Cóż ona czyniła?
Nie mogła się tak zachowywać. Była Konwalią Jaskrą Jaśminową! Waderą, która wiedzie prym w każdej grupie, która zaraża wszystkich sobą i swoją charyzmą.
A teraz? Teraz otwiera się przed kimś, zbyt bardzo, żeby można było uznać to za coś normalnego dla niej. Musiała szybko coś zrobić, cokolwiek, żeby zagłuszyć tę przygnębiającą niezręczność, którą wywołała swoimi wcześniejszymi słowami.
Propozycja przyjaźni. Dawno żadnej nie słyszała...
— Oczywiście — zbyła go więc, nieco zbyt wrednie, niż zamierzała. Poprawiła to więc serdecznym uśmiechem, tym z serii tych, które sprawiały, że basiorom miękły kolana. — Samotność nigdy nie jest dobra.
Odchrząknęła znacząco, po czym, wciąż z kuszącym uśmiechem na pysku, trąciła go biodrem.
— No, koniec tego przygnębienia — rzuciła radośnie, wymachując z gracją ogonem. — Naprawdę, nie możemy tak marnować tego dnia. Co prawda jest zimno i niezbyt przyjemnie, ale to nie znaczy, że nasze humory też mają takie być, co nie?
Szkło przez chwilę wyglądał na kompletnie zdezorientowanego, ale w końcu jego pysk rozjaśnił lekki, nieśmiały, może nawet niedowierzający uśmiech.
Konwalia miała parę pomysłów, jak ocieplić ten wieczór, najlepiej gdzieś na uboczu, w ci...
Odwróciła gwałtownie głowę.
Była przyzwyczajona do śledzących ją wciąż oczu, ale te... Te nie miały tego niebieskiego koloru, były inne. To na pewno była zupełnie inna osoba.
Odsunęła się od Szkła, żeby podejść parę kroków do oczu. Za krzakiem ukazała się jej ich właścicielka.
Był to człowiek, zupełnie taki, jak Matka, ale o wiele młodszy. Samica, całkowicie naga. Długie prawie do stóp, ciemne włosy zakrywały jej strategiczne miejsca, a na szyi pobłyskiwał masywny, złoty klucz.
< Szkło? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz