wtorek, 26 grudnia 2023

Od Delty - "Na Dobre dni i Spokojne noce" cz. 3

Delta odetchnął głęboko. Zima powoli się zbliżała, ususzone zioła leżały w pięknych kupeczkach krusząc się na kamienne blaty i czekając na swoją kolej. Te które jeszcze dogorywały na linkach nie były w lepszym stanie, oczekując na ulżenie swoim oschłym cierpieniom. Jaskinia medyczna miała wszystko czegoby mogła potrzebować na zbliżające się, odmrażające tyłki opady śniegu. Medyk już marszczył swój siwiejący pysk na samą myśl od zbliżających się zaspach pochłaniających jego niewielkie rozmiary w swoje zimne objęcia. Na szczęście do tego jeszcze chwila. Świeże powiewy wiatru ledwo co zapowiadały pierwsze przymrozki, które wielkimi krokami wpaść miały do watahy.


—Co? — Delta spytał zatrzymując składanie bandażów w eleganckie zwitki. Jego oczy powędrowały na swojego rozmówcę. Zamrugał dwa razy nieco skonfundowany.
—No… tak.. Sadzenie drzew. — Tia zmarszczyła swój nos. — Też w to niedowierzałam, ale czytać umiem! Wszędzie wiszą plakaty! — odparła. Jej łapki układając kolejne miseczki z utartymi maściami.
— Kto by pomyślał, że Agrest będzie się w ziemi chciał grzebać. Na stare lata mu się zachciało… — pokręcił głową odkładając kolejny zwitek potrzebnego im opatrunku.
—Mi się tam podoba ten pomysł. To podobno jabłonie, patrząc na jeden ze sloganów. —
—Czyli? —
— Głodnemu daj drzewo nie owoc. I nad tym jabłonka. Swoją droga trochę nabazgrolona. — Tia pokręciła głową. Jej łapy mimo rozmowy ciągle coś poprawiały. Przygotowania do zimy nadal trwały, a medycy znajdowali sobie dodatkowe zajęcia do roboty.
—Ah. Jabłonka. — Delta zacmokał. Jego oczy zwróciły się ku wazie, jaką Domino zrobiła im już lata temu, niedługo po dołączeniu Delty w ryzy jaskini medycznej. Uchylił jej wieko aby zajrzeć do środka. — Przydałyby nam się jabłka, prawda. Brakuje nam już suszonych racji na maści przeciwbólowe i do wywaru wzmacniającego. Jeszcze może dwie zimy pociągniemy na tym co mamy, jeśli nie policzymy pozostałych pór roku. —
—Ty jak zwykle myślisz o praktycznym zastosowaniu. — Tia zaśmiała się pod nosem. — Ja to bardziej myślałam, że fajne zajęcie dla całej watahy taka jabłoń. Pielęgnowanie tego i doglądanie, żeby potem patrzeć jak rośnie. Bardzo fajny pomysł. —
—Z praktycznym rezultatem. — Delta dodał, wywołując cichy chichot u swojej towarzyszki praktyki medycznej. — Chociaż mam podejrzenia, że to niekoniecznie pomysł tego alfy. —
—A kogo innego? —
—Nie wiem. Ale taka inicjatywa jest strasznie nieagrestowa. —
—W sensie? —
—A w takim sensie, że ten starzec nie przepada za zmianą, jakąkolwiek. Trochę jak taki dąb. Niby stoi hardo, ale jak większa wichura przyjdzie to i ten dąb z korzeniami z dziury wyjmie. Nie wydaje mi się aby jemu chciało się bez powodu sadzić drzewa. A i bez zgody Sekretarza gówno zrobi. I coś mi się wydaje, że właśnie WSC podpięło się pod ideę tego okupanta, właśnie. —
—Ale czy to źle? —
—Nie mówię że źle. Jabłka zawsze się przydadzą. Nawet jeśli za parę lat dopiero. Po prostu podejrzanie to wszystko brzmi. Jakby propaganda. — Delta uśmiechnął się.
—Propaganda… Może. Kto ich tam wie. Polityka jest strasznie trudna. — Tia odetchnęła. Jej nos marszcząc się nad miętowymi wydzielinami tartej przez niej maści.
—Oj, coś o tym wiem… coś o tym wiem. — i temat się urwał na myślach Delty o niebyt przyjemnej przeszłości, która nadal doskwierała mu w tylnej łapie, na którą tak długo już kulał.

Tego samego dnia, kiedy słonce już, już chciałoby zamknąć swoje oko, a jednak jeszcze chwilę oferuje światu swoją poświatę, w jaskini medycznej zjawił się gość. I to nie nikt zwykły, a sam wysłannik piekieł. Delta odetchnął ciężko kiedy tylko pazury zastukały o kamienne podłogi w znanym mu już rytmie. Skrzywił się kiedy swąd ptasiego pióra dotarł do jego nosa, a delikatny powiew wiatru doprowadził do jego uszu szemranie pewnej bordowej tkaniny. Wilk spuścił uszy po sobie niezbyt chętnie oglądając się na wejście, gdzie niewiernie dreptał pewien ptak. Ich oczy spotkały się, a w jaskini medycznej zapadła grobowa cisza. Tia wyszła już do domu, zobaczyć się z Pinezką i obgadać rodzinne sprawy. Flora zaszyła się z Ry, swoim dobitnie określonym oficjalnym partnerem, w ich nowej poślubnej jaskini, prawdopodobnie na dobrą noc poślubną przed nimi. A więc Delta został sam, z dwójką głęboko śpiących chorych. Oraz babcią Konstancją, ale ona była tu dzisiaj tylko na plotki i zastała ją noc, więc ułożyła się na jednym z łóżek, jeszcze nie do końca oddana Morfeuszowi.
—Ty… — Delta zmrużył swoje ślepia i tylko patrzył jak ptasi ogon puszy się w dreszczu strachu. — Z jakich odmętów cię tu przysłało, co? I po kiego! — Delta nie bawił się w zgadywanki. Jego oczy nadal mierzyły się z tymi szarymi, pomocnika alfy. Mundus, a raczej jego cień, Szkliwo odetchnął tylko ciężko.
—No. Mam dwie sprawy. — zaczął, takim głosem jakby zaraz miał wyzionąć ducha.
—Złość mi jeszcze nie przeszła na was, więc lepiej szybko się wysławiajcie. — medyk warknął, jego łapa odkładając nóż jakim ciął kawałki kory. Tępy ,ale basior nie ufał swoim refleksom.
—No… To tak. Wiecie już, że będziemy jabłonki sadzić, prawda? — ptak poprawił swoje skrzydła i wyprostował się. Jakby chciał górować nad Deltą siłą swoją i jakby to miało wilkowi zaimponować. A może po prostu szukał w sobie odwagi, aby zmierzyć się ze swoimi demonami. W końcu stał tu. Orfeusz naprzeciw Hadesa, za wszelką cenę szukający swojej miłości w odmętach oczu śmierci. I tylko odrobina odwagi, iskra miała dać mu siłę na przeżycie tego starcia z nieuniknioną wolą losu.
—Wiem. Co w związku z tym? —
— Em… Sprawa jest taka, że .. jako medyk, pewnie znasz jakieś.. nawozy? Co by nam jabłonki się ładnie przyjęły. —
—Przy… Ptaku mój drogi, macie sadzonki czy nasiona? —
—Nasiona… —
—… — Delta wziął głęboki oddech. — piachu z rzeki im nanieście do tej ziemi co im wygrzebiecie. I pokrzywy jak znajdziecie to nanieście towarzyszu do beczki lub innego pojemnika. 1 kg pokrzywy na pół litra wody  i ugniatać to aż wam soku nie puści i nie sfermentuje dobrze, a potem podlewać co jakiś czas. Kompost… nie wiem, niech ktoś dobrze do tej dziury nasra to na pewno im to też dobrze zrobi.  Coś jeszcze? Czy już się wynosicie demonie? —
— O.. a tak, tak. Jeszcze.. jakieś ziółka na sen może? Ostatnio.. —
—Wisi mi, co tobie ostatnio ptaku. Ziół nie mam na tyle żeby dzielić pomiędzy tych, którzy nie umierają bez nich. Zima idzie. Nawet melisa jest wyliczona. Przyjdźcie jak się śniegi będą topnieć, to wam jakieś resztki odkopię. A teraz wara. — Delta warknął powracając do swojej pracy. Konstancja patrzyła w jego kierunku zmartwionym wzrokiem, jednak na nic zdały się jej nieme pytania. Niewielkich rozmiarów wilk wrócił do skupienia nad swoją pracą, słysząc jeszcze tylko stukot odchodzących pazurów.

—Żeby to szlak jasny trafił wszystko. — Delta zawołał w głos. Jego lament usłyszała Tia zaglądając przez jego ramię.
—O nie. Znowu papier się skończył? — wadera odetchnęła ciężko. — A prosiłam, żeby nam przynieśli. —
—Najwidoczniej mieli inne priorytety. — Delta odparł z niezadowoleniem. Od dawna już czerpali resztkami ze swoich zapasów jakie mieli jeszcze sprzed wojny. Ledwie parę kartek, gdyż cześć sezonalnych notatek mogła zostać wyryta w korze lub po prostu zapamiętana. Jednak zimowe zapasy i wyliczenia potrzebowały stałego monitoringu i niestety inne medium jak kartka nie było wystarczające.
—Zdaje się, że będę musiała przejść się do jaskini alf. — Tia chrząknęła niezadowolona.
—Byłaś tam już przecież trzy razy z tego powodu. — Flora zagadnęła zza jej pleców.
—A ty dwa. —
—Czy oni sobie z nas jaja robią?— Delcie podskoczyło ciśnienie. Nie, tak nie będzie. — Tia. Twoja jaskinia medyczna dzisiaj. Może też i jutro. Sam się do nich przejdę! —
—O cholibka… Tato, jesteś pewien? — Frezja podniosła głowę zaskoczona. Wychylała się właśnie zza kąta, gdzie urządzała sobie własny kąt, nowiusi gabinet psychologiczny.
—A co? Już mi nie wolno, bo stary Agrest nie umie zagryźć dumy i spojrzeć mi w oczy?—
—Nie, po prostu jestem zaskoczona. Nie lubisz go za bardzo. —
—Nie lubię go prywatnie. Ja w przeciwieństwie do niego, dość dobrze umiem oddzielić moje uczucia od pracy.— zapadła chwila ciszy. — Nie licząc Mund… Szkliwa. Jemu może pozwoliłbym polizać śmierć zanim bym mu pomógł. — i w ten sposób właśnie Tia otrzymała jaskinię na swoją głowę. Nie żeby pierwszy ra to się stało ,ale do Delty niepodobnym było, żeby wybierał się na wycieczki.

Delta zawitał do jaskini alf dość szybko. Słońce wzeszło jakiś czas temu, ale jeszcze świeżo, niczym niemowlę, próbowało wznieść się ponad drzewa. Normalnie jaskinia medyczna pracowała  cała dobę, więc cisza wokoło sprawiała że basior zastanawiał się, o której Agrest przyjmuje gości. Czy będzie musiał tego zgreda obudzić? Jego wątpliwości rozwiały się kiedy się zbliżył do swojego celu. W wejściu stał nikt inny jak Szkliwo, który wyprostował się jak struna kiedy go tylko zobaczył.
—Zmęczony? — Delta zagadnął. Ptak rozejrzał się dookoła i podrapał po szyi.
—No tak. Trochę zmęczony. —
—I dobrze. Agrest jest? —
—Jest. — Szkliwo zdawał się nie być zbyt zadowolony z tej odpowiedzi, ale nie skomentował.
—A wolny na petentów? —
—No wolny. Niedługo miał wychodzić, ale pewnie przyjmie. —
—Dobrze. Chciałem z nim pogadać.. — i minął ptaka, nie spoglądając mu już w oko. — Agrest… —
Jaskinia alf nic się nie zmieniła. Dalej była tą samą starą jaskinią, może nieco spopieloną od pamiętnego pożaru. Stare kamienne ściany i niski sufit witały w swoich progach. Zapisane papiery i kawałki kory leżały wokoło. Szary wilk, adresat zawołania, siedział pochylony nad jakimś dokumentem, myśląc do siebie szeptem. Obok przesiadywał Legion, a niedaleko Puchacz, którego oczy urosły do wielkości talerzy kiedy zobaczył medyka. Nymeria także uniosła głowę z legowiska kiedy szmer życia nagle ustał. Oto sam Hades wkroczył w progi niemego domu. Bóg nieśmiertelny rządzący światem podziemi stojący naprzeciw samozwańcowi, który wojną i krwią przelewać nie zawahał swojego imienia. Łapa Agresta zatrzymała się na ułamki sekund aby powrócić do poprzedniego zadania zaraz potem.
—Agrest… Agreście… — Delta przemówił, może zbyt czule do tego podłego diabła. Odpowiedziała mu grobowa cisza. — Staraj się tu być miłym… — Delta powiedział to głośno a jednak do siebie.
— Może lepiej… — Nymeria już zabirała się do wstania, ale Delta spokojnie uniósł łapę. Jego cieło zbliżyło się do Agresta na centymetry odległości, a łapaka zabrała dokument, który tak zabierał jego uwagę. Wtedy tez ich oczy spotkały się.
—Co? Duma kole odezwać się do medyka?— Alfa jedynie przewrócił oczyma. — Zachowujesz się gorzej jak dziecko, doprawdy. Ale nie o tym. — Delta zmierzył papierek w ręku. Kolejny plakat. — Popracuj nad pismem… Wygląda beznadziejnie. Kawce powinieneś oddać to zadanie, bo jeszcze wilków odstraszysz od inicjatywy. — Delta mruknął odkładając propagandę jaką trzymał w łapach. Rozsiadł się przy stole alfy jak przy swoim własnym biurku i zmierzył większego samca wzrokiem. Ten tylko odetchnął ciężko, jakby zagryzając w sobie jad jaki zbierał się w jego duszy.
—Potrzebujesz czegoś? — wycedził przez zęby.
—Tak. Jako pierwsze potrzebuję, żebyś przestał zachowywać się jak dziecko, któremu zabrałem cukierka. Po drugie żebyś nauczył się odrobiny profesjonalizmu, bo nie przychodzę do ciebie jako Delta, a jako medyk, który ratuje TWOIM wilkom życia i zdrowie. Warczenie w moim kierunku nie pomaga twojej sytuacji. Po trzecie i chyba ostatnie potrzebujemy kartek w medycznej. Nie mamy na czym zaksięgować i zapisać zapasów zimowych. —
—Na korze nie możecie? — alfa odetchnął może nieco za ciężko. Nie spoglądał już medykowi w oczy, a jedyne przysiadł obok niego.
—Jakby się dało, to by mnie tu nie było. Kora za szybko nam się rozpada po nakładaniu poprawek. Nie jesteśmy w stanie tego dobrze upilnować. Dwie zimy temu przez właśnie notatki na korze dwa życia ledwo narodzone przepadły, bo niby lek był ,ale go nie było, ale niby były dwa. — Delta nie chciał się poddać. Nie po to przylazł do legowiska węża, aby teraz wyjść z podkulonym ogonem.
—Rozumiem. —
—Coś mi się zdaje jednak, że nie do końca. Ale, nie ważne. Kartki. —
—Nie mamy.  Skończyły się. — i raczył wskazać na pustą półkę. Brew Delty zadrgała niebezpiecznie.
—Skończyły się… To załatw więcej. —
—Nie mogę. —
—Bo co? Duma kole znowu? — Delta parsknął. Agrest jedynie skrzywił się i nic nie odpowiedział. — Jesteście alfa od siedmiu boleści towarzyszu. Cud, że ten wypiźdioł wielki się jeszcze trzyma po tym cożeś nam tu urządził swoimi wymysłami. — I Agrest już otwiera pysk, ogień w jego oczach. — SZKLIWO. Towarzyszu. — Ale Delta go już nie słuchał. — Czy wy jesteście w stanie mi załatwić kartek?
—Niestety. Te jabłonie zabrały cały mój czas. —
—A niech to szlak. Dobra. Sekretarz, jak mu tam było… Ablehabrin czy inny Chaber, on u siebie? —
—Pewnie tak. —
—Młodzik nie? Przydałoby się przywitać jak z CZYJEJŚ winy musimy pod nim siedzieć. — i zniknął. Na nic było szczekanie w jego kierunku, oddalał się żwawym krokiem, torba na boku, łapa kulejąca. Szedł z rozpędem w kierunku nie innym jak granica. Niegdyś granica, teraz jeden  pies wie co dokładnie to jest.

Przekraczając przez stepy Delta zmarszczył nos. Doskonale pamiętał to miejsce i nagła refleksja naszła jego głowę. Co by było gdyby nigdy nie przełamał się przez barierę własnego strachu. Gdyby wtedy nie był na tyle silny aby przebić swój głos przez pozłacane obietnice pewnego wilka. Wilka który właśnie ropiał i rozkładał zakopany sześć metrów pod ziemią. Zapomniany przez świat i swoją własną miłość, zagubiony za życia i znienawidzony po śmierci, a którego imię będzie niosło się jeszcze przez lata echem pośród tych lasów, tych kamieni i tych serce, które pamiętać będą ból jaki im zadał. Rozdzielił rodziny, zabrał bliskich do grobu razem ze sobą, sprowokował tyle żalu i goryczy. Delta żałował, że sam nie był w stanie wsadzić tamtego dnia noża w jego serce. Może uniknęliby tylu żali, w końcu medyk widział tyle śmierci w swoim życiu, że jedna więcej z jego łapy wrażenia na nim by nie zrobiła. Idąc tak, we własnych myślach, zagubiony i nieobecny przesuwał łapami po szorstkiej trawie. Mało też nie wpadł na goły już krzaczek wiecznie tkwiący w tym samym miejscu. Czując jego kolce na sierści, zatrzymał się i odetchnął.
—Tyś to masz dobrze. — mruknął do niego. — Zawsze tylko tutaj, bez myśli bez zmartwienia. Ah, ile wilk by dał aby żyć bez przygód. —
—Ale czy to nie byłoby za nudno. — głos zza jego pleców nie do końca go zaskoczył. Przynajmniej nie spowodował strachu. Jednak jego ton i barwa były kompletnie nieznane wilkowi. Basior obejrzał się za siebie napotykając się na nic innego jak rubilę.
—Może. Ale przynajmniej bez bólu. Kolce chronią je lepiej niż jakiekolwiek pazury nas. — Delta raczył pomachać swoją krzywą nogą. Rubila zajrzała na niego swoimi zielonymi oczyma. To nie był ten sam ptak co Szkliwo czy Mundus i Delta był w stanie to od razu stwierdzić. To nawet nie Kai, którego kolory go tak wyróżniały. Nie. Ale jednocześnie, ten ptak wydał się być bardzo znajomy.  — Znamy się skądś może? —
—Pewnie tak. Każdy się jakoś zna. Świat jest bardzo mały. Mezularia.. — podała mu swoją krzywą nogę, a on potrząsnął nią z czystego szacunku. Nie przepadał za uczuciem ich gołej skóry na swoich opuszkach.
—Delta. —
—A kojarzę to imię! Z WSC chyba! —
—A z WSC, jak najbardziej. Tamtejszy medyk.—
—Ah. Tak, kiedyś jakiegoś młotka do was przytargałam, może wtedy! — ptak otrzepał z siebie jakiś pył.
—Może. —
—W każdym razie. Tak być takim krzakiem trochę nudno by było. Bezpiecznie, ale czy to nie przypadkiem zagrożenie kreuje tych prawdziwych nas? —
—Coś w tym jest. Wojna wydobyła ze mnie sarkazm jakiego w życiu bym w sobie wcześniej nie znalazł wobec innych. —
—Oh? Sarkazm? JA słyszałam tylko wysokie wypowiedzi o twojej osobie. —
—Wysokie? — Delta spojrzał na nią z powątpiewaniem. Niby zrobił to i tamto, ale żeby od razu były o nim schludne plotki, to się nie spodziewał. To byłaby logiczna kolej rzeczy. — I co niby o mnie mówią? — A to i owo. Dobrzy medyk, porządny basior. Odważny. Lepszy alfa – o tak to też słyszałam. — jej słowa wywołały u Delty rozbawiony prychnięcie. — Coś nie tak? —
—Nie po prostu kwestionuję czy moje zaangażowanie w politykę w czasie wojny nie przyczynia się do sławy, która by mnie wyprzedzała. — Delta zacmokał. Rzadko słyszał o sobie słowa, które pochodziły z zewnątrz. Jakby to była jakaś wielka tajemnica. Nigdy nie był w stanie wiedzieć kto i ile o nim wie. Zdawał sobie sprawę, że tak. Ma wpływy, we wszystkich watahach. Są wilki które leczył, które znał od małego, które znały jego długi czas, przychodziły po porady, które poszłyby z nim na koniec świata, walczyły za jego cel gdyby poprosił. Ale miał wrażenie że mógłby zliczyć je na palcach obu łap. Czyżby było takich osób więcej niż przypuszczał.
—A tak. Wojna. Słyszałam to i owo o niej. Parszywa sytuacja. —
—Jeden winny, wiele ofiar. —
—Jeden winny? —
—Agrest. Zerwał sojusz z WWN bez żadnego powodu, właściwie. Jego widzi mi się i od tamtej pory… wszystko poszło jak reakcja łańcuchowa. Śmierci, ataki. Może i Admirał odpowiadał za cześć nieszczęścia, ale przez nich płynie krew ta sama. —
—Ha… ja słyszałam że wojnę wypowiedziało WWN. —
—Większej b… Chociaż nie. To by się zgadzało. Wojnę wypowiedziało WWN, prawda. Dreniec na ich czele, ale to był rezultat Agrestowej potyczki politycznej i Admirałowego kombinowania. Oni oboje w połączeniu, a jednak osobno przynieśli nam więcej nieszczęścia niż sam Ruten. —
—A Ruten co zrobił? —
—Nie wiem, tak się tylko mi powiedziało. — Delta pokręcił głową. — Ale to nie ważne już. To tylko przeszłość, za którą trzymam wszystkie niesnaski w sercu. —
—Skoro tak mówisz. Krzak cię podrapał. — Delta spojrzał na swoje ramię. Małe zadrapania zdawały się już niknąć w oczach.
—A no i podrapał. Jak wszystko na tym świecie broni się jak może. —
—Ale może tylko tyle, na ile kolce mu dają. — powiedziała po czym wepchnęła dziób między gałęzie wyrywając go z jego miejsca. — Ale nie przed wszystkim go kolce obronią. Coś zawsze znajdzie drogę żeby go z ziemi wyjąć. — i z wiatrem posunął, kręcąc się i odbijając od wydm.
—Zwiedza świat, nadal kolczasty. — Delta zaśmiał się.
—Ja ci tu coś udowodnić próbuję. —
—A ja próbuję to skwitować żartem. —
—A. to przepraszam, nie zrozumiałam. —
—Zdarza się, Mezulario. A teraz przeproszę cię, ważna sprawa mnie wzywa i musze złapać Sekretarza zanim ułoży się do snu na noc. —
—Zrozumiałe, sprawy ciążą na ramieniu medyka sławnego. Szerokiej drogi polityku wojny. — i odleciała z szelestem piór, które jakoś tak ładniej dzwoniły niż te Szkliwa. Młodo, a jednocześnie dojrzale.
—Cóż za intrygujące stworzenie. — Delta mruknął do siebie zanim ruszył dalej. Nieco inaczej krzywiąc głowę w kierunku tych krzaków. Tych samych co słabymi korzeniami trzymały się ziemi, życia, gotowe porzucić je w każdej chwili przy podmuchu wiatru silnym wystarczająca aby poderwać je z miejsca. Aby mogły ruszyć w świat, przeżyć ostatnią przygodę. Tak samo kolczaste, ale jakże  beztroskie i bezbronne.

Delta zaszedł na miejsce gotów na porachunki i rozmowy, ale zanim to mogło nastąpić spotkał starego znajomego.
—Dezreń… — uśmiechnął się krzywo w jego kierunku, a jednak z odrobiną takiego osobliwego ciepła.
— Dezreń?! — Wilk obruszył się odwracając. Kiedy jego oko padło na niskiego wilka jego ramiona od razu opadły, a pysk złagodniał, nadal nieco podirytowany. — Dreniec, nie Dezreń. —
—No przecież wiem, Dezbuń. — Delta zamachał ogonem i przeszedł obok niego. Ten tylko przewrócił oczyma.
—Ah, czyż to nie sam Delta, wielki medyk we własnej osobie? — Szary wilk, który był przed sekunda rozmówcą generała WWN zwrócił się do niego.
—Brus. Miło cię widzieć. — Delta znał tego śledczego .Spotkali się nie raz na neutralnym gruncie i może niebieski basior lubił go nieco za bardzo. Basior był zawsze taki pochmurny i jak skała, a jednak biło od niego dobre ciepło.  Lojalny kompan, dobry śledczy i profesjonalny. I takich towarzyszy się szanuje. 
—Co cię tu w ogóle sprowadza? — o relacji Delty i Dreńca trochę inaczej możnaby pomówić. Wilki nie przepadały za sobą, a jednocześnie szanowały się zaciekle. Oboje mieli harde charaktery, byli jak dwa mury nie do przeskoczenia. Jak kosa i kamień, tępili się i iskrzyli przy spotkaniach, napotkawszy przeciwnika równego sobie. I pomimo różnicy wzrostu i siły, oboje mieli w sobie coś co drugiemu imponowało.
—mam sprawę do sekretarza, a i chciałem się przedstawić naszemu nowego przyjacielowi. Tak niedawno osiadł na stanowisku. Chciałem też zostawić kwiatka na grobie tego Starca, Sekretarza. Niby go nie lubiłem, ale dbał o swoich to i mu się należy nawet po śmierci. —
—Prawda. Dbał tu o nas. — Brus przyznał, jego pysk kamienny jak zawsze. — Dobry był z niego wilk. —
—Dobry był i niech zawsze w pamięci taki będzie. Ale najpierw chciałem pomówić z Sekretarzem.—
—Nie zastaniecie go dzisiaj towarzyszu. — Brus pokręcił głową. — Nadal przy jabłoniach, późno powróci. Jutro jest za to od rana. —
—ah. Rozumiem… —
—Późno się niedługo zrobi, powinniście wracać do domu. — Dreniec żachnął. Delta rzucił mu tylko spojrzenie, a w jego oku paliła się iskierka rozbawienia. Basior uśmiechnął się szeroko.
—Przyjacielu, tak dawno mnie tu nie było. Rok jak nie dłużej od wojny. A wojna już rok temu. A to się wszystko dodaje. Musze korzystać z dobrych stosunków, jest tu bowiem tylu moich przyjaciół, których dawno nie widziałem. —
—Miałeś tu przyjaciół? — Dreniec zaśmiał się sarkastycznie.
—Na pewno więcej niż ty. Zapominasz bowiem o czasach kiedy jaskinia medyczna WSC była jak miejsce spotkań. Serce pośród wszystkich trzech watah. I teraz znowu tak samo odżywa. I dobrze. Ty zdaje się tez powinieneś mnie odwiedzić. Jakoś dziwnieś blady. — Delta zacmokał, drażniąc tylko generała. Ten zmrużył oczy i odetchnął ciężko.
—Jestem pewny, że gdzieś znajdzie się dla ciebie miejsce do spania, Delto. —
—Dziękuję Brus. Przepraszam że wam przerwałem, już dłużej nie przeszkadzam. Zdrowia towarzysze. — kiwnął im głową, na co oboje odkiwnęli i odszedł. Już nie słyszał ich rozmowy, nie żeby go obchodziła, ale pewien jest że nie do końca został w niej pominięty.
—A więc dzisiaj nici z pogadanki, huh. — mruknął do siebie. — co by tu zrobić? —

Odwiedził paru znajomych, wymienił sporo zdań z każdym z nich. A jak ciepło go przywitała część z nich. A ile plotek doszło do jego uszu.  Ten dzień pomimo braku większych owoców był w miarę udany. Delta nadal miał swoje poważanie, nawet wśród młodego pokolenia, z czego był odrobinę zaskoczony. Chociaż to ledwie dwa lata odkąd to całe zamieszanie zaburzyło jego relacje z sąsiadami z obu stron. Teraz należało je powoli, ale skrupulatnie naprawić. Po drodze do szukania sobie zajęcia wstąpił na grób Sekretarza, jak powiedział Dreńcowi. Porzucił tam swoje drogie słowa, bo w końcu o martwym powinno mówić się dobrze. Prawie każdym martwym, wyjątki od reguły chodziły po tym świecie oczywiste. Znaczy, już nie chodziły. Nikt nie będzie płakać.
—Sekretarzu. Nie powiem ci ile dobrego zrobiłeś, bo nie wiem. Ciężko to określić, ale nie byłeś wilkiem złym. Dbałeś o swoich, a to się liczy w przywódcy i ceni. Ceni się prawdziwie, a musze ci zwierzyć, że brakuje nam teraz takiego dbania o nas. Agrest narozrabiał i nie umie posprzątać. Ale nie o nim, a o tobie. Dobyś był towarzysz i może odrobinę za szybko zabrany z tego świata. Parę razy żem cię tylko spotkał i to były starci raczej niż rozmowy. Nie lubiliśmy się za bardzo chyba co? Ale jak martwy to i wszystkie zawiśstki z tobą, w niepamięć z nimi, czyż nie? Żeby ci się dobrze spało, na wieki w spokoju, tak? — i zostawił na nim uschnięty Jaśmin. Tylko to miął na zbyciu, ponieważ zbliżała się zima. — Pomyśleć, że to już prawie rok odkąd cię nie ma, a ja dopiero teraz przychodzę pożegnać starego towarzysza co? — odetchnął.
Jego następnym celem była jaskinia medyczna. Nie widział Tof od bardzo dawna i nie był zaskoczony jak siwa już była.
—Mamy pełne łóżka. — oznajmiła nie odwracając się nawet w jego kierunku.
—Nie szukam łóżka. Może i młody nie jestem, ale spanie pod kamieniem mi nie przeszkadza jeszcze. — jej osoba odwróciła się prawie od razu.
—Delta. Przyjacielu! — jej pysk rozjaśnił się.
—Ciebie także miło widzieć. — wymienili ciepłe uśmiechy i parę słów z pacjentami.
—Opowiadaj! Co u was słychać. — Tof podała mu nieco uszczyknięty przez czas gliniany kubeczek z ostrym napitkiem. Delta wziął łyka krzywiąc się nico.
—Na ten moment, cudownie. Wszystko się stabilizuje, tyko Agrest nie chce ze mną współpracować. —
—A to dlaczego? — do nich dołączył Reukon.
—Wiecie, jak wtedy Agrest wylądował u was. Stary dobry Sekretarz zamknął go tak trochę pod kloszem, nie? —
—no tak. Wakacje na przymusie. — zaśmiała się medyczka.
—Dokładnie. Chwilę przed tym jego żona urodziła, trochę przedwcześnie, po zostaniu zaatakowaną.—
—Urodziła?! Pierwsze słyszę, żeby Agrest miał w ogóle żonę! — zielarz zmarszczył nos nieco w niedowierzaniu.
—Tak. Ma żonę i trójkę dzieci. Własnymi łapami wyciągałem je z jej łona. A jakież to było problematyczne, bo przy tym prawie straciła życie. I ona i dzieci… Trójkę się udało odratować nam w medycznej wtedy. Wszyscy ciężko na to pracowali, ale no. Dzieci musiały z matką długie tygodnie zostać w medycznej, bo jej stan był taki jaki był. A i w zimnej jaskini alf samotnie to leżała u mnie. I te dzieci moi drodzy, wychowały się przy mnie. —
—Przy tobie? Sugerujesz żeś je zaadoptował? —
—W pewnym sensie zaadoptowały sobie mnie same, bo ja im ciągle powtarzałem, że jestem ich wujkiem, ale dwójka z nich przywiązała się na tyle że mi do tej pory mówią tato.  Trzeci mówi mi wujku, ale i tak ciepło się do mnie odzywa. No i Agresta boli duma, że mu dzieci tatusiu nie mówią i nie chcą polityczyć jak on polityczy sobie, bo wrócił jak te już na granicy dorosłości były. —
—Ah. Nie przywitały go z otwartymi ramionami i się tatuś teraz buczy na ciebie? — drugi samiec zaśmiał się z głos dolewając sobie trunku.
—Tak mniej więcej bym to podsumował. —  Delta odetchnął.
—A jakie są te dzieciaki? Bo z tego co wiem, tyś też miał jakieś własne? Słabo w trakcie wojny było o informację o was tam w WSC, więc tylko plotkę słyszałam. — medyczka także piła już drugą szklankę, kiedy Delta tylko pierwszą dopijał.
—Tak. Czwórkę mi w koszyku przynieśli, chwilę przed największą tragedią. Przed, wiesz… Mundusem. No.. Sigma, dobry chłopak, lojalny i złote serce ma. Całka, trochę naburmuszona, ale dużo dostała ode mnie takiej iskry, wojna tez zrobiła swoje oczywiście. Mediana jest zupełnym przeciwieństwem. A Pi, zawsze była cicha a potem po chorobie kompletnie się zmieniła, na jeszcze cichszą. Ale jaka bystra. Teraz są za granica, uciekli trochę przed wojną, trochę przed sobą. Mediana co jakiś czas znajduje sposób żeby wysłać mi list. Ostatnio nawet wszyscy coś napisali, trochę krzywo, bo nie wszyscy umieją pisać, ale aż się ciepło ojcu na sercu robi. —
—A co oni robią za granicą? — kubeczek czarniawego basiora opadł na ziemię. Kropelka napoju ciekła powoli po jego brodzie, znikając w sierści.
—Szukają odpowiedzi skąd pochodzą. Bo nawet ja nie do końca wiem, jak powstali. Ja przecież ostatni raz jak miałem partnera to było, ho! Jeszcze dzieci nie mogłem mieć, w takim wieku byłem. Potem był nikt. — Delta dopiero teraz nalewał sobie drugi kubeczek.
—no toż ci dopiero sytuacja. Myślisz, że oni twoi,… no wiesz… nie podrzuceni na głowę. —
—Nie wiem. Ale nie sądzę. Sigma to jakbyś zdjął ze mnie skórę i założył na niego. A Całka to jakbyś poznał bliżej to i temperamentem identyczna do mnie. — Delta mruknął. Nie pamiętał swoich dzieci tak dobrze jakby chciał, ale wierzył cichutko w swoje słowa.
—To niezła niespodzianka. A te alfy? —
—Te alfy? No to ci inna historia, bo widać że ojcowe, a tylko przygarnięte. Puchacz. Pomocny i łagodny. Bardzo był ciekawskim dzieckiem i zawsze łaził za mną, przyklejony do mojego ogona, a ja nie umiałem mu odmówić. Do tej pory się trochę klei, zawsze był bardzo przytulający się. A teraz jest dwa i pół raza większy ode mnie. Kaloryfer w nocy. —
—Często śpią z Tobą, nie w domu?— medyczka uniosła brwi zaskoczona.
—Można powiedzieć, że mają dwa domy. I Puchacz często przychodzi do mnie na noce. Miło z jego strony, bo ja go mimo wszystko kocham jak syna. Tam jeszcze Frezja jest. Moja córa, można powiedzieć. Kochana jest, przyszła pani psycholog. Tylko strasznie dużo zakopuje w sobie i za dużo to rozpamiętuje i myśli. Ale pomocna, mieszkając do dorosłości w jaskini medycznej rozbudziła w sobie bardzo dużo empatii do drugiego wilka. — Delta pokiwał głową. — Spędza coraz więcej czasu w jaskini medycznej. Coraz rzadziej z ojcem rodzonym, ich relacja psuje się. —
—Odnoszę wrażenie, że nie lubisz Agresta, więc to może wcale nie tak źle. —
—Czy ja wiem. Nigdy to nie było w moim zamiarze żeby być im ojcem. Ale stało się, co nie znaczy, że tamtego ojca nie mogą kochać równie mocno. Tyle że Agrest nie ma do nich podejścia. On jest ambitny i tą ambicję on im przekazał w genach, tylko że Puchacz i Frezja ulokowali ją gdzieś indziej niżby ich ojciec chciał. Kole go w dumę, że ja trochę nakierowałem ich ścieżkę tam, a nie gdzieś indziej. I że ja to zrobiłem, nie on. —
—Też bym tak zareagowała, rozumiem go trochę. Ja z niewłasnej winy znikam, a ktoś wychował moje dzieci  i teraz te mnie nie kochają. No przecież białej gorączki bym dostała próbując naprawić tą relację.— Tof pokręciła głową.
—Ja ci przecież nic nie mam do tego, żeby Agrest naprawił tą relację. Ba! Ja bym go nawet bez słowa w swoje progi wpuścił. Tyle że on nie robi tego, nie umie z nimi rozmawiać. —
—Dobra. Bo tam jeszcze trzeci jest nie? — zielarz się nieco podirytował ta rozmową, ciekawy bardziej enigmatycznej osoby trzeciego dziecka.
—A tak. Legion. —
—Słyszałem o nim. To ten. Był na uczcie. —
—Oni wszyscy byli, ale Legion to najbardziej Agrestowy właśnie. Agrest wszystkie swoje siły i ambicje w niego włożył. I dzieciak chłonie jak gąbka. I dobrze. Jest szczęśliwy jako polityk i o to mi chodzi. Żeby te dzieci były szczęśliwe. Tylko on mi wujku mówi z ich trójki, ale jako rodzeństwo dogadują się dobrze. Do mnie też mówi ciepło, i czasami nawet śpi jeszcze ze mną w łóżku. Nie tak często jak pozostała dwójka, ale jak czuje się przytłoczony to przychodzi do mnie po poradę, bo bądźmy szczerzy, Agrest nie umie im doradzić w emocjach. A ja swoje przeżyłem i widziałem .Swoje wiem i swoje umiem powiedzieć. —
—Raczej nie inaczej. Niebyłbyś medykiem z międzywatahową sławą gdyby nie to, co? Zdrowie. — stuknęli się kubeczkami zerując je kolejno.
—No a jak! A co u was stara towarzyszko?—
—A u mnie ta sama bieda. Chociaż teraz odrobinę lepiej jak Ableharbin objął władzę. Zadbał odrobinę o ten przybytek, bo ceni sobie też zdrowie swoich towarzyszy, nie? Mamy odrobinę więcej zapasu, niż zwykle, ale pewnie i tak nie starczy. —
—Dobrze wiesz gdzie przyjść jak braknie. Jak będę miał to i wam odstąpię. — Delta uniósł swój kubeczek.
—Wiem, wiem. Starzy przyjaciele zawsze z drzewami otwartymi na ciebie czekają… — Chwila ciszy zapadła kiedy polewali nowe porcje. — A prywatnie, to niewiele się zmieniło. Nadal jestem bezdzietna, haha! Jakby to się miało kiedykolwiek zmienić. W moim wieku to ja mogę już co najwyżej na przyjaciółkę śmierć czekać.—
—O tak. Ja tą panią ci dobrze znam. Przyjdzie i do mnie kiedyś. —
—Miejmy nadzieję, że wnuków chociaż doczekasz.  Nie to co ja. Żal mi nadal, że sobie nawet poza związkiem żadnego nie zrobiłam, bo mi mój biedny Aksel odszedł i zostałam ci ja sama. — załkała udawanie, nieco dramatycznie, chociaż w jej oku zakręcił się smutek na wspomnienie przybranego, ale jednak syna.
—Doczekam. Rękoma i łapami się zaprę. Tyle razy śmierć spotkałem, że i parę lat z nią jeszcze ugram na tym świecie, jak dobrze zagadam. —
—Oh jak ja bym chciała mieć takie wtyki w zaświatach. — zaśmiała się ciepło wadera.
—A u ciebie dobry przyjacielu? — teraz Delta zwrócił się do zielarza.
—A kręcę z niejaką Jaśminą. Przyjemna wadera, lubię ją nawet. Może i ustatkuję się w końcu, bo lat na karku przybywa, a nikogo w sercu dawno żem nie miał. —
—Dobre to słyszeć. — Delta uśmiechnął się chociaż to imię odbiło mu się od uszy nieprzyjemnym echem. — Chociaż ostrzegę cię. Ona trójkę dzieci porzuciła swego czasu. Z Bleu je miała, młodego basiora sobie uwiązała wokół paluszka, podatnego na manipulację , bo myślała że ten ma dobre wtyki u alfy, a tu klops. I zaciążyła z nim i teraz dzieciak został młodym ojcem. Jego dzieci już rok mają, a on ledwie dwa. Ale dobrze sobie te małe odchował z tego co mi wiadomo.—
—Ah. Dobrze wiedzieć, że to żmija. Aż żal byłoby zostać ugryzionym. Będę ostrożny, ale może się akurat mi uda. —
—Dopóki wam bieda nie zajrzy w zęby. Ja już ci mówiłam, że ona to same kłopoty, a teraz masz dowód i dalej chcesz w to brnąć? — Tof puknęła leżącego basiora kubkiem w głowę. Delta zaśmiał się. Dawno nie był już wśród przyjaciół, bez zmartwienia. Błogości niechaj trwasz. Kiedy noc zapadła i Delta z Tof zrobili wieczorne rund przy chorych dzieląc się swoim zdaniem i przepisami na leki ułożyli się oboje z legowisku medyka. Plecy w plecy jak dobrzy, przejedli przyjaciele.

Z samego ranka Delta rozciągnął się i ostatni raz pomógł starszej waderze z rundami i nowoprzybyłym wilkiem z przeziębieniem po czym pożegnał się.
—Skoro to już pokój, to wpadaj od czasu do czasu, nawet jak już na mój grób, co? —
—Wpadnę jeszcze zanim cię to dosięgnie. — obiecał jej , chyląc głowę delikatnie.
—Niech droga szeroka. —
—I dom w zdrowiu. — i w ten sposób Delta ruszył na misję, która zapoczątkowała wszystkie te spotkania i słodkie opowieści przy odrobinie trunku. Wychodząc medyk przywitał się jeszcze z wchodzącą do środka Osełką, zamieniając z nią parę życzliwych słów, oczywiście. Droga była w miarę prosta, bowiem z jaskini medycznej do siedziby Sekretarza była wydeptana ścieżka. To co prawda nie chodnik, ale jednak dobry drogowskaz. Dreptak kręcił się po lesie przez spory kawałek, aż po parunastu minutach nie urywał się na większej polanie, gdzie ziemia wystawała spod jesiennej trawy, uschłej pod starymi liśćmi już na zimę.
—Kto idzie? — jakiś wilk postawił uszy na baczność od razu podnosząc się ze swojej leżącej pozycji. Basior był rosły i potężny, górował nad Deltą ze swoim ciałem dwa razy większym i silniejszym. A mimo to lekki i pewny siebie krok Delty nie zwolnił. Mniejszy wilk jedyni uśmiechnął się szeroko.
—A gość, do Sekretarza na słówko z problemem.—
—Umówiony? —
—No tak średnio z umawianiem się. Jakbym mógł to zrobić to i bym uczyni, a tak to z partyzanta wpadam.— Delta nie zbijał z radosnego tonu. Drugi strażnik wstał, wyraźnie starszy wilk, gdyż jego kości zaskrzypiały z wysiłku.
—Trzeba było papier wysłać. — mruknął.
—Jakbym miał to i bym wysłał, mości panie. A teraz, ja w do Sekretarza z końca WSC przylazłem i chciałbym się z nim zobaczyć Panowie. Jak to będzie? — Delta zastukał tylną łapą o ziemię.
—Już patrzę. A kto idzie? — starzy basior jeszcze się do nowego towarzysza odwrócił.
—Delta, medyk z WSC. —
—Oh… — jego oczy jakby zaświeciły się z nagłym zrozumieniem. — A to myślę, że po przyjacielsku problemu nie będzie. Spytam się i tak, ale wpuścimy was towarzyszu. Bo ja ci jeszcze pamiętam zimę kiedyś mi córkę do kupy poskładał po ciężkiej ciąży. Jakby nie wy tam w WSC to by moja Perełka i wnuki nie żyły tak dobrze jak teraz. —  pokręcił głową i zniknął we wnętrzu jaskini.
—Stary Brutus was zna towarzyszu. Naprawdę żeście mu córkę składali do kupy?— młodszy strażnik spojrzał na niewielkiego basiora prawie w niedowierzaniu. — Ja słyszałem tylko, żeście Admirała nieźle urządzili. —
—A to coś słyszeliście o mnie. Ale tak. Pewnie tak. Ja nie pamiętam każdego ,bo jeszcze przed wojną wiele wilków z każdej watahy tak chętnie do nas przychodziło. Bo my się znamy i nam alfa na głowę nie wchodzi, bo i się nie zna. —
—u nas tez nie pcha się do medycyny. —
—To bardziej przytyk do Jabłoni był, niż do was przyjacielu. Ich stan tak zły, że zimą ich dodatkowo liczę jako chorych żeby leków starczyło. —
—Dobre serce macie, co?—
—Niekoniecznie. Po prostu ja nie lubię jak wilkowi w potrzebie się odmawia, wiecie. To nieczułe. Największego wroga ocaliłbym od śmierci, bo ja jestem medyk. Musze własne życie od obowiązku oddzielać. —
—No tak. To logiczne. —
—Możecie wchodzić. — stary Brutus, czy jak mu było na imię kiwnął głową na Deltę, kiedy wyszedł z jaskini.
—Dziękuję towarzyszu.— i minął ich z uśmiechem wstępując w progi. Ostatnim razem jak tu był wszystko było zakurzone, a ziemia pokryta piachem i naniesioną wilgocią śniegu. Teraz wnętrze było ciepłe i obłożone futrem, dokumenty poukładane na kupach, chociaż nadal nieco w nieładzie. Kurz nadal tańczył pod światło, ale w ilościach normalnych dla zamkniętej przestrzeni bez możliwości wywietrzenia (i z niemiłosiernie dużą ilością papieru). Delta po rozejrzeniu odszukał wzrokiem nowego sekretarza. Jego asystent kręcił się gdzieś po kątach, jak smród po gaciach. Wyraźnie niewiele robił, zainteresowany bardziej nowym przybyszem niż swoją pracą.
—Witaj towarzyszu. Co cię tak daleko przywiało w nasze progi? — Sekretarz zdawał się uśmiechać niemal od ucha do ucha, jakby w ciągłym stanie ekstazy. Delcie poruszyła się niespokojnie brew.
—Sprawę mam. —
—A może herbaty do tej sprawy? —
—Czemu nie. Napijmy się za szczęście i pokój, tak? —
—Nie inaczej. — i usiedli, aby po chwili została im wręczona herbatka. Delta podmuchał parujący wrzący napar.
—Mymm.. Z Jaśminu, znacie się państwo tu bardzo dobrze na tym co najlepsze. — Delt pokiwał głową siorbiąc odrobinę napoju.
—Moja ulubiona. — Sekretarz poszedł w jego śladu. Oboje rozkoszowali się przez chwilę tym naparem z zioła (bo przecież to żadna herbata!)
—To teraz co? Biznes? — Delta uniósł swoje dwukolorowe oczy.
—Czemu nie. Co was sprowadza? —
—Papier. —
—Papier? Taki kawał, po papier? Nie bliżej wam do jaskini alf, przyjacielu? —
—Ha! Z Agrestem łączy mnie trochę ciężka więź w tym momencie. Można powiedzieć, że oboje chowamy wobec siebie uraz, tyle że on nie umie oddzielić go od potrzeby profesjonalizmu. — Delta przewrócił oczyma
—A co to takiego, jeśli mogę wiedzieć? —
—Jak siedział tu u was na przymusowych wakacjach to mu dzieci odchowałem i mi tato woła dwójka z nich. A i trzeci ma dobrą relację, chociaż mi wujku mówi. I stary Agrest ma mi za złe, że jak wrócił na gotowe to go nie wyściskały te dorosłe szczeniaki. Ja natomiast nadal trzymam nad jego głowa ten zerwany pokój, bo wiele mi ta wojna krzywdy wyrządziła. — Delta pokręcił głową. — Ale to nie ważne. Pewnie i Agrest by mi te kartki dał, bo on nigdy nie umiał mnie przeszczekać ani pokonać, ale i jemu się skończyły. Na te plakaty poszło. —
—Plakaty? — sekretarz otworzył oczy nieco szerzej. — Jakież to plakaty? —
—Ciekawi? —
—No jak najbardziej. —
—Otóż Agrest drzewa będzie siał i z tej okazji propagandę urządził. I kartki poszły na plakaty o sadzeniu drzew. Watahę do tego mobilizuje, nawet ode mnie porady zasięgał, wiec można powiedzieć, że i ja cegiełkę do tego dołożyłem. W każdym razie. Plakaty zrobił, a my od miesiąca dobrego doprosić się o papier nie możemy. A potrzeba nam na zapiski medyczne. Nie mamy jak dobrze poprowadzić zapasów bez tego. Życia mogą nam ucierpieć. — Delta pokręcił głową biorąc łyka ciepłego napoju.
—Nie spodziewałbym się tego po Agreście. Dobry polityk z niego przecież i papieru wam nie dał, bo was nie lubi? —
—Wy dobrze wiecie jak to jest być politykiem Ja mam swoje ulubione porównanie do mięty, chcecie usłyszeć? —
—Oczywiście, że chcemy. —
