czwartek, 28 stycznia 2021

Od Szkła - „Gerania, czyli wspomnienia zamknięte w przeszłości” (Opowiadanie konkursowe)

[Korekta 24.05.2023]


Kto opowiedział mi tę historię? Skąd sam ją zasłyszał? Czy to wspomnienie, czy to beztroski sen, czy to tylko złudzenie...? Jakoś nie mogę sobie przypomnieć. A może dziwna wizja nie była tworem historii, rozpamiętywanej przez pokolenia naszych przodków, a tylko mojej, bujnej wyobraźni.
Z początku tak właśnie próbowałem to tłumaczyć. Gdy jednak, pchnięty przeczuciem, czy też dokładniej, podyktowaną przyzwyczajeniem próbą zajęcia stanowiska w kolejnej sprawie, pewnego mroźnego wieczoru udałem się do jaskini wojskowej i zacząwszy przeglądać stareńkie dokumenty natknąłem się w nich na z jakiegoś powodu znajome imiona, których przecież nie mogłem usłyszeć nigdy wcześniej, nagle straciłem całą pewność.
Ostatecznie, cała opowieść wydawała mi się tylko jedną z baśni, które, znane od maleńkości, w jakiś sposób zakorzeniają się z czasem w zbiorowej świadomości i na przekór czasowi przekazywane są dalej, z ust do ust.
Może właśnie dlatego nie potrafiłem pozbyć się nawiedzających mnie tej nocy obrazów. W swojej własnej głowie widząc je wyraźnie, scena po scenie, wyjąłem ze skrytki jedną z jeszcze czystych kartek, wziąłem do łapy jedno z piór, i nie bacząc na późną porę, zacząłem pisać.
To było bardzo dawno temu. Mówiąc to, mam na myśli nic ponad „Naprawdę bardzo dawno temu”.

Rok 2012 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia*.
Choć nastała już szara, wieczorna godzina, ziemia nagrzana przez cały dzień męczącego upału wydzielała ciepło, jak prawdziwa, żywa matka, tuląca do siebie spragnione miłości dzieci. Takie namacalne wspomnienie sierpniowego dnia działało niczym łyk miodu w spragnionym gardle i ofiarowywało szykującym się do snu zwierzętom zapowiedź nadchodzącej nocy i odpoczynku w ramionach marzeń.
Każdy jeleń pasący się na łące, każdy zając skaczący po trawie, mrówki całą drużyną drepczące po piasku, wszyscy oni zdawali się być jej potomstwem, od zawsze i na zawsze. Nawet zmieniające się gwałtownie pory roku nie przypominały im o nieuchronnym upływie lat.
Ponad lasem, ogarnianym co i rusz przez pchnięcia coraz mocniejszego wiatru, unosiło się ciche popiskiwanie. Początkowo przerywało wieczorny bezgłos, z czasem zaczęło niknąć wśród silnego szumu kołyszących się gałęzi sosen, świadczącego o nadchodzącej powoli burzy.
Wadera o czarnej, choć nieco zbrązowiałej od słońca sierści, leżała na boku, łokciami opierając się o podłoże i przyglądając szóstce szczeniąt podczołgujących się w kierunku jej brzucha. Na tej samotnej ziemi, z której ostatnie, samotne wilki znikły już lata wcześniej, nigdy więcej nie miała pozostać samotna.
Tak naprawdę była samotna odkąd tu zamieszkała, od lat prawie nie wychylając nosa poza swoją połać ziemi. Nawet jej najwierniejsza przyjaciółka i jedyna wilcza współmieszkanka, a na imię było jej Kreska, odeszła przed przeszło rokiem, by żyć wraz z innymi wilkami, gdzieś, gdzie jednostką mogło zaopiekować się stado.
Lecz oto szóstka nowonarodzonych szczeniąt: one również były dziećmi tej ziemi, gotowe by żyć tutaj i założyć prawdziwą watahę. Wychudzona wilczyca otuliła je swoim chudym ogonem.

Tymczasem na Polach nie działo się nic nadzwyczajnego i nie było innych walk i potyczek jak te, które się odprawiały tam zwykle, a o których wiedziały tylko orły, jastrzębie, kruki i zwierz polny.
Czas nikogo nie pytał o pozwolenie, po prostu płynął. Płynął i zabierał ze sobą coraz to nowe wspomnienia. Nadchodziła jesień. Jeszcze trójka kilkunastotygodniowych wilcząt bawiła się w blednącym wraz ze słońcem cieniu drzew. Słodkawa woń roznosiła się po polanie.
Pod wieczór czarna waderka przydreptała do jaskini i usiadła w wejściu, wznosząc oczka do nieba i nucąc coś pod nosem. Wpatrywała się w słońce zachodzące pomiędzy drzewami. Wspominała matkę, która jeszcze przed kilkoma dniami lizała ich swoim ciepłym językiem.
- Chciałabym nie zasnąć nigdy.
Pokasływanie brata pomieszało jej szczenięce myśli. Już miała krzyknąć, by go uciszyć, ale gdy tylko podniosła główkę, jej wzrok mimo woli podążył za trójką wilków idących leśną ścieżką. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie pobiec za nimi, ale w ostatniej chwili powstrzymała się, zamiast tego nasłuchując słów donośnej rozmowy, którą prowadzili.
- Dalej na północy nie ma już czego szukać, część była tam i nie zastała ni skrawka ziemi wartego starań. Za dużo ludzi, za mało zwierzyny.
- To co mamy, powinno wystarczyć. Już drugi rok zbieramy się, sporządzamy plany. Należy w końcu spisać i powielić obmyślane w takich bólach Prawo Wszechwatah oraz ustabilizować się w wybranej siedzibie. Zwlekamy zbyt długo, a czas tej ziemi płynie: ziemi znamienitej, lecz w praktyce niezasiedlonej przez wilki.
-  Miejsca tu dużo, a w ostatnich latach zwierząt przybywa tak szybko, że jeśli nie pojawią się nasi, prędzej czy później ziemie te upadną lub zajmą je ludzie. Jeśli żaden przybysz nie zjawi się tutaj w przeciągu roku i nie zdecyduje się ostać razem z rodziną, może ktoś z naszych zgodzi się zająć ten pusty wschód. - Jeden z basiorów zatrzymał się na moment i rozejrzał po jej domu.
Mała Gerania z ciekawością otworzyła pyszczek. Inne wilki w sąsiedztwie? Brzmiało to równie wspaniale, co nieosiągalnie.

Noc zapadła nad pustynią, a z nią nastała godzina duchów.
Wśród iglastych krzewów, ostatniego znamiona życia na wyschniętym po horyzont, piaszczystym gruncie, siedziały dwie istoty. Dziobami układały niebieskie pióra i wpatrywały się w gwiazdy, nieśmiało wyglądające zza jaśniejących na ciemnym niebie chmur.
- Słyszałaś, że wilki chcą wracać na te ziemie?
- Nie słyszałam. A co?
- Sucze syny, ledwie się pojawią, znowu trzeba będzie żyć w strachu o następny dzień. Zeszłoroczna powódź pozbawiła nas połowy terenów łowieckich, a teraz jeszcze to.
- O czym mówisz? - Szare tęczówki spojrzały na niego sennie. - Niech przybywają. My wyżyjemy na pustyni, ale co z resztą? Minie dekada, a bez wilków nie uchowa się tutaj ani jedna sarna.
- Niczego nie rozumiesz, głupia. Przez lata plątało się tu trochę tej swołoczy, ale słowo klucz to właśnie „trochę”. Co najwyżej kilkoro, coś zdechło, coś się stąd wyniosło. Był spokój. Teraz nasze ziemie ma zasiedlić całe stado wybryków natury.
- Zabawnie brzmi to wypowiedziane przez ciebie. - Przymknęła oczy. Kochała go, nawet mimo jego cholerycznego charakteru i temperamentu wściekłego psa. Nawet jeśli zbyt często musiała wybaczać mu pewne rzeczy lub udawać, że jest zbyt tępa, by w pełni do niej dotarły.
Nerwowo wypuścił powietrze z płuc. Ślepia o barwie poszarzałego berberysu zaiskrzyły w ciemności.
- Co sugerujesz?
Westchnęła uspokajająco, chcąc za wszelką cenę uniknąć konfliktu.
- Nie warto się o to kłócić. Zobaczymy jak z nimi postępować, gdy już się pojawią. Słyszałam, że niegdyś żyliśmy z nimi w symbiozie. Teraz właściwie już ani nas, ani ich nie uświadczysz na tej ziemi. Ale życie niekiedy lubi z nas drwić, nie uważasz?
- Zabić to mało - mruknął, zaciskając szpony na twardej od wielu dni upalnych i suchych dni skorupie suchego piachu. - Nie. Jeśli któryś z nas na własne życzenie kiedykolwiek zada się z tymi ssaczymi ścierwami... To ja od siebie życzę mu, żeby musiał czołgać się im pod nogami po kres swoich zapchlonych dni.

Wprawne ucho z daleka już rozeznawało wycie upiorów od wilczego.
Oblizując wargi po pierwszym, większym od kilku dni posiłku, szczenię siedziało pod drzewem, obserwując dziwny spektakl, wirujący wśród koron dębów. Północno-wschodni wiatr wiał sponad północno-wschodnich drzew, od morza niosąc chłodne, rześkie powietrze. Białawe smugi, przypominające parę unoszącą się znad szklanki z gorącą herbatą, bardziej niż żywe istoty, tańczyły po nocnym niebie i krzyczały coś między sobą.
Refleksy barwnego światła tańczyły na jasnych piórach martwej sierpówki. Gerania przekrzywiła główkę, słuchając szumiących rozmów.
- Kim jesteście, duszki? - zapytała  patrząc jak zahipnotyzowana na ich długie, mgliste ogony i smukłe, lisie sylwetki.
- A kim jesteś ty, kruszynko? - jeden z nich przysiadł na ziemi tuż obok niej. Zamiast przeźroczystej mary, dojrzała jego łuskowatą, zieloną skórę i nietoperze skrzydła. Prawie jakby siedziało przy niej prawdziwe, żywe zwierzę.
- Skąd wzięło się tutaj takie samotne szczeniątko? - Teraz miała przed sobą już dwie jaszczurcze zjawy. Jej ślepka zrobiły się wielkie z przerażenia.
- Moja mamusia i rodzeństwo śpią.
- Gdzie śpi twoje rodzeństwo? Przyprowadź ich do nas. - Stworzenia śmiały się, a o tego śmiechu każdy włos z osobna jeżył się na karku małej wilczycy.
- Nie potrafię... Nie mogę ich obudzić - odparła drżącym głosem.
- A ile czasu śpią?
- Tydzień, tydzień śpią już wszyscy. Wcześniej bawiłam się z siostrzyczką.
Jedna ze zjaw podniosła dłoń i dotknęła palcami policzka szczenięcia.
- Biedna dziecinko... Ty też zaśniesz.
- Na długo? - pisnęła Gerania, ale gdy tylko powracała myślami do domu, w którym od wielu dni leżała jej nieruchoma rodzina, odpowiedź nasuwała się sama.
- Choroba postępuje - mruknęła ponuro druga, a pierwsza smętnie pokiwała głową.
- Ale jest na to rada.
W oczach małej istotki zalśniły łzy. O nie, nie chciała spać. Zmarszczyła brwi, jakby podjęła właśnie jakąś ważną decyzję, która miałaby zmienić jej życie. Jak gdyby nie dowiedziała się właśnie, że jej krótki czas na ziemi dobiega końca. Jakby nie próbowała jedynie powstrzymać się od wybuchu z rozpaczy.
- Co z moim rodzeństwem?! - zapytała z całą mocą, na jaką stać było młode gardziołko. - Jak mam ich obudzić?
- Nie obudzą się już, kochanie. - Duch uśmiechnął się. Gerania zadrżała, patrząc w jego wielkie, czarne ślepia i szorstką skórę, majaczące w półmroku. Cofnęła się z przestrachem. Czuła coraz bogatszy zapas wody, napływającej pod powieki.
Nie pamiętała momentu, w którym odwróciła się i zaczęła biec. Gdy obudziła się następnego dnia na swoim legowisku, gdy promienie słoneczne zajrzały w jej ślepia, a nos podrażniła sierść leżącego obok braciszka, w ogóle nie pamiętała już wiele z tamtej nocy. Szczenię obok nadal spało i nie pachniało najlepiej. Gerania pomyślała, że przez ten sen i przez ten bezruch, stało się jakieś mniejsze i chudsze. A może to ona tak szybko rosła. Przez ostatni tydzień prześcignęła już wszystkie swoje śpiące siostrzyczki.
Gdy podniosła się, ziewnęła i trąciła łapą leżące obok ciałko, niewyraźne fragmenty rozmowy sprzed kilku godzin, wolno zaczęły powracać do jej główki.
Choć jej myśli były jeszcze nieskomplikowane, a rozumowanie prostolinijne, z mglistych wspomnień, z cichego poranka i z powietrza wypełniającego płuca, zdołała wyciągnąć swój własny wniosek. A potem wyszła z jaskini, kierując się z powrotem na północny wschód. Mroczna przestrzeń, gdzie przez powykrzywiane gałęzie drzew nie przebijało się nawet światło księżyca, ciągnęła ją do siebie jak po sznurku.
- Duszki! Duszki! - wołała, próbując powstrzymać drżenie głosu. - Jaką radę dla mnie macie?
Dotarła na miejsce, gdzie spodziewała się znów zobaczyć tańczące widma. Skuliła się między odsłoniętymi korzeniami starego dębu i czekała. I czekała. Błyszczące w ciemności ślepka zaczęły się przymykać. Nos węszący w powietrzu stopniowo nieruchomiał. Łapy podwinęły się pod ciało, a głowa spoczęła na ziemi.
Była już blisko snu jej pyszczek zaczął cierpnąć z zimna. Tak nieprzyjemne uczucie sprawiło, że naraz otworzyła zdumione oczy i potoczyła wzrokiem po otulającym ją runie leśnym. Granatowy mech i rosnące wokół paprocie pokrywały lśniące igiełki szronu.
- Wróciłaś, dziecinko. - Wielkie oczy zjawy otworzyły się tuż obok jej policzka. Pozbawione wyrazu i matowe w swojej czerni, wydawały się puste jak dwie, ogromne dziury w czaszce trupa. Gerania wsunęła się jeszcze głębiej pomiędzy korzenie potężnego drzewa, ale popatrzyła na swojego rozmówcę, ignorując ucisk w przełyku.
- Poradźcie mi, co zrobić, bym nie zasnęła!
- Podoba ci się tu? Podoba ci się Skryty Las? Może chcesz zostać jego częścią? A może chcesz żyć tu z nami po kres czasów?
- Dlaczego chcecie mi pomóc? - zapytała waderka, podkulając nogi mocniej pod brzuch, by trochę je ogrzać.
- Coś się tu szykuje. - Zjawa pogładziła ją po policzku. - Dziwna godzina nastała, Geranio. Już niedługo rozpocznie się tu coś niezwykłego, jakiś inny świat. Podwaliny pod ten świat, setki zagubionych duszyczek przygotowują już od dawna.
- Co cię nie zabije, to cię wzmocni... - wymamrotało szczenię.
- Co do pierwszego już wszystko jasne. - Rozmówca Geranii wyciągnął ku niej swoją cienkopalczastą rękę. - Teraz można postarać się o drugie.
- Chcę czekać razem z wami na ten nowy świat.


Na stepie było ciszej niż zwykle. W chwili gdy rozpoczyna się powieść nasza, słońce zachodziło właśnie, a czerwonawe jego promienie rozświecały okolicę pustą zupełnie.
Im dalej na zachód, tym częściej spotykał wilki. Ostatnio, mawiano, szykowały się do zajęcia terenów położonych po wschodniej stronie wielkich gór.
Stojąc pomiędzy falującymi trawami, dosłyszał głosy. Nie miał wątpliwości, że to znowu one, psowate karaluchy, przyszły, by czaić się na ich terytoria.
Zaklął, gdy zwinna nornica zniknęła w podziemnej norze. Znowu przepadło pół godziny cierpliwego oczekiwania.
- Spóźniliście się - mruknął, odwracając się ku nim, gdy tylko zdążył pogodzić się z przerwanym polowaniem. - Jeden basior zamieszkał ostatnio w naszym lesie i sprowadził ze sobą jakieś jeszcze wilczyce.
- Tak mówisz? - Było ich trzech, a każdy dumnie wypinał pierś z zawieszoną na niej, niebieską wstążką.
- Narcyz. Szukajcie go sobie po lesie, ale i tak nic tu już nie ugracie.
Granatowy ptak machnął skrzydłami i wrócił do poszukiwań nory należącej do gryzoni. Basiory tylko popatrzyły po sobie z zastanowieniem i ruszyły dalej, na wschód.
To śmieszne, że nie czuły na sobie niczyjego wzroku.
Gerania przyglądała się im z zaciekawieniem. Niewidzialność była jedną z jej ulubionych umiejętności. Jedną z ulubionych, lecz bez wątpienia nic nie mogło wygrać ze zdolnością pociągania za myślowe sznurki. Czyż nie przyjemnym było widzieć, jak te zabawne, wilcze pionki, stawały na planszy życia dokładnie tam, gdzie chciałaby je zobaczyć?
Postanowiła więc i tym razem zabawić się trochę z tak doniosłymi podróżnikami, urzędnikami podobno jakiejś tam Najwyższej Izby.
- Narcyz? Narcyz? Nie słyszałam! - nuciła, truchtając wokół nich i chichocząc, gdy zwodzeni jej śpiewem, nieświadomie krążyli po opustoszałej części lasu, by ostatecznie nie znaleźć żywej duszy.
- Oszukano nas - warknął jeden z nich. - Las jest pusty jak rok temu. Wracajmy.
- Rublie myślą, że uda im się zawłaszczyć te ziemie na wieczność. Niedoczekanie.
Jak to mówią, co ma wisieć nie utonie. A co ma utonąć, utonie i tak. A mimo to, gdy po godzinie czy dwóch Gerania wybiegła na łąki, mając nadzieję zobaczyć tam owych miłych dostojników, uśmiech jej zrzedł nieco, gdy dostrzegła ich, rozgryzających jakieś znajome kości.
Jak chabry, zwracające ku słońcu swoje chabrowe oblicza, granatowe pióra rozrzucone po łące mrugały do niej spomiędzy wysokich traw. Lekki wiatr nieubłaganie rozwiewał niebieski puch na cztery strony świata.
Ojej... nie chciała. Co też przyszło jej do głowy, by zostać syreną zwodzącą marynarzy, czy chochlikiem namawiającym do zemsty za niewinność.
Zacisnęła zęby, czując wilgoć pod powiekami.
Weź się w garść, Geranio. Zrobiłaś błąd, tragiczny błąd. Nie powtarzaj go więcej!

Zbliżywszy się do skraju wzgórza począł wpatrywać się w step uważnie. W tej chwili wiatr przestał wiać, szelest ustał i zrobiła się cisza zupełna.
Granatowa wilczyca wyciągnęła przed siebie najpierw jedną, potem drugą łapę, otworzyła oczy i przymrużyła je z powrotem, nie chcąc wypalić sobie źrenic silnym światłem wpadającym do jaskini. Podłożyła łapę pod podbródek i westchnęła, jeszcze przez chwilę drzemiąc beztrosko i grzejąc się w świetle wiosennego poranka.
Ach, choć zdążyła do pewnego stopnia przyzwyczaić się do ponadczasowości, która, nawiasem mówiąc, trwała dopiero rok, każdy jej następny dzień powodował przyjemne dreszcze.
W pewnej chwili zastrzygła uchem i ponownie otworzyła jedno oko. Zamglonym od senności wzrokiem dostrzegła postać, stojącą u progu jaskini.
- Co po lesie wiatr niesie, o przeszlachetny Wielki Huku?
- Doprawdy dziwne imię nadali mi ci nowi osadnicy. Tak czy inaczej, wieści, że w naszej watasze urodziła się kolejna trójka szczeniąt. - Basior usiadł naprzeciwko niej. - Narcyz doczekał się wnucząt.
- Ach, wspaniale. - Uśmiechnęła się enigmatycznie. - A ja w związku z tym...
- Niewiele. Po prostu pomyślałem, że żyjąc tak blisko wilków chciałabyś wiedzieć o tym pierwsza.
- Nie tylko wilków, wiesz, że kocham wszystkie duszyczki pałętające się po tej ziemi.
- Zatem wiesz pewnie, że twój pierzasty denat też doczekał się dwójki pogrobowego potomstwa?
- Och, doprawdy. Nie pytałam o to.
- Ależ pytałaś. Nie zrozum mnie źle... Jednak gdyby nie to, co się stało, dziateczki miałyby teraz pełną rodzinę.
- Czyżbyś chciał wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia? - Wilczyca zaśmiała się, odsłaniając rząd białych jak śnieg kłów. - Bardzo niesłusznie. Tak miało być więc tak jest i tyle. Duch nie umiera nigdy.
- Nie żałujesz, że przez twoje głupie zabawy straciła życie niewinna istota?
- Chyba nie będziesz mi tego teraz wypominać? Wiem, wiem, to było nierozsądne. Ale już coś sobie postanowiłam, wiesz? Od teraz będę pomagała wszystkim, którzy lubią popełniać błędy.
- Najpierw sama przestań je popełniać.
- To pierwszy i ostatni raz, obiecuję. - Podniosła łapę jak do przysięgi. Huk westchnął, słabo unosząc kąciki warg, a ona tymczasem zgrabnie zmieniła temat. - I jak będą się zwać te urocze dzieciaczki? Może jeszcze kiedyś o nich usłyszę.
- Córka to Lubora czy Lubomira, jakoś tak. Syna nie pamiętam - odmruknął niezadowolony, jak zawsze, gdy wadera mówiła tym, wwiercającym się w psychikę tonem.
- No, idę o zakład, że szczególnej miłości i tak nie będzie pomiędzy tymi dwoma gatunkami. Wilcze społeczeństwo stało się ostatnimi czasy tak ekspansywne, że gdy rozgości się tu na dobre, nie będzie życzyło sobie towarzystwa rublii. Nikt nie powiedział, że dzieci nie skończą jak ojciec.
- Pożyjemy, zobaczymy.
- A co powiesz mi o innych zwierzątkach? Populacja naszych swojskich, rudziusieńkich wiewióreczek też znowu wzrosła?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Bo siedzisz waść w tym swoim kosmicznym wymiarze, jakbyś zupełnie zapomniał, że masz te tereny pod opieką. Później tylko parami siedzą nad jeziorem, wzdychają, mówią, „Gwiazdka spada!”, a o tobie już nikt nie pamięta. Zwłaszcza że za każdym razem gdy nas odwiedzasz, kryjesz się pod postacią wilka.
- Uważaj, Geranio, by i o tobie kiedyś nie zapomniano.
- Bez obaw, nie lubię się nudzić.
Zapadła cisza.

Wielki Huk w ramach dodatku xD

Odłożyłem pióro, z lekkim skrzywieniem próbując rozruszać drętwiejące palce.  Może to tylko sen, może to tylko złudzenie. A może jakieś odległe wspomnienie, niesione przez pokolenia?
Mroźny wiatr nawiewał do środka jaskini drobiny gęsto padającego śniegu. Zadrżałem, zbierając się do wyjścia. Teraz, gdy historia, która kołatała mi się po głowie tej nocy, została spisana, poczułem coś na kształt abstrakcyjnej ulgi. Jak gdyby niewidzialny ktoś, siedzący tuż obok mnie i przez cały czas opierający się na moim ramieniu, nagle odetchnął głęboko i bezszelestnym krokiem wycofał się do wyjścia.
Zastrzygłem uszami, gdy jakiś szelest na zewnątrz zmusił mnie do odwrócenia się na moment. Ale oprócz wirujących w powietrzu, białych okruchów, ani jeden podejrzany błysk nie mrugnął już do mnie z ciemności.
Uśmiechnąłem się lekko, gdy niezrozumiały niepokój towarzyszący mi tej nocy, podsuwający zmęczonym oczom coraz to dziwniejsze obrazy, w jednej chwili zamienił się w nieprzezwyciężone pragnienie uczciwego snu. Dość szybko udało mi się zapomnieć, że nasz posterunek nie był przystosowany do nocnych zmian.

* W opowiadaniu wykorzystano fragmenty powieści Henryka Sienkiewicza „Ogniem i mieczem”.

I nigdy więcej legend. Z ewentualnymi pretensjami za stracone 10 min życia proszę do Latosi, która, cytuję: „Akurat backstory Geranii to by poczytała” oraz Ciri, która nadepnęła mi na odcisk tekstem o braniu ze mnie przykładu. Bez tych dwóch wiadomości to opko by nie powstało ♡

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz