Delta odetchnął głęboko. Zima powoli się zbliżała, ususzone zioła leżały w pięknych kupeczkach krusząc się na kamienne blaty i czekając na swoją kolej. Te które jeszcze dogorywały na linkach nie były w lepszym stanie, oczekując na ulżenie swoim oschłym cierpieniom. Jaskinia medyczna miała wszystko czegoby mogła potrzebować na zbliżające się, odmrażające tyłki opady śniegu. Medyk już marszczył swój siwiejący pysk na samą myśl od zbliżających się zaspach pochłaniających jego niewielkie rozmiary w swoje zimne objęcia. Na szczęście do tego jeszcze chwila. Świeże powiewy wiatru ledwo co zapowiadały pierwsze przymrozki, które wielkimi krokami wpaść miały do watahy.
—Co? — Delta spytał zatrzymując składanie bandażów w eleganckie zwitki. Jego
oczy powędrowały na swojego rozmówcę. Zamrugał dwa razy nieco skonfundowany.
—No… tak.. Sadzenie drzew. — Tia zmarszczyła swój nos. — Też w to
niedowierzałam, ale czytać umiem! Wszędzie wiszą plakaty! — odparła. Jej łapki
układając kolejne miseczki z utartymi maściami.
— Kto by pomyślał, że Agrest będzie się w ziemi chciał grzebać. Na stare lata
mu się zachciało… — pokręcił głową odkładając kolejny zwitek potrzebnego im
opatrunku.
—Mi się tam podoba ten pomysł. To podobno jabłonie, patrząc na jeden ze
sloganów. —
—Czyli? —
— Głodnemu daj drzewo nie owoc. I nad tym jabłonka. Swoją droga trochę
nabazgrolona. — Tia pokręciła głową. Jej łapy mimo rozmowy ciągle coś
poprawiały. Przygotowania do zimy nadal trwały, a medycy znajdowali sobie
dodatkowe zajęcia do roboty.
—Ah. Jabłonka. — Delta zacmokał. Jego oczy zwróciły się ku wazie, jaką Domino
zrobiła im już lata temu, niedługo po dołączeniu Delty w ryzy jaskini
medycznej. Uchylił jej wieko aby zajrzeć do środka. — Przydałyby nam się
jabłka, prawda. Brakuje nam już suszonych racji na maści przeciwbólowe i do
wywaru wzmacniającego. Jeszcze może dwie zimy pociągniemy na tym co mamy, jeśli
nie policzymy pozostałych pór roku. —
—Ty jak zwykle myślisz o praktycznym zastosowaniu. — Tia zaśmiała się pod
nosem. — Ja to bardziej myślałam, że fajne zajęcie dla całej watahy taka
jabłoń. Pielęgnowanie tego i doglądanie, żeby potem patrzeć jak rośnie. Bardzo
fajny pomysł. —
—Z praktycznym rezultatem. — Delta dodał, wywołując cichy chichot u swojej
towarzyszki praktyki medycznej. — Chociaż mam podejrzenia, że to niekoniecznie
pomysł tego alfy. —
—A kogo innego? —
—Nie wiem. Ale taka inicjatywa jest strasznie nieagrestowa. —
—W sensie? —
—A w takim sensie, że ten starzec nie przepada za zmianą, jakąkolwiek. Trochę
jak taki dąb. Niby stoi hardo, ale jak większa wichura przyjdzie to i ten dąb z
korzeniami z dziury wyjmie. Nie wydaje mi się aby jemu chciało się bez powodu
sadzić drzewa. A i bez zgody Sekretarza gówno zrobi. I coś mi się wydaje, że
właśnie WSC podpięło się pod ideę tego okupanta, właśnie. —
—Ale czy to źle? —
—Nie mówię że źle. Jabłka zawsze się przydadzą. Nawet jeśli za parę lat
dopiero. Po prostu podejrzanie to wszystko brzmi. Jakby propaganda. — Delta
uśmiechnął się.
—Propaganda… Może. Kto ich tam wie. Polityka jest strasznie trudna. — Tia
odetchnęła. Jej nos marszcząc się nad miętowymi wydzielinami tartej przez niej
maści.
—Oj, coś o tym wiem… coś o tym wiem. — i temat się urwał na myślach Delty o
niebyt przyjemnej przeszłości, która nadal doskwierała mu w tylnej łapie, na
którą tak długo już kulał.
Tego samego dnia, kiedy słonce już, już chciałoby zamknąć
swoje oko, a jednak jeszcze chwilę oferuje światu swoją poświatę, w jaskini
medycznej zjawił się gość. I to nie nikt zwykły, a sam wysłannik piekieł. Delta
odetchnął ciężko kiedy tylko pazury zastukały o kamienne podłogi w znanym mu
już rytmie. Skrzywił się kiedy swąd ptasiego pióra dotarł do jego nosa, a
delikatny powiew wiatru doprowadził do jego uszu szemranie pewnej bordowej
tkaniny. Wilk spuścił uszy po sobie niezbyt chętnie oglądając się na wejście,
gdzie niewiernie dreptał pewien ptak. Ich oczy spotkały się, a w jaskini
medycznej zapadła grobowa cisza. Tia wyszła już do domu, zobaczyć się z Pinezką
i obgadać rodzinne sprawy. Flora zaszyła się z Ry, swoim dobitnie określonym
oficjalnym partnerem, w ich nowej poślubnej jaskini, prawdopodobnie na dobrą
noc poślubną przed nimi. A więc Delta został sam, z dwójką głęboko śpiących
chorych. Oraz babcią Konstancją, ale ona była tu dzisiaj tylko na plotki i
zastała ją noc, więc ułożyła się na jednym z łóżek, jeszcze nie do końca oddana
Morfeuszowi.
—Ty… — Delta zmrużył swoje ślepia i tylko patrzył jak ptasi ogon puszy się w
dreszczu strachu. — Z jakich odmętów cię tu przysłało, co? I po kiego! — Delta
nie bawił się w zgadywanki. Jego oczy nadal mierzyły się z tymi szarymi,
pomocnika alfy. Mundus, a raczej jego cień, Szkliwo odetchnął tylko ciężko.
—No. Mam dwie sprawy. — zaczął, takim głosem jakby zaraz miał wyzionąć ducha.
—Złość mi jeszcze nie przeszła na was, więc lepiej szybko się wysławiajcie. —
medyk warknął, jego łapa odkładając nóż jakim ciął kawałki kory. Tępy ,ale
basior nie ufał swoim refleksom.
—No… To tak. Wiecie już, że będziemy jabłonki sadzić, prawda? — ptak poprawił
swoje skrzydła i wyprostował się. Jakby chciał górować nad Deltą siłą swoją i
jakby to miało wilkowi zaimponować. A może po prostu szukał w sobie odwagi, aby
zmierzyć się ze swoimi demonami. W końcu stał tu. Orfeusz naprzeciw Hadesa, za
wszelką cenę szukający swojej miłości w odmętach oczu śmierci. I tylko odrobina
odwagi, iskra miała dać mu siłę na przeżycie tego starcia z nieuniknioną wolą
losu.
—Wiem. Co w związku z tym? —
— Em… Sprawa jest taka, że .. jako medyk, pewnie znasz jakieś.. nawozy? Co by
nam jabłonki się ładnie przyjęły. —
—Przy… Ptaku mój drogi, macie sadzonki czy nasiona? —
—Nasiona… —
—… — Delta wziął głęboki oddech. — piachu z rzeki im nanieście do tej ziemi co
im wygrzebiecie. I pokrzywy jak znajdziecie to nanieście towarzyszu do beczki
lub innego pojemnika. 1 kg pokrzywy na pół litra wody i ugniatać to aż wam soku nie puści i nie
sfermentuje dobrze, a potem podlewać co jakiś czas. Kompost… nie wiem, niech
ktoś dobrze do tej dziury nasra to na pewno im to też dobrze zrobi. Coś jeszcze? Czy już się wynosicie demonie? —
— O.. a tak, tak. Jeszcze.. jakieś ziółka na sen może? Ostatnio.. —
—Wisi mi, co tobie ostatnio ptaku. Ziół nie mam na tyle żeby dzielić pomiędzy
tych, którzy nie umierają bez nich. Zima idzie. Nawet melisa jest wyliczona.
Przyjdźcie jak się śniegi będą topnieć, to wam jakieś resztki odkopię. A teraz
wara. — Delta warknął powracając do swojej pracy. Konstancja patrzyła w jego
kierunku zmartwionym wzrokiem, jednak na nic zdały się jej nieme pytania.
Niewielkich rozmiarów wilk wrócił do skupienia nad swoją pracą, słysząc jeszcze
tylko stukot odchodzących pazurów.
—Żeby to szlak jasny trafił wszystko. — Delta zawołał w
głos. Jego lament usłyszała Tia zaglądając przez jego ramię.
—O nie. Znowu papier się skończył? — wadera odetchnęła ciężko. — A prosiłam,
żeby nam przynieśli. —
—Najwidoczniej mieli inne priorytety. — Delta odparł z niezadowoleniem. Od
dawna już czerpali resztkami ze swoich zapasów jakie mieli jeszcze sprzed
wojny. Ledwie parę kartek, gdyż cześć sezonalnych notatek mogła zostać wyryta w
korze lub po prostu zapamiętana. Jednak zimowe zapasy i wyliczenia potrzebowały
stałego monitoringu i niestety inne medium jak kartka nie było wystarczające.
—Zdaje się, że będę musiała przejść się do jaskini alf. — Tia chrząknęła
niezadowolona.
—Byłaś tam już przecież trzy razy z tego powodu. — Flora zagadnęła zza jej
pleców.
—A ty dwa. —
—Czy oni sobie z nas jaja robią?— Delcie podskoczyło ciśnienie. Nie, tak nie
będzie. — Tia. Twoja jaskinia medyczna dzisiaj. Może też i jutro. Sam się do
nich przejdę! —
—O cholibka… Tato, jesteś pewien? — Frezja podniosła głowę zaskoczona.
Wychylała się właśnie zza kąta, gdzie urządzała sobie własny kąt, nowiusi
gabinet psychologiczny.
—A co? Już mi nie wolno, bo stary Agrest nie umie zagryźć dumy i spojrzeć mi w
oczy?—
—Nie, po prostu jestem zaskoczona. Nie lubisz go za bardzo. —
—Nie lubię go prywatnie. Ja w przeciwieństwie do niego, dość dobrze umiem
oddzielić moje uczucia od pracy.— zapadła chwila ciszy. — Nie licząc Mund…
Szkliwa. Jemu może pozwoliłbym polizać śmierć zanim bym mu pomógł. — i w ten
sposób właśnie Tia otrzymała jaskinię na swoją głowę. Nie żeby pierwszy ra to
się stało ,ale do Delty niepodobnym było, żeby wybierał się na wycieczki.
Delta zawitał do jaskini alf dość szybko. Słońce wzeszło
jakiś czas temu, ale jeszcze świeżo, niczym niemowlę, próbowało wznieść się
ponad drzewa. Normalnie jaskinia medyczna pracowała cała dobę, więc cisza wokoło sprawiała że
basior zastanawiał się, o której Agrest przyjmuje gości. Czy będzie musiał tego
zgreda obudzić? Jego wątpliwości rozwiały się kiedy się zbliżył do swojego
celu. W wejściu stał nikt inny jak Szkliwo, który wyprostował się jak struna
kiedy go tylko zobaczył.
—Zmęczony? — Delta zagadnął. Ptak rozejrzał się dookoła i podrapał po szyi.
—No tak. Trochę zmęczony. —
—I dobrze. Agrest jest? —
—Jest. — Szkliwo zdawał się nie być zbyt zadowolony z tej odpowiedzi, ale nie
skomentował.
—A wolny na petentów? —
—No wolny. Niedługo miał wychodzić, ale pewnie przyjmie. —
—Dobrze. Chciałem z nim pogadać.. — i minął ptaka, nie spoglądając mu już w
oko. — Agrest… —
Jaskinia alf nic się nie zmieniła. Dalej była tą samą starą jaskinią, może
nieco spopieloną od pamiętnego pożaru. Stare kamienne ściany i niski sufit
witały w swoich progach. Zapisane papiery i kawałki kory leżały wokoło. Szary
wilk, adresat zawołania, siedział pochylony nad jakimś dokumentem, myśląc do
siebie szeptem. Obok przesiadywał Legion, a niedaleko Puchacz, którego oczy
urosły do wielkości talerzy kiedy zobaczył medyka. Nymeria także uniosła głowę
z legowiska kiedy szmer życia nagle ustał. Oto sam Hades wkroczył w progi
niemego domu. Bóg nieśmiertelny rządzący światem podziemi stojący naprzeciw
samozwańcowi, który wojną i krwią przelewać nie zawahał swojego imienia. Łapa
Agresta zatrzymała się na ułamki sekund aby powrócić do poprzedniego zadania
zaraz potem.
—Agrest… Agreście… — Delta przemówił, może zbyt czule do tego podłego diabła.
Odpowiedziała mu grobowa cisza. — Staraj się tu być miłym… — Delta powiedział
to głośno a jednak do siebie.
— Może lepiej… — Nymeria już zabirała się do wstania, ale Delta spokojnie
uniósł łapę. Jego cieło zbliżyło się do Agresta na centymetry odległości, a
łapaka zabrała dokument, który tak zabierał jego uwagę. Wtedy tez ich oczy
spotkały się.
—Co? Duma kole odezwać się do medyka?— Alfa jedynie przewrócił oczyma. —
Zachowujesz się gorzej jak dziecko, doprawdy. Ale nie o tym. — Delta zmierzył
papierek w ręku. Kolejny plakat. — Popracuj nad pismem… Wygląda beznadziejnie.
Kawce powinieneś oddać to zadanie, bo jeszcze wilków odstraszysz od inicjatywy.
— Delta mruknął odkładając propagandę jaką trzymał w łapach. Rozsiadł się przy
stole alfy jak przy swoim własnym biurku i zmierzył większego samca wzrokiem.
Ten tylko odetchnął ciężko, jakby zagryzając w sobie jad jaki zbierał się w
jego duszy.
—Potrzebujesz czegoś? — wycedził przez zęby.
—Tak. Jako pierwsze potrzebuję, żebyś przestał zachowywać się jak dziecko,
któremu zabrałem cukierka. Po drugie żebyś nauczył się odrobiny
profesjonalizmu, bo nie przychodzę do ciebie jako Delta, a jako medyk, który
ratuje TWOIM wilkom życia i zdrowie. Warczenie w moim kierunku nie pomaga
twojej sytuacji. Po trzecie i chyba ostatnie potrzebujemy kartek w medycznej.
Nie mamy na czym zaksięgować i zapisać zapasów zimowych. —
—Na korze nie możecie? — alfa odetchnął może nieco za ciężko. Nie spoglądał już
medykowi w oczy, a jedyne przysiadł obok niego.
—Jakby się dało, to by mnie tu nie było. Kora za szybko nam się rozpada po
nakładaniu poprawek. Nie jesteśmy w stanie tego dobrze upilnować. Dwie zimy
temu przez właśnie notatki na korze dwa życia ledwo narodzone przepadły, bo
niby lek był ,ale go nie było, ale niby były dwa. — Delta nie chciał się
poddać. Nie po to przylazł do legowiska węża, aby teraz wyjść z podkulonym
ogonem.
—Rozumiem. —
—Coś mi się zdaje jednak, że nie do końca. Ale, nie ważne. Kartki. —
—Nie mamy. Skończyły się. — i raczył
wskazać na pustą półkę. Brew Delty zadrgała niebezpiecznie.
—Skończyły się… To załatw więcej. —
—Nie mogę. —
—Bo co? Duma kole znowu? — Delta parsknął. Agrest jedynie skrzywił się i nic
nie odpowiedział. — Jesteście alfa od siedmiu boleści towarzyszu. Cud, że ten
wypiźdioł wielki się jeszcze trzyma po tym cożeś nam tu urządził swoimi
wymysłami. — I Agrest już otwiera pysk, ogień w jego oczach. — SZKLIWO.
Towarzyszu. — Ale Delta go już nie słuchał. — Czy wy jesteście w stanie mi
załatwić kartek?
—Niestety. Te jabłonie zabrały cały mój czas. —
—A niech to szlak. Dobra. Sekretarz, jak mu tam było… Ablehabrin czy inny
Chaber, on u siebie? —
—Pewnie tak. —
—Młodzik nie? Przydałoby się przywitać jak z CZYJEJŚ winy musimy pod nim
siedzieć. — i zniknął. Na nic było szczekanie w jego kierunku, oddalał się
żwawym krokiem, torba na boku, łapa kulejąca. Szedł z rozpędem w kierunku nie
innym jak granica. Niegdyś granica, teraz jeden
pies wie co dokładnie to jest.
Przekraczając przez stepy Delta zmarszczył nos. Doskonale
pamiętał to miejsce i nagła refleksja naszła jego głowę. Co by było gdyby nigdy
nie przełamał się przez barierę własnego strachu. Gdyby wtedy nie był na tyle
silny aby przebić swój głos przez pozłacane obietnice pewnego wilka. Wilka
który właśnie ropiał i rozkładał zakopany sześć metrów pod ziemią. Zapomniany
przez świat i swoją własną miłość, zagubiony za życia i znienawidzony po
śmierci, a którego imię będzie niosło się jeszcze przez lata echem pośród tych
lasów, tych kamieni i tych serce, które pamiętać będą ból jaki im zadał.
Rozdzielił rodziny, zabrał bliskich do grobu razem ze sobą, sprowokował tyle
żalu i goryczy. Delta żałował, że sam nie był w stanie wsadzić tamtego dnia
noża w jego serce. Może uniknęliby tylu żali, w końcu medyk widział tyle
śmierci w swoim życiu, że jedna więcej z jego łapy wrażenia na nim by nie
zrobiła. Idąc tak, we własnych myślach, zagubiony i nieobecny przesuwał łapami
po szorstkiej trawie. Mało też nie wpadł na goły już krzaczek wiecznie tkwiący
w tym samym miejscu. Czując jego kolce na sierści, zatrzymał się i odetchnął.
—Tyś to masz dobrze. — mruknął do niego. — Zawsze tylko tutaj, bez myśli bez
zmartwienia. Ah, ile wilk by dał aby żyć bez przygód. —
—Ale czy to nie byłoby za nudno. — głos zza jego pleców nie do końca go
zaskoczył. Przynajmniej nie spowodował strachu. Jednak jego ton i barwa były
kompletnie nieznane wilkowi. Basior obejrzał się za siebie napotykając się na
nic innego jak rubilę.
—Może. Ale przynajmniej bez bólu. Kolce chronią je lepiej niż jakiekolwiek
pazury nas. — Delta raczył pomachać swoją krzywą nogą. Rubila zajrzała na niego
swoimi zielonymi oczyma. To nie był ten sam ptak co Szkliwo czy Mundus i Delta
był w stanie to od razu stwierdzić. To nawet nie Kai, którego kolory go tak
wyróżniały. Nie. Ale jednocześnie, ten ptak wydał się być bardzo znajomy. — Znamy się skądś może? —
—Pewnie tak. Każdy się jakoś zna. Świat jest bardzo mały. Mezularia.. — podała
mu swoją krzywą nogę, a on potrząsnął nią z czystego szacunku. Nie przepadał za
uczuciem ich gołej skóry na swoich opuszkach.
—Delta. —
—A kojarzę to imię! Z WSC chyba! —
—A z WSC, jak najbardziej. Tamtejszy medyk.—
—Ah. Tak, kiedyś jakiegoś młotka do was przytargałam, może wtedy! — ptak
otrzepał z siebie jakiś pył.
—Może. —
—W każdym razie. Tak być takim krzakiem trochę nudno by było. Bezpiecznie, ale
czy to nie przypadkiem zagrożenie kreuje tych prawdziwych nas? —
—Coś w tym jest. Wojna wydobyła ze mnie sarkazm jakiego w życiu bym w sobie
wcześniej nie znalazł wobec innych. —
—Oh? Sarkazm? JA słyszałam tylko wysokie wypowiedzi o twojej osobie. —
—Wysokie? — Delta spojrzał na nią z powątpiewaniem. Niby zrobił to i tamto, ale
żeby od razu były o nim schludne plotki, to się nie spodziewał. To byłaby
logiczna kolej rzeczy. — I co niby o mnie mówią? — A to i owo. Dobrzy medyk,
porządny basior. Odważny. Lepszy alfa – o tak to też słyszałam. — jej słowa
wywołały u Delty rozbawiony prychnięcie. — Coś nie tak? —
—Nie po prostu kwestionuję czy moje zaangażowanie w politykę w czasie wojny nie
przyczynia się do sławy, która by mnie wyprzedzała. — Delta zacmokał. Rzadko
słyszał o sobie słowa, które pochodziły z zewnątrz. Jakby to była jakaś wielka
tajemnica. Nigdy nie był w stanie wiedzieć kto i ile o nim wie. Zdawał sobie
sprawę, że tak. Ma wpływy, we wszystkich watahach. Są wilki które leczył, które
znał od małego, które znały jego długi czas, przychodziły po porady, które
poszłyby z nim na koniec świata, walczyły za jego cel gdyby poprosił. Ale miał
wrażenie że mógłby zliczyć je na palcach obu łap. Czyżby było takich osób
więcej niż przypuszczał.
—A tak. Wojna. Słyszałam to i owo o niej. Parszywa sytuacja. —
—Jeden winny, wiele ofiar. —
—Jeden winny? —
—Agrest. Zerwał sojusz z WWN bez żadnego powodu, właściwie. Jego widzi mi się i
od tamtej pory… wszystko poszło jak reakcja łańcuchowa. Śmierci, ataki. Może i
Admirał odpowiadał za cześć nieszczęścia, ale przez nich płynie krew ta sama. —
—Ha… ja słyszałam że wojnę wypowiedziało WWN. —
—Większej b… Chociaż nie. To by się zgadzało. Wojnę wypowiedziało WWN, prawda.
Dreniec na ich czele, ale to był rezultat Agrestowej potyczki politycznej i
Admirałowego kombinowania. Oni oboje w połączeniu, a jednak osobno przynieśli
nam więcej nieszczęścia niż sam Ruten. —
—A Ruten co zrobił? —
—Nie wiem, tak się tylko mi powiedziało. — Delta pokręcił głową. — Ale to nie
ważne już. To tylko przeszłość, za którą trzymam wszystkie niesnaski w sercu. —
—Skoro tak mówisz. Krzak cię podrapał. — Delta spojrzał na swoje ramię. Małe
zadrapania zdawały się już niknąć w oczach.
—A no i podrapał. Jak wszystko na tym świecie broni się jak może. —
—Ale może tylko tyle, na ile kolce mu dają. — powiedziała po czym wepchnęła
dziób między gałęzie wyrywając go z jego miejsca. — Ale nie przed wszystkim go
kolce obronią. Coś zawsze znajdzie drogę żeby go z ziemi wyjąć. — i z wiatrem
posunął, kręcąc się i odbijając od wydm.
—Zwiedza świat, nadal kolczasty. — Delta zaśmiał się.
—Ja ci tu coś udowodnić próbuję. —
—A ja próbuję to skwitować żartem. —
—A. to przepraszam, nie zrozumiałam. —
—Zdarza się, Mezulario. A teraz przeproszę cię, ważna sprawa mnie wzywa i musze
złapać Sekretarza zanim ułoży się do snu na noc. —
—Zrozumiałe, sprawy ciążą na ramieniu medyka sławnego. Szerokiej drogi polityku
wojny. — i odleciała z szelestem piór, które jakoś tak ładniej dzwoniły niż te
Szkliwa. Młodo, a jednocześnie dojrzale.
—Cóż za intrygujące stworzenie. — Delta mruknął do siebie zanim ruszył dalej.
Nieco inaczej krzywiąc głowę w kierunku tych krzaków. Tych samych co słabymi
korzeniami trzymały się ziemi, życia, gotowe porzucić je w każdej chwili przy
podmuchu wiatru silnym wystarczająca aby poderwać je z miejsca. Aby mogły
ruszyć w świat, przeżyć ostatnią przygodę. Tak samo kolczaste, ale jakże beztroskie i bezbronne.
Delta zaszedł na miejsce gotów na porachunki i rozmowy, ale
zanim to mogło nastąpić spotkał starego znajomego.
—Dezreń… — uśmiechnął się krzywo w jego kierunku, a jednak z odrobiną takiego
osobliwego ciepła.
— Dezreń?! — Wilk obruszył się odwracając. Kiedy jego oko padło na niskiego
wilka jego ramiona od razu opadły, a pysk złagodniał, nadal nieco podirytowany.
— Dreniec, nie Dezreń. —
—No przecież wiem, Dezbuń. — Delta zamachał ogonem i przeszedł obok niego. Ten
tylko przewrócił oczyma.
—Ah, czyż to nie sam Delta, wielki medyk we własnej osobie? — Szary wilk, który
był przed sekunda rozmówcą generała WWN zwrócił się do niego.
—Brus. Miło cię widzieć. — Delta znał tego śledczego .Spotkali się nie raz na
neutralnym gruncie i może niebieski basior lubił go nieco za bardzo. Basior był
zawsze taki pochmurny i jak skała, a jednak biło od niego dobre ciepło. Lojalny kompan, dobry śledczy i
profesjonalny. I takich towarzyszy się szanuje.
—Co cię tu w ogóle sprowadza? — o relacji Delty i Dreńca trochę inaczej możnaby
pomówić. Wilki nie przepadały za sobą, a jednocześnie szanowały się zaciekle.
Oboje mieli harde charaktery, byli jak dwa mury nie do przeskoczenia. Jak kosa
i kamień, tępili się i iskrzyli przy spotkaniach, napotkawszy przeciwnika
równego sobie. I pomimo różnicy wzrostu i siły, oboje mieli w sobie coś co
drugiemu imponowało.
—mam sprawę do sekretarza, a i chciałem się przedstawić naszemu nowego
przyjacielowi. Tak niedawno osiadł na stanowisku. Chciałem też zostawić kwiatka
na grobie tego Starca, Sekretarza. Niby go nie lubiłem, ale dbał o swoich to i
mu się należy nawet po śmierci. —
—Prawda. Dbał tu o nas. — Brus przyznał, jego pysk kamienny jak zawsze. — Dobry
był z niego wilk. —
—Dobry był i niech zawsze w pamięci taki będzie. Ale najpierw chciałem pomówić
z Sekretarzem.—
—Nie zastaniecie go dzisiaj towarzyszu. — Brus pokręcił głową. — Nadal przy
jabłoniach, późno powróci. Jutro jest za to od rana. —
—ah. Rozumiem… —
—Późno się niedługo zrobi, powinniście wracać do domu. — Dreniec żachnął. Delta
rzucił mu tylko spojrzenie, a w jego oku paliła się iskierka rozbawienia.
Basior uśmiechnął się szeroko.
—Przyjacielu, tak dawno mnie tu nie było. Rok jak nie dłużej od wojny. A wojna
już rok temu. A to się wszystko dodaje. Musze korzystać z dobrych stosunków,
jest tu bowiem tylu moich przyjaciół, których dawno nie widziałem. —
—Miałeś tu przyjaciół? — Dreniec zaśmiał się sarkastycznie.
—Na pewno więcej niż ty. Zapominasz bowiem o czasach kiedy jaskinia medyczna
WSC była jak miejsce spotkań. Serce pośród wszystkich trzech watah. I teraz
znowu tak samo odżywa. I dobrze. Ty zdaje się tez powinieneś mnie odwiedzić.
Jakoś dziwnieś blady. — Delta zacmokał, drażniąc tylko generała. Ten zmrużył
oczy i odetchnął ciężko.
—Jestem pewny, że gdzieś znajdzie się dla ciebie miejsce do spania, Delto. —
—Dziękuję Brus. Przepraszam że wam przerwałem, już dłużej nie przeszkadzam.
Zdrowia towarzysze. — kiwnął im głową, na co oboje odkiwnęli i odszedł. Już nie
słyszał ich rozmowy, nie żeby go obchodziła, ale pewien jest że nie do końca
został w niej pominięty.
—A więc dzisiaj nici z pogadanki, huh. — mruknął do siebie. — co by tu zrobić?
—
Odwiedził paru znajomych, wymienił sporo zdań z każdym z
nich. A jak ciepło go przywitała część z nich. A ile plotek doszło do jego
uszu. Ten dzień pomimo braku większych
owoców był w miarę udany. Delta nadal miał swoje poważanie, nawet wśród młodego
pokolenia, z czego był odrobinę zaskoczony. Chociaż to ledwie dwa lata odkąd to
całe zamieszanie zaburzyło jego relacje z sąsiadami z obu stron. Teraz należało
je powoli, ale skrupulatnie naprawić. Po drodze do szukania sobie zajęcia
wstąpił na grób Sekretarza, jak powiedział Dreńcowi. Porzucił tam swoje drogie
słowa, bo w końcu o martwym powinno mówić się dobrze. Prawie każdym martwym,
wyjątki od reguły chodziły po tym świecie oczywiste. Znaczy, już nie chodziły.
Nikt nie będzie płakać.
—Sekretarzu. Nie powiem ci ile dobrego zrobiłeś, bo nie wiem. Ciężko to
określić, ale nie byłeś wilkiem złym. Dbałeś o swoich, a to się liczy w
przywódcy i ceni. Ceni się prawdziwie, a musze ci zwierzyć, że brakuje nam
teraz takiego dbania o nas. Agrest narozrabiał i nie umie posprzątać. Ale nie o
nim, a o tobie. Dobyś był towarzysz i może odrobinę za szybko zabrany z tego świata.
Parę razy żem cię tylko spotkał i to były starci raczej niż rozmowy. Nie
lubiliśmy się za bardzo chyba co? Ale jak martwy to i wszystkie zawiśstki z
tobą, w niepamięć z nimi, czyż nie? Żeby ci się dobrze spało, na wieki w
spokoju, tak? — i zostawił na nim uschnięty Jaśmin. Tylko to miął na zbyciu,
ponieważ zbliżała się zima. — Pomyśleć, że to już prawie rok odkąd cię nie ma,
a ja dopiero teraz przychodzę pożegnać starego towarzysza co? — odetchnął.
Jego następnym celem była jaskinia medyczna. Nie widział Tof od bardzo dawna i
nie był zaskoczony jak siwa już była.
—Mamy pełne łóżka. — oznajmiła nie odwracając się nawet w jego kierunku.
—Nie szukam łóżka. Może i młody nie jestem, ale spanie pod kamieniem mi nie
przeszkadza jeszcze. — jej osoba odwróciła się prawie od razu.
—Delta. Przyjacielu! — jej pysk rozjaśnił się.
—Ciebie także miło widzieć. — wymienili ciepłe uśmiechy i parę słów z
pacjentami.
—Opowiadaj! Co u was słychać. — Tof podała mu nieco uszczyknięty przez czas
gliniany kubeczek z ostrym napitkiem. Delta wziął łyka krzywiąc się nico.
—Na ten moment, cudownie. Wszystko się stabilizuje, tyko Agrest nie chce ze mną
współpracować. —
—A to dlaczego? — do nich dołączył Reukon.
—Wiecie, jak wtedy Agrest wylądował u was. Stary dobry Sekretarz zamknął go tak
trochę pod kloszem, nie? —
—no tak. Wakacje na przymusie. — zaśmiała się medyczka.
—Dokładnie. Chwilę przed tym jego żona urodziła, trochę przedwcześnie, po
zostaniu zaatakowaną.—
—Urodziła?! Pierwsze słyszę, żeby Agrest miał w ogóle żonę! — zielarz
zmarszczył nos nieco w niedowierzaniu.
—Tak. Ma żonę i trójkę dzieci. Własnymi łapami wyciągałem je z jej łona. A
jakież to było problematyczne, bo przy tym prawie straciła życie. I ona i
dzieci… Trójkę się udało odratować nam w medycznej wtedy. Wszyscy ciężko na to
pracowali, ale no. Dzieci musiały z matką długie tygodnie zostać w medycznej,
bo jej stan był taki jaki był. A i w zimnej jaskini alf samotnie to leżała u
mnie. I te dzieci moi drodzy, wychowały się przy mnie. —
—Przy tobie? Sugerujesz żeś je zaadoptował? —
—W pewnym sensie zaadoptowały sobie mnie same, bo ja im ciągle powtarzałem, że
jestem ich wujkiem, ale dwójka z nich przywiązała się na tyle że mi do tej pory
mówią tato. Trzeci mówi mi wujku, ale i
tak ciepło się do mnie odzywa. No i Agresta boli duma, że mu dzieci tatusiu nie
mówią i nie chcą polityczyć jak on polityczy sobie, bo wrócił jak te już na
granicy dorosłości były. —
—Ah. Nie przywitały go z otwartymi ramionami i się tatuś teraz buczy na ciebie?
— drugi samiec zaśmiał się z głos dolewając sobie trunku.
—Tak mniej więcej bym to podsumował. —
Delta odetchnął.
—A jakie są te dzieciaki? Bo z tego co wiem, tyś też miał jakieś własne? Słabo
w trakcie wojny było o informację o was tam w WSC, więc tylko plotkę słyszałam.
— medyczka także piła już drugą szklankę, kiedy Delta tylko pierwszą dopijał.
—Tak. Czwórkę mi w koszyku przynieśli, chwilę przed największą tragedią. Przed,
wiesz… Mundusem. No.. Sigma, dobry chłopak, lojalny i złote serce ma. Całka,
trochę naburmuszona, ale dużo dostała ode mnie takiej iskry, wojna tez zrobiła
swoje oczywiście. Mediana jest zupełnym przeciwieństwem. A Pi, zawsze była
cicha a potem po chorobie kompletnie się zmieniła, na jeszcze cichszą. Ale jaka
bystra. Teraz są za granica, uciekli trochę przed wojną, trochę przed sobą.
Mediana co jakiś czas znajduje sposób żeby wysłać mi list. Ostatnio nawet
wszyscy coś napisali, trochę krzywo, bo nie wszyscy umieją pisać, ale aż się
ciepło ojcu na sercu robi. —
—A co oni robią za granicą? — kubeczek czarniawego basiora opadł na ziemię.
Kropelka napoju ciekła powoli po jego brodzie, znikając w sierści.
—Szukają odpowiedzi skąd pochodzą. Bo nawet ja nie do końca wiem, jak powstali.
Ja przecież ostatni raz jak miałem partnera to było, ho! Jeszcze dzieci nie
mogłem mieć, w takim wieku byłem. Potem był nikt. — Delta dopiero teraz nalewał
sobie drugi kubeczek.
—no toż ci dopiero sytuacja. Myślisz, że oni twoi,… no wiesz… nie podrzuceni na
głowę. —
—Nie wiem. Ale nie sądzę. Sigma to jakbyś zdjął ze mnie skórę i założył na
niego. A Całka to jakbyś poznał bliżej to i temperamentem identyczna do mnie. —
Delta mruknął. Nie pamiętał swoich dzieci tak dobrze jakby chciał, ale wierzył
cichutko w swoje słowa.
—To niezła niespodzianka. A te alfy? —
—Te alfy? No to ci inna historia, bo widać że ojcowe, a tylko przygarnięte.
Puchacz. Pomocny i łagodny. Bardzo był ciekawskim dzieckiem i zawsze łaził za
mną, przyklejony do mojego ogona, a ja nie umiałem mu odmówić. Do tej pory się
trochę klei, zawsze był bardzo przytulający się. A teraz jest dwa i pół raza
większy ode mnie. Kaloryfer w nocy. —
—Często śpią z Tobą, nie w domu?— medyczka uniosła brwi zaskoczona.
—Można powiedzieć, że mają dwa domy. I Puchacz często przychodzi do mnie na
noce. Miło z jego strony, bo ja go mimo wszystko kocham jak syna. Tam jeszcze
Frezja jest. Moja córa, można powiedzieć. Kochana jest, przyszła pani
psycholog. Tylko strasznie dużo zakopuje w sobie i za dużo to rozpamiętuje i
myśli. Ale pomocna, mieszkając do dorosłości w jaskini medycznej rozbudziła w sobie
bardzo dużo empatii do drugiego wilka. — Delta pokiwał głową. — Spędza coraz
więcej czasu w jaskini medycznej. Coraz rzadziej z ojcem rodzonym, ich relacja
psuje się. —
—Odnoszę wrażenie, że nie lubisz Agresta, więc to może wcale nie tak źle. —
—Czy ja wiem. Nigdy to nie było w moim zamiarze żeby być im ojcem. Ale stało
się, co nie znaczy, że tamtego ojca nie mogą kochać równie mocno. Tyle że
Agrest nie ma do nich podejścia. On jest ambitny i tą ambicję on im przekazał w
genach, tylko że Puchacz i Frezja ulokowali ją gdzieś indziej niżby ich ojciec
chciał. Kole go w dumę, że ja trochę nakierowałem ich ścieżkę tam, a nie gdzieś
indziej. I że ja to zrobiłem, nie on. —
—Też bym tak zareagowała, rozumiem go trochę. Ja z niewłasnej winy znikam, a
ktoś wychował moje dzieci i teraz te
mnie nie kochają. No przecież białej gorączki bym dostała próbując naprawić tą
relację.— Tof pokręciła głową.
—Ja ci przecież nic nie mam do tego, żeby Agrest naprawił tą relację. Ba! Ja
bym go nawet bez słowa w swoje progi wpuścił. Tyle że on nie robi tego, nie
umie z nimi rozmawiać. —
—Dobra. Bo tam jeszcze trzeci jest nie? — zielarz się nieco podirytował ta
rozmową, ciekawy bardziej enigmatycznej osoby trzeciego dziecka.
—A tak. Legion. —
—Słyszałem o nim. To ten. Był na uczcie. —
—Oni wszyscy byli, ale Legion to najbardziej Agrestowy właśnie. Agrest
wszystkie swoje siły i ambicje w niego włożył. I dzieciak chłonie jak gąbka. I
dobrze. Jest szczęśliwy jako polityk i o to mi chodzi. Żeby te dzieci były
szczęśliwe. Tylko on mi wujku mówi z ich trójki, ale jako rodzeństwo dogadują
się dobrze. Do mnie też mówi ciepło, i czasami nawet śpi jeszcze ze mną w
łóżku. Nie tak często jak pozostała dwójka, ale jak czuje się przytłoczony to
przychodzi do mnie po poradę, bo bądźmy szczerzy, Agrest nie umie im doradzić w
emocjach. A ja swoje przeżyłem i widziałem .Swoje wiem i swoje umiem
powiedzieć. —
—Raczej nie inaczej. Niebyłbyś medykiem z międzywatahową sławą gdyby nie to,
co? Zdrowie. — stuknęli się kubeczkami zerując je kolejno.
—No a jak! A co u was stara towarzyszko?—
—A u mnie ta sama bieda. Chociaż teraz odrobinę lepiej jak Ableharbin objął
władzę. Zadbał odrobinę o ten przybytek, bo ceni sobie też zdrowie swoich
towarzyszy, nie? Mamy odrobinę więcej zapasu, niż zwykle, ale pewnie i tak nie
starczy. —
—Dobrze wiesz gdzie przyjść jak braknie. Jak będę miał to i wam odstąpię. —
Delta uniósł swój kubeczek.
—Wiem, wiem. Starzy przyjaciele zawsze z drzewami otwartymi na ciebie czekają…
— Chwila ciszy zapadła kiedy polewali nowe porcje. — A prywatnie, to niewiele
się zmieniło. Nadal jestem bezdzietna, haha! Jakby to się miało kiedykolwiek
zmienić. W moim wieku to ja mogę już co najwyżej na przyjaciółkę śmierć
czekać.—
—O tak. Ja tą panią ci dobrze znam. Przyjdzie i do mnie kiedyś. —
—Miejmy nadzieję, że wnuków chociaż doczekasz.
Nie to co ja. Żal mi nadal, że sobie nawet poza związkiem żadnego nie
zrobiłam, bo mi mój biedny Aksel odszedł i zostałam ci ja sama. — załkała
udawanie, nieco dramatycznie, chociaż w jej oku zakręcił się smutek na wspomnienie
przybranego, ale jednak syna.
—Doczekam. Rękoma i łapami się zaprę. Tyle razy śmierć spotkałem, że i parę lat
z nią jeszcze ugram na tym świecie, jak dobrze zagadam. —
—Oh jak ja bym chciała mieć takie wtyki w zaświatach. — zaśmiała się ciepło
wadera.
—A u ciebie dobry przyjacielu? — teraz Delta zwrócił się do zielarza.
—A kręcę z niejaką Jaśminą. Przyjemna wadera, lubię ją nawet. Może i ustatkuję
się w końcu, bo lat na karku przybywa, a nikogo w sercu dawno żem nie miał. —
—Dobre to słyszeć. — Delta uśmiechnął się chociaż to imię odbiło mu się od uszy
nieprzyjemnym echem. — Chociaż ostrzegę cię. Ona trójkę dzieci porzuciła swego
czasu. Z Bleu je miała, młodego basiora sobie uwiązała wokół paluszka,
podatnego na manipulację , bo myślała że ten ma dobre wtyki u alfy, a tu klops.
I zaciążyła z nim i teraz dzieciak został młodym ojcem. Jego dzieci już rok
mają, a on ledwie dwa. Ale dobrze sobie te małe odchował z tego co mi wiadomo.—
—Ah. Dobrze wiedzieć, że to żmija. Aż żal byłoby zostać ugryzionym. Będę
ostrożny, ale może się akurat mi uda. —
—Dopóki wam bieda nie zajrzy w zęby. Ja już ci mówiłam, że ona to same kłopoty,
a teraz masz dowód i dalej chcesz w to brnąć? — Tof puknęła leżącego basiora
kubkiem w głowę. Delta zaśmiał się. Dawno nie był już wśród przyjaciół, bez
zmartwienia. Błogości niechaj trwasz. Kiedy noc zapadła i Delta z Tof zrobili
wieczorne rund przy chorych dzieląc się swoim zdaniem i przepisami na leki
ułożyli się oboje z legowisku medyka. Plecy w plecy jak dobrzy, przejedli przyjaciele.
Z samego ranka Delta rozciągnął się i ostatni raz pomógł
starszej waderze z rundami i nowoprzybyłym wilkiem z przeziębieniem po czym
pożegnał się.
—Skoro to już pokój, to wpadaj od czasu do czasu, nawet jak już na mój grób,
co? —
—Wpadnę jeszcze zanim cię to dosięgnie. — obiecał jej , chyląc głowę
delikatnie.
—Niech droga szeroka. —
—I dom w zdrowiu. — i w ten sposób Delta ruszył na misję, która zapoczątkowała
wszystkie te spotkania i słodkie opowieści przy odrobinie trunku. Wychodząc
medyk przywitał się jeszcze z wchodzącą do środka Osełką, zamieniając z nią
parę życzliwych słów, oczywiście. Droga była w miarę prosta, bowiem z jaskini
medycznej do siedziby Sekretarza była wydeptana ścieżka. To co prawda nie
chodnik, ale jednak dobry drogowskaz. Dreptak kręcił się po lesie przez spory
kawałek, aż po parunastu minutach nie urywał się na większej polanie, gdzie
ziemia wystawała spod jesiennej trawy, uschłej pod starymi liśćmi już na zimę.
—Kto idzie? — jakiś wilk postawił uszy na baczność od razu podnosząc się ze
swojej leżącej pozycji. Basior był rosły i potężny, górował nad Deltą ze swoim
ciałem dwa razy większym i silniejszym. A mimo to lekki i pewny siebie krok
Delty nie zwolnił. Mniejszy wilk jedyni uśmiechnął się szeroko.
—A gość, do Sekretarza na słówko z problemem.—
—Umówiony? —
—No tak średnio z umawianiem się. Jakbym mógł to zrobić to i bym uczyni, a tak
to z partyzanta wpadam.— Delta nie zbijał z radosnego tonu. Drugi strażnik
wstał, wyraźnie starszy wilk, gdyż jego kości zaskrzypiały z wysiłku.
—Trzeba było papier wysłać. — mruknął.
—Jakbym miał to i bym wysłał, mości panie. A teraz, ja w do Sekretarza z końca
WSC przylazłem i chciałbym się z nim zobaczyć Panowie. Jak to będzie? — Delta
zastukał tylną łapą o ziemię.
—Już patrzę. A kto idzie? — starzy basior jeszcze się do nowego towarzysza
odwrócił.
—Delta, medyk z WSC. —
—Oh… — jego oczy jakby zaświeciły się z nagłym zrozumieniem. — A to myślę, że
po przyjacielsku problemu nie będzie. Spytam się i tak, ale wpuścimy was
towarzyszu. Bo ja ci jeszcze pamiętam zimę kiedyś mi córkę do kupy poskładał po
ciężkiej ciąży. Jakby nie wy tam w WSC to by moja Perełka i wnuki nie żyły tak
dobrze jak teraz. — pokręcił głową i
zniknął we wnętrzu jaskini.
—Stary Brutus was zna towarzyszu. Naprawdę żeście mu córkę składali do kupy?—
młodszy strażnik spojrzał na niewielkiego basiora prawie w niedowierzaniu. — Ja
słyszałem tylko, żeście Admirała nieźle urządzili. —
—A to coś słyszeliście o mnie. Ale tak. Pewnie tak. Ja nie pamiętam każdego ,bo
jeszcze przed wojną wiele wilków z każdej watahy tak chętnie do nas
przychodziło. Bo my się znamy i nam alfa na głowę nie wchodzi, bo i się nie
zna. —
—u nas tez nie pcha się do medycyny. —
—To bardziej przytyk do Jabłoni był, niż do was przyjacielu. Ich stan tak zły,
że zimą ich dodatkowo liczę jako chorych żeby leków starczyło. —
—Dobre serce macie, co?—
—Niekoniecznie. Po prostu ja nie lubię jak wilkowi w potrzebie się odmawia,
wiecie. To nieczułe. Największego wroga ocaliłbym od śmierci, bo ja jestem
medyk. Musze własne życie od obowiązku oddzielać. —
—No tak. To logiczne. —
—Możecie wchodzić. — stary Brutus, czy jak mu było na imię kiwnął głową na
Deltę, kiedy wyszedł z jaskini.
—Dziękuję towarzyszu.— i minął ich z uśmiechem wstępując w progi. Ostatnim
razem jak tu był wszystko było zakurzone, a ziemia pokryta piachem i naniesioną
wilgocią śniegu. Teraz wnętrze było ciepłe i obłożone futrem, dokumenty
poukładane na kupach, chociaż nadal nieco w nieładzie. Kurz nadal tańczył pod
światło, ale w ilościach normalnych dla zamkniętej przestrzeni bez możliwości
wywietrzenia (i z niemiłosiernie dużą ilością papieru). Delta po rozejrzeniu
odszukał wzrokiem nowego sekretarza. Jego asystent kręcił się gdzieś po kątach,
jak smród po gaciach. Wyraźnie niewiele robił, zainteresowany bardziej nowym
przybyszem niż swoją pracą.
—Witaj towarzyszu. Co cię tak daleko przywiało w nasze progi? — Sekretarz
zdawał się uśmiechać niemal od ucha do ucha, jakby w ciągłym stanie ekstazy.
Delcie poruszyła się niespokojnie brew.
—Sprawę mam. —
—A może herbaty do tej sprawy? —
—Czemu nie. Napijmy się za szczęście i pokój, tak? —
—Nie inaczej. — i usiedli, aby po chwili została im wręczona herbatka. Delta
podmuchał parujący wrzący napar.
—Mymm.. Z Jaśminu, znacie się państwo tu bardzo dobrze na tym co najlepsze. —
Delt pokiwał głową siorbiąc odrobinę napoju.
—Moja ulubiona. — Sekretarz poszedł w jego śladu. Oboje rozkoszowali się przez
chwilę tym naparem z zioła (bo przecież to żadna herbata!)
—To teraz co? Biznes? — Delta uniósł swoje dwukolorowe oczy.
—Czemu nie. Co was sprowadza? —
—Papier. —
—Papier? Taki kawał, po papier? Nie bliżej wam do jaskini alf, przyjacielu? —
—Ha! Z Agrestem łączy mnie trochę ciężka więź w tym momencie. Można powiedzieć,
że oboje chowamy wobec siebie uraz, tyle że on nie umie oddzielić go od
potrzeby profesjonalizmu. — Delta przewrócił oczyma
—A co to takiego, jeśli mogę wiedzieć? —
—Jak siedział tu u was na przymusowych wakacjach to mu dzieci odchowałem i mi
tato woła dwójka z nich. A i trzeci ma dobrą relację, chociaż mi wujku mówi. I
stary Agrest ma mi za złe, że jak wrócił na gotowe to go nie wyściskały te
dorosłe szczeniaki. Ja natomiast nadal trzymam nad jego głowa ten zerwany
pokój, bo wiele mi ta wojna krzywdy wyrządziła. — Delta pokręcił głową. — Ale to
nie ważne. Pewnie i Agrest by mi te kartki dał, bo on nigdy nie umiał mnie
przeszczekać ani pokonać, ale i jemu się skończyły. Na te plakaty poszło. —
—Plakaty? — sekretarz otworzył oczy nieco szerzej. — Jakież to plakaty? —
—Ciekawi? —
—No jak najbardziej. —
—Otóż Agrest drzewa będzie siał i z tej okazji propagandę urządził. I kartki
poszły na plakaty o sadzeniu drzew. Watahę do tego mobilizuje, nawet ode mnie
porady zasięgał, wiec można powiedzieć, że i ja cegiełkę do tego dołożyłem. W
każdym razie. Plakaty zrobił, a my od miesiąca dobrego doprosić się o papier
nie możemy. A potrzeba nam na zapiski medyczne. Nie mamy jak dobrze poprowadzić
zapasów bez tego. Życia mogą nam ucierpieć. — Delta pokręcił głową biorąc łyka
ciepłego napoju.
—Nie spodziewałbym się tego po Agreście. Dobry polityk z niego przecież i
papieru wam nie dał, bo was nie lubi? —
—Wy dobrze wiecie jak to jest być politykiem Ja mam swoje ulubione porównanie
do mięty, chcecie usłyszeć? —
—Oczywiście, że chcemy. —
—ha! Otóż widzisz. Dobry polityk jest jak świeża mięta. Jak powąchasz raz to
pachnie piękni, ale jak się zachłyśniesz to poddusza. Odrobina mięty orzeźwia,
ale jak przełkniesz za dużo to pali w gardło. Polityk jest bardzo podobny. Z
pozoru słodki, ale jak się lepiej przyjrzysz to mimo wszystko zakłamany. Agrest
z pozoru dobry wilk, ale jak widzisz swoje chowa za uszami. A i wy nie lepsi
pewnie, ale to czas pokaże. W końcu polityk musi umieć mówić ładnie. —
—Wy nie mówicie brzydko także przyjacielu. —
—Wojna uczyniła mnie politykiem większym od was, przyjacielu. Politykiem
stratnym, bo bezużytecznym, niechętnym. Nigdy żem nie prosił o przewodnictwo w
rewolucji, a wilki prowadziłem naprzeciw Admirała. Jego własne wilki. Przed tym
prowadziłem kółko adoracji, gdzie w medycznej wszystkie watahy z każdego końca
znalazły miejsce i lek. Ja ci polityk od niechcenia, politykiem uczyniony przez
słowo społeczeństwa. — Delta odetchnął ciężko.
—Wojna przyniosła wiele strat. — Sekretarz. — Ale też wiele dobrego. Nowe
znajomości i nowe początki. —
—Oby przyniosła też nową przyjaźń Sekretarzu. —
—Nie ma potrzeby tak oficjalnie. Ableharbin. — podał mu łapę przez stół.
—Delta, medyk WSC. — zatrzęśli między sobą, ich wzrok wbity w drugiego,
zupełnie nieodgadnieni. Cisza trwała minutę, może dwie, odkąd opuścili łapy na
stół. Ramiona Ableharbina były nieco spięte, jakby wyczekiwały na atak zza tych
dwukolorowych oczu, głębokich. I tak oto siedział Dolos i Hades naprzeciw
siebie. Dwa uśmiechy identycznie szerokie o dwóch różnych znaczeniach. Oczy
otwarte równie szeroko, wbite w
towarzysza jak w przeciwnika. Oczekujące oddechy, w chłodzie poranka
uciekające chmurką ku wyjściu. Delta miał łeb delikatnie przekrzywiony, jego
uszczyknięte ucho opadające ku ziemi. Tęczówki błyszczące poświatą w cieniu
jaskini, uśmiech gorzko niewinny, jakby dziecięcy. Sekretarz tylko patrzył,
niepokój w jego sercu narastający. Co
słyszał i wiedział o niewielkim wilku, czy było prawdą? Należałoby zbadać ten
grząski teren.
—Powiedzcie mi więc polityku, co myślicie wy o tych drzewach. — w końcu i on
przerwał ciszę. Jego ramiona opadając delikatnie.
—Co sądzę? Czy moje zdanie się tu w ogóle liczy. Moje polityczne światło
przestało świecić kiedy Agrest powrócił. Ale co sądzę. Idea dobra. Mało
powszechna i skuteczna w łapach dobrego polityka, ale mało Agrestowa.
Powiedzcie mi. Czyja to tak naprawdę była inicjatywa? — Delta zajrzał na niego
znad kubka. Jego oczy wbite prosto w duszę towarzysza. Jakby chciały czytać
jego wnętrze, wyryć swoje inicjały w mózgu. Atmosfera była gęsta, ciężka. Kiedy
się zmieniła? Przecież Delta przyszedł tylko po kartki.
—Jak to czyja. Sam asystent alfy podjął się jej z otwartymi skrzydłami. —
większy wilk uniósł kubek. Jego oczy błyszczące w iskrze intrygi. Delta jednak spokojnie uśmiechnął się, może
nieco pobłażliwie. Z cichym śmiechem zmierzył sekretarza wzrokiem.
—I ja mam uwierzyć w te słowa. Polityku mój drogi, pozwól że dam ci dobrą radę.
Jeśli pragniesz, aby sceptyk uwierzył w Twoje słowa, najpierw musisz powiedzieć
mu wiarygodne kłamstwo. Po czym schować dowody. — Delta wskazał na bok, gdzie
za kupką dokumentów krył się worek. Zapach nasion słaby, aczkolwiek wyczuwalny.
—Ależ to żadne kłamstwo. — Ableharbin uśmiechnął się. — Sama prawda. —
—Doprawdy? Ja wierzę, że to on jak dobry gołąb jakim jest przywlókł jej trupa
do nas aby wataha pożywiła się na jego resztkach. Ale kto go zabił pierwszy? —
—Bawimy się w metafory? —
—Czyż nie o to chodzi w polityce?—
—Może, może. — Sekretarz powiał głową.
—Wyście zabili trupa. Sadźcie jabłonie i my je sadzimy. Kimkolwiek jest ten
trup niech na nim wyrośnie dobry owoc. Inicjatywa się zgadza z powinnością, a
powinność wam i po drodze. Tobie boście zostawią po sobie na starość ślad,
zimowe jabłka, jedzenie w najgorszy czas. A nam… boś dał Agrestowi kość do
polizania. I myślisz pewnie, że to tylko kość. —
—To tylko kość?—
—Kość. Prawda. Wy nadal macie władzę. Ale daliście mu kość. A Agrest to hiena.
I chociaż przez gardło mi przechodzi ciężko co powiem, to też nie jest łatwy
przeciwnik mój dogi Lwie. Nie siedź na tym swoim tronie za wysoko, bo cię ta
hiena od tyłu zajdzie. —
—Rozumiem, że dajesz mi poradę. —
—Poradę czy nie. Agrest hieną, ty lwem ,ale ja ci strzelbą. — Delta uniósł oczy
na niego. Uśmiech zniknął. — Tyś jeszcze dobry dla mnie i dla moich bliskich. I
cóż politycznie gaworzycie między sobą nie obchodzi mnie to . Wasze knowania
czy nie knowania, ważne czy nieważne. Słodkie kłamstwa czy tylko prawda ubrana
w ozdobne słowa, nie ważne to dla mnie. Dla mnie liczy się czy mam czym leczyć
i jak dbać o swoich. A jak s powodu polityki mi zabraknie, to i twarda kość
mnie nie powstrzyma pókim żyw. — zmierzyli się wzrokiem. Oboje ciekawi siebie
nawzajem, nieco niepewni gruntu po jakim stąpają. — Chociaż zeszliśmy na tematy
dość ponure, muszę przyznać. Z jabłek i papieru na zachodzenie mi za skórę. Ha!
Cóż za rozmowa. — zaśmiał się ciepło Delta.
—Intrygująca doprawdy. Umiecie przyjacielu zaskoczyć wilka. Taki mały a w tobie
taki charakter. —
—Mały a głośno szczeka, co? —
—Nie powiedziałbym, że szczekasz. Brzmiałeś towarzyszu dość poważnie. —
—A co ja takiego mogę jak nie brzmieć, powiedzcie mi? —
—Wojna udowodniła swoje. Nawet ja słyszałem. Jak sam mówiłeś wojna uczyniła cię
politykiem niechcianym. I ja bym nie chciał aby uczyniła cię takowym przeciw
mnie. — Sekretarz uśmiechnął się tym samym uśmiechem, który ciągle trzymał. Ten
jednak zdawał się być poważniejszy, głębszy.
—Wielu mam przyjaciół pośród twoich wilków i traktuj mnie jak ich , a polityka
nigdy nie będziesz musiał we mnie widzieć. —
—Oh, polityka już widzę. Ale niechętnego do przyznania, że mógłby świat
nastawić po swojemu. Mówicie towarzyszu bardzo pięknie. —
—Jak na polityka przystało. Ale biznes. Biznes nam ucieka razem z czasem. —
Delta odłożył pusty kubeczek na stół. Uśmiech szeroki na jego pysku. — Kartki?
—
—Ah tak. Po to tu przyszliście. Oczywiście. Dam wam własnych, najlepszych
jakościowo przyjacielu. —
—Nie ma mowy. Zwykłe wystarczą. —
—A zaniesiecie takie dwie lepsze Agrestowi, towarzyszu? — Delta jedynie uśmiechnął
się.
—Cokolwiek knujesz lisie, nie wciągaj mnie w to! — pogroził mu łapą medyk, ale
oczami przytaknął. Tak więc w łapy otrzymał stosik kartek. W życiu tyle pustego
papieru na oczy nie ujrzał, a teraz trzymał w swoich własnych łapach.
—Teraz lisie, wcześniej lwie. Wypadałoby się zdecydować. — Sekretarz zaśmiał się
podając mu piękne dwie, bielusie kartki. Grubsze niż pozostałe, stanowczo
lepsze.
—Prawdziwe piękne słowo nie zatrzymuje się na jednej metaforze. Jak rzeka nie zatrzymuje
się na kamieniu, a jedynie rozbryzguje. Zdrowie w dom przyjacielu. —
—I nawzajem. — i rozeszli się. Sekretarz do swojej pracy, Delta do swojej. Chociaż
jeden z nich miał drogę przed sobą.
I used to walk down the very same road
And if I could, I'd give you some advice
Idąc przez stepy minął kołatający się krzak, zaczepiony na kamieniu. Uwieszony go jak kojot gardła, zaciekle opierając się wiatru. Chwytał się czego mógł kolcami jako ostatni ratunek.
See, he don't care about you
All the good, all the bad you do, no
Idąc przez własny las. Te znane mu ścieżki i zakręty, widział ją z daleka. Martwą, młodą i zagubioną sarnę. Jej krew świeżo wciekająca w ziemię, dwa wilki nad nią. Pochylili głowę ku Delcie. Niewzruszonemu Delcie. Ten uśmiechnął się do nich, o siebie.
He wants your life
Plakat wisiał na jednym z drzew. Prześmiewczo chichotał z Delty, kiedy ten się na niego spojrzał. Nabazgrane słowa mieniły się w oczach, tak biało. Jak kości, wyżłobione na wierzch spod skóry.
and that's the devil's price
Delta mógł się tylko uśmiechnąć. Wszedł do jaskini alf jak
do siebie. Jego oczy od razu spotykając te Agresta.
—Znowu ty. —
—Jak widać. Wracam od Sekretarza. —
Time's runnin' away and it's runnin' Fast
—Doprawdy? — Delta kiwnął głową. — Z tak dobrym humorem. —
—Dobry humor mam, bo przestałeś zachowywać się jak dziecko i nie szczekasz już
tak głośno. —
—Działasz mi na nerwy. —
—Cóż za piękne słowa polityku… —
I said I know
I used to walk down the very same Road
—Czego chcesz? —
—Sekretarz poprosił mnie o przysługę. A ja nie mogę powiedzieć nie
Sekretarzowi. To byłoby nieuprzejme. —
—Do rzeczy. Mam ważniejsze sprawy, niż zabawianie ciebie. —
And if I could, I'd give you some advice
—Kazał dać ci to. — Delta wyjął te piękne dwie kartki i
ułożył je na stole Agresta. Ten zmierzył je wzrokiem.
—Po co? —
—Nie wiem. Nie wtajemniczył mnie w swój piękny plan. A i! — Delta podzielił
kartki jakie otrzymał. — Ponieważ ja mam chociaż odrobinę profesjonalizmu. Nie trzeba
nam aż tyle. — widział w oku Agresta ten błysk na widok takiej ilości papieru.
Połowa z tego, jeśli nie więcej, co Delta miał wylądowała obok pięknych
karteczek. — Nie zapomnij o jaskini
wojskowej jak o nas, co? —
And I thank you kindly for takin' my advice
Wyszedł w ciszy. Błogi dzień przywitał go swoim chłodem. Te zadowolone, szczęśliwe oczy, pełne nowo iskrzącego się ognia, tylko pobudzanego zachowaniami polityków wokół niego. Cóż za igraszka, cóż za intryga na starość. Jeszcze go w jakieś swoje zabawy wplączą i dopiero ci będzie. A może i będzie, tylko niech dobrze mu zagrają, to i zatańczy. Tylko że z nimi, nie dla nich.
See, he don't care about you
All the good, all the bad you do, no
Wszedł. Ciepłe futra przywitały go równie radośnie co
uśmiech Tii i Delta zgasł odrobinę. Jego uśmiech z czystego zadowolenia
sadyzmem wypełnił się ciepłem. Domem.
—Patrz co mam! — zamachał całym stosem kartek.
—W końcu! Już się martwiłam, że będziemy to na ścianach pisać! — oboje
roześmiali się. A Hades powrócił do swojego królestwa, czekając na innych aby do niego dołączyli. W końcu śmierć przychodzi po każdego. W swoim czasie.
He can't take your life, you ain't payin' the price
Yeah, the devil's price
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz