Mijały dni szczęśliwie minione i trochę życia nam wszystkim mijało. A trwało wtedy lato, piękne, jak podobno zawsze.
Rozpoczęłam służbę ojczyźnie, a co za tym szło, praktycznie przeniosłam się do jaskini dziadka. To znaczy, teoretycznie pradziadka, to znaczy, tak właściwie Agresta. „Dlaczego?”, spytacie, mając gdzieś z tyłu głowy, że jako ktoś kim jestem, powinnam przesiadywać raczej w jaskini wojskowej. Otóż, widzicie, w związku z tym, że moje stanowisko było związane zarówno z jedną, jak i drugą jaskinią, nie kłopotałam się wyborem. W trosce o samorozwój, postanowiłam dokształcać się z obu dziedzin, a jak mogłabym robić to skuteczniej, niż pod okiem doświadczonych przyjaciół, z których jeden był do szpiku kości politykiem, a drugi fachowcem od bezpieczeństwa? No właśnie. Jak widzicie, obie jaskinie, jedna z drugą, w istocie były ze sobą mocno związane, a jeśli wcześniej były ze sobą związane ledwie trochę, to właśnie ja postanowiłam wyznaczyć nowy kierunek ich współdziałania.
- Hej, hej - rzuciłam w przestrzeń, stawiając ostatnie kroki na łące przed jaskinią alf. Mundus, wylegujący się pod rozgrzaną od słonecznych promieni ścianą przyjaźnie machnął ogonem.
- Czołem.
- Czołem.
- Gdzie stryjek?
- Zaraz przyjdzie, wybrał się do jaskini medycznej.
Korzystając z chwili czasu wolnego, weszłam do środka i usiadłam w cieniu jaskini, rozkoszując się przyjemnym chłodem.
- Mundurek - zaczęłam po chwili milczenia. Jak się bowiem dowiedziałam jakiś czas wcześniej, nie miał na imię „Litości”, tylko „Mundurek”. - Ja nadal... tak średnio umiem pisać.
- No, wiem. - Wolnym ruchem usiadł i oparł się o ścianę.
- Myślę, że mamy trochę czasu - dodałam bardziej stanowczo, na co mój rozmówca uśmiechnął się lekko.
- Myślę, że mamy trochę czasu - dodałam bardziej stanowczo, na co mój rozmówca uśmiechnął się lekko.
- Przyniosę kartki.
Rozmowa składała się ze zdawkowych zdań, lecz w prostocie nie znikło jej sedno. Dziesięć minut później siedzieliśmy już przed jaskinią, wpatrując się w rozłożone przed nami, puste i zapełnione strony; on pisał, a ja, jak zahipnotyzowana, wodziłam wzrokiem za przypaloną z jednej strony gałązką.
- Teraz ty - wyrwał mnie z zamyślenia, podsuwając mi kartkę pod łapy. Niepewnie przejęłam również narzędzie do kreślenia na niej wzorów. - Masz taki ładny charakter pisma - powiedział cicho, wpatrując się w ruchy mojej łapy, gdy tylko pierwsze linie niczym okręgi na wodzie, zaczęły rozpływać się po szeleszczącym papierze. Wyprostowałam się z dumą i zachichotałam złośliwie.
- A ty nie.
- Ja... w ogóle charakter mam nie za piękny. Jak Agrest. - Wzruszył ramionami. Z jakiegoś powodu gest ten wzbudził w moim sercu jakiś ciepły płomyk. Odrzekłam nieco spokojniej:
- To teraz będzie nas trójka.
Ponieważ moje zajęcie wymagało chwili skupienia, dokończyłam rządek nieco koślawych liter w milczeniu. Linia za linią, powstawały coraz szybciej, jak emocjonująca zapowiedź ukończonego zadania.
- Nie śpiesz się - dosłyszałam z boku. Zerknęłam na niego kątem oka, już obmyślając odpowiedź na tę wielkopańską w moich oczach poradę... gdy nagle na pysk zaczęły cisnąć mi się zupełnie inne słowa.
- Możesz się na mnie nie gapić? - warknęłam, mierząc go wzrokiem.
- Potraktuj to proszę jako komplement, dobrze?
- Spadaj.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz