piątek, 31 stycznia 2020

Podsumowanie stycznia!

Kochani!
Dziś króciutko, jak króciutkie jest nasze tegomiesięczne archiwum. Bawmy się więc dobrze, czytając i nie zapominacie, że Wasz towarzysz i wierny przyjaciel Agrest, kocha Was tak samo, jak zawsze!

Pierwsze miejsce zajmuje dziś nadobna Konwalia Jaskra Jaśminowa z 2 opowiadaniami,
Na drugim miejscu widzimy Agresta, który napisał aż 1 opowiadanie,
A miejsce trzecie w tym miesiącu zajmuje... *rozgląda się* no, Kochani, to musiał być rzeczywiście mocny Sylwester.

Jedyną inną postacią, która wystąpiła w naszych opowiadaniach w tym miesiącu, był Mundus.

A oto podsumowanie styczniowych głosowań dotyczących postaci:
Goth, 3 głosy (Największy dowcipniś)
JoenaSikorkaKzeris i Mundus, 1 głos (Największy cykor)
Ashera, 3 głosy (Najgrzeczniejsza postać)
Blue Dream i Goth, 2 głosy (Najbardziej nadąsana postać)
Szkło, 2 głosy (Najbardziej ciekawska postać)

                                                                                Wasz oddany przyjaciel,
                                                                                       Agrest

piątek, 17 stycznia 2020

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Agresta - "W Świetle Dnia"

Gdy jej przyjaciele odeszli, Konwalia wróciła do jaskini i usiadła pod ścianą.
Oparła łeb o zimny kamień, wygładzony dotykiem łap może i setek wilków przed nią.
Cóż może teraz robić? Będąc pozostawiona samą sobie ze swoim postanowieniem, że nie będzie szukała rozkoszy u nikogo innego niż u Agresta, mogła siedzieć tylko i czekać na niego.
To trochę przerażająca myśl. Że oprócz seksu nie ma żadnych zainteresowań... Że jest tylko pustą skorupą, której przeznaczeniem jest tylko znalezienie kolejnego basiora, którego zaciągnęłaby gdzieś w krzaki.
Prychnęła nad swoją dolą.
Oczywiście, że jest czymś więcej! Umie... Umie zbierać zioła! Jest przecież zielarką. Zna się na tym. Tak, to jest jej główne hobby. Nic innego. Tylko zioła.
Jednak ta myśl również jej nie pocieszyła. Westchnęła głęboko, przymykając oczy.
Czyż nie jest bezużyteczna? Ona, jej bezużyteczny mózg i jałowe łono, które nigdy nie wyda na świat potomka. Czy może się nazywać waderą, kiedy nie może zrobić nawet tego - urodzić szczeniaka, spełnić jedyny waderzy obowiązek, jaki otrzymała od Matki Natury?
Nigdy nie chciała mieć dzieci. Więc czemu teraz z jej oczu płyną łzy, gdy myśli nakierowały się na potomka, który nigdy się nie narodzi? Otarła mokre policzki łapą.
Tak to jest, pomyślała. Rzadko kiedy miała czas na rozmyślania o swoim życiu, zajęta oddawaniem swojego ciała byle komu.
Teraz też zapragnęła po prostu wyjść, znaleźć kogoś i zapomnieć o wszystkim. Czemu więc tego nie robiła? Co ją blokowało, zatrzymywało nogi, trzymało jej ciało sztywno, bez ruchu?
Chyba nie obietnica dana Agrestowi. Owszem, był w porządku, chyba nawet ją kochał, ale ona mogła ofiarować mu jedynie sympatię. Lubienie, czułość, ale nie miłość. Zastanawiała się, czy kogokolwiek byłaby w stanie obdarzyć aż takim uczuciem.
A teraz, proszę. Siedziała pod ścianą jak ta wierna żona, której mąż wyruszył nie wiadomo gdzie, albo wdowa, czekająca na śmierć, żeby połączyć się z ukochanym.
Roześmiała się sarkastycznym śmiechem. Cóż, Konwalię Jaskrę Jaśminową można nazwać wieloma określeniami, ale na pewno nie "wierną"...
Naprawdę chciała być lepszą sobą. Chciała być ponad to wszystko, ponad swoje żądze. I może nawet chciała być lepsza dla Agresta, trwać przy jego boku, aż może, kiedyś, na jego widok w jej sercu zapali się płomyk, który kiedyś rozpali się gorejącym płomieniem miłości, czy czymkolwiek zbliżonym do tego.
W końcu postanowiła zrobić coś ze sobą. Wstała więc z zamiarem udania się na polowanie, bo nie jadła niczego od wczoraj.

< Agrest? >

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Szkła - "Zapach Piasku"

Konwalia ze Szkłem popatrzyli po sobie.
Czy chcą?
Z jednej strony, może to być okazja do ucieczki. Ale z drugiej... Coś nie widzi im się, żeby ten czarnoskóry dziwak pozwolił im tam po prostu umknąć. Mogą więc tylko zgarnąć to, czego potrzebują.
— Czy pójdziesz z nami? — zapytała Konwalia, przyglądając się kobiecie.
— Nie, ale z drugiej strony tak — oznajmiła tamta, uśmiechając się w ten swój nieprzyjemny sposób. Makijaż schodził jej z zewnętrznych kącików oczu, ukazując skórę pokrytą dziwnymi znakami. — Będę w postaci cienia, więc mnie nie zobaczycie.
Białowłosa wzruszyła ramionami i, ostatni raz spojrzawszy na Szkło, wzięła od niej klucz.
— Idziemy? — zapytała cicho. Mężczyzna potwierdził skinieniem głowy, więc włożyła klucz w powietrze i przekręciła go.

Gdy otworzyli oczy, ponownie znajdowali się na terenach watahy.
Wadera odetchnęła z ulgą, widząc z powrotem swoje łapy i ogon. Ludzkie ciało podobało jej się, jednak w prawdziwym było jej najlepiej.
— Masz coś, co powinieneś wziąć? — zapytała, rozglądając się do okoła. I, nie czekając na odpowiedź, natychmiast wypaliła:
— Powinniśmy pozbyć się klucza.
— Tylko co to zmieni? — odparł Szkło, spoglądając jej w oczy. — Słyszałaś przecież, ona nas obserwuje.
— Głupoty — prychnęła, ważąc klucz w łapie. — Skoro nie ma jej tu fizycznie, to co nam zrobi?
Odpowiedziała jej cisza, która trwała przez chwilę.
— Nie podoba mi się ta sytuacja — westchnął Szkło, przecierając sobie pysk łapą ze zrezygnowaniem.
— Mnie też nie. — Konwalia kiwnęła głową ze zrozumieniem. — Ale cóż poradzisz?
Chwilę stali w miejscu, pogrążeni w myślach, aż w końcu wilk westchnął.
— Chyba nie mamy wyboru — oznajmił ostatatecznie. — Rozejdźmy się do jaskiń, każde z nas weźmie, co tam chce i spotkamy się tu ponownie, powiedzmy za pół godziny.
Rozłączyli się więc, każde w swoją stronę.
Gdy tylko przekroczyła próg jaskini, westchnęła z ulgą. Powrót do domu, chociażby tylko chwilowy, ukoił na moment jej serce.
Nie posiadała wiele, jednak od razu zdecydowała się na swoją torbę. Upakowała do niej kilka rodzajów ziół, takich, co do których miała pewność, że zadziałają na większość żywych istot. Zarzuciła tobę na siebie i wyszła, żeby wrócić na miejsce zbiórki.

< Szkło? >

sobota, 4 stycznia 2020

Od Agresta CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "W Świetle Dnia"

Widzicie, jeśli nie mówię o sobie w trzeciej osobie to tylko dlatego, że jakoś dziwnie czułbym się zmieniając nagle perspektywę, po całym tym czasie, który spędziliśmy wspólnie. No cóż, znamy się już trochę, pozostanę więc na razie przy prostym opisywaniu Wam życia bez wszystkich tych dziwnych zabiegów stylistycznych. Ale zanim do tego wrócimy, pozwólcie na jeszcze jedną dygresję. Pewnie zresztą zastanawiacie się, jeśli opowiadam wam o tym ja, zwykły, mały Agrest, skąd wiem podobne rzeczy i znam wszystkie te szczegóły? A... a w zasadzie, co to kogo obchodzi.
W Skrytym Lesie, gdzie nasz, przyziemny świat łączył się z tym, co nazwane zostać mogło zjawiskami nadprzyrodzonymi, zapadał właśnie zmierzch. Zimowy zmierzch o dosyć wczesnej godzinie.
Mój przyjaciel, Mundurek, kilkukrotnie już spotkał tam ową czarną wilczycę, która podobno ofiaruje czasem skrawki swojego czasu duszyczkom z WSC, by leczyć ich z przypadłości duszy. Także tamtego wieczora miał nadzieję mniej lub bardziej przypadkiem natknąć się na nią. Usiadł więc pod drzewem i czekał. Nie pamiętał już, dlaczego po raz pierwszy nogi w ogóle doprowadziły go właśnie w tamto miejsce. Być może dlatego tylko, że świadome zmysły przytępione cierpieniem zaczęły odmawiać mu współpracy.
Tamtego dnia pojawiła się znowu. Wstał i powitał ją skinieniem głowy. Uśmiechnęła się lekko, zajmując swoje miejsce pod starym drzewem, tuż obok niego.
- Zgadnij, na co czekam? - zapytała.
- Wiem. Długo mi to zajęło - lekko opuścił głowę i powoli uniósł jeden ze szponów w stronę czegoś ukrytego pod płaszczem i piórami, na karku.
- Trzy miesiące żałoby po najlepszym przyjacielu... to niedługo - z zastanowieniem pokiwała głową w boki gestem metronomu i popatrzyła na to, co zdjął z szyi i trzymał na wysokości piersi. Była to czarna, a w tamtej chwili nieco już poszarzała nić chirurgiczna - gratuluję. Właśnie skończyłeś podróż drogą biegnącą po wielkim kole. Teraz jesionka i znów jesteś tamtym Mundurkiem.
- Nie - nerwowo zacisnął pazury na materiale, okrywając się nim jeszcze bardziej. Wadera uraczyła go pobłażliwym uśmiechem.
- Już od jakiegoś czasu nikt nie faszeruje cię lupuliną, powinieneś dać radę. Ale w sumie racja - to mówiąc, uniosła przednie łapy i troskliwie ujęła obie strony płaszcza, gestem "Nie przezięb się, skarbie", zbliżając je pod jego szyją - taki też mi się podobasz.
- Dziękuję... - mruknął, odsuwając się lekko i kierując wzrok przed siebie.
- No, a teraz do pracy. Czuję, że szykuje się wam tam, w związku spyyypff... sprawiedliwości, ciekawy czas - nagle zmieniła ton głosu.
- O co chodzi? - podejrzliwie zmarszczył brwi.
- Wróbelki ćwierkają coś o zmianach. Może to będzie tylko sztywny system, a może czyjeś serce?  A może i dwa serca? Rozejrzyj się.
- Czego mam szukać? - zapytał nieco niemrawo.
Zamilkła na chwilę.
- Miło było znów cię spotkać, ale czas już na mnie. Jesteś zdrowszy, niż sądziłam. Bez trudu poradzisz sobie sam - to mówiąc wstała i uśmiechnęła się bez przekonania.
- Dziękuję - powtórzył, dopiero w tamtej chwili podnosząc na nią wzrok.
- Zapomnij o tym. Dobrze znów widzieć cię na właściwym miejscu.
- Czyli gdzie?
- Po kolana w waszym politycznym bagienku, oczywiście - uśmiechnęła się raz jeszcze i po chwili nie było jej już obok.

Nie wybaczyłem Konwalii tego, jak zachowała się poprzedniego dnia. Właściwie niczego jej nie wybaczyłem. W tamtej chwili, gdy patrzyłem w jej zaspane oczy, po prostu wyłem wewnętrznie, na zewnątrz pozwoliwszy sobie tylko na ciche westchnienie. Byłem już zupełnie... spokojny? Nie, tak bym tego nie nazwał. Bardziej cierpliwy.
- Ziółka? Tak? - prychnąłem, co osoba postronna uznać powinna za nieudany śmiech - moja droga...
Ona również uśmiechnęła się lekko.
- Zatem od dziś jest już dobrze - dokończyłem, ignorując huczące nadal w mojej głowie, jej poprzednie słowa - prawda, Konwalio?
O nie, Skarbie. Nie jest dobrze. Nie sądzisz chyba, że kilkoma ledwie słowami tak łatwo odbudować, ledwie kilkoma słowami spalone rusztowania. Sprawię, że będziesz...
- Tak. Może być dobrze.
Nie sądziłem, że to, co odpowie, w jakikolwiek sposób jeszcze mnie poruszy. A jednak coś zakłuło mnie w środku, gdy wyszeptała to nieszczęsne "może być...".
Tego wieczora noc spędziliśmy razem, ale nie grzaliśmy się własnym ciepłem. Pogłębiłem nieco swój piaskowy dołek i odsunąłem się bardziej pod ścianę. Było tam ewidentnie zbyt mało miejsca, by pomieścić dwie, niescalone dusze.

- Jesteśmy gotowi? - zapytał jakby z niepokojem mój złoty wspólnik. Uśmiechnąłem się pokrzepiająco, aż do obrzydzenia spokojnie i szczerze, odwróciłem i spojrzałem w stronę Konwalii. Chciałem zapomnieć choć na moment o tym, o czym postanowiłem pamiętać. Chciałem napatrzeć się na nią przed podróżą, jak zwykle nie mogłem do końca. Przyszło mi do głowy coś innego. Podszedłem do niej, zanim jeszcze zdążyliśmy dobrze spojrzeć sobie w oczy, mocno objąłem ją przednią łapą za szyję i pocałowałem. Przez dłuższą chwilę pod napiętymi i rozgrzanymi mięśniami czułem jakby nieznaczny opór.
- Wyruszamy - zarządziłem nagle, odsuwając się od niej i lekko przecierając pysk - bywaj, najpiękniejszy mój kwiecie. Wrócimy za tydzień, może dwa. Gdy załatwimy wszystkie sprawy. Wtedy jeszcze się sobą nacieszymy, wiesz.
Słowa zabrzmiały beztrosko. Tak, jeszcze się nacieszymy. W to nie wątpiłem.
Dłuższa chwila patrzenia sobie w oczy najwyraźniej była niepotrzebna. Ledwie bowiem skończyłem mówić, odwróciłem się, żeby przypadkiem jej nie przedłużyć i jakoś szybko odszedłem tam, gdzie czekał mój towarzysz. Dostrzegłem jeszcze tego drugiego. Myślałem, że jeszcze nie dotarł na miejsce, a jednak przyszedł już i stał już pośrodku jaskini, błyskając z cienia parą nieprzeniknionych oczu, nędznie okryty swoim lichym, bordowym płaszczem. Zanim zdążyłem się zorientować, że biała wilczyca odwróciła się również i szybkim krokiem ruszyła gdzieś wgłąb groty, usłyszałem tylko jego ciche słowa.
- Ja nadal tu jestem, Konwalio.
Pomimo, iż byłem przyzwyczajony do chłonięcia i zapamiętywania szczegółów, tym razem nie wziąłem ich sobie do serca. Ona pewnie też.
- Żyjesz? To chodź - rzuciłem za siebie.
- Opowiadaj o tym NIKL'u, Agrest - prychnął Leonardo, który czekał na nas przed wyjściem - dużo będzie roboty? Daleko to?
- Jutro wieczorem lub pojutrze powinniśmy być na miejscu - ruszyłem, nie czekając, aż towarzysze zrównają ze mną kroku - spodoba ci się ta praca.

< Konwalio? >