—ha! Otóż widzisz. Dobry polityk jest jak świeża mięta. Jak powąchasz raz to pachnie piękni, ale jak się zachłyśniesz to poddusza. Odrobina mięty orzeźwia, ale jak przełkniesz za dużo to pali w gardło. Polityk jest bardzo podobny. Z pozoru słodki, ale jak się lepiej przyjrzysz to mimo wszystko zakłamany. Agrest z pozoru dobry wilk, ale jak widzisz swoje chowa za uszami. A i wy nie lepsi pewnie, ale to czas pokaże. W końcu polityk musi umieć mówić ładnie. —
—Wy nie mówicie brzydko także przyjacielu. —
—Wojna uczyniła mnie politykiem większym od was, przyjacielu. Politykiem stratnym, bo bezużytecznym, niechętnym. Nigdy żem nie prosił o przewodnictwo w rewolucji, a wilki prowadziłem naprzeciw Admirała. Jego własne wilki. Przed tym prowadziłem kółko adoracji, gdzie w medycznej wszystkie watahy z każdego końca znalazły miejsce i lek. Ja ci polityk od niechcenia, politykiem uczyniony przez słowo społeczeństwa. — Delta odetchnął ciężko.
—Wojna przyniosła wiele strat. — Sekretarz. — Ale też wiele dobrego. Nowe znajomości i nowe początki. —
—Oby przyniosła też nową przyjaźń Sekretarzu. —
—Nie ma potrzeby tak oficjalnie. Ableharbin. — podał mu łapę przez stół.
—Delta, medyk WSC. — zatrzęśli między sobą, ich wzrok wbity w drugiego, zupełnie nieodgadnieni. Cisza trwała minutę, może dwie, odkąd opuścili łapy na stół. Ramiona Ableharbina były nieco spięte, jakby wyczekiwały na atak zza tych dwukolorowych oczu, głębokich. I tak oto siedział Dolos i Hades naprzeciw siebie. Dwa uśmiechy identycznie szerokie o dwóch różnych znaczeniach. Oczy otwarte równie szeroko, wbite w  towarzysza jak w przeciwnika. Oczekujące oddechy, w chłodzie poranka uciekające chmurką ku wyjściu. Delta miał łeb delikatnie przekrzywiony, jego uszczyknięte ucho opadające ku ziemi. Tęczówki błyszczące poświatą w cieniu jaskini, uśmiech gorzko niewinny, jakby dziecięcy. Sekretarz tylko patrzył, niepokój w jego sercu narastający.  Co słyszał i wiedział o niewielkim wilku, czy było prawdą? Należałoby zbadać ten grząski teren.
—Powiedzcie mi więc polityku, co myślicie wy o tych drzewach. — w końcu i on przerwał ciszę. Jego ramiona opadając delikatnie.
—Co sądzę? Czy moje zdanie się tu w ogóle liczy. Moje polityczne światło przestało świecić kiedy Agrest powrócił. Ale co sądzę. Idea dobra. Mało powszechna i skuteczna w łapach dobrego polityka, ale mało Agrestowa. Powiedzcie mi. Czyja to tak naprawdę była inicjatywa? — Delta zajrzał na niego znad kubka. Jego oczy wbite prosto w duszę towarzysza. Jakby chciały czytać jego wnętrze, wyryć swoje inicjały w mózgu. Atmosfera była gęsta, ciężka. Kiedy się zmieniła? Przecież Delta przyszedł tylko po kartki.
—Jak to czyja. Sam asystent alfy podjął się jej z otwartymi skrzydłami. — większy wilk uniósł kubek. Jego oczy błyszczące w iskrze intrygi.  Delta jednak spokojnie uśmiechnął się, może nieco pobłażliwie. Z cichym śmiechem zmierzył sekretarza wzrokiem.
—I ja mam uwierzyć w te słowa. Polityku mój drogi, pozwól że dam ci dobrą radę. Jeśli pragniesz, aby sceptyk uwierzył w Twoje słowa, najpierw musisz powiedzieć mu wiarygodne kłamstwo. Po czym schować dowody. — Delta wskazał na bok, gdzie za kupką dokumentów krył się worek. Zapach nasion słaby, aczkolwiek wyczuwalny.
—Ależ to żadne kłamstwo. — Ableharbin uśmiechnął się.  — Sama prawda. —
—Doprawdy? Ja wierzę, że to on jak dobry gołąb jakim jest przywlókł jej trupa do nas aby wataha pożywiła się na jego resztkach. Ale kto go zabił pierwszy? —
—Bawimy się w metafory? —
—Czyż nie o to chodzi w polityce?—
—Może, może. — Sekretarz powiał głową.
—Wyście zabili trupa. Sadźcie jabłonie i my je sadzimy. Kimkolwiek jest ten trup niech na nim wyrośnie dobry owoc. Inicjatywa się zgadza z powinnością, a powinność wam i po drodze. Tobie boście zostawią po sobie na starość ślad, zimowe jabłka, jedzenie w najgorszy czas. A nam… boś dał Agrestowi kość do polizania. I myślisz pewnie, że to tylko kość. —
—To tylko kość?—
—Kość. Prawda. Wy nadal macie władzę. Ale daliście mu kość. A Agrest to hiena. I chociaż przez gardło mi przechodzi ciężko co powiem, to też nie jest łatwy przeciwnik mój dogi Lwie. Nie siedź na tym swoim tronie za wysoko, bo cię ta hiena od tyłu zajdzie. —
—Rozumiem, że dajesz mi poradę. —
—Poradę czy nie. Agrest hieną, ty lwem ,ale ja ci strzelbą. — Delta uniósł oczy na niego. Uśmiech zniknął. — Tyś jeszcze dobry dla mnie i dla moich bliskich. I cóż politycznie gaworzycie między sobą nie obchodzi mnie to . Wasze knowania czy nie knowania, ważne czy nieważne. Słodkie kłamstwa czy tylko prawda ubrana w ozdobne słowa, nie ważne to dla mnie. Dla mnie liczy się czy mam czym leczyć i jak dbać o swoich. A jak s powodu polityki mi zabraknie, to i twarda kość mnie nie powstrzyma pókim żyw. — zmierzyli się wzrokiem. Oboje ciekawi siebie nawzajem, nieco niepewni gruntu po jakim stąpają. — Chociaż zeszliśmy na tematy dość ponure, muszę przyznać. Z jabłek i papieru na zachodzenie mi za skórę. Ha! Cóż za rozmowa. — zaśmiał się ciepło Delta.
—Intrygująca doprawdy. Umiecie przyjacielu zaskoczyć wilka. Taki mały a w tobie taki charakter. —
—Mały a głośno szczeka, co? —
—Nie powiedziałbym, że szczekasz. Brzmiałeś towarzyszu dość poważnie. —
—A co ja takiego mogę jak nie brzmieć, powiedzcie mi? —
—Wojna udowodniła swoje. Nawet ja słyszałem. Jak sam mówiłeś wojna uczyniła cię politykiem niechcianym. I ja bym nie chciał aby uczyniła cię takowym przeciw mnie. — Sekretarz uśmiechnął się tym samym uśmiechem, który ciągle trzymał. Ten jednak zdawał się być poważniejszy, głębszy.
—Wielu mam przyjaciół pośród twoich wilków i traktuj mnie jak ich , a polityka nigdy nie będziesz musiał we mnie widzieć. —
—Oh, polityka już widzę. Ale niechętnego do przyznania, że mógłby świat nastawić po swojemu. Mówicie towarzyszu bardzo pięknie. —
—Jak na polityka przystało. Ale biznes. Biznes nam ucieka razem z czasem. — Delta odłożył pusty kubeczek na stół. Uśmiech szeroki na jego pysku. — Kartki? —
—Ah tak. Po to tu przyszliście. Oczywiście. Dam wam własnych, najlepszych jakościowo przyjacielu. —
—Nie ma mowy. Zwykłe wystarczą. —
—A zaniesiecie takie dwie lepsze Agrestowi, towarzyszu? — Delta jedynie uśmiechnął się.
—Cokolwiek knujesz lisie, nie wciągaj mnie w to! — pogroził mu łapą medyk, ale oczami przytaknął. Tak więc w łapy otrzymał stosik kartek. W życiu tyle pustego papieru na oczy nie ujrzał, a teraz trzymał w swoich własnych łapach.
—Teraz lisie, wcześniej lwie. Wypadałoby się zdecydować. — Sekretarz zaśmiał się podając mu piękne dwie, bielusie kartki. Grubsze niż pozostałe, stanowczo lepsze.
—Prawdziwe piękne słowo nie zatrzymuje się na jednej metaforze. Jak rzeka nie zatrzymuje się na kamieniu, a jedynie rozbryzguje. Zdrowie w dom przyjacielu. —
—I nawzajem. — i rozeszli się. Sekretarz do swojej pracy, Delta do swojej. Chociaż jeden z nich miał drogę przed sobą.

I used to walk down the very same road
And if I could, I'd give you some advice

Idąc przez stepy minął kołatający się krzak, zaczepiony na kamieniu. Uwieszony go jak kojot gardła, zaciekle opierając się wiatru. Chwytał się czego mógł kolcami jako ostatni ratunek.

See, he don't care about you
All the good, all the bad you do, no

Idąc przez własny las. Te znane mu ścieżki i zakręty, widział ją z daleka. Martwą, młodą i zagubioną sarnę. Jej krew świeżo wciekająca w ziemię, dwa wilki nad nią. Pochylili głowę ku Delcie. Niewzruszonemu Delcie. Ten uśmiechnął się do nich, o siebie.

He wants your life

Plakat wisiał na jednym z drzew. Prześmiewczo chichotał z Delty, kiedy ten się na niego spojrzał. Nabazgrane słowa mieniły się w oczach, tak biało. Jak kości, wyżłobione na wierzch spod skóry.

and that's the devil's price

Delta mógł się tylko uśmiechnąć. Wszedł do jaskini alf jak do siebie. Jego oczy od razu spotykając te Agresta.
—Znowu ty. —
—Jak widać. Wracam od Sekretarza. —

Time's runnin' away and it's runnin' Fast

—Doprawdy? — Delta kiwnął głową. — Z tak dobrym humorem. —
—Dobry humor mam, bo przestałeś zachowywać się jak dziecko i nie szczekasz już tak głośno. —
—Działasz mi na nerwy. —
—Cóż za piękne słowa polityku… —

I said I know
I used to walk down the very same Road

—Czego chcesz? —
—Sekretarz poprosił mnie o przysługę. A ja nie mogę powiedzieć nie Sekretarzowi. To byłoby nieuprzejme. —
—Do rzeczy. Mam ważniejsze sprawy, niż zabawianie ciebie. —

And if I could, I'd give you some advice

—Kazał dać ci to. — Delta wyjął te piękne dwie kartki i ułożył je na stole Agresta. Ten zmierzył je wzrokiem.
—Po co? —
—Nie wiem. Nie wtajemniczył mnie w swój piękny plan. A i! — Delta podzielił kartki jakie otrzymał. — Ponieważ ja mam chociaż odrobinę profesjonalizmu. Nie trzeba nam aż tyle. — widział w oku Agresta ten błysk na widok takiej ilości papieru. Połowa z tego, jeśli nie więcej, co Delta miał wylądowała obok pięknych karteczek.  — Nie zapomnij o jaskini wojskowej jak o nas, co? —

And I thank you kindly for takin' my advice

Wyszedł  w ciszy. Błogi dzień przywitał go swoim chłodem. Te zadowolone, szczęśliwe oczy, pełne nowo iskrzącego się ognia, tylko pobudzanego zachowaniami polityków wokół niego. Cóż za igraszka, cóż za intryga na starość. Jeszcze go w jakieś swoje zabawy wplączą i dopiero ci będzie. A może i będzie, tylko niech dobrze mu zagrają, to i zatańczy. Tylko że z nimi, nie dla nich.

See, he don't care about you
All the good, all the bad you do, no

Wszedł. Ciepłe futra przywitały go równie radośnie co uśmiech Tii i Delta zgasł odrobinę. Jego uśmiech z czystego zadowolenia sadyzmem wypełnił się ciepłem. Domem.
—Patrz co mam! — zamachał całym stosem kartek.
—W końcu! Już się martwiłam, że będziemy to na ścianach pisać! — oboje roześmiali się. A Hades powrócił do swojego królestwa, czekając na innych aby do niego dołączyli. W końcu śmierć przychodzi po każdego. W swoim czasie. 

He can't take your life, you ain't payin' the price
Yeah, the devil's price

 

CDN.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz