poniedziałek, 25 września 2023

Od Salvatore - „Moja historia” cz. 6

Wychodząc z groty przywódczyni, dotknąłem łapą ramienia jednego z wilkołaków stojącego na warcie, pytając o drogę do najbliższego rusznikarza. Samiec chętnie i bardzo dokładnie opisał drogę do swojego przyjaciela, który tworzy najlepszą broń białą w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od obozu. Skłoniłem się subtelnie w geście podziękowania i ruszyłem w wyznaczonym kierunku. Po kilku minutach intensywnego marszu doszedłem do miejsca znacznie odróżniającego się od gród i jaskiń, jakie widziałem bądź zwiedziłem od czasu pojawienia się na tych terenach. Moim oczom ukazał się dość spory budynek z drewna i kamienia, tuż obok stał ogromny piec wraz z kołem szlifierskim i stołem przeznaczonym do modyfikowania uzbrojenia. Przyglądając się uważnie w stronę pieca, dostrzegłem odrobinę żarzącego się węgla, co natychmiast nasunęło mi myśl o rzeczy jawnie oczywistej, właściciel owego domostwa z pewnością nie śpi.
Stając u progu domostwa, uniosłem łapę na wysokości ramion, by zapukać w drewniane drzwi. Ku mojemu zaskoczeniu drzwi uchyliły się same zapraszając do środka. Wchodząc, następnie zamykając drzwi za sobą rozejrzałem się po pomieszczeniu.. Jako pierwszy zauważyłem kominek tlący się delikatnie, swym subtelnym płomieniem otulał wnętrze domostwa niczym wschodzące słońce rozświetlające ciemny po nocy las. Nad kominkiem wisiała głowa dorosłego jelenia, poroże zdobiące łeb zapierało dech w piersi. Opuszczając wzrok w dół ujrzałem coś co skutecznie przeniosło mnie pamięcią do czasów gdy byłem jeszcze uczniem Maveric'a, podchodząc kilka kroków i przykucając na jedno kolano, wyciągnąłem łapę i ułożyłem ją na delikatnym dywanie z niedźwiedziej skóry, błądząc paluchami w różnych kierunkach, sierść rozchodziła się niczym zielona wiosenna trawa smagana porannymi porywami wiatru..
~Salvatore.. Jakże się cieszę mogą poznać Cię osobiście!!. -Wykrzyczał entuzjastycznie, gdy tylko dostrzegł mnie w swoim salonie. Rosły wilkołak o sierści ciemno-brązowej i mocno wyróżniającymi się lazurowymi ślepiami podszedł do mnie układając jedną łapę na mym lewym ramieniu a drugą wyciągnąwszy przed siebie, oczekiwał na podanie łapy przeze mnie w geście powitania.
~Jestem Heruki, dla przyjaciół Heru. -Uśmiechając się ciepło do Hera, uścisnąłem jego łapę. Uścisk był mocny i porządny.
~Synu proszę powiedz mi.. Jesteś Lykaninem prawda?. Jak to się stało, że nie stałeś się zatraconym? -Wilkołak bacznie wodził wzrokiem po moim cielsku, lustrował wzrokiem każdą ranę i bliznę.
~Zatraconym? -Wyszeptałem a kąciki pyska zadrżały. Samiec zaczął dokładnie opisywać mi znaczenie "Zatracony" Wskazując łapą bym szedł za nim, wspomniał, iż owym potworem może stać się ktoś zarażony wirusem Lycantrophi. Głównym celem wtedy staje się mózg nieszczęśnika. Pierwszym objawem jest utrata siebie, ofiara wirusa traci osobowość, jak i wspomnienia. Zapomina przyjaciół, partnerów, członków rodziny... zaczyna kierować nimi rządza mordu i łaknienie krwi, generalnie nie liczy się wtedy nic, poza pierwotnymi instynktami. Samiec zacisnął obie łapy w pięści opowiadając o tym jak w taki właśnie sposób stracił Ukochaną i dwójkę wspaniałych synów. Strzygnąłem uszami słysząc dźwięk kropel roztrzaskujących się o drewnianą podłogę, gdy woń brunatnej posoki odnalazła wrota do mych nozdrzy, ułożyłem lewą łapę na barku samca, zaciskając ją delikatnie. Uszyska wilkołaka ułożyły się wzdłuż brązowej kufy a zaciśnięte łapy rozluźniły się. Zerkając na mnie, rosły łak odetchnął a na jego pysku zarysował się cień uśmiechu. Stojąc naprzeciw tajemniczego pomieszczenia, samiec uderzył łapskami w podwójne drewniane drzwi, Heruki w ten sposób zachęcił zmęczone starością stalowe zawiasy do śpiewu. Skrzypienie zardzewiałego mechanizmu rozniosło się echem po korytarzu. Rozpostarte na oścież drzwi ujawniły moim ślepiom uzbrojenie wszelkiej maści. Od małych, choć bardzo zręcznych sztyletów, po toporki. Od broni miotanej, przez sieczną, a na obuchowej kończąc. Heru widząc moją reakcję uśmiechnął się szczerze.
~Zaczekaj tutaj na mnie proszę, mam coś dla Ciebie, Przywódczyni dała mi zlecenie na wykonanie czegoś wyjątkowego, dodatkowo pozwoliła by pokierowała mną wyobraźnia. -Wypowiadając swoją sentencję, wilkołak zwrócił się w przeciwną do mnie stronę znikając na chwilę w czeluściach pomieszczenia..
~Heruki daj spokój, niepotrzebnie się fatygujesz. -Wymamrotałem w kierunku gdzie jeszcze przed sekundą stał gospodarz. Po krótkiej nieobecności wilkołak o lazurowych ślepiach zatrzymał się przede mną. W łapach trzymał łuk o pięknych krągłych kształtach, oba końce były złączone skośnie plecioną cięciwą o kremowej barwie. Jedna strona łuku miała na sobie wyryty symbol wilka wyjącego do księżyca, natomiast z drugiej strony wyryte były litery Ssn (Salvatore syn nocy). Odbierając łuk z łap Hera, wygodnie ułożyłem łapę na rękojeści naciągając cięciwę, przedmiot wydał charakterystyczny dźwięk, który okazał się muzyką dla moich uszu. Samiec widząc mój zachwyt odsunął się o krok w tył dając mi tym samym więcej miejsca na testy i zaczął opowiadać o efekcie swojej pracy. Jest to łuk refleksyjny wykonany z bardzo rzadkich materiałów, do których użyłem między innymi drewna dymondwood oraz klonu połączonego z czarnym włóknem szklanym. Długość całkowita łuku wynosi 160 cm, cięciwa flamandzka, która wykonana jest z nici dyneema, siła naciągu cięciwy sięga aż 65 kg. Posiada również podstawkę pod strzałę dla lepszego komfortu użytkowania.
~Jest wspaniały. -Samiec przepraszając za wejście mi w wypowiedź poprosił mnie o chwilę uwagi, zwracając się w jego stronę, ujrzałem trzymany w łapie skórzany kołczan. Wyciągając jedną strzałę z wnętrza, umieściłem ją na podstawce łapiąc końcówkę między palec serdeczny a wskazujący, naciągając cięciwę. Gospodarz wznowił opowiadanie. Karbowana strzała, grot stalowy przekuwany trzykrotnie dla uzyskania lepszego efektu trwałości. Końcówka zakończona oczywiście naturalnym piórem. Podchodząc do mnie, przełożył mi kołczan przez ramię.
~Heru nie zmuszaj mnie bym powiedział dziękuję.. To byłaby kpina z mojej strony za tak wspaniale wykonaną robotę. -Obserwując samca, wyciągnąłem lekko zgiętą w łokciu łapę, gdy tylko basior o brązowej sierści chwycił ją mocno w swoją i zacisnął, zmarszczyłem nos, obnażyłem białe kły jeżąc jednocześnie sierść na karku, z gardzieli wyrwało się głośne warknięcie. Poprzysiągłem, że pomszczę jego Partnerkę i synów. Czułem, że tego właśnie potrzebuje zagubiony rusznikarz... Zapewnienia, że dusze jego najbliższych wkrótce zaznają spokoju. Następnie wybiję do nogi każdego sukinsyna, który przyłożył się do stworzenia tego wirusa. Uchylając z szacunkiem łeb ku dołowi, odwróciłem się i wolnym krokiem ruszyłem w stronę górnego poziomu domostwa.
~Trafię do wyjścia. I Heruki dbaj o siebie przyjacielu. -Wyszeptałem, by po chwili w kilku susach znaleźć się na szczycie schodów, i szybszym marszem udać się w stronę wyjścia. Otwierając drzwi ujrzałem Keylin w towarzystwie Arona, który miał przez ramię przełożoną średniej wielkości materiałową torbę, czekał spokojnie na dalsze instrukcje. Wychodząc z posiadłości, zapytałem towarzysza czy został poinformowany o naszym dodatkowym i jak dla mnie najważniejszym celu podróży. Mistrz medyków, podchodząc do mnie przytaknął, zacierając łapska. Samiec wydawał się nad wyraz podekscytowany wyprawą. Kilka chwil później, w raz z delikatnym podmuchem wiatru, poruszając nozdrzami wychwyciłem kilka bardzo delikatnych zapachów. Dzięki zaostrzonym zmysłom, natychmiast zlokalizowałem źródło. Kierując się ostrożnie w stronę pobliskiego drzewa, spoglądając w górę, dostrzegłem sylwetkę zakradającej się postaci. Tajemniczy osobnik widząc mnie, niemal bezszelestnie zawisł na gałęzi, po czym zeskoczył na ziemię. Temu czynowi towarzyszyło ukazanie się zza drzewa dwóch następnych wilkołaków. Keylin zwrócona lekko w prawą stronę, natomiast Aron w przeciwną, bacznie obserwowali pobliskie krzaki podchodząc do mnie. Gdy tylko moi towarzysze dołączyli, z owych krzaków wyłoniły się cztery wilki. Każdy z osobników nosił na sobie ślady zaciętej walki. Blizny na pyskach, łapach, grzbiecie. Mrużąc ślepia, przeniosłem wzrok na wilkora, który szedł w moją stronę.
~Masz szczęście, że znajdujemy się na terenie obozu, a ja nie dobyłem broni. Inaczej byłbyś martwy. -Warknąłem pod nosem, uważnie obserwując samca, który stanął naprzeciw mnie. Uśmiechając się dystyngowanie.
~Wybacz czarny. Nazywam się Marcus, i jestem głównodowodzącym zespołem tropicieli. Na polecenie Emerald, mamy pomóc wam w dotarciu do ojczystych ziem, oczywiście z dalszą częścią zadania również pomożemy jeżeli będziecie chcieli. 
-Wilkołak unosząc łapę, wyciągniętym w górę palcem wskazującym, zarysował w powietrzu mały okrąg. Obecni członkowie zespołu przegrupowali się, ruszając żwawym krokiem przed siebie. Westchnąłem cicho, delikatnie kręcąc kufą na boki. Podchodząc do Keylin, poprawiłem kołczan spoczywający na ramieniu. Ułożywszy łapę na lewym biodrze samicy, skinąłem łbem w stronę tropicieli. Ruszyliśmy tam skąd przybyliśmy...
C.D.N

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz