niedziela, 31 lipca 2016

Od Beryla CD Eclipse

Powoli otwierałem oczy. Świat się rozdwoił. Mrugnąłem kilka razy powiekami i potrząsnąłem głową. Wszystko zaczęło wracać do normy. Ziewnąłem.   Chwila błogości.

W tamtej chwili uprzytomniłem sobie wszystkie straszne wydarzenia ostatnich dni. Zerwałem się na równe nogi, w duchu ciesząc się, że nie jestem wysoki. W przeiwnym razie runąłbym na ziemię jak długi.
Wszystko zaczęło akby przelatywać mi przed oczyma. Tragiczne następstwa losu, igraszki naszej przeszłości. Dym. Cisza. Świst. Krew Andreia na moim nosie. Podwórko po którym hula tylko wiatr, oraz cichy las. Ciemność. Godziny spędzone w zatęchłym pokoju.
Wstałem, czując niemoc. W poczuiu bezmiernej bezsilności zacząłem płakać. Chyba nie. Łzy same ciekły mi oczu. Cofnąłem się o kilk kroków w tył, wszystko zawirowało. Albo tylko ja. Poczułem przeszywający ból w skroniach. Rozejrzałem się w koło. Przez mój upośledzony na razie mózg, przebiegła myśl, że cisza i spokój które otaczały las wokół mnie, mogłyby być piękne i szczęśliwe, gdyby nie sytuacja, w której się znalazłem. Ta myśl dokuczyła mi. Zadrżałem, starając się odgonić ją od siebie. Znowu poczułem rozdzierający ból skroni.
Zacząłem biec w stronę, z której przybyłem, jednak już po kilku krokach zadałem sobie pytanie, czy to dobry pomysł. I tu znów przyszłaz pomocą osobliwość, która prześladowała mnie przez całe życie.
Coś złapało mnie za łapę. Drgnąłem, mrucząc ostrzegawczo. Instynktownie poczułem jednak, że istota jest uosobieniem dobra, najlepszą istotą jaka mogła pomóc mi teraz.
Otworzyłem szeroko oczy, patrząc na moją pomoc, która właśnie pojawiła się obok. Westchnąłem z ulgą.
Rzeczywiście, ptak stał obok, trzymając mnie za łapę. Biło od niego ciepło, którego nie zaznałem od wielu dni. W końcu zapach, dusza i ciepło żywej istoty. Ogarnął mnie błogostan. Cóż z tego, że to nikt inny, a Mundus? Znamy się od zawsze i w niejednej sytuacji okazał mi prawdziwą przyjań.   Innym znowu razem stał się jednak podłym zdrajcą... ostronie postawiłem łapę na ziemi.
- Skąd się tu wziąłeś...? - zapytałem nie mogąc ukryć podziwu, który bezwiednie przyłączył się do moich słów.
- Długo mi zajęło szukanie was... - Istota mająca być Mundusem przełknęła ślinę z cieniem wzruszenia.
Nie odpowiedziałem na słowa ptaka, bo wydało mi się, że i jego poprzednie słowa nie były odpowiedzią na moje pytanie. Przez chwilę staliśmy w ciszy. Wpatrywałem się w oczy istoty. Czy mogły to być oczy Mundusa? Jak zwykle duże, bezgranicznie głębokie i żywe, jednak zobojętniałe. Nie zauważyłem w nich tego, co zazwyczaj było w jego oczach.
- Chodź - powiedział. Szybko ruszyłem za nim.
W kilka minut byliśmy na miejscu. jakaś dziura w ziemi. Wyglądała na ogromną lisią norę.
- Wejdź, pusta - wyrzekł już bardziej swoim głosem. Tak mi się zdawało.
Wsunąłem się do środka, po czym opadłem na piasek. Mundus usiadł w wejściu, nasłuchując.
- Co robisz? - było to jedyne pytanie, które przyszło mi do głowy. Ptak odwrócił się. Popatrzyłem w jego oczy, jednak nie udało mi się nic z nich wyczytać.
- Sam nie wiem. Może nie powinno mnie tu być. Jednak jestem. To źle?
- Chyba nie - odpowiedziałem, choć nie do końca zrozumiałem, o co chodziło. Ten znów wbił wzrok gdzieś w dal i powiedział po chwili chrypliwie:
- Widziałem Andreia.
- Widziałeś? - powtórzyłem beznamiętnie.
- Jest ciężko ranny. Jeżeli jeszcze żyje. Przepraszam Berylu... - pochylił głowę - ale wydaje mi się, że nie tylko on nie doczeka tej zimy - w jego oczach pojawiły się łzy.
- Co masz na myśli?! - wstałem chwiejnie - ale... nie widziałeś Eclispe, prawda? Nie widziałeś...?
- Nie wiem nic na jej temat - uciął szybko - i nie o niej mówię.
Westchnąłem głęboko.

< Eclispe? >

Od Eclipse C.D Beryla

Szliśmy w ciszy, przez którą niekiedy przebijał się dźwięk łamanych gałęzi. Jego osoba dawała mi taką swobodę. Naprawdę, mogłabym już nie wracać, ale z drugiej strony, miałam tam Beryla i naszych synów, a do tego watahę, która co rusz była atakowana. Pokręciłam głową, by odgonić złe myśli. Wtedy też mój przyjaciel stanął, a ja niemal na niego wpadłam. Odsunęłam się o krok i spojrzałam na niego ze zdziwieniem. W końcu wydukałam.
- Mogę wiedzieć, gdzie mnie prowadzisz?
Wilk obejrzał się za siebie i spojrzał na mnie, po czym posłał w moją stronę stonowany uśmiech.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, pamiętasz?
Prychnęłam ni to śmiechem, ni pogardą.
- Piekło od jakiegoś czasu cały czas mi... nie, nam towarzyszy -Stwierdziłam, przypominając sobie o wszystkich wydarzeniach, które w jakikolwiek sposób miały duże znaczenie w naszej historii.
Hiacynt pokręcił głową i ruszył dalej, nucąc tym samym jakąś melodię. Próbowałam się w nią wsłuchać, ale kiedy tylko byłam o krok tego, on przerywał, bądź stawał się cichszy, tak jakby ze mną pogrywał. Szłam za nim i nie mając niczego lepszego do roboty, zaczęłam wpatrywać się w jego ogon, który wodził z jednej strony na drugą. Dopiero wtedy zauważyłam, że wilk w żaden sposób się nie zmienił. Przeniosłam wzrok z jego ogona na grzbiet, a następnie na jego głowę. Właśnie w tym momencie, tak jakby wiedział, że mu się przyglądam, poruszył uszami i zaśmiał się cicho. Zdziwiona jego zachowaniem, również wzniosłam na swoim pysku uśmiech, który szybko zszedł.
- Wiesz dobrze, jak żyjemy, prawda?
Wilk wyglądał, jakby przeraził się moimi słowami. Po chwili jednak zwiesił delikatnie głowę, zwalniając minimalnie krok. Wzdychnęłam ciężko.
- Czyli wiesz...
Przyjaciel skręcił w lewo. Nie odpowiedział, lecz szedł w zaparte przed siebie. Z jakichś przyczyn nie byłam w stanie go opuścić, co powoli wprowadzało mnie w obłęd. Zmarszczyłam nos, ukazując swoje kły i syknęłam w jego stronę z żalem w głosie.
- Wiesz, jak jest nam ciężko? Wiesz, przez co musieliśmy przejść, od twojego odejścia?! -Z moich oczu wypłynęły pojedyncze łzy -Nie dajemy sobie już z tym rady, rozumiesz!? Nawet nie wiem co się ze mną dzieje! -Zamknęłam oczy, walcząc tym samym z piekącymi łzami, które chciały się wydostać -Nie zdajesz sobie nawet sprawy... sprawy, że jesteśmy narażeni na śmierć...!
- Oczywiście, że wiem! -Odpowiedział szybko i poważnie, przerywając mi tym samym.
Otworzyłam oczy, a Hiacynt zaczął dalej ciągnąć swoją wypowiedź.
- Mi także było ciężko... nawet teraz, tutaj jest mi obrzydliwie ciężko, Eclipse -Odwrócił się w moją stronę z powagą wymalowaną na twarzy -Ale nigdy się nie poddałem... Wiem, co was spotkało i choć nie wiem, co wtedy czuliście i co teraz czujecie, mam tę świadomość, że jesteście skrzywdzeni... Ale jako alfy -Podszedł do mnie bliżej -Jako alfy musicie być gotowi do największych poświęceń.
Mimowolnie usiadłam na ziemi. Poczułam, że przez moje ciało przedziera się olbrzymi ból. Ból, który gromadziłam przez te wszystkie lata. Czułam, jak płuca mi się wypalają, mięśnie pękają, a serce rozrywa. Zaczęłam ciężko oddychać, a świat spowił się mgłą, tak samo Hiacynt. Spuściłam głowę w dół i upadłam. Nie dawałam już rady, chciałam się poddać, ale poczułam ciepło. Ciepło, które łagodziło to wszystko. Skrzywiłam się i przeniosłam wzrok w górę. Był to Hiacynt, którego biła łagodząca aura. Był duchem. Był bytem, który już nic nie czuje, który może być, a tak naprawdę nie istnieje. A teraz? Stoi nade mną i pomaga mi, komuś żyjącemu. Zmarszczyłam brwi. Nie chciałam już o niczym myśleć. Jedyne co chciałam to odejść i nie doznać już więcej bólu i smutku. Wtedy poczułam oddech na karku.
- Nie możesz ich zostawić, Eclipse... Pomogę wam, jak tylko będę w stanie... Nie martw się o nic, a na pewno to zrobię i pomogę wam -Głos, który to mówił, nie wydawał żadnych emocji -Słuchaj się tylko głosu, mego głosu -Otworzyłam swoje oczy, lecz już nie ujrzałam sylwetki przyjaciela.
Szybko zerwałam się na równe nogi, lecz kiedy tylko się rozejrzałam, zauważyłam, że jestem w całkowicie innym miejscu. Leżałam na jakieś polanie, gdzie rosły dziwne kwiaty. Polana zaś była mała i ogrodzona przez wysokie drzewa z różowymi kwiatami. Zauważyłam również, że wiatr powiewa ze sobą delikatne płatki. Spojrzałam się w górę i ujrzałam masywne drzewo, przez którego gałęzie, nieznacznie przedzierało się blade słońce i turkusowe niebo.
- Piękne miejsce, prawda? -Usłyszałam blisko siebie, lecz kiedy zaczęłam poszukiwać rozmówcy, nigdzie takowego nie znalazłam -Boisz się, boisz się... boisz się, widzę lęk. -Głos wwiercał się w mój umysł, był hipnotyzujący, a zarazem przeraźliwy -Witam cieee w moich skromnych progach, Eclipse -Głos był ochrypły, lecz nie mogłam stwierdzić, do kogo należał -Nie lękaj się mnie...
Zaczęłam chaotycznie obracać się w każde strony w poszukiwaniu tego kogoś lub czegoś. Bez skutku. Wiatr muskał powoli kwiaty, drzewa oraz moją sierść. Nagle usłyszałam za sobą jakieś kroki. Za każdym razem, gdy się odwracałam, kroki pojawiały się za mną. Wiatr, coraz to bardziej przybierał na sile, tworząc tym samym na wyblakłym już niebie, ciemne chmury. Słońce zaszło szarością, tak jak wszystko, co nie znajdywało się w pobliżu polany. Nagle stanął czas. Nic się nie poruszało. Przybliżyłam się do pojedynczego drzewa, które stało na samym środku polany i oparłam się o nie, dusząc przy tym niemiłosiernie. Poczułam oddech po lewej stronie. Odwróciłam się w tym kierunku i ujrzałam jakąś ciemną sylwetkę.
- Buu! -Powiedziała bez entuzjazmu, lecz ja i tak byłam przerażona.
Upadłam na ziemię, gdzie kwiaty zaczęły zmieniać swą barwę, a nawet i częściowy kształt. Postać, które mnie tak zaskoczyła, stanęła przede mną i przyglądała mi się z beznamiętnością w oczach, tak jakby była tym wszystkim znudzona. Była to jakaś czarna imitacja, z której połyskiwały krwiste oczy. Nie mogłam określić, czym to jest. Duch, bo tak go nazwałam, podszedł do mnie i zaczął mnie okrążać. Wodziłam za nim wzrokiem.
- Piękne miejsce, prawda? -Powiedział ni z tego, ni z owego. Przełknęłam ciężką gulę w gardle, na co duch zaśmiał się i zerwał jeden kwiat. Podszedł bliżej mnie i usiadł przy mnie -Wiesz co to za rodzaj kwiatu? Rodzaj drzewa? Lub czy wiesz, co to za miejsce? -Na wszystkie pytania pokręciłam przecząco głową. Postać wbiła swój smętny wzrok w dal, a następnie w niebo, wypuszczając tym samym zwiędnięty kwiat. -Higanbana... Wysteria... Raj! -Wróciła wzrokiem do mnie -Raj śmierci -Dodała, a wszystkie kwiaty przeobraziły się w te same, przy których leżałam.
Było to zadziwiające. Wpatrzona w to wszystko, nie zdając sobie z tego sprawy, powiedziałam.
- Kim jesteś?
Ciemność tłocząca się przy duchu zaświergotała, tworząc coraz to większe kłębki. Nie miała twarzy, rąk, tułowia... miała tylko dziwne, cieniste ciało i krwiste oczy.
- Ci, którzy tu byli, zwali mnie różnie. Mam wiele imion, natomiast swego pierwszego nie pamiętam. Jestem kimś, stworzonym z czegoś i czymś stworzonym z kogoś. Jestem duszą cienia tego sielankowego świata, a to mój raj, którego nie napotkasz nigdzie indziej. Od ostatniej duszy przyjęłam imię Nael, lecz do mnie to nie pasuje. Może wymyślisz mi inne?
Skinęłam głową i podpierając się, wstałam. Usiadłam naprzeciw postaci i przyglądałam jej się, aż w końcu powiedziałam.
- Blake... To odpowiednie imię
Duch zastanowił się, po czym zaczął wokół mnie krążyć. Nie wiem, czy był to wyraz szczęście, czy nie, ale chyba się mu podobało.
- A jaki jesteś pierwotnie? -Zapytałam, na co duch zatrzymał się gwałtownie.
Wtedy zastanawiałam się, czy oby dobrze postąpiłam, zadając to głupie pytanie. Duch lewitował. Podleciał do mnie, będąc do góry nogami i wlepiał we mnie ślepia, przez które czułam się mniejsza, słabsza i nic nieznacząca.
- Mogę być, kimkolwiek chcę, ale czym byłam pierwsza, tego nikt nie wie... byłam połączeniem kilku ras, przez co byłam ganiana przez wszystkie nacje. Wstąpiłam tutaj z żądzą zemsty, żalem i smutkiem i stworzyłam tę egzystencję. Nie podoba się? -Duch okręcił i ponownie był w 'normalnej' pozycji. -Tak myślałam... -Odwrócił się i spojrzał w las -Wiesz, po co tu jesteś? -Odczekał chwilę i dokończył swą myśl -Mam dać ci siłę, której jeszcze nikt nie osiągnął. Niestety zapłatą za to będzie część twej duszy -Ponownie odwróciła się do mnie i zmierzyła mnie wzrokiem -To nie moja wola, lecz Hiacynta. Poprosił mnie i zezwolił na wszelką zapłatę, a ty... twoja dusza, może mi się do czegoś przydać. To jak? Umowa stoi? -Blake przekręciła głowę i wyciągnęła w moją stronę coś, co niby miało przypominać łapę.
Spojrzałam niepewnie to na nią to na łapę, aż w końcu ją uścisnęłam. Wtedy przez moje ciało przebiegło jakieś niewyobrażalne dziwne uczucie. Wszystko znikło i zatoczyło się w ciemności.
Rozwarłam oczy. Ciemność to jedyne co widziałam. Ale zaraz... coś było innego. Podniosłam się gwałtownie i od razu tego pożałowałam. Poczułam ból i gdy tylko się obejrzałam, ujrzałam obrzydliwie wielką ranę. Wtedy te przeniosłam wzrok na ziemię, na której coś było. Zbliżyłam do tego pysk i poczułam orzeźwiającą woń. To był ten kwiat z 'raju'. Czyli to nie mógł być zwykły sen. Dopiero w tej chwili zaczęło do mnie docierać.
<Beryl?> Przepraszam, że takie chaotyczne itp C":

sobota, 30 lipca 2016

Wataha Srebrnego Chabra już funkcjonuje!

Drodzy członkowie!Wataha Srebrnego Chabra znowu funkcjonuje! Witam po wakacjach! Mam nadzieję, że powrócicie jak najszybciej do pisania opowiadań i życzę wszystkim jak najwięcej weny. Czekam z niecierpiwością!

                                                                              Wasz Samiec Alfa,
                                                                                   Beryl