdyż zielona wadera momentalnie pojawiła się przy Asherze. 
- Ashero kochana, jak tam? - zaczęła. Ashera zmusiła się na uśmiech. Nie chciała urazić Kou. 
- Dobrze. - odparła. Nagle podszedł do nich Sangre. Ashera wpatrywała się w jego czerwone ślepia. Widziała w ich odbiciu tą straszną chwilę. Jej oczy zaszkliły się. Sangre wydawał się zupełnie obojętny na to wszystko. Czyli nie rusza go to, że będzie ojcem? Że ją zgwałcił? Że skrzywdził tym ich dziecko? 
- Dzień dobry Ashero. - odparł obojętnym tonem. Biała zacisnęła kły. Nie, miała już dość. Nie będzie tak po prostu mu się dawała. Koniec z darzeniem każdego miłym uczuciem. On na nie nie zasługuje. 
- Dzień nie jest dobry. - wysyczała, czym zaskoczyła Kou jak i Sangre. - Byłoby lepiej gdybym cię już nie zobaczyła na oczy potworze! - warknęła. Łzy spływały po jej policzkach. Poczuła ucisk w brzuchu. Natychmiast spojrzała na niego. Zacisnęła oczy i ostatni raz obdarzyła basiora lodowatym spojrzeniem. Odeszła od zaskoczonych wilków. Zaraz nadeszła Joena. 
- Tutaj jesteś Ashe... Wszystko w porządku?- spytała zatroskana. 
- Tak. - wyszeptała Ashera. 
- Mogę zabrać cię do Etain? - spytała niepewnie Joe. Ashera przytaknęła. 

Nareszcie nadszedł dzień, w którym mogła ujrzeć swojego potomka. Urodziła cudnego szczeniaka. Przypominał całkowitą mieszankę jej i ojca. Uśmiechnęła się. Jej mały synek. Jej kochany Ceres.  

<Sangre?>

Od Agresta CD Notte

Dalszy fragment drogi, który upłynął nam dosyć szybko i przypuszczalnie w miarę bezboleśnie dla każdego z osobna, dał nam również trochę czasu na zastanowienie się nad swoimi ostatnimi godzinami, sensem każdej nastającej po sobie godziny i refleksją, czy oby na pewno jest sens robić to, co robimy i czy oby na pewno nie lepiej byłoby siedzieć w cieplejszej i bardziej suchej jaskini, wraz z gronem najbliższych, których niewątpliwie nie brakowało, lub nikt nie wyobrażał sobie aby brakowało na naszych, to jest, WSC terenach. Czy nie lepiej więc byłoby? Z pewnością bezpieczniej. Z pewnością przyjemniej. Cieplej i bardziej sucho. Ale  co można byłoby dzięki temu zyskać? No właśnie. Odpowiedź więc koniec końców nasuwała się sama. Zdecydowałem się jeszcze tylko na krótkie, niezbyt wymowne westchnienie, które w gruncie rzeczy miało na celu chyba tylko i wyłącznie spuścić nadmiar napięcia.
- A zatem, co? - rzuciłem, gdy stanęliśmy na granicy tego czegoś, co mianowało się terytoriami podobno sporej watahy. Nic. Żadnego strumyczka, żadnej linii lasu. W WSJ wyglądało to chwilami podobnie, przypadkowy wędrowiec mógł nawet nie zorientować się, kiedy przekracza granicę wilczej społeczności. Mimo to w pamięci tego dnia miałem już raczej Watahę Srebrnego Chabra, która od sąsiadujących terytoriów odgrodzona była na znakomitej większości linii granic naturalnymi, choćby delikatnymi i niepozornymi, naturalnymi przeszkodami, który znaczyły dosyć wyraźnie, że w tym miejscu coś się kończy, a coś zaczyna.
- Chodźmy dalej - małomówny Vinys lekko kiwnął głową. Zarówno Notte, jak i ja półświadomie powtórzyliśmy jego ruch.
- Ktoś tam stoi - mruknęła czarna wilczyca. Podążyłem za jej wzrokiem, a następnie za nią, gdy dodała - to może być ich strażnik.
Tak, to bez wątpienia mógł być ich strażnik. Ale zanim dotarliśmy do jego stanowiska, zatrzymał nas inny wilk, który sprawił zgoła inne wrażenie. Niski, cienki, wyleniały i ciemny. Błyskał swoimi brązowymi oczkami i rzucał każdemu z nas przelotne spojrzenia.
- A kogo do nas sprowadziło? - zapytał chrypliwym szeptem.
- Goście - odrzekłem spokojnie - jeśli jesteś członkiem Watahy Białej Pani, być może dotarły już do ciebie wieści o oczekiwanym poselstwie z Watahy Srebrnego Chabra.
- A, goście... goście... - zazgrzytał zębami, jak gdyby intensywnie szukał czegoś w pamięci. Ogólnie, sprawiał dosyć groteskowe wrażenie, a jednak jego widok z jakiegoś powodu przyprawiał o dreszcze - być może słyszałem.
- Kim jesteś? - zapytał pospiesznie Vinys.
- A, nawet mało ważne - końcówką długiego pazura jednej z przednich łap podrapał się po nosie - jeśli potrzebowalibyście schronienia, stąd blisko do mojego domu - dodał już prawie w przelocie, wyciągając przed siebie łapę, by wskazać kierunek. Zaraz po tym, na wyglądających na słabe nóżkach potruchtał przed siebie, znikając w wysokich paprociach.
- Schronienia? Po co? - zapytałem na głos - żeby...
- Może na wypadek, gdybyśmy mieli zostać tu dłużej - odpowiedziała Notte - a przynajmniej na razie najwygodniej będzie przyjąć to za prawdę. To co, chodźmy.
- Wilk, którego wzięliśmy za strażnika, zniknął - wyprostowałem się, patrząc przed siebie, na puste miejsce między falującymi gałęziami - możemy spróbować znaleźć w pobliżu jeszcze kogoś, zanim to my zostaniemy znalezieni. Zresztą w przeciwnym razie noc nas zastanie i nic już nie załatwimy.

< Notte? >

wtorek, 5 listopada 2019

Od Agresta CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "W Świetle Dnia"

Mam dziś przywilej opowiadania o wszystkich tych wydarzeniach z perspektywy czasu i znad chwalebnej chmurki doświadczeń. A mimo wszystko jestem wciąż tylko małym Agrestem, Agrestem, który nie wydostał się z kart codzienności. Agrestem, który przez całe życie był i pozostał słabym wilkiem, strachliwym wilkiem, codziennie skrycie walczącym ze swoją wewnętrzną niemocą, raz naiwnie wierząc w powodzenie, innym razem po prostu rozpaczliwie kurcząc mięśnie z bezsilności. To nie tak, że nie jestem tego świadom. To nie tak, że uważam się za kogoś obdarzonego  czymkolwiek szczególnym. A przynajmniej nie tak, jak dawniej.

Gdy tamtego ranka obudziłem się po długiej nocy, pierwszym, co dało mi się we znaki był chłód. Poczułem też rozczarowanie. Miejsce przy mnie było puste, a przecież spodziewałem się przed obrazem nowego dnia zastać u swego boku ową czarującą istotę. Wyobrażałem sobie, że powinna wstać razem ze mną i powitać poranek z tak uroczym, radosnym uśmiechem, jak sobie wyobrażałem, który uspokoiłby mnie i upewnił, że z nadejścia świtu cieszy się, jak ja. Który mógłby być najlepszym dowodem na to, jakim uczuciem mnie obdarza. Przypuszczalnie było w moim pragnieniu coś pozwalającego stojącemu obok świadkowi zachwycić się jej eterycznym wizerunkiem. Przypuszczalnie było tam coś pozwalającego porównać ją do świeżo ściętej róży w klapie marynarki.
Gdy wróciła, przebiegło mi przez myśl, aby w jakiś sposób okazać niezadowolenie. Wciąż jednak była piękną Konwalią, która przystrajała sobą i ubarwiała właśnie moje, małego Agresta dni, a była wszak ozdobą nad wyraz drogą.
Nie rozumiałem strapienia, które kryło się za jej uśmiechem, choć po raz pierwszy wtedy właśnie je dostrzegłem. Nawet nie chciałem go rozumieć. Bo po co? Czy nie lepiej było zlekceważyć je i uznać za przejaw zwykłych, dziewczęcych humorów?

- Dobrze. Dziś idziesz z nami - jednym skokiem znalazłem się na wyjątkowo czystym, zimnym, kamiennym podłożu jaskini - musimy odwiedzić WSJ, jesteś mi potrzebny - wyciągnąłem łapę przed siebie, jakby chcąc zatrzymać ewentualny głos sprzeciwu, który jednak nie nastąpił. Szary ptak, jeszcze przed chwilą wpatrujący się w przeciwległą ścianę, przeniósł wzrok na mnie i lekko się uśmiechnął.
- Zdajesz sobie sprawę, że jestem teraz trochę... nie w formie?
- Eee, takie gadanie - najpierw z niezmiernie przyjaznym gestem podchodząc kilka kroków do przodu zbyłem jego słowa, a potem kłusem okrążyłem go i wróciłem na swoje poprzednie miejsce, próbując wzbudzić w nim chociaż trochę ożywienia, które towarzyszyło mi - nic nie będzie dla ciebie lepsze, niż wyjście stąd chociaż na chwilę. Siedząc ciągle w tych ponurych ścianach nawet ja uwierzyłbym, że jestem wariatem.
Mundus odwrócił się i pytająco popatrzył na leżącą nieopodal Etain, która z założonymi na piersi łapami przysłuchiwała się naszej rozmowie.
- Nie ma mowy - odparła krótko - nie możesz ryzykować, że w połowie drogi do WSJ zaczniesz słyszeć wycie dzikich psów, albo inne chóry anielskie. Weźmiesz swoje zioła, będziesz mógł wyjść.
- Chwileczkę, nie. Etain, ustaliliśmy już wczoraj, że dopóki wszystko jest w porządku, mogę znów normalnie funkcjonować w społeczeństwie.
- Jeśli mam przede wszystkim, nie szkodzić, powiem ci szczerze. Jak dla mnie, powinieneś zostać tu nawet i do przyszłego roku. Ale co ci po takim życiu? - zapytała wadera. Opuścił wzrok, unosząc brwi i przez chwilę w zadumie wpatrując się w ziemię. Zrobiło mi się go... chyba trochę żal. Przez chwilę milczałem, wciąż mając nadzieję, że, sam nie wiem, przytaknie, otrząśnie się. Podejdzie do schowka naszej medyk, aby wyjąć z niego jakieś szeleszczące liście doskonale znanym kształcie. Nic takiego. Nie poruszył nawet swoim kocim ogonem. Coś nagle zabolało.
- Trudno - odezwałem się nagle głośniej - pójdziemy sami. Może za parę dni coś się zmieni, nie? Poradź mi tylko, proszę, ostatnie słowo... jak przygotować się do spotkania.
Podniósł swój niespokojny wzrok i powiedział szybko, a głos jego brzmiał jakby wyrecytowany w pośpiechu akapit z podręcznika.
- Znajdź jak najtrafniejszy argument na poparcie swojej racji. Potem wymyśl jak najlepszy kontrargument, który może zostać użyty do jego obalenia. Następnie umiejętnie zakwestionuj ten drugi. Jeśli ci się to uda, to znaczy, że twoja myśl ma rację bytu i możesz o nią walczyć.
Muszę przyznać, nie do końca takiej, zahaczającej o, tfu, moralność rady się spodziewałem. Ale musiałem przełknąć ją taką, jaka była, mając w pamięci, że udzielił mi jej osobnik nie do końca w pełni władz umysłowych i postarać się w jakiś sposób ją wykorzystać.

Kolejne zdanie naszego wiersza skończyło się, pozwalając rozpocząć się następnemu. A następne hałaśliwym, dźwięczącym głosem zanuciło swoje pierwsze, kluczowe słowo: "wybory!"...
- Jak to, przygotowania do wyborów? - warknął Leonardo, gdy staliśmy naprzeciwko jakiejś znudzonej wilczycy, leniwie okręcającej wokół swojej łapy ozdobną pętelkę z drutu - z czego chcecie wybierać? Macie tylko dwie partie, które wzajemnie sobie nie wadzą.
- Ale również wielu osobników bezpartyjnych - uśmiechnęła się podle i do granic możliwości sztucznie, krzywiąc pysk w sposób, który zmusił ją do przymknięcia oczu. Westchnąłem w duchu.
- Co się stało, że w końcu dostrzegliście WSJ leżącą w gruzach i ledwo dyszącą? - prychnąłem cicho - przez kilka ostatnich lat jedyne, co się z nią działo, to nieprzerwana równia pochyła i nikomu organizowanie porządnych wyborów nie przeszło przez myśl - rzuciłem, stukając w ziemię przednią łapą. Jeszcze raz przeniosłem wzrok na wnętrze jaskini, przed którą się znajdowaliśmy. Panował w niej zamęt, jakiego nie widziałem w tamtej watasze od czasu utworzenia naszej partii. Niewątpliwie przygotowywali się do czegoś, ale co skłoniło wilki do zorganizowania wyborów właśnie w tamtych dniach, wydawać by się mogło, zupełnie bez powodu? Nie miałem wątpliwości, że stała za tym jakaś nowa, przebiegła myśl Derguda, mająca na celu załatwienie jednego z interesów Ruchu Starych Zasad. Tylko jaka to była myśl? Pomimo, iż zastanawiałem się nad tym później wielokrotnie, jeszcze przez długi czas nie mogłem zyskać absolutnej pewności.
Wilk działał w WSJ intensywnie, a moja nieobecność sprawiła, że rozszalał się zupełnie, zdając się beztrosko zapomnieć, że Ruch Starych Zasad nie ma władzy absolutnej.
- Dlaczego nikt nas nie poinformował? - zapytał nagle Leonardo. Nieznacznie kiwnąłem głową.
- To nie moja sprawa - wzruszyła ramionami - wszyscy tutaj wiedzą, to chyba druga co do wielkości partia też powinna?
- Kiedy - mruknąłem, gdy jej ostatnie słowa ucichły.
- Pojutrze - ucięła przesłodzonym, jednak zanadto podenerwowanym głosikiem.
- Proszę dopisać nas do listy - odrzekłem stanowczo, powstrzymując się od dodania czegoś dobitniejszego. Wizyta poszła w diabły, wróciliśmy więc do naszej przytulnej jaskini w WSC, aby przygotować się do pierwszej bitwy, którą zafundował nam nasz największy wróg.
- Mamy wybory - wydusiłem, gdy tylko dotarliśmy na miejsce, przywitani przez Konwalię Jaskrę Jaśminową - to przez tego pasożyta.
- Jakie znowu wybory? - zaniepokoiła się. A przynajmniej udawała, nieważne. Byłem tak rozgorączkowany, że moje myśli zajmowały już kolejne plany, które trzeba było migiem wymyślić, opracować i sprawdzić. Przetarłem czoło przednią łapą. Podczas gdy Leonardo, który zdawał się zachowywać kamienny spokój, usiadł pod ścianą, ja zacząłem krążyć po jaskini.
- Wybory. Złożona z kilkorga wilków ekipa będzie łazić po terenach wszystkich pobliskich watah i zapisywać, która z partii ma największe poparcie wśród mieszkańców. Tym, które zyskają największe, powinno przysługiwać najwięcej władzy. Został nam jeden dzień! - zawołałem - jak w jeden dzień nakłonić większość do poparcia nas? Wiem! - zatrzymałem się gwałtownie, czując, że nie nadążam za własnymi myślami. Nie spodziewałem się, że jakikolwiek pomysł przyjdzie mi do głowy tak szybko, można by nawet rzec, że pierwszy raz w życiu dopadło mnie tak duże zaskoczenie własnym geniuszem.
- Jutro załatwimy to wszystko. Zajmę się WSJ, przewrócę to tałatajstwo do góry nogami. O tak, już wiem, jeszcze pożałujesz, Dergud. Takimi zagrywkami nie walczy się ze Związkiem Sprawiedliwości.
- A srebrne chabry? - Leo wtrącił niepewnie.
- Konwalia i ty wybierzecie się do... - zawahałem się - jaskini wojskowej. Wieczorem powinni mieć tam kolejne zebranie, załatwię, aby pojawili się tam także wojskowych z WWN. Rozumiecie? Nikt stamtąd, ani nikt stąd nie ma nawet pojęcia o wyborach. Kandydatów bezpartyjnych nie będzie więc wcale, a my jesteśmy jedyną partią, która ma poparcie władzy Watahy Wielkich Nadziei - moje słowa zlewające się w całość coraz bardziej przypominały krzywe koryto strumienia świadomości -  widzisz, Dergud, jaką przysługę mi uczyniłeś! Próbowałeś podgryzać jak czort, za moimi plecami... ja cię otruję, jak czorta. Cała WWN, cała WSC opowie się za nami w wyborach. Uderzymy w wojsko, w to, co mają najsilniejsze! No, kochani, macie zrobić wszystko co w waszej mocy, obiecać, co tylko się da, aby ich do tego przekonać.

Ciemny, mroczny brąz ziemi i koron drzew odbijał się od niskich, ciemnych chmur zasnuwających niebo, które zdawały się łączyć w sobie jego poszarzały odcień i głęboki błękit swojego własnego wnętrza.
Znów siedzieli w Skrytym Lesie, oparci o pień starego dębu.
- I co? Jesteś teraz szczęśliwszy? - w leśnej ciszy rozległ się czysty, spokojny głos wadery.
- Na... na pewno spokojniejszy - mruknął bezsilnie.
- Dlaczego znowu pozwalasz się tym poić?
- Może... przez pracę. Muszę do niej wrócić. Bez leków nie dam rady.
- A jeśli poradziłabym ci, abyś nie pozwalał robić z siebie jeszcze większego pomyleńca?
- Gdybyś była zwykłym wilkiem, pomyślałbym pewnie, że kłamiesz, lub się mylisz. Ale ty to ty... a ty nie kłamiesz.
- I się nie mylę.
- Wierzę i w to.
Wadera zaśmiała się bezgłośnie.
- Uwierzysz mi teraz we wszystko. Zioła, które służba zdrowia wpycha ci do gardła, usypiają przecież mózg.
- Słucham?
- Ogłupiają. Zamykają w głowie drzwi, przez które włazi cierpienie. Powodują niepoczytalność, czyż nie? - westchnęła i poklepała go po plecach - No, mizerotko, jeśli wcześniej pytałam, kim jesteś, teraz w końcu mogę sobie odpowiedzieć. Jesteś ruinami pięknego zamku. Drzewem złamanym przez wichurę. Ale zamek można odbudować, a na drzewie powstanie nowe życie.
- Mam zostać kornikiem? - podniósł zmęczony wzrok i chwiejnie skierował go gdzieś w pobliże rozmówczyni.
- No proszę, jak logicznie wciąż rozumujesz. To lepsze, niż być truchłem. Zatem po prostu podnieś się z tego błotnistego dołka i dołącz do swoich towarzyszy. Zapomnij, że mieli cię za niezrównoważonego. Zapomnij o tym, o lekach, nie dożywiaj tego, co odbiera ci spokój. Wtedy wszystko minie. Potrafisz stawiać granice?
- Tak - odrzekł cicho, ale bez zastanowienia.
- Zatem zagraj jeszcze raz. Tym razem nie pozwól jego synowi działać tak samo, jak działał on. Choćby z czystej ciekawości, stań się znowu kimś trochę innym. Może na tym skorzystasz? A może ci się to spodoba?
On jednak zdawał się już nie słuchać. Powoli zsunął się na ziemię i położył na zimnym mchu.
- Nie chcę. Nie dam rady. Mam tego dosyć.
- Żartujesz, prawda? - odetchnęła głębiej. Potem uśmiechnęła się słabo, wyciągając do niego łapę. Lekko poprawiła wiązanie materiału na jego szyi, na co pozwolił z, wydawać by się mogło, zupełną obojętnością. Od pewnego czasu nie rozstawał się już z tym płaszczem.
- Może najlepszym wyjściem byłoby po prostu powiedzieć mu jeszcze coś, czego nie zdążyłeś. Może to by pomogło. To, a nie wszystkie zioła. Wierzysz w istnienie duszy po śmierci?
- Nie wykluczam tego.
- Wierzysz.
- Być może.
- Zatem powiedz, jemu, albo sobie. Co cię najbardziej boli?
Jej słowa nagle ucichły. Gdy szary ptak podniósł wzrok i rozejrzał się, nie zobaczył już obok siebie czarnej wilczycy. Znów był tylko on i jego żal. 
- Masz być czysty, Mundurek. To mi kiedyś powiedziałeś. Oczywiście, jestem naćpany. Z twojego powodu - zamknął oczy, które złośliwie zaszkliły się jeszcze mocniej. Opuścił głowę.
- Ale moje serce jest mądrzejsze, niż moja pamięć. Nie może boleć wiecznie.

< Konwalio? >

niedziela, 3 listopada 2019

Od Blue Dream - "... - Exodus"

Kontynuacja opowiadania Palette

Oparła się grzbietem o bok niby tronu i podrzucała sobie jedno oko Arcun'a, po którym jedynie oczy zostały. Drugą kulkę o złotej barwie chwile temu rozgniotła z uroczym dźwiękiem niby plasknięciem. Dla wielu byłby to średnio przyjemny widok, jednak to była BD, czyli dość normalny widok. Będący obok Goth jedynie napawał się tym kuszącym obrazkiem, szczególnie moment w którym to kosmos wręcz spił resztki krwi po staruchu.
Gdy niższe rangą demony ich opuściły na krótką chwilę, samozwańczy król nachylił się nad granatową pięknością. W tej samej chwili z dość donośnym odgłosem "plask" rozgniotła drugą gałkę, następnie oblizała łapę z tegoż śluzu.
-Moja droga, zechciałabyś się pokazać w pełnej krasie swej siły?
Gdy spojrzała na niego znudzonym wzrokiem, sam przyjął nieco bardziej ludzką formę: śmiertelnie blada karnacja wręcz sprzeczała się z dłuższymi czarnymi kosmykami włosów i czerwonymi oczyma otoczone czernią. Sam ubiór, oczywiście czarny, ukazywał solidną klatkę piersiową, wręcz obitą mięśniami. Na plecach to nie była czarna peleryna lecz ugrupowanie części smolistych macek. W głowie miał coś na wzór korony z badyli rodem cmentarnych.
-Naprawdę liczysz na to, że przedwcześnie pokażę? Wal się.
-Jak ja lubię się z tobą droczyć- mruknął przyglądając się jej. Może i się znali szmat czasu od wieków, nie widział jej pełnego obrazu. Namiastkę dostrzegł przed zgonem Arcun, stąd jego wrzask czystego terroru.
Teraz jednak samica wydawała się jeszcze bardziej znudzona. Torowała własną ścieżkę od początku swej egzystencji i nikt, powtarzam nikt, nie mógł mówić co ma robić. Zawsze znana pod wieloma imionami, budzące niesamowicie negatywne uczucia... A jednak obecne imię, Blue Dream, całkiem się jej spodobało. Może brzmiało bardziej, ohyda, pozytywnie jednak dla niej dawało iście koszmarny efekt wybrzmienia, zupełnie jak jej byt. Doskonale.
Wstała jednak i się przeciągła. Była jednak ciekawa jednej kwestii dotyczącej wyglądu. Z każdym wcieleniem uzyskiwała unikatowy wygląd na bazie człowieka, podobnie jak i na bazującej rasie. Na drugą rasę jeszcze do tej pory w tym życiu nie miała ochoty sprawdzić. Może wkrótce zobaczy. Na ten moment jednak wypadałoby wrócić na górę. Trzeba trzymać się pozorów, czyż nie? Finał jeszcze nie w ten czas...
Nic nie mówiąc opuściła otoczenie Goth'a, skierowała się ku pewnego rodzaju bramom, przez które tu dotarła. Żaden demon nie ośmielił się wejść w jej drogę, ba, nawet rozstępowali się jak jakieś bydło. Było to jednak uzasadnione, gdyż znali możliwości księżniczki.
Po jej zniknięciu, Goth zaśmiał się szorstko, wpatrując się w ostatnią jej lokalizacje.
-Uwielbiam ją.
-Panie?- Odezwał się średniej klasy demon.
-Będzie tym razem w pełni moja- to powiedziawszy splótł swoje palce na wysokości nosa.

CD u Palette

sobota, 2 listopada 2019

Od Ducha CD Szkła - "Dekadencja"

Duszku.
Jakie to niewinne. Jakie miłe, powodujące ciepło w sercu, wywołujące uśmiech, nawet na pysku kogoś takiego jak Duch. Nie miał Szkłu za złe, że tak go określił. Nie, nawet chciał mu podziękować. Aż przypomniał sobie lepsze czasy, kiedy był jeszcze młodym podrostkiem i nie obchodziły go takie rzeczy jak praca czy dbanie o przeżycie do następnego dnia. Tym wszystkim zajmowali się jego rodzice. I to właśnie matka basiora zwykła skracać imię syna w sposób, jaki do tego momentu wywołuje u wilka pozytywne odczucia. O ojcu nie chciał nawet wspominać. Nie był warty chociaż myślenia przelotnie na temat kogoś tak obrzydliwego jak on. Nienawidził go całym sobą. Ciekawe, czy Szkło miał lepszego ojca? Może zabierał go na długie spacery, opowiadał historie przed snem, bawił się na kwiecistych łąkach.. A może było zupełnie inaczej? Musiał kiedyś go o to spytać. Nic nie słyszał o rodzinie swego towarzysza. Ciekawość, związana z chęcią poznania takiej podstawowej wręcz informacji o śledczym, zaczęła zżerać wilka od środka.
Balans jest podstawą świata. Jakby się tak rozejrzeć, to właśnie na nim tworzone jest wszystko, co nas otacza. Piękno i brzydota, mrok i światło, życie i śmierć, drapieżnik i ofiara... Trudno jest stanąć po tej dobrej stronie. Wszystko jest w odcieniach szarości. Wybrałem to, co uważam, że bardziej zgadza się z moją moralnością...Słyszałeś o regresji do średniej?
Szkło odwrócił łeb, aby spojrzeć na przyjaciela, po czym potrząsnął delikatnie łbem. Duch zaśmiał się krótko, szczekliwie. Niewielu znało takie określenie, dlatego basior uwielbiał się nim dzielić, zwłaszcza, że należało w pewnym stopniu do jego ulubionych.
Wszystko wraca do tego samego stanu, stanu średniego, tudzież wyrównania, nieważne, czy wcześniej było to niezwykle dobre czy arcyzłe. Koniec końców, wszystko jest jednym i tym samym. Duch zrobił krótką przerwę na nacieszenie się podmuchem wiatru, jaki przeczesał ich futra. Zadowolony z takiego kontaktu z naturą, nabrał w płuca woń zapachów wokół siebie. 
Może nie rozmawiajmy już o pracy. Cieszmy się, że znowu się spotkaliśmy. Co powiedziałbyś na spacer? Może pójdziemy do zagajnika naszego? Zobaczymy, czy nie wróciły węże... Zasadziłem tam kwiaty. Jeszcze powinny się jakieś ostać.

<Szkło?>

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Szkła - "Zapach Piasku"

Nie spotkali się jednak następnego dnia. Ani następnego.
Mijali się, nieświadomi, że dzielą ich zaledwie drzewa, kamienie, puste spojrzenia i mur, który między sobą wybudowali.
Zdawać by się mogło, że to, co stało się wcześniej, połączyło ich bliżej, jednak okazało się, że rozdzieliło ich, pozwoliło wkraść się niepewności, może nawet zakłopotaniu, które zbierało swoje żniwo w mijających minutach ciszy.
I chociaż Konwalia lubiła ciszę, to nie lubiła, kiedy cisza przerywała jej rozmowy. Niezręczne milczenie nie zawsze było jej niemiłe, jednak gdy już było, nie mogła się z niego wyplątać.
Teraz jednak, kiedy stała ze Szkłem pysk w pysk, nie mogła tak po prostu skwitować tego milczeniem.
Kim miała jednak być? Tamtej wadery znad wodospadu już nie było, miała za to do wyboru miliony różnych osobowości, które tylko czekały, aż będą mogły ujrzeć światło dzienne.
— Tęskniłam — rzuciła, uśmiechając się ni to zalotnie, ni to przyjaźnie.
— Widzieliśmy się zaledwie dwa dni temu — przypomniał jej Szkło, nieco zakłopotany tym dziwnym, nowym zachowaniem swojej koleżanki.
— No cóż, nie zmienia to faktu, iż te dwa dni dłużyły mi się okropnie. — Wadera uśmiechnęła się szerzej i, przechodząc obok basiora, musnęła jego bok ogonem. — Idziesz?
Nie wiedziała jeszcze, gdzie chce go zabrać, co chce z nim robić ani co chce powiedzieć, ale przeczuwała, że to musi być coś poważnego. Niczym fajerwerki albo Wielki Wybuch, który zmieniłby wszystko, jednocześnie zostawiając tak, jak było. O tak, dokładnie tego im trzeba dzisiejszego wieczoru.
Na niebie powoli zaczęły pojawiać się gwiazdy, ukazując wilkom swoje błyszczące oczy, dokładnie tak, jak po zimie ze śniegu wychodzą pierwsze kwiaty. Gwiazdy pozwalały się podziwiać, wiedząc, że często są jedyną radością dla swoich obserwatorów.
— Co robiłeś wczoraj? — zagadnęła Konwalia cicho, nie chcąc zbyt głośnym tonem rozproszyć atmosfery spokoju unoszącej się w powietrzu.

< Szkło? >

Podsumowanie wyników głosowań!

Moi Kochani,
co prawda podsumowanie miesiąca mieliśmy już prawie dwa dni temu, ale umknęła mi jedna, dosyć ważna rzecz. Otóż w październiku rozpoczął się cykl głosowań, mających na celu wyróżnić różne postacie pod różnymi względami. Pierwsze cztery głosowania miały już miejsce, a wybranymi postaciami są:
Konwalia Jaskra Jaśminowa, 3 głosy (Najbardziej urodziwa postać żeńska)
Naoru, 4 głosy (Najprzystojniejsza postać męska)
Mundus, 6 głosów (Najbardziej inteligentna postać)
Blue Dream, 5 głosów (Najbardziej mroczna postać)

Za miesiąc sprawdzimy wyniki kolejnych ankiet. (Przypomnijcie mi, gdybym zapomniał... xD)

                                                      Tajny współpracownik byłego szefa

piątek, 1 listopada 2019

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej - "Zapałki z Papieru", cz. 5

Widzicie, kiedy żyje (a w zasadzie egzystuje, chociaż nie wiem, czy wykonywanie swojej pracy bez przerwy od kilku milionów wieczności można nazwać choćby bytowaniem) się tak długo, jak ja miałam wątpliwą przyjemność chodzić po tym zapchlonym, zepsutym świecie, łatwo nauczyć się dostrzegać i doceniać małe rzeczy.
Jakiś nowy gatunek motyla, powstały ze skrzyżowania dwóch starych. Drzewo, którego wcześniej nie było, a teraz jest. Ot, takie drobne pierdółki, które pozwalają mi na drobną przerwę, nawet jeśli wciąż jestem w ruchu.
Szybka myśl, która daje drobne ukojenie, gdy wszystko już zawiodło.
Czy tęsknię?
Ale za czym mam tęskić? Za powiewem wiatru, który przywiódł ze sobą zżółknięte liście ostatniej jesieni? Za błyskiem słońca tańczącym na fali wody, kiedy mała rybka uciekała o świcie przed drapieżnikiem?
Widziałam już zbyt dużo, żebym mogła pozwolić sobie na sentymenty. Kochałam tyle razy, nienawidziłam tyle razy, że miłość i złość zlały mi się w jedno uczucie. Pragnienie? Czym jest pragnienie, kiedy gasiło się je tyle razy, że zapomniało się jego smaku?
Owszem, zdażają się istoty, które sprawiają, że moje serce bije mocniej.
Jeśli ja w ogóle mam serce. Nie pamiętam, czy je kiedykolwiek miałam, czy może straciłam je gdzieś po drodze, zanurzona w obowiązkach po czubki oczu. Jestem w miliardach miejsc na raz, w miliardach światów,  w miliardach wymiarów, w miliardach czasów w jednym momencie i w żadnym z nich nie mogę pozwolić sobie na odpoczynek. Sami przyznacie, że w takich warunkach łatwo stracić z oczu samego siebie...
Czy jestem stara?
Dobrze, tu trzeba wam przyznać, rozbawiliście mnie.
Nie, nie jestem pewna. Nie wiem, czy można zmierzyć mój wiek w jakikolwiek sposób.
Nie wiem, czy coś było przede mną. A nawet jeśli, to nie pamiętam, czy trwało dalej.
Bogowie przychodzą i odchodzą, gdy tylko się o nich zapomni, gdy umrze ich ostatni wyznawca.
A ja? Ja będę wieczna. Nie można przestać mnie wyznawać. Nie da się o mnie zapomnieć. Nawet jeśli nie jestem tak potężna, jaką się zdaję, to pod koniec to zawsze ja zbieram największe żniwo.
Słucham? Mówicie, że już domyślacie się, kim jestem?
Doskonale. Na tym polega w zasadzie cała akcja naszego wątku, czyż nie?
A jeśli domyśliliście się wcześniej, to gratuluję. Niestety, żadnej nagrody nie otrzymacie, nie potrafię nagradzać. Ani karać. Jestem tak sprawiedliwa, że nie posiadam sprawiedliwości.



Spójrzcie, jak uśmiecha się, mknąc między drzewami. Jak cicho nuci pod nosem zasłyszaną dawno temu melodię.
Jest piękna. Piękna jak ostatni krzyk cierpienia, zwiastujący tylko ulgę i spokój duszy. Piękna jak jutrzenka, obiecująca nowy dzień i zakończenie smutku nocy.
Cudowna jak koniec, ale tajemnicza jak początek, proponujący nowe, nieznane dotąd doznania. Albo wręcz przeciwnie, powtarzający już znane schematy. Jest więc pasmem niewiadomych, przyszłych zdarzeń, których nie sposób przewidzieć, co właśnie czyni ich tak ekscytującymi.
Jestem tutaj, ponieważ muszę. Ale będąc tutaj, mogę też tu po prostu móc być. I chociaż gryzie się to z tym, co przedstawiłam wam wcześniej, wiedzcie, że jeśli chodzi o mnie, to jeszcze nie raz was zaskoczę.
A przynajmniej tak mówią.


— Wiesz co, Matko, chyba mam odpowiedź na to pytanie, którego wczoraj nie zadałaś, ale jestem pewna, że chciałaś — zaczęła już od progu Konwalia Jaskra Jaśminowa. Nie usłyszawszy odpowiedzi, absolutnie się nie zmartwiła, wchodząc w głąb chatki. — Jestem absolutnie pewna, że pierwsza był... Matko?
Nie było jej. Wadera rozejrzała się dookoła, niepewna całej sytuacji. Po chwili jednak roześmiała się serdecznie. Chyba popada w paranoję. Pewnie jest w ogrodzie.
Ale zawsze wychodziła jej na spotkanie...
Konwalia odrzuciła od siebie natrętne myśli i weszła do ogrodu. Tyle że ogrodu nie było.
Owszem, rośliny dalej rosły, ale w zupełnie innych miejscach niż wcześniej. Nie tworzyły już tak dobrze znanego jej wzoru.
— Matko? — zapytała raz jeszcze wilczyca. — Kobieto...?
Nie ma jej tutaj.
— Kto to powiedział? — rzuciła ostrzegawczym tonem, rozglądając się dookoła. Cudownie. Nie dość, że ma halucynacje, bo zdaje jej się, że jej przyjaciółki nie ma, to jeszcze słyszy głosy, które ją o tym zapewniają.
Odeszła, bo nie da się napełnić pełnego już naczynia.
— Co przez to rozumiesz? — zapytała, zrezygnowana. Skoro oszalała, to już nic na to nie poradzi.
Jej już nie ma. Odeszła, żeby nauczać innych, którzy jej potrzebują. Zobacz, chaty też już nie ma.
Istotnie. Po małej, drewnianej budowli nie pozostał nawet ślad.
— Ale ja jej potrzebuję — zaprotestowała, zwyczajem małego szczeniaka.
Nie. Już nie.
Wadera milczała chwilę, dając sobie parę minut zastanowienia. W głębi duszy wiedziała, że mówię prawdę. Umiała odczytywać znaki znajdujące się dookoła, nie była głupia.
— Kim więc ty jesteś? — rzuciła w przestrzeń, bardziej do siebie, niż do kogokolwiek.
Skoro jej nie ma, mogę z tobą wreszcie porozmawiać. Wcześniej nie mogłam.
— Zignorowałaś moje pytanie — zauważyła cicho.
Jestem. Zawsze byłam i zawsze będę, teraz, wcześniej i później.
Konwalia nie chciała ze mną dyskutować. Potrząsnęła tylko pyskiem.
Była smutna. Kolejna ważna osoba w jej życiu, tym razem jej jedyna przyjaciółka, opuściła ją, zabierając jej tym samym cząstkę duszy. Jeśli to będzie trwało dłużej, będzie musiała przestać oddawać innym siebie, bo nic nie zostanie dla niej samej.
Ruszyła wolnym krokiem z powrotem do swojej jaskini.
— Skoro Matki już nie ma, nic tu po mnie — powiedziała. — Chociaż pewnie wrócę tu po jakieś zielsko, czy coś...
Zniknęła między drzewami.
A ja czułam ogromną ekscytację, bo to, co właśnie się wydarzyło, jest początkiem, ale nie byle jakim początkiem.

< C.D.N. >

Od Naoru CD Serenity

Naoru uśmiechnął się do swojej ukochanej. 
- Teraz jesteśmy parą. - powiedział całują jej łapkę. Ona zarumieniona spojrzała na niego. Naoru zaśmiał się cicho. Serenity wyglądała tak uroczo rumieniąc się. Nie mógł oderwać wzroku od tego widoku. Jeszcze lepiej czuł się z tym, wiedząc, że ten promienny uśmiech, że ten cudny i uroczy pyszczek należy do niego i zrobi wszystko by tak na zawsze zostało. 
- Czuję się jakby to był sen. - wyznał, a Serek ujęła jego pyszczek w swoje łapki. 
- To nie jest sen Naoś. Jestem tu razem z tobą. 
- Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to cieszy. - wyznał i złączył ich usta w pocałunku. Gdy się od niej odsunął ona zakryła się zarumieniona łapkami. Naoru uśmiechnął się. 
- To za dużo dla mnie.- pisnęła cichutko i uroczo. Naoru zbliżył się do jej ucha. 
- Musisz się przyzwyczaić, ponieważ planuję traktować się tak do końca mojego życia. Moja księżniczko. - odparł kłaniając się. Teraz to Serenity była tak czerwoniutka, że Naoru uśmiechnął się. 
- Proszę Nao. - szepnęła, a Naoru poczuł jak jego serce bije mocniej. 
- Spokojnie Serenity. Niedługo się do tego przyzwyczaisz. - odparł i zerwał jednego z kwiatów. Włożył w jej grzywę i przyjrzał się uważnie. - Perfekcyjnie. - szepnął. 
- Nao! - zaśmiała się wadera. - Chcesz by moje serce tego nie wytrzymało?! - spytała. Naoru uśmiechnął się. 
- Wszytko zrobię dla ciebie. Wiedz, że już nikt nie jest w stanie zmusić mnie do zostawienia cię. Jesteś moją najdroższą Serenity. Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić. 

<Seruś? Bomba słodyczy *^*>

Od Sangre CD Ashery

Sangre był świadkiem jak Ashera wyjawia Etain co ją spotkało. Uśmiechnął się słysząc, że biała nie wydała go. Odwrócił się i odszedł. Pojawiał się na terenach Watahy, lecz unikał Ashery. Nie wiedział dlaczego, ale gdy widział ją czuł dziwne uczucie. Ashera dużo czasu spędzała w towarzystwie innych wilków. Czuł się zapomniany. Dodatkowo gotowało się w nim, gdy widział jak śmieje się z innym basiorem. Miał ochotę wtedy zobaczyć jego ciepłą krew. Tygodnie mijały, a razem z nimi nienawiść Sangre. Demon czuł się zdradzony. Przysiąg sobie, że zapomni o waderze. Niestety jeden dzień zmienił jego postanowienia. Ashera przybyła do chaty, a on poczuł wściekłość widząc ją. Teraz sobie i nim przypomniała? Wylądował przed nią. Na jego pytanie wadera odparła, że zmienił się. Tak, owszem. Jego nienawiść pomogła mu pozbyć się wszystkiego co go osłabiało.
- Nie powinnaś tutaj wracać. - warknął. 
- Ale chciałam cię zobaczyć. - wydutkała, a on poczuł wściekłość.
- Zobaczyłaś więc możesz odejść. - mruknął i odwrócił się. 
- Czyli chcesz mi unikać? Po tym wszystkim? Udawać, że nie istnieje, że nie jestem ważna, ani trochę. Po prostu wykorzystałeś mnie by się wyżyć. 
- Tak to bywa z demonami, a teraz lepiej już idź. - odparł. Miał ochotę powiedzieć jej prosto w pysk, że on tak czuł się długo. 
- Nie nazwałbym cię demonem. - szepnęła, a łzy zaczęły spływać z jej oczu. - Nie zabiłeś jej. Okłamałeś mnie. Mogłeś naprawdę to zrobić, ale nie zrobiłeś. 
- O czym ty mówisz?- spytał spoglądając na nią zaskoczony. 
- O Axie. Ona żyje, a ty mówiłeś, że nie. Okłamałeś mnie. Sprawiłeś, że moje serce krwawiło. Dlaczego to robisz?- spytała przybliżając się. 
- Żywię się cierpieniem i bólem. - odparł. Cofnął się, gdy Ashera przybliżyła się do niego. Poczuł dziwne uczucie. 
- Dlaczego mnie unikasz. Wygląda to tak jakbyś się mnie bał. - powiedziała, a on zmarszczył brwi.
- Ja się niczego nie boję!- warknął. 
- Ja wiem, że taki nie jesteś. Jesteś wyjątkowy Sangre. - zaczęła, a on czuł się zagubiony. 
- Jestem zwykłym demonem. - odparł. 
- Właśnie, że nie. Jest w tobie coś co cię wyróżnia. - powiedziała, a on nie mógł znieść dziwnego uczucia. 
- Skończyłaś?! Mam dość już tej twojej gadki! - warknął. Ashera złożyła smutna uszy. 
- Skończyłam.- szepnęła. Udała się do wyjścia, lecz nim całkiem zniknęła szepnęła: Czasem nasze serce wybiera inną drogę niż umysł. Dobrze jest posłuchać serca, ponieważ wtedy będziemy szczęśliwi. - po tych słowach znikła. Sangre w furii poprzewracał parę mebli. Musiał się wyżyć. Spojrzał na drzwi. Wyszedł na zewnątrz. Poczuł zapach wadery. Działał pod impulsem. Odnalazł ją. Wyłonił się zza krzaków. Nie zdążyła nic powiedzieć. On uspał ją i zabrał do chaty. Akurat gdy położył ją wadera zbudziła się. 
- S-Sangre?- spytała jąkając się. On nic nie mówiąc podszedł do niej i wbił się w jej usta. Wadera była zaskoczona. Sangre stracił nad sobą kontrolę. Nie mógł znieść tych wszystkich obrazów w jego głowie dotyczących wadery. Posunął się tego dnia za daleko. Wykorzystując Asherę bez jej zgody, mimo iż błagała, szarpała się, on nie odpuścił. Zmusił ją, zmusił do stosunku. Choć lepiej pasowało by określenie wykorzystanie. Po wszystkim Ashera padła zmęczona, cała pokryta łzami. 
- Dlatego nie należy trzymać z demonami. - wyszeptał, a ona tylko spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem. Po chwili zasnęła, a on zaniósł ją do jej jaskini. 

<Ashera? >.< >


Od Sangre CD Blue Dream

Basior poczuł się niepewnie. Nie wiedział co tak naprawdę znajduje się w głowie Blue Dream. 
- Wiesz co? Może tą rozmowę przełożymy? 
- Czyżbyś się bał? 
- Ha!- zaśmiał się już trochę pewniej. - Spokojnie moja droga, mnie nie tak łatwo przestraszyć. 
- Więc dlaczego tak niepewnie się zachowujesz? 
- To tylko zakłopotanie. - podsumował, choć nie wiedział, czy to dobrze, że wyznał to w taki sposób. 
- Zakłopotanie powiadasz? - spytała, uśmiechając się, co spowodowało u basiora spięcie mięśni. 
- Ta, można tak powiedzieć. 
- Mimo Wszystko się spiąłeś. - zauważyła. 
- Cholera. - zaklnął. - Jak ty to robisz? - spytał, rozluźniając się. 
- Taki dar. - powiedziała. 
- Masz niezwykle zdolności. Wiesz co? 
- Hm? - spytała spoglądając na niego tym martwym spojrzeniem. 
- Tęskniłem. - powiedział z uśmiechem. - Mówi ci to tak szczerze. 
- O czyżby Sangre się otworzył? - spytała wstając, a on zaśmiał się. 
- Nazywaj sobie to jak chcesz. - skomentował. Wadera podeszła do niego, a on lekko się cofną. 
- Przecież cię nie ugryzę. - odparła znów z uśmiechem, który ponownie przyprawił Sangre o dreszcze. 
- Ale ja gryzę jak czuję zagrożenie. - odparł na co oboje się zaśmiali. - Wróćmy do poprzedniej rozmowy. 
- Czyli jesteś ciekaw co zobaczył Ruten? 
- A kto by nie był? Jestem pewny, że mnie zaskoczysz. 
- Nie zdziwiłabym się. 
- No to wujek sucha. - zaśmiał się i puścił waderze oczko. Wiedział, że jest nie musiał nazywać się wujkiem, ale jakoś go to bawiło. - A tak na serio mów śmiało. Jestem gotów na szok i niedowierzanie. - zaśmiał się, siadając przed waderą. 

<Blue Dream?>