W jaskini medycznej, jak zwykle zresztą, panował zamęt, gdy pewnego dnia trójka szczeniąt postanowiła wybrać się tam by uświadomić siostrze coś, co, jak każdy i tak już wiedział, było kłamstwem. A jednak, gdy sześć małych stópek wkroczyło do świątyni zdrowia i choroby, w każdym ich geście i słowie dało się wyczuć aż nader wyraźnie ów jedyny w swoim rodzaju, letni optymizm, gdy słoneczne promienie wdzierały się do oczu, szpiku kości i dusz i podszeptywały, że martwić się nie ma i nigdy nie było czym.
- Zobaczysz, Kanna, medyk powie ci na czym stoisz i okaże się, że niepotrzebnie się bałaś - mówiła Kawka, chociaż idąc obok siostry musiała już z lekka przekrzywiać pysk w dół, by móc skrzyżować z nią spojrzenia. Ze zmartwieniem zerknęła na nią kątem oka. Z bliska wyglądała jeszcze bardziej niepomyślnie. Ale czy nie była zdrowa, nie jadła, nie biegała i nie kłóciła się z matką? Jadła, biegała i kłóciła się z matką, pomyślała Kawka. A jednak nadal czuła się odpowiedzialna za samopoczucie siostry, ba, z każdą chwilą coraz bardziej. Ponadto miała wrażenie, że ich brat, Kenai, równie mocno bierze to sobie do serca.
- Dzień dooobry - przywitali się wszyscy troje, wmaszerowując do słabo oświetlonego pomieszczenia. Ze wszystkich stron odpowiedziało im kilka mrukliwych powitań.
- Czego potrzebujecie? - zapytała niemal od razu główna medyk, Flora, wychodząc z kąta pracowników jaskini.
- Chcielibyśmy się przebadać - odrzekł rezolutnie Kenai, na co wadera nieco szerzej otworzyła oczy.
- Dorastamy i chcemy wiedzieć na przykład, czy nadajemy się na stanowiska, o których marzymy. Po prostu, procedura. - Większa z sióstr wsparła go przeuroczym uśmiechem i jakoś nie mogąc się powstrzymać, dodała - a dziadek Agrest mówi, że mamy bezpłatną służbę zdrowia.
- Dobrze słyszeliście. - Medyk na moment skrzyżowała ramiona, przyglądając się nowym pacjentom. - A na co chcielibyście się przebadać?
- Tak... ogólnie - odpowiedział szybko Kenai.
- Chodźcie. - Wilczyca, uzbrajając się w delikatny uśmiech, wskazała nam izbę przyjęć i zapytała - kto pierwszy?
- Mogę być ja - Kenai zgłosił się pewnie, jak gdyby badania lekarskie przechodził codziennie. Flora usiadła przed nim, ujęła najpierw jedną, potem drugą jego przednią łapę, obejrzała je uważnie, kazała mu wstać, oceniła kręgosłup. Przytknęła palce do jego klatki piersiowej i przymykając oczy, zmierzyła puls. Waderki przyglądały się im w napięciu, rosnącym wraz z upływającymi szybko sekundami. Potem przyszła kolej na drugie, a zaczęła zbliżać się i na trzecie dziecko.
- Wspaniale. - Flora optymistycznym głosem zwróciła się do Kenai'a i do mnie, gdy wykonała ostatnie czynności wynikające z procedur. - Oboje wyglądacie na silne i zdrowe wilki... Teraz ty, Kanno.
- Czy jak już ktoś skończył, można poczekać na zewnątrz? - rzuciłam nagle, nie konsultując swojego planu z Kenai'em. Nie było na to czasu!
- Tak, oczywiście - odparła zdumiona Flora. Cztery małe stópki przeszły więc do odgrodzonego roślinnymi ścianami przedsionka, lecz zamiast wyjść przed grotę i zaczerpnąć słonecznego światła, skręciły na salę chorych. Ku swojemu niezadowoleniu, nie zastałam tam nikogo, więc swoje następne kroki skierowałam w miejsce awaryjne; do sali izolacyjnej.
- Dzień dobry - przywitałam się uprzejmie - czy ktoś z Was, Towarzysze, chciałby mi pomóc? To zajmie pięć sekund. A może... - dodałam, zanim milczenie zdążyło niebezpiecznie się przedłużyć - chcielibyście wybrać, czy z dzisiejszego polowania wolicie dzika, czy młodego jelenia?
Flora kończyła ostatnie, proste badania i już delikatnie zaczęła ubierać w słowa swój werdykt.
- Jedna rzecz, którą pewnie zauważyłaś...
Wtem jednak z sali izolacyjnej dobiegło słabe wołanie. Medyk zastrzygła uszami, w jednej chwili rozpoznając głos jednego ze swoich pacjentów.
- Poczekajcie tu przez chwilkę - uspokoiła dwójkę pacjentów i ruszyła w kierunku sali chorób zakaźnych.
- Ja bardzo przepraszam - Gdy tylko wbiegła do środka, chwyciłam ją za łapę. - chodzi o Kannę. Nie wszystko jest tak, jak... no, powinno być, prawda?
Flora westchnęła cicho i usiadła, szykując się do rozmowy.
- Kanna najprawdopodobniej cierpi niestety na karłowatość przysadkową. Nie zrówna się już z wami wzrostem.
Sama, dwuczłonowa nazwa zaburzenia wywołała we mnie nieprzyjemne dreszcze. Szybko doszłam do wniosku, że jeśli Kanna nagle dowie się, że jej wielkie zmartwienie będzie jej towarzyszyć przez całe, całe życie, zawali się jak oblegana twierdza.
- Czy możemy prosić, to znaczy, ja mogę... - Przygryzłam wargę, a mój mózg pracował na pełnych obrotach. - żeby nie mówić Kannie o tym teraz?
- Co masz na myśli? - Flora zmarszczyła brwi.
- Ostatnio chyba ma kryzys. - Nie mając lepszego pomysłu, postanowiłam powiedzieć wprost. - Boimy się o nią.
- Rozumiem.
Agrest spojrzał na mnie z niechęcią.
- Więc mówisz, że obiecałaś im wybór, jeleń czy dzik? Nie obchodzi mnie, jakie swoje niecne sprawy załatwiasz, Kaweczko, ale proszę cię, następnym razem chociaż zapytaj! A lubisz chociaż trochę stryjka Agresta?
- Ilu ich tam było? - wtrącił szary ptak. - Tych chorych?
- Trzech.
- A wypadkowych?
- Ani jednego. Dlatego poszłam do tych od chorób zakaźnych.
- No to co za problem? Wytłumaczymy to niską frekwencją chorych i wysokimi potrzebami żywieniowymi chorych zaraźliwie - wzruszył ramionami. - Jako taki... jednorazowy gest alfy.
- No właśnie! - Przeniosłam wzrok na stryja.
- A idźcie wszyscy... - Machnął łapą i odwrócił się na pięcie, dając do zrozumienia, że pomysł przypadł do gustu jego zmysłowi praktycznemu, ale nieszczególnie spodobał się jego dumie jedynego prawdziwego przywódcy.
Jakiś wewnętrzny głos podszepnął mi, by obrazić się na stryjka, za jego arogancki ton i zakończenie rozmowy (a, wierzcie lub nie, ukłuło ono prosto w moje niewinne serduszko wyjątkowo mocno, gdyż wcale nie chciałam kończyć rozmowy z moim guru i znowu zostać odprowadzona do jaskini rodziców). Ponieważ jednak basior zdążył zniknąć już w swojej jaskini, jedynym celem osiągalnym dla mojego rozdrażnienia stał się jego nieszczęsny asystent. A że droga powrotna do domu była długa, w mojej głowie z nudów zaczęły kształtować się coraz to nowe pomysły. Coś kazało mi uśmiechnąć się złośliwie. Coś podpowiedziało, bym zapragnęła być chociaż trochę niemiła.
- Jak bardzo brakowało wilków, gdy Agrest wybierał sobie asystenta?
- Od lat nie ma tu kłopotów z niedoborami w populacji - odrzekł lekkim tonem i niemal od razu zapytał - a ty co chciałabyś robić?
Pytanie nieco zbiło mnie z tropu.
- Agrest jest posłem?
- Tak, jest posłem.
- Zatem ja też bym chciała.
- Widzisz, przed kilkoma dniami zyskaliśmy nowego wilka, który dostał to stanowisko. - Chrząknął, uśmiechając się lekko. - Ale jeśli zamierzasz iść tą drogą, wygląda na to, że będziemy pracować razem.
- No cóż, przyjmę towarzystwo po fachu z dobrodziejstwem inwentarza - mruknęłam do połowy opuszczając powieki. - Jeśli stanowisko posła jest zajęte, może jest tu jakieś podobne?
- Całkiem poważnie myślisz o polityce? - odpowiedział kolejnym pytaniem i spojrzał na mnie kątem oka. Uroczyście pokiwałam głową, przez cały czas wpatrując się w niego z oczekiwaniem. - No jest, jest jedno. Podobnie jak poseł, pół na pół z wojskiem. Ale to trochę inna robota.
- Nie widzę się nigdzie indziej.
- Towarzysz Kawka, ku chwale ojczyzny, z powołania... szpieg.
Moje ślepia dla odmiany otworzyły się szerzej.
- Gdzie podpisać?
- Nadłożymy drogi i wybierzemy się do jaskini wojskowej, tam wszystko ci pokażę.
Zeszliśmy z ubitej ścieżki i zagłębiliśmy się w lesie. Gdy wyszliśmy na polanę przed jaskinią wojskową, na jednej z nasłonecznionych kępek trawy mignęło mi kilka jasnych kwiatów. Przystanęłam na chwilę, przyglądając się drobnym, trójkątnym płatkom. Srebrne chabry.
Z namysłem urwałam jeden z nich i zatknęłam sobie za uchem. Tymczasem przed moimi łapami położona została kartka z listą i zaostrzona, przypalona gałązka.
- Witam w służbach wywiadowczych.
Czy umiesz odnaleźć niebo w polnym kwiecie
Trzymać je w dłoni?
< Kenai? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz