wtorek, 11 października 2022

Od Noai'de'a CD Dante - "Zbrodnia i Kara - teraźniejszość" cz. 3

Mrok zakrywający serce, duszę, oczy i łapy. Wojna wiążąca serce do słupa i trzymająca go w ryzach. Ciche powarkiwania tego czasu w umyśle. Ale wszystko po kolei.
—Najpierw jaskinia. — jego głos, tak ciężki i zachrypnięty, męski ,rozbił się o drzewa gubiąc pomiędzy zimowym krajobrazem. Brak pomysłu zawisł nad jego głową. — Znajdźmy cos z dala od ludzi i z dala od wilków. Osamotnione. Muszę rozłożyć swoje...— zamilkł. Jego niebieskie oko spojrzało za siebie. — Rusz się. —warknął na Dante. Jego łapy przesunęły po ziemi i po chwili znikły pośród.
—Mieliśmy trzymać się... —
—Cisza. Schronienie i pożywienie — padł rozkaz. Twardy, głośny. Żaden sprzeciw już nie padł więcej. Zapadło milczenie.
Szkli. Szkli kawał drogi. Noa przodem, a Dante u jego ogona. Niczym cień. Niczym niewolnik wobec jego słowa. Bezlitosny pan i bezbronna sługa. Pośród ciszy i chrobotu śniegu od opuszkami łap.

Ta nieidealna. Za wielka. Za mała. Pogłos brzmi za głośno. Za zimna. Za gorąca.  Za... jaskiniowa, wręcz. Noai’de nie był w stanie zdecydować, w której z nich zamieszkać. Podczas gdy Dante biegał po lesie szukając ofiary godnej jego stołu i smaku. A on szukał. Cierpliwie, chociaż coraz to bardziej gorliwie. Chciał to mieć z głowy. Znaleźć garnuszek, rzucić księgami o ziemię, przenieść swoje życie w odpowiednie miejsce. Nowy dom. Może tylko chwilowy, ale nawet tymczasowy pobyt musiał być wystarczająco komfortowy. Nawet jeśli musiałaby to być najniższa linia komfortu. Wielki wilk odetchnął. Nie odnalazł nic idealnego, według jego wymagań, dlatego wybrał następne najlepsze co ukazało się przed jego obliczem. Jego łapa przesunęła po zimnym kamieniu.  Jaskinia nie należała do największych, ale maleńka też nie była. To co różniło ją od innych to jej wysokość. Zazwyczaj wilki zamieszkują sobie polanki, czasem jaskinie takie jak ta. Piękne, ze źródełkami wody, wysokie, z ogniem płonącym w środku domowego ogniska. Ta z kolei, była wyjątkowo niska. Noai’de stając na dwóch łapach musiałby uchylić głowę, aby się wyprostować.  Chociaż to miała idealne. Cała reszta , była... wystarczająca. Basior rzucił swój bagaż o ziemię. Głuchy dźwięk rozniósł się po pomieszczeniu wchodząc w każdą szczelinę i powracając do wilczych uszu. Wszystko to poprzedziło ciężkie westchnięcie. Cóż poradzić na marny los.

Trochę bagażu rozpakowanego, trochę jeszcze w rozsypce. Poukładanego na boku, aby nie przeszkadzał w pracy nad domem. Podłoga została wyłożona paroma skórami, w różnych kolorach, różnych wielkości. Książki w nierównych rządkach rzucone zostały pod ścianą. Ognisko dla ocieplenia wnętrza jaskini stało tuż przy wejściu, aby ciepło wpadało do środka. Wokół wesołego płomienia zima powoli przemieniała się w wiosnę. Mokra trawa, uschła nieco, ta jeszcze przed chwilami schowana pod warstwą zimnej kołdry. Mięso, upolowane przez Dante, powoli opiekało się smagane przez ciepłe płomienie.
—Co teraz? — ciche pytanie spokojnie odbiło się od uszu sporego basiora. Naoi’de spojrzał na swojego ... przyjaciela.
—Jak to co? Trzeba się rozgościć. Może wprowadzić trochę zamieszania. Może na razie siedzieć cicho. Nie ważne. — warknął. Jego łapa zaryła w kamieniu pazurem. Skrzypienie sprawiło, że jego towarzysz spuścił uszy po sobie. Większy wilk wyrył w ziemi runę, którą powoli skropił krwią martwego zwierzęcia, które stało się ich pożywieniem. Powoli odetchnął. Powietrze wokół delikatnie się zagrzało i pociemniało. Szarawa łapa z rozmachem rzuciła małym glinianym kubeczkiem o ziemię. Ten odbił się od gruntu. Trzask otulił ich dobrobyt, aby po chwili przemienić się w dźwięk drżącego od uderzenia metalu, a potem potężnego grzmotu. Wielki kociołek, metalowy gar upadł na kamień trzęsąc podłożem. Noa robił to tak wiele razy. Zaklęcia transmutacyjne były dość tanie, jednak nadmiar ofiary nigdy nikomu nie zaszkodził. Szarpnął garem przenosząc go na jego przeznaczone miejsce. Metal zawył podczas tej czynności i zawarczał kiedy stanął na dobre.
—Dobra. Pomieszczenie skończone. — sapnął wilk. Jego błękitne oko zajrzało w kierunku swojego sługuska, który w milczeniu spoglądał na jego akcje z delikatnie rozchylonymi ustami.  — Żarcie się zrobiło. Zdejmij je z ognia. — rzucił rozkazem i zaczął się układaniem książek, w może trochę lepszy porządek.

Najedzeni. Może jeden z nich zadowolony z rana ruszyli na miejsce zbiórki. Świt jeszcze nawet nie uniósł swojego oblicza ponad horyzont. Noa odetchnął. Szykowały się przed nimi długie przeprawy, zwłaszcza, że musieli rozdzielić się i pójść każde w swoją stronę. I tak też uczynili. Dante był szeregowcem, a zatem co rano musiał uczęszczać na treningi z tym związane. Z kolei Noadi’de otrzymał stanowisko mordercy, zatem jego zdania wyglądały nieco inaczej. Jednak nie przejmował się tym. Nie było po co, prawda?

Jednak mylił się. Na krótką metę brak Dante nie znaczył nic wielkiego, jednak jeśli to miało wyglądać w sposób jaki się prezentowało przez parę pierwszych dni, Noa wiedział, że nie będzie zadowolony z tego układu. Dlaczego? Bowiem młody szeregowiec wychodził u jego boku z samego rana, a kiedy Noa wracał trochę wcześniej , Dante jeszcze nie było. I czasami księżyc wschodził za wysoko jak na noc kiedy zmęczone oczy winny spać zamknięte pod ciężkimi powiekami, a jego Dante dopiero wkraczał na swoje legowisko. Większego wilka denerwowało to niemiłosiernie. Sam musiał wykonywać wszystkie małe obowiązki. Zamieść, zagrzać, pościelić. Wszystko to co normalnie robiłby mniejszy. Wiedział, że jest w stanie to robić, jednak zniżanie się do tego poziomu było po prostu upokarzające! Jedna z glinianych miseczek huknęła o ścianę rozsypując się w drobne kawałeczki. Niezdatna do użytku przykryła goły kamień podłoża. Wściekły wilk warknął zirytowany. W końcu teraz narobił sobie tylko więcej pracy. Jednak nie mógł być tak zirytowany. Nie teraz, nie dzisiaj, najlepiej wcale. Zdecydował się więc złamać prawo. Wyszedł z jaskini. Zakaz dla zwykłego wilka nadal panował, a właściwie świeżo się roznosił. Kogo to tam nie dotyczyło, Noa  nie pamiętał. Bodajże strażników i stróżów. Kto by o to dbał. Był silniejszy, zwłaszcza pod względem szybkiego rzucania zaklęć. Co prawda za niektóre płaca była ciężka, i może dlatego też nosił na plecach skórę jakiegoś zwierzaka. Skrzywił się. Przeszłości nie było co rozpamiętywać, zwłaszcza kiedy chodziło się w kółko aby nabrać spokoju w płuca wraz z zimnym, świeżym powietrzem.
—Spokój. Tylko spokój może nas ocalić. — mruknął do siebie samego. Jego głos zawibrował w nocnej ciszy i zniknął pośród wiatru. Jego łapy poniosły go kawałek głębiej, gdzie do jego uszu dotarł słodki, dziewczęcy głos. Powoli, krokiem prawdziwego drapieżnika, zbliżył się do źródła dźwięku. Jego oczy już z daleka widziały dwie postury stojące pod skrzywionym drzewem. Samicę i samca.
—Dante. — warknął po lepszym przyjrzeniu się. Wściekły. Był wściekły. Jego serce biło w furii, jakby zaraz miało wyjść z jego klatki piersiowej, stanąć obok  niego, chwycić nóż i zadźgać najbliższą ofiarę. Kogokolwiek. Padło na niewinną myszkę, która niefortunnie przebudziła się ze słodkiego snu. Wielka łapa brutalnie przygniotła ją do ziemi, zgniatając czaszkę. Nawet nie przeżuł jej mięsa, po prostu porzucił. Zajrzał za plecy jeszcze raz, aby zapamiętać towarzyszkę jego ... przyjaciela, po czym wrócił do jaskini. Wściekły. Wściekły. Wkurwiony! Z niemym postanowieniem, że Dante pożałuje takiego zachowania. Ignorowanie własnych obowiązków aby pogadać z jakimś znajomym, albo o zgrozo! Z samicą! Warknął, głośno dość i zniknął w czerwieni swojej jaskini.

Ułożył się na posłaniu. Zasnął. Wściekły.

 

<Dante? Cos się ruszyło :D> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz