sobota, 30 czerwca 2018

Podsumowanie czerwca!

Moi Drodzy,
jak co miesiąc, przybywam aby ogłosić podsumowanie ostatnich trzydziestu (ewentualnie plus minus trzydziestu) dni.
Może nie będę narzekać na niską aktywność, bo wydaje mi się, że coś podobnego robiłem już miesiąc temu. Po prostu, ekhem, chrząknę znacząco i będę liczył, że w lipcu będzie ciut lepiej.
Tak więc nadchodzimy z podsumowaniem, a nie ma tego dużo. Tak więc z radością oznajmiam, że wszyscy, którzy w tym miesiącu napisali choć jedno opowiadanie, znajdują się teraz na naszym podium.

Miejsce pierwsze zajęło wspólnie nasze super-duo, Kuraha i Wrotycz, obaj napisawszy 3 opowiadania.
Drugie miejsce zajął Haruhiko z 2 opowiadaniami.
Na trzecim miejscu plasują się Palette i Conquest, każde bowiem napisało po 1 opowiadaniu.

I to tyle. Niedużo tego, trzeba przyznać. Choć dziesięć opowiadań to w sumie jak jedno opowiadanie na trzy dni... może nie ma co narzekać... ekhem...

Jeszcze miejsca, które zajęli towarzysze występujący w naszych opowiadaniach w tym miesiącu.
Pierwsze miejsce zajął Mundurek, ponieważ został wspomniany w 4 opowiadaniach.
Drugie miejsce zajął Shino - usłyszeliśmy o nim w dwóch opowiadaniach.
Trzecie miejsce uzyskuje Goth, ponieważ wystąpił w jednym opowiadaniu.

Proszę o zgłoszenie się wszystkich osób, które zajęły miejsca na podium z informacją, do jakich umiejętności mam przyporządkować punkciki.

                                                                            Wasz samiec alfa,
                                                                                Oleander

Od Wrotycza CD Kurahy - "Liga Beżowej Ziemi"

- No witam! - jeden z trójki idących nieopodal nas wilków z szerokim uśmiechem na pysku energicznie zrównał z nami kroku, ocierając się łopatką o mój bok. Zmarszczyłem brwi i napiąłem mięśnie, reagując na tego żwawego wesołka. Potem uśmiechnąłem się odruchowo, spoglądając w jego stronę. Był grafitowoszary, a na jego grzbiecie dało się dostrzec kilka jaśniejszych pasków podszerstka, który pod wpływem ruchów dobrze zbudowanych mięśni basiora zdawał się mienić w słońcu.
- Witam, witam - rzuciłem, zaczynając podświadomie stawiać bardziej dynamiczne kroki. Nie były one jednak przyjazną odpowiedzią na entuzjazm nowo poznanego, a raczej jakimś samoczynnym mechanizmem obronnym.
- Wy też do wojska, widzę? - zaczął bez ogródek - no to ładnie, bo wyglądacie mi na porządnych typów. Nie to co tamte delikatnisie.
- A ty? Kim jesteś? - zmierzyłem go nie do końca zadowolonym spojrzeniem. Wilk wyprostował się i uzbroił w przekonujący uśmieszek.
-  Urelus, pochodzę z zachodnich granic terenów NIKL'u.
- My bardziej z północy - odmruknąłem.
- I ze wschodu - dodał równie niechętnie Kuraha, idąc z boku ze wzrokiem wbitym w przestrzeń przed sobą.
- Wy? - wyjrzałem zza grzbietu nowo poznanego wilka, patrząc na dwa idące razem z nim basiory.
- Też z zachodu - pokiwał głową jeden z nich.
- Aha, spoko - odsunąłem się o krok od wilków i jednocześnie zbliżyłem do Kurahy, na sekundę kładąc uszy po sobie. Czułem, że rozmowa nie będzie zbytnio interesująca, toteż postanowiłem spróbować jak najszybciej wycofać się wraz z towarzyszem i znaleźć spokojne miejsce, w którym moglibyśmy przenocować.
- Patrzcie tutaj! - jeden z idących za nami basiorów wskazał przestronne miejsce w krzakach, które mogło zająć kilka wilków. Zacisnąłem zęby, w duchu wyrzucając sobie brak przytomności umysłu i żałując, że nie zająłem go pierwszy i nie wyprosiłem reszty bodaj delikatnymi sygnałami, które mogliby nieświadomie załapać. Teraz przecież nie będziemy się z nimi tłukli o miejsce.
Już zrobiłem kilka kroków w przód i zacząłem rozglądać się za czymś nieco oddalonym, gdzie ryzyko konfliktu z innymi żołnierzami byłoby jak najmniejsze.
- A wy idziecie? - nagle zawołał za nami Urelus. Wymieniłem z Kurahą trochę zmęczone spojrzenia. Przez moment czekałem na jego reakcję. Wreszcie wilk westchnął głęboko i kiwnął głową w stronę pytającego.
- Zmieścimy się wszyscy razem - nasz nowy, wesoły znajomy umościł się w jakimś dołku, zajmując przy tym sporo miejsca. Pozostała dwójka położyła się nieco dalej, każdy uważnie pilnując przestrzeni wokół siebie. Potoczyłem po nich pobieżnym spojrzeniem, z niezadowoleniem zorientowawszy się, że dla Kurahy i dla mnie pozostawiono za mało miejsca. Zastawszy taką, a nie inną sytuację, położyłem się szybko obok Urelusa, niby przypadkiem naciskając całym ciężarem swoich żeber na jedną z jego łap, ignorując nieprzyjemne uczucie bólu, które sprawiała koścista kończyna wbita w mój bok. Odsunął ją, jak przypuszczałem, natychmiast, nie dając żadnej odpowiedzi. Rozluźniłem napięte wcześniej mięśnie, natychmiast przyjmując jego ostatnie działanie za uprzejmość, a wcześniejszy brak ogłady za zwykłe przeoczenie lub zamyślenie. Przez krótką chwilę żałując nawet swojej, tak stanowczej reakcji. Chwilę później jednak wahanie przeszło, przemyślałem bowiem wszystkie "za" i "przeciw" i doszedłem do wniosku, że w grupie silnych wilków, jakimi bez wątpienia byli wszyscy kandydaci, którzy nie odpadli na poprzednim etapie selekcji, lepiej łagodnie okazać jak najwięcej ze swojej wewnętrznej siły, póki nikt nie zmusi mnie do tego w bardziej bezpośredni sposób. Na tym nikt przecież nie ucierpi, a ja najwyżej zyskam szacunek co śmielszych basiorów.
- Można poznać imię? - zagadnąłem jednego z basiorów leżących obok, na co on przytaknął ze zmęczeniem i odrzekł, maskując ukryte gdzieś w głosie westchnienie:
- Loks.
- Ach tak - zmieszany, położyłem uszy po sobie.
- A ja mogę? - dodał po chwili, dobrodusznie się uśmiechając.
- Wrotycz - odrzekłem równie krótko, po czym przeciągnąłem się mimowolnie. Basior odwrócił się i popatrzył na leżącego nieopodal, trzeciego basiora, którego poznaliśmy dzisiaj i który najwyraźniej już przysypiał. Podejrzewałem, że obaj byli już zupełnie wyczerpani podróżą, którą również zapewne przebyli dzisiaj. Dlatego też nie dopytywałem o nic więcej. Położyłem się, zachowując spory odstęp od naszych trzech towarzyszy. Kuraha najwyraźniej nie był zbyt zainteresowany tymi wilkami, ułożył się bowiem również jak najdalej od nich i próbował już zasnąć. Poszedłem jego śladem.
Nazajutrz wszyscy zebrali się na łące, na której wczoraj odbył się wybór najbardziej obiecujących kandydatów. Ponieważ pozostali ustawili się w dokładnie tej samej co wczoraj kolejności, Kuraha i ja ponownie udaliśmy się na sam koniec ogonka i postanowiliśmy czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
- Teraz, moje urocze szczenięta, rozpoczniemy serię kilku prób, którym zostanie poddane każde z was - ogłosił z lekkim uśmiechem szef. Nie wnikałem w sens tych dziwnych określeń, choć już wcześniej zauważyłem, że choć do udziału w szkoleniu teoretycznie mogły zgłaszać się wilki w każdym wieku, większość z nas była wyraźnie młodsza od szefa, który sam bynajmniej stary nie był - podzielicie się na trzy grupy - kontynuował - jedną poprowadzę ja, a dwie moi pomocnicy - tu wskazał na dwa basiory stojące nieopodal - w tych składach będziecie poddawani próbom. Pierwsza dziesiątka za mną - rzucił jeszcze i zaczął oddalać się prężnym krokiem. Do ostatniej dziesiątki, w której staliśmy, poszedł jeden z jego zastępców, po czym zakomenderował:
- W szeregu nad rzekę! - po czym ruszył przed siebie. Cała grupa posłusznie podreptała za nim.
Próba wody miała wykazać, które wilki przepłyną z jednego brzegu na drugi, mieszcząc się w czasie. Zadanie było banalne, wykonałem je więc w mgnieniu oka, podczas gdy moja uśmiechnięta od ucha do ucha dusza przywoływała w pamięci wszystkie te dni, które spędziłem na pływaniu z prądem i pod prąd, na powierzchni i pod lodem w rzece na terenach WSC. Tylko trzem z kandydatów nie udało się to zadanie, za co otrzymali jakieś minusowe punkty, czy jak nazwał to wilk przeprowadzający "sprawdzian". Próba szybkości polegała na przebiegnięciu niedługiego dystansu, jak poprzednio mieszcząc się w czasie ustalonym odgórnie. Tak jak wcześniej z zadaniem poradziła sobie większość wilków. Ostatnia próba polegała na pokonaniu kilku przeszkód, przeskoczeniu jakiegoś wielkiego głazu, przejściu po przewróconym drzewie. I tyle. Nawet nie bardzo się zmęczyłem.
Postanowiłem przyjrzeć się jeszcze pozostałym kandydatom i z niemałym zdziwieniem zobaczyłem, że wielu nich wyglądało na wyczerpanych. Po odczytaniu wyników przekonałem się, że sposób wybierania najlepszych wilków rzeczywiście jest miarodajny, bowiem większość wilków, które były najbardziej zmęczone, jednocześnie osiągnęły najniższe wyniki w próbach.
Takim sposobem odpadła kolejna dziesiątka, a pozostałe dwadzieścia wilków miało zostać poddane ostatecznemu egzaminowi, na który składały się: taktyka i walka. W tej szczęśliwej dwudziestce byliśmy i Kuraha, i ja, i nasi trzej znajomi.
W części sprawdzającej myślenie strategiczne, każdemu z nas zadano cztery, trudne pytania. Odpadło pięć wilków, które poradziły sobie z nimi najsłabiej. I... nie byłem to ja.
Powiem szczerze, że najbardziej bałem się właśnie pytań, które mieliśmy usłyszeć. I dopiero gdy nie usłyszałem swojego imienia podczas wyczytywania basiorów, które nie zdały tego sprawdzianu, poczułem, że naprawdę mam spore szanse. Co zostało? Tylko walka z przeciwnikami, czyli to, w czym od dziecka byłem, nie chwaląc się, dość dobry. Mimo wszystko ten moment był jednym z trudniejszych tego dnia. Serducho tłukło się w piersi, a oszołomiony rozum nie wiedział, czy może już skakać z radości.
- Teraz naprawdę pokażecie, kto z was zasługuje na wstąpienie w szeregi elity, a kto powinien wrócić do domu i polować na żaby - zapowiedział szef głosem, w którym z łatwością można było wyczuć zadowolenie ze swojej błyskotliwej wypowiedzi - ustawiacie się czwórkami. Każdy z was będzie walczył z trzema innymi wilkami. Odpadnie pięciu, którzy przegrają najwięcej walk. Moi pomocnicy i ja będziemy was obserwować.
Wymieniwszy szybkie spojrzenia z Kurahą, rozeszliśmy się do przeciwnych krańców całego tego zbiegowiska, oby dalej od siebie. Żaden z nas nie miał bowiem ochoty walczyć z przyjacielem.
Los chciał, że znalazłem się w tej samej czwórce, co Urelus. Tym razem nie wyglądał aż tak przyjaźnie, od razu wyczułem, że walka z nim może nie być łatwa. Tłumiąc w sobie niepokój, stanąłem do próby sił, najpierw z pozostałymi wilkami z czwórki. Zauważyłem, że, choć chciałem starcie z nim mieć już za sobą i cały czas próbowałem ustawić się niedaleko niego, on usilnie unikał nawet kontaktu wzrokowego. Wyczuwałem jego lęk i wzburzenie.
Nasza walka była ostatnią w czwórce. Moje obawy również nie okazały się bezzasadne, basior próbował wygrać sprytem. Podstawianie nóg i próby zmylenia mnie nie dały jednak najwyraźniej zamierzonych efektów, ponieważ koniec końców to nie moje, lecz jego mięśnie uginały się pod naporem przeciwnika.
Byłem w ferworze walki, z zakrwawionym policzkiem i kilkoma rozcięciami na tułowiu, gdy nagle usłyszałem donośny głos jednego z pomocników szefa.
- Nierozstrzygnięte! - dopiero po chwili rozluźniłem uścisk szczęki i z głębokim wydechem wypuściłem skórę rywala z pyska. Nierozstrzygnięte? Jakim cudem? Byłem pewny, że mogę to wygrać! Jeszcze chwila, na pewno położył bym go na łopatki.
- To koniec? - zapytałem sędziego pojedynku.
- Prędzej byście się pozabijali, trzeba było to przerwać - burknął i poszedł w swoją stronę. Pod koniec szef ogłosił jeszcze, że dokładne wyniki poznamy przed wieczorem, po dokonaniu ewentualnych poprawek i przedyskutowaniu wątpliwości przez jego pomocników i niego samego. Tymczasem mieliśmy zająć się sobą i nieco odpocząć.
Wtedy też, czy to pod wpływem odprężenia się przez aktywność na świeżym powietrzu, czy to przez radość z dotychczasowych wyników, podjąłem decyzję, z którą wstrzymywałem się przez cały poprzedni dzień. Podszedłem do Kurahy, który usiadł na trawie i nieco smętnie patrzył w niebo, potrzebując najwyraźniej chwili oddechu po zaciętej walce i stanąłem obok niego.
- Jak ci poszło? - zapytałem cicho. Ten tylko wzruszył ramionami, opuszczając głowę i na chwilę zaciskając powieki.
- Zobaczymy, jak ogłoszą wyniki - powiedział ciut pogodniej, po kilku sekundach zastanowienia - teraz wiele zależy od tego, jak poszło innym.
- Doszliśmy aż tutaj, czy to nie powód, by być dobrej myśli...? - uśmiechnąłem się lekko, siadając obok wilka - na pewno nasza sytuacja w tej piętnastce jest klarowniejsza, niż była w tej czterdziestce na początku.
- A czy to, że jedna trzecia z grupy, którą tu widzisz jeszcze dziś wieczorem przeżyje pewnie jeden z największych zawodów swojego życia nie sprawia, że powinniśmy przygotować się na najgorsze? - basior słabo odwzajemnił uśmiech.
- Być może - przytaknąłem, starając się mówić jak najspokojniej - ale nie widzę powodu, dla którego akurat nam miałoby się nie udać. Nie sądzę, by oni wszyscy ćwiczyli od dzieciństwa - lekko mrużąc oczy popatrzyłem za zebranymi wokół wilkami, które jeszcze nie zdążyły wyjść z placu ćwiczeń, jakby każdego chcąc przejrzeć na wylot. Równocześnie dostrzegłem zmierzających ku nam Loksa i Urelusa.
- Witam ponownie - zawołał ten ostatni wesoło, będąc już przy nas - trzy na cztery walki wygrane, czy to nie niezły wynik? - gdyby mógł, pewnie zatarł by rączki z radości. Kuraha popatrzył na niego bezemocjonalnie.
- Zremisowaliśmy - wytłumaczyłem mimochodem. Kuraha uśmiechnął się lekko. Miałem wrażenie, że też nie polubił Urelusa. A nawet, jeśli było to tylko wrażenie, mi w nim coś od początku nie pasowało.
- A gdzie wasz trzeci towarzysz? - zapytał Kuraha - nie jest z wami?
- Odpadł na etapie pytań taktycznych - pokręcił głową Urelus. Rzeczywiście, dopiero w tamtej chwili dostrzegłem brak tego trzeciego.
Długo nie porozmawialiśmy, zaraz po nadejściu dwóch wilków, Kuraha i ja przypadkiem rozeszliśmy się jeden w jedną, drugi w drugą stronę usprawiedliwiając się brakiem czasu, ponownie zostawiając Loksa i Urelusa samych.
Korzystając z chwili na odsapnięcie, postanowiłem obejrzeć dokładnie całą siedzibę NIKL'u i być może nawiązać jakieś kontakty społeczne. Podejrzewałem, że jeśli nawet dziś wróciłbym do domu, taka wiedza może przydać mi się w przyszłości.
Przeszedłem się między budynkami, zdążyłem już nawet trochę znudzić i jakoś przypadkowo pierwszym, konkretnym miejscem do którego zawiodły mnie puszczone na samopas nogi, była łączka, przez którą przechodziliśmy idąc na miejsce zbiórki w jednym z budynków urzędowych. Dokładniej łączka, na której siedziały wcześniej owe wielkomiejskie panny piorące ścierki w kałuży. Nadal tam były. Siedziały teraz pod drzewem i rozmawiały.
- Dobry wieczór - ukłoniłem się, przyłapując się na bezzasadności moich słów. W sumie po co w ogóle do nich podszedłem?
- Bardzo dobry! - krzyknęła wadera, która wcześniej wskazała nam drogę do naszego celu - wszyscy, którzy nie przeszli prób już sobie poszli, więc pewnie mam przed sobą wybrańca?
- Jeszcze nie wiem - przerwałem spokojnie - ostatnie wyniki poznamy dopiero pod wieczór. Na razie wszystko jest możliwe.
- Ach, trzeba wierzyć w szczęście - zaśmiała się trochę nazbyt entuzjastycznie. Zmarszczyłem jedną brew - a gdzie kolega? Nie przeszedł?
- Jest, jest - zaprzeczyłem.
- O, to widzę, że jakaś porządna wataha was tu przysłała - odezwała się druga, nieco pulchniejsza wilczyca o mniej dźwięcznym głosie.
- Zgadza się - znów skłoniłem się lekko - Wataha Srebrnego Chabra. To niewielka społeczność, na wschodzie...
- To ci gościnni! - zaśmiała się znów pierwsza wadera.
- I ci, u których mamy dużo interwencji - szturchnęła ją druga.
- A skąd o tym... - zdumiałem się.
- Ona ma ojca w urzędzie, to o takich rzeczach wie - odparła wilczyca o bardziej słusznej wadze.
- Tak - zachichotała pierwsza - a co do reszty... my tutaj wiele rzeczy wiemy, bo wszędzie blisko. To jakiś wysłannik, to poseł co chwila z innej watahy, to i podpytać zawsze można.
- Ach tak - nerwowo zerknąłem na słońce zbliżające się do horyzontu - no cóż, bardzo nam miło. Pozwolicie, że będę się zbierać. Robi się późno, zaraz pewnie dowiem się, czy mam się tu rozgościć.
- Do zobaczenia - powiedziała słodko szczuplutka śmieszka. Jej towarzyszka również uśmiechnęła się i skinęła głową na pożegnanie.
Czym prędzej udałem się na miejsce zbiórki, mając nadzieję, że wyniki nie zostały jeszcze ogłoszone. Gdy jednak się tam znalazłem, zobaczyłem, że wilki nie stoją już w szeregu, a dwóch, czy trzech w ogóle nie doliczyłem się na placu. Czy to możliwe, że się spóźniłem?
Stojący nieopodal Loks powitał mnie entuzjastycznie, mówiąc:
- Dostałeś się! Ja też się dostałem! - niemal krzyknął, truchtając w moją stronę - świetnie, będziemy w jednym zespole!
- No, powiedzmy - rozejrzałem się wokół - a Urelus?
- On też będzie, poszedł na chwilę do zabudowań. Może ma tam jakichś znajomych, albo coś...
- Świetnie, świetnie - przytaknąłem, chociaż wolałbym chyba, aby tego akurat wilka nie było wśród nas.
- Jutro rano zaczynamy - powiadomił mnie jeszcze Loks.
Co natomiast z Kurahą? Jego również nie zauważyłem wśród basiorów na placu.

< Druhu? >

środa, 27 czerwca 2018

Od Kurahy CD Palette

Z każdym przebytym przeze mnie metrem, z każdym krokiem, zapach stawał się wyraźniejszy. Dałem mu się więc prowadzić. Nie przestałem jednak zastanawiać się nad tym, gdzie mnie zaprowadzi. To mogło być cokolwiek, chociażby pułapka, ale to i tak było bez znaczenia. Liczyło się tylko to, że ból ustąpił, że wiedziałem gdzie jestem, kim jestem, wiedziałem dlaczego jestem. Ta myśl była tak prosta, tak oczywista, że nie mogłem pojąć, jakim cudem nie wpadłem na to wcześniej? Jak to możliwe, że nie narodziłem się z tą wiedzą, że przyszła tak późno?
Konwalie. Mówi się, że przyciągają dobre moce. Zdecydowanie do takowych nie należałem, ale jeśli taka była ich wola, kimże byłem, by to kwestionować? Mógłbym czcić je do końca życia, gdyby tylko wyraziły taką wolę. Gdyby wyrażały cokolwiek poza zapachem.

- Kuro? - Usłyszałem za sobą zmartwiony głos mojego lisiego towarzysza. - Co robisz?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Nie wiem, nie rozumiem co się dzieje. Chyba wariuję.
- Nie przesadzaj. - Lis usiadł naprzeciw mnie, co zmusiło mnie do zatrzymania się. - Nigdy nie byłeś specjalnie normalny.
- Dzięki, poprawiłeś mi humor - burknąłem, siadając.
- Nie ma za co. - Lis przekręcił głowę, uśmiechając się chytrze. - Nie widziałeś może Palette?
Niemal podskoczyłem.
- Nie. Czemu pytasz? - Zmarszczyłem brwi. Zapach konwalii przypomniał o sobie ze zdwojoną siłą.
- Próbowałem w miarę naturalnie narzucić temat rozmowy - stwierdził. - Nie zaprzeczysz przecież, że wpadła ci w oko.
- Shino, przerabialiśmy to już setki razy. - Przewróciłem oczami. - Powiedziała, że jesteśmy przyjaciółmi. Zresztą to bez znaczenia, nie jestem już szczeniakiem, wiem kiedy sobie odpuścić.
- Wilki są dla mnie za mało inteligentne, naprawdę - westchnął. - Myślisz, że mam jeszcze szanse zmienić towarzystwo? Może zające przyjmą mnie w swoje progi?
- Mało śmieszne - warknąłem i odwróciłem wzrok, skupiając się na drzewach.
- I co się wściekasz? Wcale nie odpuściłeś, to nie w twoim stylu.
- Ale to bez sensu, więc także nie w moim stylu - stwierdziłem.
- Jeśli plan się nie powiódł, wymyśl kolejny.
- Żaden się nie powiódł. Aktualnie jestem na etapie czystej improwizacji. I wiesz co? - Zrobiłem dramatyczną pauzę. - Nic mi to nie pomogło. Chodzę w kółko szukając konwalii, jak ktoś niespełna rozumu.
- Konwalii? - Jego ogony poruszyły się gwałtownie.
- Nawet nie próbuj ze mnie żartować - ostrzegłem. - Prawie zdarłem skórę z grzbietu, wyglądam jak przybłęda i instynkt mi nawala.
- Nie, nie, nie. - Lis zerwał się z miejsca. A już myślałem, że wykorzystałem limit dziwnych konwersacji na ten rok. - Szukaj dalej.
I tyle go widziałem. Co gorsze - woń otaczała mnie teraz ze wszystkich stron i zupełnie nie wiedziałem, w którą iść stronę. Cała ta sytuacja wydała mi się nagle niezmiernie głupia, jakbym wcześniej był w transie, z którego wyrwał mnie towarzysz. Wiele bym dał, by wrócić do tamtego stanu, przynajmniej miałem wrażenie, że wiem co robię. Ruszyłem przed siebie, tak po prostu. I tak nie miałem nic lepszego do roboty.

< Paluś? >

Odchodzą!

https://images82.fotosik.pl/818/a199680545282984.png
Kanaa - powód: decyzja właściciela

https://images83.fotosik.pl/971/178d8f7594d7ff3c.png
Kama - powód: decyzja właściciela

Żegnajcie. Od tak dawna byłyście z nami, że nie wyobrażam sobie WSC bez Waszego udziału. Tymczasem dziękujemy za wszystko, co tutaj zrobiłyście.

wtorek, 26 czerwca 2018

Od Kurahy CD Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi"

Dziesięciu? Liczba nie napawała optymizmem, tym bardziej, że użycie demonicznej formy raczej nie wchodziło w grę. Czekały nas więc próby, a potem, jeśli im podołamy - szkolenie. Spojrzałem za ostatnimi nieszczęśnikami, którzy mniej lub bardziej niezadowoleni opuszczali miejsce zbiórki. Jeden z nich wykłócał się dwoma wilkami, które nie pozwalały mu wrócić na plac. Wymieniłem porozumiewawcze spojrzenia z Wrotyczem. Staliśmy dalej w szeregu, jak cała reszta. Szczerze mówiąc najchętniej bym się już położył.
Po chwili tamten kłócący się wilk, wyrwał się wyprowadzającym go osobnikom. Biegł teraz w kierunku basiora, który wydawał rozkazy. Na krótką chwilę wstrzymałem oddech, czekając co się stanie.
Jak można się było spodziewać - został błyskawicznie spacyfikowany. Cóż, przynajmniej jego kariera zakończyła się spektakularnie. Ciekawe jak potoczy się moja własna.
- Rozejść się! - krzyknął basior, rzucając jeszcze parę dosadnych słów w kierunku awanturnika.
Niektóre wilki od razu skierowały się ku słynnej "drugiej stronie łąki", inne przystanęły po zrobieniu trzech kroków, utworzyły grupki i zaczęły dyskutować. Wrotycz należał do tej pierwszej grupy, więc podążyłem za nim.
Zrównanie się z basiorem zajęło mi kilka sekund. Wymieniliśmy spojrzenia i szliśmy dalej w milczeniu.
Gdy doszliśmy na miejsce, zastanawiałem się czy lepiej pójść pobiegać, czy od razu się zdrzemnąć, ale nie było mi dane mieć tak dużą władzę nad własnym losem. Dołączyły do nas trzy wilki.

< Wrotuniuniu, druhu mój? >

piątek, 22 czerwca 2018

Od Wrotycza CD Haruhiko

Jeszcze przez chwilę, choć coraz spokojniej, dyszałem przez przebyty chwilę temu długi wysiłek.
- Hu - wyrzekł nagle nieco zdezorientowany Ligrek, dyskretnie rozglądając się wkoło - Tu zawsze było tak cicho?
Stojąc niemal nieruchomo potoczyłem wzrokiem po towarzyszach i ciemnym lesie, w którym nadal się znajdowaliśmy. Miał rację, było cicho. Słyszałem tylko odległe ćwierkanie ptaków. Westchnąłem ciężko, w tej samej chwili półświadomie wykrywając na sobie spojrzenie Haruhio. Popatrzyłem na wilka. Nie była to niezwykle znacząca wymiana spojrzeń, nie chcieliśmy sobie przekazać niczego konkretnego, ale nam obu w tym samym momencie przyszła chyba do głów jedna, bardzo zresztą logiczna myśl.
- Wracamy - powiedziałem stanowczo, kierując słowa głównie do Ligreka. Czarny basior z boku pokiwał głową.
- Co się zatem stało? - Ligrek, podnosząc się z ziemi, lekko zmarszczył brwi i, jak nie swoim, zazwyczaj przecież nieśmiałym i cichym głosem, domagał się wyjaśnień.
Haruhiko wytarł już krew, którą jeszcze przed chwilą widziałem na jego pysku. Teraz nerwowo pokiwał głową.
- Niczego nie pamiętasz? - zapytał niespokojnym głosem, w którym dało się dosłyszeć delikatne drżenie. Być może wynik zmęczenia, być może ilustrację rozszalałych myśli. Szary wilk tylko ledwo zauważalnie kiwnął głową, choć wtedy i tak już nikt nie miał wątpliwości co do jego odpowiedzi i siłą rzeczy przestała być ona ważna.
Wróciliśmy do siedziby Ligi Beżowej Ziemi. Na dziś miałem już stanowczo dość wrażeń. W duchu cieszyłem się, że zanim odeszliśmy do Skrytego Lasu ze spokojnego miejsca polowań, zdążyłem zjeść cokolwiek ze zwierzęcia, które upolowaliśmy. Resztą ofiary najpewniej pożywią się lisy i leśne szczury. No cóż, tak właśnie tworzą się zależności pokarmowe. Szkoda tylko, że zwierzyną, którą upolowaliśmy wykorzystując nakłady cennej energii, nie najedliśmy się sami nawet w części. Nie powinienem może narzekać, gdyż Haruhiko i Ligrek wrócili do domu zupełnie głodni.
"Trudno, sami są sobie winni" - zmarszczyłem brwi, stanowczością stawiając kroki na ubitej ziemi nasiąkającej coraz mocniej padającym deszczem, gdy dochodziliśmy do celu, do naszej siedziby. Lubiem tak tłumaczyć smutne wydarzenia.
Gdy stanęliśmy na suchym podłożu naszej podziemnej, niewielkiej jaskini - siedziby głównej, na zewnątrz panowała już aura, którą nie powstydziłyby się chyba nawet lasy deszczowe. Ulewa zaczęła się nagle i będzie prawdopodobnie trwać jeszcze przez dłuższą chwilę.
- Wracacie bez jedzenia? - zapytał ponuro Ardyt. Siedzący obok niego Mundus podniósł wzrok znad jakiejś mokrej i trochę ubłoconej kartki.
- To już nie moja wina - westchnąłem - możesz śmiało mieć pretensje do tych dwóch czczych łowców.
- Weź już nic nie mów - mruknął zawiedziony basior, kładąc uszy po sobie - pewnie jeszcze będziemy musieli spać w tej norze, bo na zewnątrz jest za mokro.
- Ostatnim razem, gdy rozbudowywaliśmy siedzibę, narzekałeś na spanie na dworze - usiadłem, lekko strosząc sierść, mi bowiem od zawsze było wszystko jedno, czy pomiędzy mną a niebem znajdowała się jakaś powierzchnia.
- Haruhiko - odezwał się nagle Mundus - strasznie słabo wyglądasz. Co się dzieje?
Odkąd wróciliśmy do siedziby, teraz dopiero pierwszy raz spojrzałem na moich towarzyszy dzisiejszego polowania. Rzeczywiście czarny basior wyglądał nadzwyczaj mizernie. To pewnie zmęczenie i wyczerpanie długim używaniem mocy.

< Haruhiko? >

niedziela, 17 czerwca 2018

Od Haruhiko CD Wrotycza

Spoglądając w prawieże bezkresną, zieloną głębię lasu, czułem, że coś tutaj jest. Coś, jakaś niematerialna istota, szukająca kontaktu ze światem rzeczywistym. Tylko, że istniał jeden, kluczowy problem. Niewiele person było w stanie "połączyć" się z drugą stroną, otworzyć swe umysły i przyjąć zagubione dusze. Z resztą, nawet ci, którzy mają taką możliwość, rzadko kiedy wpuszczają obce duchy do swego ciała. Dlaczego? Wszystko zamyka się w jednym słowie: konsekwencje.
A tych może być wiele. Zaczynając od tak nic nie znaczących jak dyskomfort, spowodowany wierceniem się obcej istoty w umyśle i ciele, kończąc na pełnym opętaniu. Do tego pełna, wielobarwna gama skutków ubocznych, z których najniebezpieczniejsze jest prawdopodobnie pozostanie bytu w ciele mimo wyraźnego rozkazu opuszczenia ciała.
Jednak czasami warto zapłacić wysoką cenę, aby pomóc drugiej osobie. Aby zapłacić za swoje grzechy, naprawić dawne krzywdy. Z tego powodu, zrobiłem krok w stronę drzew. Wrotycz poruszył się nieznacznie w miejscu, lecz nie ruszał się z bezpiecznej (w jego mniemaniu) ścieżki. Spojrzałem kątem oka na Ligreka. On również, podobnie jak ja, szukał jakichkolwiek odchyłów od normy. Po dłuższej chwili ciszy i narastającego napięcia, zacząłem pojmować, co się dzieje.
— One się boją — szepnąłem, wbijając pazury w wilgotną ziemię. Jakbym liczył, że pomoże mi się to opanować. Bo słowa, które zawisły w eterze, nieskierowane do nikogo konkretnego, niosły ze sobą negatywny ładunek emocjonalny i wpływały na mnie w taki sam sposób. Na Ligreka widocznie również, ponieważ ujrzałem, że jego futro momentalnie najeżyło się. 
— Bać się? Czego? Nas? — Wrotycz stanął przed nami, ogonem machając gniewnie na boki. Irytowała go ta cała sytuacja, mówił to każdym calem ciała — Przestańcie się może wygłupiać i...
To nie był gniewnie duch, jak mi się wcześniej wydawało. To nie nas bały się dusze. To nie była wina złego dnia czy temperatury, że byliśmy w takich, a nie innych nastrojach. Przeklnąłem iście nieelegancko pod nosem i cofnąłem się. 
— Tu jest coś silniejszego niż my wszyscy razem wzięci — mruknąłem, nadal nie odwracając wzroku od głębiny — Musimy stąd odejść nim...
Ligrek zaśmiał się. Zaśmiał się w sposób, który sprawił, że ciarki przebiegły nam po kręgosłupach. Nawet Wrotycz, mimo, że z całych sił próbował zachować spokój, skrzywił się nieznacznie na ten dźwięk.
— Ligrek, co cię tak rozbawiło? — Basior przechylił łeb na bok, a w jego oczach dało się ujrzeć podejrzliwość, wymieszaną z innym, nieodgadnionym uczuciem — Czy to wszystko jakiś żart?
Szary wilk zareagował automatycznie. Łypnął na nas zupełnie białymi oczyma, a istota wewnątrz poruszyła ciałem aktualnego naczynia. Ligrek doskoczył w jednej chwili do Wrotycza, zapewne chcąc zacisnąć kły na karku wilka. Z racji swojej zwinności, którą było mi dane już wcześniej ujrzeć, basior z łatwością uniknął ataku, znajdując się obok mnie. Wyszczerzyłem zęby i wyprostowałem ogon, patrząc na Ligreka, jego nieporadne ruchy i nagłe drżenie, jakie szarpało ciałem wilka.
— Opętał go — szepnąłem do Wrotycza, jednak z racji swojej pozycji, nie było mi dane ujrzeć reakcji towarzysza — Demon go opętał. Spróbuję się go pozbyć, ale...
— Zrób to po prostu. Jak najszybciej. — Wrotycz, ignorując zupełnie fakt, że przerwał mi w połowie zdania, wyskoczył do przodu. Skupił przez to uwagę nie - Ligreka na sobie, dając mi możliwość wykazania się. Użyłem więc swojej mocy do wniknięcia w aurę drugiego z basiorów, który pałał rządzą mordu. Zajęło mi to dłuższą chwilę, lecz ostatecznie udało mi się pobieżnie podzielić dwie sprzeczne energie duchowe, dzięki czemu mogłem rozpocząć mozolny proces odłączania demona od duszy Ligreka. Musiałem zrobić to szybko, gdyż nie miałem pewności, jak długo Wrotycz wytrzyma. A jego głos nie pomagał w żadnym stopniu. 
Szary wilk zatrzymał się nagle, dając swemu przeciwnikowi szansę na wyjście spod jego łap. Razem z Wrotyczem patrzyliśmy, jak jego ciałem szarpią spazmy, a po chwili ciemna masa opuszcza Ligreka, aby następnie wniknąć w ziemię. Niedawne naczynie zamrugało kilkukrotnie i spojrzało na naszą zmęczoną dwójkę - Wrotycz po bieganiu i walce, ja po używaniu mocy. Następnie rozejrzał się wokół.
— Huh — powiedział spokojnie — Tu zawsze było tak cicho?
Rzeczywiście. Cała obecność duchów zniknęła, a nawet jeden, samotny promień przebił się chwilowo przez korony drzew. Przyjemny dla oka widok, symbol tryumfu dobra nad złem. Zerknąłem na Wrotycza, ukradkiem wycierając krew z kącika pyska o swoje ciemne futro. 

< Wrotycz? >

sobota, 16 czerwca 2018

Od Conquesta

Ciepły dzień, słońce delikatnie muska moją sierść, wieje przyjemny lekki wiaterek.. a ja mam wrażenie, że moja wędrówka dobiega końca. Ale, że już? Że tak szybko? Potrząsam głową, ta myśl próbuje do mnie dotrzeć, ale ewidentnie ma z tym jakiś problem. Czuję wilki, więc ruszam szybszym krokiem przed siebie. To już kolejny dzień podczas którego zmierzam brzegiem morza, tam gdzie niosą łapy. Zapach wilków staje się coraz wyraźniejszy, zdecydowanie jestem na terenach watahy. Docieram na piaszczystą plażę, przystaję tutaj na moment, wpatrując się w spokojne lustro wody. Pływ jest zbyt słony aby go pić, zaś coś czuję, że słodkie strumienie znajdują się w sercu terenów sfory. Chyba czas zaryzykować. 
Chwilę się waham - patrzę w teren za mną i myślę, co przyniesie ta decyzja. Ruszam. 
Widzę liczne gatunki zwierząt, ciekawe miejsca i.. w pewnym momencie zdaję sobie sprawę, że tak się rozkojarzyłem, iż nie zauważyłem wilka który właśnie się we mnie wpatruje. Ma puchate futro koloru białego, wydaje się być niższy od mnie. Przystaję. Basior zmierza ku mnie, więc sam ruszam trzy kroki do przodu. 
-Witam-zaczynam, kłaniając się głową.-Nazywam się Conquest, jestem przybyszem. Zbłądziłem odrobinę, poszukuję wody. 

Samiec delikatnie się uśmiecha. 
-Witaj na terenach mojej watahy. Nazywam się Oleander, chodź, zaprowadzę Cię do rzeki, a Ty mi opowiesz nieco o sobie.-odrzeka. 


Mijają dwie godziny, dostaję propozycję wstąpienia w szeregi watahy. Po chwili namysłu zgadzam się, odczuwam wdzięczność. 
Postanawiam zwiedzić watahę, oraz być może poznać kogoś nowego..? Kto wie. Los jest taki przewrotny. Rano jesteś włóczęgą, a teraz masz dom, czujesz, że znowu jest nadzieja na życie w watasze. Stoję przed wodospadem Tysiąca Twarzy, jak to nazwał go Oleander gdy opowiadał o terenach. Wyraźnie wyczuwam czyjąś obecność lecz jestem zbyt zmęczony aby zareagować. Kładę się i patrząc na wodę uderzającą w skały, powoli, powolutku.. zasypiam..

Budzi mnie zimna woda. Ktoś mnie ochlapał. Wstaję gwałtownie, obraz przed mną jest jeszcze niewyraźny, lecz z każdą sekundą zaczynam dostrzegać, że stoi przed mną drugi wilk i się uśmiecha, wyraźnie zadowolony z mojej rekacji. 

< Ktoś? c; >

Nowy członek!


Conquest - szeregowiec

Wyniki konkursu na najbardziej dramatyczne opowiadanie!

Kochani Członkowie WSC!
Dziś nadchodzę z podsumowaniem wyników naszego długo wyczekiwanego i starannie przygotowanego konkursu na najbardziej dramatyczne opowiadanie. Choć początkowo uczestników miało być więcej, koniec końców udział wzięło tylko dwoje z nas. W ostatnim czasie każdy członek naszej watahy, a także goście, mogli zagłosować w ankiecie na opowiadanie, które według nich powinno zająć pierwsze miejsce. Zarówno opowiadanie Palette, jak i opowiadanie Kurahy uzyskały dużą liczbę głosów, w sumie w głosowaniu wzięło udział szesnaście osób.

Pierwsze miejsce zajęło opowiadanie Kurahy, z 10 głosami.
Zaszczytne drugie miejsce zajęło opowiadanie Palette, z 6 głosami.

Jak wcześniej zostało zapowiedziane, zwycięzca konkursu wygrywa:
- Podniesienie dowolnych umiejętności w sumie o 4 pkt
1 ng
- Gigantyczną satysfakcję

W podziękowaniu za wzięcie udziału oraz otrzymanie aż sześciu głosów, zdobywca drugiego miejsca otrzymuje dodatkowo:
- Podniesienie dowolnych umiejętności w sumie o 2 pkt

Mam nadzieję, że niedługo, gdy w wakacje będziemy mieli być może nieco więcej czasu, uda się nam zorganizować na spokojnie kolejny konkurs, w którym udział weźmie więcej wilków. Myślcie nad nowymi pomysłami, Kochani, bo Wasz alfa nie jest dobry w wymyślaniu tematów na konkursy.

                                                                                  Wasz samiec alfa,
                                                                                     Oleander

sobota, 2 czerwca 2018

Od Wrotycza CD Haruhiko

Popatrzyłem na ciemnego basiora marszcząc brwi, jednocześnie westchnąwszy cicho, jakby nie będąc pewnym, czy na pewno chcę pokazać brak akceptacji dla głupiego pomysłu towarzyszy, czy też ukryć to i ten przekaz zostawić dla siebie, nadal namyślając się nad porządną odpowiedzią. Wreszcie powoli pokręciłem głową, wciąż przeżuwając kawałek mięsa. Było twarde i gumiaste, nie smakowało mi. Zaciągnąłem się jego surowym, mdłym zapachem i poczułem, jak błyskawicznie robi mi się słabo. Przeszedł mnie dreszcz.
- Dajcie spokój - mruknąłem tymczasem, starając się ukryć tę nagłą niedyspozycję.
- Wrotycz - wilk uniósł górną wargę i warknął, pchany nagłym przypływem zdenerwowania - ja muszę.
- Zatem daj mi spokój i idź z Ligrekiem. I szukajcie ich, póki się tam nie pogubicie - zawarczałem jeszcze agresywniej niż mój poprzednik, jednocześnie gwałtownie unosząc się na przednich łapach, ściągając je ze sobą aż do ledwo odczuwalnego, mrowiącego skurczu mięśni wokół mostka. Taka pozycja dała mi siłę, również teraz, w razie gdyby... w razie czego? Przecież wszystko jest w porządku. Uspokój się, idioto. Chociaż raz, nie schrzań tego.
Gestem wskazującym na zupełne uspokojenie się, usiadłem lekko rozluźniając mięśnie przednich łap.
- No dobrze, idziemy i rób, co tam masz potrzebę zrobić. Jeśli coś ci się stanie, Haruhiko, to nie moja wina. Ostrzegam, że jest tam niebezpiecznie. A potem wrócimy tu i dokończymy jedzenie.
Jak miało być, tak się stało. Wszyscy trzej udaliśmy się do Skrytego Lasu, weszliśmy w sam środek tego, co samo w sobie mogło być niebezpieczeństwem. Stanęliśmy na ścieżce, gdzie nie było już widać nawet prześwitów słonecznego lasu, który czekał na nasz powrót. Obejrzałem się tęsknie, patrząc na drogę powrotną, którą przebędziemy już niedługo.
- Czego chciałeś, Haruhiko? - usiadłem na ziemi widząc, że zarówno wspomniany przed chwilą basior, jak i Ligrek, rozglądają się, w moim mniemaniu nie wiedząc, co teraz robić. Czyżby te mary i proste zwidy znikły? Nic na to nie poradzę, pozostaje mi tylko czekać, aż Haru ogarnie się trochę i pozwoli zabrać z powrotem do siedziby Ligi, którą pozostawiliśmy pod opieką Ardyta i Mundusa.

< Haruhiko? >

piątek, 1 czerwca 2018

Od Kurahy - Opowiadanie konkursowe

Wschodzące słońce zmusiło nas do ponownego ukrycia się w zaroślach. Powoli nastawał drugi dzień naszego polowania, o czym boleśnie przypominał nam czerwony na-razie-półokrąg. Tropiony przez nas łoś, okazał się niezwykle towarzyskim stworzeniem i dopiero niedawno opuścił swoich parzystokopytnych kompanów. Wiatr wiał w naszą stronę, więc bez zbędnej zwłoki dałem lisowi sygnał, że zaczynamy.
- Zaczekaj - syknął za mną towarzysz. Byłem jednak zbyt zaaferowany nowym sposobem polowania, który mieliśmy wypróbować. W końcu, jeśli chodzi o jedzenie, chyba można sobie wybaczyć pójście na skróty?
Odszedłem na odległość wystarczającą, by mój żywioł nie zakłócił iluzji, którą tworzył Shino, przez cały czas uważając na kierunek wiatru. Przyszła moja kolej, by wyczekiwać sygnału. Przywarłem do ziemi, rozluźniając wszystkie mięśnie. Musiałem oszczędzać siły, bo następne parę minut miało zaważyć o tym czy zjemy tego dnia coś prócz zwykłej sarniny.
Błękitna mgła zbliżająca się do zwierzęcia była znakiem, że powinienem się przygotować. Shino wyskoczył z kryjówki, więc łoś był już zdezorientowany iluzją. Ja, dzięki swoim mocom, widziałem doskonale przez tę mgłę. Podniosłem się z ziemi i najostrożniej jak potrafiłem, podszedłem bliżej. W tym czasie lis zadbał o to, by nasza ofiara była skierowana w moją stronę. Musiałem jeszcze tylko poczekać na odpowiedni moment, by mieć dobry dostęp do szyi łosia.
Napiąłem mięśnie i zerwałem się do biegu. W trzech susach znalazłem się tuż przy zwierzęciu i skoczyłem, by sięgnąć odsłoniętego gardła. Zacisnąłem szczęki na tchawicy, chwilę szarpiąc się z łosiem, aż w końcu przestał oddychać. Odsunąłem się od ciała, oddychając ciężko. Byłem zmęczony, ale szczęśliwy. Oblizałem krew, która skapywała powoli z mojego pyska, wzdrygając się, gdy przed oczami na kilka sekund zrobiło mi się zupełnie czarno. 
- Jesteś ranny - stwierdził Shino, podchodząc do mnie. Rzeczywiście. Moją klatkę piersiową przecinała długa, płytka rana. Nawet nie zauważyłem, kiedy oberwałem.
- To nic takiego - zapewniłem, powracając myślami do naszej zdobyczy. Byłem głodny, ale lis zdecydowanie nie zamierzał dać mi się najeść.
- Czuję padlinę.
- Nie żartuj, przecież dopiero co go zabiłem - burknąłem, coraz bardziej zniecierpliwiony.
- Chodź - nakazał. Z niechęcią, rzucając ostatnie tęskne spojrzenie zabitemu zwierzęciu, ruszyłem za nim.

Paręnaście metrów dalej zobaczyliśmy tłuste, żółte larwy. Wiły się na wszystkie strony, ale zdawały się zmierzać w przeciwnym niż my kierunku. Tworzyły coś w rodzaju pogrzebowego korowodu, lecz zdecydowanie nie były pogrążone w żałobie. O ile w ogóle odczuwały cokolwiek.
Szliśmy dalej, w zupełniej ciszy, uważając by nie rozdeptać czerwi, szukając miejsca z którego pełzły. Mój towarzysz skrzywił się, chwile później i ja poczułem smród. Nie był on jednak zaskoczeniem - spodziewaliśmy się przecież padliny. 
No właśnie - spodziewaliśmy. Wszechświat już tyle razy udowadniał mi, że "spodziewanie" to najgorszy rodzaj krzywdy, jaki można sobie wyrządzić.
Pierwsza zasada przetrwania?
Spodziewaj się zawsze najgorszego. Wtedy możesz się najwyżej mile zaskoczyć.
Popełniliśmy błąd i nie potrzebowaliśmy słów ani porozumiewawczych spojrzeń, by wiedzieć, że oboje uważamy tak samo.
Zamrugałem parę razy, by upewnić się, że dobrze widzę. Ale to było faktem. Było bardziej prawdziwe niż jakiekolwiek słowa mojej własnej matki, niż jakiekolwiek zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Patrzyłem, widziałem, ale nie chciałem uwierzyć. Czułem jakby wszystko wokół mnie naraz stało się kłamstwem, wielką ułudą, a jedyną prawdą było niewidzące spojrzenie fiołkowych oczu. 
Palette.
Cofnąłem się. Narastający ból w płucach uświadomił mi, że wstrzymywałem oddech. Zacząłem desperacko wdychać powietrze, którego moje płuca nie chciały przyjąć. Reszta świata przestała dla mnie istnieć. Pozostał tylko zamglony obraz przed moimi oczami i konwulsje, które wstrząsały moim ciałem. 
- Kuraha! Uspokój się! - Głos Shino podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Zwiesiłem głowę, nadal starając się uspokoić oddech. - Oddychaj. Pójdę po kogoś, kogokolwiek.
Usiadłem, tępo wpatrując się w jeden punkt, przynajmniej póki wzrok mi się nie rozmazał. To nie mogło być prawdą, przecież Gorth nie pozwoliłby jej zginąć. Chyba że... 
Odsłoniłem zęby, zrywając się na równe nogi. Wróciłem do ciała. Sam zapach rozkładu nie robił na mnie większego wrażenia, więc nie miałem problemu ze skupieniem się na nim. Przez dłuższą chwilę nie czułem nic innego, aż w końcu delikatny aromat wanilii przebił się przez wszechobecny smród. Magia. Przez chwilę miałem wrażenie, że... Nie, to bezsens. Wróciłem na miejsce, w którym wcześniej siedziałem.

Pierwszy pojawił się Mundus. Nie wyglądał na zaniepokojonego, pewnie myślał, że Shino postradał zmysły, ale mina mu zrzedła, gdy podszedł bliżej.
- Kiedy ją znaleźliście? - Pytanie mogło być skierowane tylko do mnie, więc odwróciłem głowę w jego stronę.
Zasłaniał dziób skrzydłem. Dźwignąłem się z ziemi i podszedłem do ptaka. 
- Nie wiem, niedawno - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. 
- Właściwie, co robiliście tak blisko granicy?
- Mundus, ty chyba nie myślisz - zacząłem, ale zrezygnowałem z dyskusji. - Polowaliśmy. Na łosia.
- Shino mówił dokładnie to samo.
Nic z tego nie rozumiałem. Czy on uważał, że ja mógłbym to zrobić?
Już dawno powinienem.
Potrząsnąłem głową, odrzucając od siebie tę myśl. To nie było rozwiązanie. To nie było DOBRE rozwiązanie. A co ważniejsze, nie byłbym w stanie pokonać demona. Nikt nie był. Skąd przyszło mi to do głowy?
Wtedy nadeszli Wrotycz, Jaskier, Astelle, Oleander i Shino. Wymieniłem z Mundusem porozumiewawcze spojrzenia. Kiwnął głową, co najpewniej znaczyło, że mogłem odejść. Lis od razu dołączył do mnie.
Po drodze jeszcze raz natknęliśmy się na ten sam pochód czerwi. Poczułem na języku słodki, metaliczny smak krwi. Przymknąłem oczy a gdy je otworzyłem, było ciemno. Słyszałem powarkiwanie, które przechodziło w głęboki gardłowy pomruk. Widziałem sylwetki drzew. 
Zamrugałem i wszystko wróciło do normy. Szedłem dalej, lekko zdezorientowany. Zdecydowanie potrzebowałem snu.

Trzy następne dni minęły we względnym spokoju, ale może to tylko dlatego, że mój otępiały umysł nie rejestrował tego co działo się wkoło. Robiłem to co każdego dnia, wiedziony jedynie przyzwyczajeniem, a może instynktem, który przejął kontrolę, gdy umysł przestał odpowiadać na większość bodźców.
Tak było przynajmniej do dnia, w którym znalazł mnie Mundus. Nie był zaniepokojony, wydawał się autentycznie przerażony i zdezorientowany. Pobiegłem za nim, nie pytając nawet co się wydarzyło.
To co zobaczyłem nawet mnie nie zdziwiło. Moja zdolność myślenia, która jeszcze chwilę temu powróciła z urlopu, niczym wojenny weteran - teraz znów zaczęła się wycofywać.
- Kto to? - zapytałem błądząc już gdzieś na skraju obłędu. Próbowałem rozbieganym wzrokiem ogarnąć scenę, która rozciągała się przede mną.
Dwa ciała. Rozczłonkowane, rozszarpane niemal na strzępy. Larwy rozedrgane w szalonym tańcu, wysypujące się z każdej otwartej rany. Wszechobecne brzęczenie, bzyczenie, cykanie owadów, które przyprawiało o ból głowy.
- Haruhiko i... - zawahał się. Tyle wystarczyło, już wiedziałem. - Wrotycz.
Na krótki moment dzień stał się nocą, a krew dopiero opuszczała ich ciała. Zacisnąłem szczęki. Racjonalne myślenie powoli wracało do nory, z której wypełzło na zaledwie parę chwil. Myślałem już tylko o tym, w jaki sposób motyle kryją się przed deszczem.
- Znaleźliśmy więcej ciał, Kuraha.

***
Palette, Wrotycz, Haruhiko, Jaskier, Rachel i Oleander.
Chaos, który zapanował w obu watahach byłby trudny do opisania, głównie dlatego, że sam nie ogarniałem go umysłem. Obie pogrążone w żałobie i strachu. Mało kto opuszczał bezpieczne progi własnego domu.
Od czasu do czasu wszyscy zbierali się na Polanie Życia. Ktoś mówił o dodawaniu otuchy sąsiadom, ja widziałem tam istne polowanie na czarownice. W ich oczach każdy był winny i każdy mógł być potencjalnym mordercą. Bójki były na porządku dziennym, ale nikt nie zwracał na to uwagi, gdy w środku zgromadzenia pojawiał się Lucius. Przemawiał pewnie, za każdym razem siejąc w umysłach wilków kolejne podejrzenia, nieufność i gniew. Cud, że wtedy nikt jeszcze tam nie zginął. Ja po jakimś czasie przestałem przychodzić.
W końcu to on przyszedł do mnie. Shino zbył go grzecznie, a przynajmniej na tyle, na ile się dało. Ja nie byłbym w stanie. Mój umysł kołysał się na cienkiej linii, pomiędzy szaleństwem a większym szaleństwem, co czyniło mnie jeszcze bardziej rozdrażnionym. Od tygodnia nie widziałem motyli.
***

Strugi deszczu spływały po moim grzbiecie. Osiągały niesamowitą prędkość w porównaniu z krwią, która powoli skapywała mi po brodzie, łącząc się czasem ze strużką wody. 
Chwila… Skąd wzięła się ta krew?
Wspomnienia ostatnim dwudziestu minut wróciły niczym przebłyski najgorszego koszmaru. Mimo ciemności widziałem idealnie. Pod moimi łapami, które nie wyglądały wcale na moje, leżało to co zostało z Canay’a. W życiu bym go nie rozpoznał, ale wiedziałem to na pewno.
Zabiłem go.
Chciałem odwrócić się i odejść. Zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Wyrzucić z pamięci na zawsze i już nigdy do tego nie wracać. 
I zrobiłbym to, gdyby Carm nie wychyliła się nieostrożnie zza drzewa, po czym zerwała do ucieczki. Nie mogłem pozwolić jej tak po prostu odejść. Widziała mnie. Nikt nie mógł wiedzieć.
Wystarczyło ją dogonić i złamać kark. To było proste. Zbyt proste. Oni byli ofiarami, ja byłem łowcą. Napawałem się przez chwilę to myślą. Wreszcie miałem wszystko pod kontrolą. Już nic nie mogło mnie zaskoczyć.

Gwałtownie odskoczyłem od ciepłych jeszcze zwłok wadery. To przecież nie byłem ja. Nie byłem mordercą. Nie mogłem nim być. To oznaczałoby, że JA zabiłem ich wszystkich. 
Cofałem się dalej. Mój umysł tonął w zaprzeczeniach, choć byłem pewien, że to zrobiłem. Pamiętałem już każdy szczegół. Każdą krople krwi, każdy krzyk i wołanie o pomoc. Jakaś część mnie już się z tym pogodziła. Reszta chciała uciekać.

Obudziłem się we własnej jaskini i choć nie miałem pojęcia jak się tam znalazłem, byłem wdzięczny losowi. To był na pewno tylko głupi sen.
Nie zdążyłem nawet wyjrzeć na zewnątrz, gdy do środka wdarł się dym. Zastanawiałem się chwilę. Pożary lasów nie zdarzały się często, może to tylko zmęczenie dawało mi się we znaki.
Mimo to wybiegłem na zewnątrz, w samą porę, by ujrzeć Luciusa w towarzystwie Kamy i Zawilca. Nie było wątpliwości, że to wadera stoi za podpaleniem.
Oni W I E D Z I E L I.
Nie jestem pewien, czy poddałem się już wtedy, czy dopiero gdy Lucius zaczął głośno rozprawiać o oczyszczeniu z grzechów przez ogień. I czy chciałem rzucić się do ucieczki dopiero, gdy dosięgnęły mnie płomienie, czy gdy odcięły mi drogę.
Chwilę przed śmiercią pomyślałem o tych wszystkich motylach, które razem ze mną przeżywały właśnie swój mały koniec świata. 
Nim ogień strawi moje kości, wszystkie będą martwe.
Co za niefart.

Od Haruhiko CD Wrotycza

Wbijałem uporczywe spojrzenie w ścianę drzew, próbując zrozumieć, co tak naprawdę czuję. Bo na pewno nie było to jedno uczucie. Sprzeczne emocje co rusz mieszały się ze sobą, dekoncentrując mnie, sprawiając, że uderzały w moją pierś fale ciepła oraz zimna, wzbudzając ukryty niepokój. Nie byłem w stanie określić tych doznań, lecz na pewno mogłem powiedzieć, że nie spotykam się po raz pierwszy. Ba, nawet często mam takie wrażenia, chociaż w większości w mniejszym stopniu ingerujące w organizm. A źródłem takiego stanu rzeczy był nie kto inny jak gniewny duch, czyli jeden z rodzajów spirytualistycznych bytów o tyle odmienny, że pałał nienawiścią do każdej istoty żywej, potrafił na nią wpływać zarówno psychicznie jak i fizycznie oraz miał wśród nas niezałatwione sprawy. Co za tym idzie, nie może odejść, jeśli nie dokończy tychże rzeczy. Całkiem irytujące, jeśli próbujesz pomagać duchom i odsyłać je na drugą stronę. Dlatego spojrzałem znacząco na Ligreka. Oboje skinęliśmy łbami, a ja dodatkowo uśmiechnąłem się delikatnie, chcąc potwierdzić, że mu wierzę i nie jest ze swoimi odczuciami sam. Musieliśmy pójść do tamtego lasu, jednak pozostała nam jeszcze kwestia Wrotycza. Bo basior całym sobą okazywał, że nie ma zamiaru uwierzyć w tę sytuację i zapewne nigdzie nie pójdzie, o ile go nie zmusimy. Podszedłem więc do niego i usiałem obok, ogonem nieuważnie zamiatając zakurzoną ziemię. Mrucząc z niezadowoleniem, zająłem się oczyszczaniem ciemnego futra. 
— Wrotycz — mówiłem między przerwami w pielęgnacji — Wiem, że raczej nie wierzysz w życie po śmierci, ale czy możesz mnie zaprowadzić w miejsce, gdzie tamten las ma najwięcej mocy? Muszę pomóc tym duszom. Słyszę je. One proszą o pomoc. Błagają wręcz.

< Wrotycz? >

Od Palette - "Co, jeśli Goth wygra" Opowiadanie konkursowe (+16)

Opowiadanie zawiera wyjątkowo kontrowersyjne sceny, nawet jak na autorkę (co przyznaje). W przypadku słabych nerwów prosimy nie czytać, za wszelkie urazy nie wińcie autorki, ostrzegała.