Skrzydlata piękność
Szczeniaki wyglądały na szczerze
urzeczone moją postacią. Radość i duma opanowały moje ciało, gdy mała Kanna nie
odrywała ode mnie swojego zauroczonego wzroku, aż do samego końca. Kenai był
trochę inny. Cały czas czujny i opiekuńczy względem siostry, ale nadal
podziwiający z daleka. Widziałam w tej dwójcę ogromny potencjał i wiedziałam,
że potrzebowali tylko dobrego przewodnika. Potrzebowali mnie. Wiedziałam już,
że będę wracać do tego miejsca częściej i choć nie lubiłam się przywiązywać,
dla tej dwójki zrobię mały wyjątek. Tylko ten jeden raz.
Lata samotności i podróżowania na
własną rękę dawały mi się we znaki i choć nie potrzebowałam nikogo oprócz
siebie, czułam, że powoli nadchodził czas na zażyłość z innymi zwierzętami. Nie
miałam zamiaru zostawać gdzieś na całe życie, na pewno nie, ale potrzebowałam
miejsca lub kogoś kogo mogłabym wspominać i pamiętać w trakcie swoich podróży.
Moja rodzina już dawno zniknęła z mojego serca, mam nawet wrażenie że nigdy do
niego nie dotarła.
Obserwowałam młode rodzeństwo
przez kolejnych kilka godzin, widząc dokładnie ich zmagania z powrotem do domu.
Szczeniaki zgubiły się i choć miały dobre chęci zmęczenie szybko ogarnęło ich
ciało, które nadal młode i jeszcze nie uszlachetnione, nie chciało
współpracować w dalszej drodze. Gdy młode zasnęły wśród krzewów, przez jakiś
czas odpędzę załam to większe zwierzęta, które mogłyby przeszkodzić im we śnie
lub nawet chcieć zrobić krzywdę. Dopiero gdy byłam pewna, że młode są w pełni
bezpieczne, oddaliłam się zostawiając ten mały kuszący mnie świat, na następny
raz. Gdy unosiłam się ponad drzewa, kątem oka zobaczyłam dość znajomą mi
posturę w jednym z wybawicieli młodych. Nie… nie czas na to. Czas w drogę.
Kenai roztropny
- Musimy iść dalej, jak będzie
ciemno to nigdy nie odnajdziemy drogi do domu. – powiedziałem do siostry,
której łapy już ledwo odpychały się od ziemi.
- Nie mam już siły Kenai… tak
jest ciepło dzisiaj, chce iść spać. – jej głos załamywał się z każdym kolejnym
słowem. Udało nam się napoić ze strumienia na polanie, ale było to już jakiś
czas temu, a droga do domu zdawała się wydłużać i wydłużać. Kenai nie chciał
przyznać się do porażki i nawet sam nie potrafił sobie uświadomić, że się
zgubili.
- Gdzie? Tutaj!? Nie ma mowy, nie
wiemy co może na nas czyhać za drzewami lub krzakami. – odwróciłem się w jej
stronę i ujrzałem obraz nędzy i rozpaczy. Jej łapy ledwo odrywały się od ziemi,
cały czas lekko zgięte jakby nie były w stanie utrzymać jej ciężaru. Na pysku
malowało się zmęczenie, a z oczy powoli płynęły świeże łzy. Ukłucie wstydu
przeszło przez moje ciało sprawiając, że musiałem jednak zmienić tak ważną dla
mnie zasadę.
- Wiesz co… zostaniemy tutaj,
tutaj będzie dobrze. – powiedziałem widząc, że byliśmy w miarę schowani
pomiędzy krzewami. Jeżeli dopisze nam szczęście, nic nam nie zagrozi dopóki nie
odzyskamy sił, albo ktoś nas nie znajdzie.
Kanna z cieniem wdzięczności w
oczach, od razu walnęła swoim drobnym ciałkiem o ziemie. Nawet się nie musiała
zbytnio układać do snu. Jej oczy automatycznie się zamknęły i tylko głośny
zmęczony oddech utwierdzał mnie, że siostra jeszcze żyje. Powoli położyłem się
obok niej, nie kładąc jednak głowy do snu. Jedno z nas musiało być na straży,
biorąc pod uwagę, że słońce właśnie znikało nisko między drzewami. Zaraz
nadejdzie nasza pierwsza noc, którą spędzimy poza rodzinną jaskinią. Dreszcz przeszedł
po moim ciele, ale nie pozwoliłem by strach zmniejszył moją czujność. Nie
mogłem pozwolić by Kannie coś się stało.
Kanna delikatna... a może nie?
- Jak mogliście być tak
lekkomyślni!? – ostry głos wyrwał mnie z ostrego snu.
- Mamo, obudzisz Kanne. –
powiedział ktoś obok mnie.
- Wiecie jak wiele
niebezpieczeństw na was czekało!? Kawka przynajmniej była z dorosłymi, a wy!? Prawie
przekroczyliście granice! A WSJ nie jest miłą watahą! Cud, że znaleźliśmy was
na czas.
Otworzyłam lekko oczy, żeby zobaczył
wściekłą mamę, złego tatę i ukorzonego Kenaia.
- Przecież i tak nie obchodzi Cię
co się z nami stanie… - wymsknęło mi się sennie, na co wszyscy, jak na
zawołanie, spojrzeli na mnie.
- Co ty mówisz dziecko? – matka patrzyła
na mnie jakby zobaczyła mnie pierwszy raz w życiu. Z resztą… właśnie tak mogło
być.
- Każdy widzi, że ja i Kenai,
czasem także Cyklamen są tymi gorszymi dziećmi dla Ciebie. – Obaj wymienieni
przeze mnie bracia zmarszczyli brwi patrząc na mnie. Czułam się obserwowana z
każdej strony, jak ktoś obcy, nikomu nieznany. – A co może nie mówię prawdy!? – wstałam powoli
nadal czując zmęczenie nadwyrężonych mięśni. Moje ciało drżało, choć nie
wiedziałam czy bardziej z bólu czy zdenerwowania całą sytuacją. – Nawet mam
wrażenie, że matka byłaby szczęśliwsza gdybyśmy się nie znaleźli… w końcu
najważniejsza jest Kawka.
Przeszłam kilka kroków do przodu
i usiadłam tuż przed matką jakbym chciała rzucić jej wyzwanie. Nie chciałam. Sama
nie wiedziałam co we mnie wstąpiło, może to fakt, że dopiero co się przebudziłam,
a może ogarniające całe moje ciało zmęczenie i ból. Miałam dość.
- Kanna… - podeszła do mnie
Kawka, jako jedyna mając w sobie siłę by to zrobić. Siostra przytuliła mnie
lekko. Prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy, że byłą faworyzowana i nie
winię jej za to. Matka odwróciłam ode mnie wzrok i odeszła w głąb jaskini kończąc
swój wywód i mój najwyraźniej także. Tylko tata do mnie podszedł i pozwolił mi
i Kawce ułożyć się w jego łapach, czując, że potrzebuje dzisiaj jego wsparcia. Reszta
rodzeństwa ułożyła się w różnych miejscach i tylko Kenai nadal siedział po
środku jaskini patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Chyba go
zaskoczyłam… Z resztą to nie dziwne, zaskoczyłam samą siebie. Coś czułam, że to
był pierwszy i ostatni raz. Zasnęłam z gonitwą myśli w głowie i scenariuszami jakie
zastana mnie następnego dnia.
<Kawka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz