sobota, 31 lipca 2021

Podsumowanie lipca!

Kochani,
nadszedł czas na długo wyczekiwane podsumowanie miesiąca! A że nie mamy wiele do podsumowywania, po prostu przejdę do rzeczy. A miniony miesiąc najlepiej podsumuje już jutro nasz... chciałem powiedzieć nasza redaktor naczelna, Pinezka.

Miejsce pierwsze w tym miesiącu zajmuje Kawka, napisawszy 7 opowiadań,
Na miejscu drugim jej siostra, Kanna Ermine Nita, ze swoimi 3 opowiadaniami,
A na miejscu trzecim stoi dziś Agrest, oraz... stałby Yir. Autor 2 opowiadań, zacny basior, którego pożegnaliśmy ledwie kilka dni temu.

Innymi postaciami, które wystąpiły w naszych opowiadaniach, byli, jak w zeszłym miesiącu, SkinterifiriMiodełka i Mundus.

A teraz, przed nami wyniki tegomiesięcznych ankiet:
EspoirEothar Atsume, 3 głosy (Najpotężniejszy impostor)
Enkas, 4 głosy (Największy Seba)
Flora, 5 głosów (Najbardziej pracowita postać)

I, jak głosi stare przysłowie, do następnego!

                                                                                                Wasz samiec alfa,
                                                                                                    Agrest

Od Agresta CD Yira - "Artefakt"

I tak oto zakończyła się historia...
Co? Nie usłyszeliście ni słowa z gromady zakończeń, tych szczęśliwych, tych napawających nadzieją, czy tych tragicznych, które niczym ostatnie opuszczenie kurtyny powiadamiają głodnych dalszej części widzów, że opowieść zamknięta została z należytym hukiem, wybrzmiała jak uroczysty wystrzał z salwy na pogrzebie jednego z tysięcy?
Wiecie... ja też nie. Nie, nie usłyszałem i nie zobaczyłem niczego. Jakbym był tylko nic nieznaczącym elementem puzzli, które da się ułożyć jak tę kostkę czekolady z matematycznej łamigłówki... no, tę, którą po umiejętnym przecięciu i ponownym złożeniu można zubożyć o jeden kawałek tak, by nikt nie zauważył, że w ogóle czegoś tam brakuje.
Jak się towarzysz czuje, towarzyszu Agreście, jako najmniejszy pionek w grze, którego z jakiegoś powodu nie wystawiono na zbicie by chronić króla?
Ach, bardzo ciekawe uczucie. Doprawdy, trochę jak na wczasach, trochę jak po sytym obiedzie... co ja do cholery wygaduję.
Do zobaczenia, Yir. Do zobaczenia, jeszcze dziś mógłbym jak echo powtarzać tamte słowa sprzed lat. Wierzyłem jak dziecko, że to czasowa rozłąka, że kiedyś, gdy przemierzysz świat wzdłuż i wszerz (co innego można robić poza terytorium naszej watahy?!), Twoje kroki skierują się w końcu w jedyną słuszną stronę i jeszcze się spotkamy.
Tak naprawdę nigdy nie przestałem w to wierzyć. Tak jak w to, że nasza medyk, Etain, wciąż żyje i po prostu wędruje po zamorskich krajach, ciesząc się swoją emeryturą.
Tak naprawdę cały czas czekam.

piątek, 23 lipca 2021

Odchodzą!

Paketenshika - powód: śmierć

Yir - powód: podróż na obczyznę

Tak szybko pożegnać dwójkę przyjaciół?
Dla przyszłych członków dwa imiona zniknęły z listy stanowisk.
Dla starych bezpowrotnie odeszła cząstka świata.

Od Yira - "Umierać - to nic; strasznie jest nie żyć"

– Byłeś kiedyś w sytuacji, gdzie... gdzie śmierć wydawała się najlepszym rozwiązaniem? Nie dlatego, że miałeś dość życia i problemów z nim związanych, tylko dlatego, że wiedziałeś, co czeka cię na końcu i dlatego wolałbyś śmierć.

– Nie zabiję cię, Paki. – Po policzkach atramentowego wilka spływały łzy. Nadszedł dzień, na który absolutnie nie był gotowy.

– Szkoda... – Wymawiający te słowa basior był tak bardzo nienaturalnie spokojny. Uśmiech, który nie znikał od dobrych kilku dnia, nadawał mu wyglądu trupa. I w pewnym sensie niestety nim był. – W takim razie zabierz mnie gdzie indziej. Gdzieś z dala od chabrów. I Shików.

– Pójdę z tobą.

Na pojedynczą chwilę, na jedną, jedyną sekundę oczy Paketenshiki stały się jakby obecne. Żywe. Patrzył na swojego ukochanego, a nie gdzieś w nieodkrytą przestrzeń, a w jasnym złocie chowały się smutek i wdzięczność.

– Dziękuję.

I martwa obojętność na powrót zagościła na twarzy rudzielca, przystrojona dodatkowo trupim, bezbarwnym uśmiechem. Pomocnik medyka zapłakał gorzko. Oto minęła ostatnia minuta spędzona ze swoim najdroższym, kiedy ten jeszcze zamieszkiwał to wilcze ciało.

⫷⫸

Gdy ciemność opatuliła tereny watahy Srebrnego Chabra, Yir zawiązał wokół Paketenshiki sznur, by zabrać go z dala od domu. Na zewnątrz nory czekała na niego rodzina. Wayfarer. Pinezka. Skinka. Dziewczyny płakały, po cichu, by nie zbudzić śpiących w okolicy wilków, jednak młody Wayfarer nie był w stanie wypuścić z siebie ani jednej łzy. Ale chował się pod kapeluszem, widoczny był tylko czarny guzik nosa. Symbol wewnętrznej rozpaczy, jakiej młodzieniec jeszcze nigdy nie doświadczył. Atramentowy wilk czuł się całkiem podobnie, sam nie był w stanie płakać, choć pojedyncze łzy wciąż jakoś znajdywały się na już i tak mokrych policzkach.

Zendayafiri pożegnała swoich rodziców, każdemu z nich podarowując własnej roboty wisiorek. Yir był wdzięczny. Paketenshika tylko uśmiechał się martwo, nawet nie zauważając obecności swojej ukochanej córki. Citlali przytuliła ich obu, nie mogąc powstrzymać łez, po czym schowała się w norze. Nie potrafiła znieść widoku martwego taty i odchodzącego ojca.

Skinterifiri przez długi czas obejmowała swojego starszego braciszka, z którym spędziła praktycznie całe swoje życie. Wyszeptała słowa pożegnania, mimo że Paki nie był w stanie jej usłyszeć, a ona doskonale o tym wiedziała. Nie chciała jednak go puścić od tak, bez jakiejś modlitwy. Obiecała mu, że jeszcze się spotkają, że to nie koniec. Że zawsze będą rodzeństwem, a szlaki ich dusz jeszcze nie jeden raz się przetrą. Choć możliwość ponownej inkarnacji przez duszę Paketenshiki była niezwykle mała, biorąc pod uwagę, że uciekła gdzie indziej niż do zaświatów. Żadne z tu obecnych nie chciało jednak w to wierzyć.

Wayfarer się nie odzywał. W milczeniu podszedł do swojego taty, pierwszego wilka w jego życiu, który był mu bliski. Jedynego, który zajmował tak ogromną część jego serca. Podczas gdy Skinka i Pinezka pozostały z tyłu, w norze, on towarzyszył swojemu tacie i jego partnerowi w podróży poza tereny watahy Srebrnego Chabra. Milczący niczym duch, a jednak w pełni obecny. Podpierał Paketenshikę, gdy ten tracił równowagę, usuwał przeszkody spod jego nóg. A gdy wreszcie trójka basiorów znalazła się na rozstaju dróg, podniósł czerwone oczy, całe błyszczące krystalicznie w blasku księżyca i zwrócił się w stronę swojego najdroższego opiekuna.

– Żegnaj, tato.

Uścisk, jakim się podzielił, był o wiele cieplejszy niż kogokolwiek innego. Był to uścisk syna, który w tym momencie tracił najcenniejszą w całym swoim życiu rzecz. Brązowy wilk przez długi czas przytulał osobę, która pomimo braku wspólnych genów była jego ojcem i tatą, opiekunem i najważniejszym wsparciem w trudnych życiowych chwilach. Więź, która łączyła tych dwóch była o wiele mocniejsza niż wielu sobie wyobrażało i dopiero w tym ostatnim momencie, kiedy niebyt odebrał Paketenshikę z łap rodziny, zostawiając tylko pustą skorupę, więź ta ukazała się innym w pełnej swojej okazałości. Wreszcie została uroniona pojedyncza łza. Kto wie, czy nie jedyna w całym życiu podróżnika.

– Żegnaj, Yirze. Będę za wami tęsknić.

– Bywaj, młody. Trzymaj się. Dla siebie i dla Pinezki. – Yir próbował się uśmiechnąć, jednak ból, z jakim się to wiązało, nie mógł zostać pokonany. Pozostał więc przy ponurej minie i tylko przytulił podopiecznego swojego ukochanego. Krótko. Po męsku. – Pamiętaj o swojej rodzinie, gdy będziesz podróżował zimą.

– Moja rodzina umarła. – Wayfarer ukradkiem spojrzał na stojącego nieruchomo Pakiego.

– Nie, Way. Twoja rodzina to nie tylko Paki. To także Nere'e i Skinka. I każda osoba, jaka stanie ci się bliska w trakcie twojego życia. I... jeśli mogę... chciałbym cię prosić o jedną rzecz.

Wayfarer przytaknął w ciszy. Atramentowa łapa oparła się o brązowe ramię.

– Wracaj każdej wiosny do watahy Srebrnego Chabra. Dla Pinezki, by nie została sama. Zaopiekuj się nią. Dopóki nie dorośnie. Zrobiłbyś to dla nas? Dla Pakiego?

Kolejne przytaknięcie, powstrzymujące w gardle łzy. Yir poszedł dalej, ciągnąc za sobą już-nie-Paketenshikę, a młody basior pozostał z tyłu, na rozstaju dróg, nieruchomy niczym drzewo. I tylko ciche uderzenia kropli o trawę zdradzały, że po brązowych policzkach spływają strumieniem słone, bolesne łzy.

⫷⫸

I tak właśnie zakończyła się przygoda nie jednego, a dwóch wilków, których miłość pokonała śmierć i doprowadziła do wzajemnej śmierci. Jeden z nich umarł, odchodząc, a drugi umarł, zostając. Gdyż nie mogli przepłynąć przez rzekę Styks, zmuszeni byli wciąż zamieszkiwać świat śmiertelników, we dwóch, już na zawsze nierozłączni, związani sznurem, choć nie małżeńskim, puści od środka. Nikt nie wiedział, kiedy zniknęli ani dokąd się udali, więc nikt inny nie mógł już się z nimi pożegnać. Ale to i lepiej. Nie powinni widzieć dwóch żywych trupów, złamanych od środka, których nawet śmierć nie chce przyjąć. A to może być właśnie najgorszy los na zakończenie swojego żywota. Nie śmierć. Nie usunięcie się absolutnie z kart historii. Ale po prostu, zwyczajnie, już więcej nie żyć.

<Żegnajcie - Yir>

Cytat z tytułu autorstwa Wiktora Hugo

czwartek, 22 lipca 2021

Pandora odchodzi!

 
Pandora - powód: podróż na obczyznę

Pełno nas, a jakoby nikogo nie było:
Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło...

wtorek, 20 lipca 2021

Od Kawki - „Złoty Środek”, cz. 1

Mijały dni szczęśliwie minione i trochę życia nam wszystkim mijało. A trwało wtedy lato, piękne, jak podobno zawsze.
Rozpoczęłam służbę ojczyźnie, a co za tym szło, praktycznie przeniosłam się do jaskini dziadka. To znaczy, teoretycznie pradziadka, to znaczy, tak właściwie Agresta. „Dlaczego?”, spytacie, mając gdzieś z tyłu głowy, że jako ktoś kim jestem, powinnam przesiadywać raczej w jaskini wojskowej. Otóż, widzicie, w związku z tym, że moje stanowisko było związane zarówno z jedną, jak i drugą jaskinią, nie kłopotałam się wyborem. W trosce o samorozwój, postanowiłam dokształcać się z obu dziedzin, a jak mogłabym robić to skuteczniej, niż pod okiem doświadczonych przyjaciół, z których jeden był do szpiku kości politykiem, a drugi fachowcem od bezpieczeństwa? No właśnie. Jak widzicie, obie jaskinie, jedna z drugą, w istocie były ze sobą mocno związane, a jeśli wcześniej były ze sobą związane ledwie trochę, to właśnie ja postanowiłam wyznaczyć nowy kierunek ich współdziałania.
- Hej, hej - rzuciłam w przestrzeń, stawiając ostatnie kroki na łące przed jaskinią alf. Mundus, wylegujący się pod  rozgrzaną od słonecznych promieni ścianą przyjaźnie machnął ogonem.
- Czołem.
- Gdzie stryjek?
- Zaraz przyjdzie, wybrał się do jaskini medycznej.
Korzystając z chwili czasu wolnego, weszłam do środka i usiadłam w cieniu jaskini, rozkoszując się przyjemnym chłodem.
- Mundurek - zaczęłam po chwili milczenia. Jak się bowiem dowiedziałam jakiś czas wcześniej, nie miał na imię „Litości”, tylko „Mundurek”. - Ja nadal... tak średnio umiem pisać.
- No, wiem. - Wolnym ruchem usiadł i oparł się o ścianę.
- Myślę, że mamy trochę czasu - dodałam bardziej stanowczo, na co mój rozmówca uśmiechnął się lekko.
- Przyniosę kartki.
Rozmowa składała się ze zdawkowych zdań, lecz w prostocie nie znikło jej sedno. Dziesięć minut później siedzieliśmy już przed jaskinią, wpatrując się w rozłożone przed nami, puste i zapełnione strony; on pisał, a ja, jak zahipnotyzowana, wodziłam wzrokiem za przypaloną z jednej strony gałązką.
- Teraz ty - wyrwał mnie z zamyślenia, podsuwając mi kartkę pod łapy. Niepewnie przejęłam również narzędzie do kreślenia na niej wzorów. - Masz taki ładny charakter pisma - powiedział cicho, wpatrując się w ruchy mojej łapy, gdy tylko pierwsze linie niczym okręgi na wodzie, zaczęły rozpływać się po szeleszczącym papierze. Wyprostowałam się z dumą i zachichotałam złośliwie.
- A ty nie.
- Ja... w ogóle charakter mam nie za piękny. Jak Agrest. - Wzruszył ramionami. Z jakiegoś powodu gest ten wzbudził w moim sercu jakiś ciepły płomyk. Odrzekłam nieco spokojniej:
- To teraz będzie nas trójka.
Ponieważ moje zajęcie wymagało chwili skupienia, dokończyłam rządek nieco koślawych liter w milczeniu. Linia za linią, powstawały coraz szybciej, jak emocjonująca zapowiedź ukończonego zadania.
- Nie śpiesz się - dosłyszałam z boku. Zerknęłam na niego kątem oka, już obmyślając odpowiedź na tę wielkopańską w moich oczach poradę... gdy nagle na pysk zaczęły cisnąć mi się zupełnie inne słowa.
- Możesz się na mnie nie gapić? - warknęłam, mierząc go wzrokiem.
- Potraktuj to proszę jako komplement, dobrze?
- Spadaj.

C. D. N.

Od Admirała CD Ciri - "Taniec z Aniołami"

- Czy odejdziemy? - Bezwolnie otworzyłem oczy, a moje źrenice rozszerzyły się, gdy tylko pojąłem sens słów Ciri. - Oczywiście, że odejdziemy. Jak najszybciej. Dzieci nie będą długo wisieć nam na ogonie. - Przyjemna myśl wywołała ciepłe dreszcze, rozchodzące się wzdłuż mojej szyi i boków. Mimo wszystko dość ociężale podniosłem pysk nisko nad ziemię, tylko na tyle, by przesunąć go i mieć w zasięgu wzroku waderę. - W końcu zrealizuję... my wszystkie nasze plany.
- A jakie mamy plany? - spytała szeptem, głosem delikatnym jak zawsze, a jednak nie lekceważącym. Za to właśnie ją ceniłem.
- Mamy wiele planów. - Odwróciłem wzrok. Na początek znaleźć tam sprzy... jaciół. Potem osiedlimy się gdzieś na dobre. Znajdziemy sobie takie prawdziwie bogate siedlisko, że nawet tamtejsze władze będą nam zazdrościć. A jeśli takiego nie znajdziemy, to je sobie urządzimy, a raczej - na chwilę zawiesiłem głos, chyba tylko po to, by nadać mocniejszy wydźwięk kolejnym słowom. - Zaprzęgniemy do tego podwładnych. Jak już, znowu, będziemy ich mieli.
Zaśmiała się cicho, choć nie byłem pewien, czy dlatego, że mnie rozumiała, czy też dlatego, że mnie nie rozumiała.
- A potem... - wymamrotałem.
- A potem weźmiemy ślub. - Przymknęła oczy, a ja otworzyłem swoje trochę szerzej.
- Ach, tak. Właśnie - odrzekłem z zastanowieniem. Nasze spojrzenia jeszcze raz, niepewnie, na chwilę zatrzymały się na sobie.
- Wolisz wziąć ślub tu, czy tam? - zapytała nagle. Wzruszyłem ramionami.
- Nie zastanawiałem się nad tym. Zresztą... tu nie dadzą nam spokoju. Tam zrobimy to szybko i bezboleśnie, a wtedy nikt nie będzie mógł już krzywo na nas spojrzeć.

Czas rzeczywiście biegł szybko.
- Wiesz dlaczego ciągle tu jestem, pomimo tego, co zrobiliście podczas swojego pobytu z WSJ? - Berberysowe oczy przeszyły mnie na wylot, przypominając o umowach zawartych i niezawartych, w jednej chwili przywodząc na myśl dziesiątki wspomnień. Zacisnąłem szczęki i zgrzytnąłem zębami.
- Nie rozumiem. Ale tak, wiem.
- A wiesz, po co ty tu jesteś?
- Nie... nie rozumiem pytania.
- A szkoda.
- Myślisz, że tylko z tobą rozmawiam półsłówkami, gdy zamykam zeszyty z notatkami? Nie do jednej pracy się nająłem - mruknąłem z niezadowoleniem.
- Chcesz mi powiedzieć, że słyszysz głosy?
Chociaż pod sierścią byłem już pewnie cały czerwony, ostatecznie powstrzymałem wybuch złości.
- Może zacznę. Jeśli nie wpuszczą cię do piekła, gdy już dobiorę się do twojego gardła. A póki co... Niedługo nasze szczenięta staną się na tyle samodzielne, że będziemy mogli na powrót przenieść się do WSJ.
- Na powrót - prychnął ze śmiechem, ale spoważniał, gdy zamruczałem ostrzegawczo. Kiwnął głową i dodał - zatem przenoście się. Dzieci nie będą płakać. Mam rozumieć, że rezygnujecie ze swoich stanowisk?
- Yyy... - zawahałem się, a na oczekujący odpowiedzi wzrok zareagowałem zmianą tematu - ale najpierw weźmiemy ślub. W końcu - zakończyłem bez przekonania.
Czy rezygnujemy ze stanowisk? Aż tak? Czy oznaczałoby to zupełne zerwanie z WSC? Z jednej strony propozycja wydawała się wyjątkowo kusząca, z drugiej zupełnie mnie zaskoczyła. Zrezygnowałem jednak z oświadczenia "Porozmawiam o tym z Ciri", by przypadkiem nie zachwiać w posadach swojej decyzyjności.

< Ciri? >

Od Agresta CD Espoir - "Wyblakłe słońce", cz. 4.2

Moje kroki tamtym razem były wyjątkowo stanowcze. Stawiałem je dumnie i zdecydowanie, jeden za drugim, od swojego domu aż do miejsca, w którym spodziewałem się zastać bohaterkę dnia skwaśniałego, jedyną postać, która była w stanie namieszać mi w życiu po prostu się w nim pojawiając. Albo nawet nie pojawiając. A przynajmniej nie osobiście. Posłuchajcie zresztą sami nieszczęsnego alfy i jego znajomej o nietypowych upodobaniach.
- Mitriall, znalazłem dzisiaj list miłosny, który był podpisany twoim imieniem. Chciałbym, abyś była ze mną szczera. Czy to ty go napisałaś? - zacząłem bez hucznego powitania, za jednoznaczną niewątpliwie odpowiedź otrzymując tylko zdumione spojrzenie. Przez chwilę milczeliśmy, nie skłamię, jeśli z łapą na sercu oświadczę, że zbierając myśli; oboje.
- Ja wszystko rozumiem - mruknąłem powoli, a moje oczy przybrały wyraz na poły zdeterminowany, a na poły przepraszający za usta, które w ogóle potrafiły rzucić takie oskarżenie. - Po ostatnim wydarzeniu... po tobie spodziewałbym się... naprawdę wielu rzeczy, ale list miłosny do Puchła? Pełen mrocznych wyznań i obrazowych scen? Muszę przyznać, że tego ani w ząb nie rozumiem.
Jej pysk przybrał maskę uczucia skrajnie nieklarownego, jednego z tych dostępnych niemal wyłącznie dla wielkich tego świata, jakichś poświęconych na zawsze życiu duchowemu ascetów, czy posępnych poetów w szalikach. A ja, mimo wszystko, nadal czekałem na odpowiedź. Czekałem jak ten wzór naiwności, zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz odkąd ją spotkałem.
- Mogę liczyć na wyjaśnienie? - pośpieszyłem z pośpieszeniem, lecz zamiast skruszonego spojrzenia i szybkiego sprostowania wszystkich rodzących się w mojej głowie wątpliwości, otrzymałem coś zgoła bardziej przykrego.
Oto do jaskini wpadł obcy wilk, natarty od łap po szyję różowawym, pachnącym setkami kwiatów pyłem. Zaśmiał się potężnie, zakręcił w koło i padł na ziemię, jęcząc coś bezładnie.
Przez chwilę patrzyliśmy w jego stronę, niepewni, co robić i co myśleć.

< Mitriall? >

piątek, 16 lipca 2021

Od Kanny CD Kawki - "Promyki Letniego Świtu. Nierozłączni."

Oto problemy Maleńkiej

Czekałam niecierpliwie na powrót medyczki, wychylając się co jakiś czas ze swojego miejsca. Jaskinia medyczna była o wiele większa niż myślałam, ale cieszyłam się bo nie byłam na widoku każdego pacjenta.

- Musimy Ci jeszcze zrobić badania psychologiczne Kanno. – powiedziała Flora zjawiając się nagle w zasięgu mojego wzroku. Już miałam otwierać pysk by zadać jedno z pytań, które momentalnie mi się nasunęło, jednak zrezygnowałam z tego czując nagłe ukłucie strachu. Pokiwałam lekko głową i ruszyłam za waderą, która zaprowadziła mnie do odosobnionego pomieszczenia w głębi jaskini.

- Vitale niedługo do Ciebie przyjdzie, poczekaj tu chwilę. – ponownie kiwnęłam tylko głową nie wydając z siebie dźwięku i czując coraz szybciej bijące serce. Słyszałam różne historie na temat naszego psychologa i żadna nie zachęcała do spotkań z nim. Położyłam się na posłaniu umieszczonym w pomieszczeniu i czekałam na przyjście nieznanego mi basiora.

---

- No dobrze, to zaczynajmy. – powiedział Vitale siadając przede mną i przyglądając mi się dokładnie. Nie wiem jak długo na niego czekałam, ale na pewno dłużej niż powinna. Nie powiedziałam jednak nic, tylko zniżyłam wzrok pod naporem jego wzroku. – Nieśmiali jesteśmy, tak? – chrząknął nieznacznie.

- No już dziecko spójrz na mnie. – powiedział bez cienia zachęcenia w głosie. Basior zdecydowanie nie chciał tu być, a moja obecność nie była mu na rękę. Odwzajemniłam w końcu jego wzrok, starając się nie pokazywać słabości, z którymi się mierzyłam.

- Myślimy czasem o śmierci, co nie? – spytał nie spuszczając ze mnie oczu. – Jakby to było jakbym umarła… jakbym nigdy się nie urodziła? Hmm?

Otworzyłam lekko pysk, żeby zaprotestować, ale po chwili zorientowałam się, że nie mogę. Bo to była prawda. Nie myślałam nigdy by odebrać sobie życie, jednak… moje myśli krążyły wokół tego nieustannie. Znowu spuściłam wzrok i przechyliłam głowę na bok w wyrazie zawstydzenia.

- Przeszkadza Ci to, że jesteś inna od wszystkich, prawda? – basior nawet nie czekał na moją odpowiedź. Czytał ze mnie jak z kartki, a ja nie mogłam nic z tym zrobić. – Karłowata.

- Karłowata? – usłyszałam słowo wychodzące z mojego pyska

- Tak się opisuje twój stan. W skrócie cierpisz na niedobór wzrostu i najpewniej nigdy już nie urośniesz.

- Nigdy? – mój głos złamał się na tym jednym krótkim słowie.

- Nie ma innego wyjścia jak pogodzić się z tym… a jeśli nie jesteś w stanie, to zapraszam na terapie. Tylko nie teraz. Teraz nie mam czasu. – powiedział i wstał z miejsca wychodząc z pomieszczenia. – No, już sio! Wróć do Flory jeśli będziesz chciała się umówić na wizytę.

Wstałam powoli i szurając łapami po ziemi wyszłam z pomieszczenia a potem z jaskini. Pod drodze minęłam się z Florą, która widząc mnie od razu skierowała się do rozmawiającego ze mną basiora.

- Miałeś jej nie mówić! – jej głos choć uprzejmy i spokojny, naładowany był negatywnie.

- Ktoś musiał jej powiedzieć. Nie patrz tak na mnie.

Wyszłam na zewnątrz i spojrzałam na otaczającą mnie naturę. Wszystko wyglądało tak jak trzeba. Tylko ja byłam inna, nie na miejscu, genetycznie uszkodzona…

Oto nowi dorośli

Wszyscy byli szczęśliwi. Nawet Kanna była lekko podekscytowana dzisiejszym dniem, choć od dnia badań była raczej nieswoja. Starałem się ją jakoś pocieszyć, albo chociaż dowiedzieć się co ją trapi, ale wadera była nieugięta. Możliwe, że popełniliśmy błąd wysyłając Kanne do Flory, jednak czy nie lepiej jest wiedzieć co się dzieje? Moja siostra wydawała się mieć inne zdanie, ale miałem nadzieję, że z nami obok, poradzi sobie ze wszystkim.

- Wybraliście już stanowisko? – spytał nas Irys, gdy wszyscy razem szliśmy do Agresta poprosić o przydział.

- Ja myślę o ratowniku. – powiedziałem od razu.

- Ja też. – odparła od razu Kanna, choć nie rozmawialiśmy o tym wcześniej.

- Ja już jestem szpiegiem! – zawołała Kawka radośnie. – Może nie powinnam wam tego mówić…

- Ale to nie nas masz szpiegować!

- Ja będę sprinterem! – powiedział Irys automatycznie wypruwając na przód jakby musiał nam udowodnić, że się nadaje.

- A ty Cyklamen? – zapytała brata Kawka. Basior spojrzał na mnie spode łba i wzruszył ramionami jakby to co będzie robił przez resztę życia nie miało dla niego znaczenia.

Jedno było pewne. Szczęśliwi czy nie, podobni czy też całkowici różni, każde z nas wchodziło dzisiaj w dorosłość. Teraz już nie miało znaczenia co nam pozwolą bądź zakażą rodzice. Byliśmy tylko my, każde z osobna, przeciw światu i choć każdego świat krążył wokół czegoś innego musiałem wierzyć, że nigdy się nie rozstaniemy.

Koniec Promyków Letniego Świtu

czwartek, 15 lipca 2021

Od Delty CD Pandory "Krwawy Księżyc"

 Delta chwilę w oszołomieniu patrzył na Pandorę. Niezrozumienie przelewało się przez jego umysł niczym jad trujący kości i oddech. Podczas tej podróży zaufał tej zagubionej wojowniczce jednak nie pojmował, do czego dąży tym razem. Prawda, zaskakiwała go wielokrotnie, ale to nie zmieniło faktu, że oboje stali teraz pod klifami wiszącymi nad przepaścią. Śmierć tylko czekała na ich najdrobniejsze potknięcie. Zażądała od niego wycofania się. Nie chciał jej zostawiać z tym samej. W końcu to on zażądał wyprawy, a ona tylko się przyłączyła, jednak jej wzrok nie znosił sprzeciwu. Dwoma, może trzema susami usadowił się na pobliskim drzewie. Wygodnie oczywiście, jednocześnie gotowy do skoku i pomocy. Przyglądał się jak wadera bierze rozpęd i w kilka susów dosięga kolejnych to półek skalnych, które z gruchotem uciekały spod jej łap.  Kamienie rozbijały się w dole wzbijając pył i huk roznoszący się po górach, ale wadera nie spadła. Serce Delty przez ten cały czas ściskał strach, już nawet nie o misję dla swojego przyjaciela, a o Pandorę. Nie chciał patrzeć na kolejną śmierć w nieodpowiednim wieku i niezaplanowanym przez los stylu. Gotów był skoczyć za nią w dół przepaści bele zdążyć uratować jej skórę. Odetchnął jednak z ulgą kiedy ta stanęła na stabilnej skałce i zerwała kwiaty. Jednak nieprzyjemne uczucie zawisło w powietrzu, utrudniając oddychanie i wzbudzając serce do szybszego bicia. Delta nie wiedział co za zagrożenie tym razem wymyślił dla nich świat, ale czuł w głębi serca, że nie jest to nic przyjemnego. Sierść na jego karku zjeżyła się mocno, a zmysły zaszalały. Najpierw poczuł łapami. Ciężkie kroki dudniące po skałach stada zwierząt, których nie umiał zidentyfikować od razu. Potem poczuł nosem. Zapach stęchłego futra i wody niesiony z igłami lasu i młodymi. Dalej jego uszy wyłapały ciche pomrukiwania, a umysł coraz bardziej rozjaśniał się wraz z następstwem wydarzeń. I gdy spojrzał na bok wiedział co tam zastanie. Niezwykły widok stada niedźwiedzi. Stworzenia te o tak brunatnej, ślicznej sierści rzadko kiedy zbijało się w gromady, dlatego niewyobrażalnym było spotkać na swojej drodze taki widok. Cztery, może pięć widocznych z dala zarysów futra. Delta przyglądał się im chwilę w zadumie, dopóki nie zbliżyły się powarkując. Wiedział że te stworzenia pomimo swojej masy są zdolne do wspinaczki na pnie. Dlatego przerażenie nieco go sparaliżowało kiedy zebrały się pod nim. Jedno z nich zadarło głowę aby potem oprzeć przednie łapy o korę i zawęszyło. Nieprzyjemna gula zatrzymała się w gardle granatowego wilka kiedy ostre pazury przerwały powietrze, a dudniący głos zawrzał mu w uszach. Włochate potwory przymierzyły się do niego, a biedak nie wiedział co ze sobą podziać. Niewiele miał do zrobienia, w końcu w porównaniu do nich był tylko puszkiem. Drzewo zatrzęsło się w posadzie, a Delta wbił pazury w gałąź aby przypadkiem nie ześliznąć się na pewną śmierć prosto w niedźwiedzie łapy. Zdało mu się też na chwilę, że jedna z tych zabójczych dam przygląda się mu z odległości, prężąc mięśnie i węsząc. Od razu napadła go myśl, że wielka panna pragnie usiąść obok niego na chropowatej korze, choć zapewne nie na miłą pogawędkę. Gdy tylko jej łapy uderzyły pierwszy raz o ziemię, granatowy wilk zerwał się i wspiął wyżej. To biedne, samotne drzewo, które do tej pory nie zaznawało wagi i problemów, teraz trzymało na sobie niewiele ważącego wilczka oraz ciężkiego niedźwiedzia. Delta miał wrażenie, że pień skrzypi pod tym ciężarem, a korzenie wysuwają się z gruntu chyląc się jednocześnie ku jednej z przepaści. Wilk zatrzymał się przy szczycie patrząc w dół. Rzeczywiście. Wszystko przechyliło się nieco, ale jeszcze trzymało. Samica jakby także to zauważyła zostając nisko na gałęzi. Jednak w jej ślady poszedł kolejny włochaty potwór. Kora zajęczała, drewno pękło rozrywając część pnia u dołu oraz ściągając drzewo ku rychłemu spadkowi. Delta nie ruszał się jednak. Nie miał gdzie. nawet teraz kiedy roślina znajdowała się na równi z kamiennym podłożem gór, na jego drodze do ucieczki stały trzy niedźwiedzie, gdyż dwa właśnie ześlizgiwały się z czarną otchłań śmierci. Gałąź na której stanęły we 2 nie wytrzymała tego naporu łamiąc się zanim ściągnęła ze sobą całą roślinę. Delta stał w miarę stabilnie na drzewie wbijając w nie pazury. Kątem oka spoglądał w dół i myślał, czy jest w stanie przeżyć taki upadek. Jak jego moce zareagują na łamiące kości uderzenie? Czy wytrzymają jego płuca i żebra tak, aby nic nie przebiło się przez serce? Czy będzie w stanie nie zmiażdżyć sobie tchawicy, nosa, oczu, żołądka? Drzewo chwiało się delikatnie na wietrze, a włochate potwory czekały aż korzenie odpuszczą sobie do końca i zsunął się wraz z intruzem w przepaść. Delta westchnął. Tak wyglądał jego koniec i spotkanie z dawną przyjaciółką? Czy może jednak przeżyje ten lot? Patrząc się na młode korzenie wiedział, że nie ma za wiele czasu. Spojrzał ostatni raz na niedźwiedzie...

 

<Pandoro?>
Pisałem na 3 razy, więc może być trochę inaczej niż zwykle

Kanna, Kawka, Kenai, Irys i Cyklamen dorastają!

Kanna Ermine Nitta - ratownik

Kawka - szpieg

Kenai Lianthony Sitka - ratownik

Irys - Sprinter

 
Cyklamen - szeregowiec

Od Kawki CD Kanny - "Promyki Letniego Świtu. Złoty Środek."

W jaskini medycznej, jak zwykle zresztą, panował zamęt, gdy pewnego dnia trójka szczeniąt postanowiła wybrać się tam by uświadomić siostrze coś, co, jak każdy i tak już wiedział, było kłamstwem. A jednak, gdy sześć małych stópek wkroczyło do świątyni zdrowia i choroby, w każdym ich geście i słowie dało się wyczuć aż nader wyraźnie ów jedyny w swoim rodzaju, letni optymizm, gdy słoneczne promienie wdzierały się do oczu, szpiku kości i dusz i podszeptywały, że martwić się nie ma i nigdy nie było czym.
- Zobaczysz, Kanna, medyk powie ci na czym stoisz i okaże się, że niepotrzebnie się bałaś - mówiła Kawka, chociaż idąc obok siostry musiała już z lekka przekrzywiać pysk w dół, by móc skrzyżować z nią spojrzenia. Ze zmartwieniem zerknęła na nią kątem oka. Z bliska wyglądała jeszcze bardziej niepomyślnie. Ale czy nie była zdrowa, nie jadła, nie biegała i nie kłóciła się z matką? Jadła, biegała i kłóciła się z matką, pomyślała Kawka. A jednak nadal czuła się odpowiedzialna za samopoczucie siostry, ba, z każdą chwilą coraz bardziej. Ponadto miała wrażenie, że ich brat, Kenai, równie mocno bierze to sobie do serca.
- Dzień dooobry - przywitali się wszyscy troje, wmaszerowując do słabo oświetlonego pomieszczenia. Ze wszystkich stron odpowiedziało im kilka mrukliwych powitań.
- Czego potrzebujecie? - zapytała niemal od razu główna medyk, Flora, wychodząc z kąta pracowników jaskini.
- Chcielibyśmy się przebadać - odrzekł rezolutnie Kenai, na co wadera nieco szerzej otworzyła oczy.
- Dorastamy i chcemy wiedzieć na przykład, czy nadajemy się na stanowiska, o których marzymy. Po prostu, procedura. - Większa z sióstr wsparła go przeuroczym uśmiechem i jakoś nie mogąc się powstrzymać, dodała - a dziadek Agrest mówi, że mamy bezpłatną służbę zdrowia.
- Dobrze słyszeliście. - Medyk na moment skrzyżowała ramiona, przyglądając się nowym pacjentom. - A na co chcielibyście się przebadać?
- Tak... ogólnie - odpowiedział szybko Kenai.
- Chodźcie. - Wilczyca, uzbrajając się w delikatny uśmiech, wskazała nam izbę przyjęć i zapytała - kto pierwszy?
- Mogę być ja - Kenai zgłosił się pewnie, jak gdyby badania lekarskie przechodził codziennie. Flora usiadła przed nim, ujęła najpierw jedną, potem drugą jego przednią łapę, obejrzała je uważnie, kazała mu wstać, oceniła kręgosłup. Przytknęła palce do jego klatki piersiowej i przymykając oczy, zmierzyła puls. Waderki przyglądały się im w napięciu, rosnącym wraz z upływającymi szybko sekundami. Potem przyszła kolej na drugie, a zaczęła zbliżać się i na trzecie dziecko.
- Wspaniale. - Flora optymistycznym głosem zwróciła się do Kenai'a i do mnie, gdy wykonała ostatnie czynności wynikające z procedur. - Oboje wyglądacie na silne i zdrowe wilki... Teraz ty, Kanno.
- Czy jak już ktoś skończył, można poczekać na zewnątrz? - rzuciłam nagle, nie konsultując swojego planu z Kenai'em. Nie było na to czasu!
- Tak, oczywiście - odparła zdumiona Flora. Cztery małe stópki przeszły więc do odgrodzonego roślinnymi ścianami przedsionka, lecz zamiast wyjść przed grotę i zaczerpnąć słonecznego światła, skręciły na salę chorych. Ku swojemu niezadowoleniu, nie zastałam tam nikogo, więc swoje następne kroki skierowałam w miejsce awaryjne; do sali izolacyjnej.
- Dzień dobry - przywitałam się uprzejmie - czy ktoś z Was, Towarzysze, chciałby mi pomóc? To zajmie pięć sekund. A może... - dodałam, zanim milczenie zdążyło niebezpiecznie się przedłużyć - chcielibyście wybrać, czy z dzisiejszego polowania wolicie dzika, czy młodego jelenia?
Flora kończyła ostatnie, proste badania i już delikatnie zaczęła ubierać w słowa swój werdykt.
- Jedna rzecz, którą pewnie zauważyłaś...
Wtem jednak z sali izolacyjnej dobiegło słabe wołanie. Medyk zastrzygła uszami, w jednej chwili rozpoznając głos jednego ze swoich pacjentów.
- Poczekajcie tu przez chwilkę - uspokoiła dwójkę pacjentów i ruszyła w kierunku sali chorób zakaźnych.
- Ja bardzo przepraszam - Gdy tylko wbiegła do środka, chwyciłam ją za łapę. - chodzi o Kannę. Nie wszystko jest tak, jak... no, powinno być, prawda?
Flora westchnęła cicho i usiadła, szykując się do rozmowy.
- Kanna najprawdopodobniej cierpi niestety na karłowatość przysadkową. Nie zrówna się już z wami wzrostem.
Sama, dwuczłonowa nazwa zaburzenia wywołała we mnie nieprzyjemne dreszcze. Szybko doszłam do wniosku, że jeśli Kanna nagle dowie się, że jej wielkie zmartwienie będzie jej towarzyszyć przez całe, całe życie, zawali się jak oblegana twierdza.
- Czy możemy prosić, to znaczy, ja mogę... - Przygryzłam wargę, a mój mózg pracował na pełnych obrotach. - żeby nie mówić Kannie o tym teraz?
- Co masz na myśli? - Flora zmarszczyła brwi.
- Ostatnio chyba ma kryzys. - Nie mając lepszego pomysłu, postanowiłam powiedzieć wprost. - Boimy się o nią.
- Rozumiem.

 Agrest spojrzał na mnie z niechęcią.
- Więc mówisz, że obiecałaś im wybór, jeleń czy dzik? Nie obchodzi mnie, jakie swoje niecne sprawy załatwiasz, Kaweczko, ale proszę cię, następnym razem chociaż zapytaj! A lubisz chociaż trochę stryjka Agresta?
- Ilu ich tam było? - wtrącił szary ptak. - Tych chorych?
- Trzech.
- A wypadkowych?
- Ani jednego. Dlatego poszłam do tych od chorób zakaźnych.
- No to co za problem? Wytłumaczymy to niską frekwencją chorych i wysokimi potrzebami żywieniowymi chorych zaraźliwie - wzruszył ramionami. - Jako taki... jednorazowy gest alfy.
- No właśnie! - Przeniosłam wzrok na stryja.
- A idźcie wszyscy... - Machnął łapą i odwrócił się na pięcie, dając do zrozumienia, że pomysł przypadł do gustu jego zmysłowi praktycznemu, ale nieszczególnie spodobał się jego dumie jedynego prawdziwego przywódcy.
Jakiś wewnętrzny głos podszepnął mi, by obrazić się na stryjka, za jego arogancki ton i zakończenie rozmowy (a, wierzcie lub nie, ukłuło ono prosto w moje niewinne serduszko wyjątkowo mocno, gdyż wcale nie chciałam kończyć rozmowy z moim guru i znowu zostać odprowadzona do jaskini rodziców). Ponieważ jednak basior zdążył zniknąć już w swojej jaskini, jedynym celem osiągalnym dla mojego rozdrażnienia stał się jego nieszczęsny asystent. A że droga powrotna do domu była długa, w mojej głowie z nudów zaczęły kształtować się coraz to nowe pomysły. Coś kazało mi uśmiechnąć się złośliwie. Coś podpowiedziało, bym zapragnęła być chociaż trochę niemiła.
- Jak bardzo brakowało wilków, gdy Agrest wybierał sobie asystenta?
- Od lat nie ma tu kłopotów z niedoborami w populacji - odrzekł lekkim tonem i niemal od razu zapytał - a ty co chciałabyś robić?
Pytanie nieco zbiło mnie z tropu.
- Agrest jest posłem?
- Tak, jest posłem.
- Zatem ja też bym chciała.
- Widzisz, przed kilkoma dniami zyskaliśmy nowego wilka, który dostał to stanowisko. - Chrząknął, uśmiechając się lekko. - Ale jeśli zamierzasz iść tą drogą, wygląda na to, że będziemy pracować razem.
- No cóż, przyjmę towarzystwo po fachu z dobrodziejstwem inwentarza - mruknęłam do połowy opuszczając powieki. - Jeśli stanowisko posła jest zajęte, może jest tu jakieś podobne?
- Całkiem poważnie myślisz o polityce? - odpowiedział kolejnym pytaniem i spojrzał na mnie kątem oka. Uroczyście pokiwałam głową, przez cały czas wpatrując się w niego z oczekiwaniem. - No jest, jest jedno. Podobnie jak poseł, pół na pół z wojskiem. Ale to trochę inna robota.
- Nie widzę się nigdzie indziej.
- Towarzysz Kawka, ku chwale ojczyzny, z powołania... szpieg.
Moje ślepia dla odmiany otworzyły się szerzej.
- Gdzie podpisać?
- Nadłożymy drogi i wybierzemy się do jaskini wojskowej, tam wszystko ci pokażę.
Zeszliśmy z ubitej ścieżki i zagłębiliśmy się w lesie. Gdy wyszliśmy na polanę przed jaskinią wojskową, na jednej z nasłonecznionych kępek trawy mignęło mi kilka jasnych kwiatów. Przystanęłam na chwilę, przyglądając się drobnym, trójkątnym płatkom. Srebrne chabry.
Z namysłem urwałam jeden z nich i zatknęłam sobie za uchem. Tymczasem przed moimi łapami położona została kartka z listą i zaostrzona, przypalona gałązka.
- Witam w służbach wywiadowczych.

Czy umiesz odnaleźć niebo w polnym kwiecie
Trzymać je w dłoni?

< Kenai? >

środa, 14 lipca 2021

Od Pinezki - "Polowanie nie wyszło jak miało" (2 trening mocy)

∾ Z pamiętnika Pinezki ∾

Trochę mi zajęło, zanim znalazłam swoją ofiarę. Trafiło na jakiegoś zająca (są lasy to i są zające, co nie?) i chociaż nie była to nie wiadomo jaka sarna, to przecież na bezrybiu i rak ryba, a lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. No to postanowiłam złapać tego swojego futrzastego wróbla. I szczerze mówiąc, zrobiłam to bezbłędnie!

Podleciałam nieco bliżej, nie wydając żadnego dźwięku i cały czas żywiąc nadzieję, że uda mi się upolować tego zająca bez żadnych problemów. Już miałam go na jeden skok. Kompletnie się mnie nie spodziewał, miałam niezwykłą przewagę. Powinno pójść gładko. No ale przecież proste rzeczy kochają się partaczyć, no i tym razem nie było inaczej.

Jak już miałam ciało zająca tuż przed swoimi zębami, jego miejsce zajął jakiś o wiele większy, dużo ciemniejszy cień, na który się nadziałam. Usłyszałam głośne "ała!" dobiegające z cienia, więc bez zastanowienia puściłam. Odsuwając się od stworzenia zauważyłam, że stoję oko w oko z psem domowym, który wilka przypominał tylko częściowo. Jelitka (wzorem mojego taty) mi podpowiadały, że będzie to ciekawe spotkanie.

<CDN 2/7>

poniedziałek, 12 lipca 2021

Od Kanny CD Kawki - "Promyki Letniego Świtu. Nierozłączni."

Oto Kanna, szukająca trosk

Czy życie mojego rodzeństwa potoczyłoby się inaczej, gdyby urodziła ich się tylko czwórka?

Czy Kenai byłby inny, gdyby mnie zabrakło?

Czy matka byłby szczęśliwa, gdybym nigdy się nie urodziła?

Mój rozum mi mówi, że gdybanie to bezsensowna czynność, która sprawia, że tylko stoję w miejscu. Sprawia, że nie mogę zmienić przyszłości, ponieważ rozważam przeszłość, której zmienić już nie mogę. Mimo tego, gdybanie stało się codzienną czynnością w moim życiu, która coraz bardziej pogrążała mnie w bezsilności, morzu trosk i żali.

Moje wnętrze mi mówi, że gdybanie ze mną zostanie do końca moich dni. Mówi mi, że nidy nie ruszę się z miejsca i będę zatrzymywać opiekującego się mną Kenaia przed rozwojem, przez własną niedole i niedołężność. Ból, który mi towarzyszył gdy myślałam o tej niejasnej przyszłości, rozsadzał mnie od środka i nie pozwalał skupić się na teraźniejszości.

Coraz częściej zauważałam, że byłam inna niż wszyscy. Mniejsza, niższa, bardziej krępa i zdecydowanie bardziej dziecinna. Rodzeństwa wyglądało już prawie jak dorosłe, a ja? Od dłuższego czasu nie ruszyłam się w górę ani o milimetr. Zdarzało się, że widziałam nieprzyjemne ciekawskie spojrzenia wśród rodziny, czy innych członków watahy, jednak nikt nie podjął tego tematu w rozmowie. Przynajmniej nie w mojej obecności. Pytałam się Kenaia co o tym myśli, ale zbywał mnie tylko słowami „Urośniesz, potrzebujesz tylko trochę więcej czasu.” No cóż, zgaduje że czasu już dużo nie zostało, a ja nadal z wyglądu przypominałam kilku miesięcznego szczeniaka, a nie ponad roczną wilczycę.

- Może pójdziemy do cioci Flory? Ona Cię zbada i już nie będzie wątpliwości, czy coś Ci jest, czy nie? – zaproponował Kenai w trakcie naszej lekcji z wujkiem Paketenshiką.

- Chyba, nie chce wie…

- Heej, o czym rozmawiacie? – Kawka przerwała moją wypowiedź, ale nie miałam jej za złe. Nawet wolałam, skończyć ten temat zanim na nowo się rozkręci a brat zacznie mi wmawiać jaka to wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju jestem. Kenai już otwierał pysk by odpowiedzieć naszej przebojowej siostrze, gdy doszedł do nas głos naszego przewodnika:

- Czujecie? – spytał Paki. – Poczujcie to. Jelenie. – wszyscy jak na zawołanie wypruli przed siebie w stronę przejmującego zapachu. Wszyscy oprócz mnie. Nie mogłam odnaleźć zapachu, zupełnie jakby przelatywał nade mną omijając mnie szerokim łukiem. Patrzyłam na oddalające się rodzeństwo i Paketenshike czując łzy cisnące mi się do oczu. Beznadziejna. Właśnie tak wyjątkowa i inna byłam od wszystkich. Po prostu beznadziejna.

- Kanna choć! – usłyszałam zachęcający głos brata, który stanął gdy zauważyła brak mojej obecności. Uśmiechnęłam się smutno i pobiegłam za nim, czując minimalny impuls nadziei przechodzący przez moje serce. Dopóki miałam Kenaia moje własne niedoskonałości nie miały znaczenia. Musiałam tylko mieć pewność, że basior nigdy mnie nie opuści.

Oto Kenai, szukający siostrzanej miłości

Zajęcia na dzisiaj się skończyły, byłem dość zadowolony z siebie, bo Paki mnie pochwalił. Polowania nie były trudne, przynajmniej nie dla mnie. Reszta rodzeństwa też dobrze sobie radziła… no może z wyjątkiem Kanny, ona przez większość czas siedziała z bok i się przyglądała, a jak już starała się pomóc, jej krótkie łapki nie nadążały za nami, co tylko sprawiało, że wadera stawała się coraz smutniejsza.

Nasza trójka, czyli ja, Kanna i Kawka wracaliśmy do domu za naszymi braćmi Irysem i Cyklamenem. Oddzieliliśmy się od nich rozmawiając cicho.

- Może jednak pójdziemy do Flory, na te badania? – zacząłem temat patrząc na Kawkę jednoznacznie, żeby może pomogła mi przekonać naszą upartą siostrę.

- Wole nie wiedzieć co mi jest. – chwila ciszy, która nastąpiła po jej wypowiedzi zaczęła mnie mocno niepokoić. Już miałem zakończyć temat z bólem w sercu, gdy Kawka westchnęła ciężko i przystanęła zwracając na siebie naszą uwagę.

- W końcu i tak się dowiesz. Przed wejściem w dorosłość musimy przejść obowiązkowe badania i raczej nic się nie stanie jak przejdziesz je wcześniej. – od razu załapałem do czego dążyła Kawka.

- No nie wiem… - Kanna patrzyła na siostrę z niepewnością jakby jej to nie przekonywało.

- Wiesz, w sumie może być ci nawet lepiej wejść w dorosłość, jeśli już wcześniej się oswoisz ze swoją kondycją. – mimika wadera pokazywała obojętność, jakby to co mówi nie miało dla niej znaczenia i wszystko zależało tylko od Kanny. W sumie tak było, jednak zdecydowanie moja starsza siostra wiedziała jak zmanipulować niepewną Kanne, żeby wybrała tak jak my byśmy chcieli.

- Pójdziemy z Tobą! – powiedziałem z uśmiechem. – Całą nasza trójka zrobi sobie badania!

- Naprawdę? – spytała Kanna patrząc to na mnie to na Kawkę. Gdy kiwnęliśmy głowami, niewielki uśmiech pojawił się na pysku wadery. – No dobrze, to chodźmy.

<Kawka?>

niedziela, 11 lipca 2021

Od Rubida - "Wyblakłe Słońce" cz. 5.1

jak zwykle zaczyna się od wspomnienia, tym razem ze spacerów na północ:)
 A wtedy spotkały się dwie spragnione nadziei dusze.

W czterech ścianach.

Ściana pierwsza to wstyd, który trzymał ich trzy kroki od siebie.

Ściana druga to strach, chowający się za ich plecami, w które oblicze czasami spoglądali, kiedy tylko ujawniał się w postaci najdrobniejszego szmeru.

Trzecia ściana to ta, która zasłaniała optymistyczne perspektywy, gdy tylko odważyli się umieść wzrok i spojrzeć przed siebie.

Ostatnia ściana zamykała ich umysły na pozytywne w ich oczach emocje, zmieniając ich rzeczywistość w szarą masę.

Dziewczyna zacisnęła usta w linijkę, tylko po to, aby za chwilę znowu je otworzyć. Pierwszy raz od dłuższego czasu wydobyły się z nich słowa.
 — Przed tym wszystkim byłam jeszcze człowiekiem — westchnęła.
— I dalej nim jesteś — odpowiedział męski głos jej towarzysza. Wyciągnął ku niej rękę. Pierwsza ściana niebezpiecznie się zachwiała.
 — Nie zrozum mnie źle, wolę swoją postać podążającą jedynie za rządzą przetrwania i instynktami z wybrakowanym intelektem, który nie karze mi bezkarnie krzywdzić innych i dążyć do władzy absolutnej. Czuję, że osoby, które kiedyś uważałam za swoich bliźnich, stały się w moich oczach potworami — odpowiedziała, dusząc w sobie skrajne emocje - Długo nad tym myślałam, dlatego to przemyślenie ma jakąkolwiek przyswajalną formę. Chociaż nie czynię tu tak naprawdę nic więcej od rozpaczania nad tym, jakim Bóg musiał być głupcem, powołując do życia tak destrukcyjny gatunek.
Przysunął się do niej, próbując chwycić jej talię. Wierzył, iż zastąpi to teraz wszystkie nieprzyjemne i nieskładne konstrukcje cisnące mu się na język. Kobieta instynktownie odskoczyła, ponieważ rany, które pozostawiła za sobą jej przeszłość, wykrzykiwały, że powinna już nigdy więcej nie dać się skrzywdzić. Widząc kwitnący na twarzy młodego mężczyzny rumieniec, przełknęła ślinę, czując jak zalewa ją ocean wstydu, w którym jej umysł uwięził się pomiędzy falami największej hańby, Nienawidziła swoich słabości, które pozostały jej po wojnie. Teraz to miasto jest ruiną, lecz aby przywrócić mu dawną świetność, trzeba najpierw odbudować swoją wewnętrzną siłę. To był ich moralny obowiązek za to, że dali wrogom zdeptać ich ukochaną ziemię.
 — Przepraszam — wyszeptała, przerywając trwającą od kilku sekund ciszę.
 —To ja... nie powinienem...
 — Nie. Oceniłam twoje intencje tylko przez pryzmat tego, jakiej jesteś płci. Widziałam w tobie zagrożenie. Ociekającego testosteronem samca, spragnionego kobiet. Ta myśl nigdy nie powinna pojawić się w mojej głowie — wyciągnęła ręce w jego kierunku — Proszę, chwyć je. Pragnę jedynie odrobiny ciepła.
Chłopak już z drobnym wahaniem spełnił jej prośbę. I tak oto pierwsza ściana runęła.


Aby romantyzmu nie stało się zadość, muszę uprzedzić, iż w tym momencie nie dałem rady dłużej ustać na nogach, niewzruszony patrząc na otaczające mnie cierpienie, więc musiałem odejść w kierunku krzaków, aby wypuścić na zewnątrz coś, co cisnęło się do wyjścia bardziej niż pokłady cierpienia z serca tej kobiety. Słysząc, jak mój własny mocz spada na liście, zacząłem się zastanawiać, jak chronić swoich członków rodziny, aby nigdy nie spotkał ich tak żałosny los. Rodziny to właściwie cholernie dużo powiedziane, ponieważ w mojej egzystencji jedyny wilk, który był w stanie zamienić ze mną przynajmniej jedno słowo bez cienia zażenowania to mój wymyślony przyjaciel. Muszę jednak śpieszyć z wyjaśnieniem, że nawet on nie chciał przyznać się do łączących nas więzów krwi, więc pozostało mi nacieszenie się swoją siostrą. Pierwszy raz naszła mnie wtedy dobijająca refleksja, jak bardzo nie chciałbym jej stracić. I to nie tylko tak, że skończyłaby jako kolejne straszydło ze świata astralnego pałętające się po naszych terenach, ale pragnąłem także, aby nie stała się martwa za życia. Rzeczywistość często weryfikowała jej siły do walki i momentami przepełniająca pustka mogła znaleźć zastosowanie w udzieleniu jej pomocy w zostaniu warzywem bez żadnych emocji. Jako brat czułem odpowiedzialność za jej stany emocjonalne i pragnąłem zapewnić jej możliwie najbardziej błogi żywot. Niestety czasem kończyło się jedynie na staraniach, ponieważ nie zawsze potrafiłem udzielić zrozumienia, nie pojmując nawet samego siebie. Oprócz tego, iż była piękna od środka, posiadała też gustowne opakowanie na wszystkie rzeczy, składające się na jej całokształt. Mogła z nią konkurować jedynie wadera, którą było dane mi ujrzeć dzisiaj w pozycji zwanej łapaniem zająca, choć ostatecznie żadnego nie złapała. Pięknością może mi dorównywały, niestety nie miały takich niesamowitych zdolności w przypadku błyskotliwości. Mówili mi, że jestem bardziej błyskotliwy niż pobłyskuje potłuczone szkło w promieniach popołudniowego słońca oraz takie Szkło, będące detektywem - cenię sobie tę uwagę, ponieważ samiec jest dzięki niej niezwykłym interlokutorem. Nie wierzycie? Podsłuchałem kiedyś, jak prowadzi rozmowę sam ze sobą, cały czas mamrocząc „Ach, wy niewyrównane betony z WSJ”. Nie znam tej techniki, ale chyba za pomocą jakiegoś czaru zainteresował sam siebie na tyle, iż nie znudził się tymi słowami przez jakiś czas. Oczywiście żartuję, moją błyskotliwość jest porównywana do błysku psich narządów rozrodczych. W każdym razie urokliwą damą okazała się dość drobna i smukła choinka. To znaczy... wilczyca, ale po ilości ozdób tkwiących na jej ciele przez dłuższą chwilę miałem słuszne wątpliwości. Uszy znacznie dłuższe niż moje życie, złote oczy świdrujące mnie na wylot, ciało mieniące się większą ilością kolorów niż byłem w stanie zliczyć. Sama jej obecność wprawiała mnie w zdenerwowanie i spięcie, tak jakby emocje z jej ciała mogły przemieszczać się do mojego. Jaką mogła mieć moc? Zadrżałem i już miałem stać się niewiele znaczący w jej życiu widokiem, kiedy mój umysł zgrabnie wychwycił tę informację. Czekałem aż po prostu przebiegnie niedaleko mnie, lecz wtedy właśnie upadła... właściwie spadła do dziury, a pech postanowił, iż nikogo oprócz nas nie mogłem dostrzec w moim polu widzenia. Albo oślepiła mnie strzała amora w odpowiedzi na jej niezwykły popis akrobatyczny, albo to po prostu powszednia w mojej egzystencji ironia losu. W każdym razie — zdecydowałem się na pomoc, na start pytając, czy w ogóle jest cała. Zapytacie — dlaczego w ogóle miałem wątpliwości? Cóż, zapomniałem wspomnieć, iż zaliczyła lot ze znacznej wysokości. Odmruknęła na potwierdzenie, nie trzeba było jednak długo czekać na to, aż jej kłamstwo się obnaży, nie pozwalając jej wstać. Pobiegłem do okolicznego medyka niczym superbohater i zesłałem łaskę na jej wątłe ciało... chwila, chwila. Poszedłem do wadery, pytając niczym ostatni głupiec, gdzie mogę odnaleźć jaskinię medyczną (była niechętna do wizji pomocy, ale także i bezbronna) i trzy razy zgubiłem się po drodze. Nieważne, grunt, że Choinka dostała fachową opiekę i została wyciągnięta z dziury. Na tym prawdopodobnie zakończyłaby się fascynująca historia naszej znajomości, gdyby nie fakt, że wieczorem zainteresowało mnie to, jak się czuje. Odwiedziłem jaskinię medyczną i zagaiłem o to Florę, która właśnie zajmowała się jej opatrunkiem.
A czemu nie zapytasz bezpośrednio?- usłyszałem zirytowany głos i poczułem, jak moja sierść mimowolnie się uniosła. Westchnąłem głęboko, starając się stworzyć w moim umyśle ścianę, za którą będę w stanie wcisnąć wszystkie moje obecne myśli i uczucia niczym świeżego trupa do starej szafy- Kim ty właściwie jesteś?
  — Jestem kelnerem - odpowiedziałem z uśmiechem, chcąc przekuć jej zdenerwowanie w ciekawość — Jedną z rzeczy, jakie serwuję na tacy, jest propozycja pomocy dla wilków niemogących wydostać się z bagna, w jakie same się wciągnęły...albo z dziury. A ty? — dodałem. Biorąc poprawkę na to, iż ja najczęściej wpadałem w podobne kłopoty i moje żelazne mięśnie pomagały mi z nich wychodzić... właściwie nie kłamałem. Tak, wiem, że nie mam żelaznych mięśni, masz jeszcze jakiś problem, czytelniku?
<Nymeria? (Choinko?) Nie zjedz mnie, proszę>



Nowy członek!


Rubid - poseł

sobota, 10 lipca 2021

Od Yira CD. Agresta - "Artefakt"

Trudno było powiedzieć, żeby miał jakiś plan. Co mógł zrobić, uśmiechnąć się do Agresta, udawać, że wszystko jest w porządku i robić za głupka? Będzie musiał walczyć z Tukukiem, a to straszna wizja, gdy nie masz pojęcia, jakie przeciwności na ciebie czekają. Świat wokół nich zmieniał się z kompletnej ciemności w las potężnych, wysokich na kilkaset metrów drzew, gdy basior usiadł naprzeciwko towarzyszącego mu alfy. Dziwnie było oglądać zmieniający się świat, podczas gdy temperatura, wilgotność oraz zapachy wciąż pozostawały takie same. To pewnie sprawka srok, że pudełko wpływało teraz tylko na ich zmysł wzroku, ale jakoś świadomość tego niespecjalnie była pomocna.

– Zacznijmy od postawienia faktów. Jesteśmy w dupie.

– Powiedz mi może coś, czego nie wiem – ciemnoszary wilk wywrócił oczami. Zupełnie nie po alfowemu, ale trudno się dziwić, że zrzucił na chwilę otoczkę przywódcy, skoro obecnie byli zamknięci w jakimś magicznym pudełku, które planowało ich zabić. Mało kto zachowałby zimną krew. Tym bardziej, że widzi go tylko jedna osoba, której niekoniecznie uwierzą, że alfie zaczęło odbijać.

– No dobra... Siedzimy w środku demona zwanego Tukukiem. Nie w jego brzuchu, jeśli to cię pociesza, po prostu... w środku. A jednocześnie Artefakt nie do końca jest nim. Wiesz, demoniczne sprawy, trudne do ogarnięcia. Jedyny sposób, żeby się stąd wydostać to stoczyć walkę z tym demonem. Ja będę musiał stoczyć walkę – poprawił się, kładąc silny nacisk na pierwszy wyraz tego zdania. – Nie jestem pewien, jaki ty masz udział w tym spotkaniu, ale... – Yir rozejrzał się dookoła, po chwili wracając świadomością do swojego rozmówcy. Jego oczy były smutne, przypominały psa, który zrobił coś złego, a teraz błagał o wybaczenie. A może były smutne w inny sposób, tylko basior tak długo ukrywał swoją tęczę, że zapomniał już, jak wyrażać emocje. – Jeśli uda mi się choć na chwilę otworzyć Artefakt, błagam cię, biegnij w stronę wyjścia. Nie patrz na mnie, nie zwracaj na mnie uwagi, po prostu biegnij i się mógl, żeby ci się udało. Ja mogę zostać, jestem tylko marnym pomocnikiem medyka. Może i też ojcem, ale... przecież to nawet nie jest do końca moja rodzina.

Agrest otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak szybko z tego zrezygnował. Atramentowy szybko zrozumiał, dlaczego. Po jego policzkach powoli spływały łzy. Rozklejał się na myśl, że istnieje szansa, choćby cień szansy, że już nigdy nie zobaczy swojej rodziny. Paketenshiki. Przyjaciół. Był gotowy to poświęcić, ratując innych, tylko czy taka cena nie będzie za ciężka dla jego serca - obawiał się, że odpowiedź brzmi zupełnie inaczej, niż na początku przypuszczał. Ale to chyba był ten czas. Czas położyć potrzeby i życie innych ponad swoje, nawet jeśli strach chwyta swoimi podłymi mackami twoją duszę i raczej już do końca nie puści. Sceneria wokół zmieniła się w jesienny las klonowy. Wszechobecna czerwień przypomniała Yirowi o dawnym domu. O Alasce.

– Cokolwiek by się nie działo, jeśli otworzy się przejście, uciekaj. Mnie zostaw z tyłu. Jesteś alfą, musisz zaopiekować się watahą. – Basior wziął głęboki wdech, by kotłujące się w nim emocje nie wzięły góry i się nie rozkleił na oczach kogoś, kto był w jego oczach co najmniej dobrym znajomym. – I jeszcze jedno. Jeśli się stąd wydostaniesz... GDY się stąd wydostaniesz, a jeśli mi się nie uda... Idź do Pakiego i powiedz mu... – Łzy pociekły bardziej, zmieniając się w strumień, choć głos pozostawał nieporuszony. – Powiedz mu, że go kocham i żałuję, że nigdy nie udało nam się wziąć ślubu.

Niekomfortowa cisza zapadła między dwoma ofiarami Artefaktu. Cisza w lesie? Ach, no tak. Przecież ten las klonowy nie wydaje dźwięków, nie ma zapachów. To tylko iluzja. Podobna do tej, że kiedyś wydostaną się z tego przeklętego miejsca. Ale cóż mieli zrobić więcej, niż powiedzieć "Nadzieja umiera ostatnia" i iść przed siebie, w poszukaniu Tukuka i lub wyjścia z pudełka.

Yir szczerze mówiąc nie miał pewności, czy uda im się znaleźć tego demona, szybko też okazało się, że wcale nie jest jedyny.

– Jaka jest szansa, że znajdziemy Tutuka? – zapytał szary basior, gdy przeskakiwali nad murkiem odgradzającym dwa pastwiska dla bydła.

Po zadaniu tego pytania sceneria jak na zawołanie się zmieniła, przeobrażając się ze słonecznej, zielonej łąki w mroczne korytarze, gdzie nawet wilczy wzrok nie wystarczał do widzenia dalej niż kilka metrów. Puste ściany, wszystkie jednolite, pokrywała błyszcząca maź, spływająca powolnie strumyczkami z sufitu. Wilki podświadomie wiedziały, że wcale nie była to woda. Zimno otoczyło ich równie nagle co ponury beton, powodując ataki dreszczy oraz drgawek. Łapy stanęły na twardej powierzchni, chropowatej, jednak nie na tyle, by powodować dyskomfort. W dotyku podłoga przypominała gładki kamień. Całe to miejsce było tak nieprzyjemnie jednolite, wszystkie powierzchnie wyglądały tak samo, miały tą samą teksturę, kolor, powietrze wszędzie było tej samej temperatury i gęstości, nawet żywe ciała nie mogły go ogrzać, nie ruszało się wraz z ruchem wilków. To wszystko było tak bardzo nienaturalne, że pomocnik medyka poczuł wirowanie w głowie, a obraz przed oczami zaczął stawać na głowie. Nawet był gotowy zwymiotować, gdyby nie powstrzymała go Variai.

~ Trzymaj się, Yir. Tukuk zauważył, że się wyrwaliście. Zaczął wysyłać odłamki siebie, żeby was zabić. Musicie walczyć!

– Zabić?! – wrzasnął atramentowy, nieświadomie robiąc to na głos, czym zwrócił uwagę towarzysza. – Tukuk próbuje nas zabić. To pierwsza nasza okazja.

– Okazja na co? Na śmierć??

– Na walkę, do diaska! – Coś w umyśle basiora się przestawiło. Miał ochotę skoczyć alfie do gardła i po prostu wyrwać mu tchawicę. Nie udusić. Wyrwać kawałek szyi, żeby sam zdechł pod jego łapami, podczas gdy on triumfuje. Bo nikt nie ma prawa go kwestionować. Nikt nie ma prawa go tak traktować. Nie ma prawa... nie ma prawa go... poniżać?

To nienormalne. Agrest jest w takim samym szoku jak on, nie próbuje go poniżać. Dlaczego chce go zabić? Czyżby...? Nie. To niemożliwe. Nie. Nie. Nie!

Jego obawy rozwiało warczenie wydobywające się gdzieś z ciemności. A na ich miejsce wskoczyły kolejne, mieszające się ze strachem. Dupa, dupa, jasna dupa i ciemna dupa, śpiewała jego dusza, dobrze wiedząc, co wydaje ten dźwięk. Znaczy, nie dokładnie co, nikt nie wiedział, jaką formę mógł przybrać Tukuk, ale to był Tukuk bez dwóch zdań. I być może nie mając żadnego doświadczenia z tą istotą obaj powinni uciekać, szukać schronienia, sposobu, by wrócić do części pudełka imitującej prawdziwy świat. Ale chcieli okazać się odwagą, chcieli walczyć. Mogła to jednak być też głupota, może chcieli zobaczyć, jaką formę przybrał ten cały Tukuk. A może, co najbardziej prawdopodobne, zawładnął nimi strach i zwyczajnie nie byli w stanie się ruszyć. Cokolwiek to było, podświadomie wiedzieli, że pożałują, że nie wzięli nóg za pas.

Z ciemności powoli wyszła karykatura wilka. Stworzenie niczym jakiś połamany pająk sunęło do nich na zbyt długich, nienaturalnie wygiętych kończynach, pokrytych krwią. Świeżą, zaschniętą, starą krwią, do wyboru do koloru. Stawy wyginały się w sposób teoretycznie niemożliwy, łapy rozkładały się we wszystkie strony, krzywo, chybotliwie, niezdolne do jednolitego, stabilnego ruchu. To coś naprawdę wyglądało jak nielegalne dziecko jakiegoś wilka i pająka, wyrzucone do ścieków, bo było za brzydkie, żeby własna matka je kochała. Szara skóra przyklejała się do kości, pokazując żebra i cały kręgosłup tak wyraźnie, że uczniowie kierunku biologicznego mogliby się na tej abominacji uczyć anatomii szkieletu kostnego. I tylko szkieletu, bo wnętrzności, całe jelita, żołądek, wszystko, co powinno być w środku ciała, gdzieś zniknęło, zostawiając paskudne wcięcie tuż za linią żeber. Gorzej jak chart. Ogona także nie było, a przynajmniej jego skóry, bo kości, pokryte krwią i resztą cokolwiek-trzymało-kości-ogona-razem, sterczały do góry jak taka zdeformowana, biologiczna antena. Może więźniowie artefaktu znieśliby ten widok, gdyby nie głowa karykatury, na tyle duża w porównaniu do reszty ciała, że trzymała się najbliżej podłogi, niemal uniemożliwiając ruch łopatek. A raczej uniemożliwiałaby, gdyby łopatki nie wykonywały skrętów ponad 180 stopni, prawie rozrywając cienką jak pergamin skórę.

Głowa mogła wydawać się normalna tylko z daleka. Nieobecne oczy zastępowały czarne dziury czaszki, z których okazjonalnie wypełzała jakaś pojedyncza, przerośnięta larwa muchy, a krew nieustannie ściekała stabilną stróżką. Uszy sterczały do tyłu sztywno, wyraźnie niezdolne do ruchu, kształtem przypominając brzydkie, cienkie trójkąty, zupełnie wybrakowane z futra. Pysk był jednak najgorszy. Pysk albo dwa, bo tam, gdzie powinien być wilczy pysk, usta otwierały się na cztery. Lewa strony wyciągała się w lewą stronę niezależnie od prawej, na bok jak szczękoczułki pająka i jednocześnie otwierała się w ten sam sposób, co naturalna czaszka. Z prawą było to samo, tylko że wyginała się w stronę prawą. Język też dzielił się na pół. Zęby... Tylko krew pokrywająca niemal cały pysk zdawała się być jednolita, jednolicie rozpryskana i ściekająca w dół, zgodnie z grawitacją, tworząc wielkie, gęste, nigdy nie spadające krople.

Stworzenie zbliżało się do nich. Powinni uciekać. Powinni...

Skrzek stworzenia, nic naturalnego, niemożliwego do określenia (choć ludzie porównaliby to z krzykiem pterodaktyla), wyrwał dwójkę z letargu. W ostatnim momencie odskoczyli, gdy potwór już miał się dobrać do jednego z nich. Puścili się sprintem przez korytarz, w jedyną możliwą stronę, jaką mieli do wyboru, nieświadomi, że właśnie zaczęła się walka o życie w przeogromnym labiryncie. I to nie stworzenie stanowiło dla nich największe zagrożenie, nie ono było wysłaną częścią Tukuka, tylko właśnie labirynt. A sposobem na wygranie było nic innego jak wydostanie się z tego pierwszego kręgu piekła.

– Kurwa! – wypalił Yir, gdy natrafili na pierwsze rozwidlenie. Nastąpił czas pierwszych decyzji. Rywalizacja czy współpraca? Lewo, prawo, czy dalej przód? – Kurwa...

<Agrest?>

Od Espoir CD Agresta - "Wyblakle Słońce" cz. 4.1

ad 3.9
Rubid uśmiechnął się.
  — Cieszę się, że tak uważnie wysłuchałaś mojej prośby. A teraz bezpiecznie powędrujesz w kierunku domu, tak aby nikt nie podejrzewał, iż miałaś bardzo ważne spotkanie — obrócił się za siebie, wyciągając szeleszczący materiał — Znalazłem to kiedyś, podróżując na północ. Z pewnością będziesz seksowną, krągłą piłeczką
Nie mam pojęcia, dlaczego sparaliżowana przez własne zdziwienie, dałam się stoczyć w dół pagórka, owinięta niezbyt wygodną panierką. Może dlatego, że wybrałam życie za wilczą godność...
꧁↝↝꧂

ad 3
.10
 — Mitriall? Słyszysz mnie? — usłyszałam, lecz byłam zbyt obolała i przerażona, aby wykonać, jakikolwiek ruch na potwierdzenie tego, iż jego słowa nie trafiają w pustkę. Czułam, jak jego ciało sztywnieje z każdą sekundą, ale dopiero po dłuższej chwili byłam stanie wydusić z siebie krótkie potwierdzenie. Basior westchnął przeciągle, zdając się wylewać z siebie nagromadzone emocje.
 — Powinnaś pójść do medyka — ocenił obiektywnie, nie słyszałam w jego głosie ani grama szczerej troski. Byłam skłonna doszukać się w nim bardziej chłodnych kalkulacji, z racji, że nie chciał zapewne tracić na darmo swojej siły roboczej - Później jeszcze porozmawiamy.
 —  Agrest... — wyszeptałam — Wszystko w porządku
 — Nie, nie jest w porządku. Obywatel w pełni zdrowia kłania się, a nie zatacza przed alfą  —
uśmiechnęłam się na jego słowa, mając w pamięci ostatnie wydarzenia związane z eksperymentem. Po otrzymaniu przeczącej odpowiedzi, na pytanie o pomoc przy wstaniu, odwrócił się i zaczął odchodzić. Spróbowałam podnieść się na swoje obite kończyny, lecz każda próba sprawiała mi dużo trudności. Kiedy ostatecznie mi się udało, żałowałam, iż nie poprosiłam o pomoc. Powstrzymała mnie rodząca się we mnie nowa, trudna emocja. Czy to jeszcze strach przed obcymi łapami przy swoim ciele, czy wstyd, iż okazuję słabości przed najważniejszym wilkiem na tych terenach? Kim właściwie był dla mnie Agrest? Skierowałam swoją wędrówkę ku Florze, nie będąc jednak przekonana, czy aby na pewno pragnę, znowu pojawić się w jaskini medycznej. Znów być ofiarą. Tą, której trzeba pomóc
꧁↝↝꧂

W promieniach zachodzącego słońca dostrzegłam kogoś, kto zdecydował się zacząć rozmowę sam, witając mnie i mówiąc, iż szuka towarzystwa. Wzbudziło to moje podejrzenia, lecz zdecydowałam się kontynuować rozmowę.
  — Czym się zajmujesz?  — zapytałam łagodnie, uważnie obserwując każdy najmniejszy ruch nieznajomego. Musiałam pierwsza dostrzec każdą zmianę i zapobiec zbyt gwałtownemu rozwojowi zdarzeń.
 — Spaniem, jedzeniem, aktorstwem... — mruknął — No i jeszcze paroma innymi, oczywistymi rzeczami.
 — Aktorstwem? — moje zaciekawienie przybrało na sile w związku z tak niespotykanym zajęciem wśród wilków — Jak wygląda twoja praca?
  — Tak, dobrze usłyszałaś. Cóż, obecnie mam wolne, ale zazwyczaj wcielam się w różne postacie i zabawiam tłum, występując w przestawieniach, gdzie owe się pojawiają i są uczestnikami różnych wymyślonych historii. Coś jak życie, tylko że na niby — uśmiechnął się lekko  — A ty, urokliwa damo?
W mojej głowie zawrzało od pytań. Czym są te oczywiste rzeczy? Czemu teraz nie pracuje? Co znaczy, że "zazwyczaj" robi to w swoim zawodzie? Czy są jeszcze jakieś inne rzeczy, którymi nie chce się dzielić, a należą do jego obowiązków?
 — Jestem śledczym  — czekałam już na górę zaszczytów bądź pogardliwe westchnienie, natomiast jego pysk trwał bez zmiany w mimice przez krótką chwilę, zanim zdecydował się przybrać na niego uśmiech.
 — W sumie... lubię śledzie — odpowiedział, a ja powstrzymując się przed cisnącym na usta wyrazem zdziwienia, zachowałam klasę.
 — Chyba źle usłyszałeś. Śledczym.
W tym momencie otrzymałam wymówkę o braku czasu, krótkie pożegnanie i obietnicę rychłego zobaczenia.
꧁↝↝꧂


Delta i Vitale
 — Czy Mitriall znowu się pogorszyło? — zapytał Delta, który z oddali obserwował rozmowę Espoir wraz z psychologiem odbywającą się kilka minut wcześniej.
 —Nie — odrzekł Vitale — Spójrz, czuje się bardzo dobrze. Energia wylewa się z niej litrami. Chciałem z nią tylko pogadać.
 — Potrzebuję porozmawiać w jakimś ustronnym miejscu  — mruknął niebieski basior.
 — Masz Florę. Ja teraz jestem zajęty, bo zaraz mam kolejnego pacjenta — wysoki ton zazwyczaj działał na nieśmiałego Deltę, który dotychczas kulił się wobec wszystkich wilków okazujących swoje przywództwo, ale tym razem niepewność przezwyciężyła jego obawy.
-Nie kontynuujecie już eksperymentu?- jego głos załamał się, kiedy usłyszał słowa, które przed chwilą tkwiły tylko w jego głowie.
 — Kontynuujemy - odpowiedział krótko psycholog i po chwili ciszy zdecydował się rozwinąć swoją myśl - Właśnie przeprowadzam obliczenia pod eksperyment, jak daleko odlecisz, kiedy zarobisz gałęzią.
 — Vitale...
— Przecież nie zrobimy jej krzywdy. Nie otrzymuje już żadnych substancji.
 — Mm...
 — Myślisz, że jesteśmy tu tylko po to, aby mordować i wykorzystywać swoje obiekty bada... swoich pacjentów? Bylibyśmy na straconej pozycji, jeżeli chodzi o naszą przyszłość... nie tylko zawodową, biorąc pod uwagę zmienność humoru Agresta. Masz niezwykle dziwną i interesującą zarazem wizję o świecie, Delta.

꧁↝↝꧂


ad 4.1
Dzisiejszy poranek rozpoczęło spotkanie z Agrestem. To jednak było inne niż zwykle. A jakie jest zwykle? W gazecie? Pod wpływem? Na skraju śmierci? Nie wiem. Wiem jednak, iż w jego oczach zapłonęło autentyczne zdziwienie. Wystarczyło kilka słów, aby mnie nim zaraził.
 — Mitriall, znalazłem dzisiaj list miłosny, który był podpisany Twoim imieniem. Chciałbym, abyś była ze mną szczera. Czy to ty go napisałaś?
Wyglądał, jakby spodziewał się krótkiej odmowy, która wybrzmiała z mojego pyska, ponieważ widocznie przygotowany na ów rozwój zdarzeń kontynuował rozmowę.
<Agrest? Wybacz, że tak dziwnie i tajemniczo, ale się rozkręcam na nowo>

Od Kawki CD Kenai'a - "Promyki Letniego Świtu. Złoty Środek."

Kolejne dni mojego radosnego dzieciństwa mijały powoli, prowadząc nas wszystkich, na naszych małych łapkach, przez długie i piękne lato. Poranki i popołudnia upływały we względnej beztrosce, poza, rzecz jasna, chwilami, gdy rodzice znowu darli ze sobą koty. Szczególnie miło wspominam jednak niektóre wieczory, gdy mogłam rozciągnąć się na przednich łapach matki jak na wygodnym fotelu i słuchać jej ślicznego głosu (to w pierwszej kolejności), którym śpiewała na dobranoc ciche piosenki.
- Mamo, zaśpiewaj nam coś - szepnęłam, tylnymi nogami odpychając się od ziemi, by usadowić się wygodnie tuż przy niej. Niestety rosłam w oczach, więc było tam coraz ciaśniej.
- Nie dzisiaj - mruknęła sennie, zerkając na mnie spod półprzymkniętych powiek. Wnet jednak uśmiechnęła się słabo, jakby tym uśmiechem chciała zastąpić śpiew. Westchnęłam, wbijając wzrok w czerniące się nad nami sklepienie. Nie miałam nic przeciwko. Od pewnego czasu odnosiłam wrażenie, że uśmiecha się coraz rzadziej. Zresztą nie byłam głupia i znałam tego przyczynę. mieszkanie pod jednym dachem z wilkiem takim, jak mój ojciec, wymagało anielskiej cierpliwości i stalowych nerwów.
Uśmiecham się pod nosem. O tak, jestem w stanie przypomnieć sobie wiele sytuacji dających tego dowody.

- A ten będzie... - matka zawahała się na chwilę, delikatnie dotykając jedno ze szczeniąt końcem łapy. Ktoś kto pomyślałby, że miało to zapobiec przejęciu inicjatywy przez ojca, pewnie miałby rację. Zarówno jedno, jak i drugie, chciało nadawać dzieciom imiona.
- No, myśl szybko - burknął Admirał, niezadowolony, że jego refleks okazał się zbyt słaby.
- Kenai. O, to jest ładne. - Uśmiechnęła się szeroko, na znak prawdziwej radości i popatrzyła na syna z miłością. - Nawet bardzo!
- Kenai, może być. A tamta? - Pyskiem wskazał na ostatnie szczenię, skulone gdzieś pomiędzy innymi.
- E... - Ciri szybko przeniosła na nie wzrok, ale krótka chwila wahania, której oznaki były widoczne w jej oczach, szybko zostały zastąpione przez znużenie.
- Popatrz, taka kawa z mlekiem. Może... - szybko wykorzystał moment, w którym bez przeszkód mógł przeforsować swoje zdanie. - Po co kombinować, niech będzie Kawa.
- Przecież mamy już jedną - zauważyła matka ze skrytym w głosie oburzeniem - to znaczy, Kawkę.
- Kawka to ptak, kawa to ziarna - odpowiedział z wyższością, choć sam stracił przekonanie w głosie. - Ale jak chcesz. Możesz wymyślić jej imię. Masz pomysł?
- Może być... Kanna - rzuciła - nawet podobnie.
- Dobre. A więc mamy Kannę, Kenaia, Cyklamena... Kawkę i Irysa.

Bezwładnie wypuszczam powietrze z płuc, wpatrując się w jeden, nieokreślony punkt, gdzieś w przestrzeni. Tyle się od tego czasu stało, tyle zmian przetrwaliśmy, tyle łez zostało wylanych. Mój Boże, jak bardzo chciałabym czasem wrócić do tamtych czasów. A z drugiej strony, nie, to już zupełnie inna rzeczywistość.
A jednak ciągnie tamten, inny świat. Czasem w moim sercu z jakiegoś powodu pojawia się nadzieja, że może mamy tylko koło do zatoczenia.
Czy potrafilibyśmy dziś do tego wrócić, gdy tyle... i tylu już pożegnaliśmy?
O czym ja znowu mówię? Ach, no właśnie. O czym ja znowu mówię. Oto czas radości, bo oto mamy przed sobą dorastające szczenięta. Słuchajcie więc dalej, bo trzeba opowiedzieć ich historię!

Wyobrażacie sobie, jakie urwanie kapelusza muszą mieć nauczyciele przyzwyczajeni do jednego, dwóch, może trzech szczeniąt, gdy kształcenie rozpocznie naraz piątka rodzeństwa?
No, duże. Szczeniaki być może są urocze, jednak problem zaczyna się, gdy trzeba to towarzystwo opanować i zaszczepić w nim sadzonki nowych umiejętności oraz mądrych myśli. Z tego zadania bezkonkurencyjnie wywiązał się doświadczony już Paketenshika, otoczony poświatą chwały i określany mianem najlepszego nauczyciela łowiectwa (chociaż zasięg tego tytułu był nieokreślony. Ponieważ więc nie było wiadomo, czy towarzysz Paketenshika jest najlepszym nauczycielem łowiectwa w WSC, czy może na całych wschodnich ziemiach NIKL'u, wspólnie z rodzeństwem dla ułatwienia uznaliśmy, że jest po prostu najlepszy na świecie).
- A proszę pana, proszę pana! - zawołał idący obok mnie Cyklamen, po swojemu, nieśmiało, za prowadzącym nas w dwóch rządkach, rudym basiorem.
- Co się stało? - nauczyciel odwrócił pysk i popatrzył na wilczka z pytaniem w oczach.
- A to naprawdę tak jest, że po korze z brzozy można pisać?
- Naprawdę, o ile zbierzesz ją nie niszcząc drzewa. I nigdy nie wycinamy żadnych napisów na drzewach!
Ponieważ zwrócił się do wszystkich, wszyscy pokiwaliśmy głowami.
- A stryjek Agrest pokazywał mi tydzień temu kartki, które nie wyglądały jak brzoza. - Lekko przekrzywiłam pysk na bok, zerkając na niego bardziej lewym, niż prawym okiem. Paketenshika westchnął.
- Zapewne pokazywał ci akurat dokumenty zapisane na kartkach ze wsi. Ale nie przeszkadza to używać również kory brzozowej.
Wydając z siebie ciche „Mhm”, rozejrzałam się wokół. Kanna i Kenai szli zaraz przed nami i rozmawiali o czymś cichutko, a Irys, wąchając kwiatki, wlókł się na końcu.
- Hej, o czym rozmawiacie? - zapytałam konspiracyjnie, przyspieszając kroku i wpychając pysk pomiędzy nich. Jak okazało się sekundę później, mogłam wybrać lepszy moment, bowiem zanim którekolwiek z nich zdążyło odpowiedzieć, nauczyciel zatrzymał się wpół kroku i węsząc, rzucił:
- Czujecie? Poczujcie to. Jelenie.

< Kanna? >

Od Pandory CD Delty - "Krwawy księżyc"

Towarzysze dotarli do celu po południu, gdy promienie słońca uparcie przebijały się pomiędzy szarymi obłokami. Rankiem musieli zmagać się z wyjątkowo irytującą i niechcianą ulewą, która ostatecznie odpuściła, pozostawiając po sobie jedynie szarość, rześkie powietrze i grząski grunt. Nie było im to na łapę, jednak nie zamierzali się poddawać, dzięki czemu ostatecznie dotarli do upragnionego miejsca. Przez te wszystkie wydarzenia Pandora straciła rachubę czasu, jednak mimo tego cieszyła się, że najgorsze mają już za sobą. Radość ta nie trwała jednak długo, albowiem już po chwili okazało się, że na ich drodze pojawiły się kolejne utrudnienia. 
- Moja telekineza nie da rady na taką odległość. Jak to stamtąd ściągnąć? Potrzebujemy może dwóch czy trzech.. - atramentowa sylwetka bezsilnie opadła na wciąż wilgotnym podłożu. Wilczyca podążyła za wzrokiem drobnego towarzysza, analizując sytuację, w której się znaleźli. 
- Cóż, nie wygląda to za dobrze. Kąt nachylenia tych klifów jest niesamowicie problematyczny. Dodatkowo skały na wyższych partiach wyglądają wyjątkowo niebezpiecznie - wadera zadarła głowę do góry, przypatrując się uważnie skalnej ścianie. - Zapewne osuną się za sprawą najdelikatniejszego ruchu - westchnęła, wykrzywiając pysk w niezadowolonym grymasie. Była niesamowicie zmęczona, przez co cała ta sytuacja wywołała w niej irytację. Wiedziała, że zdobycie tej rośliny będzie ciężkie, jednak nie spodziewała się aż takich utrudnień. 
- Więc co powinniśmy zrobić? Może wejście na szczyt okrężną drogą mogłoby.. - nagle w oczach basiora błysnęła iskierka entuzjazmu, która została szybko zgaszona przez lakoniczną uwagę ciemnej samicy. 
- Nie. Taka wspinaczka zajęłaby nam kolejne trzy, może dwa dni, co byłoby nam nie na łapę, czyż nie? Poza tym nie mamy pewności, że takie rozwiązanie przyniesie oczekiwane rezultaty - bezsilność, która powoli zaczęła się jej udzielać, sprawiła, że wadera nerwowo wylizała zmierzwioną sierść na karku. Był to jej indywidualny sposób na uspokojenie się i przywrócenie wewnętrznej równowagi. 
- W takim razie co proponujesz? Musi być jakiś sposób, aby je zdobyć! - w głosie drobnego samca rozbrzmiewały niecierpliwość i irytacja, które w zabawny sposób kontrastowały z niewinną postawą Delty. Pandora wbiła lazurowe spojrzenie w to, które należało do jej towarzysza. Aura determinacji, otaczająca ciało basiora i bijąca z jego oczu, była prawie namacalna. Wadera poczuła pewien rodzaj podziwu, którym zaczęła darzyć to drobne stworzenie. Nie była w stanie pojąć powodu, dla którego wilczur aż tak się starał, jednak mimo tego zaimponowała jej ta wyjątkowo niecodzienna postawa. W końcu uległa przygniatającemu spojrzeniu dwubarwnych tęczówek, wzdychając przy okazji. 
- Zostaw to mnie - po tych słowach zaczęła się rozciągać, zwracając uwagę na to, aby jej ciało było w stu procentach sprawne. Nie mogła sobie pozwolić na żadne niedociągnięcia. Co prawda wciąż odczuwała dyskomfort z powodu długiej, męczącej podróży, jednak posiadała rezerwy energii, które powinny być wystarczające.  
- Pandoro..? C-co ty zamierzasz.. - basior wyglądał na zdezorientowanego, najwidoczniej nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji. Widok zakłopotanego towarzysza sprawił, że na jej pysku pojawił się chwilowy, delikatny uśmiech. 
- Odsuń się jak najdalej stąd, podrostku. No chyba, że chcesz zginąć - wypowiadając te słowa, posłała mu charakterystyczne dla niej spojrzenie. Spojrzenie, ktore nie tolerowało sprzeciwu. Na pysku basiora malował się niepokój i niezadowolenie, jednak posłusznie oddalił się w przeciwnym kierunku, zajmując miejsce na potężnej gałęzi pobliskiego drzewa. Po upewnieniu się, że jej towarzysz jest bezpieczny, zabrała się do realizacji planu, który wyglądał następująco: przeznaczyć pozostałą energię na spotęgowanie szybkości i, wykorzystując to, wspiąć się na górę. Pomysł ten nie był zbyt kompletny, jednak wadera nie miała czasu na dogłębną analizę. Musiała więc liczyć na to, że uda jej się to zrobić w sposób spontaniczny. 
Chcąc uzyskać jak najbardziej efektywne skutki, cofnęła się kilkanaście metrów od skalnej ściany. Następnie wzięła dynamiczny rozbieg, który pozwolił jej na rozpędzenie się. Już po chwili wadera znalazła się na pierwszej półce skalnej, przeskakując od razu na kolejną. Tak jak przypuszczała - skały osuwały się chwilę po kontakcie z jej kończynami. Właśnie dlatego starała się równomiernie przenieść ciężar ciała na wszystkie łapy, chcąc jak najbardziej rozłożyć siłę nacisku. Wilczyca z trudem utrzymywała dynamiczne tempo, odczuwając coraz większe zmęczenie i ból w klatce piersiowej. Była już jednak zbyt wysoko, aby zawrócić. Skoczenie z takiej wysokości mogłoby okazać się śmiertelne, tym bardziej, że ogromne skały wciąż odrywały się od macierzystej ściany i spadały na dół. Ponadto poddawanie się nie było w jej stylu, dlatego prędko odrzuciła ten pomysł, skupiając się na dalszej wspinaczce. Z każdym skokiem znajdowała się coraz bliżej celu. Kątem oka widziała już stabilną półkę, na której znajdowała się kępka barwnych roślin. Po niespełna trzech minutach udało jej się dotrzeć do upragnionego celu, cudem uchodząc z życiem. Dopiero na miejscu zdała sobie sprawę z tego, że jedno potknięcie mogło skutkować gwałtownym zgonem. Po ciele wadery przebiegł nieprzyjemny dreszcz, przez co jak najszybciej przywarła do kamiennej ściany. Następnie zwróciła się w kierunku rosnących obok roślin. Roślin, które tak naprawdę były źródłem tych wszystkich wydarzeń. Nie chcąc marnować więcej czasu, wyrwała kilka kwiatów i delikatnie chwyciła je pyskiem. Po wykonaniu tej czynności stanęła na skraju skalnego podłoża, chcąc pokazać zdobycz basiorowi. Jednakże to, co ujrzała, sprawiło, że prawie upuściła drobne kwiaty. Z pobliskiego lasu zaczęły wyłaniać się ogromne, włochate bestie, które powoli sunęły w stronę kamiennej ściany. Dopiero po chwili wilczyca zrozumiała, czym dokładnie jest ta poruszająca się w ich kierunku masa. Na horyzoncie mieniło się brunatne stado niedźwiedzi, które już po chwili otoczyło drzewo będące schronieniem dla atramentowego basiora. 
- Cholera, czy to możliwe, że te kwiaty naprawdę przyciągają niedźwiedzie?.. - szepnęła. Właściwie nie była pewna, co dokładnie jest celem tych stworzeń, jednak wiedziała, że niezależnie od tego nie unikną walki.. 

< Delto? > 

piątek, 9 lipca 2021

Od Kenai’a CD Kawki - "Promyki Letniego Świtu. Nierozłączni."

Skrzydlata piękność

Szczeniaki wyglądały na szczerze urzeczone moją postacią. Radość i duma opanowały moje ciało, gdy mała Kanna nie odrywała ode mnie swojego zauroczonego wzroku, aż do samego końca. Kenai był trochę inny. Cały czas czujny i opiekuńczy względem siostry, ale nadal podziwiający z daleka. Widziałam w tej dwójcę ogromny potencjał i wiedziałam, że potrzebowali tylko dobrego przewodnika. Potrzebowali mnie. Wiedziałam już, że będę wracać do tego miejsca częściej i choć nie lubiłam się przywiązywać, dla tej dwójki zrobię mały wyjątek. Tylko ten jeden raz.

Lata samotności i podróżowania na własną rękę dawały mi się we znaki i choć nie potrzebowałam nikogo oprócz siebie, czułam, że powoli nadchodził czas na zażyłość z innymi zwierzętami. Nie miałam zamiaru zostawać gdzieś na całe życie, na pewno nie, ale potrzebowałam miejsca lub kogoś kogo mogłabym wspominać i pamiętać w trakcie swoich podróży. Moja rodzina już dawno zniknęła z mojego serca, mam nawet wrażenie że nigdy do niego nie dotarła.

Obserwowałam młode rodzeństwo przez kolejnych kilka godzin, widząc dokładnie ich zmagania z powrotem do domu. Szczeniaki zgubiły się i choć miały dobre chęci zmęczenie szybko ogarnęło ich ciało, które nadal młode i jeszcze nie uszlachetnione, nie chciało współpracować w dalszej drodze. Gdy młode zasnęły wśród krzewów, przez jakiś czas odpędzę załam to większe zwierzęta, które mogłyby przeszkodzić im we śnie lub nawet chcieć zrobić krzywdę. Dopiero gdy byłam pewna, że młode są w pełni bezpieczne, oddaliłam się zostawiając ten mały kuszący mnie świat, na następny raz. Gdy unosiłam się ponad drzewa, kątem oka zobaczyłam dość znajomą mi posturę w jednym z wybawicieli młodych. Nie… nie czas na to. Czas w drogę.

Kenai roztropny

- Musimy iść dalej, jak będzie ciemno to nigdy nie odnajdziemy drogi do domu. – powiedziałem do siostry, której łapy już ledwo odpychały się od ziemi.

- Nie mam już siły Kenai… tak jest ciepło dzisiaj, chce iść spać. – jej głos załamywał się z każdym kolejnym słowem. Udało nam się napoić ze strumienia na polanie, ale było to już jakiś czas temu, a droga do domu zdawała się wydłużać i wydłużać. Kenai nie chciał przyznać się do porażki i nawet sam nie potrafił sobie uświadomić, że się zgubili.

- Gdzie? Tutaj!? Nie ma mowy, nie wiemy co może na nas czyhać za drzewami lub krzakami. – odwróciłem się w jej stronę i ujrzałem obraz nędzy i rozpaczy. Jej łapy ledwo odrywały się od ziemi, cały czas lekko zgięte jakby nie były w stanie utrzymać jej ciężaru. Na pysku malowało się zmęczenie, a z oczy powoli płynęły świeże łzy. Ukłucie wstydu przeszło przez moje ciało sprawiając, że musiałem jednak zmienić tak ważną dla mnie zasadę.

- Wiesz co… zostaniemy tutaj, tutaj będzie dobrze. – powiedziałem widząc, że byliśmy w miarę schowani pomiędzy krzewami. Jeżeli dopisze nam szczęście, nic nam nie zagrozi dopóki nie odzyskamy sił, albo ktoś nas nie znajdzie.

Kanna z cieniem wdzięczności w oczach, od razu walnęła swoim drobnym ciałkiem o ziemie. Nawet się nie musiała zbytnio układać do snu. Jej oczy automatycznie się zamknęły i tylko głośny zmęczony oddech utwierdzał mnie, że siostra jeszcze żyje. Powoli położyłem się obok niej, nie kładąc jednak głowy do snu. Jedno z nas musiało być na straży, biorąc pod uwagę, że słońce właśnie znikało nisko między drzewami. Zaraz nadejdzie nasza pierwsza noc, którą spędzimy poza rodzinną jaskinią. Dreszcz przeszedł po moim ciele, ale nie pozwoliłem by strach zmniejszył moją czujność. Nie mogłem pozwolić by Kannie coś się stało.

Kanna delikatna... a może nie?

- Jak mogliście być tak lekkomyślni!? – ostry głos wyrwał mnie z ostrego snu.

- Mamo, obudzisz Kanne. – powiedział ktoś obok mnie.

- Wiecie jak wiele niebezpieczeństw na was czekało!? Kawka przynajmniej była z dorosłymi, a wy!? Prawie przekroczyliście granice! A WSJ nie jest miłą watahą! Cud, że znaleźliśmy was na czas.

Otworzyłam lekko oczy, żeby zobaczył wściekłą mamę, złego tatę i ukorzonego Kenaia.

- Przecież i tak nie obchodzi Cię co się z nami stanie… - wymsknęło mi się sennie, na co wszyscy, jak na zawołanie, spojrzeli na mnie.

- Co ty mówisz dziecko? – matka patrzyła na mnie jakby zobaczyła mnie pierwszy raz w życiu. Z resztą… właśnie tak mogło być.

- Każdy widzi, że ja i Kenai, czasem także Cyklamen są tymi gorszymi dziećmi dla Ciebie. – Obaj wymienieni przeze mnie bracia zmarszczyli brwi patrząc na mnie. Czułam się obserwowana z każdej strony, jak ktoś obcy, nikomu nieznany.  – A co może nie mówię prawdy!? – wstałam powoli nadal czując zmęczenie nadwyrężonych mięśni. Moje ciało drżało, choć nie wiedziałam czy bardziej z bólu czy zdenerwowania całą sytuacją. – Nawet mam wrażenie, że matka byłaby szczęśliwsza gdybyśmy się nie znaleźli… w końcu najważniejsza jest Kawka.

Przeszłam kilka kroków do przodu i usiadłam tuż przed matką jakbym chciała rzucić jej wyzwanie. Nie chciałam. Sama nie wiedziałam co we mnie wstąpiło, może to fakt, że dopiero co się przebudziłam, a może ogarniające całe moje ciało zmęczenie i ból. Miałam dość.

- Kanna… - podeszła do mnie Kawka, jako jedyna mając w sobie siłę by to zrobić. Siostra przytuliła mnie lekko. Prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy, że byłą faworyzowana i nie winię jej za to. Matka odwróciłam ode mnie wzrok i odeszła w głąb jaskini kończąc swój wywód i mój najwyraźniej także. Tylko tata do mnie podszedł i pozwolił mi i Kawce ułożyć się w jego łapach, czując, że potrzebuje dzisiaj jego wsparcia. Reszta rodzeństwa ułożyła się w różnych miejscach i tylko Kenai nadal siedział po środku jaskini patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Chyba go zaskoczyłam… Z resztą to nie dziwne, zaskoczyłam samą siebie. Coś czułam, że to był pierwszy i ostatni raz. Zasnęłam z gonitwą myśli w głowie i scenariuszami jakie zastana mnie następnego dnia.

<Kawka?>