poniedziałek, 31 października 2022

Podsumowanie października!

Wolne Wilki!
Jak zawsze o tej porze miesiąca i doby, nadszedł czas na podsumowanie.
A oto podsumowanie:

Na pierwszym miejscu miesiąca znalazł się Delta, który napisał 2 opowiadania,
A na miejscu drugim ex aequo KawkaNoai'de oraz Kezuko z 1 opowiadaniem.

Pozostałymi postaciami, które mogliśmy... zobaczyć w opowiadaniach, byli członkowie tego plugawego rodu, MezulariaMiodełkaKoyaanisqatsi i Szkliwo.

                                                        Wasz Oddany Przywódca,
                                                          Admirał

Od Kezuko

Biegłem na oślep. Coś wielkiego i czarnego mnie goniło. Nie wiedziałem co to, jednak wiedziałem, że to chce mnie złapać i zabić. Wpadłem w kozi róg. Już stwór miał się na mnie rzucić, nagle usłyszałem jakiś głos.
"Haloooo! Czas wstawać! Jest już rano! Ja wiem, że masz słodkie sny, jednak już trzeba wstać!"
Zamruczał Koszmar milusim głosem. Wiedział, że mam zły sen, a się jeszcze nabijał. Gdy się nie obudziłem, wrzasnął: 
"WSTAWAJ LENIU!"
Otworzyłem oczy. 
Jesteś nie do wytrzymania - 
Mruknąłem otwierając oczy. Słońce wschodziło na nieboskłon. Po raz kolejny zaczynało swoją wędrówkę po niebie. Usiadłem i przeciągnąłem się.
Jest wcześnie, mogłeś dać mi jeszcze pospać - 
Powiedziałem wstając. Mój żołądek głośno i wyraźnie dał do zrozumienia, że trzeba coś zjeść.
"No ale jest jasno, czas wstawać"
Powiedział oburzony i zamilkł. Chwila spokoju. Przyłożyłem nos do ziemi i zacząłem węszyć. Jaszczurka. Szedłem za jej zapachem i po chwili dostrzegłem piękna, zieloną jaszczurkę, wygrzewającą się w pierwszych promieniach słońca. Zaczaiłem się i skoczyłem na nią. Przygniotłem ją łapą, tym samym łamiąc kark. Wziąłem ją w zęby i usiadłem pod drzewem. Wziąłem się za jedzenie śniadania. Im słońce było wyżej, tym więcej życia pojawiało się w lesie. 
Koszmar, myślisz, że spotkamy dzisiaj jakiegoś wilka? -
Zapytałem mojego towarzysza, jednak ten nie powiedział. Dalej był obrażony. Westchnąłem i koontynuowałem konsumowanie posiłku. 

      <Ktoś?>

Nowy członek!

Kezuko - uczeń

piątek, 21 października 2022

Od Delty - "Wojna Smakuje Krwią - Na dobre, jednak bardziej na złe" cz.10

Delta odetchnął ciężko. Jego łapa powoli przetarła krew z czoła. Ubrudził się przy zmienianiu bandaży jednego z nieszczęśników, mającego zaszczyt upadku w wysokości prosto w taflę wody. Otóż dwóch idiotów, o imieniu Laspis i Krasper z WWN, no bo skąd!, raczyli wybrać się na głupią wyprawę. Nad jakieś jezioro ze skalami. I skakać z tych skał. Cali morzy, chodzący po mokrym i śliskim gruncie. Prosili się wręcz o wypadek. I jakżeby inaczej, wylądowali w jaskini medycznej pod okiem czujnego medyka. Jednak sytuacja nie była taka prosta jak szycie i warczenie. Otóż nie. Krasper przekręcił sobie kark i właściwie tylko cudem jeszcze żył. Laspis natomiast musiał stracić jedną łapę.
—Chwała Hukowi. — odetchnął medyk rzucając szmatą przemokłą od wody, w kąt. — Dzięki ci. Ocaliłaś im życie, wiesz? — medyk uśmiechnął się. Szło mu to coraz to lepiej.
—Zdaje mi się, że to żaden problem. — odpowiedziała na jego grymas. Jej pióra zatrzepały przy spontanicznym poruszeniu skrzydłami. Ogon zawinął się  w spokojnym ruchu i rozwinął różnie powolnie. Jej oczka wbiły się w ciało tego marnego wilka, który coraz to mocniej przybierał na kolorze. Jakby rozkwitał na zimę. Niczym rzadki i wyjątkowy kwiat, który kwitnie tylko w chłodzie. Miodełka zarzuciła dziobem. — no dobra. Na mnie czas. —
—Szerokiej drogi. — kiwnął jej głową.
—A teraz mogę ci pomóc? — Puchacz szepnął przy jego nodze mało nie przyprawiając go o zawał. W końcu medyk zaglądał za majestatem pewnego stworzenia. Odetchnął jednak widząc tylko szczenię. Rosnące szczenię. Kto by pomyślał, że jeszcze niedawno wsadzał je łapą na stół, a teraz ich głowy sięgały ponad niego.
—Nie jestem pewny. — zerknąl na przesłonięte kocami miejsce. Wilki bowiem nie zapowiadały się na łatwe operacje. — Może nie dzisiaj. Ale Flora na pewno nie pogardzi pomocą przy ziołach. — wskazał na siedząca przy jednej z półek samicę. Puchata melancholijnie przebierała w fiolkach. Jej oko mało nie zamykało się z jakiegoś powodu.
—Ale ja chciałem z tobą, tato. — Delta odetchnął.
—Jesteś młody. Może dojrzalszy niż twój wiek może wskazywać, ale widzenie śmierci w tak młodym wieku nigdy nie jest dobre. — poczochrał jego fryzurę, na co ten tylko prychnął rzucając na niego okiem. — Leć do Flory. — odetchnął.

Skończył z nimi. Nareszcie. Padnięty. Od rana nic tylko siedział z igłą i nitką nad tymi dwoma baranami. Jednego niestety i tak trzeba będzie zakopać.
—Domino. — zagadnął samicę. Ta postawiła uszy zwracając pysk w jego stronę.
—Słucham. —
—Znajdziesz proszę Mino. —
—Oczywiście. Już pędzę! — i zniknęła. Dlaczego poprosił ją? A otóż miała skrzydła, a tego młodego ducha ciężko było z ziemi dostrzec. A teraz, kiedy drzewa w końcu spuściły z siebie liście i odetchnęły od tego ciężaru, niebo było znacznie bardziej swobodnym miejscem do odbycia poszukiwań, niż latanie łapami po mokrych kolorach usłanych w wykwintny dywan.
—Co się stało? — Tia pojawiła się u jego boku. Jak zwykle ubrana w całe mnóstwo bandaży.
—Hym? A… Jeden nie przeżył. Nic wielkiego. — machnął łapą jakby to była najmniej ważna rzecz pod słońcem.  Tia jednak skrzywiła się. No cóż. Delcie zależało na każdym życiu, jednak nie należał do osób czyniących cuda i zamieniających wodę w wino. A szkoda. Może wtedy byłby bardziej przydatny, skoro Flora wraca do zdrowia. Pokręcił intensywnie słowa odrzucając te depresyjne myśli w głąb siebie, aby tam leżały, zatęchłe i osnuwały pleśnią jego duszę. — To nie ważne. Nie ważne. — mruknął do siebie i wyminął młodą samiczkę aby udać się w kierunku tylko sobie znanym.

 

Następny dzień słodko przywitał wszystkich srogim deszczem i chłodem poranka. O rosie nie dało się już wspomnieć, gdyż spadła i wsiąkła w ziemię wraz ze spadającymi z nieba kroplami. Delta odetchnął zwijając się w kulkę obok Flory, plecy do pleców. Jednak należało wstać, obejść wilki, znowu i znowu. Ta słodka, niewinna i naiwna norma dnia codziennego. Powtarzające się w koło czynności i rytmika dnia koiły zranione i zszargane nerwy, nawet jeśli serce wiedziało, jak niewiele taki spokój znaczył, kiedy było się pod zaborami. Nadal krajało się w obawie o swoje dalsze bicie, pomimo, że tylko pompowało krewa po ciele. Jakby wstąpiło w nie osobne życie i dusza, przemawiająca na zmartwienia głęboko zakopane w nieświadomości.
Delta powoli podniósł się z posłania. Jego łapy powlekając po kamieniu przeszły powoli do swoich zadań. Parę maści, zmiany bandaży, sprawdzenie czy nieszczęśnicy po operacji nadal żyją, maść, leki, leki, jeszcze jedna maść, bandaże, wyślij po Lato po suche zioła, wyślij po Mino, bo padł jakiś towarzysz dawno martwego już wilka. Potem obiad, ale na szybko, w biegu. Szybko zaopatrzenie Flory w jakieś proste zdania do zrobienia, Tia, maść, bandaż. Puchacz i Frezja pod łapami, plącząc się nieustannie, im też trzeba znaleźć zadanie aby nie zabiły go wbiegając mu pod nogi. Noś to, pójdź tam. I jaskinia wrzała sobie powoli jak niegdyś, jakby zatrzymała się w przeszłości wpół kroku, a cała ta wojna była tylko złym snem.
—Zamknij oczy, nie myśl o tym. — pacnął łapą Romeo po głowie. Ten zaciągnął nosem i łypnął na medyka spode łba.
—Ok. Ok. —
—I może trochę miej… seksu na przyszłość. — musiał się rozejrzeć za trójką urwisów, żeby potem tylko te pytania nie trafiły do niego.  Wstał. Zakrzątał się.
—Delta. — Tia pojawiła się obok niego. — Mam sprawę. — zaczęła niepewnie. Trochę się rozkręcała czasami z pewnością siebie, która niczym wybuchy, pojawiała się i znikała.
—Słucham cię uważnie. Podnieś trochę do góry Sówko. — Puchacz wykonał polecenie z zadowoleniem.
—Trafił do nas Muszel. Nieszczęśnik, nie do końca wiem co może mu być. — podrapała się po tyle głowy.
—Już na niego spojrzę. Pusiek, pomożesz Florze chwilę. Ja zaraz do ciebie wrócę i kontynuujemy. —
—Tak jest, tato! — i pobiegł.
—Huku, jak one szybko rosną. —pokręcił głowa i odłożył miseczkę na półkę. Wstał powoli. Jego kro skierował się do legowiska wypełnionego szarawym futrem, które zalatywało już nieco starością.
—Muszelu, Muszelu, co cię boli, przyjacielu? — zapytał pomagając starszemu usiąść.
—dolne partie brzucha, niestety. — Delta odetchnął. Wiele mu to nie mówiło. Badania tego wilka zajęły dłuższą chwilę.
—i jak? — Tia usiadła obok Delty zaglądając na doświadczonego.
— Nic. Nie wiem. Nic tu nie ma. Ale to mogą być nerki. — Delta odetchnął — to mogą też być jelita, niestrawność. —
—Niestrawność wykreśliłam. Muszel nie jadł nic co mogłoby mu zaszkodzić. —
—Rozumiem na bazie wywiadu? — pokiwała głową. — To może nic nie znaczyć. Nasze ciała lubią od czasu do czasu wymyślić sobie, że nagle mają alergię na wilcze furto i najchętniej to by sobie z niego wyszły. — przewrócił oczyma medyk. — Ale chciałabym żebyś pobrała próbkę moczu i kału. Ja polecę jeszcze do Simone, bo przyszła niedawno. Tylko wezmę Frezję do tego. — mruknął widząc jak młoda buja się na łapach widocznie szukając sobie jakiegoś zajęcia.

—Co cię sprowadza? — Frezja schowana za  Deltą spytała się Simone. Ta uniosła głowę na nich i uśmiechnęła się szeroko.
—Źle się czuję od rana. — pokiwała głową. — Mam koszmarne mdłości, koszmarny ból głowy i jeszcze koszmarniejszą jakość snu. —
—Yhymm. Więc. — Delta łypnął na nią okiem. — byłaś w jakimś związku ostatnio? —
—Oh. Tak. Znaczy… To skomplikowane, bo … niedawno spotkałam się z Laponią, ale przed tym z Romeo i Muszelem i … —
—Wstrzymaj konie. Nie chodziło mi o to. Chodziło mi o… dogłębniejsze poznanie ciała. — samiec delikatnie zainsynuował, że nałożył na pytania delikatną cenzurę, gestykulując okiem na szczenię alfy.
—Oh.. Tak. Z Romeo i Muszelem. Z Laponią to wyszło po moich eksperymentach, ale… nie sadzisz że to ciąża, prawda? —
—Ciąża jak nic. Widać już gołym okiem. —  wskazał na jej dolne partie — Nabrzmiała macica, mdłości, twarde sutki. Gratulacje. — jednak Simone nie zdawała się być z tego zadowolona.
—Ale przecież przeżyłam lilię i … rumianek i…—
—To mit Simone. To mit. — pokręcił głową medyk. — I teraz trochę za późno na aborcję, więc albo je urodzisz i wychowasz albo oddasz komuś kto je wychowa za ciebie. —
—R…rozumiem —

Delta mało nie upuścił miseczki kiedy Laponia wpadła do jaskini przebiegając tuż obok. Przez chwilę zdawało mu się jakby miała go zdeptać w tym swoim pędzie.
—Laponio! — tylko na chwile odwrócił wzrok. Tia krzyknęła. Sroga i silna samica pochwyciła z warczeniem Muszela za ramiona. Jej kły zatopiły się w jego uchu.
—Cholera. — Delta przewrócił oczyma. Jakby miał mało pracy. — Puść go Laponia! — sam wystartował w ich kierunku. Jednak samica nie była do tego zbyt chętna. A więc bez lepszego pomysłu Delta uszczypnął ją w tyłek. Jej szok sprawił, że delikatnie rozluźniła szczęki. W ten właśnie sposób Muszel wyszarpnął się, jednak nie bez urazów. Stróżka krwi ściekła wzdłuż jego pyska w dół szyi. Stracił kawałek ucha. Laponia wściekła prychnęła tylko w kierunku medyka.
—Co ci odwaliło kobieto? — Muszel sapnął mało nie przewracając się przy nagłym wstaniu na łapy.
—Jak to o co?! Może o te dzieci, które zrobiłeś Simone wbrew jej woli? —
—Wbrew jej woli?! O czym ty pierdolisz? —
—Oh. Nie wiedziałeś huh? — warknęła zbliżając się znowu na krok. Delta pomimo że mniejszy od nich o dwie głowy stanął jak ściana pomiędzy tą dwójką.
—Zamknąć mordy! — zawył. Co ta wojna zrobiła z tym łagodnym wilkiem, który niegdyś tylko nieśmiało i nerwowo prosiłby o spokój. — Siadać oboje na dupy. Po pierwsze! Wszystkie personalne problemy wyższa się za próg tej jaskini. Po drugie, Laponia, atakować wyższego szeregowca i to w obecności Medyka, nie wstyd ci? Po trzecie, zarzuty o gwałcie składać może jedynie osoba pokrzywdzona i to nie u Medyka, bo przepraszam cię bardzo, ale ja nie policja. Z takimi sprawami do śledczych albo alf… sekretarza. — warknął. Samica wycofała się o krok. Simone za to tylko osłupiała przyglądając się tej całej sytuacji w szoku.
—A teraz wybaczcie. Tia opatrz Muszela, wyślij kogoś po strażników, bo w tej jaskini nikt poza mną i chorobą nie torturuje i atakuje innych. Ja mam pracę do wykonania. — westchnął ciężko. Co to za czasy w których w jaskini medycznej jest taki raban.

 

CDN. 

sobota, 15 października 2022

Od Kawki - „Rdzeń. Za grobem”, cz. 3.16

Zbiegi okoliczności, a może zaplanowane przez los sploty wydarzeń, powodują czasem nieodwracalne załamania w historii. Niekiedy zmienia się wszystko, a niekiedy życie tylko jednej istoty obraca się o sto osiemdziesiąt stopni. A bywa i tak, że jedno, kruche życie, zamienia się w omen dla wielu innych.
Admirał ostatnio coraz częściej wychodził do swego ludu. Zamiast w domu, spędzał wolny czas w sercu swojej stepowej siedziby. Porankami życzył matce i mi miłego dnia, a potem wychodził z jamy, samotnie siadywał na usypanym specjalnie do tego celu podwyższeniu, w cieniu karłowatych iglaków, i obserwował swoje małe królestwo z perspektywy godnej przywódcy. Widział maszerujących bez celu żołnierzy, włóczące się tam i z powrotem grupki podwładnych oraz krzątające się wraz z nimi wilczyce; ich małżonki, matki i siostry, które przed kilkoma dniami zaczęły pojawiać się na stepach, ściągnięte tam z WSJ w ramach rozpoczęcia operacji zasiedlania nowych terenów przez cywili.
Byli też inni. Tacy, jak Szklanka, Saroe, jego matka, Kaj, czy sam stary Mszczuj; ci, którzy, bardziej lub mniej z własnej woli, opuścili szeregi „starej WSC” i dostali się pod jego skrzydła. Na takich czekał jak głodne szczenię na matkę powracającą z polowania. Najcenniejszymi byli rzecz jasna tacy, których nakłoniono głoszeniem haseł czczących ideę, ale równie przychylnym okiem gotów był spojrzeć na tych, których powody były do cna prozaiczne. Tych, którzy przez jakiś spór z władzą WSC nie mogli lub nie chcieli dłużej zagrzać tam miejsca. Sprzeniewierzenie, oszustwa, burdy, dezercja, choćby i morderstwo.
Przyglądał się jak praca w ośrodku jego nowego królestwa wre, przynosząc widoczne efekty. Wszystkie jamy zostały już uporządkowane ze śladów dawnego nieużytkowania, połamane gałęzie i wszelkie inne rupiecie uprzątnięte. Nawet zeschłymi krzewami, mniej lub bardziej pomyślnie, zajęły się już wyznaczone do tego zespoły. Oto siedział wilk dumny, na właściwym miejscu, myśląc jedynie o tym, że u stóp, niepowstrzymanie buduje mu się nowy świat; jego świat. To znaczy, rzecz jasna, jego i Ciri.
- Admirał! - krzyknął z siłą i przekonaniem jeden ze strażników, którzy właśnie wróciły z obchodu terenów. Siła ta, choć niepozorna, dawała do zrozumienia, że basior planuje zwrócić się do swojego przywódcy nieco inaczej i być może z inną sprawą, niż zazwyczaj miało to miejsce. Bordowy wilk obdarzył poddanych uwagą i naraz jego ślepia spoczęły na stojącym u ich boku przybyszu, który, ze wzrokiem utkwionym w ziemi, mocniej otulił się płaszczem. Pazury jednej z łap Admirała sztywno zastukały w zeskorupiały piach.
- A to kto? - zwrócił się sam do siebie, a na jego pysku wykwitł zagadkowy uśmiech. Nie mówił do nikogo ani nie oczekiwał niczyich słów, te ostatnie nadeszły jednak bez zaproszenia, ze strony strażnika.
- Patrz, panie. Nie żebym robił wymówki, ale chyba powinieneś coś nam wytłumaczyć.
- Co konkretnie?
- Jeśli niedopowiedzenie to niewystarczająca prośba, powiem wprost. Okłamałeś nas, utrzymując, że ten osobnik nie żyje.
- Naprawdę uważacie, że spotkaliście pod naszą siedzibą kogoś, czyja krew wsiąkła w ziemię przed wiele ponad rokiem i kto został własnoręcznie pogrzebany przez mojego przybocznego, Klaba? - Wzrok Admirała był niemal wyzywający. Basior wyszukał wśród stojących wokół wilków jednego, szczególnego, i do niego zwrócił się w kolejnych słowach. - Jeśli to byłaby prawda, Klab... być może mam w tobie nie sprzymierzeńca, a niedźwiedziego pomocnika?
Pośród tłumu dały się słyszeć niewyraźne pomruki. „Zabiłeś go, czy nie?”, głosił kiełkujący sprzeciw.
Najwyraźniej Admirał przygotował się na powitanie gościa, a może oskarżenie o zdradę swojego najwierniejszego pomocnika, wprost i bez mrugnięcia okiem, było znakiem nie przygotowania, lecz wręcz przeciwnie, rozpaczliwym strzałem, pozwalającym zyskać trochę czasu ogłuszywszy przeciwników, którymi stało się całe zgromadzenie?
- Jak możesz tak mówić? - Basior, o którym mówiono, wystąpił o krok naprzód. - Przecież wszystko to... Wszystko było ustalone...
- Porozmawiamy o tym później. Na razie zabierzcie go. Mamy tu już jednego gościa, którym należy się zająć.
- Nie zgadzam się! - ryknął Klab, zanim koledzy zdążyli otoczyć go ciasnym pierścionkiem. - Nie zgadzam się, nie zgadzam, nie macie prawa! Nie macie racji! Wykonywałem tylko jego polecenia! To on kazał mi zająć się ciałem, wykopać dół... - krzyczał jak najęty, z histerycznych słów powoli klecąc spójną historię. Gdyby ktoś popatrzył z boku na owo przedstawienie, mógłby może przez chwilę zadumać się nad jego znaczeniem. Do niczego by jednak nie doszedł, bowiem czas został zwyciężony przez walecznego przywódcę.
- Powiedziałem wyraźnie, zabrać tego błazna sprzed moich oczu! Niech dojdzie do siebie w zamknięciu.
Patrzył na nich z góry. Głaskał wzrokiem zbite w stadka wilki i strzelał nim w oskarżonego. Oczy jego wygłaszały, „Takich jak ty, mogę mieć dziesiątki. A ty tak wyrozumiałego władcę masz jednego”. Nie od razu wykonano jego polecenia. Kilka basiorów, które mianował swoją strażą przyboczną, w niepewności złączyło spojrzenia.
- Wysłuchajmy go - mruknął ktoś z boku.
- Szef chce pozbyć się przeciwników.
- A kto nam zaświadczy, że Admirał jest niewinny? - krzyknął ktoś inny. - Kto nam zaświadczy?!
- Ja. - Szkliwo drgnął na dźwięk własnego głosu, wystarczająco donośnego, żeby zostać usłyszanym. Przedmówca, jeden ze strażników, przeniósł na niego spojrzenie.
Niejedno jeszcze słowo, niejeden jeszcze wilk chciałby dodać. Ilu ich tam stało, tyle było opinii; z bliska słyszałam niejedną, od której włos jeżył się na grzbiecie. Mimo to, wreszcie na powierzchnię wypłynęły szepty poparcia nowego scenariusza, który niepostrzeżenie im narzucono, tak jak płachtę narzuca się na papuzią klatkę, by skłonić ją do snu. Zbyt silny był przywódca, aby oskarżenie, choćby i poparte dowodem, mogło w ciągu godziny doszczętnie zburzyć warownię, którą przez ostatnie miesiące zbudował sobie w głowach poddanych.
- Może i racja. Zapomnieliśmy jego posłuchać.
- Zabierzcie Klaba, jak powiedział szef! To niezłe ziółko! A bo to raz przyłapaliśmy go na kłamstwie? - zawołał ktoś z zebranych.
Tak więc wśliznął się Szkliwo w ich grę, jak żmija w nadrzeczne szuwary. Zbadał grunt i bezszelestnie zaszył się w błocie po sam grzbiet. Nie było w tej decyzji wahania ni przemyśleń, wątpliwości, czy postąpi właściwie. Wtedy, stojąc wśród wilków Admirała, wyglądał na przekonanego, że to po prostu konieczne. Nie rozmyślał nad treścią, która przyniosłaby więcej korzyści lub zjednałaby więcej zwolenników. Życie postawiło go pod ścianą, przed o wiele silniejszymi przeciwnikami. Najzwyczajniej w świecie nabrał więc powietrza w płuca i zaczął mówić.
Czy to tak czuł się Mundus, gdy ubiegłej zimy przemawiał do członków WSC?
- Klab natomiast nie kłamie. Admirał nie zabił tamtego jegomościa.
Wśród tłumu zawrzało, nieśmiało lecz nieubłaganie. Najwyraźniej wilki, nadal nieoswojone z możliwością chociażby istnienia takiej wersji, przeczącej po trosze każdej, z którą zostały już zapoznane, każdej, którą mogły i chciały sobie wyobrazić, nie wiedziały jak podejść do usłyszanego oświadczenia. Z każdą chwilą wyraźniej rozwarstwiały się dwa obozy: ci, którzy wciąż byli oddani mojemu ojcu a swemu wodzowi całym sercem oraz ci, którzy swoje wątpliwości zdążyli już wytłumaczyć, pogrążając go w myślach.
Czułam, jak moje serce zaczyna przyspieszać.
- Więc Admirał był z nami, czy z władzą?
- Inaczej z nimi trzeba porozmawiać!
- Wiedziałem, winny!
- Niczego nie można być pewnym! - Wilki przekrzykiwały się, ufnie przedstawiając całemu światu swoje poglądy i pomysły.
- Nie! Chcę jedynie powiedzieć, że zaszło nieporozumienie - oznajmił ptak, prawdę oczywistą grzecznie przedstawiając poddanym Admirała, a jemu samemu patrząc w oczy, by w ostatniej chwili upewnić się, że nie ma on żadnego planu, który pokrzyżowałaby przemowa. Wilk siedział jak zaklęty, chłonąc mówcę wzrokiem. - Żywa ofiara została ściągnięta z pola przez wcześniej wspomnianego basiora, Klaba. Admirał nie zabił Mundusa. Ja to zrobiłem.


✃✁✃✁
- Podejmuję się współpracy, pomożemy sobie nawzajem. Mam tylko jedną prośbę, co do tego nieszczęśnika, który ma zginąć. Myślę, że to rozwiąże nasz wspólny kłopot.
- Doskonale, ptaszyno. No, co tam chcesz? Dla swoich wszystko.
- Nie zabijaj go. Przyprowadź go tutaj.
- Hm. Dlaczego?
- A co ci szkodzi? I tak przygotowywałeś się na upozorowanie zabójstwa.
✃✁✃✁


- Co to ma znaczyć? - niepewny głos rozległ się gdzieś w tłumie, a za nim podążyło kilka zgodnych pomruków.
- Dość wam chyba wiedzieć, że tylko to łączy mnie z zabitym asystentem alfy. - Szkliwo jednym z pazurów zahaczył o brzeg swojego płaszcza i podciągnął go nieco dalej pod szyję.
Zakłopotanie. To proste, choć przydługie słowo obejmuje ogół odczuć, jakie towarzyszą wilkowi zdumionemu i w głębi duszy niekoniecznie zgadzającemu się na zaistniałą sytuację. Potrzebuje on wtedy chwili wyrozumiałości, by w pełni dojść do siebie i móc stawić czoła nowym wyzwaniom. Wyrozumiałości takiej nie otrzymali poddani od swego włodarza. Zanim znaleźli w głowie zgodne pytania, pytali po prostu „Jak to?”, i „Kto to w ogóle jest?”, a to ostatnie bordowy wilk podchwycił całkiem sprawnie.
- Przez to całe zamieszanie nie zapytałem, co cię sprowadza w nasze progi - odezwał się, podniesionym głosem przebijając się przez jednolitą ścianę innych.
- To chyba oczywiste - rzucił Szkliwo z lekkim ruchem ramion. - To co wszystkich. Przeszłość. I wzgląd na przyszłość.
- Rozumiem. Niemal każdy jest tu mile widziany i zawsze to powtarzam. W przypadkach takich jak ten, pojawia się tylko jeden kłopot. Wybacz to zajście moim wilkom, mają wszak rację, należy im się wyjaśnienie. Zwłaszcza, że twoje pojawienie się sprowadziło na mnie fałszywe oskarżenia, omal nie nadszarpnęło mojego dobrego imienia, a co za tym idzie, było bliskie zaburzenia naszego porządku. Wszyscy wiedzą, że nie ma dla mnie niczego ważniejszego, niż porządek. Oczywiście nie twoja to wina, lecz doskonale zdajesz sobie sprawę, że twoja obecność jest tego przyczyną. - Admirał rozsiadł się na swoim miejscu i westchnął głęboko. Skinął łapą na kilka basiorów, stojących nieopodal w mniej więcej równym rzędzie.
- Jak sam słusznie zauważyłeś, nie miałem nic wspólnego z tymi zarzutami.
- Jasne. Ale mogłeś mieć.
- Admirał...
- Powiedz proszę, co wmówiłeś Agrestowi?
Ledwie wyczuwalne ciepło, coś na kształt fizycznej bariery przed chłodnym, jesiennym powietrzem, dało o sobie znać tuż za zewnętrzną powierzchnią złożonych skrzydeł. Szkliwo niepewnie odwrócił głowę, kątem oka napotykając futro, pokrywające atletyczne przedpiersie strażnika.
- Admirał.
- Powiedz to, żeby wszyscy tu zebrani poznali siłę kłamstwa i w przyszłości umieli stawić jej czoła. - Ślepia wilka rozbłysły w chełpliwym uniesieniu. Z pasją wzniósł łapę i poprowadził ją ponad zgromadzeniem. Tymczasem poruszenie zaczęło przeobrażać się ze wzburzonej fali oceanu w zmącone żyłką wędki wody stawu. Wszyscy zaczęli powoli zapominać o tym, co działo się chwilę wcześniej, zrzucając to w mgliste odmęty archiwów własnych wspomnień, na rzecz ciągu dalszego. Obrali nowy cel dla swoich domysłów i podejrzliwości. - Różnica między nami jest taka, że jeden z nas był uczciwy, a drugi przez cały czas kłamał. Wiem, że w nasze progi sprowadziły cię tylko pobudki osobiste. - Wzrok basiora, niepowstrzymany na czas, wystrzelił gdzieś w bok, szukając czegoś lub kogoś. - I to przyjmuję z wyrozumiałością, ale pewnie sam rozumiesz, że zdrajcy nie mają tu praw.
- Co masz na myśli?
- Pragniemy tworzyć silne i prawe społeczeństwo. Pragniemy tacy właśnie być. Cena zadośćuczynienia rośnie wraz z wielkością straty. Za moją stratę, każę rozciągnąć cię na stole, ot, tak jak cię tu dostałem, i porąbać. Po kawałeczku, wzdłuż kręgów, od koniuszka ogona w górę. - Wilk zamilkł, a wokół w jednej chwili zapadła grobowa cisza. - Ale nie martw się, nie sądzę, by zleceniodawca zdążył dotrzeć dalej, niż do ostatniego żebra.
Oczy obecnych, szeroko otwarte i skierowane wprost na mówcę, wyrażały jedynie osłupienie. Nie inaczej te oczy, których los zawisł właśnie na cienkiej nitce, a do których przemawiano jak do nazbyt mizernej ryby zrywanej z haczyka. Oto otworzyły się dwie drogi; na chwilę wszystko inne stało się mniej ważne. Pierwotne pragnienie zaspokojenia potrzeby bezpieczeństwa do pewnego stopnia zagłuszyło nawet trzeźwe rozważania, jeszcze kilka minut wcześniej niepodzielnie dowodzące tym umysłem.
- Admirał, błagam... Co stracisz, zostawiając przy życiu kogoś tak małego jak ja? - Z każdą sekundą drżał mocniej, co miało pełne odzwierciedlenie w jego głosie; wątły listek na mocnym wietrze. - Jedno twoje słowo, powiedz, co mam zrobić... śmierć to żadne zadośćuczynienie. - Z trudem przełknął ślinę, by wymówić ostatnie słowa. Basior przyglądał się mu w milczeniu, ze swojego miejsca gdzieś w górze, napawając się każdą chwilą niemej prośby. A on, skulony na znak ustąpienia każdemu stanowisku, patrzył w górę; przez łzy.
Powiedz coś!, syczała trzeźwość, analizując najsłabsze drgnienie niewzruszonej powieki, zza szklistych okien własnych, przerażonych oczu. Wilku, daj mi znak, na co czekasz?
Nie będę czekać aż stanie się za późno. Instynkt burzył się, bezsilny w swojej w niepewności. Jestem okruchem obcym wśród wilków, lecz znam cię dobrze. Przecież wiem, że potrafisz pięknie prosić. Przecież już tak wiele razy uczyłeś mnie, jak uczciwie okazywać uległość.
I tak plątały się dwie wiodące siły, zawieszone pomiędzy konfliktem, a współdziałaniem.
Im bliżej ziemi, tym lepiej. Dziś jestem na przegranej pozycji, dziś proszę o życie.
Hej, czy nie popełnię błędu...
Nie będę patrzeć mu w oczy. Najlepiej w ogóle nie będę na niego nie patrzeć. Podobno miejsce padalca jest na ziemi.
Hej, nie mogę się zapędzić! Pamiętam, że będę musiał z tym...
O tak. Właśnie tak.
Będę musiał z tym żyć.

Jak to jest, Szkliwo?
Nigdy nie zapytałam cię o to, ale, choć od tamtej chwili minęły lata, wciąż jestem ciekawa. Co czułeś, okręcając się wokół jego stopy jak zbite szczenię? Jak to było, patrzeć jak uśmiecha się pod nosem, pozwalając sobie rzucić ci pełne politowania spojrzenie? Jak nieśpiesznie zakłada nogę na nogę i opiera je na twoim grzbiecie? Czy serce pod żebrami zabolało, gdy niby przypadkiem kopnął cię przy tym z całej siły?
Nie takim go znałeś, gdy po raz pierwszy, spolegliwie skinął głową, patrząc ci w oczy i przyjmując twoje warunki umowy, prawda?
Ciekawe, lecz jakże miałam zrozumieć to wtedy, nie doświadczywszy nigdy wcześniej nawet namiastki działania do tego stopnia wbrew sobie. Przekształcenia własnej woli w bezwzględne pragnienie uniknięcia zagrożenia.
- Zostawić? - z boku dobiegł inny głos, bez wątpienia należący do dumnego strażnika. Nawiasem mówiąc, tego samego, który jeszcze pół godziny wcześniej skłonny był wziąć swego przywódcę za fraki i postawić przed sądem.


✃✁✃✁
- Wstawaj.
Najpierw zobaczył ostre światło zimowego dnia, wpadające do groty. Ospale odwrócił głowę, wzrokiem uciekając do cienia groty, i tam jednak coś połyskiwało niczym białe iskierki. Zmrużył oczy; probówka z przekłutym wieczkiem i pusta strzykawka. Przytłumione zmysły zmiarkowały, po czym to pamiątka.
- Dziękuję, Admirał.
- Jak zawsze do usług. Podziękujesz mi inaczej. Oto zaczynamy nowy etap współpracy, moje drogie Szkliwo. Jak ci się podoba nasze nowe miejsce działania?
- To Wataha Szarych Jabłoni?
- W rzeczy samej. Ale bez obaw. To najbezpieczniejsze zacisze na całych wschodnich ziemiach. O tym, że tu jesteś, wiedzą tylko dwaj moi współpracownicy.
- Dlaczego kazałeś im przywlec mnie tu w worku jak kawałek mięsa?
- Wczuj się w rolę. Według prawa teraz tym właśnie jesteś, czyż nie?
- Co mnie podkusiło, żeby ci zaufać...
- Dobra intuicja. Masz szczęście, że jesteś do niego taki podobny, nawet pod tym względem.
- Ha, stul pysk, bo sam uwierzę w to kłamstwo.
- Kłamstwo? To by znaczyło, że to nasze wspólne kłamstwo. A ty podobno nie umiesz kłamać...
- Nie umiem kłamać. Dlatego czasem po prostu milczę.
- A ty? - Nagle Admirał odwrócił się za siebie i uniósł brwi, uśmiechając się porozumiewawczo. Jego rozmówca zmrużył oczy, przyzwyczajając wzrok do ciemności. O wiele prostsze, niż rozpoznanie pojemniczków do przechowywania VCQ okazało się stwierdzenie, czyj cień stoi nieco dalej, pod ścianą, gdzieś w kącie jaskini. - Czemu milczysz? Przywitaj się. Oto ktoś, dzięki komu jeszcze żyjesz, a zarazem: oto powód twojej śmierci. - Wilk ponownie przeniósł wzrok przed siebie. Głos zza jego pleców lekkim echem odbił się od kamiennych ścian.
- Miło cię zobaczyć, Szkliwo.
✃✁✃✁


-  Zooostaw - odparł Admirał powolnie. - Chłodne wieczory nadchodzą, przyda się.
- Jak każesz. - Basior odsunął się o krok. Cisza przedłużała się.
- Tak. - Przywódca pokiwał głową w zadumie. - To właściwie ty nas tu zebrałeś, Izbor. Czy chcesz jeszcze coś dodać?
- Nie - odpowiedział głucho strażnik. Przywódca nadal trwał w bezruchu, a on, odwróciwszy się już do połowy, zanim odszedł, mruknął, wzrokiem błądząc po ziemi. - Tak. Właściwie to tak. Naprawdę przepraszam za to.
- Lubię cię, Izbor. - Bordowy wilk przelotnie, wesoło wydął wargi. - Nie szkodzi. - Z tym właśnie wyrazem pyska obserwował, jak jego poddany schodzi ze sceny. Gdy to nastąpiło, zwrócił się do swojego stada, a z połączenia treści pytania z tonem, jakim zostało ono zadane, można było wywnioskować, że posługuje się półżartem. - Nie macie żadnych zajęć?
Pozostałe wilki, jakby wyrwane z letargu, zaczęły krzyżować między sobą niezdecydowane spojrzenia. Chciał powiedzieć jeszcze słowo, żeby pomóc im trochę w zebraniu się, ale w porę powstrzymał się, na tyle już uspokoiwszy się, by tym razem dać im pole do samodzielnego dokonania wyboru. A oni zaczęli posłusznie rozchodzić się do zajęć, których mieli wszak w bród.
- Naprawdę chciałem cię zabić - oznajmił półgłosem, gdy piaskowy plac wśród suchych drzew opustoszał. - Właściwie chciałem to zrobić od dawna.
- Ale? - podobny półgłos dobiegł z wysokości gruntu.
- Ale w końcu jest tak, jak być powinno. - Bordowy wilk uśmiechnął się pod nosem. Opuszki jednej z jego tylnych łap, szorstkie i sztywne od stąpania po twardej, stepowej ziemi, poczochrały pióra na karku ptaka. Ten zmarszczył brwi, a mięśnie na jego szyi napięły się w odruchu obronnym, co bardzo spodobało się Admirałowi. - Dobrze to rozegrałeś.
Przez chwilę Szkliwo chciał podnieść wzrok. Jego powieki drgnęły bezwiednie, lecz głowa w porę zastygła, nie pozwoliwszy sobie na najlżejszy ruch.
- Jestem pewien, że nie lepiej niż ty.
- Nie przeczę. Moja córka słyszała każde twoje słowo.
Żar. Wybuchł niespodziewanie, wszechobecnym, nadrzeczywistym płomieniem i bezlitosnymi mackami chwycił za gardło leżącego na ziemi nieszczęśnika. Ten zwinął się z bólu, choć sam już nie był pewien, ile z niego gnieździ się w ciele. Bolały żebra, bolało serce.
„Nawet o tym nie myśl”, w milczeniu zwrócił się sam do siebie, zaciskając powieki. Być może powinien był powiedzieć „Nawet o tym nie myślcie”, bowiem rozkaz ten najwyraźniej kierował do ślepiów. Zresztą nie mam pewności; życia uczył mnie Agrest, a on lepszy był z ojczystego, niż z biologii.
Kropla wsiąkła w ziemię. Jedna, potem kolejna. Zamrugał, spędzając z oczu ich ślady, jednak te bez skrępowania lśniły, spływając na policzki jak na scenę; ostatni aktorzy sceny końcowej debiutanckiej tragedii, której  twórcy byli zbyt ubodzy, by zdobyć sztuczną krew i zbyt bezpośredni, by szukać dla niej zamienników.
- Już wiem, co mi w tobie nie pasuje. - Tymczasem Admirał znów zabrał głos. - Ty nie jesteś wolny ptak, ty jesteś zdziczały pies. Mała, biedna przybłędo.
Wraz z każdą sekundą, przedłużająca się cisza malowała przed przywódcą obraz niemocy rozmówcy. A ta bardzo spodobała się Admirałowi.
- Masz rację. Gdybym był jastrzębiem, w lesie szukałbym myszy i jaszczurek. Ale jestem kundlem. I za każdym razem wypatruję psów, jakbym miał nadzieję, że jeszcze raz mnie przygarną.
Bordowy wilk opuścił wzrok, po raz pierwszy podczas tej rozmowy obdarzając towarzysza spojrzeniem.
- No cóż, przyjacielu. Wygrałem.


✃✁✃✁
- Po prostu to co się dzieje... Zastanawiam się, gdzie leży granica pomiędzy dobrymi i złymi, jeśli tak niewiele trzeba, by zamienić wybór pomiędzy dobrem a złem na ślepe instynkty.
- Wiesz, znałem tylko jednego gościa, zabawne, bo ty też go znałeś... któremu chciało się tracić energię na rozmyślanie nad takimi rzeczami. I zgadnij, co się z nim stało?
- Czy słusznie wyczuwam w tym pytaniu sugestię?
- Masz rację, nie żyje. Przypadek?
- Zabawne.
✃✁✃✁


C. D. N. 

wtorek, 11 października 2022

Od Noai'de'a CD Dante - "Zbrodnia i Kara - teraźniejszość" cz. 3

Mrok zakrywający serce, duszę, oczy i łapy. Wojna wiążąca serce do słupa i trzymająca go w ryzach. Ciche powarkiwania tego czasu w umyśle. Ale wszystko po kolei.
—Najpierw jaskinia. — jego głos, tak ciężki i zachrypnięty, męski ,rozbił się o drzewa gubiąc pomiędzy zimowym krajobrazem. Brak pomysłu zawisł nad jego głową. — Znajdźmy cos z dala od ludzi i z dala od wilków. Osamotnione. Muszę rozłożyć swoje...— zamilkł. Jego niebieskie oko spojrzało za siebie. — Rusz się. —warknął na Dante. Jego łapy przesunęły po ziemi i po chwili znikły pośród.
—Mieliśmy trzymać się... —
—Cisza. Schronienie i pożywienie — padł rozkaz. Twardy, głośny. Żaden sprzeciw już nie padł więcej. Zapadło milczenie.
Szkli. Szkli kawał drogi. Noa przodem, a Dante u jego ogona. Niczym cień. Niczym niewolnik wobec jego słowa. Bezlitosny pan i bezbronna sługa. Pośród ciszy i chrobotu śniegu od opuszkami łap.

Ta nieidealna. Za wielka. Za mała. Pogłos brzmi za głośno. Za zimna. Za gorąca.  Za... jaskiniowa, wręcz. Noai’de nie był w stanie zdecydować, w której z nich zamieszkać. Podczas gdy Dante biegał po lesie szukając ofiary godnej jego stołu i smaku. A on szukał. Cierpliwie, chociaż coraz to bardziej gorliwie. Chciał to mieć z głowy. Znaleźć garnuszek, rzucić księgami o ziemię, przenieść swoje życie w odpowiednie miejsce. Nowy dom. Może tylko chwilowy, ale nawet tymczasowy pobyt musiał być wystarczająco komfortowy. Nawet jeśli musiałaby to być najniższa linia komfortu. Wielki wilk odetchnął. Nie odnalazł nic idealnego, według jego wymagań, dlatego wybrał następne najlepsze co ukazało się przed jego obliczem. Jego łapa przesunęła po zimnym kamieniu.  Jaskinia nie należała do największych, ale maleńka też nie była. To co różniło ją od innych to jej wysokość. Zazwyczaj wilki zamieszkują sobie polanki, czasem jaskinie takie jak ta. Piękne, ze źródełkami wody, wysokie, z ogniem płonącym w środku domowego ogniska. Ta z kolei, była wyjątkowo niska. Noai’de stając na dwóch łapach musiałby uchylić głowę, aby się wyprostować.  Chociaż to miała idealne. Cała reszta , była... wystarczająca. Basior rzucił swój bagaż o ziemię. Głuchy dźwięk rozniósł się po pomieszczeniu wchodząc w każdą szczelinę i powracając do wilczych uszu. Wszystko to poprzedziło ciężkie westchnięcie. Cóż poradzić na marny los.

Trochę bagażu rozpakowanego, trochę jeszcze w rozsypce. Poukładanego na boku, aby nie przeszkadzał w pracy nad domem. Podłoga została wyłożona paroma skórami, w różnych kolorach, różnych wielkości. Książki w nierównych rządkach rzucone zostały pod ścianą. Ognisko dla ocieplenia wnętrza jaskini stało tuż przy wejściu, aby ciepło wpadało do środka. Wokół wesołego płomienia zima powoli przemieniała się w wiosnę. Mokra trawa, uschła nieco, ta jeszcze przed chwilami schowana pod warstwą zimnej kołdry. Mięso, upolowane przez Dante, powoli opiekało się smagane przez ciepłe płomienie.
—Co teraz? — ciche pytanie spokojnie odbiło się od uszu sporego basiora. Naoi’de spojrzał na swojego ... przyjaciela.
—Jak to co? Trzeba się rozgościć. Może wprowadzić trochę zamieszania. Może na razie siedzieć cicho. Nie ważne. — warknął. Jego łapa zaryła w kamieniu pazurem. Skrzypienie sprawiło, że jego towarzysz spuścił uszy po sobie. Większy wilk wyrył w ziemi runę, którą powoli skropił krwią martwego zwierzęcia, które stało się ich pożywieniem. Powoli odetchnął. Powietrze wokół delikatnie się zagrzało i pociemniało. Szarawa łapa z rozmachem rzuciła małym glinianym kubeczkiem o ziemię. Ten odbił się od gruntu. Trzask otulił ich dobrobyt, aby po chwili przemienić się w dźwięk drżącego od uderzenia metalu, a potem potężnego grzmotu. Wielki kociołek, metalowy gar upadł na kamień trzęsąc podłożem. Noa robił to tak wiele razy. Zaklęcia transmutacyjne były dość tanie, jednak nadmiar ofiary nigdy nikomu nie zaszkodził. Szarpnął garem przenosząc go na jego przeznaczone miejsce. Metal zawył podczas tej czynności i zawarczał kiedy stanął na dobre.
—Dobra. Pomieszczenie skończone. — sapnął wilk. Jego błękitne oko zajrzało w kierunku swojego sługuska, który w milczeniu spoglądał na jego akcje z delikatnie rozchylonymi ustami.  — Żarcie się zrobiło. Zdejmij je z ognia. — rzucił rozkazem i zaczął się układaniem książek, w może trochę lepszy porządek.

Najedzeni. Może jeden z nich zadowolony z rana ruszyli na miejsce zbiórki. Świt jeszcze nawet nie uniósł swojego oblicza ponad horyzont. Noa odetchnął. Szykowały się przed nimi długie przeprawy, zwłaszcza, że musieli rozdzielić się i pójść każde w swoją stronę. I tak też uczynili. Dante był szeregowcem, a zatem co rano musiał uczęszczać na treningi z tym związane. Z kolei Noadi’de otrzymał stanowisko mordercy, zatem jego zdania wyglądały nieco inaczej. Jednak nie przejmował się tym. Nie było po co, prawda?

Jednak mylił się. Na krótką metę brak Dante nie znaczył nic wielkiego, jednak jeśli to miało wyglądać w sposób jaki się prezentowało przez parę pierwszych dni, Noa wiedział, że nie będzie zadowolony z tego układu. Dlaczego? Bowiem młody szeregowiec wychodził u jego boku z samego rana, a kiedy Noa wracał trochę wcześniej , Dante jeszcze nie było. I czasami księżyc wschodził za wysoko jak na noc kiedy zmęczone oczy winny spać zamknięte pod ciężkimi powiekami, a jego Dante dopiero wkraczał na swoje legowisko. Większego wilka denerwowało to niemiłosiernie. Sam musiał wykonywać wszystkie małe obowiązki. Zamieść, zagrzać, pościelić. Wszystko to co normalnie robiłby mniejszy. Wiedział, że jest w stanie to robić, jednak zniżanie się do tego poziomu było po prostu upokarzające! Jedna z glinianych miseczek huknęła o ścianę rozsypując się w drobne kawałeczki. Niezdatna do użytku przykryła goły kamień podłoża. Wściekły wilk warknął zirytowany. W końcu teraz narobił sobie tylko więcej pracy. Jednak nie mógł być tak zirytowany. Nie teraz, nie dzisiaj, najlepiej wcale. Zdecydował się więc złamać prawo. Wyszedł z jaskini. Zakaz dla zwykłego wilka nadal panował, a właściwie świeżo się roznosił. Kogo to tam nie dotyczyło, Noa  nie pamiętał. Bodajże strażników i stróżów. Kto by o to dbał. Był silniejszy, zwłaszcza pod względem szybkiego rzucania zaklęć. Co prawda za niektóre płaca była ciężka, i może dlatego też nosił na plecach skórę jakiegoś zwierzaka. Skrzywił się. Przeszłości nie było co rozpamiętywać, zwłaszcza kiedy chodziło się w kółko aby nabrać spokoju w płuca wraz z zimnym, świeżym powietrzem.
—Spokój. Tylko spokój może nas ocalić. — mruknął do siebie samego. Jego głos zawibrował w nocnej ciszy i zniknął pośród wiatru. Jego łapy poniosły go kawałek głębiej, gdzie do jego uszu dotarł słodki, dziewczęcy głos. Powoli, krokiem prawdziwego drapieżnika, zbliżył się do źródła dźwięku. Jego oczy już z daleka widziały dwie postury stojące pod skrzywionym drzewem. Samicę i samca.
—Dante. — warknął po lepszym przyjrzeniu się. Wściekły. Był wściekły. Jego serce biło w furii, jakby zaraz miało wyjść z jego klatki piersiowej, stanąć obok  niego, chwycić nóż i zadźgać najbliższą ofiarę. Kogokolwiek. Padło na niewinną myszkę, która niefortunnie przebudziła się ze słodkiego snu. Wielka łapa brutalnie przygniotła ją do ziemi, zgniatając czaszkę. Nawet nie przeżuł jej mięsa, po prostu porzucił. Zajrzał za plecy jeszcze raz, aby zapamiętać towarzyszkę jego ... przyjaciela, po czym wrócił do jaskini. Wściekły. Wściekły. Wkurwiony! Z niemym postanowieniem, że Dante pożałuje takiego zachowania. Ignorowanie własnych obowiązków aby pogadać z jakimś znajomym, albo o zgrozo! Z samicą! Warknął, głośno dość i zniknął w czerwieni swojej jaskini.

Ułożył się na posłaniu. Zasnął. Wściekły.

 

<Dante? Cos się ruszyło :D> 

wtorek, 4 października 2022

Od Delty (Mezularii) CD Kraski - "Jaspis" cz.4

Nie daj boże nigdy aby zabrakło ci słów w takiej sytuacji. Drzewo czy korzeń, co za różnica. Leżało to kłodą, jak martwe ciało gotowe do pogrzebania w ziemi i nie ruszało się nigdzie nawet na krok. Mokre pióra wydalały delikatny, dość nieprzyjemny odór. Cóż. Nikt nie lubi pachnieć jak zmokła kura.
—Dlaczego mi pomagasz? — głos zatrzaśniętej pod tym truposzem był cichszy, milczący prawie że, pośród szumu uciekającego z nieba deszczu. Mezularia stanęła niczym skała. Zamarła we własnych myślach. Jej skrzydło w połowie drogi do ciała, ogon uniesiony w górę i w dal, jakby gotów do lotu. Oko wbite w przestrzeń, w las, rozciągający się swoją wielkości i nieskończonością, w przód, w tył i w górę. Niczym pomnik stróżujący nad bramą do nieba zamilkła na dłuższą chwilkę, nie poruszając ciałem nawet na milimetr. Dopiero kiedy świat rozbłysnął jasnym światłem wyładowania w chmurach jej oko zwróciło się ku dziurce, w której niedawno była jej głowa. Stanęła stabilniej, myśląc uporczywie jakie pytanie w końcu zostało jej zadane, a markotna pamięć spłynęła razem z deszczem ku ziemi.
—Przepraszam? — zdezorientowany ptak nachylił się do szczeliny. — Ale... co? —
—Dlaczego mi pomagasz? — powtórzone słowa już nie były takie pewne i twarde. Miękko przepłynęły przez korę wydostając się na świat.
—o...oh. A... dlaczego bym nie miała? Twoje utknięcie w tym miejscu to hymm.. częściowo moja wina. Jednak to też nie tak, że robię to w ramach zapłaty za wyrządzone krzywdy. Nie, nie! W żadnym wypadku. Chociaż powinno się sprzątać po swoich błędach. Ja po prostu mam dobre serce, dla... niewinnych istot, które utykają za wielkimi drzewami w dziurach, Resko. — Mezularia zachichotała zadowolona z własnej odpowiedzi. Jej skrzydła zatrzepotały a oko błysnęło w kierunku nieba. Parę kropli deszczu spłynęło po jej uśmiechniętym dziobie i spadło z resztą rodziny na ziemię. — I cóż. Nie chcesz mojej pomocy? —
—Nie. Nie. — puchate zwierzątko zagonione w kąt natychmiast zaprzeczyło. Dość panicznie. — Po prostu byłam ciekawa. — i zamilkło. Już spokojniejsza, Rubila powoli przysiadła sobie obok małej luki. Zajrzała tam ostrożnie.
—Może polecę po jakąś pomoc? — zagadnęła unosząc jedno skrzydło. Nadal padało, jednak deszcz powoli przerzedzał się. — Zanim znowu zacznie rzucać żabami. —
—Nie. Jeszcze nie, proszę. — łapa wilka wysunęła się na milimetry z wnętrza wnęki.
—No dobrze. Skoro tak ... — jej ostatnie słowo zagłuszył grzmot. Dźwięk niezadowolenia natury rozszedł się pomiędzy kośćmi. Nawet kamienie zadrżały. Światło było oślepiające, czyniąc świat białym na parę sekund. Gdzieś w oddali, ale w gruncie rzeczy wcale nie tak daleko, uniósł się dym. Widoczny słabo, ale jednak tlący się resztką słodkiej nadziei. Ogień powoli wzniósł się w górę, pochłaniając zielone liście w swoich odmętach. Powoli, leniwie wręcz, jakby gorące płomienie nagle zapomniały do jakiego żywioły należy ich istnienie. Bawiły się na wietrze, otulając drzewo w namiętnym pocałunku śmierci. Aby zaraz potem z kolejną falą deszczu zgasnąć na wieki, pozostawiając po sobie jedynie osowiałą roślinę, nie do końca spaloną, ale czarną od węgla i na zawsze zniszczoną. Ten widok przyćmił umysł ptaka siedzącego przy wielkim dębie, przy wilku, który stał się ofiarą, przy swojej własnej duszy na ramieniu. W końcu pożar lasu nie był zabawą. Jednak jakież to zmartwienie kiedy wszystko szczęśliwie umilkło. Na chwilę. De facto burza jeszcze chwilę pewnie będzie szalała po niebie niczym swoim małym placu zabaw. Milczenie zapadło ponad głowami, jakby przed kolejnymi kłopotami.
—Nadal pada? —
—Tak. Słyszałaś ten grzmot?—
—Słyszałam. —
—Na chwilę rozświetlił świat na ślepo. Podpalił drzewo i uciekł. Fascynujące stworzenie. Tajemnicze zarazem. Ale cóż mu po zejściu na ziemię? Nie sądzisz, że to trochę... bezsensowne. Potężne pioruny gotowe są niszczyć i rozrywać drzewa większe i starsze od nas, a ten uraczył nas tylko paleniskiem do zagrzania piór przy blasku ognia. — Mezularia odetchnęła. — Jak szybko się zapaliło tak i szybko zgasło. Parszywy ten świat. Zsyła mi ciągle metafory śmierci. Jakby chociaż raz nie mogła to być pozytywna wizja! Nie oczywiście. Eh. — przewróciła oczyma zirytowana tymi jakże milczącymi znakami, może nieco zbyt obojętna na zainteresowanie swojego słuchacza jej wymownym monologiem.
—C-co? — ciche pytanie zagubionego stworzonka dotarło do uszu zamyślonego ptaka.
—Co? A. To... em.. Nie przejmuj się. — machnęła skrzydłem. Delikatnie niebieskie pióra zaszeleściły, mieszając się z deszczem. — Nie ma co zaprzątać tak młodej główki sprawami wszechświata. To jego własne sprawy, niezrozumiałe dla nas malućkich, prawda? Lepiej może żeby i takie zostały! Z dala od naszych parszywych niemądrych mózgów, ha? Czyż nie wszechświecie? — jakby na jej zawołanie, na przesadnie przesądne potwierdzenie, niebo zabłysło rozrywając stały szum swoim wrzaskiem. — Ah tak tak. Widzisz. Nie ma się co przejmować. Chociaż ty tam taka zamknięta, może niekoniecznie widzisz. Nie ważne! Nie ważne! Raska kochana ty moja, nie ma co sobie tym główki zaprzątać, za mało wiesz, za mało doświadczyłaś. Zresztą, co ja gadam. Wszyscy mamy za mało doświadczenia, ale znowu chyba zbaczam z tematu czyż nie? Haha. Głupiutka ja! Wybacz mi. Czasem za dużo rozmawiam, kiedy jakiś temat mnie pochłonie. Żyjesz tam jeszcze? — zajrzała do norki jednym okiem.
—Tak? —

<Kraska? A wiesz... tak o ... z dobroci serca>


sobota, 1 października 2022

Nasz Głos nr.31 - "Pora na herbatkę, ciepły kocyk i melancholię"

Nowości

    Od czego by tu zacząć... Ach, tak! Dosyć głośna zmiana, ale nie można o niej nie wspomnieć - zostały u nas zmienione grafiki terenów, są w pełni własne, stworzone przez naszą ukochaną Czwureczkę i mają dwa warianty, co jest doprawdy niesamowite. Myślę, że żaden inny blog nie może się pochwalić takim dopracowaniem. Wraz z grafikami terenów powstała też nowa mapa, na której autor ukrył 11 easter eggów. Ci, którzy znaleźli je wszystkie, otrzymują oficjalnie gratulacje od redaktora NG oraz 2 punkty umiejętności. Wilkami z sokolim okiem są: Szkliwo, Nymeria, Domino oraz Espoir. Gratuluję!
    We wrześniu została rozpoczęta jedna nowa seria, jest to seria Hiekki o nazwie "Klątwa jutra".
    Dorosły nam także szczeniaki: Frezja, Legion oraz Puchacz.

Słówko od społeczności

W tym numerze doczekaliśmy się... WYWIADU! Wywiad przeprowadzony został z naszą cudowną alfą Nymerią.

Witaj, Towarzyszu. Jakie są Twoje odczucia do tej kolorowej pory roku zwanej jesienią?
OH, uwielbiam jesień, jest taka spokojna, cicha i kolorowa. Wyciszamy emocje, wilki są mi wtedy bliższe, a wszechobecne zwykle rozpraszacze chowają się w spadających liściach i deszczowych dniach.
Zamierzasz spędzić jesień w cieple swojego domu czy planujesz aktywności w plenerze?
Myślę ze raczej w domu, wiele się ostatnio dzieje w naszej watasze jak i poza nią. dzieci niedługo dorosną i zostały mi ostatnie dni ich obecności zanim na dobre zajmą się swoim życiem i praca, Ostatnimi czasy rodzina jest dla mnie najważniejsza
Przepraszam, ostatnio taka nostalgiczna się zrobiłam 😅 To chyba bycie matka tak na mnie wpłynęło
Nic nie szkodzi. Czy myślisz, że jesienią łatwiej będzie Ci poprowadzić wątki na WSC, czy wręcz przeciwnie?
Ciężko w tym momencie powiedzieć, bardzo bym chciała wrócić na stałe, bardzo możliwe ze weekendami będzie mnie więcej i na samym Discordzie i w Watasze. Zrobię co w mojej mocy by w końcu wrócić ze zdwojona siła!
Rozumiem, miło to słyszeć. Biorąc pod uwagę, że jakiś czas temu rozmawialiśmy o konkursie, gdyby miał on się odbyć jesienią, wolałabyś, żeby był powiązany z porą roku, czy - tak jak jest zazwyczaj - miał luźny temat?
Ooo! Chętnie wzięłabym udział w czymś nowym. Połączenie tego z pora roku byłoby świeżością która może podniesie trochę morale w Watasze po wydarzeniach ostatniego roku.
Bardzo ciekawe myślenie. Może teraz coś z zupełnie innej beczki: jak Twoim zdaniem powinna smakować jesienna herbata WSC zrobiona z dostępnych u nas roślin?
Niezależnie od użytych roślin na pewno będzie i powinna smakować domem, szczypta słodyczy ale tylko szczypta, więcej lekko gorzkiego posmaku, ale jednocześnie otulającego i podnoszącego na duchu.

Awww, doprawdy zachwycająca i niezwykle urocza odpowiedź. Dziękujemy za udział w wywiadzie i życzymy chabrostycznego dnia!
Dziękuje także i wspaniałego NG!

Wiadomości - prawdziwe i nie

Na naszych terenach szykuje się maraton! Wilki mają okazję przetestować się, jak długo zajmie im bieg wokoło całych terenów watahy dwa razy. W wyznaczonych punktach będą stały stoiska z wodą pilnowane przez wybrane wilki, które nie chciały bądź nie mogły wziąć udziału w maratonie, oraz nasi przyjaciele lisy. Zwycięzca maratonu otrzyma zapas sarniego mięsa na zimę. Wolimy nie mówić, że całą, bo różnie to bywa z żarłokami...

Mlecz i Bławatek w... "Atrament z mlecza"

Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka jest autorem tego numeru