wtorek, 12 stycznia 2021

Od Yira CD. Pakiego - "Projekt Różowego Słońca" cz. 15

Mijały kolejne dni, podczas których Yir odzyskiwał siły pod opieką swojego przyjaciela Paketenshiki. Jak się szybko okazało, moc Zuvy była w stanie uleczyć ciało, jednak mięśnie wciąż pozostały zmęczone i wymagały dokładnej opieki. Zioła, świeże jedzenie, miękkie posłanie, wszystko to pomagało, jednak zanim trójka towarzyszy będzie mogła ruszyć dalej pozostało sporo czasu. I o ile Myuu.2 znikał gdzieś na długie godziny robiąc Bóg wie co, tak dla dwójki wilków całe to czekanie stało się praktycznie monotonne.

– Lekarzu, ulecz samego siebie – wychrapał pomocnik medyka, pozwalając rudzielcowi wetrzeć w swoją skórę specjalnie przygotowaną maść z ziół. – Najlepiej cudzymi łapami.

Wychowanek lisów nie zareagował, skupiając się tylko na wykonaniu zadania. Yir wiedział, z czego składała się maść, przecież sam polecił rudemu poszukać świeżych liści brzozy oraz kilku innych, doskonałych na zmęczenie mięśni składników. Wyjaśnienie Pakiemu, w jaki sposób przygotować lekarstwo wykorzystało wiele sił i stanowiło niezwykle trudną czynność w obecnym stanie ducha oraz ciała, jednak efekty były szybko odczuwalne. Były trup dziękował siłom wyższym, że z całej watahy do towarzystwa trafił mu się akurat Paketenshika. Cichy, zadający niewiele pytań Paketenshika, który dnie spędzał na troskliwej opiece nad partnerem podróży, a nocami wtulał się w atramentowe futro, nieraz nucąc dosyć głośno przeróżne piosenki, jakie znał. Gitara, przyniesiona przez Zuvę jeszcze tego samego dnia, gdy zrównali laboratorium z ziemią (a raczej tej dziwaczny, przerażający kot je zrównał), jak na razie stała zapomniana pod drzewem, okazjonalnie tylko ocierana z brudu i wilgoci.

Bycie zależnym od innych przynosiło dziwny dyskomfort. Ciemny basior nie mógł sam znaleźć pożywienia, zmuszał się do spokojnego leżenia kiedy Paks wykonywał rutynowe czynności potrzebne do szybszego powrotu do formy. Dziwnie było być obchodzonym, kiedy to ty zawsze obchodziłeś innych. Aż za dziwnie. Z każdym mijającym dniem Yir czuł narastającą w środku irytację podsycaną bezsilnością niczym ogień benzyną. Już niedługo miał nastąpić wybuch. Ciekawe, kto zostanie jego ofiarą, choć odpowiedź była dosyć oczywista.

– Zimna krawędź naczynia, nie naznaczona twoimi ustami. Puste, napełnione łzami. – Nuda zmuszała kuracjusza do znalezienia na siłę zajęcia. Jednym z niewielu możliwych, za to w miarę ciekawych i rozwijających, stało się wymyślanie wierszy. Z jakiegoś powodu te jednak nigdy nie miały pozytywnego brzmienia. Przypominały porzuconą lalkę, zapomnianą w ruinach kiedyś często uczęszczanego budynku. – Błagam cię o jeden łyk, by ukoić serce. Opierasz się paniką, jakby to cierń był.

– Yir, oszczędzaj siły – przerwał leżący niedaleko Paketenshika. – Poza tym ten wiersz to bagno. Nie umiesz w poezję. – Po tej kąśliwej uwadze wrócił do oprawiania królika, by go później usmażyć i zjeść na gorąco. W jego przypadku walczenie z nudą to było przede wszystkim gotowanie. Atramentowy mu zazdrościł.

– Nie głowa mnie boli – zaprotestował basior. Więcej się nie odezwał.

To nie fair! Dlaczego musiał leżeć w miejscu jak jakaś porzucona szmatka? Czemu nie wolno mu było się podnieść? Przespacerować? Chociażby porozmawiać, do cholery! Cały czas tylko "oszczędzaj siły", "oszczędzaj siły". Dosyć tego oszczędzania sił! Ile można? Czuł się wystarczająco silny. Czuł się wystarczająco silny, żeby otworzyć portal. Portal do innego wymiaru, z którego z łatwością mógł wyciągnąć kilka potężnych dusz. Żeby zasiać trochę zamętu. Ciutkę zniszczenia. W formie zemsty za to niefortunne, całkowicie niepotrzebne unieruchomienie. Tak, to był świetny plan. Byleby tego całego Zuvy nie było nigdzie w pobliżu. Kot zapewne był jedyną istotą, jaka mogła zamknąć portale amuletu bez wykorzystywania pentagramu.

Okazja pojawiła się dość szybko, co wcale nie było zadziwiające. Myuu.2 i tak na większą część dnia znikał gdzieś między drzewami albo w powietrze, zajmując się własnymi sprawami. Pomocnik medyka cały czas czuł niepokój, widząc lewitującego kota, więc zdecydowanie cieszył się na jego nieobecność. Koiła nerwy, była o wiele przyjemniejsza niż nawet sam jego cień. Zapach. Ten znienawidzony, przeszywający wzrok niebieskich oczu. Brak obecności tego wybryku natury wydawał się w tym momencie skrawkiem nieba, łaskawie opuszczonym na cierpiącego, zapomnianego przez litość i miłosierdzie wilka.

Paki nie zwrócił uwagi, kiedy granatowy basior zaczął coś mruczeć pod nosem. To była jedyna rzecz, jakiej (jeszcze) nie zakazał, teraz tak niezwykle użyteczna. Yir mógł na spokojnie recytować formułę potrzebną do otworzenia portalu. Wreszcie jakieś zajęcie! Wreszcie coś się dzieje! Wreszcie pokaże temu rudemu pacanowi, że ma wystarczająco sił, ma ich nawet więcej i wcale nie potrzebuje cudzej pomocy! Oj, nie mógł się doczekać, kiedy tylko zobaczy minę rudzielca. W jego umyśle był to tak piękny widok. Udowodni siebie. A Paki będzie płaszczyć się przed nim, przepraszając, błagając o wybaczenie, że tak omylnie ocenił samopoczucie przyjaciela.

Gdyby oczy byłego trupa były jakkolwiek widoczne pod grubą warstwą czarnych włosów, ich zmiana koloru na intensywnie czerwone zapewne zwróciłaby uwagę. Jednak one pozostały ukryte. Tak samo ukryty był pentagram na brązowym kominie, schowany między łapami, pod szyją. Obrócenie się gwiazdy dwoma czubkami do góry nie zostało zauważone. Formuła wciąż trwała, powoli coraz głośniejsza, aż w końcu wychowanek lisów podniósł głowę znad oprawianego królika.

– Prosiłem cię, żebyś wypoczywał... Yir?

Podniósł się. Dopiero teraz zauważył. Za późno, o wiele za późno. Nie miał szans tego powstrzymać. Mógł tylko oglądać, jak dookoła pojawiają się portale w kształcie pentagramów, z których wychodziły przerażające z wyglądu i głosu dusze. Choć bliżej im było do demonów. A pośrodku tego wszystkiego stał, w pełni potęgi, nie kto inny niż Yir. Wściekły Yir. Niedoceniony Yir. Yir z inkarnacją śmierci na ustach.

<Paki?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz