niedziela, 31 grudnia 2023

Podsumowanie grudnia!

Kochani!
Zgadnijcie, co za chwilę się kończy?! Taaak, stary rok i wszyscy się cieszymy, chociaż wiemy, że za rok będziemy dokładnie tak samo (o ile oczywiście dożyjemy) cieszyć, że będzie się kończył kolejny! Czy jednak nie jest to dzień radosny, bez względu na to, co się kończy, choćby i przez sam fakt, że przez najbliższe tygodnie pisząc daty w codziennym stresie będziemy przeprawiać odruchowo nakreślone 3 na zgrabne 4? Śmiechu będzie co niemiara!
Jak wiemy, podsumowanie roku już było. Nie sposób nie dopowiedzieć do niego choć słowa i sucho zakończyć ten wyjątkowy dzień, dopowiedzmy więc, a raczej zaznaczmy raz jeszcze: Od jutra wkraczamy w erę WSC 2024! Nie wiem jak Wy, ale ja już czuję ten dreszczyk emocji i z ciekawością zastanawiam się, jak za piętnaście lat będziemy wspominać ten okres. Bo wiecie, WSC 2013WSC>2017... i tak dalej.
Dziś kończy nam się stary rok również w uniwersum WSC. Tym samym następuje postarzanie, a możliwość przejścia na emeryturę uzyskują Ruka, Delta oraz Romeo.
Dalej, alfo!

Pierwsze miejsce pod względem aktywności zajmuje nasz jedyny w swoim rodzaju medyk Delta, który pogrążony w złośliwej deltozie napisał 4 opowiadania,
na miejscu drugim ja, czyli Agrest, który razem ze swoją czwóreczkową ekipą odwalił manianę, a osobiście napisał 3 opowiadania,
a na miejscu trzecim plasują się przepotężni gracze areny WSC, Almette, Kawka, Mi, Tia, Katarakta, Admirał, Bleu, Hiekka oraz Kapral z dumnym 1 opowiadaniem!

Innymi postaciami które wystąpiły w naszych opowiadaniach, byli MezulariaMisungKoyaanisqatsi Szkliwo.

Teraz przed nami wyniki tegomiesięcznych ankiet:
Agrest, 4 głosy (Najbardziej słowiańska postać)
Delta, 4 głosy (Najbardziej biedna postać)
Puchło, 3 głosy (Najbardziej rubliowa rublia)

No i bęc. Do zobaczenia już po raz ostatni w tym roku, a widzimy się w przyszłym!

                                                                        Wasz samiec alfa,
                                                                          Agrest

Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 13

Bleu zamruczał coś pod nosem. Jego łapy przesunęły po materiale. Jego czerwień zabłyszczała w świetle słońca. Uczta przeszła już dawno, a po niej życie wróciło do swojego dawnego trybu. Praca, dzieci, praca, dzieci. Bleu nie miał na co narzekać. Uwielbiał ta rutynę jaka im się wytworzyła w ich małej rodzinie. Oliwia i Oli wpadali co drugi dzień w małe odwiedziny. Znaleźli sobie bowiem własną jaskinię niedaleko Różanego Wodospadu, więc mieszkali już sami. Odkrywali siebie i swoje charaktery, które okazywały się różnić od siebie. To powodowało pewne problemy i spięcia, ale dzieci nic nie mogły innego zrobić jak się pogodzić. W końcu dzieliły jedno ciało i ciągle napotykały na problemy z tym związane. Dalej, Atlanta wpadała co czwarty dzień wraz z Misungiem na herbatę. Zawsze przynosili oni swoją, a Bleu aż miło robiło się na sercu, jak mógł oderwać się od szycia i kucia na chwilę, aby porozmawiać z ukochaną córką. Dodatkowo ten lis, z który zamieszkała okazał się być równie miłym rozmówcą. Mówił pięknie i prawdziwie, jak poeta, a nie polityk. Te wizyty od córek zawsze poprawiały mu humor. Potem była Myszka, która wychodziła przed świtem i często wracała o zmierzchu, niekoniecznie pracując cały dzień. Rzadko rozmawiali, oboje zmęczeniu po dniu pracy, ale wspólne leżenie w łóżku, ciało do ciała zawsze było przyjemnością. Runa natomiast, ta mała i nieśmiała córeczka z jego krwi i kości wychodziła coraz częściej po wykonaniu swoich obowiązków. Czy to pogadać z wilkiem którego ocaliła, czy zagadać do zupełnie obcych jej stworzeń. Czasem nawet Bleu widywał ją z pewnym niebieskim ptakiem, przechadzającą się wzdłuż polany i prowadzącą zaciekłe rozmowy i śmiejącą się w głos. Jak miło robiło mu się na sercu patrząc na jej uśmiech, jak wychodzi do wilków, zawsze taka skryta w sobie. Jak poznaje świat. Bleu zawsze był dumny ze swoich córek. Ich szczęście odbijało się na jego własnym pysku. Jego kochane córeczki.
—Tato… — Runa zaczęła któregoś dnia.
—Słucham cię uważnie. — odpowiedział jej. Dzieliło ich tak niewiele lat, a Bleu czuł się już tak dorosły.
—Co jeśli chciałabym zmienić zawód? — podniosła głowę i spojrzała w jego kierunku.
—Zmienić zawód? — Bleu oderwał wzrok od czerwonej tkaniny, rozpostartej w jego łapach. 
—No tak… Chciałam… Wyprowadzić się też.. Ja… — zmieszała się. Jej poliki pokryły się rumieńcem, jej oczy zaszkliły. Jego kwiatuszek zestresował się, zawijając we własne płatki.
—Rozumiem. Jak najbardziej! Zastanawiałaś się już co.. jak i gdzie? — Bleu klasnął w łapy, szeroki uśmiech na jego pysku.
—No… Tak. Myślałam już gdzie, a nawet z kim, ale … jeszcze się waham. Nie wiem czy to dobry pomysł. Jest tyle.. nieznanego.. niepokojącego.. Ja… Tak daleko od was… —
—Oi. Runa, Runa, Runa. Nawet jeśli to się nie uda, zawsze będziesz mogła tu wrócić. Tu masz swój dom i mnie. Ale wiesz.. .czasem warto spróbować. A nóż ci się spodoba! — przysiadł obok niej. Runa odetchnęła ciężko. Jej oczka wbiły się w jego duszę, takie wielkie, przestraszone, ale pełne chęci.
—spróbuję. — powiedziała po chwili zastanowienia. Bleu przetarł łapą jej oczy czując wilgoć na placach.
—Cieszy mnie to. A pochwalisz się gdzie to zamieszkasz? — zagadnął. Jego uśmiech szeroki jak wcześniej. — i z kim oczywiście. — Runa tylko zapeszyła się.
—Jutro? Może… —
—Pewnie. Przy okazji zaniesiemy twojej siostrze tą bandanę o którą mnie poprosiła dla Misunga. —
—Dobrze tato. — przytuliła się do jego futra z miłością i dozą strachu. Ten stres, który w niej tak narastał rozpływał się pod ciepłym błękitem ślepi jej taty, ale jednak nigdy nie do końca. Jednak jego zapewnienia rozdoły trochę te demony niewiedzy.

Następnego dnia Runa wstała niewyspana, wyczerpana prawie że.  Kręcąc się bez sensu po jaskini w końcu odetchnęła głęboko. Bleu zaraz po niej.
—Może… Idź pogadać a alfą o zmianie stanowiska, co? To odciągnie trochę twoje myśli. — zaproponował. Nie chciał jej jeszcze brać na oprowadzanie, ponieważ musiał skończyć jeden z projektów. A Runa cierpliwie czekała, może nieco zbyt energicznie przy tym.
—Tak. Może to dobry pomysł. —
—Oderwiesz trochę myśli… — basior posłał jaj pokrzepiający uśmiech, który odwzajemniła. Zarzucając na szyję swoją ulubioną bandanę, która przez lata była jej kocykiem, ruszyła w drogę. Nie to że ta była bóg wie jak daleka, ale kawał trzeba było się przebiec. Runa wykorzystała ten czas aby rozejrzeć się po okolicy, nabrać zimowego powietrza w płuca.
—Czy ja dobrze robię, że odchodzę w zimę? — to też było coś co dręczyło jej duszę i szargało za struny głosowe. Zima była ciężka. Niby miała towarzyszkę swojej niedoli, ale jednak to nie było to samo co dobrze zagrzany warsztat taty. Będzie za nim tęskniła, ale jednak uparcie dążyła do opuszczenia jego gniazdka. I ten był ta wyrozumiały dla nich wszystkich. Atlanta odeszła niedługo po poznaniu Misunga i Bleu nawet pomógł im ozdobić norkę. Myszka nadal z nimi mieszkała,  a Oli i Oliwia dostali sporo ciepłych futer. Runa też pewnie coś dostanie, tylko co? Ciekawa była. W swoich rozmyślaniach, wesołych i tych niepokojących nie zauważyła nawet, że doszła pod jaskinię alf.
—Przepraszam. — zagadnęła Szkliwo stojącego niedaleko. Ptak wyglądał na zajętego, ale Runa zbyt stresowała się aby po prostu wejść do jaskini. Wolała najpierw się spytać. A i tak to wymagało wiele odwagi. 
—oh. Słucham cię. — asystent alfy odwrócił się, jego oczy mierząc wilczycę ciekawsko. Wory pod jego galami dawały wrażenie, że rubila spała bardzo źle tej nocy. Jeżeli tylko tej.
—Alfa jest może u siebie? —
—Jest, jest! Jak najbardziej. — ptak wskazał na pomieszczenie. Runa kiwnęła mu głową na pożegnanie i ruszyła w swoją stronę. Jej serce zabiło mocno w piersi. Właśnie niepotrzebnie przerwała mu pracę i teraz źle się z tym czuła. Mogła nie oddawać się swoim paranojom. Powoli weszła do środka i rzeczywiście. Agrest siedział tam gdzie alfa powinien siedzieć, z Legionem u boku czytając coś.
—Masz petenta. — głos samicy alfa odbił się od ścian, a Runa zamarła w miejscu. Poczuła się obserwowana, jak złodziej wynoszący klejnoty z muzeum. Jakby robiła coś nie tak. Nie tak jak wszyscy wokół by sobie to porządnie wyobrażali. Ale wzięła oddech, zamknęła ten stres głęboko w sobie.
—Dzień dobry. — kiwnęła głową. Jej głos załamany jeszcze nagłą paniką.
—Dzień dobry, co cię tu sprowadza? —
—A ja… chciałam zmie… zmienić stanowisko. — wydusiła z siebie, dalej stojąc prawie w progu. Czuła jakiś dziwny strach przez wejściem dalej, jednak widząc jak Alfa macha na nią łapą aby się zbliżyła nie miała lepszego wyjścia.
— Jak masz na imię? — zagadnął z uśmiechem. Runa jedynie skurczyła się bardziej w sobie.
—Runa. — szepnęła. Na szczęście cisza w jaskini pozwoliła aby jej głos rozniósł się bardziej niż pośród drzew.
—Runa….. A tak. Rzemieślnik, wraz ze swoim ojcem. Myślałem że chcesz na nim zostać wraz z tatą. —
—Ja… nie… ja… chciałam.. na swoje… pra… nie… —  teraz totalnie nie wiedziała co powiedzieć. Jej słowa i zdania mieszały się w jeden zbitek sylab.
—No dobrze, skoro nie. To na co zmieniamy. —
—Aktor… — tu nie zawahała się nawet na sekundę. Jej głos zupełnie niepodobny do jej własnego, jakby przemawiała głęboko ukryta odwaga. Tego chciała. Tego właśnie chciała pomimo wszystkich oczu patrzących na jej wybory nielitościwie i komentujących raniące słowa. Jak ktoś bliski jej powiedział: „Ci którzy patrzą i się śmieją w życiu nie podążali za marzeniami”. Po czym zatrzepotał piórami i potknął się o korzeń lądując dziobem w jesiennej kałuży.
—Rozumiem. Aktor… Dobrze. Zmienione. — odparł Alfa. Runa nie umiała odczytać jego reakcji do końca ,ale podziękowała i wybyła. Nie chciała ani sekundy więcej spędzić w tym sztywnym i przerażającym miejscu. Ale za to była szczęśliwa. Jeden krok do dorosłości bliżej. Jej łapy odbiły się wesoło od ziemi kiedy tylko odeszła na większy kawałek. Pysk rozjaśnił szeroki uśmiech, a gardło rozerwał cichy pisk. Cieszyła się. W końcu coś jej. Jej własne. Łóżko zawsze dzieliła z siostrami. Ubrania, ojca, przyjaciół. Teraz miała własną wyjątkową pracę, która  pozwoli rozłożyć jej skrzydła i pofrunąć na nich w pamięć wszystkich dookoła. Tego właśnie chciała. Przemawiać do tłumów w spokojnym głosie. Bawić się tekstem i ciałem. Wiedziała jak wiele odwagi będzie musiała z siebie wydusić, ale była gotowa podjąć się tego wyzwania. Gotowa na zmiany. Ta decyzja spowodowała także, że wizja wyprowadzki zdawała się nieco mniej przerażająca ,a nawet kusiła. Kusiła jak mięsko na kiju.

Gdy wróciła do domu, Bleu był gotowy i spakowany.
—Tato! Udało mi się! — pochwaliła się od progu, jej ciało z delikatnym impetem wbijające się w niebieskie futro. Basior uśmiechnął się i odwzajemnił ten niespodziewany uścisk.
—Cieszę się. To co… Kim teraz jest moja Runa rzemieślnik? —
—Aktorem… —
—Aktorem? — Belu uniósł brwi zaskoczony ,ale uśmiech nie zniknął z jego pyska. Runa spojrzała w jego oczy ,ale nie było w nich ani kszty dezaprobaty. — Cudownie… — dodał po chwili. To było stanowisko takie niepodobne dla jego córeczki. Tej nieśmiałej, bojącej się drugiego wilka. Kto wie… może to nie była jego prawdziwa córeczka. Jest w końcu jeszcze młodym wilkiem, rozwija się, przetwarza się jak gąsieniczka, aby rozłożyć swoje piękne skrzydła jako motyl. Jeśli bycie aktorem jej w tym pomoże, to Bleu nawet wybuduje jej scenę. — Cieszę się. — zacmokał ponownie ją przytulając. Oboje trwali tak chwilę, aż młodsza nie odstąpiła na krok.
—To teraz co… mój nowy dom, tak? — zagadnęła. Już tej nocy miała spędzić go sama, bez taty i siostry. Sama…. Sama.

Sama

Przerażająca myśl.
—Najpierw Misung i Atlanta. — Bleu cmoknął Runę w głowę.
—Nigdy u nich nie byłam. Ciekawe czy to po drodze. —
—Przekonajmy się. — basior uśmiechnął się.
Jak się okazuje, jej siostra wraz z lisem nie mieszkali wcale tak daleko, jak młodej mogłoby się wydawać. Prawda, Bleu znalazł sobie przytulny kąt zaraz na brzegu gór, jaskinię przestronną, z sufitem wyższym niż inne i miejscem na wszystkie swoje graty ,a także polanką na której wychowały się cztery szczeniaki. Oli i Oliwia zawędrowali znacznie głębiej w góry, w górę, ale też zupełnie blisko ojca i centrum watahy. Atlanta natomiast znalazła norkę, przyjemną, niedużą ale wystarczającą, przy Polanie Życia. Zaszli tam dość szybko.
—To tu… — Bleu zastukał łapą w ziemię. — Zastałem was w domu? — zapytał dość głośno. Z dość sporego wejścia wyłoniła się zielona głowa Alty z szerokim uśmiechem, nico zbyt błogim .— Znowu… — Bleu odetchnął ciężko.
—Nie spodziewaliśmy się was dzisiaj. — mruknęła, wychodząc ze środka. Otrzepała resztki ziemi z futra, patrząc na przybyłych. Runa nie bardzo rozumiała dlaczego nagle pysk taty tak ściemniał w dezaprobacie.
—Mam … prezent dla Misunga.. —
—Dla mnie? — lis wyskoczył z nory. Jego ogon zawirował w powietrzu, a nos w kształcie serduszka zawęszył wesoło. — O Runa! Miło cię widzieć! — przywitał się.
—Ciebie także… — przywitała się młoda wadera.
—To ta bandana, o której oboje tak mówiliście. — Bleu podał im fioletowy zwitek tkaniny. Runa domyśliła się, że to właśnie to ubranie. Lis uchylił głowy w podziękowaniu i uchwycił prezent w pyszczek znikając w środku. Atlanta roześmiała się i zliżyła do nich.
—O nie, nie. — Bleu zatrzymał ją łapą. — W tym stanie to ty nie podchodź do mnie za blisko. — odetchnął ciężko. Alta wzruszyła tylko ramionami, nadal uśmiechnięta szeroko. Jej źrenice wielkie jak słońca.  — Chodź Runa. Już wiesz gdzie mieszkają, możesz odwiedzić ich jak będą trzeźwi. —
—Trzeźwi? To oni pili. Przecież nic nie czuć! — wadera zaskoczona pobiegła za ojcem, który już zaczął się oddalać.
—To grzybki, nie alkohol. Nie robia tego za często, podobno, ale i tak… Nie lubię faktu że robią w ogóle. — Bleu odetchnął.
—Okej.. Nigdy nie brać grzybów od siostry. Zrozumiałam. Ale… skoro ty nie lubisz… To czemu nadal to robią. —
—Runa, skarbie. Ja mogę być jej ojcem i mówić jej co ma robić, ale ona jest już dorosła. Posłuchała się mnie i zmniejszyła częstotliwość, ale nigdy nie przestała w całości. Nie mogę jej zakazać, niestety. Nie mogę… Co nie znaczy że nie próbowałem, ale … nie będę palił tych mostów tylko z tego powodu. Czasami dzieci robią coś czego rodzice nie lubią. I jeśli to nie psuje całkiem życia… nie ma sensu się nad tym głowić. —
—Ale.. czy grzybki go nie psują?—
—Widziałaś jak twoja siostra na nie reaguje. Poza tym Alta, jest najodpowiedzialniejszą z was. Nigdy nie poszła do pracy nietrzeźwa. Zawsze jest na czas. Wykonuje swoje obowiązki, znajduje jedzenie. Jest z nią dobrze. I dopóki tak jest nie będę interweniował. —
—Rozumiem… — Runa pokiwała głową. Rzeczywiście, jej siostra zawsze była taka dorosła. Zawsze podejmowała swoje decyzje tak szybko i rozsądnie. Wyprowadziła się pierwsza, znalazła przyjaciół, pracę którą kocha. Wszystko w jej życiu było takie poukładane, słodkie i beztroskie. Może nie beztroskie w dosłownym znaczeniu, ale z pewnością sielankowe.

Po chwili szybkiego truchtu Runa wpadła na małą polankę, nagle niemiłosiernie podekscytowana. Mało przez to nie potknęła się na śliskim kamieniu. Łapiąc równowagę przeskoczyła nad śpiącą współlokatorką, która uchyliła oko zaskoczona.
—Przepraszam! — Runa od razu roześmiała się nieco zażenowana. — przyprowadziłam tatę. Żeby mu pokazać… — powiedziała do osoby leżącej w małym dole w trawie.
—Miło poznać. — Bleu zarzucił okiem po tym dobytku. To nie było nic imponującego. Ot co, mała polanka otoczona drzewami i krzewami. Dwa wgłębienia blisko siebie wykopane dla wygody spania i minimalnego zachowania ciepła. Morze niedaleko szumiało, i bryza przynosiła miły zapach. Będzie im nieco cieplej nocami – pomyślał Bleu. Jego pysk rozjaśnił się wraz z uśmiechem. — Pięknie tu. — dodał zanim przebudzona współlokatorka podniosła się do pionu. Pióra zaszeleściły kiedy ta otrzepała się z ziemi i resztek snu.
—Mi także miło poznać. — ptak uśmiechnął się szeroko i podał mu swoje szpony. Bleu przywykł do Szkliwa, a więc uczucie dziwnej skóry na opuszkach zupełnie go nie ruszało. Niektóre osoby wręcz wzdrygały się na to przeciwne mrowienie i ciepło biegnące przez ptasie nogi.
—A więc to z tobą będzie mieszkać moja córeczka, co? — wilka zajrzą na Rubilę spode łba, bardziej zaczepnie niż wrogo.
—O tak. Sama zaproponowałam .Bardzo miło mi się z nią spędzać czas, a teraz na zimę ja zawsze sobie gdzieś przysiadam, może przysiądę i na dobre kto ich tam wie. Chociaż ja lubię latać, ale ostatnio mało się nie połamałam— powiedziała ptaszyca. Jej pióra ewidentnie powykrzywiane we wszystkie strony. — Ale od czego to ja zaczynam. Powinnam się przedstawić. Mezularia, miło mi! —
—yhymm.. Bleu. Kojarzę cię, muszę przyznać, że nawet bardzo dobrze. Często rozmaisz z moją órką, prawda? —
—Będzie już od lata jak nie dłużej. Podobno wpadłam tez na nią jak była szczeniakiem, ale teraz jak jest duża znacznie lepiej się z nią mówi i przebywa. Więcej rozumie niż taki szczeniak, prawda… — pokiwała głową, a oboje zaśmiali się cicho. Runa za to siedziała i patrzyła na nich oboje.
—mam nadzieję, że mogę ci zaufać jej dobrobytem… — Bleu nieco spoważniał, jego oczy padły na córkę. — Jeszcze tak wiele musi się nauczyć. —
—Oczywiście. Nauczę ją wszystkiego co umiem! Od spania pod gołym niebem, przez gotowanie na ogniu i śpiewanie. —
—Oi! Ty mnie lepiej śpiewania nie ucz! Ostatnio jak zaczęłaś wyć to mi mało uszy nie odpadły! — Runa westchnęła cierpiętniczo. Mezularia tylko przewróciła oczami.
—Ty po prostu nie doceniasz mojego kunsztu! —
—Kunsztu?! — Runa podparła się łapami pod biodra. I tak chwilę przepychały się słownie, z uśmiechami. Bleu odetchnął cichutko. Zrzucił z pleców swoją torbę.
—Tu macie trochę futer. Skryjcie je w jakieś norze, a najlepiej z dziupli, jakąś wyżłóbcie jak nie macie. Będziecie mieć cieplej zimą i wygodniej. —
—Oh.. Cóż my ci za to mamy oferować? — ptak zaraz obejrzał się w stronę starszego wilka. Ten tylko machnął łapą.
—Potraktuj to jako prezent na lepszy start dla domu. —

Ten dzień był pełen uśmiechów. Pełen radości…

Sama.  Runa została sama. No prawie.

Ale Bleu.. Bleu powoli zostawał sam…

No prawie…

CDN.


Od Delty CD Hiekki - ,,Niedaleko Pada Jabłko od Jabłoni"

To były długie dni i jeszcze dłuższe noce, pełne spokoju i błogości. Poza oczywiście wypadem po kartki w jaskini medycznej niewiele się działo. Oczywiście nie obyło się bez wielkich osiągnięć. Frezja skończyła swój piękny gabinet, może z mała pomocą Puchacza. Nawet Legion wpadł na chwilę zobaczyć i podać siostrze jakiś kawałek kory, ładniejszej z Platanu, na ozdobę i ładny zapach w środku. Cóż to było także za wydarzenie w życiu samego Agresta. Jego córka odstąpiła od jego boku na dobre, podejmując się stanowiska psychologa bez większego zawahania. Co prawda musiała nauczyć się jeszcze wiele, ale wszystko przychodzi z czasem, a czasu to ona miała nie mało. Nie było jednak wilka w tej watasze, który mógłby przekazać jej wiedzę.
—Nikt? Naprawdę nikt? — Frezja zapytała kiedyś Delty, jeszcze przed czasem jej własnej dorosłości.  —Nikt nie ma psychologa? — Delta odetchnął, nieświadomy jej marzeń. W końcu to był tak skryty w sobie szczeniak.
—Nikt. Jabłonie ledwo mają Jasinie medyczną, która i tak rozpada się w oczach. Nadzieje nigdy go nie mieli, a my. My naszego straciliśmy na wojnie.  —
—Dawno?—
—Czy ja wiem. Zdaje mi się, że jeszcze zagrzane miejsce, ledwo opuszczone. —
—To ja go znałam. —
—Niestety nie. Vitale odszedł od nas przed waszymi narodzinami. —
—O… Szkoda. — I na tym się skończyło. Teraz Delta widział ,że ona szukała po prostu drogi do swojego marzenia. Nie miał zamiaru wiec podcinać jej skrzydeł. Obiecał pomóc i pomoc otrzymała, tyle że nie mentora jaki by jej się przydał a medyka, który niewiele o wilczej psychice wie. Ale do wyboru miała jeszcze Florę, której z jakiegoś powodu odmówiła, pomimo jej większego doświadczenia. Delta miał podejrzenia, że Frezja nie bardzo za starszą waderą przepada.
—I co? Podoba się? — Frezja przedstawiła mu swój gabinet. Delta odetchnął z lekkością jakiej dawno w sobie nie miał. Jego oczy wbite w młodą waderę.
—Oczywiście. Jest bardzo… domowo. A w izolatce coś zmieniałaś?—
—Nie, jeszcze nie. Ale tam tylko chyba łóżko zmienić mogę prawda? —
—Prawda. Bezpieczniej dla chorego. — I na tym się urwały ich pogawędki. Delta musiał wrócić do pracy.
Jeszcze tego samego dnia, kiedy medyk przekładał bandaże na zranionej łapie wilka z Jabłoniowych włości przez wejście wszedł dość obcy mu wilk. Oczywiście basior nie przejął się kontynuując pracę, gdyż do tej osoby podeszła Tia. Nie słyszał o czy pomawiają, ale ufał młódce. Tak dobrze sobie radziła że Delta wahał się czy nie pójść z tym do Nymerii. W końcu na co im pomocnik medyka, skoro oboje są jak całkowicie rozwinięte kwiaty. Piękni, sprawni i medycy, a nie żadni pomocnicy. Tia nie potrzebowała już konsultować żadnych planów leczenia z Deltą, jak to było na początku. Sama je wykonywała i sama leczyła.
—Do ciebie Delta. — szepnęła za jego plecami. Dobrze wiedziała, że wilk skupiał się na dokładności i nie lubi jak się mu naskakuje na uszy tak od razu. Uśmiechnął się na myśl o tym na jakie drobnostki zwraca uwagę Tia i jak dobrze zna wszystkie jego małe i duże nawyki.
—Zaraz do niego podejdę, dziękuję.—

I tak taż zrobił. Usiedli sobie przy wejściu do jaskini medycznej, gdzie chłód dnia owiewał ich futra, a słońce rzucało swoje długie promienie na ich pyski.
—Coraz zimniej, zaraz śnieg. — Delta mruknął, bardziej do siebie niż do towarzysza. Nie oczekiwał odpowiedzi, ale otrzymał jakieś wybełkotane potwierdzenie. — Rozumiem, co cię tu sprowadza? —
—A.. No.. — wilk tylko pokręcił oczyma, rozejrzał się po polanie. Zwlekał, a Delcie się to nie podobało.
—Gadajcie żesz! — pospieszył go.
—No ja w sprawie taj kłótni z Agrestem. Piszę wielkie przedstawienie o tych jabłoniach i co się stało w watasze i w ogóle to będzie moje największe dzieło! — wilk wystawił łapy do nieba, jego oczy wędrując ku słońcu jednak nie stykając się z nim.
—Jakiej kłótni znowu? — Delta zmarszczył pysk skonfundowany.
—No tej niedawno. Ja przypadkiem podsłuchałem, jak wychodziliście, a ja szedłem po kartki do jaskini alf. —
—Taj kłótni… Dobra. Ale najpierw mi się przedstawcie. Z widzenia was tylko znam towarzyszu, a bele komu tego opowiadać nie będę. —
—Hiekka, wieszcz i goniec WSC. —
—Dobrze. To słuchajcie Hiekko, jako to nie było nic ciekawego. Poszedłem po kartki. Kartek nie było. Z Agrestem się nie lubimy, to i chłodne to było spotkanie. Jak wychodziłem to mu jeszcze tak delikatnie pszytka z nos dałem, że nienajlepiej sobie razi, to się naszczekał za mną, a ja musiałem do WWN po kartki iść. —
—Rzeczywiście nic ciekawego. — goniec przyznał mu rację i odetchnął ciężko.  — A dlaczego wy się z Agrestem tak nie lubicie? —
—O! To masz historię dopiero. Żebym ja tylko jej nie namieszał. — Delta zamilkł na chwilę. Hiekka siedział obok niego, oczy wpatrzone w medyka z zaciekawieniem. — Tak. Tak to było. Będziesz mieć sensację, wiesz. Zaczęło się od wojny, jak na Nymerię, ciężarną jeszcze obył się atak. Przynieśli mi ją tutaj na poskładanie i cudem i życiem Magnusa się udało. Nie pytam, kim był dla niej i czemu oni wszyscy tak nad nią majaczyli, ale się udało i trójkę dzieci i Nymerię uratować. Bliznę ma do tej pory na podbrzuszu. Ale to nie ważne. Ważne to co potem. Agrest wyruszył sobie na samobójczą misję do WWn. Zatrzymał wojnę, wbił nas pod okupację i mamy teraz to siano w którym siedzimy. Jeszcze nie płonie, ale gdzieś niedaleko ktoś lata z zapałką. — Hiekka pokiwał głową dość intensywnie, jakby notował każde jego słowo w swoim umyśle. — No. I Agrest zniknął, a Nymeria w bandażach. Trójka dzieci w jaskini medycznej i nigdzie ojca nie widać. Podobno wtedy w więzieniu politycznym siedział, nie wiem jak to tam wygląda ani za co, ale póki stary Sekretarz nie umarł to tam był zamknięty. A w tym czasie jego dzieci mi tu  dorosły. Puchacz, Frezja i Legion, który pewno będzie następcą Agresta. Frezja i Puchacz mówią mi tato. Nie Agrestowi wyobraź sobie, bo ten wrócił do domu jak te szczeniaki miały już prawie rok. Pół miesiąca im wtedy brakowało chyba, nie pamiętam. W każdym razie, duże. I Agrest zaskoczony, że jego dzieci to nagle nie do końca jego. I do tej pory Frezja i Puchacz mówią mi tato. Tylko Legion mi wujkuje, co wcale nie znaczy że mam z nim gorszą relację. Nadal czasem przychodzi jak ma chwilę pogadać. Ja nie mam na co narzekać, prawda. Ale Agrest. Jego duma boli i kole żem mu dzieci odchował, ha! Cożci dlatego on nie lubi mnie. Ja go nie lubię bo ta wojnę zaczął i potem musiał zakończyć … tak… Ale to najwidoczniej tylko ja mu jeszcze pamiętam te zawinienia, bo wszyscy się jakoś dziwnie cieszą na jego , nie jego pomysły. —
—Jego nie jego?—
—Te jabłonie, to WWN zapoczątkowało. Ba! Sekretarz ichni nowy, też sadzić będzie i WSC tylko nasiona od nich niby kupiło. Ale dobrze wiadomo, że Agrest nie lubi zmiany. Sam by Jabłoni nie sadził. —
—Rozumiem. —
—Z mojej strony to wszystko. Tą historię wiele osób zna, więc żadna tajemnica. Zdrowia. Ja muszę wracać do pracy. — i Delta zostawił wieszcza samego ze swoimi myślami, wgapionego w słońce. Zdało mu się nawet że nieco zaćpanego, ale nie kwestionował. Nie jego sprawa.

Tej nocy do jego łóżka wpakowała się Frezja.
—Nie zrobiłaś sobie swojego w gabinecie? — Delta dopytał zaskoczony. Ona tylko odetchnęła ciężko.
—Niby tak. Świeże jest, z ładnymi piórami i futrem. Ale… — ciemność jaka panowała w tym kątku dla medyka była nieprzejrzana, więc jej pysk nic Delcie powiedzieć nie mógł. Więc wilk mógł zdać się tylko na słuch.
—Ale z kimś lepiej? —
—Można tak powiedzieć. Po prostu… — i zamilkła znowu. Jej ciało otuliło się wokół Delty, głowa opadła na bok mniejszego wilka. — Ojciec kiepsko zareagował na wieść, że się wyprowadzam. Najpierw mówił że za młoda jestem. Potem … że zdrajca. —
—Myślałem, że … jak to było.. nie obchodzi mnie już zdanie tego starego dziada… tak mi powiedziałaś to jak przyszłaś z rzeczami?—
—Tak. Ale tu chodzi o mamę i Legiona. Puchacz się trochę nafuczył na ojca po tych słowach. —
—To dlatego tyle godzin spędził tutaj… —
—Tak. Ale no… mama nie powiedziała nic, Legion tak samo. Odwrócił tylko wzrok jak szukałam wsparcia. To boli. Zwłaszcza mama. — Frezja wtuliła się mocniej, jej pysk szukając ciepła drugiego ciała. — Mam dość tej rodziny. Czasami życzę sobie, żebyśmy to byli tylko ty i ja. Było by o wiele prościej… — Delta czuł jak łzy spływają po jej polikach i w jego futro.
—Wiem… Ale nic w życiu nie Est proste i uczymy się tego dość szybko. Każdy na swój sposób. Ale… to co musisz pamiętać, że chociaż to nie jesteśmy tylko ty i ja, Ja zawsze jestem z tobą. Nie ważne co Agrest mówi i jak zachowuje się rodzeństwo. Ja wam kocham jak swoje i tu zawsze mnie znajdziecie. — przytulił ją. Jego łapa dotykając jej mokrego nosa. Poczuł jak zaśmiała się, cichutko, prawie niesłyszalnie.  
—Dziękuję… —
Zapadła noc. Głucha, cicha, pełna niedopowiedzeń noc. Ale za t jaka chłodna i jaka piękna, przyniosła ze sobą pierwsze przymrozki.

Niedługo będzie sadzenie.

<Hiekka?>

Od Kawki - „Rdzeń. Za odpowiedzią, po odpowiedź”, cz. 3.18

Ostatnio całą sobą czułam, że nadchodzi czas. Czas próby, kolejnej próby. Ściskało mnie w żołądku na samą myśl o powrocie do kłopotu, który, ilekroć o nim pomyślałam, wyżerał od środka kolejne fragmenty mnie samej.
Deszczowy, jesienny poranek poprowadził mnie ku granicy. Zazwyczaj nieprzekraczalnej, tym razem jednak zupełnie niewidzialnej i niewyczuwalnej. Strzepnęłam z siebie krople deszczu, ale wysiłek był próżny. Byłam już cała mokra, a sierść sklejona w deszczowe pasemka ociekała chłodnymi łzami chmur. Dlaczego ten poranek wybrałam na wycieczkę? Nie byłam pewna. Liczyłam, że organizm sam podpowie mi, którą datę wybrać, choć nie ufałam mu już do końca. Właściwie w ogóle przestałam mu już ufać. A jednak zamiast grzać się w suchych ścianach jaskini wojskowej, albo u stryjka, który ostatnio nawet wyraził wolę widzenia mnie w jaskini alf, kuliłam się w objęciach ulewy, podążając do jabłoniowej gospody.
- Coś potrzabujesz? - zapytała staruszka, gdy przysiadłam przy szynkwasie ze zwalonego pnia.
- Czy byli tu dziś wojskowi?
- Nie, oni tak rano nie przychodzą.
- W porządku. Ale pewnie przyjdą?
- Ani chybi! Po południu. - Pisnęłam w duchu. Już trzęsły mi się łapy. Oczekiwanie odbierało mi więcej sił, niż samo myślenie. „A nuż okaże się jeszcze, że tego którego szukam, nie będzie w składzie kompanii. Jest mi potrzebny!”. - A ty nie jestaś przypadkiem córka taj zołzy, Admirała?
- Jestem. Kawka, pomocnik z WSC.
- Masz odwagę, żeba tu wracać po tym wszystkim. - Wadera z niesmakiem pokręciła głową.
- A cóż to, ja jestem winna jakimś ustrojowym niesnaskom? Nie brałam w nich udziału. Dziękuję za poinformowanie. Przyjdę w takim razie trochę później, wtedy może uda mi się spotkać te wilki - odpowiedziałam grzecznie, wstając, na co wadera tylko subtelnie wzruszyła ramionami. „I żebyś wiedziała, że nikt mi takiego udziału nie udowodni”, dodałam w myślach, z trudem oszczędzając dodania waderze epitetów.
Do wyjścia odprowadziło mnie kilka podejrzliwych spojrzeń nieznajomych. Ach, tak wiele, a jednocześnie tak niewiele zmieniło się w WSJ przez te lata, odkąd pracowałam tam za młodu. Ścieżki te same, karczma, a w niej karczmarka, zupełnie ta sama co zawsze, drzewa też te same, które niegdyś mijałam prawie co dnia. Ale wiele pysków było dla mnie zupełnie nowych. Choć obce, błyszczały specyficznym blaskiem, którego strasznie nie lubiłam. Tak patrzyły wilki wychowane przez społeczeństwo podległe prawu pięści.
Na rozdrożu rzuciłam obojętne spojrzenie każdej ze ścieżek. Bez dłuższego wahania wybrałam tę po prawej stronie, wiodącą nieco bliżej granicy z Watahą Srebrnego Chabra. Nigdzie znajomego zapachu, ani nikogo, kogo można by zapytać. Przyjęłam, że Abruan musi być w pracy, w jaskini przeznaczonej dla wojska.
Dlaczego akurat Abruan? Może rzeczywiście nie powinnam pojawiać się w WSJ. Miałam tam co prawda wielu starych znajomych, jeszcze z czasów przedwojennych. Prawdopodobnie tyle samo było tam jednak wilków, które mogły być mi nieprzychylne tylko przez mój związek z Admirałem. Mogłam znowu zwrócić się do Jojo, ale moja przygoda z nim nie skończyła się najszczęśliwiej. A ktokolwiek inny z WSC? Prędzej zapadłabym się pod ziemię. Abruan stanowczo wydawał mi się najbezpieczniejszą opcją. Zresztą lubił mnie, bez względu na to co robił ojciec. Zresztą... przychodząc ze swoją sprawą nie miałam się raczej czego obawiać.
- Marlena! - zawołałam radośnie, wkraczając do miejscowej jaskini medycznej. U progu przywitał mnie silny zapach suszonych ziół, ale w porównaniu do szpitala w WSC, to miejsce było małe i puste. Tylko jego opiekunka krzątała się wewnątrz. A raczej... tańczyła.
- Och. - Mój widok zakłopotał ją nieco. Od razu przerwała swoje ostatnie zajęcie. - Kopę lat! Co tutaj robisz?
- Wybrałam się w sprawach osobistych. - Na jej zapraszający gest odpowiedziałam siadając przy kamiennej ławie, przy której za dawnych lat wspólnie suszyłyśmy rozmaryn i siekałyśmy dziką pietruszkę. - Mam jeszcze trochę czasu. Pomyślałam, że cię odwiedzę, porozmawiamy. Jak ci się żyje?
- Po staremu. Wiesz, tutaj wszystko odkąd pamiętam stoi w miejscu. Dosłownie wszystko. To raczej ja powinnam zapytać, jak ci się żyje, i dziękować Bogu, że cię w ogóle spotkałam.
- Wbrew pozorom u mnie też wiele się nie zmienia. - Podniosłam z ławy starą, zapomnianą gałązkę. Pogładziłam jej wąskie listki i uniosłam do nosa. Rozmaryn. - Każdy dzień, odkąd pamiętam, wspominam bez uniesień. Przeleciało to wszystko tak, że się teraz wydaje, jakby życie cały czas toczyło się zupełnie zwyczajnie, nie było żadnej wojny. Gdyby nie to, ile ofiar ze sobą zabrała. Ale może to tylko emocje wywietrzały. To w końcu już wiele miesięcy pokoju.
- Najważniejsze, że ty żyjesz. - Uśmiechnęła się ciepło. W zamian otrzymała to samo, ale wzbogacone o lekkie potrząśnięcie głową.
- Nie. Nie wiem, jaki był tego wszystkiego cel. Sens. Ale czuję, że za dużo już się stało, ażebym miała z czego się cieszyć.
- A teraz? Świat jakoś dalej się toczy.
- Tak, mamy nowego przywódcę. Chociaż alfa się nie zmienił. Jestem ciekawa, co teraz będzie. Mam nadzieję, że wzięły się za to odpowiednie osoby.
- Zupełnie nie znam się na polityce, ale będę miała nadzieję, że tak się właśnie dzieje. A ty?
- Ja? Teraz chciałabym w końcu poukładać to, co się rozleciało. Czyli właściwie całe moje życie.
Marlena westchnęła z zatroskaniem. Była życzliwą dziewczyną; z całego stażu w WSJ chwile spędzone z nią bez wątpienia wspominałam najlepiej. To kolejna porcja doświadczenia oraz wspomnień, które dał mi ktoś, kogo odebrała mi wojna.
Z celem mojej wycieczki spotkaliśmy się wreszcie po południu. Natknęłam się na niego, gdy razem z czwórką przyjaciół zmierzał do karczmy. Czy bawiłam się w podchody, odegrałam spotkanie przez przypadek? Nie, skąd. Miałam jasno określone zamiary. Nie wiem co mogłabym osiągnąć ubieraniem je w płaszcz z iluzji.
- Abruan? Cześć.
- Przedstawisz nas pani? - Jeden z towarzyszy stuknął go w łopatkę.
- Och, młoda Admirałówna. - Skłonił się lekko, na co zaśmiałam się bez przekonania.
- Ach, gdzie tam, czas leci.
- Dla mnie zawsze piękna, młoda i pełna ognia.
- To może ja sam się przedstawię. - Zuchwały basior wyprężył pierś. - Raciwat, tutejszy szeregowy, ale już niedługo.
- Miło mi. Kawka.
- Cicho tam, Raciwat. Daj nam porozmawiać. Bo po oczach widzę, że coś cię tutaj do mnie sprawdza - zauważył, rzucając mi lekki uśmieszek.
- Tak.
- Chłopaki, idźcie sami. Musimy porozmawiać.
Tym razem każdemu z nich posłał ponaglające spojrzenie. Basiory z łagodnością owieczek przystały na jego rozkaz. Gdy odeszły, zbliżyłam się do niego jeszcze o mały krok, choć byłam pewna, że już czuje, z czym przychodzę. Subtelnie zniżyłam głos, dopóki leśna cichość nie upewniła mnie, że zostaliśmy sami.
- Czy znajdziemy gdzieś tu niezamieszkaną jaskinię?
- Bez kłopotu. A dlaczego mamy jej szukać?
- Dawno się nie widzieliśmy, prawda? - Delikatnie uniosłam brwi.
- Okrutnym słowom nie sposób zaprzeczyć. - Odetchnął głęboko. Plan był prosty i wykonalny. Jego łapa objęła moją. - A gdzie cię wywiało po upadku tatusia?
- Pracowałam. Czasem zbierałam zioła, czasem zaganiałam sarny w kozi róg. Wiesz. Żyłam.
- I nawet nie pomyślałam o starych przyjaciołach, co?
- Gdybym nie myślała, nie byłoby mnie tu dzisiaj.
Plan był prosty i wykonalny, choć należało wziąć poprawkę na każdy najlżejszy ucisk, parzący jak unurzane w ogniu żelazo, i każdy oddech, jak zianie Cerbera strzegącego wejścia do świata zmarłych. Każda cząstka ciała buntowała się we mnie, każda czuła się potwornie nie na miejscu. Spędziłam wieczór w objęciach jego masywnych łap, lecz jak tu dać się ponieść chwili, gdy jedyne co się czuje, to tłumiona chęć ucieczki? Przyciskając pysk do jego pyska w duchu pytałam, po co mi to. Jednak rozsądek był silniejszy. To jedyna droga do spełnienia potrzeby o wiele ważniejszej niż chwilowy komfort fizyczny.
Było już późno, gdy postanowiliśmy się rozstać. Abruan uparł się, by odprowadzić mnie do granicy, i szczerze mówiąc było mi to całkiem na łapę. Nikt nie mógł być pewny, co czaiło się wśród mroków WSJ.
Ciężka muzyka rozbrzmiewa w koronach obcych drzew, gdy stąpa się błotnistą ścieżką w środku nocy, odliczając kroki dzielące od domu. Nawet oddech idącego obok wilka wydaje się wtedy dużo cięższy niż byłby, gdyby rozchodził się jasnym dniem. Gdyby u boku mieć kogoś drogiego, a przed oczami swój własny las, który znałoby się wszerz i wzdłuż.
- Wpadaj częściej. - Na pożegnanie liznął mnie w policzek, a ja odruchowo ściągnęłam brwi. Jakoś umknął mi moment, w którym nasza relacja stała się tak bliska. Czy było to tamtego popołudnia, czy może o wiele wcześniej, jeszcze na Stepach? Nie umiałabym powiedzieć; nigdy nie przyglądałam jej się tak uważnie. Przecież nawet nie znaliśmy się dobrze. Jeszcze kilka godzin wcześniej zastanawiałam się czy Abruan w ogóle pozna „starą przyjaciółkę” po takim czasie. Mimo wszystko w przeciwieństwie do niego starałam się nie pozostawiać złudzeń, że potrzebuję go do czegoś więcej niż własne cele. Gdy jednak obejrzałam się wstecz, zdałam sobie sprawę, że nie wychodziło mi to najlepiej. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Nigdy jakoś nie zebrałam się na odwagę, by powiedzieć mu, że potrzebuję od niego (Tylko. Aż?) szczeniąt. Opłacalniej było na ten temat milczeć i pozostawić mu więcej pola do wyobraźni w temacie naszych spotkań.
W domowym zaciszu, z głębokiej trawy błysnęły na mnie dwie pary oczu. Ze względnym niezadowoleniem przyjęłam fakt, że nie poszli jeszcze spać.
- Wreszcie! - Wrona uderzyła przednimi łapami o ziemię. - Tak się bałam! Już mieliśmy iść cię szukać, ale o tej porze nawet pytać nie ma kogo.
- Wszystko jest dobrze. Byłam u przyjaciela za granicą.
- I jeszcze za granicę ją poniosło!
- Wrona! Nie byłam sama. Uspokój się.
- Ach, nie byłaś sama? - Choć słowa o tożsamym znaczeniu padły już wcześniej, dopiero tak sformułowane zwróciły uwagę brązowej wilczycy. Jej ciemne ślepka zabłysły. - Z kim byłaś?
- To nieistotne - odparłam, sadowiąc się na swoim legowisku. - Jestem wdzięczna że się o mnie martwicie, ale sama potrafię o siebie zadbać.
- Zawsze wracasz przed wieczorem. - Szkliwo uznał za stosowne wesprzeć towarzyszkę. - Dzień w dzień, punktualnie. Dlatego się martwiliśmy. - Zacisnęłam wargi.
- Powiedziałeś to, co wszyscy wiedzą, a zatem? Możemy wyciągnąć wniosek, że dziś wróciłam później, a potem iść spać. Dobranoc, mamo i tato.
Odwróciłam się grzbietem do polany, przyciskając czoło do szorstkiego pnia starej sosny. Z tyłu usłyszałam leniwe ruchy, świadczące o tym, że współmieszkańcy, jedno po drugim, poszli w moje ślady. Tyle jeszcze rzeczy, którymi uraczył mnie dzień, było do przemyślenia. Do zapomnienia. Ostatecznie cisnęłam je gdzieś w kąt pamięci, ledwie zdążywszy, zanim sen ogarnął moje zmysły. Byłam już zbyt śpiąca.
Gdy obudziłam się rankiem, wroni ogon wystawał z legowiska po przeciwnej stronie polany. Wadera, najwyraźniej wyczerpana czuwaniem do późna, jeszcze spała, a trzeci lokator musiał już rozpocząć kolejny dzień pracy, bo jego miejsce było puste. Przeciągnęłam się, by nie pozostawać w tyle. Chmury wolno przedzierały się przez plątaninę gałęzi starych sosen. Na chwilę zatrzymałam wzrok na kojącym obrazku. Dzień był chłodny; oznaczało to niewątpliwie, że zbliżają się dni, które wataha miała poświęcić na, jak to mówił stryj i plakaty porozwieszane po całym lesie, „budowanie przyszłości”. Powinnam zgłosić się do jaskini alf, by być na bieżąco.
- Gdzie wczoraj byłaś? - słowa Wrony dogoniły mnie, zanim zebrałam się z legowiska. - No powiedz, proszę!
- Dlaczego chcesz wiedzieć?
- No bo wiesz...
- Nudzi ci się własne życie - mruknęłam. - Zawsze byłaś taką intrygantką?
- Och, żebyś widziała mnie za młodu. - Naraz poderwała się, a cała jej poranna senność minęła na dobre, głosząc wszem i wobec, że ma niejedną historię, którą chętnie by się ze mną podzieliła. - Długo wędrowałam po całym świecie. Nawet po ludzkich terenach!
- Dlaczego wróciłaś? - zapytałam gdy tylko, a może jeszcze zanim skończyła myśl, bo nagle zdałam sobie sprawę, że nie wiedziałam nic na temat zagadnienia pozornie tak oczywistego.
- Byłam ciekawa, co w domu. Przez lata zwiedzałam lasy i ulice, bywałam w górach i nad morzem. Ale zmęczyło mnie trochę ciągłe uciekanie przed ludzkim wzrokiem, tak samo jak niesmaczne i nieświeże jedzenie, które fundowały mi moje przygody. Ale przede wszystkim stęskniłam się za rodziną. Nie miałam ich wiele. Rodzeństwo, ojca, syna. Agresta, no i Mundusa.
- No tak, mówiłaś, że z Mundusem mieszkaliście tu razem - mruknęłam. Czy kiedyś powiedział mi, że berberysowa polanka miała jakichś lokatorów oprócz nas? Chyba nie było ku temu okazji. A ja jakoś wyszłam z założenia, że po prostu był jej pierwszym i jedynym mieszkańcem.
- Tak. Ale, ale, zmieniasz mi temat, kochaniutka. Powiedz, co to za tajemniczy znajomy?
- Nie żaden tajemniczy znajomy. To mój znajomy.
- Ojej...
- Robisz się monotematyczna. No, czas iść do pracy.
- Doprawdy chyba nikt się nie kryguje tak jak ty.
- Doprawdy? - Rzuciłam jej oschłe spojrzenie. - Słucham, kto na przykład?
- Na przykład... - Jej oczy zaokrągliły się niespokojnie i potoczyły wokół, w poszukiwaniu ratunku. - Kaj.
- Co z nim?
- Słyszałam... - Wilczyca niewinnie opuściła oczęta, a jej koścista łapka zaczęły bawić się źdźbłem trawy. W oczekiwaniu na dzienną porcję plotek, rzuciłam jej nudnemu zajęciu matowe spojrzenie. - Że odkąd się stąd wyprowadził, pomieszkuje u jakiejś pary z WWN. I płaci im w piórach, okłamując ich, że to prawdziwe złoto, które można sprzedać ludziom! A potem otwarcie chwali się tym u nas.
Prychnęłam, jednym oddechem wyrzucając z gardła całą niedorzeczność, którą zadławiłam się, słuchając jej rewelacji. „Chociaż w sumie kto go wie”, przeszło mi przez myśl.
- Nie uwierzę, by ten leń wprowadził się do kogoś i zgodził dać mu coś w zamian. Prędzej symulowałby permanentny ból brzucha i koczował w jaskini medycznej, byle wziąć za darmo.
- Tak? To jak niby im płaci, jak myślisz?
- Może tak samo jak mi, czyli wcale.
Wrona kwęknęła coś z naburmuszeniem.
- Może tak, może nie. A taki Szkliwo? Też nie lepszy.
- Szkliwo? - Moje uszy zjechały na kark, rozkładając na głowie pas startowy dla samolotów.
- Tak! Wielki polityk się z niego zrobił, już nawet jaskinia alf mu nie wystarczy, tylko w WWN przesiaduje. Chodzi taki dumny, że aż ziemi nie dotyka. Do Agresta wpada sobie kiedy chce, jak do starego znajomego, w ogóle już nie szanuje powagi urzędu alfy. Tak, tak! Sama Nymeria mi mówiła! Ba, słyszałam, że kręci się przy samej córce alf! Taka szuja tylko trochę wpływów złapie i zaraz czuje się bezkarna. Zresztą przy kim on się nie kręci. Oni tam u Nadziei mają te wszystkie swoje wiece, ważne spotkania polityczne, wiesz, to jak w delegacji. Kto wie co tam robią.
- Przestań! - warknęłam. - Teraz już jestem pewna, że gadasz zupełne głupoty.
- A to ty nie wiesz, że te wszystkie rublie mają spaczone...
- Wrona, jesteś okropna! - stwierdziłam.
- A on to zwłaszcza. Mówię ci, uważaj na niego. Ale co nas to obchodzi, prawda? - Machnęła łapą, krzywiąc się w chytrym uśmieszku. - Mówiłyśmy o tobie.
- Nie mam ochoty o tym rozmawiać. Czy nie wyraziłam się już jasno? - Odwróciłam się gwałtownie. Może nieco zbyt gwałtownie, może nawet troszkę agresywnie, ale mój nastrój uległ już zupełnemu załamaniu i nie zamierzałam się nad tym zastanawiać. Poszłam w swoją stronę, to znaczy, na północ, pozostawiając Wronę we mgle niedokończonej rozmowy, której w ogóle nie powinnyśmy rozpoczynać. Może współmieszkanka nacieszyła się świeżutkimi plotkami, ale mi nie przyniosło to nic oprócz popsutego humoru.
W jaskini alf rzeczywiście nie zastałam Szkliwa. W środku byli zresztą tylko stryj, jego małżonka i jeden z synów, Legion. Przywitałam się cicho i zajęłam miejsce, które zwykł zajmować drugi asystent, gdy wraz z Agrestem akurat nie przyjmowali interesantów.
- Wiadomo coś o tych jabłoniach? - zagadnęłam.
- Idą mrozy - odrzekł Agrest. - Planowaliśmy ze Szkliwem pojutrze rozpocząć prace. Dziś ma skonsultować to z Watahą Wielkich Nadziei i dowiedzieć się, czy ich plany są podobne.
- Świetnie - odpowiedziałam, aczkolwiek ich ustalenia były mi obojętne. Chciałam tylko wiedzieć, co robić, zanim nadejdzie owo wyczekiwane „pojutrze”.
Choć wszystko odbywało się zupełnie zwyczajnie, alfa w ciszy czytał jakieś dokumenty, Legion z matką rozmawiali o wilkach, które znałam tylko z widzenia, nietrudno było wyczuć unoszące się w powietrzu oczekiwanie. Agrest jakby już nudził się na swoim miejscu. Nie byłam tylko pewna, czy czekał na nadchodzący siew, czy po prostu na kolejny obchód terenów lub obiad.

Cdn.

środa, 27 grudnia 2023

Od Hiekki - ,,Niedaleko Pada Jabłko od Jabłoni"

Grzyby psylocybinowe
Występowanie: rzadkie, rosną tylko na południowych 
ścianach jaskiń, o dużej wilgotności, nieopodal płynącej wody.
Wygląd: owocniki o płaskim, szerokim kapeluszu o zgniło-zielonkawym
 kolorze. Blaszki na spodzie. Trzon krótki, krępy, ozdobiony żółtymi plamkami.
Działanie: Wyostrzenie zmysłów, synestezja, możliwe halucynacje,
 nagłe skoki energii, nadpobudliwość, możliwe tendencje misyjne i prorocze.
Zastosowanie: Nieużywane w medycynie powszechnej. 

Przestrzeń wokół niego falowała jakby leżał w zbiorniku wodnym głową skierowaną ku niebu. Ledwo widoczne nitki światła, które zazwyczaj prostym snopem wpadały do wnętrza jaskini, teraz wiły się jak stado węży. Przez chwilę wydawało mu się, że w przestrzeni między każdym wężem otworzył się portal do innego świata. Próbował zliczyć ile światów mógłby odwiedzić, ale węże zbyt szybko zmieniały miejsce, zamykały przejścia i otwierały znowu. Złapał za kawałek patyka i począł maniakalnie wyrysowywać kółka jako symbol każdego policzonego przejścia. Piaszczysta podłoga zmieniła się w w wielki kołtun, więc Hiekka poprzestał. Siadł na boku i rozlał się na kamieniu w błogim jęku znudzenia. Zamknął oczy, ale nie przestawał widzieć. To było jak przekleństwo. Wlepił wzrok w sufit jaskini.
Cichutkie kapanie wody wybijało rytm w umyśle poety tak drażniący, jakby milion drobnych robaczków chodziła po jego skórze. Nie wytrzymał długo w bezruchu. A może to od chłodu. Od zeszłego tygodnia zapominał rozpalić ogniska. Albo nazbierać chrustu. I znaleźć krzesiwo. Ehh, po co komu ogień, pomyślał.
Pół przytomna towarzyszka seansu przeturlała się w jego stronę, niszcząc wyrysowywane na piasku kołtuny.
- Co kolego, masz nowe genialne pomysły?
Nie był pewien czy kiedykolwiek się jej przedstawił. Po prostu znalazła go w jednej z jaskiniowych odnóg, zbierającego dziwnie wyglądające narośle skalne. Pierwsze pytanie: Co robisz? Drugie pytanie: A po co ci one? Trzecie: Mogę spróbować? 
Myślę, że więcej wyjaśniać nie trzeba.
-Chciałbym napisać swoje magnum opus.-Zaczął.- Coś, co rzeczywiście poruszy wilkami, niezależnie od wieku. Coś, za co może mógłbym, no nie wiem, być szanowany może.
Wrona Zarechotała figlarnie, ale jej reakcje niepasujące do sytuacji poeta przypisał grzybom.
Myślam o swoim wielkim dziele od dawien dawna. Jednak nigdy nie zasiadł rzeczywiście do kartki żeby je spisać. Teraz czuł, jak w jego wnętrzu piekli się i buzuje, jak nie może usiedzieć, a jego łapy same rwą się do działania, nieważne do jakiego.
- Napiszę historię o nas wszystkich. 
- To będzie trudne.
- Ale warte.
- A wiesz, co się dzieje w świecie aktualnie? Nie widziałam cię w towarzystwie ani razu, więc skąd mógłbyś wiedzieć, na uczcie również. Żebyś Ty widział co się tam działo!- Rozłożyła łapy do góry jakby próbowała złapać ogrom jej przeżyć w jednym objęciu.
- Opowiedz więc.
I opowiadała. O wielkiej zabawie, o stu daniach, o tysiącu trunków, o magicznych skrzypkach które grały same z siebie, o wielkiej kuli ognia która spadła z nieba i zniszczyła całą zabawę. O dzielnych ratownikach, którzy musieli gasić płonące, biegające w popłochu wilki, o niebieskim bocianie z dalekich stron, który pomimo iż wilkiem nie był to jego największym pragnieniem było żeby się nim stać. I który to zawalczył z potworem zrodzonym z tej spadającej gwiazdy jego własną bronią wbitą mu w serce. A później wszyscy byli uratowani, brawa, kurtyna.
- Och...-Hiekka nie wiedział co odpowiedzieć.- Masz może więcej takich historii?
Więc opowiadała mu, ile przeżyła i widziała w swoim 8-letnim życiu. Ile było w tym prawdy, poeta nie mógł stwierdzić, ale podobało mu się jak barwne i niesamowite to były historie. Słuchał o buncie, o zamachu, w którym to wcześniej wspomniany niebieski bocian stracił życie, o tchórzliwym królu i o jego bracie i odwiecznym wrogu, przywódcy buntu. O tym jak pokój został zniszczony, jak trup ścielił ścieżki królestwa. O wielkiej bitwie w której zginął waleczny książę, o klątwie za przelaną krew jaka spadła na lud i niszczyła ich od środka.
O złotej czapli, która przybyła z jeszcze bardziej dalekich stron niż niebieski bocian i pomógł zmartwychwstać swojego pobratymca. Trzeciego dnia dokładnie. I ten ów wybraniec boży zniszczył wojnę swoim słowem i pazurem, aż wszystko wróciło do normy.  
- Świetne.- Jego oczy iskrzyły się teraz złotem.- Trzeba stworzyć historię inspirowaną tymi wydarzeniami, ale należałoby zmienić to i owo, bo zbytnia dokładność szkodzi sztuce. 
- Jestem za!  Tylko by się chciało to czytać.- Parsknęła.
- Jak to komu? Wyedukowanym indywiduum. Śmietance społeczeństwa 
-Eee.- Skrzywiła się.- Czyli nikomu.
Hiekka zmieszał się, ale nie zabijał myśli, że ta wadera mogła mieć rację. 
- Ach, wiem!- Pstryknął palcami po chwili namysłu.- Trzeba im to przeczytać na głos. Wystawimy sztukę. 
- Uuu!- Zawyła.- A ty obsadzisz mnie w głównej roli!
- Cóż, em...O ile chcesz być bocianem.
-Ach to nie.- Przewróciła się na drugi bok. - Weź ten węgielek wreszcie w łapę bo ci weny nie starczy, tak paplasz.
Hiekka biegał oszalały po jaskini, ale ani papieru ani węgielka nie mógł znaleźć. 
- Wrócę za chwilę.- Rzucił w progu, zanim nie pognał w dół zbocza. 
***
- Um...dzień dobry? My się znamy.- Wybąkała zmieszana Konstancja, gdy jakiś  delikwent przerzucał jej wszystkie rzeczy na lewą stronę.
- Szukam węgielka.
- Było tak od razu.- Uśmiechnęła się wesoło i podreptała do starem komody sklejonej dla niej przez męża.- Tu coś powinnam mieć, poczekaj ino momencik.
Wygrzebała z dolnej szafki ołówek, możliwe że zdobyty dawno temu, kiedy była jeszcze młoda, skrzętnie schowany na czarną godzinę. Zawinięty był w jedną kartkę papieru, już pożółkłego ze starości.
- Proszę.- Podała mu zawiniątko.- Niech ci służy.
- Dziękuję dobra kobieto.- Złapała ją za boki i ucałował 3 razy w policzki.
- Może herbaty?- Zaproponowała, ale tylko wiatr zawiał w miejscu,w którym przed chwilą stał, zdaniem Konstancji, ów uroczy jegomość.
*** 
Wrócił do jaskini, gdzie na pół dnia zostawił swoją towarzyszkę, jednak nikogo na jej miejscu nie zastał. Musiała gdzieś zawędrować, ale iej odnalezieniem Hiekka zajmie się potem. Rozwinął swoje zawiniątko i już miał napisać pierwsze słowo ale końcówka grafitu zatrzymała się nad powierzchnią strony. 
Mam tylko jedną stronę, pomyślał. Nie mogę jej zmarnować, muszę mieć stuprocentową pewność, że chcę napisać to co właśnie napiszę. Jaki tytuł? Powstanie WSC? Niee, zbyt proste. Może historia o dwóch królestwach? Jakbym to już gdzieś słyszał. Może nawiązać do tych plakatów reklamowych które spotkałem po drodze. Sporo ich było, coś i jabłoniach, jabłkach i przyszłości. Możliwe że to jakaś promocja sąsiada, może szuka nowych członków z naszych ziem. Tylko dlaczego nikt z nich nie sprecyzował o co dokładnie chodzi? Naprawdę dziwne. Ale skorzystać z fali popularności to nie głupi ruch. 
Zastukał parę pary czubkiem ołówka w pysk, polizał go na szczęście po czym już przekonany nabazgrał 
"Niedaleko pada jabłko od jabłoni" 
Tak, to dobry tytuł. Na tyle enigmatyczny, żeby nie zdradzał ważnych momentów w sztuce, ale na tyle tematyczny, że wpasuje się w rosnącą popularność sadownictwa bądź sąsiadów rodaków.
Spojrzał jeszcze raz na kartkę. Napisał tytuł idealnie na środku. Bez żadnego miejsca dla reszty sztuki. Szybko odwrócił kartkę by zobaczyć że jest czymś poplamiona. 
- Tak nie można pracować.- Zawył sfrustrowany. - Potrzeba mi więcej papieru. 
Znał tylko jedno miejsce, gdzie produkuje się niepotrzebne dokumenty na potęgę. Do jaskini alf nie było nawet tak daleko. Wychylił łeb z jaskini i spostrzegł że już zmierzcha. Dałby sobie łapę uciąć, że jak wchodził, słońce dopiero świtało. 
Już z daleka słyszał krzyki jakie dobiegały z wnętrza siedliska alfy, zwolnił więc kroku i zaczął nasłuchiwać. Krzyki o tak potrzebnym mu papierze spotęgowały się, a po chwili, z wnętrza wybiegł granatowy, kulejący wilk. Popędził, mamrocząc coś pod nosem o niewysłowionej wielkości tyłów alfy po czym znikł między cieniami drzew. Hiekka nawet nie zdążył zwrócić na siebie jego uwagi, ale domyślił się że o papier nie ma co sam prosić.Przysiadł zmarnowany pod drzewem i wlepił ślepia jeszcze raz w swoją kartkę. Miał mgliste wyobrażenie swojego dzieła. Jego mierna znajomość polityki nie pozwalała mu na wtłoczenie w nią takiej ilości słów o publice dla publiki jaką by chciał, nawet z całym stosem kartek gotowych do zapisania. Wyjął zza ucha ołówek i naskrobał
Powiesił ogłoszenie na najbliższym dużym drzewie, wbijając w korę różany cierń, a gdy pooceniał już prezencję wystarczająco, skierował się w stronę domu. Rano miał zamiar wybrać się do jaskini medycznej. Ta kłótnia opisana z pierwszej ręki mogałby być ciekawą inspiracją dla jednej sceny w jego sztuce.

(Delta?)

wtorek, 26 grudnia 2023

Od Delty - "Na Dobre dni i Spokojne noce" cz. 3

Delta odetchnął głęboko. Zima powoli się zbliżała, ususzone zioła leżały w pięknych kupeczkach krusząc się na kamienne blaty i czekając na swoją kolej. Te które jeszcze dogorywały na linkach nie były w lepszym stanie, oczekując na ulżenie swoim oschłym cierpieniom. Jaskinia medyczna miała wszystko czegoby mogła potrzebować na zbliżające się, odmrażające tyłki opady śniegu. Medyk już marszczył swój siwiejący pysk na samą myśl od zbliżających się zaspach pochłaniających jego niewielkie rozmiary w swoje zimne objęcia. Na szczęście do tego jeszcze chwila. Świeże powiewy wiatru ledwo co zapowiadały pierwsze przymrozki, które wielkimi krokami wpaść miały do watahy.


—Co? — Delta spytał zatrzymując składanie bandażów w eleganckie zwitki. Jego oczy powędrowały na swojego rozmówcę. Zamrugał dwa razy nieco skonfundowany.
—No… tak.. Sadzenie drzew. — Tia zmarszczyła swój nos. — Też w to niedowierzałam, ale czytać umiem! Wszędzie wiszą plakaty! — odparła. Jej łapki układając kolejne miseczki z utartymi maściami.
— Kto by pomyślał, że Agrest będzie się w ziemi chciał grzebać. Na stare lata mu się zachciało… — pokręcił głową odkładając kolejny zwitek potrzebnego im opatrunku.
—Mi się tam podoba ten pomysł. To podobno jabłonie, patrząc na jeden ze sloganów. —
—Czyli? —
— Głodnemu daj drzewo nie owoc. I nad tym jabłonka. Swoją droga trochę nabazgrolona. — Tia pokręciła głową. Jej łapy mimo rozmowy ciągle coś poprawiały. Przygotowania do zimy nadal trwały, a medycy znajdowali sobie dodatkowe zajęcia do roboty.
—Ah. Jabłonka. — Delta zacmokał. Jego oczy zwróciły się ku wazie, jaką Domino zrobiła im już lata temu, niedługo po dołączeniu Delty w ryzy jaskini medycznej. Uchylił jej wieko aby zajrzeć do środka. — Przydałyby nam się jabłka, prawda. Brakuje nam już suszonych racji na maści przeciwbólowe i do wywaru wzmacniającego. Jeszcze może dwie zimy pociągniemy na tym co mamy, jeśli nie policzymy pozostałych pór roku. —
—Ty jak zwykle myślisz o praktycznym zastosowaniu. — Tia zaśmiała się pod nosem. — Ja to bardziej myślałam, że fajne zajęcie dla całej watahy taka jabłoń. Pielęgnowanie tego i doglądanie, żeby potem patrzeć jak rośnie. Bardzo fajny pomysł. —
—Z praktycznym rezultatem. — Delta dodał, wywołując cichy chichot u swojej towarzyszki praktyki medycznej. — Chociaż mam podejrzenia, że to niekoniecznie pomysł tego alfy. —
—A kogo innego? —
—Nie wiem. Ale taka inicjatywa jest strasznie nieagrestowa. —
—W sensie? —
—A w takim sensie, że ten starzec nie przepada za zmianą, jakąkolwiek. Trochę jak taki dąb. Niby stoi hardo, ale jak większa wichura przyjdzie to i ten dąb z korzeniami z dziury wyjmie. Nie wydaje mi się aby jemu chciało się bez powodu sadzić drzewa. A i bez zgody Sekretarza gówno zrobi. I coś mi się wydaje, że właśnie WSC podpięło się pod ideę tego okupanta, właśnie. —
—Ale czy to źle? —
—Nie mówię że źle. Jabłka zawsze się przydadzą. Nawet jeśli za parę lat dopiero. Po prostu podejrzanie to wszystko brzmi. Jakby propaganda. — Delta uśmiechnął się.
—Propaganda… Może. Kto ich tam wie. Polityka jest strasznie trudna. — Tia odetchnęła. Jej nos marszcząc się nad miętowymi wydzielinami tartej przez niej maści.
—Oj, coś o tym wiem… coś o tym wiem. — i temat się urwał na myślach Delty o niebyt przyjemnej przeszłości, która nadal doskwierała mu w tylnej łapie, na którą tak długo już kulał.

poniedziałek, 25 grudnia 2023

Nasz Głos nr.45 - "Życzękuję"

Życzenia!

Witajcie, kochani czytelnicy czasopisma "Nasz Głos". Choć ten numer pojawia się przez pierwszym dniem miesiąca, pozwolę sobie nadać mu normalną numerację, by przywrócić porządek po tym, jak chaniebnie zaniedbałam obowiązki Redaktora. Chociaż czy było to chaniebne - decydujcie sami. Ja wiem, że miałam swoje powody, choć z początku nie traktowałam ich jak powodów. Teraz znowu jestem spóźniona, ale tym razem nie było najmniejszych szans, żebym się wyrobiła, więc no, musicie przeżyć.

Życzenia oraz podziękowania będą krótkie i proste, i niestety bardzo ogólne, zarówno przez opóźnienie, jak i problemy w prawdziwym życiu. A więc...

Oczywiście wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia, i tak dalej, z pewnością wszyscy znają już formułkę. Ale życzę też, żebyście nigdy nie czuli się na tyle źle, że stracicie widok na świat dookoła Was. Żebyście nie przestali zauważać nawet takich najmniejszych, najgłupszych pozytywów, żeby żarty nie przestały być dla Was śmieszne, a codzienne życie nie wycieńczało. Nie "nie męczyło", bo tego nie idzie uniknąć, ale nie wycieńczało.

Dziękuję Wam za obecność, zarówno tym, którzy bezpośrednio mnie wspierali, jak i tym, którzy po prostu byli. Taka głupota, prawda? Wymieniliśmy kilka zdań, może rzuciliśmy żartem, ale takie drobne interakcje są właśnie tym, co zazwyczaj ciągnie to całe bagno do przodu. Dziękuję regularnym czytelnikom Naszego Głosu, którzy pomimo upadku czasopisma wciąż oczekują kolejnych numerów. Wspomniałam już to niejeden raz i wspomnę ponownie - Nasz Głos jest jednym z moich ulubionych dzieł. Jeśli wystarczy jeden komiks, żeby go pociągnąć, z chęcią będę rysować ten jeden komiks, aż będę mieć siły na więcej.

Dziękuję, że WSC jest taką społecznością, jaką jest, że pomimo wzlotów i upadków jesteśmy w stanie ciągnąć to do przodu. Każdy tu znajdzie kąt dla siebie i jest to najpiękniejsza cecha Watahy Srebrnego Chabra, nie tylko jako bloga rp o magicznych wilczkach, ale przede wszystkim jako grupy, która codziennie ze sobą rozmawia, a nawet miała okazję się spotkać. Jest tu miejsce na marudy, ponuraki, sadystów, masochistów, głuptasów, śmieszków, lisków, pozytywnie zakręconych, filozofów, a nawet i na osoby nieobecne, które przyjdą raz na ruski rok się przywitać i napisać parę słów. Mało która społeczność może pochwalić się taką różnorodnością osób i jednocześnie być dla nich bezpieczną przystanią.

No, myślę, że to by było na tyle. To i tak więcej, niż się spodziewałam... Do zobaczenia w Nowym Roku!

Autorem tego numeru Naszego Głosu jest
Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka

Od Agresta - „Rdzeń. Po co?”, cz. 1.9

Niestety tej piosenki nie będzie na playliście, bo Jutub nie wpuszcza KULTu ze źródeł innych niż oryginalne.
Więc cieszmy się tym dziełem jednorazowo :)


Znowu dziś widzę zachód słońca
Znowu udało się doczekać końca

Nie błękit ani purpura, a pustka zieje z Nieboskłonu. Wtem jednak przecina go świetliste pęknięcie. Tylko przez moment, zanim blask przepada w nicości, rozpełza się jego powidok po bezkresnym niebie. Burza, burza.

Mniej szczęścia mieli, ilu ich było
Wielu, nawet ich nie liczyłem

W ciszy pochylam się ku ziemi, delikatnie przeciągam po niej pazurami. Czerwone smugi, a potem całe krople pokrywają moje palce. Ziemia jeszcze nie obeschła po wielkiej ulewie. Podnoszę się, rozglądam. Idę dalej. Las, choć ten sam co zawsze, zdaje się jakiś zupełnie obcy.
Nie wiem skąd idę i dokąd, ani czego dokładnie szukam. Wiem tylko, że coś złego zaraz ma nastąpić, a ja nie potrafię temu zapobiec. Nawet się nie staram, nie mam takiej mocy. Oberwanie chmury, a może to całe niebo i wszystkie gwiazdy runą wprost na ziemię. Coraz bliższe, krzyżujące się jeden z drugim grzmoty, ostro przypominają o tym zwierzętom, pokulonym i powciskanym w leśne dziury.
Trawa chlupie mi pod nogami. Robi się śliska.
Śliska jak lód.
Nie potrafię utrzymać równowagi i w końcu grunt się spode mnie usuwa. Lecę gdzieś w dół, przytomnieję w dole, pośród dzikich ziół. Tymczasem w oddali drzewa walą się na ziemię; nie. Ziemia razem z nimi znika w przepaści, wyrytej daleko, w horyzoncie. Podrywam się na nogi. Upadam znowu. Nie łapię przyczepności, topię się i grzęznę w bezkształtnej masie.
Nie mam do kogo wołać o pomoc, nikogo tu nie ma. Ale chcę uciec; macham więc wszystkimi czterema kończynami, choć nie wiem, czy jest jeszcze dokąd uciekać. Nie wiem, czy pozostało jakieś bezpieczne miejsce, czy to Ziemia cała się rozpada, a może roztapia. Pisk wysiłku wyrywa się z mojej krtani. Ślepia zakrywa obłęd.
Jeszcze jedna próba; jedno szarpnięcie.
- Ała, Szkliwo...
Wreszcie stanąłem na nogach i zatoczyłem się, gdy głowa, nieprzygotowana na ten ruch, odmówiła posłuszeństwa. Z ciemności patrzyła na mnie para zielonych oczu. A więc znów byłem na naszej polance.
- Co się stało? - zdołałem zapytać.
- Tak się rzucałeś po swoim dołku, że kopnąłeś mnie przez sen - odparła Kawka, jeszcze trochę sennie.
- Przepraszam.
- Już nawet nie o to chodzi. Nie powiesz mi chyba, że to normalne.
- Nie wiem - powiedziałem ciszej. Nie wiedziałem też, czego innego oczekiwała. Chwilę wcześniej wszystkie moje zmysły były skupione na walce o życie, a ledwie otworzyłem oczy, wilczyca zapragnęła omawiać moje problemy ze snem. Tak, zdążyłem już zauważyć, że je mam. I co to zmieniało? Oprócz tego, że najwyraźniej powinienem spać w odosobnieniu, żeby nikogo nie budzić.
Już odwracałem się by odejść i zaczynałem rozpatrywać różne miejsca, w których będę mógł spokojnie doczekać do rana, z przykrą świadomością, że nie będzie to niestety równoznaczne z przespaniem reszty nocy.
- Dokąd znowu uciekasz? - Podniosła głos, na tyle by powstrzymać mnie przed zrobieniem choć kroku, a potem, nie czekając na kolejne „Nie wiem”, mówiła dalej. - To już nie pierwszy raz, gdy to robisz.
- O czym rozmawiacie? Gdzie ucieka? - Z drugiej strony polanki dobiegł zaspany głos Wrony.
- Nigdzie - rzuciłem, po czym syknąłem do rozmówczyni. - Czemu cię to interesuje?
- Bo dzieje się coś niedobrego.
- Daj mi spokój, proszę. - Nie upierałem się, by iść dalej. Przyznam, to był czysty odruch unikania, ale przecież mogłem liczyć, że Kawka jest na tyle rozumna, by przyjąć również same moje słowa. Ostatecznie tylko przeniosłem się do nieco odleglejszego kąta i umościłem wygodnie, dając do zrozumienia, że nie chcę prowadzić tej rozmowy. Nastała chwila złowrogiej ciszy.
- Żebyś wiedział, że już nie zapytam. - Wadera gwałtownie obróciła się na drugi bok i nic już nie powiedziała. Tylko w myślach rzuciłem oględne przekleństwo.
- Nie kłóćcie się, jest środek nocy! - burknęła brązowowłosa i z błogim pomrukiem przeciągnęła się, by na nowo ułożyć do snu. Polana ucichła. Tak mijały kolejne minuty. Może godziny. Zaczęło jaśnieć tak szybko, a jednocześnie czas tak bardzo się dłużył, że nie byłem pewien, czy resztę nocy po prostu przeleżałem z zamkniętymi oczami, czy udało mi się na chwilę zdrzemnąć.

Codzienne żniwo swoje zbieram
Kres podróży każdego dnia

Ranek przywitał liście berberysu tak samo jak co dzień; promiennie, radośnie, żywo. Przegonił wszelkie koszmary, przyniósł nowe myśli i świeże spojrzenie. Gdybym tylko był troszkę bardziej wypoczęty.

Być czy mieć? - takie dwa pytania
Bliżej ku celom posiadania
 
- A zatem wyrzuciłeś Kaja z polanki - zauważyła Kawka. - A ja dziwiłam się, dlaczego już kolejny tydzień wcale się tu nie pojawia.
- Kto ci tak powiedział?
- Jeden wilk z jaskini wojskowej. To nieważne. Podobno z nim rozmawiał.
- Sam się wyrzucił. Ja tylko zwróciłem mu uwagę na pewne suche fakty.
- Następnym razem gdy coś takiego będzie miało miejsce, skonsultuj to ze mną proszę. Jak by nie patrzeć, to ja opiekuję się naszym domem.
- Oczywiście. Gdy następnym razem ktoś zdradzi watahę, na pewno od razu się o tym dowiesz - ogłosiłem sucho.
- Wiesz, mi też jest... - Przełknęła ślinę, a jej głos nagle stał się o ton cieńszy. - Z tym wszystkim trudno. Mój ojciec nie żyje. Matka zaginęła - powiedziała, prawdopodobnie nie bez powodu chcąc jednak uniknąć tonu sugerującego jakiekolwiek wyrzuty. Choćby najmniejszy ich cień, w najdalszym zakamarku myśli, spowodowałby poczucie winy i sprawił, że sama poczułaby się jak zdrajca.
- Nie chciałem, żeby to się stało - odrzekłem cicho, i nie dziwota, że mojemu głosowi zaczęło brakować pewności. Choć słowem przyznać komuś i samemu sobie, że doprowadziło się do czyjejś śmierci, jest silnym przeżyciem; być może nawet druzgocącym, choć nim zagnieździ się w głowie, jeśli jeszcze go tam nie ma, do akcji wkracza cały sztab myśli pokrzepiających, z wysuniętą na czoło pochodu próbą racjonalizacji działania takiego czy innego. Nie bacząc na to, tym razem wspomnienia przywoływały nieco odmienne obrazy. Tak gładko wsunęło się ostrze w ciało Admirała.
Prawdziwy kłopot polegał na tym, że gdzieś skrycie, podskórnie, czułem się zupełnie zwyczajnie z tym, co się wydarzyło. Wewnętrzny spór, na ile dosadnie wzbudzać w sobie uczucie żalu, by zachować zdolność trzeźwej oceny powagi sytuacji, a jednocześnie nie zostać pożartym przez poczucie winy, przechylał się z jednej strony na drugą i nawet znajomość potrzeb danego rozmówcy nie była na tyle szybka, by korygować niektóre jego wahnięcia, utrzymując go nieruchomo na cienkiej, granicznej linii.
- Wiem, broniłeś stryjka. Wiem przecież. Ja pewnie zrobiłabym to samo. - Pokręciła głową. - On jest mi nawet droższy, niż ojciec.
- Naprawdę mi przykro. - Słowa te zabrzmiały niewyraziście i niestety chyba niezbyt przekonująco. Chrząknąłem.
- Nie ma sensu teraz tego rozpamiętywać. Nie mam do ciebie żalu, ojciec był sam sobie winny. Zachowałeś się... jak porządny obywatel. I oddany przyjaciel. Szanuję to w tobie. - W odruchu nieśmiałej wdzięczności na jej, bądź co bądź, dość niespodziewane dla mnie słowa, skinąłem głową. Nie zwróciła na to uwagi. - Chodziło mi tylko o Kaja. Nie ma teraz gdzie mieszkać.

Nie mam potrzeby zbyt wiele wiedzieć
Nie mam potrzeby wiedzieć zbyt wiele

- Poradzi sobie. Wbrew pozorom w lesie jest pełno dziur, do których zmieści się zwierzę naszego pokroju.
Coraz bliższe, krzyżujące się jeden z drugim grzmoty, ostro przypominają o tym zwierzętom, pokulonym i powciskanym w leśne dziury.
Przetarłem oczy skrzydłem. Zanim milczenie stężało, podniosłem się dynamicznie i ostatecznie postanowiłem rozpocząć nowy dzień pracy. Trzeba było na styk zdążyć na zebranie w WWN.

Gdy wszystko skończy się jak myślałem
Wsyp mnie do ziemi, stąd przyjechałem

- Co tam dzisiaj mamy, towarzysze? - Tordat siedział na swoim zwyczajowym miejscu i kartkował pomięty zeszyt, szukając wolnych stron.
- Słońce świeci jeszcze z wysoka, a woda w jeziorach jest ciepła, ale wielkimi krokami zbliża się jesień. - Pierwsze słowo należało do Lestka. - Jednak już udało nam się zdobyć nasiona z ludzkich sadów, na które czekaliśmy przez całe lato. Przed nami Kosztela, znana również jako Wierzbówka Zimowa. Stara odmiana jabłoni, odporna na mrozy, choroby, a zarazem bardzo smaczna. To skłoniło nas by poczekać właśnie na nią, choć inne jabłonie owocowały już dawno. Gdy jeszcze trochę się ochłodzi, nadejdzie pora na siew.
Pomysł miał potencjał. To nie ulegało wątpliwości. Im dłużej nad nim myślałem, tym większą miałem nadzieję, że niebawem znowu zostanie poruszony na jednym z zebrań, aż wreszcie doczekałem się.
- Niestety jest jedna rzecz, o której trzeba wspomnieć. Ale nie sądzę, żeby zniszczyło to nasze plany - mówił dalej Lestek. - Jabłoń zaowocuje dopiero po wielu latach od posadzenia.
- Ilu konkretnie? - dopytała Lagimira.
- Jeśli nie będziemy mieli szczęścia, nawet i dziesięciu.
- Och, to nas już tu może wcale nie być.
- Nie będzie nas, to będą inni - stwierdził sekretarz pogodnie. - Zatem trzeba wprowadzić rozporządzenia związane z nowymi stanowiskami.
- Dokładnie tak, trzeba wprowadzić odpowiednie rozporządzenia - przytaknął Lestek.

Bim-bom, bam-bim-bom
Skąd wiedzieć wszystko, komu bije dzwon

- Rzecz jasna, na razie tylko w WWN - Ableharbin zwrócił się tym razem do mnie. - Sprawdzimy pomysł na stabilnym gruncie, a jeśli się przyjmie, pomyślimy nad jego wprowadzeniem do WSC.

Bim-bom, bam-bim-bom
Skąd wiedzieć wszystko, komu bije dzwon

- Nim to się stanie, upłyną kolejne lata - zauważyłem chłodno. - Czy WSC ma nie mieć żadnego udziału w tym doświadczeniu?
- Najlepiej będzie jeśli WSC skupi się teraz na odbudowie tego, co ucierpiało podczas wojny.
- WSC potrzebuje środków, żeby rozwój nabrał lepszego tempa. Czas mija, wojna dawno się skończyła.
- Nim zyska, upłyną lata.
- Zyska razem z WWN - oznajmiłem wprost.
- Sytuacje naszych watah różnią się, ale jak rozumiem, uważasz, że waszych sił wystarczy na takie przedsięwzięcie?
- A czy wystarczyło na wyprawienie wielkiej uczty na całe wschodnie ziemie? Z nadwyżką, więc z całym szacunkiem...
- Proszę o chwilę przerwy. - Basior podniósł łapę. Pozostali wymienili się spojrzeniami. W duchu podziękowałem Agrestowi za jego dziwne pomysły, które przydawały się przy najmniej oczekiwanych okazjach.
- No... oczywiście. - Lestek potwierdził niemą zgodę zespołu i podniósł się na znak przerwania rozmowy. Sekretarz gestem zaprosił mnie do wyjścia za sobą.
- Jakiego udziału WSC byście oczekiwali? - zapytał dumnie, gdy spacerowaliśmy już wokół jaskini narad. Nieufnie machnąłem ogonem.
- To trzeba skonsultować z...
- Alfami. Nie. Nie ma sensu ich kłopotać. Pytałem was, towarzyszu. Chcecie ten udział, czy nie? Więc się go podejmijcie.

Bim-bom, bam-bim-bom
Skąd wiedzieć wszystko, komu bije dzwon

Wilki. Nie, nie znajdę tylu chętnych do pracy przy roślinach. Może jeden szaleniec zgodziłby się porzucić swoje stanowisko i z zaskoczenia przebranżowić ku chwale Ojczyzny, ale nie tylu ile potrzeba, byśmy mogli poczuć się prawowitymi uczestnikami nowego planu.

Bim-bom, bam-bim-bom
Skąd wiedzieć wszystko, komu bije dzwon

Ziemia. Równie ważna, a być może jeszcze ważniejsza niż wilki, bo długowieczna. Tyle że Nadzieje pewnie miały już co do lokalizacji własne plany. No cóż, nie szkodziło spróbować, gdy już udzielono mi takiego przywileju sprawczości. Ableharbin patrzył na mnie łaskawie i całym sobą mówił: „Spójrz, ile gotowi jesteśmy zrobić dla waszej watahy. Czyż nie opłacało ci się przyjąć mojej propozycji?”.
Rzecznik samego sekretarza WWN. To brzmi dumnie.
Ani się obejrzeliśmy, gdy wieczór wziął pod swoje skrzydła zmęczoną długim, gorącym popołudniem krainę.
Kawka wyciągnęła się na swoim legowisku. Miły ciału i duszy stop chłodu z gorącem opływał ją ze wszystkich stron. Upajała się beztroskim oczekiwaniem na sen. Wspominała udane polowanie w gronie wilków z jaskini wojskowej, a potem smaczny, wspólny obiad. Przymykała oczy, rozluźniała wciąż jeszcze przyzwyczajone do wielogodzinnego ruchu mięśnie i wdychała kojące powietrze, rozprężone po upałach. Zastrzygła uchem, gdy usiadłem obok.
- Chyba już ostatnie dni takiego gorąca.
- I dobrze - mruknęła. - Już sobie pobyło gorąco.
- Krótkie lato mieliśmy.
- Wszystko idzie swoim tempem.
- A co powiesz na jabłoniowy sad dwa kilometry stąd, na południe?
Otworzyła oczy i podniosła głowę, patrząc na mnie jakby nie rozumiała żadnego ze słów.
- Jabłoniowy sad? Skąd tutaj jabłoniowy sad i po co?
- Żeby były owoce. Będziemy siali.
- Kto?
- WWN i WSC. Utargowaliśmy z sekretarzem podział na cztery drzewa po naszej stronie stepów i cztery po ich stronie. Powinny dobrze się przyjąć na tych glebach. Teraz mamy czas do pierwszych mrozów na znalezienie wilków, które pomogą je sadzić. Dobrze byłoby, gdybyśmy wszystkiego po naszej stronie dopilnowali sami. Mielibyśmy wtedy równy udział w przedsięwzięciu. Zapłacilibyśmy im tylko za nasiona i mogli rozporządzać wszystkim własnymi łapami.
- Tak potrzebne nam są te owoce?
- Drzewa owocowe to przyszłość. Sama zobaczysz. Można je wykorzystać na bardzo wiele sposobów. Owoce można jeść na surowo, wykorzystywać do sporządzania medycznych mikstur, ale i łatwo suszyć na cięższe czasy. Można destylować je na alkohol, który sam w sobie ma całą gamę zastosowań. Liście też mają swoje właściwości lecznicze, które wzbogacą nasz szpital. A poza tym gdy opadną można je będzie wykorzystywać do ogrzewania pomieszczeń. Jak pomysł się rozniesie, będziemy mogli wysyłać plony do innych watah, bo jako pierwsi będziemy mieć własne drzewa, a nawet wymieniać na inne dobra z innymi gatunkami. Przy okazji dorzucimy miejscowym owadom trochę kwiatów. I, to się nawet jakoś nazywa. Zrobimy domieszkę biocenotyczną. Trochę dodatkowego siedliska i pokarmu dla różnych zwierząt.
- Och. Jeśli tak mówisz. A alfy?
- Sekretarz będzie z nimi o tym rozmawiać.
- Czyli o niczym nie wiedzą? - Wadera prychnęła. - O tym że Szkliwo postanowił uczynić watahę sadowniczym imperium?
- E tam. Wynegocjowałem nam tylko dobre warunki w inicjatywie, która i tak zostanie podjęta. Czemu potem mielibyśmy być zależni od WWN, jeśli możemy sami na tym zyskać?
- Powiedzmy, że uwierzę na słowo. Chociaż nigdy nie mieliśmy tutaj takich wynalazków i do niczego nie były nam potrzebne.
- Mówisz prawie jak swój stryj. Na pewno nie zaszkodzą.
Zmarszczyła brwi i jeszcze raz przyjrzała mi się od góry do dołu.
- A myślałam, że to ja ma dziwaczne pomysły.
- Takie jak stanowisko historyka? Nie jest dziwaczny. Jest błyskotliwy.
Wilczyca uśmiechnęła się półgębkiem. Podwinęła nogi i wtuliła pysk w głęboką trawę. Poszedłem w jej ślady i umościłem się w niknącym cieniu starego drzewa, rozciągając mięśnie i pozwalając sobie na kilka głębszych oddechów.
„No cóż”, pomyślałem. „A gdyby tak dla odmiany przespać tę noc spokojnie?”. Zagrzebałem się w trawie i szczelnie owinąłem jesionką. Senność przybyła szybko; skryta głęboko z tyłu głowy, przez cały dzień czekała, by wreszcie wydostać się na zewnątrz, opanować ciało i umysł.
Leżę zwinięty w kłębek, już nie na polanie, ale gdzieś pośród pustki. Lepka trawa oplata moje kończyny. Trzyma; Ziemia używa jej jak ośmiornica macek. Może dlatego swobodne źdźbła falują, choć wiatr nie wieje. W zasięgu wzroku tylko trawa i trawa. Które kępki rosną w pobliżu, te próbują mnie sięgnąć, chwycić, uszczypać, być może odrywać mięso kawałek po kawałku, ale nie mają tyle siły. Te dalsze drżą gniewnie, korzeniami przytwierdzone do bezlitosnej matki, próchnicy. Nie mam sił by wstać ani obrócić się na drugi bok lub przynajmniej odezwać, choć czuję, że powinienem. Ktoś się zbliża, lecz nie mogę go dostrzec. Jest za moimi plecami. Jakby drapieżnej trawy nie było mi nadto.
Czuję jego ciepło na swoich żebrach. Strach potęguje się. Zapominam o roślinności, która już nie tylko trzyma, ale i rzeczywiście zaczyna mnie podgryzać. Szkoda tylko, że nie mogę się ruszyć.
Ukłucie jest gwałtowne; z jakiegoś powodu jestem pewien, że przebija moje płuco na wylot. Nagły ból rozdziera mój grzbiet i odbiera mi oddech. Wszystko dzieje się tak szybko, że nie potrafię stwierdzić, co boli; moje narządy zdają się już tylko bezkształtną miazgą.
To wszystko.
Gdy mara zniknęła, przed oczyma znów zmaterializowała mi się ukochana polanka. Zaczynało świtać. To wszystko już tak bez znaczenia...
Obróciłem się na grzbiet, delikatnie, jakby nadal był obolały, choć ból pozostał już tylko głuchym wspomnieniem. Mimo wszystko wykręciłem skrzydło nad swoim karkiem i wierzchem dotknąłem kręgosłupa, dla świętego spokoju upewniając się, że wszystko jest na swoim miejscu. A więc znów to samo, to samo i to samo. Bez przyczyny, bez ucieczki, bez pomysłu na rozwiązanie. Tylko bezsilność, oczekiwanie na kolejny koszmar i kolejną falę panicznego lęku. Przeżycia każdej nocy powoli stawały się dla mnie doświadczeniem czysto fizycznym, wyzutym z refleksji. Zasnąć i pójść jak na skazanie, godzić się z własnym strachem, czasem bólem. Potem obudzić się i przez dłuższą chwilę zbierać myśli. W końcu choć trochę zatrzeć w głowie ciężkie wspomnienie, pozwolić mu zdysocjować na mętny pył, ginący w wielobarwnej mieszance emocji dnia codziennego.
Jak ognia wciąż unikałem jeszcze tylko jednego: „Nauczyć się z tym żyć”.
Przez chwilę leżałem bezczynnie. Minuty znów zaczęły upływać na bezmyślnym istnieniu. Wszystko tak samo jak poprzedniej nocy. Tak jak prawie każdej nocy. Na całe szczęście tym razem zapobiegliwie już z wieczora ułożyłem się do snu w odosobnionym kąciku.

Więc głowa do góry, gdy dzień wstaje rano
Od tego są nogi, by łazić na nich

Gdy szarość zsunęła swą zasłonę z niewinnej przejrzystości nowego dnia, dreptałem już ścieżką na północ. Do jaskini alf dotarłem jeszcze zanim polana przed nią ożywiła się od kroków i głosów. Przystanąłem u wejścia, po czym lekko zapukałem, zaglądając do środka.

We dni, czy gorsze, czy lepsze
Ten jest ostatni, który nie pierwszy

- Szkliwo. Wchodź. - Tego dnia to pani domu, która jak zwykle pierwsza zaczynała krzątać się po grocie, wpuściła mnie do środka. - Agrest już wstaje.
- Mamo, zostały jeszcze sarnie racice z wczorajszych łowów? - Frezja podniosła głowę, ale jeszcze nie zebrała sił na otwarcie oczu.
- Nie, skończyły się. Idźcie do jaskini wojskowej, tam jeszcze widziałam jedną, ale nie miałam jej jak wziąć.
- Nie chce mi się. - Młoda wilczyca obróciła się na grzbiet i przeciągnęła zamaszyście. - Puchacz...
- Mmm?
- Chodź ze mną.
- Weź te papiery i zapas polan. - Nymeria wyrosła przede mną jak spod ziemi i wręczyła mi przygotowany stosik. - Będziecie dziś mieli sporo pracy. Młody wychowanek Shików przychodzi załatwić jakieś sprawy związane z sierocińcem. - Możesz poczekać na zewnątrz. Agrest, wstawaj!
Wyniosłem dokumenty z jaskini, z obu stron ściskając je skrzydłami, a od góry dodatkowo przyciskając dziobem, co przez wiatr tańczący pomiędzy kartkami dostarczyło trochę więcej trudności niż myślałem. Szef zjawił się na miejscu niedługo po mnie.
- Cześć pracy.
- Cze. - Zdawkowo skinąłem mu głową.
- Co tam dziś mamy? Coś słyszałem o sierocińcu.
- Zobacz sobie.
Basior na chwilę zagłębił się w dokumentach, choć wystarczyło mu przebiec po nich wzrokiem, by zyskać jakiś swój pogląd na sprawę.
- Ach, to. Może szybko pójdzie.
- Z tego co wiem, ma przybyć poseł od Nadziei. Będziemy sadzić drzewa.
- Drzewa? Jakie drzewa? Mało tu mamy drzew?
- Owocowe, kosztele.
- Co oni znowu nawymyślali. - Alfa podrapał się w czoło. - No nic. Trzeba znieść z godnością. Miłego dnia! - zawołał nagle. Odpowiedziało mu burknięcie ze strony jaskini. Odwróciłem się właśnie w chwili, gdy Frezja i Puchacz znikali za krzakami. Agrest tymczasem oparł się o ścianę jaskini, postukał o siebie opuszkami obu łap i spojrzał w niebo. - A gdybym sam się wybrał do Variaishiki w sprawie tego sierocińca? Tylko trzeba by wszystkie papiery spakować. Ale nie wiem kiedy ten poseł ma przyjść. Nie, nie. Zostanę na miejscu. Powiedz ty mi, o co w ogóle chodzi z pomysłem sadzenia drzew?
Westchnąłem na samą myśl tłumaczenia tego po raz kolejny.
- Będziemy mieli własne drzewa, tylko musimy znaleźć kogoś kto je posadzi i będzie doglądał. Sadzić trzeba będzie pewnie zaraz przed pierwszymi mrozami.
- Nagodzimy do tego pomocników.
- Do posadzenia można. Ale co później?
- A dużo trzeba chodzić wokół takiego drzewka?
- A ja wiem? Nigdy tego nie robiłem. Ale chyba niedługo będę mieć okazję.
- Najmujesz się na sadownika?
- Jeśli będzie taka potrzeba, to czemu nie. Nawet bardziej tam się przydam niż w jaskini alf.
„Gdzie tylko przysparzam kłopotu Nymerii, która zaraz wyhoduje sobie drugą parę oczu do kontrolowania, czy przypadkiem nie patrzę za długo na jej córkę”, dodałem gdzieś na granicy świadomości, z oczywistych przyczyn tylko w myślach. Bawiło mnie, jak wilczemu społeczeństwu łatwo przychodzi generalizowanie i jak szybko zapamiętują ciekawostki dotyczące pewnych sfer życia nawet tak nudnych stworzeń, jak asystent alfy. Zarówno ten przed, jak i powojenny.

Brzdęk, pękła czara pełna goryczy
Rozlanych kropel już nie policzę

- A ja co, mam sam tu siedzieć?
- A asystentkę gdzieżeś zostawił? Poza tym dobry przykład będzie potrzebny.
- Kawka? Czy ja ją wygoniłem? Nie przychodzi ostatnio, to nie przychodzi. Nie narzucam się. Może ma robotę w wojsku.
- Nie przychodzi, bo jej nie wołasz.
- A po co mam ją wołać? - Agrest zasępił się. - Legion mi pomaga, a jak nie pomaga, to mam ciebie w zasięgu łapy. Poczekaj, bo się zagadam, a o najważniejszym zapomnę. Może i masz rację. Może i przykład się przyda. Coś mi wpadło do głowy.
- No, mów. - Przyjąłem jego wiadomość z ulgą, oznaczała bowiem koniec uwag.
- „Wszyscy sadzimy jabłonie”. Takie hasło rzucimy. Ty, ja. Legiooon! - wykrzyknął nagle. Po chwili ciszy z jaskini dobiegł nas stłumiony głos.
- Dajcie mi chwilę, już idę!
- Chodź. - Agrest swoim najbardziej przedsiębiorczym spojrzeniem przewiercił las na wylot, w myślach już pewnie układając podniosłą przemowę do ludu. - Pomożesz nam jabłonie sadzić.

Który dzień będzie ten dzień ostatni
Byłem czy miałem? - dwie zagadki

- Chwileczkę. Wy chyba nie zamierzacie się grzebać w ziemi? - zapytałem delikatnie.
- Mi trochę ruchu na pewno się przyda. Co do Legiona to zobaczymy. Może zajmie się rozwieszaniem ogłoszeń. Wszyscy muszą wiedzieć, że jest taka inicjatywa, żeby móc wziąć w niej udział. To co, chce Kawka wrócić do jaskini alf? A Wrona ma dużo roboty, orientujesz się może?
- Kawka odkąd nie przychodzi tutaj, głównie chodzi na polowania albo siedzi w domu. Wronę to w ogóle rzadko widzę. Jak nie w pracy, to u koleżanek.
- Ktoś tu musi zostać i czuwać nad Legionem, gdy Nymeria będzie w jaskini wojskowej. Dobrze. Kawka będzie tu siedzieć pod moją nieobecność. A my popracujemy przy drzewach. Do pierwszych mrozów, mówisz, mamy czas żeby jeszcze kogoś znaleźć. W porządku. Nymeriooo! - wykrzyknął po raz kolejny tego dnia. - Przynieś mi jeszcze czystych kartek!
- Kończą się! - Z jaskini znów dobiegł stłumiony głos.
- Nic nie szkodzi - mruknął Agrest sam do siebie. - Na to ma wystarczyć, a jak zabraknie, będziemy się martwić.

Tak, bim-bom, bam-bim-bom
Skąd wiedzieć wszystko, komu bije dzwon

Cdn.




Wesołych Świąt! Szczęśliwego Nowego Roku!

Kochani Przyjaciele!
Nadeszły radosne dni Bożego Narodzenia. Jak zawsze koniec starego roku to chwila, w której przychodzi obejrzeć się za siebie i dostrzec, że coś się właśnie kończy, by mogło rozpocząć się coś nowego. Tak - rok - to oczywiste, lecz wraz z nim i pewien rozdział, który znowu napisaliśmy wspólnie. Już za kilka dni numery w kalendarzu trochę się pozmieniają, wszystkie wilki troszkę się postarzeją. A także czeka nas kolejna czystka, hihi.

Uwaga, przerwa na uradowanie oczu maleńkim i przeuroczym prezentem od naszego najdroższego blogowego wędrowcy... Łowcy Much vel, jeszcze do niedawna, Kraski!

Cóż spotkało nas w tym starym roku, roku 2023? Jedno trzeba przyznać. Dużo się wydarzyło, choć jeśli chodzi o opowiadania nie pobiliśmy rekordów aktywności.
Sezon rozpoczęły dziesiąte urodziny WSC. Rocznica niezwykle wyczekiwana i bardzo ważna dla naszego małego świata. Dziesięcioletnia Wataha Srebrnego Chabra w jakiś skromny sposób weszła we własną nową epokę. Pozostały po tym wejściu wspomnienia na lata; najróżniejsze i chyba śmiało mogę powiedzieć, że wywołujące pełną gamę uczuć. Rocznicę przetrwaliśmy jako rodzina bardziej niż kiedykolwiek spójna; w pomniejszonym składzie. Lecz natura to zaprawdę mądre stworzenie; nie lubi próżni. W tym roku powitaliśmy kilkoro nowych członków. Rozpoczęliśmy nowe historie. Wspominamy nowe przeżycia. A WSC trwa, jako to samo, przytulne miejsce, choć coraz bogatsze i coraz piękniejsze.
W 2023 roku, po rocznej przerwie, wreszcie mieliśmy okazję zorganizować nowy konkurs i stworzyć kolejne niezwykłe dzieła z motywami muzycznymi w już trzeciej edycji Adaptacji Piosenki w Wilczym Świecie.
Rekord opowiadań niepobity, ale co innego jeśli chodzi o rekord WSC-memów stworzonych w ciągu doby... 163 memy w ciągu 13 godzin, 21-22 sierpnia. Niech ten straszny czas odejdzie w niepamięć. xD. W przyszłym roku pobijmy jakiś inny rekord.
W międzyczasie założyliśmy serwer na Minecrafcie, dalej pracowaliśmy (i pracujemy) nad Słuchowiskiem WSC, a w tle na przyszłość mamy kilka innych pomysłów.
Na święta znów dostaliśmy prezent od naszego nieocenionego przewodnika po WSC, Delty. Zapraszam do przeczytania.
Poza tymi wydarzeniami WSC żyła swoim cichym, codziennym życiem. Los obrócił nasz świat o trzysta sześćdziesiąt stopni, a potem dał nam trochę czasu na odpoczynek. Jest więc tak, jak być powinno. W Nowy Rok wkraczamy z czystą kartą do zapisania tak, jak tylko zapragniemy.



No dobrze, dobrze, ale teraz czas na to, co wszyscy bez wątpienia kochamy najbardziej w poście świąteczno-końcoworocznym. Memiczne podsumowanie roku!




I to jeszcze nie koniec na dziś. Na miłe zakończenie sezonu WSC 2023 jeszcze jeden, maleńki prezent świąteczny, bowiem filmik, co się zowie:

Do zobaczenia w 2024, Kochani! Znaczy nie, jeszcze podsumowanie miesiąca. No to w każdym razie do następnego!

                                                                                 Wasz samiec alfa,
                                                                                      Agrest