niedziela, 31 stycznia 2021

Podsumowanie stycznia!

Kochani Przyjaciele!
Nadszedł dzień, w którym pożegnamy kolejny miesiąc. Znowu wspólnie. Czyż to nie cudowne? To zresztą oczywistość, której jesteśmy świadomi wszyscy, zamiast więc mówić to, co wiemy, uśmiechnijmy się na wspomnienie wszystkiego, co się w tym miesiącu wydarzyło. A miniony styczeń bez wątpienia zaliczyć można do całkiem udanych. Dołączyły do nas nowe duszyczki, które z kolei rozpoczęły wspaniale zapowiadające się historie, pojawiły się nasze nowe perełki: Lista Przebojów WSC i Wikipedia WSC, rozpoczęliśmy też nowy konkurs. Zresztą więcej już jutro powie zapewne nasz niezastąpiony Towarzysz Redaktor Paketenshika w najnowszym numerze "Naszego Głosu", jeśli oczywiście uporał się już z drobną usterką swojej maszyny drukarskiej. Wypatrujcie z uwagą!
Od siebie dziękuję Wam za następny, pełny miesiąc spędzony w naj towarzystwie z internetów i spoza internetów i przesyłam, jak zawsze, najserdeczniejsze pozdrowienia wszystkim moim kochanym misiaczkom!
A teraz to, czego jesteśmy najbardziej ciekawi, czyli podsumowanie, takie, powiedzmy, ciut statystyczne.

Na miano najaktywniejszego wilka miesiąca zasłużył Paketenshika, napisawszy 15 opowiadań, 
Na miejscu zaraz po nim plasuje się Yir, ze swoimi 11 opowiadaniami,
A miejsce trzecie zajmują wspólnie gołąbeczki, Tiska i Magnus, za sprawą napisania po 10 opowiadań.

Innymi postaciami, które wystąpiły w naszych opowiadaniach, były SkinterifiriShino i Mundus.

A teraz czas na wyniki tegomiesięcznych ankiet.
Etain, 3 głosy (Najbardziej postać)
Goth, 3 głosy (Najmniej postać)
Etain, 3 głosy (Najbardziej zgodny z rzeczywistością charakter w formularzu)
Mundus, 3 głosy (Najmniej zgodny z rzeczywistością charakter w formularzu)
Ashera i Flora, 4 głosy (Najbardziej empatyczna postać)

Dziękuję, skończyłem, a teraz do następnego! I do zobaczenia za miesiąc.

                                                                          Wasz samiec alfa,
                                                                              Agrest

sobota, 30 stycznia 2021

Od Agresta CD Simone

Tamten dzień wspominam jako naprawdę wolny, w każdym możliwym tego słowa znaczeniu.
"Jak gdybym miał cokolwiek lepszego do roboty..." - westchnąłem w myślach sam do siebie.
- Wodospad - rzuciłem w przestrzeń - mamy nawet dwa. Ale jeden daleko na zachód, a drugi w przeciwną stronę od mojej jaskini... - zawahałem się, szybko analizując możliwe do osiągnięcia przez dany kierunek korzyści.
"Ach, Agrest, Agrest, śmiejesz się z kombinatorstwa swojego przyjaciela, a sam właśnie utrudniasz sobie życie" - przyszło mi na myśl - "a gdyby za jednym zamachem załatwić obchód terenów i oprowadzankę? Świetny plan, Agrest, ty szczwany lisie".
- A zresztą chodźmy - mruknąłem, skinąwszy głową. Obrałem kierunek na północny zachód, w stronę Różanego Wodospadu, który mimo wszystko położony był bliżej mojej chałupinki.
Ruszyłem równym tempem, wśród swojej, tamtego dnia obecnej, atmosfery wypełnionej samozadowoleniem, zostawiając kawałek pustej przestrzeni, w którą wcisnąć się mogła towarzyszka. Stopniowo jednak pogrążałem się we własnych rozmyślaniach, przestając dbać o to, by cokolwiek pokazać, czy cokolwiek wytłumaczyć. Minęło kilkanaście minut naszej drogi, zanim zorientowałem się, że przez ten czas nie wypowiedzieliśmy ani słowa.
- No, to po prawej masz dróżkę, która biegnie sobie wesoło przez całe nasze tereny, od południa na północ i od miejsca, w którym jesteśmy, jeszcze przez kawałek lasu, a dalej zakręca trochę na lewo i kończy na łące która przez rzekę graniczy z ludzką wsią. Nie polecam się tam wybierać, im mniej z nimi kontaktu, tym lepiej - mruknąłem, bardziej sam do siebie, niż do Simone, która chyba jednak przez cały czas, może z braku bardziej apetycznych, soczystych alternatyw, nadal słuchała moich suchych jak sucharki słów. Chyba nawet kilkukrotnie z zaangażowaniem pokiwała głową.
- A tam masz las - szybko uniosłem łapę, ciut obcesowo wskazując na lewo tuż przed nosem wadery. Wykonała krótkiego zeza na moją kończynę, po czym podążyła wzrokiem za danym przez nią, delikatnym sygnałem - piękny prawda? Taki, no. Zwyczajny - nieznacznie przechyliłem głowę.
- Tak, bez wątpienia - odpowiedział mi naszpikowany zupełnie nieczytelnymi emocjami głos.
- A więc najważniejsze już widziałaś - przystanąłem, przez moment podtapiając się w satysfakcji z wykonanego zadania i przypominając sobie, co właściwie miało być dokładniejszym celem naszej trasy. Ach tak, Różany Wodospad. Szkoda tylko, że zupełnie nieróżany o tej porze roku.

< Simone? Przepraszam, że długo czekałaś, ledwo ogarniam aktualne wątki, więc jeśli zależy Ci na w miarę sprawnych odpisach, to chyba lepiej jakbyś mnie kimś zastąpiła 😞 >

piątek, 29 stycznia 2021

Od Almette CD Kary - "Nowe łapki i jeszcze więcej pytań"

Spojrzałam za waderą, która wyszła nieco zdenerwowana i posłałam zdezorientowane spojrzenie szaremu wilkowi, którego imię tylko obijało mi się delikatnie w głowie. Nieco zaniepokojona podeszłam do niego, chociaż wydawał się niezbyt zadowolony z tej całej sytuacji. Więc szybko wycofałam się kawałek od niego nie bardzo rozumiejąc jego uczucia. Co prawda nadal jestem nieznośnym szczeniaczym łobuzem, a w głowie mam siano i pełno pytań, ale to nie powód żeby od razu siedzieć ze mną jak na skazaniu. Chociaż i ja nieco odebrałam to jak karę, ale nie aż tak. Po chwili jednak wilk zmienił wyraz pyska. Nie zapowiadało się tragicznie jednak ja nie miałam zamiaru siedzieć na tyłku jak kompletny nierób. Nowy dom wzywał do poznania go do najmniejszego fragmentu gruntu w najdalszych zakamarkach. Dlatego też sprężyłam wszystkie mięśnie i skoczyłam przed siebie zostawiając mrok jaskini za sobą. Zignorowałam też podążający jeszcze kawałek za mną głos innego wilka. Obiecuję że postaram się nie zgubić! Skakałam wesoło nad zaspami śnieżnymi starając się w nich nie utknąć przy tym. Moje ciepłe, milusie futerko skutecznie chroniło mnie przed zimnym wiatrem bawiącym się między drzewami. Właśnie. Wokoło były ciągle same drzewa i drzewa. Nie podobało mi się to. Mało w tym przygodny. Zatrzymałam się kawałek dalej i rozejrzałam. Więcej drzew niż teraz to już dojrzeć nie mogłam. Brązowe pnie były wszędzie wokół mnie, więc postanowiłam zmienić kierunek mojej podróży. Uważnie obserwując otoczenie szłam dalej. Tym razem wiatr muskał mój prawy bok zamiast pyska. Przemierzałam spokojnie ten las, który niezwykle śliczny zapewne zrobi się dopiero wiosną. Niuchałam przy tym noskiem wyłapując zapachy innych wilków. W końcu do mojego narządu węchu dotarł znany mi zapach mamy, więc bez wahania ruszyłam w kierunku jego źródła. Im bliżej też byłam tym bardziej czułam zupełnie nieznane mi wonie. 
Stanęłam w przejściu groty rozglądając się. Dopiero gdy uważniej się przyjrzałam mogłam określić gdzie jestem. Grota jakiegoś wilka, a raczej wilków. Weszłam powoli do środka szukając mamy i niedługo potem odnalazłam ją siedzącą przy obcej mi waderze. Widziałam w oczkach mamusi smutek i odczułam go też na sobie. Zamyślona wadera najwyraźniej nie zauważyła mnie od razu, ponieważ spojrzała na mnie dopiero kiedy przysiadłam się bliżej. Nie obchodziło mnie że przez to szary wilk może mieć kłopoty, bo spuścił ze mnie oko. Mama teraz była smutna i to był priorytet. Bardzo niepewnie przytuliłam się do niej zaglądając na nieznanego mi osobnika. Być może to Ciri, o której coś niecoś już słyszałam, ale pewna być nie mogłam...

< Kara? >

Almette dorasta!

 
Almette - podróżnik

czwartek, 28 stycznia 2021

Od Ciri CD Delty – „Seria niefortunnych zdarzeń”

Nauka z Deltą mijała mi szybko. Zbyt szybko. Nawet nie zauważyliśmy kiedy mój szczenięcy czas minął, a ja stałam się pełnoprawnie dorosłym wilkiem. A nauka sama w sobie? No cóż, można powiedzieć, że na pewno nie minęłam się z powołaniem i zostanie medykiem nie było moją drogą życiową. Jednak mogłam się poszczycić lepszą znajomością ziół i naparów niż moja matka czy dziadek, którzy przedtem uczyli mnie swojej znajomości, tyle że pod względem doprawiania i marynowania. Czy wiedza medyczna miała szansę mi się do czegoś przydać? Może gdybym była w sytuacji katastrofalnej? Nagłej i nieprzewidywalnej a w pobliżu nie byłoby nikogo innego? W przeciwnym razie wiedziałam, że raczej z niej nie skorzystam. Czy żałowałam straconego na naukę czasu? Absolutnie nie! Były to chwile tak spokojne, niezmącone złością, zawiłością czy żalem. Tak odmienne od wszystkiego co dotychczas przeżywałam, że spijałam godziny spędzone z Deltą niczym piankę z jego ulubionego, wstrząśniętego, herbacianego naparu. Jeśli ktoś by mnie spytał o mojego najlepszego przyjaciela, bez zastanowienia wskazałabym Delte, który rozświetlał mi prawie każdy dzień odkąd się poznaliśmy. Wiem jak ckliwie to brzmi, ale tak właśnie czułam. Kto wie, gdyby nie Admirał to może nawet… Nie, nie mogłam tak myśleć. Admirał był jedyny i chociaż nikt jeszcze do końca o nas nie wiedział to czułam, że gdy wszyscy zobaczą jak wygląda nasza miłość, poprą ją z pełną mocą. No ale wrócimy do Delty, to on jest gwiazdą tej serii, Admirał nie może mieć mnie całej dla siebie.

Każda nasza lekcja pokazywała mi pasję z jaką basior zajmował się medycyną. Mimo, iż był cudownym nauczycielem, to nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że marnuje się w tej profesji, a ja chciałam, żeby mój najlepszy przyjaciel był spełniony w tym co kochał.

- Słyszałeś, że Etain odeszła? – spytałam basiora pewnego dnia, gdy piliśmy herbatkę w jego przytulnym domku. Jego aranżacja wnętrz biła na głowę nawet moją matkę, która miała istną manię na punkcie skór, które na naszej polanie „rosły” gęsto i grubo.

- Naprawdę? – odpowiedział Delta kończąc swój napar i zaczynając zaparzać kolejny.

- Flora przejęła stanowisko medyczki, a to oznacza, że pomocnik medyka jest wolny. – spojrzałam na niego, próbując dać mu do zrozumienia, że powinien wiedzieć co ma robić.

- Jestem nauczycielem medycyny, nie ma nikogo innego na moje stanowisko.

- Nie było nauczyciela od lat, jakoś sobie radziliśmy. A Flora ma teraz istne urwanie głowy, Etain ją zostawiła w samym środku plagi ospy, jestem pewna, że są napary i okłady z ziół, które by pomogły jej zwalczyć tą okropną chorobę. – byłam pewna, że jak tylko o tym wspomnę basior rzuci wszystko i pobiegnie zyskać należne mu stanowisko, tymczasem przekonanie go wydawało się niełatwym zadaniem.

- Jakby potrzebowała pomocy to by do mnie przyszła. – zarzekał się Delta. Przewróciłam oczami i podeszłam do niego. Wilk w końcu odstawił herbatę i spojrzał na mnie jak należało przy rozmowie.

- Flora nie ma czasu się po uszach podrapać a co dopiero Cię szukać. Pomyśl sobie! Będą ci przynosić zioła, których potrzebujesz, koniec z łażeniem po lesie pół dnia. Nie mówiąc już o pomaganiu innym, coś czuje, że się w tym spełnisz. – basior po raz kolejny opuścił głowę i usiadł jakby z bezsilności. – Czego się boisz, Delto? – spytałam i patrzyłam z wyczekiwaniem na odpowiedź.

<Delta?>

Od Hyarina CD Kali - ''Szkarłatny Tulipan''

Jego taktyką było milczenie. Na tyle stać było obezwładnionego obecną sytuacją wilka, który dał się złapać jak naiwne dziecko. W imię czego? Morderstwa, zbezczeszczenia zwłok, próby ucieczki. Nie wiedział czy fakt, że siedział w tym z Kali przynosiło ulgę czy wręcz podsycało gorejący w nim niepokój. Przyzwyczajony do rozwiązywania konfliktów siłą bądź ucieczką musiał się mocno kontrolować, by nie zrobić czegoś głupiego. Postanowił, więc nie wypowiadać się jako, iż nawet nie znał stojących przed nim wilków zbyt dobrze. Tego pośrodku kojarzył z widzenia, był obecny przy jego przyjęciu do watahy.
 - Co wy tu robicie? – zapytał ten sam głos, który kazał im opuścić kryjówkę, który, jak się okazało, należał do płowego basiora. Zmierzył ich uważnym spojrzeniem, zatrzymując się przez dłuższą chwilę na Hyarinie. Było coś dziwnego w tym wzroku, jakieś lekkie rozczarowanie, lecz obaj wytrzymali ten kilkusekundowy moment spoglądania na siebie. Grafitowy wilk nie porzucał swojej wyprostowanej pozy, przez którą przypominał bardziej odlany z brązu posąg niż żywe stworzenie. Nauczył się w każdej sytuacji zachowywać twarz, choćby był na przegranej pozycji, trzeba było wyjść z tego zwycięzcą. Przynajmniej pozornie.
 - Polowaliśmy... - jej ton był tak niepewny jakby sama siebie musiała przekonywać do tego kłamstwa. Nie wyjdziemy już z tego cało. Hyarin otworzył pysk, ale szybko go zamknął. Lepiej się nie wtrącać, tylko pogorszy sytuację. Nie czuł się dobrze, nie mając kontroli nad tym, co się właśnie dzieje. Nie mieli czasu, by wymyślić wersję zdarzeń, sami siebie wprowadzili na szafot.
 - Nie wolno wychodzić z domu po zmroku – słuszna uwaga. Ta gierka wyglądała już bardziej jak kopanie leżącego. Wszyscy wiedzą, że są winni, po co się pastwić? Hyarinowi przypominało to morderczą grę w szachy o bardzo wysoką stawkę. Tracili kolejne figury przez głupi brak strategii. Ale może to była też jego wina. Teraz jednak nie miało to już znaczenia, trzeba będzie przyjąć upadek z godnością. Kali wciąż walczyła, co mu imponowało. Szanował tych, co się nie poddają, ale niestety są momenty, gdy trzeba odpuścić.
 - Obawiam się, że to skończy się aresztem – ciemnoruda wadera przesunęła białą królową na kolejne pole. Szach. Hyarin pochylił lekko głowę. Był pewien, że Kali też to zauważyła.
 - Rozumiem. Jednak proszę, czy Hyarin ... moglibyśmy go w to nie mieszać? To ja kazałam mu tu przyjść. Proszę, jeśli będzie miał przeze mnie kłopoty – basior zastrzygł uchem. Biedna. Po skończonej rozgrywce każdy z przegranych jest równy. A mimo to do końca starała się go bronić. Jak mogła tak kłamać? Przeklął w duchu jej dziwne poczucie sprawiedliwości i jakiegoś długu wobec niego. Nie była mu nic winna. Ugryzł się w język, by nie warknąć ze złości.
 - Przykro mi – czarny król upadł na planszę z głuchym hukiem. Szach mat.
Droga wydawała się długa w porównaniu do tej w drugą stronę. Szli obok siebie jak skazańcy, których zaraz czeka wykonanie wyroku śmierci. Nie było w tym właściwie nic przesadzonego. Hyarin dał się złapać tylko raz. Źle wspomina długie dni w zamknięciu i na samą myśl o areszcie czuł w pysku nieznośny posmak strachu. Dotarli wreszcie do dużej jaskini, która najwyraźniej robiła za więzienie. W środku nie było wcale cieplej niż na zewnątrz, ale przynajmniej sucho i wiatr nie przenikał kości na wskroś, a tylko robił delikatny przeciąg. Strażnicy zostawili towarzyszącą Hyarinowi waderę w jednej z pierwszych cel, a on został poprowadzony przez płowego basiora w głąb korytarza wyrytego w skale. Gdy dotarli do właściwych drzwi wyższy z nich posłusznie przekroczył próg swojego nowego, przymusowego lokum. Pokój był mały, obskurny, bez okien, więc panował w nim półmrok. Jedynym źródłem światła był ogarek świecy, który tlił się w kącie ostatkiem sił. Został całkiem sam w czterech ścianach.
Niedługo doświadczał odosobnienia. Zwinięty w kłębek w kącie usłyszał tylko, że ktoś stanął w celi i najwyraźniej uporczywie się w niego wpatruje.
 - Miejmy to już za sobą – westchnął, podnosząc się z niechęcią. Głód ściskał jego wnętrzności jak imadło, pozbawiając go sił, a irytacja sięgała już punktu krytycznego.
 - Oczekuję od ciebie, choć minimalnego poziomu współpracy – dobrze mu już znany basior taksował go spojrzeniem. - Zdążyliśmy się już poznać, lecz nie miałem okazji się przedstawić. Jestem Szkło, strażnik śledczy w naszej watasze.
Położył taki nacisk na słowo ''naszej'', że gdyby było to jabłko zostałaby z niego miazga. Hyarin wykrzywił pysk w pogardliwym uśmiechu. Wróciły do niego ponure wspomnienia podobnych przesłuchań, które zaczynały się o wiele brutalniej.
 - Co się tam wydarzyło, że znaleźliśmy ciebie i moją córkę poza granicami, do tego całych w wilczej krwi – powiedział zimno, najwyraźniej bardzo starając się nie wybuchnąć. A zatem to był powód jego uprzedzenia. Córka.
 - Odmawiam zeznań – odparł wyniośle Hyarin jakby sam fakt, że musi uczestniczyć w tej rozmowie był dostateczną stratą czasu. Na potwierdzenie swojej niechęci powędrował z powrotem do kąta, gdzie łypał zapobiegawczo na strażnika, oczekując jakichś niespodziewanych ruchów z jego strony. Ten jednak stał cierpliwie z nieprzeniknionym wyrazem pyska. Jeśli ci się wydaje, że mnie złamiesz to się grubo mylisz. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a głód wzmagał się coraz bardziej. Hyarin zerkał wściekle na Szkło, zastanawiając się czy to celowy zabieg czy zwykła procedura. Czy wiedział, że leżący przed nim basior traci siły i samokontrolę przez zwykłą, fizjologiczną potrzebę?
 - Oszczędziłbyś nam obu tej farsy. Mam lepsze rzeczy do roboty niż użeranie się z tobą – wycedził cicho płowy strażnik. Coś w jego głosie dało Hyarinowi do zrozumienia, że jego przeciwnik się niecierpliwi. Toczyli miniaturową bitwę w tym niewielkim pomieszczeniu. Bitwę na wytrwałość.
 - Niczego się ode mnie nie dowiesz – nie mógł powiedzieć nic bez konsultacji z Kali. Mieliby o wiele większe problemy, gdyby się okazało, że ich wersje zdarzeń są różne. Ich bezsensowna wymiana zdań trwała jeszcze przez chwilę, zanim Szkło nie wyszedł rozsierdzony, zostawiając zwycięskiego, choć kompletnie bez sił Hyarina. Gdy tylko ogon strażnika zniknął za ścianą, wykończony basior opuścił łeb na zimną podłogę i zamknął oczy. Głód nie dawał mu jednak zasnąć, mimo że nawet poczucie ograniczonej wolności przestało mu ze zmęczenia przeszkadzać. Przewracał się z boku na bok, zdając sobie sprawę jak bardzo pobyt w tym miejscu rozleniwił jego ciało. Kiedyś udawało mu się przeżyć parę dni bez jedzenia, stale będąc w drodze. Teraz ponad doba to było już dla niego za wiele. Wytężył wszystkie zmysły, próbując odwrócić uwagę od ssącego uczucia w żołądku. Po energii słońca, którą udało mu się wyczuć zza grubych ścian wywnioskował, że zbliżało się popołudnie. Jedynie po tym próbował zachowywać pozorną równowagę w niepokojącym półmroku. Jakim cudem czas płynął tak szybko?
Po kolejnej godzinie powolnej agonii w progu zawitał kolejny gość. Hyarin otworzył jedno oko i podniósł lekko górną wargę, odsłaniając lśniący kieł. Dobrze wiedział, że za kawałek mięsa był niemal zdolny do wyznania całej prawdy. Ciekawie to rozgrywają, być może nieświadomie. Biały wilk popatrzył na niego z odrazą.
 - Przychodzę z wiadomością od Kali. Nie wiem czy jesteś tego świadom, ale jesteśmy rodzeństwem i za wszelką cenę chcę ją z tego wyciągnąć. Dziwne, że tak jej na tobie zależy – wypluł z siebie ostatnie słowa z taką niechęcią, że momentalnie zaczął Hyarinowi przypominać Szkło. Najwyraźniej w rodzinie nic nie ginie.
 - Za wszelką cenę chce cię chronić, choć wiem, co zrobiłeś. Wiem, że to ty zabiłeś tego wilka – powiedział nieco zbyt głośno czego nie przyjęły za dobrze uszy więźnia, przyzwyczajone już do głuchej ciszy panującej w celi. Skrzywił się, ale nie odpowiadał, w oczekiwaniu na ciąg dalszy. To ona go zjadła...
 - Jej plan polega na tym, byś wypierał się wszelkich zarzutów. Ona weźmie wszystko na siebie – ciągnął cichszym głosem jakby wypowiadanie tego sprawiało mu duży ból. W Hyarinie się zagotowało.
 - Nie ma mowy. Honor mi na to nie pozwoli – powiedział z mocą, czując nagły przypływ siły.
 - To lepiej schowaj dumę do kieszeni. Gdybym miał na to wpływ zrzuciłbym całą winę na ciebie bez żadnych wyrzutów sumienia. Co ona w tobie widzi, nie wiem – rzucił na odchodnym i zniknął w korytarzu. W zostawionym na pastwę losu wilku wezbrał gniew. Znał swój udział w ich nocnej eskapadzie i chciał im wszystkim wykrzyczeć prawdę, a z drugiej strony starał się uszanować wybór Kali. Może ona ma jakiś plan.
Jej brat zajrzał do niego jeszcze raz po jakimś czasie.
 - Będzie nam wszystkim łatwiej ją wybronić niż ciebie, którego nikt tu nie zna. Jest córką śledczego, bratanicą alfy. Na pewno uda nam się znaleźć jakieś okoliczności łagodzące. Jeśli, choć trochę ci na niej zależy, nie utrudniaj – powiedział już spokojniej, a Hyarin zauważył w jego głosie odrobinę nadziei. Sam nie miał dość siły na jakiekolwiek pozytywne reakcje. Rozpoczynała się druga doba głodówki.
Posiłek otrzymał nad ranem, drugiego dnia odsiadki. Wygłodniały wilk, przypominający już bardziej zdziczałe zwierzę niż rozumną istotę, rzucił się na podsunięty mu ochłap. Drobna wadera, której powierzono to zadanie odsunęła z przestrachem łapę, gdy spore szczęki kłapnęły tuż przy niej. Hyarin połykał łapczywie całe kęsy, praktycznie bez gryzienia. Gdy skończył opadł zadowolony na bok. Twarda ziemia stała się nagle bardzo wygodna, powieki same opadły. Po całych dwóch nieprzespanych nocach wreszcie zmorzył go sen. Wkrótce z celi dobiegał już tylko cichy, miarowy oddech najedzonego drapieżnika.
Agrest zastał Hyarina wpatrzonego w jeden punkt na ścianie. Nie wiedział, że basior z zakrwawioną sierścią stara się wyczuć porę dnia. Obudził się kilkanaście minut wcześniej, z lepszym humorem, gotów dalej przeciwstawiać się rzucanym mu oskarżeniom. Mimo, że nosiło go już w tej małej przestrzeni, która zdawała się zmniejszać z każdą godziną, wróciły mu siły i mógł już swobodnie korzystać ze swoich mocy. Ucho podpowiedziało mu, że ktoś za nim stoi.
 - Podobno mój brat ma z tobą nie lada problem – usłyszał cichy głos, w którym odbijało się echem lekkie rozbawienie. Poznał ten głos od razu, to chyba jakieś zboczenie wilków będących niżej w hierarchii.
 - Czym sobie zasłużyłem na ten zaszczyt? - odparł, odwracając się z błyskiem w oku. Agrest wzbudzał w nim dziwną mieszaninę szacunku i sympatii. Był pod wrażeniem jak ten niepozorny wilk jest w stanie zarządzać całą, niemałą watahą, nie posiadając żadnych magicznych umiejętności. Choć Hyarin był sobie panem od zawsze, nie miał problemu, by podporządkować się temu drobniejszemu od siebie basiorowi. Nie wchodzili sobie wzajemnie w drogę, to było ich drugie spotkanie po przyjęciu do stada i objęciu funkcji kronikarza.
 - Nie ma potrzeby cię tu dalej trzymać – odsunął się, robiąc szeroki ruch łapą. Tamtemu jednak coś nie pasowało. Zatrzymał się w pół kroku, mierząc alfę uważnym spojrzeniem.
 - Przyznała się do wszystkiego? - zapytał, czując zaciskającą się wokół pętlę strachu. Na co skazała się na własne życzenie?
- Tak, przyznała się do zamordowania i zjedzenia wilka. Ty ponoć ją jedynie próbowałeś zatrzymać. Została wysłana na obserwację psychiatryczną do sąsiedniej watahy i... - ciągu dalszego Hyarin nie usłyszał. Poczuł w głowie tępy ból jakby gniew i współczucie połączyły się w jedno, tworząc istny koktajl Mołotowa. Symbol na piersi rozpalił się, oświetlając całe pomieszczenie niczym reflektor. Basior popatrzył na Agresta nieprzytomnie.
 - Głupcy, doprawdy wierzycie jej? Wierzycie, że byłaby zdolna ot tak zagryźć obcego wilka? Biec za nim kilometrami, by tylko zabić? - zagrzmiał, niebezpiecznie zbliżając się do szarego przywódcy, który odsunął się o krok. Oczy Hyarina lśniły odbijanym, złotym światłem, przypominając dwie latarnie morskie. Wskazywały mu drogę ku właściwemu wyborowi. Ruszył do wyjścia, a za nim zdezorientowany Agrest.
 - Też mi się to wydało dziwne, ale zarzekała się na wszystko, co ma – mówił, drepcząc za niesionym niepohamowaną wściekłością grafitowym wilkiem. - Zresztą Ry przysiągł, że to prawda.
Głupia. Mogli razem przyjąć karę, nie musiała z siebie robić męczennika. Mógł iść tam z nią, może by się zmienił... Lecz po co walczyć ze swoją naturą. Zatrzymał się gwałtownie, już po wyjściu z jaskini. Uderzyła go fala słonecznego światła, które odbijało się od śniegu. Odwrócił się do alfy, czekającego najwyraźniej na jakieś wyjaśnienia.
 - Ja zabiłem. Z zimną krwią, z przyjemności, z cholernego pragnienia śmierci. A ona... - zamilkł na chwilę, powstrzymując cisnące się na usta przekleństwo. - Ona z głupoty i troski postanowiła mnie chronić, by nikt się nie dowiedział kim jestem, jaki ze mnie potwór. Wolała sama na niego wyjść, bym mógł się cieszyć fałszywą wolnością. Fizyczną wolnością, lecz mój duch jest spętany winą, którą niosę tak samo jak ona. Nie mam sumienia, ale honor i godność nie pozwalają mi znieść myśli, że ktoś mógł zrobić dla mnie coś takiego.
To powiedziawszy pomknął zboczem na południe. Nie wiedział, gdzie biec, ale liczył, że jeszcze ją dogoni. Za sobą usłyszał jeszcze stłumiony przez drzewa krzyk. Rozpoczął się wyścig z czasem.
 
<Kali?>

Od Nymerii – „Samotna wśród tłumu”, cz. 3

Gdy tylko znalazłam się na w pełni żyjącej polanie, wiedziałam, że lepiej było mi w małej, wygłuszającej jaskini. Pomimo zimowej pory i śniegu sięgającego do pach (do moich pach, więc chyba niezbyt wysoko), zewsząd dochodziły do mnie szmery pochodzące od wszelkich istot tu żyjących. Chciałam zrobić coś szalonego i coś o co nikt by mnie nie posądził, ale w całym tym zgiełku nie potrafiłam się skupić. Po kilku próbach „zamknięcia” umysłu, oczywiście bezskutecznych, wpadłam na coś co choć na chwilę mogło dać mi wytchnienie. Uwalniając ze swojego gardła szczenięce warknięcie, biegłam wokół jeziora, płosząc wszystkie okoliczne stworzenia. No przynajmniej większość z nich. Po dwóch takich okrążeniach, moje łapki nie były w stanie znieść więcej. Bieganie, a raczej skakanie w śniegu okazało się zbyt wyczerpujące dla kilku miesięcznego wilka. Usiadłam więc przy zamarzniętym jeziorze, w miejscu gdzie śnieg został udeptany przez okoliczną zwierzynę i wsłuchiwałam się w pozostałe w pobliżu szmery. Skoro to były myśli to musiał być sposób, żeby je jakoś kontrolować i żebym mogła usłyszeć je dokładniej. To ona! Ona nam spłoszyła zwierzynę! Usłyszałam nagle pełny złości głos w głowie i otworzyłam szeroko oczy, rozglądając się w celu odnalezienia właścicielki głosu. Wokół jednak nie było żywej duszy i dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać jaki zasięg ma moja moc. W takim razie to ona będzie naszą zwierzyną. Tym razem głos należący do samca sprawił, że zjeżyła mi się sierść na grzbiecie. Cały czas rozglądałam się zlękniona, bojąc się ruszyć chociaż na milimetr. Spojrzałam na swoje łapki, na których lekko płonął żółty mieniący się ogień. Starałam się wzniecić go, żeby odstraszyć od siebie drapieżniki, ale jak na złość nic się nie działo a nawet miałam wrażenie, że zmalał, jakby sam chciał schować się ze strachu. Dlaczego jak go nie potrzebuje to bucha nieproszony a teraz jest tak bezużyteczny?

- No dawaj! – warknęłam na siebie, prawdopodobnie zwracając na siebie jeszcze większą uwagę. Miałam tylko sekundę na zorientowanie się, że w moją stronę biegnie coś rudo- czarnego, co zdecydowanie nie biegnie się ze mną przyjaźnie przywitać. W kolejnej sekundzie, kiedy już miałam zrywać się do ucieczki, w bok niezbyt miłego osobnika wbiła się w ogromną szybkością szara rozzłoszczona kulka. Zdziwienie na pysku osobnika, aż biło po oczach, wtedy też zauważyłam, że należał on do rodziny kotowatych. I to dość dużych. Słyszałam już o rysiach i żbikach, ale ten tutaj to jakaś nowość. Żeby polować na wilki!? Myślałam, że to my jesteśmy tu głównymi drapieżnikami… Wracając do teraźniejszej akcji. Szarą kulką zła okazała się Ciri, która teraz z krwiożerczym zapałem walczyła z kotowatym. Wiedziałam jednak, że ten osobnik nie jest sam i starania wadery, choć dobrze sobie radziła, przy większej ilości przeciwników mogły nie wystarczyć.

- Ciri! – krzyknęłam do niej, jednak wadera nie zwracała na mnie uwagi. W akcie desperacji zacisnęłam mono powieki i wyobraziłam sobie, że wysyłam wilczycy wiadomość prosto do jej głowy. Hej!? Co robisz!? Usłyszałam po kilku sekundach odpowiedź i aż się przestraszyłam.

- Jest ich więcej! Musimy uciekać! – krzyknęłam w jej głowie, a jak otworzyłam oczy zobaczyłam delikatny ogniowy strumień łączący mnie i Ciri. Nie byłam pewna jak to zrobiłam, ale byłam wdzięczna swojej mocy, że chociaż teraz mnie nie zawiodła.

- Dam sobie radę. Ty uciekaj. – Usłyszałam w głowie.

- Nie zostawię Cię samej!

- Najwyraźniej paru rzeczy o mnie jeszcze nie wiesz. Biegnij na plaże, tygrysy się tam nigdy nie zapuszczają. – Tygrysy? Choć z lekkim opóźnieniem na przemyślenie naszej sytuacji, zrobiłam jak kazała. Wyprułam do przodu jak najszybciej mogłam, żeby znaleźć się poza zasięgiem drapieżników. Gdy znikałam za górami, zobaczyłam jeszcze, że Ciri udało się powalić na ziemię tygrysa. Jednak wokół niej pojawiły się dwa nowe osobniki, które najwyraźniej były samicami. Przemyślcie to dobrze. To w końcu nasze tereny, jesteście intruzami i tylko z czystej dobroci pozwalamy wam tu polować. Usłyszałam jeszcze zanim połączenie z Ciri zostało zerwane. Przynajmniej teraz wiedziałam jaki zasięg miała moja moc.

---

- Nic ci nie jest młoda? – widziałam, że wadera nadchodziła jeszcze zanim pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Zaczęłam dostrzegać pewne plusy swojej mocy, dlaczego jednak działa tylko gdy w pobliżu nie było żywej duszy?

- Nie, a Tobie? Przecież on był większy od Ciebie! – krzyknęłam nie kryjąc podziwu dla wadery. Zobaczyłam kilka płytkich zadrapań na ciele Ciri, które w zniknęły jak tylko mrugnęłam. Że co? – Twoje rany…

- Tak, nic mi nie jest. W końcu to moja praca. A ty czemu nie jesteś w domu?

- Wyszłam… na spacer? – odpowiedziałam mało przekonywująco. Wadera uśmiechnęła się do mnie i już chciała coś powiedzieć, ale jej przerwałam.

- Tak, wiem, zaraz będzie ciemno, musisz mnie odprowadzić do domu, ale zanim to zrobisz to mam pytanie.

- O, widzę, że szlifujesz swoją moc. Nie radzę jednak zaglądać głębiej, młoda. Możesz się przerazić, a tego bym nie chciała. – nie wiedziałam o co jej chodziło. W moich oczach była wzorem do naśladowania i wiedziałam, że jak dorosnę chciałabym być chociaż w połowie tak silna i niezależna jak ona.

- Kim jest Admirał? – spytałam zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią.

- Co?

- No moje pytanie. Kim jest Admirał? – powtórzyłam i patrzyłam na momentalną zmianę w wilczycy. Cała się napięła, jej oczy zaczęły skakać niczym piłki, jakby nie była w stanie spojrzeć mi w oczy. – Myślisz o nim cały czas.

- To… emmm… syn Wrony. Jesteśmy dość blisko  

- O! Poznasz mnie z nim?

- Może kiedy indziej. Choć, pewnie Magnus już szaleje ze strachu o Ciebie. – nie mówiłam już nic więcej, bo wiedziałam, że Ciri nie będzie chciała mi odpowiedzieć. Bardzo chciałam się z nią zaprzyjaźnić, a czułam, że dalszymi pytaniami mogłam ją zrazić do siebie. Wybrałam więc milczenie, w czasie drogi powrotnej do domu. Jednak w mojej głowie cisza nie nastała. Jak tylko przeszłyśmy kilka kroków, zaczęłam znowu odczuwać ból i słyszeć szmery niewiadomego pochodzenia. Polana wróciła do życia, tak jak wszystko inne wokoło. Ekscytacja z pierwszej samodzielnej wycieczki ulotniła się momentalnie, a w momencie przekroczenia progu jaskini, napadła na mnie chmara wbijających się we mnie oskarżycielskich myśli. Gdzieś ty była!? Zostawiłaś brata samego! Jak mogłaś!? Mimo, że na zewnątrz słyszałam tylko słowa zmartwienia, wiedziałam co naprawdę czuli moi rodzice. Powiedziałam krótkie przeprosiny i położyłam się na swoim posłaniu, zasłaniając głowę łapkami, jakby ten gest miał naprawić wszystko co wyszło źle w moim życiu.

CDN.

Od Delty CD Paketenshika "Noce i Dnie"

 Delta spojrzał w stronę , w którą puścił się biegiem Paki. Kątem oka dostrzegł jeszcze znikającą pod masą śnieżną postać. Czarny wilk nie chciał się przyznać, ale wewnętrznie liczył, że starszy lis wskoczy w zaspę na główkę niczym lisy polujące w śniegu. Jednak było to mało prawdopodobne i Delta nie pomylił się tak bardzo gdyż ten jedynie zaczął szybko kopać. Więc Delta przyłączył się do niego grzebiąc zmarzniętymi łapami pośród grudy, tak długo aż nie ujrzeli oboje kawałka rudawego futra. Paki natychmiast sięgnął do niego pyskiem wydostając liska spod zaspy. Ruda samiczka jedynie kichnęła zanim podziękowała bratu i wtedy Deltę naszła myśl, jak nieco ironicznie dobrany do Skninki był jej patron. Jednak postanowił sobie tym zaprzątać głowy. Ciężko i tak było mu to wszystko pojąć więc postanowił nie pytać i nie wnikać. Zresztą, samej lisicy też nie znał za długo więc równie dobrze mógł się mylić. Pozostawił na chwilę kłócące się, a właściwie bardziej odpowiednim stwierdzeniem byłoby rozmawiające , rudzielce i podszedł kawałek dalej. Krajobraz nieco zmieniał się kiedy szli tak przed siebie i wilk zaczynał mieć powoli wrażenie jakby gubił się w tym białym świecie. Kiedy lepiej się przejrzał i rozejrzał wiedział, że niekoniecznie byłby w stanie wrócić do watahy w ciągu jednego dnia

-Delta idziesz?- to go wybrudziło z nagłego, aczkolwiek krótkiego zamyślenia, więc puścił się biegiem za lisem i rudym wilkiem. Dogonił ich w kilku susach i wyrównał tempo. Szli tak dalej, a on znowu zatopił się w swoich myślach błądząc po zakamarkach pamięci. Szli tak i szli, aż niebo nie zaczęło przybierać kolorów najróżniejszego różu, tylko bardziej popychając czarnego wilka w dawne i zakopane pod dywanikiem czasu wspomnienia. Jednak większość z nich, nawet jeśli wydawała się nieść radość, zawsze kończyła się łzami, albo smutku i rozpaczy, ewentualnie wyrzutów sumienia albo łzami nostalgii. Dlatego też Delta zatrzepał głową powodując tym samym lekką dezorientację i bliską styczność jego łapy z zakopanym pod śniegiem korzeniem, a zaraz potem ziemią. Delta przez swoje zamyślenie wpadł w zaspę, co Paki i lisica skwitowali głośnym śmiechem. Czarny wilczek natomiast wygrzebał się spod puchu niezbyt zadowolony.

-I co w tym śmiesznego?- mruknął i swoją zaiste teraz przydatną mocą uformował małą kulkę śniegu ciskając nią w roześmianego Pakiego, który zreflektował się o tym trochę za późno. Śnieżka rozbryzgła się zaraz na jego pysku na ułamek sekundy skonsternowaną minę, która zaraz przerodziła się w mieszaninę kpiącego uśmiechu i chęci zemsty. W jego żółtym oku błysnęła iskierka pewności siebie. Delta momentalnie pożałował swojej decyzji i ze spuszczonymi uszami zaczął się powoli wycofywać aby po chwili rzucić się do ucieczki . Daleko nie zabiegł zanim nie dostał śnieżną kulką w tył głowy, co przeważyło jego ciało. Mózg na sekundę przestał myśleć o tym żeby poruszyć łapami, przez co Delta ponownie tego dnia zbliżył się do gruntu przewracając się. I ponownie też usłyszał śmiech Pakiego, który swoją drogą był zaskakująco przyjemny dla ucha. Zawstydzony Delta uniósł się z ziemi i tym razem wykonał salwę śnieżek żądając rewanżu. Niestety celując trafił lisiczkę, która w ramach zemsty także dołączyła do bitwy. A mieli iść dalej czyż nie? Jednak zabawa pochłonęła im czas, bo żaden nie chciał odpuścić i w końcu mrok spowił świat, pozostawiając im za jedyne źródło światła księżyc, który świecił tego dnia dość bladym blaskiem.

Delta dopiero kiedy wylądował na plecach w śniegu zreflektował się o porze i ich położeniu. Aczkolwiek zastygł na chwilę podziwiając pięknie rozgwieżdżone niebo, które swoim granatowym kolorem przypominało jego futro.

-Poddaję się- wywiesił w końcu przysłowiową białą flagę wstając ze śniegu. Przez myśl przeszło mu że jest niemiłosiernie zmęczony, jednak nie mógł narzekać. Tyle lat przetrwał wędrując długie dni i noce bez odpoczynku, więc czemu teraz miałby nie?

-Lepiej ruszajmy dalej. Zanim znajdzie nas świt.- podszedł do rudzielców uśmiechając się delikatnie.

 

<Paaaaaaaaakiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!>

Od Szkła - „Gerania, czyli wspomnienia zamknięte w przeszłości” (Opowiadanie konkursowe)

[Korekta 24.05.2023]


Kto opowiedział mi tę historię? Skąd sam ją zasłyszał? Czy to wspomnienie, czy to beztroski sen, czy to tylko złudzenie...? Jakoś nie mogę sobie przypomnieć. A może dziwna wizja nie była tworem historii, rozpamiętywanej przez pokolenia naszych przodków, a tylko mojej, bujnej wyobraźni.
Z początku tak właśnie próbowałem to tłumaczyć. Gdy jednak, pchnięty przeczuciem, czy też dokładniej, podyktowaną przyzwyczajeniem próbą zajęcia stanowiska w kolejnej sprawie, pewnego mroźnego wieczoru udałem się do jaskini wojskowej i zacząwszy przeglądać stareńkie dokumenty natknąłem się w nich na z jakiegoś powodu znajome imiona, których przecież nie mogłem usłyszeć nigdy wcześniej, nagle straciłem całą pewność.
Ostatecznie, cała opowieść wydawała mi się tylko jedną z baśni, które, znane od maleńkości, w jakiś sposób zakorzeniają się z czasem w zbiorowej świadomości i na przekór czasowi przekazywane są dalej, z ust do ust.
Może właśnie dlatego nie potrafiłem pozbyć się nawiedzających mnie tej nocy obrazów. W swojej własnej głowie widząc je wyraźnie, scena po scenie, wyjąłem ze skrytki jedną z jeszcze czystych kartek, wziąłem do łapy jedno z piór, i nie bacząc na późną porę, zacząłem pisać.
To było bardzo dawno temu. Mówiąc to, mam na myśli nic ponad „Naprawdę bardzo dawno temu”.

Rok 2012 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia*.
Choć nastała już szara, wieczorna godzina, ziemia nagrzana przez cały dzień męczącego upału wydzielała ciepło, jak prawdziwa, żywa matka, tuląca do siebie spragnione miłości dzieci. Takie namacalne wspomnienie sierpniowego dnia działało niczym łyk miodu w spragnionym gardle i ofiarowywało szykującym się do snu zwierzętom zapowiedź nadchodzącej nocy i odpoczynku w ramionach marzeń.
Każdy jeleń pasący się na łące, każdy zając skaczący po trawie, mrówki całą drużyną drepczące po piasku, wszyscy oni zdawali się być jej potomstwem, od zawsze i na zawsze. Nawet zmieniające się gwałtownie pory roku nie przypominały im o nieuchronnym upływie lat.
Ponad lasem, ogarnianym co i rusz przez pchnięcia coraz mocniejszego wiatru, unosiło się ciche popiskiwanie. Początkowo przerywało wieczorny bezgłos, z czasem zaczęło niknąć wśród silnego szumu kołyszących się gałęzi sosen, świadczącego o nadchodzącej powoli burzy.
Wadera o czarnej, choć nieco zbrązowiałej od słońca sierści, leżała na boku, łokciami opierając się o podłoże i przyglądając szóstce szczeniąt podczołgujących się w kierunku jej brzucha. Na tej samotnej ziemi, z której ostatnie, samotne wilki znikły już lata wcześniej, nigdy więcej nie miała pozostać samotna.
Tak naprawdę była samotna odkąd tu zamieszkała, od lat prawie nie wychylając nosa poza swoją połać ziemi. Nawet jej najwierniejsza przyjaciółka i jedyna wilcza współmieszkanka, a na imię było jej Kreska, odeszła przed przeszło rokiem, by żyć wraz z innymi wilkami, gdzieś, gdzie jednostką mogło zaopiekować się stado.
Lecz oto szóstka nowonarodzonych szczeniąt: one również były dziećmi tej ziemi, gotowe by żyć tutaj i założyć prawdziwą watahę. Wychudzona wilczyca otuliła je swoim chudym ogonem.

Tymczasem na Polach nie działo się nic nadzwyczajnego i nie było innych walk i potyczek jak te, które się odprawiały tam zwykle, a o których wiedziały tylko orły, jastrzębie, kruki i zwierz polny.
Czas nikogo nie pytał o pozwolenie, po prostu płynął. Płynął i zabierał ze sobą coraz to nowe wspomnienia. Nadchodziła jesień. Jeszcze trójka kilkunastotygodniowych wilcząt bawiła się w blednącym wraz ze słońcem cieniu drzew. Słodkawa woń roznosiła się po polanie.
Pod wieczór czarna waderka przydreptała do jaskini i usiadła w wejściu, wznosząc oczka do nieba i nucąc coś pod nosem. Wpatrywała się w słońce zachodzące pomiędzy drzewami. Wspominała matkę, która jeszcze przed kilkoma dniami lizała ich swoim ciepłym językiem.
- Chciałabym nie zasnąć nigdy.
Pokasływanie brata pomieszało jej szczenięce myśli. Już miała krzyknąć, by go uciszyć, ale gdy tylko podniosła główkę, jej wzrok mimo woli podążył za trójką wilków idących leśną ścieżką. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie pobiec za nimi, ale w ostatniej chwili powstrzymała się, zamiast tego nasłuchując słów donośnej rozmowy, którą prowadzili.
- Dalej na północy nie ma już czego szukać, część była tam i nie zastała ni skrawka ziemi wartego starań. Za dużo ludzi, za mało zwierzyny.
- To co mamy, powinno wystarczyć. Już drugi rok zbieramy się, sporządzamy plany. Należy w końcu spisać i powielić obmyślane w takich bólach Prawo Wszechwatah oraz ustabilizować się w wybranej siedzibie. Zwlekamy zbyt długo, a czas tej ziemi płynie: ziemi znamienitej, lecz w praktyce niezasiedlonej przez wilki.
-  Miejsca tu dużo, a w ostatnich latach zwierząt przybywa tak szybko, że jeśli nie pojawią się nasi, prędzej czy później ziemie te upadną lub zajmą je ludzie. Jeśli żaden przybysz nie zjawi się tutaj w przeciągu roku i nie zdecyduje się ostać razem z rodziną, może ktoś z naszych zgodzi się zająć ten pusty wschód. - Jeden z basiorów zatrzymał się na moment i rozejrzał po jej domu.
Mała Gerania z ciekawością otworzyła pyszczek. Inne wilki w sąsiedztwie? Brzmiało to równie wspaniale, co nieosiągalnie.

Noc zapadła nad pustynią, a z nią nastała godzina duchów.
Wśród iglastych krzewów, ostatniego znamiona życia na wyschniętym po horyzont, piaszczystym gruncie, siedziały dwie istoty. Dziobami układały niebieskie pióra i wpatrywały się w gwiazdy, nieśmiało wyglądające zza jaśniejących na ciemnym niebie chmur.
- Słyszałaś, że wilki chcą wracać na te ziemie?
- Nie słyszałam. A co?
- Sucze syny, ledwie się pojawią, znowu trzeba będzie żyć w strachu o następny dzień. Zeszłoroczna powódź pozbawiła nas połowy terenów łowieckich, a teraz jeszcze to.
- O czym mówisz? - Szare tęczówki spojrzały na niego sennie. - Niech przybywają. My wyżyjemy na pustyni, ale co z resztą? Minie dekada, a bez wilków nie uchowa się tutaj ani jedna sarna.
- Niczego nie rozumiesz, głupia. Przez lata plątało się tu trochę tej swołoczy, ale słowo klucz to właśnie „trochę”. Co najwyżej kilkoro, coś zdechło, coś się stąd wyniosło. Był spokój. Teraz nasze ziemie ma zasiedlić całe stado wybryków natury.
- Zabawnie brzmi to wypowiedziane przez ciebie. - Przymknęła oczy. Kochała go, nawet mimo jego cholerycznego charakteru i temperamentu wściekłego psa. Nawet jeśli zbyt często musiała wybaczać mu pewne rzeczy lub udawać, że jest zbyt tępa, by w pełni do niej dotarły.
Nerwowo wypuścił powietrze z płuc. Ślepia o barwie poszarzałego berberysu zaiskrzyły w ciemności.
- Co sugerujesz?
Westchnęła uspokajająco, chcąc za wszelką cenę uniknąć konfliktu.
- Nie warto się o to kłócić. Zobaczymy jak z nimi postępować, gdy już się pojawią. Słyszałam, że niegdyś żyliśmy z nimi w symbiozie. Teraz właściwie już ani nas, ani ich nie uświadczysz na tej ziemi. Ale życie niekiedy lubi z nas drwić, nie uważasz?
- Zabić to mało - mruknął, zaciskając szpony na twardej od wielu dni upalnych i suchych dni skorupie suchego piachu. - Nie. Jeśli któryś z nas na własne życzenie kiedykolwiek zada się z tymi ssaczymi ścierwami... To ja od siebie życzę mu, żeby musiał czołgać się im pod nogami po kres swoich zapchlonych dni.

Wprawne ucho z daleka już rozeznawało wycie upiorów od wilczego.
Oblizując wargi po pierwszym, większym od kilku dni posiłku, szczenię siedziało pod drzewem, obserwując dziwny spektakl, wirujący wśród koron dębów. Północno-wschodni wiatr wiał sponad północno-wschodnich drzew, od morza niosąc chłodne, rześkie powietrze. Białawe smugi, przypominające parę unoszącą się znad szklanki z gorącą herbatą, bardziej niż żywe istoty, tańczyły po nocnym niebie i krzyczały coś między sobą.
Refleksy barwnego światła tańczyły na jasnych piórach martwej sierpówki. Gerania przekrzywiła główkę, słuchając szumiących rozmów.
- Kim jesteście, duszki? - zapytała  patrząc jak zahipnotyzowana na ich długie, mgliste ogony i smukłe, lisie sylwetki.
- A kim jesteś ty, kruszynko? - jeden z nich przysiadł na ziemi tuż obok niej. Zamiast przeźroczystej mary, dojrzała jego łuskowatą, zieloną skórę i nietoperze skrzydła. Prawie jakby siedziało przy niej prawdziwe, żywe zwierzę.
- Skąd wzięło się tutaj takie samotne szczeniątko? - Teraz miała przed sobą już dwie jaszczurcze zjawy. Jej ślepka zrobiły się wielkie z przerażenia.
- Moja mamusia i rodzeństwo śpią.
- Gdzie śpi twoje rodzeństwo? Przyprowadź ich do nas. - Stworzenia śmiały się, a o tego śmiechu każdy włos z osobna jeżył się na karku małej wilczycy.
- Nie potrafię... Nie mogę ich obudzić - odparła drżącym głosem.
- A ile czasu śpią?
- Tydzień, tydzień śpią już wszyscy. Wcześniej bawiłam się z siostrzyczką.
Jedna ze zjaw podniosła dłoń i dotknęła palcami policzka szczenięcia.
- Biedna dziecinko... Ty też zaśniesz.
- Na długo? - pisnęła Gerania, ale gdy tylko powracała myślami do domu, w którym od wielu dni leżała jej nieruchoma rodzina, odpowiedź nasuwała się sama.
- Choroba postępuje - mruknęła ponuro druga, a pierwsza smętnie pokiwała głową.
- Ale jest na to rada.
W oczach małej istotki zalśniły łzy. O nie, nie chciała spać. Zmarszczyła brwi, jakby podjęła właśnie jakąś ważną decyzję, która miałaby zmienić jej życie. Jak gdyby nie dowiedziała się właśnie, że jej krótki czas na ziemi dobiega końca. Jakby nie próbowała jedynie powstrzymać się od wybuchu z rozpaczy.
- Co z moim rodzeństwem?! - zapytała z całą mocą, na jaką stać było młode gardziołko. - Jak mam ich obudzić?
- Nie obudzą się już, kochanie. - Duch uśmiechnął się. Gerania zadrżała, patrząc w jego wielkie, czarne ślepia i szorstką skórę, majaczące w półmroku. Cofnęła się z przestrachem. Czuła coraz bogatszy zapas wody, napływającej pod powieki.
Nie pamiętała momentu, w którym odwróciła się i zaczęła biec. Gdy obudziła się następnego dnia na swoim legowisku, gdy promienie słoneczne zajrzały w jej ślepia, a nos podrażniła sierść leżącego obok braciszka, w ogóle nie pamiętała już wiele z tamtej nocy. Szczenię obok nadal spało i nie pachniało najlepiej. Gerania pomyślała, że przez ten sen i przez ten bezruch, stało się jakieś mniejsze i chudsze. A może to ona tak szybko rosła. Przez ostatni tydzień prześcignęła już wszystkie swoje śpiące siostrzyczki.
Gdy podniosła się, ziewnęła i trąciła łapą leżące obok ciałko, niewyraźne fragmenty rozmowy sprzed kilku godzin, wolno zaczęły powracać do jej główki.
Choć jej myśli były jeszcze nieskomplikowane, a rozumowanie prostolinijne, z mglistych wspomnień, z cichego poranka i z powietrza wypełniającego płuca, zdołała wyciągnąć swój własny wniosek. A potem wyszła z jaskini, kierując się z powrotem na północny wschód. Mroczna przestrzeń, gdzie przez powykrzywiane gałęzie drzew nie przebijało się nawet światło księżyca, ciągnęła ją do siebie jak po sznurku.
- Duszki! Duszki! - wołała, próbując powstrzymać drżenie głosu. - Jaką radę dla mnie macie?
Dotarła na miejsce, gdzie spodziewała się znów zobaczyć tańczące widma. Skuliła się między odsłoniętymi korzeniami starego dębu i czekała. I czekała. Błyszczące w ciemności ślepka zaczęły się przymykać. Nos węszący w powietrzu stopniowo nieruchomiał. Łapy podwinęły się pod ciało, a głowa spoczęła na ziemi.
Była już blisko snu jej pyszczek zaczął cierpnąć z zimna. Tak nieprzyjemne uczucie sprawiło, że naraz otworzyła zdumione oczy i potoczyła wzrokiem po otulającym ją runie leśnym. Granatowy mech i rosnące wokół paprocie pokrywały lśniące igiełki szronu.
- Wróciłaś, dziecinko. - Wielkie oczy zjawy otworzyły się tuż obok jej policzka. Pozbawione wyrazu i matowe w swojej czerni, wydawały się puste jak dwie, ogromne dziury w czaszce trupa. Gerania wsunęła się jeszcze głębiej pomiędzy korzenie potężnego drzewa, ale popatrzyła na swojego rozmówcę, ignorując ucisk w przełyku.
- Poradźcie mi, co zrobić, bym nie zasnęła!
- Podoba ci się tu? Podoba ci się Skryty Las? Może chcesz zostać jego częścią? A może chcesz żyć tu z nami po kres czasów?
- Dlaczego chcecie mi pomóc? - zapytała waderka, podkulając nogi mocniej pod brzuch, by trochę je ogrzać.
- Coś się tu szykuje. - Zjawa pogładziła ją po policzku. - Dziwna godzina nastała, Geranio. Już niedługo rozpocznie się tu coś niezwykłego, jakiś inny świat. Podwaliny pod ten świat, setki zagubionych duszyczek przygotowują już od dawna.
- Co cię nie zabije, to cię wzmocni... - wymamrotało szczenię.
- Co do pierwszego już wszystko jasne. - Rozmówca Geranii wyciągnął ku niej swoją cienkopalczastą rękę. - Teraz można postarać się o drugie.
- Chcę czekać razem z wami na ten nowy świat.


Na stepie było ciszej niż zwykle. W chwili gdy rozpoczyna się powieść nasza, słońce zachodziło właśnie, a czerwonawe jego promienie rozświecały okolicę pustą zupełnie.
Im dalej na zachód, tym częściej spotykał wilki. Ostatnio, mawiano, szykowały się do zajęcia terenów położonych po wschodniej stronie wielkich gór.
Stojąc pomiędzy falującymi trawami, dosłyszał głosy. Nie miał wątpliwości, że to znowu one, psowate karaluchy, przyszły, by czaić się na ich terytoria.
Zaklął, gdy zwinna nornica zniknęła w podziemnej norze. Znowu przepadło pół godziny cierpliwego oczekiwania.
- Spóźniliście się - mruknął, odwracając się ku nim, gdy tylko zdążył pogodzić się z przerwanym polowaniem. - Jeden basior zamieszkał ostatnio w naszym lesie i sprowadził ze sobą jakieś jeszcze wilczyce.
- Tak mówisz? - Było ich trzech, a każdy dumnie wypinał pierś z zawieszoną na niej, niebieską wstążką.
- Narcyz. Szukajcie go sobie po lesie, ale i tak nic tu już nie ugracie.
Granatowy ptak machnął skrzydłami i wrócił do poszukiwań nory należącej do gryzoni. Basiory tylko popatrzyły po sobie z zastanowieniem i ruszyły dalej, na wschód.
To śmieszne, że nie czuły na sobie niczyjego wzroku.
Gerania przyglądała się im z zaciekawieniem. Niewidzialność była jedną z jej ulubionych umiejętności. Jedną z ulubionych, lecz bez wątpienia nic nie mogło wygrać ze zdolnością pociągania za myślowe sznurki. Czyż nie przyjemnym było widzieć, jak te zabawne, wilcze pionki, stawały na planszy życia dokładnie tam, gdzie chciałaby je zobaczyć?
Postanowiła więc i tym razem zabawić się trochę z tak doniosłymi podróżnikami, urzędnikami podobno jakiejś tam Najwyższej Izby.
- Narcyz? Narcyz? Nie słyszałam! - nuciła, truchtając wokół nich i chichocząc, gdy zwodzeni jej śpiewem, nieświadomie krążyli po opustoszałej części lasu, by ostatecznie nie znaleźć żywej duszy.
- Oszukano nas - warknął jeden z nich. - Las jest pusty jak rok temu. Wracajmy.
- Rublie myślą, że uda im się zawłaszczyć te ziemie na wieczność. Niedoczekanie.
Jak to mówią, co ma wisieć nie utonie. A co ma utonąć, utonie i tak. A mimo to, gdy po godzinie czy dwóch Gerania wybiegła na łąki, mając nadzieję zobaczyć tam owych miłych dostojników, uśmiech jej zrzedł nieco, gdy dostrzegła ich, rozgryzających jakieś znajome kości.
Jak chabry, zwracające ku słońcu swoje chabrowe oblicza, granatowe pióra rozrzucone po łące mrugały do niej spomiędzy wysokich traw. Lekki wiatr nieubłaganie rozwiewał niebieski puch na cztery strony świata.
Ojej... nie chciała. Co też przyszło jej do głowy, by zostać syreną zwodzącą marynarzy, czy chochlikiem namawiającym do zemsty za niewinność.
Zacisnęła zęby, czując wilgoć pod powiekami.
Weź się w garść, Geranio. Zrobiłaś błąd, tragiczny błąd. Nie powtarzaj go więcej!

Zbliżywszy się do skraju wzgórza począł wpatrywać się w step uważnie. W tej chwili wiatr przestał wiać, szelest ustał i zrobiła się cisza zupełna.
Granatowa wilczyca wyciągnęła przed siebie najpierw jedną, potem drugą łapę, otworzyła oczy i przymrużyła je z powrotem, nie chcąc wypalić sobie źrenic silnym światłem wpadającym do jaskini. Podłożyła łapę pod podbródek i westchnęła, jeszcze przez chwilę drzemiąc beztrosko i grzejąc się w świetle wiosennego poranka.
Ach, choć zdążyła do pewnego stopnia przyzwyczaić się do ponadczasowości, która, nawiasem mówiąc, trwała dopiero rok, każdy jej następny dzień powodował przyjemne dreszcze.
W pewnej chwili zastrzygła uchem i ponownie otworzyła jedno oko. Zamglonym od senności wzrokiem dostrzegła postać, stojącą u progu jaskini.
- Co po lesie wiatr niesie, o przeszlachetny Wielki Huku?
- Doprawdy dziwne imię nadali mi ci nowi osadnicy. Tak czy inaczej, wieści, że w naszej watasze urodziła się kolejna trójka szczeniąt. - Basior usiadł naprzeciwko niej. - Narcyz doczekał się wnucząt.
- Ach, wspaniale. - Uśmiechnęła się enigmatycznie. - A ja w związku z tym...
- Niewiele. Po prostu pomyślałem, że żyjąc tak blisko wilków chciałabyś wiedzieć o tym pierwsza.
- Nie tylko wilków, wiesz, że kocham wszystkie duszyczki pałętające się po tej ziemi.
- Zatem wiesz pewnie, że twój pierzasty denat też doczekał się dwójki pogrobowego potomstwa?
- Och, doprawdy. Nie pytałam o to.
- Ależ pytałaś. Nie zrozum mnie źle... Jednak gdyby nie to, co się stało, dziateczki miałyby teraz pełną rodzinę.
- Czyżbyś chciał wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia? - Wilczyca zaśmiała się, odsłaniając rząd białych jak śnieg kłów. - Bardzo niesłusznie. Tak miało być więc tak jest i tyle. Duch nie umiera nigdy.
- Nie żałujesz, że przez twoje głupie zabawy straciła życie niewinna istota?
- Chyba nie będziesz mi tego teraz wypominać? Wiem, wiem, to było nierozsądne. Ale już coś sobie postanowiłam, wiesz? Od teraz będę pomagała wszystkim, którzy lubią popełniać błędy.
- Najpierw sama przestań je popełniać.
- To pierwszy i ostatni raz, obiecuję. - Podniosła łapę jak do przysięgi. Huk westchnął, słabo unosząc kąciki warg, a ona tymczasem zgrabnie zmieniła temat. - I jak będą się zwać te urocze dzieciaczki? Może jeszcze kiedyś o nich usłyszę.
- Córka to Lubora czy Lubomira, jakoś tak. Syna nie pamiętam - odmruknął niezadowolony, jak zawsze, gdy wadera mówiła tym, wwiercającym się w psychikę tonem.
- No, idę o zakład, że szczególnej miłości i tak nie będzie pomiędzy tymi dwoma gatunkami. Wilcze społeczeństwo stało się ostatnimi czasy tak ekspansywne, że gdy rozgości się tu na dobre, nie będzie życzyło sobie towarzystwa rublii. Nikt nie powiedział, że dzieci nie skończą jak ojciec.
- Pożyjemy, zobaczymy.
- A co powiesz mi o innych zwierzątkach? Populacja naszych swojskich, rudziusieńkich wiewióreczek też znowu wzrosła?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Bo siedzisz waść w tym swoim kosmicznym wymiarze, jakbyś zupełnie zapomniał, że masz te tereny pod opieką. Później tylko parami siedzą nad jeziorem, wzdychają, mówią, „Gwiazdka spada!”, a o tobie już nikt nie pamięta. Zwłaszcza że za każdym razem gdy nas odwiedzasz, kryjesz się pod postacią wilka.
- Uważaj, Geranio, by i o tobie kiedyś nie zapomniano.
- Bez obaw, nie lubię się nudzić.
Zapadła cisza.

Wielki Huk w ramach dodatku xD

Odłożyłem pióro, z lekkim skrzywieniem próbując rozruszać drętwiejące palce.  Może to tylko sen, może to tylko złudzenie. A może jakieś odległe wspomnienie, niesione przez pokolenia?
Mroźny wiatr nawiewał do środka jaskini drobiny gęsto padającego śniegu. Zadrżałem, zbierając się do wyjścia. Teraz, gdy historia, która kołatała mi się po głowie tej nocy, została spisana, poczułem coś na kształt abstrakcyjnej ulgi. Jak gdyby niewidzialny ktoś, siedzący tuż obok mnie i przez cały czas opierający się na moim ramieniu, nagle odetchnął głęboko i bezszelestnym krokiem wycofał się do wyjścia.
Zastrzygłem uszami, gdy jakiś szelest na zewnątrz zmusił mnie do odwrócenia się na moment. Ale oprócz wirujących w powietrzu, białych okruchów, ani jeden podejrzany błysk nie mrugnął już do mnie z ciemności.
Uśmiechnąłem się lekko, gdy niezrozumiały niepokój towarzyszący mi tej nocy, podsuwający zmęczonym oczom coraz to dziwniejsze obrazy, w jednej chwili zamienił się w nieprzezwyciężone pragnienie uczciwego snu. Dość szybko udało mi się zapomnieć, że nasz posterunek nie był przystosowany do nocnych zmian.

* W opowiadaniu wykorzystano fragmenty powieści Henryka Sienkiewicza „Ogniem i mieczem”.

I nigdy więcej legend. Z ewentualnymi pretensjami za stracone 10 min życia proszę do Latosi, która, cytuję: „Akurat backstory Geranii to by poczytała” oraz Ciri, która nadepnęła mi na odcisk tekstem o braniu ze mnie przykładu. Bez tych dwóch wiadomości to opko by nie powstało ♡

Od Paketenshiki - 7 trening zwinności

 Przez długi czas wypatrywał Puchła wśród śniegu, wąchał lód w poszukiwaniu charakterystycznego zapachu brzoskwini, którym odznaczało się małe stworzenie, nasłuchiwał cichego popiskiwania. Niczego jednak nie mógł znaleźć. Jeździł w tą i z powrotem, coraz bardziej zmartwiony, przestraszony wręcz, jednak z każdą ubywającą nieubłaganie chwilą coraz bardziej się przekonywał, że nie mógł niczego znaleźć. Wrócił nawet do odcinka rzeki, w którym pierwotnie się bawili, jednakże puchatej kulki wciąż nigdzie nie było. Nie było nawet śladu.

– Rozpłynął się w powietrzu czy jak... – wypalił do samego siebie rudzielec. – Przecież musi coś tu być... Jeszcze niedawno było.

Ślizgał się uparcie po lodzie, z głową tak nisko, jak tylko pozwalała mu na to zdobyta równowaga, rozglądając się i wąchając dookoła. Dalej null, nic, ani w zaspach śniegu, ani na powierzchni lodowego lustra, ani nawet gdzieś na brzegu, gdzie Puchło mogło odpoczywać. Paki wreszcie usiadł zrezygnowany.

Na jego ogonie pojawił się ruch, a ruchowi towarzyszyło ciche popiskiwanie. Dobrze znane popiskiwanie.

– Ty mała cholero... – wymruczał basior, pozwalając wykończonemu Puchłu ułożyć się do snu w swoich ogonach.

<7/7>

Gratulacje!

Od Wayfarera - 7 trening szybkości

Alpaka grzecznie dawała się prowadzić przez zielone lasy południa, przez mijane okazjonalnie kwieciste, wielobarwne łąki, przez uprawiane przez ludzi pola różnorakich roślin. Nie uciekała, nie wyrywała się, gdy Wayfarer jej nakazał od razu szła do przodu. Jadła to, co znaleźli po drodze, oczywiście basior starał się jak najlepiej ją utrzymywać, zapewniać jej tak dobre warunki, na jakie pozwalało otoczenie, a nawet regularnie ją czesał i utrzymywał wełnę w niemal idealnym stanie. Czasem Machu Picchu wydawał się na tyle szczęśliwy, że podróżnik zaczynał się zastanawiać, czy przypadkiem alpace nie jest lepiej z nim niż na wybiegu z pozostałymi osobnikami swojego gatunku. Cóż miał mówić? Nie zamierzał narzekać.

Minęło kilka dni, od kiedy opuścili tereny przyjaznej Wayfarerowi watahy i choć basior nie chciał się do końca do tego przyznawać, brakowało mu już towarzystwa pogodnego, ledwo mówiącego po europejsku Xiupilli. Już nigdy więcej się nie spotkają, a on doskonale o tym wiedział. Ale taki był przecież los podróżnika, prawda?

<7/7 JEŻU MARIAN ILE MI TO ZAJĘŁO>


Gratulacje!

Od Yira - 7 trening siły

 Basior nie miał pojęcia, kiedy dokładnie dotarł do jaskini medyka. Nie był nawet pewien, czy trafił tam sam, czy może zaniósł go jakiś inny wilk. Pamiętał tylko, jak brnął przez bielutki śnieg roztaczający dookoła swoje lodowate macki, a następnie, jak za dotknięciem magicznej różdżki, siedział na miękkim posłaniu, owinięty w ciepły, puszysty koc, a przed nim uwijała się zmartwiona Flora, podając mu do ust różne leki, wciąż wymieniając okłady na czoło oraz wycierając zmoczone futro, z którego uparcie ściekała woda. Nie pytał się jej jeszcze, co się stało, nie chciał jej przecież martwić, poprosił ją tylko, żeby nikomu nic nie mówiła. Wadera zgodziła się bez słowa.

Teraz siedział w ciszy, opatulony w kilka warstw, żeby się powoli rozgrzewać, z kubkiem herbaty cały czas dostępnym pod ręką. Czuł chorobę sięgającą jego ciało, gorączkę, kaszel, ale był z siebie zadowolony. Udało mu się przebrnąć przez taki śnieg, nie był zmęczony - przynajmniej nie tak bardzo, jak powinien - a do tego wbrew własnym przekonaniom przeżył.

<7/7>


Gratulacje!

środa, 27 stycznia 2021

Od Satomiego - "Barwa Niepamięci" cz.1

 


 Ziewnąłem, prawie przewracając się o własne, śmiesznie krótkie łapki. Zanim zdążyłem zaprotestować, Shino złapał mnie już za skórę na karku i uniósł do góry.

– To nie było konieczne – szepnąłem, kołysząc się w rytm kroków lisa. – Tak samo jak...

– Było, Satomi – westchnął.

– Mogliśmy odejść. Wrócić do domu.

Poczułem, jak zęby na moim karku zaciskają się odrobinę mocniej, by po chwili znowu  rozluźnić uścisk.

– Przepraszam Shino, nie powinienem był... – urwałem, czując, jak lis obraca głowę, nasłuchując czegoś z boku. – Znowu narobiłem ci kłopotu.

– Przyzwyczaiłem się.

Oboje wiedzieliśmy, że wcale się nie przyzwyczaił, ale żaden z nas nie śmiał tego przyznać. Ani teraz ani za żadnym poprzednim razem.

Nie miałem przecież nic do stracenia.

 Coś w głębi lasu spłoszyło stado gawronów. Lis ponownie spojrzał w tamtym kierunku, nieruchomiejąc niemal zupełnie. Nie musiałem się tym przejmować.

Spojrzałem w niebo, przybierające coraz cieplejszy odcień różu. O tej porze roku spodziewałbym się raczej gołębiego błękitu, przeplatanego smużkami szarobiałych chmur, ale nie sądzę, by natura liczyła się z czyjąkolwiek opinią na ten temat.

 

– Hej, Shino – zapytałem, gdy zatrzymaliśmy się na noc – wracamy do domu?

Lis zawahał się. Zdawać by się mogło, że to pytanie zupełnie zbiło go z tropu.

– Co masz na myśli?

– Nie wygłupiaj się. – Zmarszczyłem brwi. – Wiem, że nie lubisz wracać do miejsc, w których zginąłem, ale…

…tam byliśmy szczęśliwi.

– Nic z niego nie zostało. – Shino przymknął oczy. Przez chwilę patrzyłem na niego, nadal z otwartym pyskiem, próbując zdławić żal.

– Oh. – Położyłem uszy po sobie. Jednak już nigdy nie będzie tak ja kiedyś.

Przecież zawsze to wiedziałem.

Kitsune położył się we wcześniej wykopanym dołku. Gdzieś w oddali zahukała sowa, ale żaden z nas nie zareagował.

– Połóż się, ruszamy z samego rana.

Nie pozostało mi nic innego jak wtulić się w stalowo szare futro, licząc, że nie będę tej nocy śnić o przeszłości.

 

C.D.N

wtorek, 26 stycznia 2021

Od Nymerii – „Samotna wśród tłumu”, cz. 2

Leżałam przygnieciona przez poczucie winy, nie wiedząc w jaki sposób przyczyniłam się do całej tej sytuacji. Przecież tatuś mówił mi o mojej starszej siostrze Karze. Na pewno! Na sto procent mi o tym mówił! Nie mogłam sobie tego sama wymyślić, prawda?

- Nic się nie stało Nym… To nie Twoja wina. – westchnął tata z widocznym i ?słyszalnym? bólem. – Już dawno powinienem był jej o tym powiedzieć. Z resztą Twojej matce także. – spojrzał na mnie z zaciekawieniem i ułożył tuż przed moim posłaniem, frontem do mnie. Uśmiechnął się do mnie łagodnie, jednak czułam się jeszcze bardziej zagrożona niż przed chwilą. Jakby uśmiech taty skrywał coś bardzo, bardzo przerażającego.

- Zastanawia mnie jednak inna sprawa. – Zaczął patrząc na mnie uważnie. – Skąd wiedziałaś, Nym? W jaki sposób ta informacja znalazła się w Twojej małej, niewinnej główce, córeczko?

- Ja… ja… nie wiem. Myślę, że mówiłeś nam o tym. – zwróciłam swój łepek w stronę braciszka. – Mówił prawda? – Teo spojrzał na mnie wygięty w nienaturalnej dla wilka pozycji. Dopiero teraz dostrzegłam, że cały ten czas bawił się swoim ogonem i albo nie zauważył co się działo, albo kompletnie go to nie interesowało.

- Mówił, co? – spytał jednocześnie przestając żuć własny ogon. Jego zdolności obserwacyjne zostały w tym momencie zmienione na szczenięcą zabawę… nie mogłam go za to winić, jednak czułam się trochę osamotniona w swoich odczuciach. Nie mówiąc już o tym, że sama dawno przestałam się z nim bawić, od kiedy to z każdej zabawy Teoś wracał z przypaloną sierścią. Dobrze, że na zewnątrz nadal spoczywał śniegowy puch, dzięki czemu ogień nigdy nie rozprzestrzenił się dalej. Wszyscy naokoło mówili, że moja moc od urodzenia, to rzecz niezwykle wyjątkowa i powinnam celebrować każdy dzień nauki swoich zdolności. Ja jednak czułam, że to bardziej magiczna klatka niż błogosławieństwo. Westchnęłam cicho na niekompetencje brata i skierowałam swój wzrok na tate.

- Wiesz Nym, ostatnio zacząłem odczuwać czyjąś obecność. – zaczął do mnie mówić niezrozumiałe dla mnie rzeczy. – Czułem jakby ktoś mnie odwiedzał… - łapą pokazał swoją skroń. – O tutaj. – patrzyłam na niego jak głupia nie mogąc ogarnąć o co dokładnie mu chodzi. Basior westchnął i usiadł przez co czułam się jeszcze mniejsza od niego niż byłam w rzeczywistości.

- Córeczko, czy to czytasz mi w myślach? – to pytanie zbiło mnie z tropu. Myśli to co, to jest właściwie? Każdy ma jakieś myśli, ale to nie jest tak, że można je z kimś dzielić?

- A co to znaczy? – zapytałam więc, oczekując dalszych wyjaśnień. Tata patrzył na mnie z góry, równie zmieszany co ja. Widać było, że nie wie co ma zrobić. Matko, jak jej to wyjaśnić. Chociaż może się mylę, może tylko podsłuchała jakąś rozmowę… Tylko, nikt oprócz mnie o tym nie wiedział.

- Nic nie podsłuchałam! – krzyknęłam urażona oskarżeniem. Tatuś spojrzał na mnie, zmarszczył brwi i westchnął po raz kolejny tego samego dnia.

- No właśnie o to chodzi, Nym! – zaczął przechadzać się po jaskini. – To co właśnie usłyszałaś, nie zostało przeze mnie wypowiedziane. To były moje myśli, Szkrabie, nie moje słowa.

- Myśli? A to nie powinnam ich słyszeć? – Emocjonalny rollercoaster w moim umyśle nie miał końca. Co to wszystko znaczyło. Czułam, że mój mózg wchłonął już zbyt dużo informacji jak na jeden dzień.

- Nie, Nym, nie powinnaś. A może bardziej… nie wszyscy je słyszą. – zatrzymał się na chwile, odpowiedział na moje pytanie i zaczął krążyć dalej. Musimy ją nauczyć jak to opanować.

- Ale te słowa same wpadają mi do głowy! – wstałam z posłania i podeszłam do taty. – Na przykład Teo non stop myśli o szyszkach i kocimiętce! A teraz na przykład o swoim ogonie, który tak zawzięcie gryzie… A ty! A ty chcesz mnie nauczyć opanować tą moc, tylko że ja nic nie robię, żeby to słyszeć!

- Nie martw się, Nymeria. Coś wymyślimy, na pewno. – uśmiechnął się do mnie ciepło, jakby wszystko nagle stało się jasne. Wiedziałam, że dla niego już było, tylko że ja nadal nic nie rozumiałam. – Sam mam podobną moc, jestem pewny, że Twoja działa tak samo.

- Też słyszysz te szmery cały czas!? – spytałam z ekscytacją, że nie jestem w tym sama. W końcu ktoś, kto mi z tym pomoże. Z tego co opowiadał mi Teoś, przez większość czasu panuje w lesie cisza. Słyszy tylko śpiew ptaków i zwierzynę w oddali, ale żadnych szmerów oprócz odległego szumu morze nie wyczuwa. Myślałam, że to po prostu moje uszy jeszcze nie działały prawidłowo…

- Szmery? – zdziwił się basior, co sprawiło, że mój entuzjazm od razu zmalał.

- W sumie to pewnie tylko las… wiesz ostatnio tak wietrznie na dworze. – widząc jego reakcje wolałam wycofać się ze swoich słów. Nie chciałam, żeby inni się mnie bali… albo trzymali się ode mnie z daleka, bo nie mogłam kontrolować swojej mocy.

- Dobrze, Nym. Postaraj się proszę nie wchodzić nikomu do głowy, okey? A tym bardziej rozpowiadać o tym co usłyszałaś.

- Dobrze, tato. – powiedziałam ze skruchą. Basior odszedł ode mnie i skierował się w stronę wyjścia z jaskini.

- Muszę znaleźć waszą mamę, za długo jej nie ma. Za chwilę wyśle do was wujka Pakiego, ale proszę was… bądźcie grzeczni. – popatrzył na naszą dwójkę. Razem z bratem, który ponownie ocknął się z zabawy kiwnęliśmy potwierdzająco głowami, dając tacie do zrozumienia, że będziemy grzeczni.

- Nie podpal nic Nym. – rzucił jeszcze przed wyjściem, a mój pysk na te słowa aż się skrzywił z nagłej złości. Nie rób tak… Uważaj, Nym. Inaczej, Nym. Źle to robisz, Nym. Nie zrań brata, Nym.

Zawsze tylko Nie, nie tak i źle. Czy naprawdę wszystko robiłam nie tak jak potrzeba? Teo wydawał się przy mnie idealnym dzieckiem, a przecież nigdy się nie słuchał i robił głupoty.

Nagle do głowy przyszła mi niepoprawna myśl. Dotąd zawsze słuchałam się rodziców a przyniosło mi to tylko więcej zakazów i nakazów. Spojrzałam na zajętego sobą brata i starając się nie zwracać jego uwagi, wyszłam z jaskini. Na pewno zaraz do niego przyjdzie wujek, więc nie miałam się o co martwić. Gdy tylko znalazłam się na zewnątrz, skierowałam się w stronę lasu i znanej mi już Polany Życia.

CDN