Szliśmy przez las, wolno, jak gdyby celowo, jak gdyby do przesady. Jakby piękna Konwalia chciała z jakiegoś powodu nadać tej chwili jakieś inne, nieznane, nowe znaczenie, którego jeszcze nie rozumiałem i nie byłem świadom.
Po chwili jednak siedzieliśmy już na ledwie widocznym z naszej perspektywy wzniesieniu, które w nocy zdawało się być jedynie nieco nierównym, leśnym terenem. Drzewa wokół były przerzedzone, jakby chciały podarować temu pagórkowi trochę miejsca w klaustrofobicznym mroku, trochę przestrzeni i księżycowego światła. Był tam, w górze. Niepełny, ale w naszych zmęczonych oczach niemal okrągły.
- Co robiłeś wczoraj? - zapytała cicho wilczyca. Jej głos był sam w sobie na tyle delikatny, aby ukazać i swoją właścicielkę jak kogoś niemal bezgłośnego. Jak kogoś, kogo poznałem ledwie kilka dni, a może kilka miesięcy temu, nad wodospadem. Nad pięknym wodospadem, gdzie kwitły i pachniały wspaniałe, szykowne róże, nazywane królowymi kwiatów. A może nie było ich już tam? Zwiędły przecież już dawno. Zachwyt nad ich pąkami przeminął, ciężkie od kropel wody płatki , brudne i połamane, przyduszone do ziemi, wdeptane i wgnite w nią jak próchno drzew, wrośnięte niczym tak o nich inna pleśń.
A dziś nie byłoby tam może róż. Nie zwykłem rozglądać się bez potrzeby w środowisku, w którym bezpieczeństwo wyzierało z każdego kąta i otulało mnie jak wełna owcę. Mało przecież miałem takich chwil.
Takich, jak ta, trwająca właśnie w tej chwili. Popatrzyłem na Konwalię. Jej powieki były na pół przymknięte, sennie, a może smutno przykrywając instrumenty nieprzejrzystego wzroku. Nie wiedziałem, czy lepiej byłoby się uśmiechnąć, czy odwrócić spojrzenie. Nie umiałem po prostu zapytać, czy wszystko w porządku. Sam nie wiem, czy bardziej bałbym się usłyszeć kłamstwa, czy prawdy. Czułem, że ta Konwalia nie była już tą samą, którą spotkałem pół godziny wcześniej. Ani tą samą, która była ze mną nad wodospadem. Miałem dziwne wrażenie, że dziś widziałem ją jeszcze inną od tej, która patrzyła wtedy na dziwne i straszne stworzenia, które pojawiały się i nikły wśród toni morskich fal.
- Wczoraj...? - mruknąłem - nic nadzwyczajnego. Żadnych radości, ani kłopotów. Pustka - zakończyłem, zaraz po tym wzdychając cicho i szerzej otwierając głębokie od wszechobecnej ciemności oczy - a ty? - odwróciłem wzrok znów w jej stronę, tym razem z jakąś niepewnością, może nawet niechęcią... przed czym? Tego nie potrafiłem ocenić.
< Konwalio? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz