- Czy odejdziemy? - Bezwolnie otworzyłem oczy, a moje źrenice rozszerzyły się, gdy tylko pojąłem sens słów Ciri. - Oczywiście, że odejdziemy. Jak najszybciej. Dzieci nie będą długo wisieć nam na ogonie. - Przyjemna myśl wywołała ciepłe dreszcze, rozchodzące się wzdłuż mojej szyi i boków. Mimo wszystko dość ociężale podniosłem pysk nisko nad ziemię, tylko na tyle, by przesunąć go i mieć w zasięgu wzroku waderę. - W końcu zrealizuję... my wszystkie nasze plany.
- A jakie mamy plany? - spytała szeptem, głosem delikatnym jak zawsze, a jednak nie lekceważącym. Za to właśnie ją ceniłem.
- Mamy wiele planów. - Odwróciłem wzrok. Na początek znaleźć tam sprzy... jaciół. Potem osiedlimy się gdzieś na dobre. Znajdziemy sobie takie prawdziwie bogate siedlisko, że nawet tamtejsze władze będą nam zazdrościć. A jeśli takiego nie znajdziemy, to je sobie urządzimy, a raczej - na chwilę zawiesiłem głos, chyba tylko po to, by nadać mocniejszy wydźwięk kolejnym słowom. - Zaprzęgniemy do tego podwładnych. Jak już, znowu, będziemy ich mieli.
Zaśmiała się cicho, choć nie byłem pewien, czy dlatego, że mnie rozumiała, czy też dlatego, że mnie nie rozumiała.
- A potem... - wymamrotałem.
- A potem weźmiemy ślub. - Przymknęła oczy, a ja otworzyłem swoje trochę szerzej.
- Ach, tak. Właśnie - odrzekłem z zastanowieniem. Nasze spojrzenia jeszcze raz, niepewnie, na chwilę zatrzymały się na sobie.
- Wolisz wziąć ślub tu, czy tam? - zapytała nagle. Wzruszyłem ramionami.
- Nie zastanawiałem się nad tym. Zresztą... tu nie dadzą nam spokoju. Tam zrobimy to szybko i bezboleśnie, a wtedy nikt nie będzie mógł już krzywo na nas spojrzeć.
Czas rzeczywiście biegł szybko.
- Wiesz dlaczego ciągle tu jestem, pomimo tego, co zrobiliście podczas swojego pobytu z WSJ? - Berberysowe oczy przeszyły mnie na wylot, przypominając o umowach zawartych i niezawartych, w jednej chwili przywodząc na myśl dziesiątki wspomnień. Zacisnąłem szczęki i zgrzytnąłem zębami.
- Nie rozumiem. Ale tak, wiem.
- A wiesz, po co ty tu jesteś?
- Nie... nie rozumiem pytania.
- A szkoda.
- Myślisz, że tylko z tobą rozmawiam półsłówkami, gdy zamykam zeszyty z notatkami? Nie do jednej pracy się nająłem - mruknąłem z niezadowoleniem.
- Chcesz mi powiedzieć, że słyszysz głosy?
Chociaż pod sierścią byłem już pewnie cały czerwony, ostatecznie powstrzymałem wybuch złości.
- Może zacznę. Jeśli nie wpuszczą cię do piekła, gdy już dobiorę się do twojego gardła. A póki co... Niedługo nasze szczenięta staną się na tyle samodzielne, że będziemy mogli na powrót przenieść się do WSJ.
- Na powrót - prychnął ze śmiechem, ale spoważniał, gdy zamruczałem ostrzegawczo. Kiwnął głową i dodał - zatem przenoście się. Dzieci nie będą płakać. Mam rozumieć, że rezygnujecie ze swoich stanowisk?
- Yyy... - zawahałem się, a na oczekujący odpowiedzi wzrok zareagowałem zmianą tematu - ale najpierw weźmiemy ślub. W końcu - zakończyłem bez przekonania.
Czy rezygnujemy ze stanowisk? Aż tak? Czy oznaczałoby to zupełne zerwanie z WSC? Z jednej strony propozycja wydawała się wyjątkowo kusząca, z drugiej zupełnie mnie zaskoczyła. Zrezygnowałem jednak z oświadczenia "Porozmawiam o tym z Ciri", by przypadkiem nie zachwiać w posadach swojej decyzyjności.
< Ciri? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz