Nie daj boże nigdy aby zabrakło ci słów w takiej sytuacji.
Drzewo czy korzeń, co za różnica. Leżało to kłodą, jak martwe ciało gotowe do
pogrzebania w ziemi i nie ruszało się nigdzie nawet na krok. Mokre pióra
wydalały delikatny, dość nieprzyjemny odór. Cóż. Nikt nie lubi pachnieć jak
zmokła kura.
—Dlaczego mi pomagasz? — głos zatrzaśniętej pod tym truposzem był cichszy,
milczący prawie że, pośród szumu uciekającego z nieba deszczu. Mezularia
stanęła niczym skała. Zamarła we własnych myślach. Jej skrzydło w połowie drogi
do ciała, ogon uniesiony w górę i w dal, jakby gotów do lotu. Oko wbite w
przestrzeń, w las, rozciągający się swoją wielkości i nieskończonością, w
przód, w tył i w górę. Niczym pomnik stróżujący nad bramą do nieba zamilkła na
dłuższą chwilkę, nie poruszając ciałem nawet na milimetr. Dopiero kiedy świat
rozbłysnął jasnym światłem wyładowania w chmurach jej oko zwróciło się ku
dziurce, w której niedawno była jej głowa. Stanęła stabilniej, myśląc
uporczywie jakie pytanie w końcu zostało jej zadane, a markotna pamięć spłynęła
razem z deszczem ku ziemi.
—Przepraszam? — zdezorientowany ptak nachylił się do szczeliny. — Ale... co? —
—Dlaczego mi pomagasz? — powtórzone słowa już nie były takie pewne i twarde.
Miękko przepłynęły przez korę wydostając się na świat.
—o...oh. A... dlaczego bym nie miała? Twoje utknięcie w tym miejscu to hymm..
częściowo moja wina. Jednak to też nie tak, że robię to w ramach zapłaty za
wyrządzone krzywdy. Nie, nie! W żadnym wypadku. Chociaż powinno się sprzątać po
swoich błędach. Ja po prostu mam dobre serce, dla... niewinnych istot, które
utykają za wielkimi drzewami w dziurach, Resko. — Mezularia zachichotała
zadowolona z własnej odpowiedzi. Jej skrzydła zatrzepotały a oko błysnęło w
kierunku nieba. Parę kropli deszczu spłynęło po jej uśmiechniętym dziobie i
spadło z resztą rodziny na ziemię. — I cóż. Nie chcesz mojej pomocy? —
—Nie. Nie. — puchate zwierzątko zagonione w kąt natychmiast zaprzeczyło. Dość
panicznie. — Po prostu byłam ciekawa. — i zamilkło. Już spokojniejsza, Rubila
powoli przysiadła sobie obok małej luki. Zajrzała tam ostrożnie.
—Może polecę po jakąś pomoc? — zagadnęła unosząc jedno skrzydło. Nadal padało,
jednak deszcz powoli przerzedzał się. — Zanim znowu zacznie rzucać żabami. —
—Nie. Jeszcze nie, proszę. — łapa wilka wysunęła się na milimetry z wnętrza
wnęki.
—No dobrze. Skoro tak ... — jej ostatnie słowo zagłuszył grzmot. Dźwięk
niezadowolenia natury rozszedł się pomiędzy kośćmi. Nawet kamienie zadrżały.
Światło było oślepiające, czyniąc świat białym na parę sekund. Gdzieś w oddali,
ale w gruncie rzeczy wcale nie tak daleko, uniósł się dym. Widoczny słabo, ale
jednak tlący się resztką słodkiej nadziei. Ogień powoli wzniósł się w górę,
pochłaniając zielone liście w swoich odmętach. Powoli, leniwie wręcz, jakby
gorące płomienie nagle zapomniały do jakiego żywioły należy ich istnienie.
Bawiły się na wietrze, otulając drzewo w namiętnym pocałunku śmierci. Aby zaraz
potem z kolejną falą deszczu zgasnąć na wieki, pozostawiając po sobie jedynie
osowiałą roślinę, nie do końca spaloną, ale czarną od węgla i na zawsze
zniszczoną. Ten widok przyćmił umysł ptaka siedzącego przy wielkim dębie, przy
wilku, który stał się ofiarą, przy swojej własnej duszy na ramieniu. W końcu
pożar lasu nie był zabawą. Jednak jakież to zmartwienie kiedy wszystko
szczęśliwie umilkło. Na chwilę. De facto burza jeszcze chwilę pewnie będzie
szalała po niebie niczym swoim małym placu zabaw. Milczenie zapadło ponad
głowami, jakby przed kolejnymi kłopotami.
—Nadal pada? —
—Tak. Słyszałaś ten grzmot?—
—Słyszałam. —
—Na chwilę rozświetlił świat na ślepo. Podpalił drzewo i uciekł. Fascynujące stworzenie.
Tajemnicze zarazem. Ale cóż mu po zejściu na ziemię? Nie sądzisz, że to trochę...
bezsensowne. Potężne pioruny gotowe są niszczyć i rozrywać drzewa większe i
starsze od nas, a ten uraczył nas tylko paleniskiem do zagrzania piór przy
blasku ognia. — Mezularia odetchnęła. — Jak szybko się zapaliło tak i szybko
zgasło. Parszywy ten świat. Zsyła mi ciągle metafory śmierci. Jakby chociaż raz
nie mogła to być pozytywna wizja! Nie oczywiście. Eh. — przewróciła oczyma
zirytowana tymi jakże milczącymi znakami, może nieco zbyt obojętna na
zainteresowanie swojego słuchacza jej wymownym monologiem.
—C-co? — ciche pytanie zagubionego stworzonka dotarło do uszu zamyślonego
ptaka.
—Co? A. To... em.. Nie przejmuj się. — machnęła skrzydłem. Delikatnie
niebieskie pióra zaszeleściły, mieszając się z deszczem. — Nie ma co zaprzątać
tak młodej główki sprawami wszechświata. To jego własne sprawy, niezrozumiałe
dla nas malućkich, prawda? Lepiej może żeby i takie zostały! Z dala od naszych
parszywych niemądrych mózgów, ha? Czyż nie wszechświecie? — jakby na jej
zawołanie, na przesadnie przesądne potwierdzenie, niebo zabłysło rozrywając stały
szum swoim wrzaskiem. — Ah tak tak. Widzisz. Nie ma się co przejmować. Chociaż
ty tam taka zamknięta, może niekoniecznie widzisz. Nie ważne! Nie ważne! Raska
kochana ty moja, nie ma co sobie tym główki zaprzątać, za mało wiesz, za mało
doświadczyłaś. Zresztą, co ja gadam. Wszyscy mamy za mało doświadczenia, ale
znowu chyba zbaczam z tematu czyż nie? Haha. Głupiutka ja! Wybacz mi. Czasem za
dużo rozmawiam, kiedy jakiś temat mnie pochłonie. Żyjesz tam jeszcze? —
zajrzała do norki jednym okiem.
—Tak? —
<Kraska? A wiesz... tak o ... z dobroci serca>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz