sobota, 30 września 2023

Podsumowanie września!

Kochani!
Co tu dużo mówić: wrzesień minął. Lato minęło ostatecznie i nieodwołalnie. Pora czekać na następne, a dopóki nie nadejdzie, można cieszyć się z wszystkiego, czego nie mieliśmy letnią porą. Lub czego nie mamy przez resztę roku, na przykład upałów, spoconych grzbietów i spalonych łap. Czy takich tam. Przypomnę jeszcze, że jesień zawitała w nasze progi zarówno w świecie rzeczywistym, jak i w WSC!
A gdy już żegnamy wrzesień minutą ciszy, ogłośmy co ogłoszone, jak co miesiąc, być powinno.

Otóż na pierwszym miejscu znów widzimy Salvatore, jak poprzednio z 3 opowiadaniami,
zaraz za nim, na miejscu drugim, Miguel i jego 2 opowiadania,
a na miejscu trzecim, razem BleuArteus i Byczeq z 1 opowiadaniem!

Jedyną inną postacią, wspomnianą w opowiadaniu, był Szkliwo.

A oto wyniki tegomiesięcznych ankiet:
Po prostu za, 4 głosy (Jaki wyrok śmierci wykonałbyś na zdrajcy narodu?)

I trzy, dwa jeden. Październik start. Do zobaczenia za miesiąc.

                                                                          Wasz samiec alfa,
                                                                             Agrest

poniedziałek, 25 września 2023

Od Salvatore - „Moja historia” cz. 6

Wychodząc z groty przywódczyni, dotknąłem łapą ramienia jednego z wilkołaków stojącego na warcie, pytając o drogę do najbliższego rusznikarza. Samiec chętnie i bardzo dokładnie opisał drogę do swojego przyjaciela, który tworzy najlepszą broń białą w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od obozu. Skłoniłem się subtelnie w geście podziękowania i ruszyłem w wyznaczonym kierunku. Po kilku minutach intensywnego marszu doszedłem do miejsca znacznie odróżniającego się od gród i jaskiń, jakie widziałem bądź zwiedziłem od czasu pojawienia się na tych terenach. Moim oczom ukazał się dość spory budynek z drewna i kamienia, tuż obok stał ogromny piec wraz z kołem szlifierskim i stołem przeznaczonym do modyfikowania uzbrojenia. Przyglądając się uważnie w stronę pieca, dostrzegłem odrobinę żarzącego się węgla, co natychmiast nasunęło mi myśl o rzeczy jawnie oczywistej, właściciel owego domostwa z pewnością nie śpi.
Stając u progu domostwa, uniosłem łapę na wysokości ramion, by zapukać w drewniane drzwi. Ku mojemu zaskoczeniu drzwi uchyliły się same zapraszając do środka. Wchodząc, następnie zamykając drzwi za sobą rozejrzałem się po pomieszczeniu.. Jako pierwszy zauważyłem kominek tlący się delikatnie, swym subtelnym płomieniem otulał wnętrze domostwa niczym wschodzące słońce rozświetlające ciemny po nocy las. Nad kominkiem wisiała głowa dorosłego jelenia, poroże zdobiące łeb zapierało dech w piersi. Opuszczając wzrok w dół ujrzałem coś co skutecznie przeniosło mnie pamięcią do czasów gdy byłem jeszcze uczniem Maveric'a, podchodząc kilka kroków i przykucając na jedno kolano, wyciągnąłem łapę i ułożyłem ją na delikatnym dywanie z niedźwiedziej skóry, błądząc paluchami w różnych kierunkach, sierść rozchodziła się niczym zielona wiosenna trawa smagana porannymi porywami wiatru..
~Salvatore.. Jakże się cieszę mogą poznać Cię osobiście!!. -Wykrzyczał entuzjastycznie, gdy tylko dostrzegł mnie w swoim salonie. Rosły wilkołak o sierści ciemno-brązowej i mocno wyróżniającymi się lazurowymi ślepiami podszedł do mnie układając jedną łapę na mym lewym ramieniu a drugą wyciągnąwszy przed siebie, oczekiwał na podanie łapy przeze mnie w geście powitania.
~Jestem Heruki, dla przyjaciół Heru. -Uśmiechając się ciepło do Hera, uścisnąłem jego łapę. Uścisk był mocny i porządny.
~Synu proszę powiedz mi.. Jesteś Lykaninem prawda?. Jak to się stało, że nie stałeś się zatraconym? -Wilkołak bacznie wodził wzrokiem po moim cielsku, lustrował wzrokiem każdą ranę i bliznę.
~Zatraconym? -Wyszeptałem a kąciki pyska zadrżały. Samiec zaczął dokładnie opisywać mi znaczenie "Zatracony" Wskazując łapą bym szedł za nim, wspomniał, iż owym potworem może stać się ktoś zarażony wirusem Lycantrophi. Głównym celem wtedy staje się mózg nieszczęśnika. Pierwszym objawem jest utrata siebie, ofiara wirusa traci osobowość, jak i wspomnienia. Zapomina przyjaciół, partnerów, członków rodziny... zaczyna kierować nimi rządza mordu i łaknienie krwi, generalnie nie liczy się wtedy nic, poza pierwotnymi instynktami. Samiec zacisnął obie łapy w pięści opowiadając o tym jak w taki właśnie sposób stracił Ukochaną i dwójkę wspaniałych synów. Strzygnąłem uszami słysząc dźwięk kropel roztrzaskujących się o drewnianą podłogę, gdy woń brunatnej posoki odnalazła wrota do mych nozdrzy, ułożyłem lewą łapę na barku samca, zaciskając ją delikatnie. Uszyska wilkołaka ułożyły się wzdłuż brązowej kufy a zaciśnięte łapy rozluźniły się. Zerkając na mnie, rosły łak odetchnął a na jego pysku zarysował się cień uśmiechu. Stojąc naprzeciw tajemniczego pomieszczenia, samiec uderzył łapskami w podwójne drewniane drzwi, Heruki w ten sposób zachęcił zmęczone starością stalowe zawiasy do śpiewu. Skrzypienie zardzewiałego mechanizmu rozniosło się echem po korytarzu. Rozpostarte na oścież drzwi ujawniły moim ślepiom uzbrojenie wszelkiej maści. Od małych, choć bardzo zręcznych sztyletów, po toporki. Od broni miotanej, przez sieczną, a na obuchowej kończąc. Heru widząc moją reakcję uśmiechnął się szczerze.
~Zaczekaj tutaj na mnie proszę, mam coś dla Ciebie, Przywódczyni dała mi zlecenie na wykonanie czegoś wyjątkowego, dodatkowo pozwoliła by pokierowała mną wyobraźnia. -Wypowiadając swoją sentencję, wilkołak zwrócił się w przeciwną do mnie stronę znikając na chwilę w czeluściach pomieszczenia..
~Heruki daj spokój, niepotrzebnie się fatygujesz. -Wymamrotałem w kierunku gdzie jeszcze przed sekundą stał gospodarz. Po krótkiej nieobecności wilkołak o lazurowych ślepiach zatrzymał się przede mną. W łapach trzymał łuk o pięknych krągłych kształtach, oba końce były złączone skośnie plecioną cięciwą o kremowej barwie. Jedna strona łuku miała na sobie wyryty symbol wilka wyjącego do księżyca, natomiast z drugiej strony wyryte były litery Ssn (Salvatore syn nocy). Odbierając łuk z łap Hera, wygodnie ułożyłem łapę na rękojeści naciągając cięciwę, przedmiot wydał charakterystyczny dźwięk, który okazał się muzyką dla moich uszu. Samiec widząc mój zachwyt odsunął się o krok w tył dając mi tym samym więcej miejsca na testy i zaczął opowiadać o efekcie swojej pracy. Jest to łuk refleksyjny wykonany z bardzo rzadkich materiałów, do których użyłem między innymi drewna dymondwood oraz klonu połączonego z czarnym włóknem szklanym. Długość całkowita łuku wynosi 160 cm, cięciwa flamandzka, która wykonana jest z nici dyneema, siła naciągu cięciwy sięga aż 65 kg. Posiada również podstawkę pod strzałę dla lepszego komfortu użytkowania.
~Jest wspaniały. -Samiec przepraszając za wejście mi w wypowiedź poprosił mnie o chwilę uwagi, zwracając się w jego stronę, ujrzałem trzymany w łapie skórzany kołczan. Wyciągając jedną strzałę z wnętrza, umieściłem ją na podstawce łapiąc końcówkę między palec serdeczny a wskazujący, naciągając cięciwę. Gospodarz wznowił opowiadanie. Karbowana strzała, grot stalowy przekuwany trzykrotnie dla uzyskania lepszego efektu trwałości. Końcówka zakończona oczywiście naturalnym piórem. Podchodząc do mnie, przełożył mi kołczan przez ramię.
~Heru nie zmuszaj mnie bym powiedział dziękuję.. To byłaby kpina z mojej strony za tak wspaniale wykonaną robotę. -Obserwując samca, wyciągnąłem lekko zgiętą w łokciu łapę, gdy tylko basior o brązowej sierści chwycił ją mocno w swoją i zacisnął, zmarszczyłem nos, obnażyłem białe kły jeżąc jednocześnie sierść na karku, z gardzieli wyrwało się głośne warknięcie. Poprzysiągłem, że pomszczę jego Partnerkę i synów. Czułem, że tego właśnie potrzebuje zagubiony rusznikarz... Zapewnienia, że dusze jego najbliższych wkrótce zaznają spokoju. Następnie wybiję do nogi każdego sukinsyna, który przyłożył się do stworzenia tego wirusa. Uchylając z szacunkiem łeb ku dołowi, odwróciłem się i wolnym krokiem ruszyłem w stronę górnego poziomu domostwa.
~Trafię do wyjścia. I Heruki dbaj o siebie przyjacielu. -Wyszeptałem, by po chwili w kilku susach znaleźć się na szczycie schodów, i szybszym marszem udać się w stronę wyjścia. Otwierając drzwi ujrzałem Keylin w towarzystwie Arona, który miał przez ramię przełożoną średniej wielkości materiałową torbę, czekał spokojnie na dalsze instrukcje. Wychodząc z posiadłości, zapytałem towarzysza czy został poinformowany o naszym dodatkowym i jak dla mnie najważniejszym celu podróży. Mistrz medyków, podchodząc do mnie przytaknął, zacierając łapska. Samiec wydawał się nad wyraz podekscytowany wyprawą. Kilka chwil później, w raz z delikatnym podmuchem wiatru, poruszając nozdrzami wychwyciłem kilka bardzo delikatnych zapachów. Dzięki zaostrzonym zmysłom, natychmiast zlokalizowałem źródło. Kierując się ostrożnie w stronę pobliskiego drzewa, spoglądając w górę, dostrzegłem sylwetkę zakradającej się postaci. Tajemniczy osobnik widząc mnie, niemal bezszelestnie zawisł na gałęzi, po czym zeskoczył na ziemię. Temu czynowi towarzyszyło ukazanie się zza drzewa dwóch następnych wilkołaków. Keylin zwrócona lekko w prawą stronę, natomiast Aron w przeciwną, bacznie obserwowali pobliskie krzaki podchodząc do mnie. Gdy tylko moi towarzysze dołączyli, z owych krzaków wyłoniły się cztery wilki. Każdy z osobników nosił na sobie ślady zaciętej walki. Blizny na pyskach, łapach, grzbiecie. Mrużąc ślepia, przeniosłem wzrok na wilkora, który szedł w moją stronę.
~Masz szczęście, że znajdujemy się na terenie obozu, a ja nie dobyłem broni. Inaczej byłbyś martwy. -Warknąłem pod nosem, uważnie obserwując samca, który stanął naprzeciw mnie. Uśmiechając się dystyngowanie.
~Wybacz czarny. Nazywam się Marcus, i jestem głównodowodzącym zespołem tropicieli. Na polecenie Emerald, mamy pomóc wam w dotarciu do ojczystych ziem, oczywiście z dalszą częścią zadania również pomożemy jeżeli będziecie chcieli. 
-Wilkołak unosząc łapę, wyciągniętym w górę palcem wskazującym, zarysował w powietrzu mały okrąg. Obecni członkowie zespołu przegrupowali się, ruszając żwawym krokiem przed siebie. Westchnąłem cicho, delikatnie kręcąc kufą na boki. Podchodząc do Keylin, poprawiłem kołczan spoczywający na ramieniu. Ułożywszy łapę na lewym biodrze samicy, skinąłem łbem w stronę tropicieli. Ruszyliśmy tam skąd przybyliśmy...
C.D.N

poniedziałek, 18 września 2023

Od Miguela CD Arteusa - "Złote pióra"

Brązowy samiec zatrzymał się, czując dziwne uczucie. Coś po prostu zmusiło go do tego, by zatrzymał się w miejscu i poddał propozycję analizie. Wcześniej jego odpowiedź była automatyczna. Samiec niespecjalnie przepadał za "wędrówkami". Zbyt kojarzyły mu się z czasami, o których tak bardzo chciał teraz zapomnieć. Kątem oka spojrzał na nowo poznanego samca. ~A może jednak powinienem?~ myśl ta narodziła się w jego głowie. Krążyła przez chwilę, nie dając chwili spokoju. W końcu Miguel poddał się, a z jego pyska wydał się głos zrezygnowanego westchnienia. 
- Za jakie grzechy. - mruknął sam do siebie i zwrócił się w kierunku rudego basiora. - Czyli chcesz, bym towarzyszył ci w wyprawie na góry? - spytał, podchodząc nieco bliżej. Spojrzenie jego oczu padło na samca. Zaczął mu się dokładniej przyglądać. Nie wyglądał na tutejszego wilka. Miguel przysiadł na trawie i spojrzał wyczekująco na Arteusa. 
- Byłbym rad! - zawołał rudy samiec, a Miguel spojrzał w bok. Nie był zbyt chętny na opuszczanie watahy. W końcu niedawno zaczął nazywać ją domem. Między nimi nastała chwila ciszy. Miguel, jako typ samotnika nie wiedział, czy powinien coś powiedzie lub o coś spytać. Po prostu siedział błądząc wzrokiem po otoczeniu. W końcu zmusił się do ponownego spojrzenia na samca. 
- Nie ma co tracić czasu. Im szybciej ruszymy, szybciej wrócimy. - mruknął i wstał. Następnie wolnym krokiem ruszył w kierunku gór. Rudy basior już po chwili zrównał z nim kroku. Miguel zaczął się zastanawiać, po co dokładnie Arteus chce iść tak daleko? Przecież musi być jakiś powód, prawda? Jednakże nie od razu Miguel zadał to pytanie. Jego ciekawość musiała najpierw przybrać na sile, by pchnęła samca do nawiązania rozmowy z nowopoznanym. 
- Więc... zamierzasz dotrzeć do gór? - spytał, a jego głos zdradzał nutę zaciekawienia pomieszaną z 'zaprogramowaną obojętnością '. 
- Zagadza się. Właśnie tam zmierzam. - rudy wilk radośnie kołysał ogonem na boki. 
- Po kiego ? - spytał Miguel, spoglądając na towarzysza. Jego spojrzenie zdradzało niezrozumienie. 

Arteus? (Wybacz, że niezbyt ciekawe, ale nie za bardzo wiem, co dokładnie planujesz ^^') 

sobota, 16 września 2023

Od Arteusa - "Złote pióra"

"Wśród gór wysokich
Ku niebu sięgających
Znajduję się paw
O piórach błyszczących
Ogon jego bujny w pióra
Pióra te z prawdziwego złota
Mienią się w słońca blasku
Nie zdobędzie ich byle chołota"

- Ilekroć powtarzam w swej głowie ten wiersz, czuję, że mnie okłamano.- mruknął do siebie rudy basior, który w wędrówce od kilku dni pozostał. Kierował się do gór, by móc sprawdzić, czy ów wiersz prawdę skrywa, czy tylko ma brzmieć pięknie dla ucha. Arteus już dawno zdążył w marzeniach się pogrążyć. Wyobrażam sobie, jak pióro złotego pawia, kierowane przez jego moce, zapisuje piękne dzieła, które będzie wielbić świat. Dlatego też nie tracił ni chwili. Mimo bólu łap, wciąż gnał przed siebie. Szedł tak, póki do jego nosa zapach znajomy nie dotarł.
- Przecież to moi bracia! Wilki najdroższe, wielkie ilości! Czyżbym trafił na Watahę? Och moja radości! - zawołał entuzjastycznie. Przyspieszył znacząco i w mig znalazł się na terenach, które pachniały jego braćmi i siostrami. Rozglądał się niecierpliwe, chcąc zakończyć samotną tułaczkę. Wtem sylwetka wilka ukazała się mu między krzewami.
- Bracie mój! - zawołał Arteus biegnąc na przywitanie. Wtem ślepia pomarańczowe na niego spojrzały, a ciało rudzielca dreszcz przeszedł.
- Jake twe spojrzenie chłodne. Niczym lód zimą. - odparła Arteus i uśmiechnął się szeroko.
- Kim jesteś? - spytał brązowy samiec.
- Jam jest Arteus! Wielki poeta! Wieszcz, niosący prawdziwe historie i wiersze chwytające za serce! - odparł dumnie. Mimo jego entuzjazmu, wydawało się, że nieznajomy nie podziela go. Spoglądał na rudzielca uważnym spojrzeniem.
- A ty? Jakie jest twe imię bracie? - spytał Arteus.
- Ustalmy coś, zgoda? Zacznij mówić normalnie, bo to co teraz robisz irytuje.
- Ależ ja... - zaczął Arteus, lecz przerwał widząc narastający chłód w spojrzeniu drugiego wilka. - Okej... zgoda. - mruknął.
- Zacznijmy od początku. Kim jesteś?
- Arteus. Jestem wędrowcem i zmierzam w kierunku gór. A ty jesteś? - rudy samiec zakręcił łapą, wskazując tym znakiem na zachętę by odwiedzieć.
- Miguel. - krótka chłódna odpowiedź. Jednakże rudemu basiorowi to nie przeszkadzało.
- Masz bardzo dźwięczne imię. Słuchaj, nie chciałbyś wyruszyć ze mną na wyprawę?
- Niezbyt. - odparł i odwrócił się z zamiarem odejścia.
- Hej! Ja... naprawdę potrzebuję pomocy...
- Poproś kogoś innego. - znów ten chłód.
- Na jedną emocję cię zaprogramowano? Masz chłodem rzucać na prawo i lewo? - spytał Arteus z pretensją. Liczył na pomoc Miguela, lecz ten widocznie unikał jej udzielenia. Arteus westchnął zrezygnowany i przysiadł na ziemi. Wcześniej upewniając się, że usiądzie jedynie na pięknej, zielonej trawie. Czekał na jakąkolwiek reakcję że strony Miguela.

Miguel?

Nowy członek!

Arteus - wieszcz

piątek, 15 września 2023

Od Salvatore - „Moja historia” cz. 5

Armanii podnosząc się z ziemi poklepał łapą moje prawe udo i ruszył w stronę wyjścia w którym minął się z kimś bardzo dobrze mi znanym... Odprowadzając Samca wzrokiem rozpoznałem stojącą w progu Keylin pod postacią Lykanki? ~Bez jaj.. -Mruknąłem pod nosem wlepiając wzrok przed siebie czując jak sierść na karku zaczyna stawać mi dęba, narastająca wściekłość kroczyła wzdłuż kręgosłupa aż do nasady ogona. Westchnąłem po chwili przypominając sobie jak opowiadała Emerald to jakby przeciętna Wadera dałaby radę donieść tutaj moje tak osłabione cielsko? Opierając łapy na legowisku zwiesiłem łeb bijąc się z własnymi myślami... z jednej strony miałem do czynienia ze zdradą i śmiercią a z drugiej odczuwałem brak najdroższej mojemu sercu przyjaciółki.. ~Keyli.. ~Salvato... -Podchodząc bardzo ostrożnie w moją stronę przyciskając łapy do piersi wyszeptała moje imię w tej samej chwili w której ja zacząłem robić dokładnie to samo z imieniem Lykanki.. Gdy zbliżyła się o jeszcze kilka kroków dojrzałem spływającą po jej prawym policzku łzę, powieki były mocno zaciśnięte. Serce waliło samicy jak szalone, ciało drżało. Była aż tak poddenerwowana spotkaniem ze mną? Coś właśnie wtedy we mnie pękło.. uświadomiłem sobie, że dzięki niej żyje. Gdybyś chciała mojej śmierci to nie pomogłabyś mi prawda? Pytając samego siebie wstałem z posłania i podszedłem do Lykanki układając jedną łapę na jej ramieniu a drugą otarłem spływające łzy z policzka. Zbliżając pysk do kufy Key, złożyłem czuły pocałunek na czole przyjaciółki by następnie mocno ją do siebie przytulić..
~Keylin.. przepraszam.. proszę wybacz mi to jakim zimnym do szpiku kości draniem w stosunku do Ciebie byłem..
Samica nie wypowiadając żadnego słowa, upuściła skórzaną torbę z asortymentem Armanii'ego na ziemię i ku mojemu zdziwieniu wtuliła się we mnie. Całkowicie oddała się chwili. Głośny szloch zaczął zamieniać się w spokojny oddech, serce spowolniło swoją pracę zmieniając się w hipnotyzujący, zrelaksowany rytm.. drżące ciało uspokoiło się. Subtelny uśmiech pojawił się na moim pysku czując tak niesamowitą zmianę.. Układając ostrożnie obie łapy na talii Samicy, wsuwając swojego nochala pod brodę Key uniosłem pysk lekko ku górze by móc spojrzeć Jej w oczy. Na pysku Lykanki niemal natychmiast pojawił się rumieniec, kładąc uszy wzdłuż łba wymruczała cicho.. 
~A Ty będziesz w stanie wybaczyć mi to... co ja uczyniłam? Tobie.. twoim bliskim.. 
Oczy Samicy ponownie naszły łzami, błyszczały niczym tafla wody która odbijała nocne promienie księżyca w pełni.. Nie chcąc przerywać tak wyjątkowej chwili jakimikolwiek słowami, przymknąłem ślepia i zbliżając swój pysk do pyska Samicy, złożyłem na nim czuły pocałunek... ~Oh?! -Jęknęła zaskoczona. Zaciskając mocniej ślepia po chwili oddając pocałunek. Machnąłem mocno matowym ogonem na boki zdradzając się przed Samicą jak bardzo brakowało mi jej osoby. ~Salvatore.. wybacz.. chciałabym, ale niestety nie po to tutaj jestem.. -Lykanka wyszeptała wolno odsuwając swój pysk od mojego, uszyska mając przyklejone wręcz do kufy, ułożyła prawą łapę na lewym boku mojej szyi spoglądając na leżącą na ziemi skórzaną torbę.. ~Jasne rozumiem, przyszłaś zająć się moimi ranami... -Uśmiechając się delikatnie do przyjaciółki, nachyliłem się i podniosłem torbę z medykamentami które przygotował Armanii. Wystawiając łapę przed siebie, wskazałem Key miejsce gdzie wygodnie będzie wykonać powierzone jej zadanie. Siadając swobodnie na kamiennym posłaniu, ułożyłem torbę obok siebie i zacząłem spokojnie rozwijać opatrunki które miałem na sobie, Keylin w tym czasie zajęła się szykowaniem świeżych. Jakiś czas później samica stanęła za moimi plecami, w łapach rozcierała bezbarwną maść od której odchodził bardzo relaksujący zapach rumianku.. czując delikatny dotyk Lykanki przymknąłem ślepia. Otwierając oczy chwilę później, ujrzałem przed sobą ciemność.. stałem w wodzie po kostki pośrodku niczego.. żadnego dźwięku, żadnego ruchu. Ruszyłem wolno przed siebie. Stawiając czujnie za sobą kilka kroków, dostrzegłem malutką wysepkę w którą wbita była włócznia. Podchodząc bliżej zdałem sobie sprawę z tego, iż jest to ta sama włócznia którą pozbawiłem życia samego Ulfric'a... Podchodząc bliżej, uniosłem łapę i chwytając za trzon wyciągnąłem ją z ziemi. Przeciągając wolną łapą wzdłuż broni uśmiechnąłem się szelmowsko czując jak wygodnie leży w chwycie.. zwracając nadgarstek w prawą stronę zacząłem wykonywać wprawne obroty owym przedmiotem. Kilka próbnych machnięć w lewo, następnie w prawo. ~Jest doskonała.. -Wyszeptałem układając włócznie na obu łapach zaczynając podziwiać jej każdy cal. Strzygnąłem uchem słysząc wyraźne kroki, z każdą sekundą były coraz bliżej mnie... chwytając broń w prawą łapę schowałem ją za plecami równając włócznię ze swoim przedramieniem. Wilki... zaczęły pojawiać się znikąd, okrążając mnie z każdej strony, wolnym krokiem z każdą sekundą zmniejszały dzielący nas dystans. Jeżąc sierść na karku nie miałem zamiaru czekać... Musiałem uderzyć.. Uginając lekko dolne łapska w kolanach podskoczyłem, szybując kilka metrów w górę, wykonując w powietrzu obrót w przód chwyciłem za koniec broni. Gdy zbliżając się do wody przy opadaniu, zamachnąłem się łapskami w dół na tyle ile mogłem najmocniej, uderzyłem włócznią na płasko w taflę wody co spowodowało ogromny wstrząs. Powstająca fala wyrzuciła w powietrze kilka niczego nie spodziewających się osobników. Nie tracąc czasu poprawiłem chwyt na broni i cisnąłem nią w nieszczęśnika który był najwyżej w powietrzu. Podbiegając do wilka który wolno podnosił się z upadku, wskoczyłem mu na bark i jednym zwinnym susem odbiłem się ponownie szybując w powietrze, pechowca pod wpływem swojej masy ponownie posyłając do parteru. Będąc w powietrzu wykonałem beczkę z obrotem by ułożyć się w pozycji nożyc, zbliżając się wystarczająco blisko do basiora odchyliłem prawą dolną łapę mocno do tyłu i wykonałem cios. Kończyna na wysokości piszczeli trafiła samca prosto w kark przerywając rdzeń... bez ducha runął w dół. Lądując na podłożu pokrytym wodą, chwyciłem za włócznie. Wyciągając ją z truchła poległego osobnika, zamachnąwszy się nią mocno nad łbem i drastycznie obniżając trajektorię lotu ostrza, podciąłem wilka który biegł w moją stronę. Marszcząc wściekle nos ponownie zakręciłem bronią w kierunku upadającego basiora... pierwszy cios, drugi, trzeci... Odrzucając broń w bok doskoczyłem do ledwo żywego przeciwnika. Zaciskając łapę w pięść wykonałem miażdżące uderzenie w kręgosłup, które było tak silne, że cielsko dogorywającego osobnika odbiło się od tafli wody umożliwiając mi złapanie go w powietrzu. Trzymając basiora za gardziel przeniosłem swój wzrok na lekko trzęsącą się lewą łapę... Jednym szybkim ruchem tak jak to uczynił Ulf wbiłem łapę w klatkę piersiową przełamując żebra. Chwytając za serce wyrwałem je słysząc specyficzne mlaśnięcie, czując przy tym dziką rządzę i satysfakcję.. ~Salvatore? Sal? stało się coś..? Odpowiedz mi proszę.. Ocknąłem się raptownie, otwierając szeroko ślepia dostrzegłem Keylin. Lykanka klęczała na przeciw mnie, z troską w oczach gładziła swoją delikatną łapą mój pysk.. ~Powiedz mi proszę co widziałeś, wyglądałeś jakbyś był w transie.. -Wyszeptała skupiwszy całą uwagę na mnie. ~Keylin, włócznia która została na polu bitwy... -Spojrzałem na przyjaciółkę i zacząłem opowiadać co zobaczyłem, krok po kroku i ze starannością by nie pominąć najmniejszego detalu. Gdy skończyłem opowiadać, samica zajęła wygodnie miejsce u mojego boku. Chwyciła moją łapę w swoją i zacisnęła, czule i głęboko spoglądając mi w przejęte ślepia.. ~Chcesz iść ze mną prawda? Oczywiście, że nie dasz mi załatwić tego w pojedynkę.. -Wymamrotałem przewracając ślepiami.. ~Jestem Tobie to winna Sal.. koniec dyskusji. -Wyszeptała poruszając lekko ogonem na boki.. ~Jesteś mi to winn... ?! -Nie byłem w stanie dokończyć swojej wypowiedzi gdyż poczułem jak delikatne wargi Lykanki dotykają mojego pyska.. mimowolnie uszyska stanęły na sztorc a ogon zjeżył się, przez całą długość kręgosłupa przeszedł mnie błogi dreszcz.. ~Za co to? -Mruknąłem otulając pysk ozorem, spoglądając na samicę, zacząłem odczuwać drastycznie narastające pożądanie w stosunku do niej.. Obnażając kły w szelmowskim uśmiechu, ułożyłem łapę na udzie Key. Zbliżając kufę do jej ucha wyszeptałem, że pragnę ją tutaj i teraz... W odpowiedzi Key złapała mnie za pysk i zaśmiała się uroczo. ~Głupku przestań.. jesteś niemożliwy, ale muszę przyznać że kusząca propozycja i potrafisz wyczuć moment. Jednak Emerald prosiła byś wpadł. Armanii ma do Ciebie sprawę.. -Zamknąłem ślepia biorąc głęboki wdech, pokiwałem potwierdzająco łbem. Wstając z legowiska ucałowałem przyjaciółkę w czoło i udałem się by opuścić grotę... sfrustrowany rozłożyłem łapy na boki dociskając pazury do ścian, wychodząc z wnętrza pozostawiłem po sobie głębokie rysy.. ~Niszcząc mi taką noc Aron.. mam nadzieję, że sprawa będzie w ogóle warta świeczki.. bo jeżeli nie. -Warknąłem pod nosem zaciskając mocno łapę w pięść. Ruszyłem w stronę jaskini gdzie przebywała Przywódczyni wraz z kilkoma osobnikami. Zmniejszając dystans do straży usłyszałem jak przywódczyni kłóci się z Aronem na temat wyjątkowo niebezpiecznej wyprawy? Skinąłem łbem do wartownika, który natychmiastowo odsunął się na bok przepuszczając mnie przez wejście. Wchodząc do środka, rozejrzałem się po zebranych wolnym krokiem podchodząc do bardzo starannie wystruganego okrągłego blatu stołu. ~Witajcie. W czym mogę wam pomóc? -Mruknąłem oczekując wyjaśnień owego spotkania.. ~Salvatore... -Emerald uniosła się ze swojego siedziska, podchodząc do stołu na którym rozłożyła dość sporą mapę pobliskiego terenu. Wskazując palcami na poszczególne miejsca wyjaśniając, iż chodzi o wyjątkowo wzmocnioną aktywność ludzi... przenosząc palce na odleglejszy punkt na mapie zaznaczyła placówkę badawczą która jest oddalona o 3 dni marszu na południe, dodatkowo może być źródłem owej aktywności. Dodatkowo wspomniała o zaginionym łączniku który miał na polecenie Arona wykraść pewien przedmiot, niestety od kilku dni nie byli w stanie się z nim skontaktować. Przywódczyni wskazując łapą na zebranych osobników w jaskini wyjaśniła, że zostanie przydzielony mi zespół tropiący który doskonale orientuje się w terenie by bezpiecznie doprowadzić nas w pobliże placówki. Pokręciłem łbem nie zgadzając się z propozycją Emerald, tłumacząc iż potrzebuję do tego zadania kogoś komu ufam.. bez wahania wspomniałem o Keylin. Unosząc jedną brew ku górze i krzyżując łapy na torsie spojrzałem na mistrza medyków dając tym samym do zrozumienia, że będzie niezwykle cennym sojusznikiem podczas tej wyprawy.. ku mojemu zdziwieniu Aron zwrócił się w stronę przywódczyni czekając na wydanie decyzji. Emerald westchnęła spoglądając na mnie wzrokiem poważnym jakiego nie widziałem od czasu kiedy tutaj jestem, wspominając, że teraz los jej najlepszego i najbardziej zaufanego medyka będzie spoczywał na moich barkach. Układając łapę na lewej piersi skłoniłem się, zapewniając że dołożę wszelkich starań by wrócił cały i zdrowy, wraz z informacjami jakich oczekują od wielu dób. Samica przytaknęła łbem, machnęła łapą w geście rozejścia się skoro wszystko zostało dogadane. Zwracając się w stronę wilkołaka powiedziałem by wrócił do siebie i zabrał ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszamy nim wzejdzie słońce, następnie kazałem posłać po Keylin. 
C.D.N 

niedziela, 3 września 2023

Od Salvatore - „Moja historia” cz. 4

Leżąc na kamiennym łożu oparłem łapę na kamiennej ścianie targnąłem obolałe cielsko do pozycji siedzącej. Paraliżujący ból przeszył cały mój organizm uniemożliwiając podjęcie próby wykonania jakiegokolwiek ruchu... zsunąwszy się z miejsca na którym siedziałem padłem na kolano opierając się łapami by nie złożyć pocałunku najbliższej mi w tej chwili ziemi.. Nie miałem pojęcia gdzie jestem, ani gdzie są moi bracia, czy nadal żyją?. Zaciskając łapska w pięści równocześnie z zębiskami jęknąłem głośno z bólu podnosząc się z gleby, ustałem przez kilka chwil... rozglądając się po grocie, moim ślepiom ukazała się dość spora wystrugana z drewna miska. Podchodząc do naczynia zauważyłem sporą ilość wody, nie kryjąc radości z tak prozaicznego powodu jak ciecz w drewnianej misce nachyliłem się by zamoczyć pysk... ~Co?! -Widząc swoje odbicie ujrzałem coś dziwnego... nie poznałem siebie. Cofając się wpatrzony z przerażeniem w taflę wody zahaczyłem piętą o podwyższenie na którym stało kamienne łoże i przewróciłem się do tyłu. Upadając plecami na twarde podłoże natychmiastowo odezwały się poturbowane żebra niemal doszczętnie pozbywając moich płuc powietrza. ~Niech to szlag jasny trafi.. -Opierając się na lewym przedramieniu zwróciłem obolałe cielsko w tę samą stronę. Widząc swoją łapę nie mogłem oderwać od niej wzroku, była długa, dobrze zbudowana. Podpierając się obiema łapskami o podłoże podniosłem się z nie lada trudem, zerknąłem na dolne równie mocno umięśnione kończyny. Westchnąłem głośno będąc wyraźnie przejęty cóż jeszcze mogło się zmienić i ruszyłem w stronę wyjścia. Wyciągając prawą łapę przed siebie chwyciłem za jelenią skórę która zasłaniała wejście do jaskini, mocnym pociągnięciem w dół zerwałem prowizoryczną osłonę i opierając się bokiem o łuk w pierwszej chwili pomyślałem, że umarłem gdyby nie ten ból... Był późny wieczór, na niebie zaczęły ukazywać się już pierwsze gwiazdy. Skupiając mocno wzrok przed sobą ujrzałem tętniącą życiem polanę. Ogromna wataha wilków jak i wilkołaków zajęta była swoimi sprawami, wilkołaki ze względu na swoje gabaryty i siłę budowały schronienia i oprawiały upolowaną zwierzynę. Wciągając nozdrzami sporą ilość powietrza w płuca ułożyłem jedną łapę na brzuchu kontrolując opatrunki i wolnym krokiem ruszyłem przed siebie rozglądając się z zaciekawieniem dookoła. Przechodząc obok grupy osobników spotkałem się z wyjątkowo ciepłym przywitaniem, subtelne uśmiechy, skinięcia łbami w moją stronę. Odwzajemniłem się tym samym kierując zmęczone cielsko ku przemawiającej w oddali postaci. Idąc przed siebie spostrzegłem, że zrobiło się niepokojąco cicho.. wszystko było czarne a z mego ciała zniknęły opatrunki.. -Salv... -usłyszałem. -Salvatore... -Powtarzające się słowa kilkukrotnie. -Jesteś sam... całkiem saaam... Urywające się zdanie ukazało zmierzającą w stronę mojego łba rękojeść włóczni, poczułem jakby czas zwolnił by dać mi sekundę na reakcję. Zaciskając łapę w pięść i napinając mięśnie przedramienia zasłoniłem kufę... Uderzenie było tak silne, że zmieniło włócznie w drzazgi. Chwile później przede mną pojawiła się postać była niewyraźna, w oka mgnieniu obnażyłem kły i z głośnym charkotem machnąłem łapą w stronę postaci która rozpłynęła się jak mgła... po czym ponownie przybierając postać wilka doskoczyła do mnie i dziwnym ostrzem uderzyła mnie prosto w serce... -Powinieneś wypoczywać, straciłeś sporo krwi i masz gorączkę..- Głośniej wypowiedziane słowa dobiegające z naprzeciwka wybudziły mnie z dziwnego „snu na jawie” zastrzegłem uszami otwierając szeroko zdrowe oko a źrenica w nim mocno się poszerzyła, rozpoznałem sylwetkę Wilkołaka który wyraźnie lustrował mnie wzrokiem z nieukrywanym grymasem na pysku. -Rozumiem, że miałeś dość ważny powód by opuścić grotę?. Wilkor spojrzał na mnie dociekliwie krzyżując łapy na torsie, po krótkiej chwili będąc wyraźnie dumny z tego jak ukazał się efekt końcowy w postaci ratowania mojego życia uśmiechnął się serdecznie. Jestem Armanii i to właśnie mnie udało się poskładać Cię do kupy..- Przedstawianie się samca nieoczekiwanie przerwała wyłaniająca się zza pleców Samca wysoka, o szerokich biodrach i mocno zarysowanej tali, wąskich ramionach, o sierści szarej mieszanej z białą o średniej długości delikatnie przeczesywanej przez wiosenny wiatr. Ze smukłego urodziwego pyska wydostały się bardzo ciepłe wibrujące wręcz słowa. -Witaj Synu nocy, jestem Emerald.. Przywódczyni tego stada. Mam nadzieję, że dzięki moim medykom czujesz się już znacznie lepiej. -Wyszeptała podchodząc do mnie bliżej oglądając opatrunki które miałem założone na sobie. Zerknąwszy w stronę Armanii'ego uśmiechnęła się machając subtelnie ogonem. -Wspaniała robota, Ty chyba nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać. Wilkołak układając jedną łapę za plecami, drugą wyciągając delikatnie w bok skłonił się kurtuazyjnie w pasie. Samica pokręciła delikatnie kufą lokując swoje bystre spojrzenie na mnie wskazując łapą dalsze części terenów, zaproponowała dokładne zapoznanie się z najbliższym otoczeniem. Skinąłem lekko łbem przepuszczając Przywódczynie jako pierwszą. -Salvatore, za przeproszeniem jak już będziesz wolny to przyjdź proszę do mnie dobrze?. Słysząc głos nad wyraz przyjaznego Wilkołaka skinąłem łbem w jego stronę w geście zrozumienia, podejrzewając iż będzie ta wizyta miała na celu sprawdzenie mojego stanu zdrowia.. Poruszając dość mocno ponętnymi biodrami wprawiała w hipnotyzujący ruch wahadłowy swój ogon który dość skutecznie mnie rozpraszał. Emerald jako pierwszego miejsca doprowadziła mnie do spiżarni, przy wejściu do pomieszczenia czatowały dwa sporych rozmiarów wilkołaki, uzbrojeni byli w długie masywne włócznie z obydwóch stron zakończone były ostrzami które spokojnie dawałyby większej przestrzeni między władającymi ów bronią a przeciwnikiem. Jeden z Samców stając pyskiem w naszą stronę wyprostował się układając prawą łapę na piersi. Skłoniłem się lekko w przód odwzajemniając powitanie. ~Ostatnia zima była wyjątkowo dotkliwa dlatego z członkami rady wpadliśmy na pomysł ze spiżarnią. -Zamachała ogonem dumnie krzyżując łapy na piersi spoglądając w moją stronę i po chwili ruszyła przed siebie. Następnym punktem było miejsce szkoleniowe w którym uczono młode osobniki polowania na różne gatunki zwierząt. Mrużąc zdrowe ślepię dostrzegłem majaczącą sylwetkę białego szczeniaka, uśmiechnąłem się subtelnie widząc jak młodszy brat wsłuchuje się w wykład udzielany przez bardzo doświadczonego Wilka, przykucnąłem na jedno kolano. Siedząc delikatnie na prawo od Basiora nie miał najmniejszego problemu by mnie dostrzec a co najdziwniejsze rozpoznać? Aniki?! Salek... -Przerywając wykład nauczycielowi ruszył w moją stronę ile sił w łapach... widząc mnie zdrowego rzucił się na mnie ze łzami w oczach, będąc jeszcze osłabionym osunąłem się na ziemię z bratem na torsie. Śnieżnobiałemu młodemu wilkowi po policzkach zaczęły płynąć łzy a sam zaczął zanosić się płaczem, ułożyłem łapę na grzbiecie młodego i zacząłem nią delikatnie przesuwać w górę i w dół, jedwabista sierść przelewała się między moimi paluchami. ~Nie płacz proszę... już jestem przy Tobie -Ostrożnie z ogromnym wyczuciem przycisnąłem młodego do siebie przymykając zmęczone ślepię... Szloch młodego powoli zamienił się w spokojny oddech. Ułożyłem łapę ponownie na brzuchu czując ponownie narastający ból, chwytając brata który leżał na mnie spokojnie w wolną łapę ostrożnie ściągnąłem go z siebie i podniosłem cielsko do pozycji siedzącej i wstałem kładąc delikatnie Białego na ziemi, przeprosiłem sugerując, że to zmęczenie... Machnąwszy ogonem poczułem dziwny zapach, woń która skojarzyła mi się z czasami gdy byłem szczeniakiem.. -Macie tutaj konie?- Głośny pomruk wydostał się z mojej gardzieli, spojrzałem na Emerald która nie kryjąc uśmiechu wskazała palcem miejsce z którego dochodził ów zapach. -Hodujemy konie już od kilkunastu dobrych lat, moi rodzice przegonili stąd ludzi dziesięciolecia temu... najlepsze rumaki składamy w prezencie najambitniejszym wojownikom. -Podchodząc do ogrodzenia wyciągnąłem łapę przed siebie, robiąc to wolno ułożyłem łapę na pysku gniadej klaczy niespiesznie przesuwając się w górę do czoła. Spokój ogarniający całe ciało udzielił się również zwierzęciu doprowadzając spokojną klacz do ziewania. Sekundę później słysząc głośny hałas dobiegający z padoku obok mój wzrok przyciągnął kary ogier... piękny postawny, na pysku długa prosta latarnia, długa falowana grzywa, obie zadnie nogi zdobione białymi skarpetami. -Rany..- Szepnąłem wpatrując się w szalejące zwierzę. -Ten? To Nightmare, bądź pewny, że zabije Cię gdy tylko wyczuje od ciebie słabość bądź jakiekolwiek wątpliwości, jeśli coś zaczniesz z nim to lepiej to dokończ..-Samica zaśmiała się pod nosem odchodząc od ogrodzenia i zwracając się w stronę groty gdzie przesiadywali Medycy. Odsuwając zmęczone cielsko od płotu gdzie stała niezwykle pieszczotliwa klacz usłyszałem pełne entuzjazmu -Salek!- sierść zjeżyła mi się na karku a fala wściekłości poniosła się wzdłuż kręgosłupa, zaciskając kły z całych sił chwyciłem nadchodzącą Waderę za sierść na karku, przerzucając Key do drugiej łapy chwyciłem za gardziel i przygniotłem do pobliskiego drzewa. Widząc to zaalarmowane Wilkołaki podbiegły w moją stronę, na stanowiskach wartowniczych inne osobniki trzymały łuki z napiętymi cięciwami gotowymi by w każdej chwili posłać grad strzał tam gdzie stałem. Jednakże na sygnał Przywódczyni bez zająknięcia odpuścili bacznie nas obserwując. -Nie wtrącamy się w sprawy innych, jeśli ta dwójka ma coś do załatwienia to niech tak będzie..- Warknęła Emerald skupiając wzrok na podwładnych. ~Jakim prawem śmiesz mówić do mnie jak moi bracia?!- Uniosłem ton głosu zbliżając pysk do Wadery.. -S..Salvatore wybacz mi prosz.. proszę, to było dla Twojego dobra...- Wilczyca zaczęła się szamotać starając się wziąć głębszy oddech, zacisnąłem paluchy mocniej na gardle... wystarczyłby jeden ruch by pozbawić ją życia.. domagał się tego każdy centymetr mojego cielska. Wolną łapą zerwałem z łba opatrunek ukazując Samicy z którą się wychowałem co ta „dobroć” mi zrobiła.. -Zobacz jak ja przez Ciebie wyglądam... a co gorsza przez Ciebie nie żyje większość mojej rodziny i przyjaciół, wydałaś ich jakby byli dla Ciebie zwykłym gównem. -Słysząc żywą dyskusję od osobników które obserwowały całe zdarzenie, odsunąłem Waderę od drzewa i odrzuciłem w bok. ~Śmierć to dla Ciebie zbyt mało. ~Salvatore, zanim odejdziesz chciałabym dopowiedzieć tylko, że to dzięki Keylin uratowaliśmy Ci życie, ocaliliśmy Twoich braci i przyjaciela... przemyśl to bardzo Cię proszę. -Emerald wymamrotała wyraźnie przejęta zaistniałą sytuacją podchodząc do powalonej przyjaciółki, przytuliła ją do siebie mocno. Odchodząc od zbiorowiska zrobiło mi się słabo, ziemia zaczęła mocno wirować a kłujący ból zaatakował brzuch, chwytając za opatrunek i dociskając do siebie podbiegła do mnie przywódczyni stada, zerkając na Key wyciągnęła w jej stronę łapę w uspokajającym geście. Biorąc mnie pod pachę jedyne co pamiętam to krzyk.. -Armanii ślijcie po Arona...- -Czy nic Jemu nie będzie?- Usłyszałem majaczący głos jednego z moich braci, Biały stojąc obok Keylin obserwował mnie swymi wielkimi zaszklonymi oczami. -Zrobimy wszystko co tylko się da aby go uratować- Mruknął Armanii uciskając moją ranę. Odruchowo przytrzymując łapę Wilkołaka obróciłem się na bok zaczynając wymiotować krwią.. Grupa w asyście Armanii'ego i przywódczyni watahy doprowadzając mnie do groty z której wyszedłem o zmierzchu położyli mnie na grubej warstwie skór ~Jest rozpalony -Szepnął ktoś inny. ~Wyrzućcie stąd dzieciaka..- Mruknąłem przez zaciśnięte kły patrząc na Armanii'ego, by po chwili przenieść wzrok na Emerald, z pyska wolno sączyła się krew. Opatrunki zupełnie bez powodu zachodziły czerwoną posoką. ~Zabierz go stąd.. Proszę..- Samica szybko szarpnęła się z miejsca i złapała młodego pod brzuch wybiegając z jaskini, gdy wróciła zaczepił ją Armanii mówiąc coś o szyciu i zamieniając się miejscami z Przywódczynią wyskoczył z jaskini pędząc w tylko jemu znanym kierunku. Kilka chwil później gdy Samiec wrócił trzymając w łapie małą skórzaną torbę, mijając się z Em zaszedł mnie od boku wciskając w łapę sporą ilość ziela znieczulającego ~Nie trać czasu zjedz to ponieważ to co teraz zrobię zaboli i to mocno. -Wilkołak rozgniatając i rozcierając kilka liści i kwiatów zwilżył łapy wodą i przyłożył je do rany pazurami lekko rozchylił otwór starając się jednych pewnym ruchem wcisnąć wystarczającą ilość leczniczego wyrobu. ~AaaaRrrGhhh... co Ty... -Jęknąłem okrutnie, zamykając ślepia a łeb mimowolnie zwrócił się w bok, niezwykle ciężkie powieki zaczęły opadać desperacko szukając wypoczynku. Co pamiętam z tamtej chwili? słowa... ~Uciskaj to.. ja zajmę się szyciem. -Głosy stawały się coraz odleglejsze, by po kilku chwilach porzucić mnie w odmętach mroku. ~Walcz z tym... -Przed mymi ślepiami wyłonił się łeb wilka z szeroko roztwartym pyskiem. Wzdrygając się nerwowo nadal leżałem na wygodnych skórach, poranne promienie słońca ukradkiem przedostające się do mojej groty otuliły mnie swymi ciepłymi objęciami jakby witały mnie "wśród żywych". Mistrz medyków słysząc moje nagłe poruszenie zerwał się ze swojego miejsca i ostrożnie chwycił za ramiona i podniósł do pozycji siedzącej. Przykucając naprzeciw mnie sięgnął łapami do mojego podbrzusza, widząc to lekko się wzdrygnąłem. ~Armanii słuchaj nic do Ciebie nie mam, ale "zdecydowanie" wolałbym aby tam kręciła się jakaś urocza i atrakcyjna Samica gdyż inaczej odbieram świadome zadawanie bólu. -Wyszeptałem patrząc na Samca lekko zblazowany. Samiec spojrzał na mnie zdziwiony, unosząc jedną brew ku górze. ~Przejmujesz się że podniecisz się przez ból? Jakoś mnie to nie przeraża, uwierz mi że widziałem w swoim życiu gorsze rzeczy od męskich genitaliów.. -Mruknął uśmiechając się pod nosem wzruszając ramionami.  ~Aron spokojnie mam tutaj kogoś kto zajmie się nim w odpowiedni sposób. -Głos Emerald dochodzący do mych położonych wzdłuż łba uszu zadziałał niesamowicie kojąco i natychmiastowo odetchnąłem z ulgą. Armanii podnosząc się z ziemi poklepał łapą moje prawe udo i ruszył w stronę wyjścia w którym minął się z kimś bardzo dobrze mi znanym... Odprowadzając Samca wzrokiem rozpoznałem stojącą w progu Keylin pod postacią Lykanki? ~Bez jaj.. -Mruknąłem pod nosem wlepiając wzrok przed siebie czując jak sierść na karku zaczyna stawać mi dęba, z drugiej jednak strony jak opowiadała Emerald to jakby przeciętna Wadera dałaby radę donieść tutaj moje tak osłabione cielsko? Opierając łapy na legowisku zwiesiłem łeb bijąc się z własnymi myślami... z jednej strony miałem do czynienia ze zdradą i śmiercią a z drugiej odczuwałem brak najdroższej mojemu sercu przyjaciółki.. ~Keyli.. ~Salvato... -Podchodząc bardzo ostrożnie w moją stronę przyciskając łapy do piersi wyszeptała moje imię w tej samej chwili w której ja zacząłem robić dokładnie to samo.. Gdy zbliżyła się o jeszcze kilka kroków dojrzałem spływającą po jej prawym policzku łzę, powieki były mocno zaciśnięte. Coś właśnie wtedy we mnie pękło.. dzięki niej żyje. Gdybyś chciała mojej śmierci to nie pomogłabyś mi prawda? Pytając samego siebie wstałem z posłania i podszedłem do Lykanki układając jedną łapę na jej ramieniu a drugą otarłem spływające łzy. Zbliżając pysk do kufy Key, złożyłem czuły pocałunek na czole przyjaciółki by następnie mocno ją do siebie przytulić..
~Keylin wybaczysz mi? Minione dni odebrały mi zdolność logicznego myślenia, przepraszam za wszystko... Gdyby nie Ty.. 

C.D.N

sobota, 2 września 2023

Od Miguela CD Bleu - "W kierunku domu i zemsty"

To, co działo się z nim po utracie przytomności, pozostało dla Miguela zagadką. Wiedział tylko, że przez pewien czas był świadkiem mary sennej, która bezdusznie przypomniała mu makabryczne obrazy. W pewnym momencie czuł, że wśród tych przeklętych obrazów, wędruje głos. Lecz czyj? Miguel nie słyszał nigdy wcześniej ów głosu. Zaczął się zastanawiać, czy może to ta, której wszyscy się lękają? Czy w tle jego życie komentuje sama śmierć? Jednakże głos ten nie zdawał się mieć mrocznego odcienia. Wręcz przeciwnie. Głos ten był delikatny i kojący. W pewnym momencie samiec miał wrażenie, że zrozumiał coś, lecz jego pamięć w chwilę postanowiła ów słowa oddalić. Nie był pewny, jak długo ciągnął się ów koszmar, lecz w pewnym momencie zaczął widzieć światło. Światło, które nasilało się z każdą chwilą. Głosy stały się wyraźniejsze, lecz wciąż zdawały się mieć ton niczym melodia. Jedno słowo udało mu się rozpoznać i to właśnie ono najprawdopodobniej wcześniej oddaliło się w niepamięć.

„Runa”

Samiec otworzył oczy. Był to powolny ruch, któremu towarzyszył ból, narastający z każdą chwilą. Gdy świat wydał się mu już mniej niewyraźny, spojrzenie jego brązowych ślepi padło na waderę przed nim. Drobna, lecz niezwykle urocza waderka właśnie stała obok niego. Miguel zmusił się, by unieść łeb nieco. Syknął, czując ból, a ów samiczka odwróciła się w jego kierunku.
- Obudziłeś się.- jej cichy głos wydał się samcowi znajomy. Może to jeden z tych, które otaczały go wtedy, gdy śnił?
- Gdzie ja... - urwał, czując zawroty głowy. Jednakże zacisnął kły i pokręcił głową. - Gdzie ja jestem? - spytał cicho, a głos zdradzał obecny przy wymowie ból.
- W jaskini medycznej. Byłeś mocno poturbowany. Poczekaj, pójdę powiedzieć Delcie, że się obudziłeś. - powiedziała cicho i udała się w nieznanym mu kierunku. Miguel znów opuściła głowę na łapy.
~ Tak cholernie boli ~ pomyślał zrezygnowany. Skrzywił się i machnął ogonem. Ten czyn także wywołał falę bólu.
~ Czy chociaż jedna część mojego cholernego ciała może nie boleć?! ~ pomyślał zrezygnowany, lecz ów myśl była bliska, by wykrzyczeć ją z bezsilności. Dlaczego wtedy dał się ponieść emocjom? Czemu nie zawinął tyłka i nie uciekł od razu? No tak... On nie ucieka. On jest upartym idiotom, który często najpierw robi, a potem dopiero później myśli.
- Obudziłeś się. To dobry znak, ale i tak należy mieć na ciebie oko. - usłyszał. Odwrócił głowę w kierunku głosu. Zauważył wilka o niewielkim wzroście, błękitnej śmierci i wianku z kwiatów, który zrobił jego głowę. Niecodzienny widok, który zrodził myśl, że Miguel musiał umrzeć.
- Umarłem? - spytał bez ogródek.
- Nie, ale bardzo się starałeś. - odparła samiec, który miał najprawdopodobniej na imię Delta. Miguel zauważył, że zaraz za nim stała wadera, którą zobaczył zaraz po odzyskaniu przytomności.
- Ta... Mam za swoje. - mruknął brązowooki.
- Nie wykonuj jeszcze gwałtownych ruchów. Rany nie zagoiły się w pełni. - odparł medyk, zbliżając się do Miguela. Ten zaś mruknął niezrozumiale, że zgadza się z jego słowami.
- Cholernie boli. - jęknął po chwili z bólu.
- Nieźle się urządziłeś. - odparł medyk, a Miguel prychnął na te słowa.
- Zachciało mi się zemsty. Dam na watahę wilków. Jak wielkim idiotom trzeba być?
- Masz szczęście, że znalazły cię szczeniaki. Gdyby nie one wykrwawiłbyś się. - odparł Delta, a jego spojrzenie padło na Runę. Miguel także na nią spojrzał i zmusił się do tego, by podnieść łeb. Pochylił głowę z wdzięcznością.
- Dziękuję ci. Jestem pewien, że musiałaś być przy mnie w pewnym momencie. Kojarzę twój głos. - odparł, gdy wciąż miał pochyloną głowę. Po tych słowach dopiero ponownie spojrzał na samiczkę. Ona zaś niepewnie spoglądała to na niego, to na Deltę.
- Jak się teraz czujesz? Wiem, że wciąż doskwiera ci ból.
- Mam też zawarty głowy. - odparł niezbyt chętnie. Czuł się źle, z tym że musiał wyjawiać swój obecny stan, który zdradzał jego słabość w tej chwili. Lecz przecież chodziło tu o jego zdrowie, prawda? Nie powinien spoglądać na to, jak na przesłuchanie w celach zapoznania słabych punktów, które później zostaną wykorzystane przeciw niemu. Rozmawiał z medykiem, który chciał mu pomóc.
- Nie jesteś stąd, zgadza się?
- Tak, ale nie mogę powiedzieć, że należałem do watahy, nie byłem też całkiem samotnym wilkiem. To... Długa historia... - mruknął Miguela, znów zanurzając łeb między łapy.
- Będzie jeszcze czas na to. Teraz powinieneś odpocząć. - oznajmił Delta. Miguel westchnął. Nie lubił „nic nierobienia". Czuł się wtedy bezużyteczny. Delta skierował się do jakichś półek. Możliwe, że poszukiwał jakichś ziół, lecz Miguel ani trochę się na tym nie znał. Zamiast tego spojrzał na Runę, które zdawała się chcieć już opuścić to miejsce.
- Hej mała. - powiedział cicho, a waderka spojrzała na niego niepewnie. - Dzięki za wszystko. - odparł i znów przymknął oczy.

Bleu?

Od Byczqa - "Kicacuśki to takie kicające cośki!"

 



Ostatnimi czasy mogliście zaobserwować doprawdy frymuśne „urozmaicenie” terenów WSC. Mianowicie coraz więcej żyjących tu czterołapów w trakcie spotkań przy ognisku zaczęło wspominać z wciąż wyraźnym mętlikiem w głowie, że natknęło się na coś naprawdę dziwnego. Nawet niekiedy „dziwnego” w liczbie mnogiej. Ich rozmówcy naturalnie im niedowierzali, dopóki sami nie natknęli się na ten fenomen, w trakcie wesołego bądź niewesołego hasania sobie po Lasku. No więc cóż to takiego wybałuszało ich gały? Coś właśnie z nimi związanego. Stado niepełnosprawnych, ślepych królików. Niektóre z nich miały nawet oczy osłonięte opaską, ale znacznie więcej kicało nago z pustymi oczodołami. Ach, na wszelki wypadek uspokoję, że ten widok nie jest objawem schizofrenii, tudzież masowej halucynacji. Czyli co? O co tutaj chodzi? Ta sytuacja jest powalona, racja? Zaś wszystko co powalone, źródło ma w Byczq, pamiętajcie o tym. Tak więc teraz przybliżę Wam, co właściwie się wydarzyło:

☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀

- Ha! Mam cię! Teraz ciebie zjem króliczku w szaliczku! – wykrzyczał łaciaty szczeniak do swojej świeżo upolowanej ofiary, obnażając przy tym tępe jak asystent alfy szkliwa.
- No chyba cię pojebało chłopczyku. – te słowa zbiły Byczqa z tropu. Jak można w ogóle tak brzydko mówić? Takie wulgaryzmy, i to jeszcze na powitanie, bez żadnego „Dzień dobry!”. No ja pierdolę, kultury trochę.
- No weeeeź… Muszę czymś napełnić brzusio, a podsłuchałem świerszczyki, jak mówiły, że króliczki kochają się taplać w wewnętrznych wydzielinach. Że są całe napalone i proszą o więcej, a nie tylko 5 minut. Tylko nie wiem, skąd w żołądku nasionka!
- Byczq, już pomijając, że źle to zrozumiałeś... Nie możesz mnie zjeść, jesteś wilkiem. A czy wilki nie powinny żywić się jedzonkiem dedykowanym specjalnie dla nich? – odpowiedział królik tym razem spokojnym głosem. Natychmiast zauważył ubytki w inteligencji szczeniaka. Czyli jeszcze miał szansę go przechytrzyć i tym samym ocalić skórę. Tak więc uknuł szczwany jak Espoir plan. Niech się rozpocznie EA Sports cyny gejm. 
- Króliczku, to ty nim nie jesteś? – zapytał zaskoczony Byczeq. – Przecież wilki jedzą kicacuśki! Więc czemu kicający cośku nie mogę posmakować twoich słodkich łapek?
- Spokojnie, już ci wszystko wytłumaczę. Rozpiszę ci taką świetną dietę, że w 2 lata będziesz mocarzem i staniesz się nowym alfą! – królik był mistrzem strategii. Powiedzieć, że w rękawie miał schowanego asa to hańba i ujma. Bowiem miał tam ukrytą o wiele lepszą kartę, taką zajebistą z dwoma strzałkami. W sumie to sześcioma, bo trzy po dwie. Jakbyście nie skumali ocb, to mała podpowiedź, jej wymiary to 2.2’ x 3.5’. Tak więc, proszę werble, tą kartą była karta odwrócenia z Uno! To Byczeq miał się teraz stać ofiarą.
- Ale dalej nie rozumiem! Czemu nie chcesz, bym cię zjadł? Czy… czy… czy to chodzi o więzy krwi? Jesteś moją babcią?
- Krew, to mnie zaraz zaleje! – królika pokurwiło.
- No zaleje, kark ci muszę przegryźć…
- Piach kurwa! – królika pokurwiło do kwadratu.
- Ale pia…
- MORDA! – królika pokurwiło do pierwiastka z delty. Jego uszy zrobiły się aż całe czerwone ze złości. Jeszcze słowo, a zacząłby nimi kręcić i odleciałby na nich jak Jazz Jackrabbit. Jednak musiał się uspokoić, w ten sposób nie ugra dwa razy większego od siebie basiora, a przecież stawką tutaj jest życie. Pora najwyższa wyciągnąć kartę z Uno. – Mówiąc coś dedykowane wilkom, miałem na myśli wilcze jagody! One mają taki słodziutki smak! A mówię ci, po ich skosztowaniu twoje gały w moment zrobią się wielkie jak 10 rubli!

☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀

Wiedzieliście, że konie potrafią spać na stojąco? Jest to przystosowanie do błyskawicznej ucieczki, bowiem nie muszą w takiej sytuacji tracić cennych sekund na wstawanie. Zawdzięczają to układu ustaleniowemu, którego mechanizm w skrócie polega na zamykaniu głównych stawów kończyn. Pozwala to nieparzystokopytnemu na ograniczenie zużycia energii związanego z pracą mięśni. Jednak mimo wszystko taka pozycja nie pozwala na pełną regenerację i kolejną ciekawostką jest to, że w trakcie snu w takiej pozycji konie nie wchodzą w fazę REM. Co to ma wspólnego z opowiadaną historią? W sumie to nic, ale mogę stworzyć jakieś naciągane powiązanie. 
W tym celu przybliżę postać króliczka. Każdy z jego środowiska wołał na niego Wilczykuta, zapytacie dlaczego? Mianowicie przypominał on swoim wyglądem oraz częściowo charakterem jednego z basiorów z WSC. Był on niewysokim zwierzątkiem o drobnej budowie. Futerko barwy szarej. Nikt go nie lubił (z pojedynczymi wyjątkami), a członkowie stada prześcigali się w jego obrażaniu. Jednak jedną z cech odróżniających go od omawianego basiora były wielkie, ciemnofioletowe oczy. 
Wracając, kicacuś mógł na wiele sposobów przepędzić Byczqa, jednak wizja otrucia szczeniaka była piękna jak zapach napalmu o poranku. Niemniej osobnik ten nie od zawsze był sadystą. Szczerbaty królik wytresował w sobie smoka w wyniku serii niefortunnych zdarzeń z przeszłości. Kulminacyjnie Nocna Furia zawładnęła jego sercem w dniu, kiedy to jak ten koń z mojej ciekawostki stał przed Donem Zająco, przerażony z powodu obawy, że lada moment zaśnie na wieki. Don Zająco Mafiozo przystawił wtedy do Wilczykuta skroni broń i rzekł:
- Nie przyszedłeś do mnie w dniu ślubu mojej córki, a teraz tu chowasz się w kącie. Zlękniony. Strwożony. Przykurczony, malutki jak mikro-siusiaczek-pyza. Dlaczego miałbym darować ci życie, Wilczykutas?
- Przepraszam Ojcze Chrzestny! Byłem chory… na wory. A to jest straszliwa choroba! Zlituj się nade mną… Mam żonę i dzieci. Dużo dzieci!  Żon też dużo! Mnożę się jak króliki, KRÓLWA! Bez Pana błogosławieństwa tyle istnień spotka okrutny los! – Wilczykuta całym sercem kochał swoją rodzinę. Była ona dla niego najważniejsza w życiu, a udowadniał to na każdym kroku. Był prawdziwie wzorowym ojcem. Regularnie płacił alimenty każdego miesiąca!
- Rozumiem. Znam twój ból. Żona mojej matki córki syna teściowej chrzestnego stryja po kądzieli miała ten sam problem. Zmarła w dniu, kiedy była chora… na już trzeciego wora. Zły los chciał, że spojrzała wtedy w taflę wody, a w niej ujrzała swoją szarą, zdeformowaną i okropną jak jabłonie mordę. Czy wiesz, jak zające i wilki z WSJ są paskudne? Nie wytrzymała i się utopiła. Wilczykutas, ostatni raz masz zaszczyt zaznać mojej łaski. Proszę… oto pistolet, tobie przyda się bardziej.
Kicacuś przyjął ważną lekcję. Zrozumiał na jaką traumę są wystawione jego dzieci. Mimo, że one  nawet nigdy go na oczy nie widziały, pojął, że sama świadomość, że ktoś chory na wory opłaca ich alimenty, może je cholernie brzydzić, a w konsekwencji doprowadzić do okropnej śmierci. Natomiast Wilczykuta za wszelką cenę pragnął ochronić kicające formy swojej spermy przed okropną śmiercią. Dlatego też poprosił Dona Zająco Mafiozo o dodatkowe 5 magazynków. Jeszcze tego samego dnia odwiedził wszystkie swoje żony i dzieci, posyłając im kolejno kule prosto w łeb. Zasługiwały one na piękną, szybką i bezbolesną śmierć. Chociaż tyle był im winny.

☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀

- Ach! Więc to są wilcze jagody! Jakie piękne! – wykrzyczał uradowany Byczeq po odnalezieniu z pomocą króliczka dorodnego krzewu.
- Mówiłem! A one wszystkie są dla ciebie! Wcinaj śmiało!
- Ale najpierw się muszę nimi podzielić z całą watahą! Akurat będą na niespodziankowy tort powitalny dla samca alfa!
- Hmm… - króliczek musiał ponownie przeanalizować całą sytuację. Pojawił się kolejny iście finezyjny scenariusz. Dodatkowy chromosom szczeniaczka pozwalał na dodatkowe ofiary wśród wilków. Jednak nie ma co się łudzić na to, że inni będą równie głupi, co Byczeq. Od razu się zorientują, że te jagody są śmiertelnie trujące, a wtedy nawet ten niedorobiony debil nie zginie. Tak więc Wilczykuta po rozważeniu zadów i waletów nie podjął ryzyka. Lepsza jedna pewna ofiara, niż ich potencjalny brak.
- Coś się stało króliczku w szaliczku?
- Wiesz co, Byczq? Te jagody po zerwaniu szybko się psują, dlatego trzeba je jeść od razu z krzaczka. Resztę przyjaciół zawołasz później, a na razie śmiało częstuj się sam!
Kłamstwo Wilczykuty odniosło zamierzony skutek, a o dziwo łaciaty szczeniaczek słysząc te słowa jeszcze szerzej się uśmiechnął. Jaśniejąca iskierka w oczkach Byczqa była dosyć wymowna. Najwyraźniej w jego łepetynce obudził się dużo lepszy pomysł, jak radośnie powitać alfę! Jaką niesamowitą niespodziankę w przyszłości sprawić Agrestowi! 
Jednak tu i teraz stał Byczeq (jak ten koń z ciekawostki, tylko że nie spał), a naprzeciwko niego okrąglutki owoc wilczej jagody, piękniutki jak sto diabłów. Szczeniaczek delikatnie go chwycił, zerwał, a następnie z gracją podrzucił najwyżej jak potrafi, nie mogąc się doczekać aż ta słodycz z siłą strzały Amora wpadnie wprost do jego buzi. Ziuuuum! I tak się stało! Byczeq zjadł trującą jagódkę!
- Mmmmmm! Jaka pycha! Jest taka słodka!
- Bardzo mnie to cieszy! Jak mówiłem, jest to jedzonko dedykowane specjalnie wilkom! 
- I moje oczka faktycznie robią się szerociutkie! Mogą przyjmować więcej słoneczka! A serduszko jak ze szczęścia przyspiesza! A płucka super! Wilcze jagódki zapierają mi dech w piersiach!
- No widzisz jak fajowo? Wcinaj więcej! Jeszcze parę, a w moment będziesz na tyle silny, by stać się nowym alfą!
- Ale więcej nie mogę…
- Jak to?
- No bo… no bo… noo boooooo… BO! Bo wyglądasz tak a…mensir zły będzie, bo słodko wyglą…. A słodkiego nie mogę jeść przed obiadem, bo to zła kobie… Tłusta, a ja mogę tylko tą jedną jedyną… coś tłustego zjeść przed obiadkiem… bo was jest dwóch, a ja jestem pół. Jak Tora, półdora poznaje świat… - trucizna dawała mocno o sobie znać. Byczeq był już na maksa splątany, a lada moment miały dojść omamy i halucynacje.
- Rozumiem, brzmi logicznie. 
- Królu w szaliczku, ile razy już umarzłeś?
- Co?
- Umarłeś znaczy. Ten, ile?
Pytanie to było szokujące, jednak nie pozbawione sensu. Tu warto wspomnieć o kolejnym przekonaniu Byczqa. Szczeniaczek wierzył, że zjadane ofiary nie umierają! Przecież inaczej ich pożeranie byłoby zbyt okrutne, a kto by się mógł dopuścić tak strasznej rzeczy, jak zabicie kogoś? Czyli że co, jeśli nie śmierć? Otóż zjedzone stworzonko się reinkarnuje i ponownie budzi w swoim łóżeczku, jak gdyby nigdy nic! Natomiast bycie zjadanym jest właśnie bardzo przyjemne, bo przecież cała dobroć płynie od wnętrza! Tak więc zaproszenie kogoś do swoich wnętrzności to taka forma super-duper dowalonego przytulasa pełnego ciepła i miłości!

☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀☀

W tym momencie Byczeq już nie kontrolował swoich zmysłów, zaś ich patologie w wyniku działania trucizny ekspresowo się rozwijały. Nagle poczuł ogromnie silne pragnienie skosztowania kolejnych jagód. Tych największych i najbardziej soczystych. A tak się składa, że obok krzaczka, z którego wpierw się poczęstował, stał drugi (jak ten koń), z dwoma wyjątkowo dużymi i pięknymi owocami (i nie, nie mam tutaj na myśli żadnej samicy, co to to nie!). Spragniony ich szczeniak się do nich rzucił i próbował je zerwać, jednak uparciuchy trzymały się wyjątkowo mocno. Próbował pazurkami dotrzeć do nich z każdej strony, by jakoś je psiamać zdobyć, jednak to na nic. W końcu zaczął się starać, by bezpośrednio kłami je wygryźć, a po niekrótkich zmaganiach nawet się mu to udało. Te jagódki co prawda były zupełnie innego smaku, jednak jeszcze pyszniejsze! Tylko ciężko było je obrać ze skórki, która już z kolei miała dziwnie znajomy smak.

Tak oto Wilczykuta podzielił losy Edypa. Jednak na nim Byczeq nie skończył. Odurzony i nieświadomy faktu, że tymi jagódkami są oczy kicających cośków, szukał kolejnych. Tego dnia wyłupał i pożarł tych oczu sporo. Mówiąc sporo mam na myśli w chuj sporo. Tylko jak taka ciamajda jak Byczeq mogła nieść pogrom wśród królików? Otóż atakował on tylko te niepełnosprawne. Łatwiej było im wygryźć gały. Poza tym one się nie ruszały, czyli były bardziej podobne do krzaczków wilczych jagód. W takiż to oto sposób w WSC pojawiła się populacja niepełnosprawnych, ślepych królików o pustych oczodołach. Natomiast Byczeq ostatecznie zjadł tylko jedną prawdziwą wilczą jagodę, co jeszcze nie było dawką śmiertelną. Toteż następnego dnia wesoło się obudził. Trucizna już skończyła działać, a on nie miał pojęcia, jakich zbrodni dokonał.
- Życie jest piękne! – oznajmił radośnie Byczeq. – Szkoda tylko, że króliczek w szaliczku wczoraj tak nagle zniknął. Chciałem mu podziękować za wspaniały posiłek! Wilczusie jagódki są takie pyszne!

C. D. N.

piątek, 1 września 2023

Od Bleu CD Miguela - "Wątpliwości" cz. 11. "W kierunku domu i zemsty".

Łapy Bleu przesunęły po delikatnej strukturze tkaniny jaką trzymał. Jej błękity i zielenie mieszały się słodko ze sobą doprowadzając oko do wiary w zmieniające się kolory pod wpływem ruchu. Wilk czule przełożył ją przez swoje ramię aby wyciąć jej odpowiednią ilość. W końcu szkoda tak pięknego dzieła na błahe pomyłki. Jego skupienie jak zwykle wdrażało w trans. Dźwięki ptaków, dzieci i gościa pod postacią jego matek całkowicie rozpłynęły się za nim, kiedy jego pazurki przebierały między nićmi i igłą składając nowe dzieło w sensowną całość. Tak właściwie to wprawa jaką nabrał przez lata swojego życia sprawiły, że ten proces wcale nie trwał tak długo jak mogłoby się wydawać. Dość szybko, bo ledwie słońce z południa nachyliło się ku drzewom delikatnie, uniósł dzieło ku sufitowi, rozkładając je na delikatnym przeciągu.
—Skończyłem. — mruknął, po czym powtórzył to głośniej. Wiele par małych łapek wpadło do pomieszczenia z wielką ekscytacją.
—Naprawdę? —Myszka była pierwsza u jego nóg, podskakując jak mały zajączek.
—Oczywiście. Wskakiwać do farby. — zaśmiał się rzucając okiem na pozostałe dzieci. Jego szczenięta nie były już wcale takie małe. Jeszcze chwila, a będą rozkładały własne skrzydła szukając swojego wymarzonego miejsca na tym świecie. Zawodu, który będą kochać lub wilka, któremu oddadzą całe swoje życie.
Pięć głów ze śmiechem zanurzyło po jednej łapce w przygotowanej wcześniej farbie, aby odcisnąć pięć pięknych śladów na przygotowanej bandanie.
—I będziesz ją nosił? — Simone zajrzała synowi przez ramię. Jej zmęczony wzrok obserwował jak starannie jego dzieci wykonywały swoje małe zadanie.
—Tak. W każde najważniejsze wydarzenie. — odetchnął. Ich relacja ochładzała się z każdym dniem. Bleu przypuszczał, że to była wina nikogo innego jak jego siostry. Chociaż może to była kwestia burzliwego stanu rzeczy między Simone a Laponią. Jego matka posłała mu smutne spojrzenie, którego znaczenia młody samiec kompletnie nie rozumiał. Pokręcił na to głową i odwrócił głowę do swoich dzieci. Ich obecność zawsze poprawiała mu humor.
—I jak? —
—Nie patrz jeszcze. — Runa pisnęła podnosząc łapy i zasłaniając te jego. Kto by pomyślał, że te małe kluseczki urosły już takie duże.
—Dobrze, dobrze. — zaśmiał się odwracając pysk całkowicie.

Chwilę im to zajęło, ale w końcu mógł złapać za piękną tkaninę, ozdobioną pięcioma kolorowymi łapkami.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi kiedy Bleu znalazł się na progu własnej jaskini, podziwiając fiolety i pomarańcze malujące się na horyzoncie. Za jego plecami Oli i Oliwia zwinięci w kulkę spali słodko. Zaraz na nich wylegiwała się Myszka, a na niej Atlanta. Runa jeszcze krzątała się po warsztacie, jakby nie wiedząc do końca co chce zrobić. Ale Bleu ją rozumiał. Sam miewał takie stany, kiedy jedyne co odciągało go od myśli było bezsensowne krążenie pomiędzy stołami i pośród zapachów tkanin. Kiedy tak spoglądał co jakiś czas na swoje dzieci do głowy przyszła mu myśl że będzie mu smutno, kiedy w  końcu się wyprowadzą. W ich małym legowisku zaczynało już brakować miejsca. Dzieciakom nie przeszkadzało, że spały jedno na drugiej, ale jednak ciasnota nie była najprzyjemniejsza.
—Wszystko okej? — zagadnął w końcu kiedy Runa przycupnęła sobie obok niego. Jej ciałko oparło się o jego futro. Wadera pomimo bliskości pierwszego roku, nadal była mała. Może nieco za mała jak na ten wiek, jednak nic nie wskazywało na problemy z jej ciałkiem.
—Nie wiem. — przyznała. Założyła ogon na łapki i westchnęła ciężko. Bleu chwilę się jej przyglądał po czym z uśmiechem zaczepił jej ucho zębami. Wadera zaśmiała się pod nosem i zerknęła na niego swoimi fioletowymi ślepiami.
—Boisz się czegoś prawda? —
—Trochę. — przyznała. Jej oczy znowu uciekły. Tym razem zatrzymały się na księżycu. — Przeraża mnie, że zaraz będę miała rok. Wybór pracy i w ogóle… —
—Pracę zawsze możesz zmienić. — mruknął, aczkolwiek rozumiał ją. Jego łapa powoli owinęła się wokół niej. — Zawsze masz też moje wsparcie i tyle rodzeństwa. Nie musisz być w tym sama. —
—Ale… to nie zmieni tego, że strasznie się stresuję. — załamała łapki, jej oczka się zaszkliły.
—Jeśli to przeraża cię za  bardzo, zawsze możesz podjąć pierwszą pracę tutaj. Zostać ze mną, zakręcić wokół tkanin przez rok, czy pół i w wolnym czasie poszukać czegoś co naprawdę kochasz. —
—Naprawdę? — zajrzała na niego, może nieco spokojniejsza.
—Każde z was może zostać tutaj tak długo jak tylko pragnie. To wasz dom od małego i pomimo że ledwo mieścicie się już w legowisku zawsze znajdzie się dla was kąt. —

 

Słońce wstało odrobinę za szybko, jak dla Myszki mogłoby wstawać. Samiczka rozciągnęła się i wysunęła spod łapy Atlanty i torsu Runki. Ich tato już pracował nad jakimś projektem na zbliżającą się ucztę. Samiczka prześliznęła się za jego plecami i nabrała powietrza w płuca.
—Dzień dobry. — Bleu odezwał się do niej. Jej ogon sam ruszył się na boki, dwa, trzy razy.
—Dobry. — ziewnęła. Jej oczka powoli przeniosły się na las. — Pójdę na trening już. — mruknęła. Od jakiegoś czasu uczęszczała na polowania z innymi łowcami, uparta że pragnie biegać całymi dniami za przerażoną zwierzyną. Dlatego też podnosiła się cierpliwie ze słońcem, pomimo że lubi sobie pospać, aby towarzyszyć łowcom na ich wyprawach. Powoli łapała o co w tym chodzi i od czasu do czasu, nawet sama była w stanie złapać mysz lub zająca. Nie było w niej silnej potrzeby służenia watasze jak w niektórych wilkach, ale miło czuła się wiedząc że nawet teraz przydaje się na coś.
—Dobrze. Tylko… Ostrożnie, ok.? — jej włoski zostały roztrzepane, aby potem wpleciona została w nie mała brązowa wstążeczka. Tato od jakiegoś czasu już dawał jej ozdoby w bardzo neutralnych kolorach i była mu za to wdzięczna. Bo podczas gdy Runa i Atlanta jeszcze kusiły się na wyraźne róże czy błękity, futro Myszki wystarczało aby być chodzącym znakiem: „uciekaj”. Wadera odetchnęła głęboko i ruszyła w las. Cienie padały na jej plecy majacząc kropami przedzierającymi się przez korony drzew. Od jakiegoś czasu w watasze obecny był nauczyciel łowiectwa, jednak Myszka, na kraju dorosłości zdążyła nabrać wprawy i fachu od prawdziwych łowców. W jej mniemaniu taki nauczyciel nie był wcale potrzebny W końcu u źródła wiedzy pobiera się jej najwięcej. Ale cóż zrobić kiedy na posterunku stać musiał basior z głową wyżej niż jego dupa i przypominać jej, że mimo wszystko nadal jest szczeniakiem. Irys czasem był znośny, ale czasem przez jego akcje przemawiała czysta obłuda i głupota. W końcu po co Myszce nauka u nauczyciela, kiedy w parę tygodni będzie mogła podjąć pracę oficjalnie. Dlatego ominęła miejsce spotkań i udała się bezpośrednio pod kwaterę łowców.

—A ty tu co? — Irys westchnął. Jego pysk wykrzywił się w niezadowoleniu, a Myszka tylko odzwierciedliła ten wyraz.
— Jak to co? Uczyć się idioto. — prychnęła. Ich oczy zmierzyły się w zaciekłej walce rozjuszenia.
— Oboje się uspokójcie. Łeb mnie dzisiaj boli. — Saroe potarła pysk łapą. Jej oczy podkrążone były cieniami widocznymi nawet pod futrem. Pewnie znowu przedozowała spirytus.
— Dobrze. — Myszka była pierwszą, która ustąpiła, ponieważ lubiła tutaj wszystkich innych poza irytującym ją basiorem. Nawet nieustanne narzekanie Tiski, na stare kości i swoje zęby, nie przeszkadzało jej tak jak ta brudna kupa sierści stojąca właśnie za nią.
—Ona powinna jak szczenię, uczyć się tam gdzie jej każą! — prychnął Irys, ale nie przymknął się kiedy tylko wzrok Saroe padł na niego.
— Uczyła się z nami do tej pory, to niech nauczy się do końca Irys. A teraz zamknij mordę i do roboty.  — Tiska pojawiła się za jego plecami, sprawiając że podskoczył. Myszka powstrzymała w sobie chichot, aby nie irytować basiora jeszcze bardziej. Nie była w humorze na dziecinne szczekanki.

Dzień przebiegał jak zwykle. Słońce wzeszło i stanęło w swoim szczycie oświecając świat swoim majestatem. Gorąc wdzierał się w każdą dziurkę i jaskinie, uparcie próbując przypomnieć o swojej obecności. Letni wiaterek szumiał cichutko między zielonymi liśćmi. Atlanta właśnie splatała wianek na swoją głowę oddalona o parę kroków od warsztatu ojca. Jej włosy urosły od czasów szczenięcych, teraz pięknie opadające w delikatnych lokach na jej szyję. Czasami splatała je w warkocze, jednak dzisiaj pozwoliła im szumieć razem z wiatrem. Jej niebieskie oczy obserwowały jak wokół pszczoły pracowicie przesuwają się z kwiatu na kwiat, unosząc się ku jej pysku od czasu do czasu. Nie drgnęła nawet kiedy Runa przyłączyła się do niej, siadając u jej boku.
—Potrzebujesz czegoś? — Atlanta zarzuciła skończony wianek na głowę drobniejszej z wader. Ta tylko odetchnęła i wbiła wzrok w las.
—Nie bardzo. Może tylko towarzystwa. — przyznała się siostrze, która cicho zachichotała, ale przyciągnęła ją bliżej łapą. Ich boki zetknęły się, a Runa powoli rozpuściła w tym siostrzanym objęciu. Z racji że była znacznie drobniejsza od zielonej samicy, miała jak oprzeć się o nią całym swoim ciałem. W milczeniu siedziały dłuższą chwilę, dopóki z lasu nie wyłoniła się spanikowana Myszka. Wadera wpadła na polankę z takim impetem, że zaliczyła dwa fikołki przy zatrzymywaniu się.
—Wilk! — odsapnęła zziajana.
—Wilk. — Atlanta odłożyła w połowie zrobiony wianek obok siebie. Jej pysk nie zmienił swojego stanu, nadal pozostając uśmiechniętym, chociaż w jej oczach błyszczało się zmartwienie.
—Wilk. Tu jest dużo wilków. — Runa wyprostowała się.
—A żeby tylko dużo . — Oli podniósł głowę. Oliwia obok niego nadal chrapała smacznie, a więc mógł zrobić to tylko delikatnie.
—Jesteśmy watahą. Prawda. — Atlanta zaśmiała się. Jednak Myszce nie podobały się te żarty i dogryzki. Jej kły odsłoniły się kiedy wydobyła z siebie pomruk frustracji.
—Nie o to mi chodzi. Obcy wilk. — wzięła głębszy wdech. — Ranny, zakrwawiony. Sama go nie uniosę, a wy jesteście najbliżej! — warknęła, w końcu będąc w stanie wydobyć z siebie słowa bez ciągłego sapania.
—Ranny wilk? — rysy Atlanty ściągnęły się w zmartwienie, może nawet pomieszane z odrobinę przerażenia.
—Tak. Wiec ty tam z nami nawet nie idziesz. Ruszać dupy. — Myszka przełożyła łapę przez głowę Oliwi i pociągnęła ją zębem za ucho. Ta tylko warknęła, ale podniosła się wraz z bratem z ziemi.
—Jak tyś go w ogóle znalazła co? — Runa otrzepała się.
—No cóż. Biegłam do domu, tu niedaleko słyszę że coś na mnie woła. Jakoś tak cicho, ale zapachniało wilkiem. A potem krwią. Patrzę. A tam basior… Ja nie jestem tak masywna jak Atlanta to sama go nie uniosę. Potrzeba mi Oli i Oliwki żeby go jakoś przenieść. — odetchnęła. Bliźnięta pokiwały głową w zrozumieniu. Ich plecy były szersze, silniejsze od zwykłego wilka. Może jedynie Atlanta mogła ich pobić ze swoimi rozmiarami, ale wadera z pewnością miała za mało nerwów żeby przeżyć widok krwi.
—idziemy. — Oliwia westchnęła.
—Dokąd? — ich ojciec zjawił się jak duch za nimi. Jego oczy były nieco zaspane, ale nic dziwnego, skoro właśnie zażywał południowej drzemki, po długiej nocy.
—Mała pomoc rannemu towarzyszowi. — Myszka odetchnęła, mało nie gryząc się w łapę zaraz po tym. Za dużo czasu spędza z Irysem. Udziela się jej jego idiotyczne gadanie.
—Komu?—
—Nie wiem, tato. Ktoś obcy. Kompletnie odleciał, jak już do niego podeszłam. Przydałoby się go szybko odrestaurować. — niebieska wadera pokręciła głową, a jej ojciec zawtórował jej kiwnięciem wyrażającym zrozumienie.

Zatargali go tam. Tak. To słowo dokładnie odzwierciedla co stało się z tym nieszczęśnikiem, którego Myszka znalazła leżącego, półżywego w lesie. Zatargali go do jaskini medycznej. Okazał się być bowiem cięższy niż dzieciaki zakładały. Delta widząc ich, umorusanych we krwi, zmęczonych z wilkiem za sobą załamał łapy. Ale cóż. Przywykł do gorszych widoków. Położyć go na legowisku pomógł im Puchacz, z wielkim i chętnym uśmiechem. Zabandażowano go dość szybko, chyba nawet go szyli, ale Myszkę mało to obchodziło. Chciała się jak najszybciej wymyć z całej tej krwi i udać na popołudniowe polowanie. Dzisiaj miała szansę wykazać się, zwłaszcza że Irysa nie było z nimi tym razem. Jego głupia dupa miała do załatwienia coś innego. I dobrze. Nie będzie jej zatruwał głowy swoim majaczeniem.

Runa natomiast wykazywała wielkie zmartwienie, jakby jej odpowiedzialnością i winą był stan znalezionego wilka.
—Idź się umyj. — w końcu Delta wygonił ją z jaskini. Młoda wadera dość niechętnie poszła wykąpać się w pobliskim jeziorku. To było małe, brudne i zamulone, ale wystarczyło aby zmyć z niej całą lepką ciecz i większość zapachu. Więcej go pewnie zdejmie jeszcze przed snem, zanim wyłoży się na Atlancie, aby broń huku siostrze nie zrobiło się słabo. Wracając jeszcze zahaczyła o jaskinię medyczną.
—Runa. Jest dobrze. Żyje. Oddycha. Idź do domu. —
—Ale… —
—Eh. Jak chcesz się przydać na coś… idź nazbieraj mi rumianku. — Delta machnął na nią łapą, a ta pospiesznie wypadła z jaskini. I tak nie miała nic lepszego do roboty. Może zostanie zielarzem. Gdy tak zbierała te roślinki wydało jej się być to fajnym i przyjemnym zajęciem. A zimą mogłaby pomagać tacie w warsztacie. Chociaż pokrzywy i osty nieźle poharatały jej łapki. Może nie był to taki najlepszy pomysł z zielarstwem.

Noc nastała szybko zatrzymując świat w cieniu. Niektórzy powiedzieli by, że było cicho, Janek Atlanta doskonale słyszała każdy drobny dźwięk. Jeszcze nie spała. Czekała na swoje rodzeństwo. Oli i Oliwka poszli na krótki spacer przed snem, pogadać. Ostatnio mieli sporo problemów związanych z własną egzystencją, płcią i w ogóle zaaranżowaniem ich własnego ciała między dwoma kompletnie rozumnymi głowami. Wielka wadera nie dziwiła im się wcale. W końcu byli anomalią tego świata, zrodzoną z jednej duszy, rozdzielonej na dwie.
Myszka nie wróciła jeszcze ze swojego pierwszego polowania, pewnie świętowała z innymi wilkami. Runa z kolei przeszła się nad swoją kałuże, uspokoić się i pomyśleć.
Pierwszym wilkiem jaki wyłonił się spomiędzy drzew był jednak ich ojciec. Jego sierść była pełna liści i gałązek, jednak on nie był tym zbyt przejęty. U jego boku kroczył Apollo, którego oczy wbijały się przerażająco w nicość. Doprawdy, wilk ten i jego spokój były ideałem Atlanty, który prowadził ją w życiu tam gdzie chciała dążyć. Aby brak domu, deszcz, śnieg nie przeszkadzał jej na kroku jej ścieżki, jednak bardzo daleko jej do tego było.
—A ty jeszcze nie śpisz?— zapytał zaskoczony. Jego łapa od razu przesunęła po jej głowe w geście czystej rodzicielskiej miłości.
—Czekam na resztę. Jeszcze nie wrócili. — odparła pozwalając Bleu na zmierzwienie swoich loków.
—Jeszcze nie? A jak z tym wilkiem? —
—Podobno nadal śpi jak kłoda. Runa strasznie się tym zaaferowała. —
—Wcale nie! Nie aż tak bardzo! — mała wadera wyłoniła się zza Anubisa, który tylko uśmiechnął się pod nosem i nie zadrżał na ułamek sekundy. Cóż za nadwilczy spokój.
—Może trochę. — Runa speszyła się widząc wzrok większej siostry.
—To nic złego. Runa to wrażliwa dusza, nic dziwnego, że tak bardzo chce mu pomóc, ey? —Bleu uśmiechnął się do najdrobniejszej ze szczeniąt. — A teraz chodźcie już do środka. Dobranoc Anubisie.—
—Miłej nocy. — ślepy wilk kiwnął im głową i zawrócił w kierunku lasu w ostatniej chwili, ale majestatycznie, odsuwając się z drogi rozpędzonej Myszce.
—Pierwsza! O.. przepraszam. — pisnęła mało się nie wywalając. Runa zachichotała u boku taty, który skrzywił się niezadowolony.
—To nie fair. Ty masz tylko jedną głowę do uniesienia! — Oli wydarł się za nią, aby potem grzecznie wraz z siostrą przywitać się z Anubisem, który właśnie wychodził rozbawiony tym małym chaosem.
Wkrótce jednak wszyscy już leżeli na kupce. Atlanta była podstawą, zaraz obok Bleu, ściśnięci na ich niewielkim legowisku. Na nich wykładała się zadowolona Myszka i Oli z Oliwką, a na samym szczycie spała smacznie Runa. Chociaż czy tak do końca smacznie. Śniło jej się dużo czerwonych oczu, więc odrobinę kopała Myszkę w żebra, do tego stopnia że ta w końcu wstała w środku nocy. A rano narzekała na siniaka.

Runa z samego rana, parę dni później wpadła nigdzie indziej jak do jaskini medycznej. Tym razem jednak miała małą dostawę drewnianych miseczek i szklanych słoiczków dla Delty. Te obijały się i szeleściły w dwóch torbach jakie miała założone na plecy.
—Oh. Jak miło. Bleu nigdy nie zawodzi. Bardzo się nam teraz przydadzą. — Tia prawie w progu zabrała je od niej, aby porozkładać je na półeczkach. Pewnie potem wypełnią je leki i zioła. — W ogóle. Twój koleżka się jeszcze nie obudził, ale wczoraj strasznie się wiercił. —
—To nie mój koleżka. Nie znam go. Ale tata mówi że jestem taka wrażliwa, że aż się przejęłam. Trochę mi powoli przechodzi. — przyznała. Czasem bała się mówić tak otwarcie o własnych uczuciach, ale to jej trochę pomagało. Dodawało otuchy i siły.
—Oh. Rozumiem. Ale jak chcesz możesz do niego zerknąć. Delta akurat kręci się koło izolatki z Frezją, to nie będzie się na ciebie krzywo patrzył. —
—Koło izolatki? —
—Tak. Przygotowują mały kącik dla Frezji, ponieważ ta chciałaby zająć miejsce psychologa. Czy jej się uda, kto wie. Ale ma to wyrachowanie— Tia uśmiechnęła się szeroko. — Nadawałaby się. Zresztą całe to rodzeństwo, poza Legionem, nadają się do jaskini medycznej. Dobra. Idź zerknij do niego, bo widzę w twoich oczach, że bardzo chcesz, a ja wracam do pracy. —
Runa pokiwała głową i zbliżyła się do legowiska poturbowanego basiora. Przysiadła sobie z jego boku i przekrzywiając główkę z ciekawością. Ten oddychał dość rytmicznie. To chyba dobrze świadczyło.
—Jeszcze dwie? — z tyłu usłyszała głos Tii, nieco zaskoczony i roztrzęsiony. A zaraz potem pomieszczenie wypełnił śmiech Bleu. Runa uśmiechnęła się, gdy basior przysiadł obok niej.
—On? — zagadnął, kiedy tak chwilę siedzieli.
—Yhymm.. Wygląda lepiej, niż jak go tu wlekliśmy. —
—To dobrze. Nadal czujesz się zmartwiona prawda? —
—Prawda. A nawet go nie znam. To nie jest normalne, prawda tato? —
—Normalne czy nie, nie można o tym powiedzieć, że jest to wadą. Dobrze jest dbać o innych w swoim otoczeniu, nawet jak się ich nie zna. Tylko trzeba być ostrożnym. Pomogę Tii rozpakować te cztery torby i idziemy do domu, co ty na to? — Runa pokiwała głową w odpowiedzi. — Pewnie. Myślisz że Atlanta chciałaby parę róż, znad Wodospadu? —
—Na pewno się ucieszy, Runko! — zaśmiali się oboje. Runa jeszcze chwilę przebierała łapkami aby potem wstać, nieświadoma że jej ruchy obserwowane są przez parę brązowych ślepi, a jej imię krąży w głowie pewnego wilka.

<Miguel?> witam w tym chaosie i harmiderze. Mam nadzieję że się zadomowisz i nie przeszkadza ci że pov przeskakuje trochę pomiędzy każdym w rodzinie XD

 


Nasz Głos nr.42 - "Witaj, szkoło"

Nowiny

  • Doszli: Byczq i Amensir 3 sierpnia, Miguel 21 sierpnia, Xiv 27 sierpnia
  • Odeszli: na szczęście nikt, świętujmy i się radujmy \o/
  • Inne nowiny: Ostrzegamy, że Szkliwo jeszcze zatańczy na naszych grobach

Bingo!

Nie mieliśmy jeszcze żadnego bingo, więc nie mogę wyłonić zwycięzcy, ale! Wprowadzam, jako Redaktor Naczelny Naszego Głosu, nową zabawę: osoby chętne mogą zgłosić się po własny arkusz do bingo, gdzie każdy arkusz jest inny, a co kilka dni będą wyłonione numerki. Uczestnicy binga skreślają te numerki na swojej karcie, a kto pierwszy skreśli 5 pól w poziomie, pionie lub na ukos, tworząc linię, otrzyma nagrodę 2 pkt. Czy zostało to uzgodnione z alfą? ......

Zapraszamy do zgłaszania się!

WSC News

Mlecz i Bławatek - "Słowa otuchy"


Z życia społeczności - Gramofon

W tym numerze pragnę podzielić się z Wami piosenką, która ostatnio wpadła mi w ucho. The Crane Wives - The Moon Will Sing


Ten artykuł Naszego Głosu powstał spod pióra Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezki.