czwartek, 31 marca 2022

Podsumowanie marca!

Drogie Wilki Z Naszych Ziem!
Dziś, jak pewnie zdążyliście się już domyślić, przybywam z podsumowaniem miesiąca. Niedługim, bo jakoś bardzo dużo się nie zadziało, ale takim, byśmy, jak co te trzydzieści czy trzydzieści jeden dni, mogli przystanąć na chwilę i ucieszyć oczęta wiadomością o kolejnym zaliczonym miesiącu. Czy w Was również budzi to takie dziwne zadowolenie? Zwłaszcza, że coraz bliżej do wakacji!
No dobrze, dobrze. Agrest, do dzieła.

Na pierwszym i jedynym na podium miejscu stoją dziś AlmetteCałkaDeltaHiekka i Szkło, którzy napisali po jednym opowiadaniu. Oklaski dla nich!

W naszych opowiadaniach, chyba po raz pierwszy w historii podsumowań miesiąca, nie wystąpiła żadna inna postać. To w pewnym sensie nowy rekord!

Jest jeszcze jedna, przyjemna wiadomość: na naszym terytorium, lada chwila rozpocznie się pora letnia! Robi się coraz cieplej i chociaż nie są to jeszcze żadne upały, możemy już zacząć naprawdę cieszyć się ciepłem słonecznych promieni.
A teraz do zobaczenia za miesiąc!

                                                               Wasz samiec alfa,
                                                                   Agrest

wtorek, 29 marca 2022

Od Całki CD Hiekki - "Lodowy Żar"

Poranek zdawał się witać słońcem i odrobiną zgrzybiałego zapachu kurzu w powietrzu, podniesionego z udeptanych ścieżek, suchych jak wiór. Deszcz teraz pamiętał tylko ten kto widział słońce, chowające się nieustannie za grubą kołdrą chmur. Powietrze niczym atmosfera wojny chrzęściło w pysku wiórami i kolało w oczy i płuca z każdym kolejnym wdechem. A jednak praca nie raczyła się wykonywać sama. Nawet Całka musiała wstać. Nie. Zwłaszcza ona. Jej rodzeństwo miało swoje własne sprawy, pomijając fakt, że aktualnie te sprawy składały się z leżenia w posłaniu i walką z chorobą oraz latanie po terenach poza watahą w poszukiwaniu dwóch zagubionych nieszczęśników. Długonoga wadera została więc sama w małej norze, która teraz miała dokopane cztery dodatkowe pomieszczenia. Niewielkie, ale wypchane niegdyś kocami, które teraz oddali do jaskini medycznej, zostawiając sobie jakieś szmaty.  Ich własne sypialenki. Chociaż Całka i tak miała w nawyku spać na Sigmie i nikt tego nie kwestionował. Ba! Nawet często spali sobie razem na kupce nawet po renowacji norki. Nawyk radzenia sobie ze stresem i samotnością. W końcu bliskość innych jest istotna.
Całka westchnęła ciężko podnosząc się z zimnego prawie posłania. Jej oczy powoli przesunęły po pustej przestrzeni. Kurz zawisł w promieniach tak rzadkiego słońca, które wdzierało się przez wejście. Byłą sama. Znowu sama. A ilekroć czuła się sama wychodziła wcześniej do pracy co by zapomnieć o nieustannie ciążącym na jej karku obowiązku i stresie. Stresie na które jej świeżo dorosłe serce nie było gotowe. Ale przynajmniej kwiaty zaczynały kwitnąć. Te których zima nigdy im nie pokazała, a teraz raczyła odsłaniać po tak długim czasie. Jej łapy skierowały się do jaskini medycznej. Tam prawie z odległości metrów podano jej rozkaz. Zwiedzić granicę od morza. Cudnie. Nic ciekawego. Ale chwila! Uwaga! Nasza droga samotna i samodzielna wadera otrzymała nieznośnie kolorową i pyskatą towarzyszkę do „pomocy”. Pinezka zakręciła się w powietrzu dołączając do jej boku.
—Czy to ... jest konieczne? — kremowa wadera, córka medyka wysyczała wręcz przez zęby rzucając sztuczny uśmiech w eter. Nie odpowiedziano jej, wiec z pokorą pogodziła się z nieznośnym stworem podążającym u jej boku. Wyjątkowo, chociaż ostatnio mniej i strażnicy mieli za zadanie patrolować granice.
Obie wadery udały się w drogę jaką im wskazano. Oczywiście ich przechadzka nie była za cicha. Pinezka widocznie nie pałała taką samą niechęcią do Całki, jak ta do niej. No cóż. Całka nigdy nie była jakoś mocno zainteresowana przyjaciółmi czy bezsensowną rozmową. Wystarczy że Mediana działała jej na nerwy. A jednak dla własnego dobra wytrzymywała, z cichymi ale nadal irytującymi monologami lewitującej samicy.
—Słyszysz? — w końcu jednak ta przerwała niepotrzebną rozmowę. Obie uniosły uszy w zainteresowaniu i zaalarmowaniu. —Ktoś... się ... pluska? — Pinezka skleciła jakąś średnio sensowną dla Całki tezę. Ale miała rację co do jednego. Z pewności był to dźwięk wody. —Nie ważne. —
—Nie. Nie. Ważne. — Całka powoli skierowała się w kierunku niedalekiego bajorka. Jakieś niewielkie świeże jezioro. Jedno z tych niezapisanych na mapach, a niedalekie od słonych granic nieskończonej głębiny. Chwilę szły słuchając. Plusk co prawda ucichł, jednak im bliżej były tym wyraźniejszy był bulgot. Wyszły spomiędzy przerzedzających się drzew i stanęły... no... stanęła Całka i zawisła Pinezka. Młodsza chwilę przyglądała się sytuacji po czym podeszła bliżej. W wodzie zanurzony może do łopatek w wodzie, leżał wilk. Wadera odetchnęła przewracając oczyma i z niechęcią zanurzyła pysk w mulistą powłokę okalającą nieszczęśnika. Szarpnęła porządnie. Jej siła na szczęście pozwoliła wydobyć wychudzonego ...samca prawdopodobnie. Pinezka jedynie zamruczała coś w tle odlatując niezainteresowana.  
—Chryste żyjesz? — Szturchnęła to truchło łapą. Wilk zakaszlał poruszając się. Ewidentnie. Przeleciało przez myśl Całki. Szkoda. Niesfornie i niepoprawnie, stłumione od razu. Chociaż gdyby to był wróg to nie żałowałaby ani jednej jego kości.
—Nie powinno cię tu być. Nie jesteś stąd. — Całka stwierdziła to jakby nie było to faktem tak oczywistym, że wyłożonym na tacy byłoby za mało powiedziane. Cisza. Cisza. Ha. Małomówny czy idiota?
—Całka, pospiesz się, nie mamy całego dnia! —Pinezka zawyła zjawiając się znowu na brzegu drzew. Adresat tej sentencji jedynie przewrócił oczyma.
—Przecież wiem, — Znalazła się pani idealna. Aż chciało jej się powiedzieć. Na szczęście potrafiła ugryźć się w język — ale co ja mogę przyspieszać? Przecież widzisz, że nie odpowiada.
—Bo  z nimi trzeba krótko — zbliżyła się ledwo dotykając ziemi i mocno chwyciła za ramiona leżącego trupem samca. — Za mordę i gadaj przyjemniaczu!—
—Pinezka! — Ty idiotko! Nawet Całka wie jak obchodzić się ze świeżymi topielcami. Najwidoczniej empatia do poszkodowanego nie należała do mocnej strony lewitującej samicy tego dnia. Była nawet niższa do zawistnej Całki, a to jest jakiś rodzaj porażki życiowej.
—Co? —
—Zostaw go lepiej, wiesz? — westchnęła ciężko. Kolejny wilk do niańczenia. Jakby jej rodzeństwa było jej mało. No... i tego trupa. —Trzeba go aresztować. Nie wiemy kto to  i po co pojawia się w środku watahy. Nie uważasz że to podejrzane? — może odrobina odwrócenia uwagi i jakiś słuszny trop nie spowodują że samica oderwie ręce temu topielcowi.
—Sugerujesz, że jest szpiegiem, tak? — nie... marchewką kurwa. — Wiedziałam! — nie. Nie wiedziałaś.
—Mówię tylko, że to nie wykluczone. Chociaż... Nie wygląda na jakiegoś wyjątkowo kompetentnego— zlustrowała truchło swoimi oczami. Chudy, pewnie odwodniony. Nogi były chude i kościste, że też jeszcze trzymały jego ciało. Mimo to wątpliwości nadal były... jakieś. W końcu... to mogła być... dobra przykrywka?
—Myślisz, że nas słyszy? —
—Nie wiem. Wygląda jakby znowu zemdlał. —
Całka zamlaskała. Jej uszy poruszyły się a wzrok zwrócił ku wodzie. —Myślisz że mogę go tam z powrotem podrzucić. Tak wiesz... na rozbudzenie.—
—Nie... ale woda nie jest złym pomysłem. — Pinezka odszepnęła do niej. Zaraz potem parę porządnych chluśnięć wody zmoczyło i tak morką sierść samca.
—Żyję przecież, aghh! — zawierzgał uchylając w końcu oczy. —Skończyłyście? —
—Prawie. Teraz nam powiesz kim jesteś i jakie licho cię tu przywiało. — Pinezka zarzuciła na swój głos udawany głęboki ton. Całce aż chciało się śmiać z politowania.
Pytania poszły szybko zwłaszcza, że basior zaskakująco mocno z nimi współpracował. To szybko przekonało starszą z dwójki. Całka nadal co do tego pewna nie była.
—Czy mogę prosić o azyl — w końcu padło pytanie. Takie którego Całka nie spodziewała się usłyszeć od tak schłostanego życiem wilka.
—Proszę? — lewitująca przekrzywiła głowę na bok niczym naiwne szczenię.
—Azyl, schronienie, glejt na postój. Naprawdę jestem bardzo zmęczony. —
—Takie prośby trzeba kierować do władz— Całka westchnęła cicho i ciężko. Więcej kłopotów nie trzeba im było w watasze. Zwłaszcza nie w takim stanie. W końcu gdzie go wcisną? Do jakiejś jaskini  żeby zdechł? Czy może do jaskini medycznej między przyszłe trupy co by czuł się jak swój ze swoimi?
—Całka zabierzesz go? — pytanie tak ciążące na ego padło z ust jej towarzyszki. Łypnęła na nią jednym ze swoich oczu.
—Dlaczego nie ty? — grymas na jej pysku mówił wszystko co myślała o niańczeniu tego truposza.
—Bo ktoś musi dokończyć patrol. A tak się składa, że zawsze więcej widzę. — Jej rechot mało nie doprowadził Całki do przekroczenia linii, gdyż nie. Wcale nie widziała więcej, nawet z nieba. W końcu widzenie nocne dawało i Całce pewną przewagę. Jednak najwidoczniej nie było się co kłócić gdyż starsza już zniknęła między drzewami. Pieprzona egocentryczka. Całka jeszcze klapnęła zębami w miejsce gdzie zniknęła jej towarzyszka i zwróciła wzrok na tego nieszczęsnego topielca, który spadł im z nieba jak najgorszy problem tego świata. Na chwilę wszystko zamilkło. I w sumie dobrze. Czas na ochłonięcie.
Potem padło pierwsze spojrzenie. Ostrzegawcze i ponaglające, a kompletnie zignorowane. Igrasz z ogniem trupie. Całka zmarszczyła nos widząc jak basior rozluźnił się nieco.
—Idziemy? —
—Minutka. Przysiądź na moment to zobaczysz, jakie to przyjemne. —
—Jeśli się nie ruszysz w ciągu pięciu sekund to ja ruszę ciebie. — Całka warknęła niezadowolona. Nie będzie sugerował jej jakiś nieudany syn Posejdona topiący się w kałuży, że ma sobie przysiąść. Przysiądzie sobie w domu, jak skończy z jego humorami. I odetchnie... Samotnie.
Milczenie. Tyle jej odpowiedziało.
—No dobra. Sam się prosiłeś. — bezczelnie przerwała jego spokój zatapiając kły w karku. Nie za mocno oczywiście, krew się nie lała. Ale niczym szczenię szarpnęła go ku górze i bez namysłu ruszyła w kierunku drzew. Co prawda jego ciało nieco niewygodnie ciągło się pomiędzy jej przednimi łapami, ale nie przeszkadzało jej to za bardzo. Samiec był lekki czego szło się spodziewać.
—Dobrze! Dobrze! Idę! — zakrzyknął kiedy tylko doszedł do siebie. NO... i kiedy Całka specjalnie przeciągnęła go po korzeniach wystających z ziemi. Wypuściła jego kark z pyska. Ten powoli podniósł się na proste nogi. Samica nie czekała, ale ruszyła w dalszą podróż do centrum. Co prawda zwolniła tempa, ale ani razu nie obejrzała się na towarzysza. Słyszała za to jak idzie za nią potykając się i wywalając, ale w miarę nadążając za żwawym krokiem.
—Jesteśmy . — oznajmiła w końcu stając. Niedaleko była jaskinia alf. — Tam jest alfa. Do niego wszystkie proś...—
—Coś do mnie? — jak na złość Agrest raczył jednak nie być w swojej jaskini,  akurat wracał z zapewne obchodu. Ah. Niespokojne nogi polityków w stresie noszą ich gdzie popadnie.
—Taaa... — Całka klepnęła zachęcająco nieznajomego w plecy. Nieco za mocno najwidoczniej gdyż ten ugiął się nieco. Zbyt przywykła do ciężkiego i stałego ciała brata. — Wybacz. — szepnęła. Nie chciała mu w końcu zrobić krzywdy.
—Zaczekaj tu sekundę, ok? — szary wilk rzucił prośbą po zamienieniu ze słabszym paru słów. No ok. Pokiwała głową. Nie słuchała ich, więc nie bardzo wiedziała po co ma sterczeć bezużyteczna w centrum, kiedy mogła już być na drugiej trasie. Może zrobi dzisiaj nocną wartę?

Czas się wlekł. Płynął stanowczo za wolno, a myśli w tym czasie  uciekały za daleko w kierunku rodziny. Całka zatrzepała głową starając się pozbyć tego obrazka z głowy. Na razie nie było co o tym myśleć. Nie ma co się martwić. Chociaż... było. Jednak to nie na jej nerwy. Może jednak to było powodem takiej agresji w kierunku otoczenia. Czyżby nawet wielka i silna Całka przestawała sobie radzić z mieszającymi się w jej sercu uczuciami? Czyżby stres przytłaczał ją za mocno, a ona bez nawyku płakania w maminy bok, którego swoją drogą nie miała, reagowała złością? Czy dobrze było więc hamować w sobie te refleksy? Czy nie zadziałają destrukcyjnie w niej samej? Kto wie. Ona z pewnością nie, aczkolwiek bezpieczniej było zniszczyć siebie niż innych. Wielu innych. Niemiłe słowa, raniące kły i komentarze. Ograniczała to wszystko do minimum. Jednak wilcza cierpliwość i kontrola ma swoje granice. Całki były zaskakująco giętkie, ale trwałe.
—Całka? — Alfa wyszedł ze swojej jaskini na dwa kroki. Ten truposz zaraz obok niego. — Mam do ciebie prośbę. —
Ciarki przeszły przez jej plecy. Coś czuła, że jego słowa nie przypadną jej do gustu.
—Tak?— a mimo wszystko gotowa była na nie przystać. Świat bowiem najwyraźniej uwielbiał testować jej granice.
—Zajmij się naszym nowym członkiem. Chciałbym, żebyś patrolowała tereny bliższe centrum przez kilka dni. Niech Hiekka nieco przywyknie do watahy u twojego boku.— jego sowa sprawiły że wadera uśmiechnęła się, aczkolwiek jej powieka zadrgała nerwowo.
—Oczywiście. — wysiliła się na słodki ton, przesączony jadem co do ostatniej litery.
—A... i masz może miękkie miejsce w domu? W końcu nie możemy wysłać nieszczęśnika do jaskini medycznej. Sama wiesz co tam się dzieje. A przydałoby mu się ze dwa , może trzy dni odpoczynku. — Agrest cofnął się o krok widząc jej minę. A potem zbliżył się szybko. — Może nie wygląda groźnie ale to obcy. Chcę żebyś miała go na oku 24/7 przez jakiś czas. — wytłumaczył szeptem. To jednak niewiele pomogło. Jakiś obcy zaburzał jej własną prywatną przestrzeń, w której mogła sobie dowolnie krzyczeć. Czyżby teraz nawet w bezpiecznym domu musiała nosić maskę spokoju.
—Dobrze. — zrezygnowana przystała na to nieszczęście. — Poniańczę tego trupa jakiś czas. —nie raczyła bowiem wypowiedzieć jego imienia, gdyż nie bardzo się mu przysłuchała, a wstyd było jej popełnić w nim gafę.
—Dziękuję, Całko. — i zniknął pozostawiając tę dwójkę samych.
—Chodź. — warknęła głucho zmierzając w kierunku norki. Zrezygnowana. — Trupie? Idziesz? Nie jesteś głodny i spragniony? — zatrzymała się i zerknęła na niego kątem oka. Ten niepewnie poruszył sie za nią, gdyż widocznie złagodniała. Musiała. W końcu skoro jej kazali, to nakarmi go i napoi. A potem wyjdzie na nocną wartę i pogrozi mu śmiercią jak wyjdzie choćby na krok bez niej z nory. Tak... to dobry plan.

Idealny.

<Hiekka?> 

sobota, 26 marca 2022

Od Delty - "Wojna Smakuje Krwią - a śmierci bywa jej mało" cz. 4

Umysł to jednak jest zagadka. Nierozwiązywalna i niezrozumiała świątynia myśli i pamięci. I kto wie co on ma w sobie i jak właściwie działa. I czy ktoś chce wiedzieć? Czy ma sens spoglądać wewnątrz niego, skoro działa? Może to zasada : „skoro działa, nie ruszaj.”  A co jeśli nie działa? Przynajmniej nie tak jak powinien.
Odrobina żalu zalała jego myśli kiedy bez jakiegokolwiek celu usiadł przy jednym z łóżek. Zaskakująco pustym i chłodnym. Jakby brakowało w nim kogoś bliskiego. Znanego. A jednak ta osoba rozmyła się gdzieś w myślach. Jego łapa powolutku przesunęła po starej skórze łóżka. Jego myśl uciekła do przeszłości skrytej za ciemną mgłą. Zawsze miał dobrą pamięć, co się z nią stało? Gdzie się podziała. Zamknął oczy.
Delta. Medyk. Jedyny i sam pośród chorych wilków. Jego łapy dalej w miarę działały chociaż z bólem mięśni skręcały leki z ziół. Świeżych i uschniętych. Bezmyślnie prawie że. Każdy jego ruch był mechanicznym, wpojonym przez lata czy miesiące monotonnej pracy. Schematy na stałe wbite w umysł. Jedyna rzecz, która nie zardzewiała i nie zakryła się mgłą czasu. Jego paluszki zanurzyły się z maści i spokojnym, płynnym ruchem przesunęły się po plecach jednego z wilków. Jego stan był nie najlepszy, ale też nie najgorszy pośród innych na sali.  Zdawał się cierpieć, ale nie było to najgorsze co mogło go spotkać. Delta odetchnął ciężko spoglądając na własne ciało. Można powiedzieć, że ładnie nie było. Strupy, parę szram, żebra i kręgosłup na wierzchu. A jednak, dalej coś trzymało tę kupkę sierści i kości w całości. Z pewnością nie była to wola do życia i dalszego istnienia. Kto wie. Może to zwyczajna powinność względem swoich przyjaciół. W końcu kto ich wyleczy? Kto ich utrzyma przy życiu? Chociaż czy to życie. Z pewnością nie dla niego.
Przymknął oczy podchodząc do następnego pacjenta.
—Jak się czujesz? — zagadnął, chociaż znał odpowiedź. Bursztynowe oczy łypnęły na niego, a szara głowa uniosła w płynnym ruchu. Ran na ciele nie było już za wiele. Zdawało się, że goiły się w ciągu kilku sekund. Ale to było jedynie złudny obraz rzeczywistości. Parę nowych wyskoczyło pomiędzy starymi, zasklepionymi już. Łapa Delty powoli przesunęła po otwartych dziurach. Jedna była nienaturalnie głęboka. Maść powoli została wtarta w problematyczne miejsca, aby zniwelować ból i nadmierne krwawienie. Przyspieszyć gojenie i kto wie. Może wspomóc psychiczne leczenie się ze świadomości uniknięcia śmierci.
—Jakoś. — zachrypnięty głos dotarł do uszu skupionego medyka.
—To dobrze. — lakoniczna odpowiedź padła z jego ust prawie od razu. Zdało mu się, że nieco za szybko. — Jeszcze chwila i będziesz jak nowy. — westchnął. Kłamał czy nie? Nie wiadomo. Los osądzi. Odpowiedziało mu ciężkie westchnięcie. No cóż. Delta wstał mozolnie zbierając swoje rzeczy i ruszając do kolejnej osoby. Bursztynowe oczka zdążyły się już zamknąć w głuchym milczeniu i prawdopodobnie bólu istnienia i ciała. Jakiś odległy żal zacisnął się na sercu medyka, jednak obcy dla umysłu. Spojrzał jeszcze raz na szare futro i zmarszczył nos. Czy warto sobie przypominać? Skoro serce pamięta lepiej i kwili cichutko przykryte kocykiem obojętności ciała, a umysł skrupulatnie unika tematu. Może lepiej to porzucić. Może lepiej nie pamiętać.

—Jak się czujesz tato... — pewien biały pysk, równie zobojętniały, skamieniały w powadze. Puste oczy, tak piękne chociaż tak różne od siebie. Delta wiedział, że pyta nie ze zmartwienia. Z jakiegoś powodu zdawało się, że emocje z tego długonogiego stworzenia uciekły. Oderwały się od ciała.
—Dobrze. — otarł się delikatnie o jej bok. Czasem każdy potrzebował odrobiny wsparcia. Bliskiego. Nie ważne jak bardzo zacierały się ich drogi pamięci i jak bardzo nieczułe były ich stosunki. Nadal oboje mieli świadomość swojej beznadziejności, swojej relacji, chociaż oboje czuli obojętność. Delta jednak popadał w pułapkę umysłu, Pi staczała się w stronę mechanizmów i świadomości swojej mocy. Choroby. Przekleństwa.
—Przepracowujesz się. — jej głos głucho odbił się od ścian. Jego obolałe mięśnie spięły się na jej słowa.
—Wiem. Ale kto inny może leczyć... skoro nikogo innego nie ma.— zachrypiał przesuwając wzrokiem po chorych. Usiadł przy pacjencie i zaczął wcierać w niego maści.
—Flora...Flora może niedługo wróci.— biała, ciapata wadera odetchnęła ciężko.
—Kto.. — jego szept nie był za wyraźny, a i tak przeprowadził dreszcze po zmęczonym chorobą ciele. Jednak żadne więcej słowo nie padło. Delta zakaszlał i zatrzepał głową niespokojnie, jakby odsuwając od siebie niespokojne myśli i zamglone wspomnienia.

Ułożył się na ziemi. Chłód od podłoża doszedł do jego ciała, nieco przebudzając zaspany umysł.
—Delto. — gdzieś na brzegu tej niewielkiej polanki, tuż przed jaskinią medyczną pojawiła się przedziwna wadera. Jej kolory kogoś mu przypominały.
—Pinezka, tak? — dopytał słysząc jak jego mózg podpowiada mu imię. Chociaż niewiele więcej.
—Tak. — smętnie zbliżyła się na dwa kroki wychodząc z cienia. Jednak nie za blisko. Była zapewne świadoma jak niebezpieczne jest zbliżanie się do medyka. Medyka siedzącego całe dnie pośród wilków zakażonych groźnym wirusem.
—Coś się stało? Potrzebujesz jakiejś diagnozy?— dopytał. Niebezpiecznym było teraz wchodzić do medycznej. Miejsc w oddzielonym miejscu brakło ze względu na wilki wroga, leżące równie chore jak reszta. Wilki leżały także na zwykłej sali.
—Ja... Nie. Nie. Po prostu... Może chciałbyś wiedzieć. Bo Paki... —
—Coś z tym rudzielcem nie tak?— zapytał specjalnie zaznaczając te charakterystyczne kolory dla jasności, że rzeczywiście, ten nieszczęśnik nie rozpłynął się jeszcze w jego świadomości.
— Nie żyje. — Pinezka rzuciła tymi słowami z bólem, w eter. —Mediana, twoja córka, niedawno znalazła ich... obu tatów... a raczej ich resztki na klifach. —
Cisza zapadła. Długa i spowita mgłą żalu. Delta zamrugał jedynie. W końcu i to kiedyś musiało się już stać. Ile razy jego drogi przyjaciel już umarł. Trzy? Dwa na pewno. Za ich przyjaźni.
—Dziękuję. — rzucił nawet nie spoglądając na barwną waderę. Jego łapy poniosły go z powrotem do wnętrza jaskini medycznej, zatrzymując się w progu. Potrzebował chwili odsapnięcia. Jednak nie dane mu to było. Nie teraz.

Leżąc w łóżku. W miejscu gdzie jeszcze niedawno zalegało cało przebrzydłego Admirała rozmyślał w ciszy. Nad czym? Nad śmiercią. Bo jednak Paki i Yir... odeszli tym razem na dobre, czyż nie? Jego łapy poruszyły się niespokojnie. Myśl o ponownej stracie przyjaciela wycisnęła z niego łzy. Szczere łzy żalu, od którego nie dane mu było odpocząć nawet sekundy.
Żal za przyjacielem.
Żal za każdym dobrym wspomnieniem, które cichutko śpiewało słodkie kołysanki z tyłu jego głowy.
Pierwsze spotkanie, podczas którego przewrócił się na tym rudzielcu.
Trudne początki kiedy łączyły ich tylko nauczycielstwo i krótkie, bezsensowne rozmowy bez konkretnego celu i zabiegu.
Kiedy to się rozpędziło? Kiedy to wszystko nagle stoczyło się z górki?
Razem wylądowali w domu u lisiej rodziny, razem ganiali za rozsypanymi w powietrzu kartkami z terenami.
Razem kombinowali jak zeswatać nieszczęsnego ciemnego lisa a pewną zabójczą damą, swoją drogą. Tej dwójki też dawno nie widział. Prawdopodobnie schowali się, albo uciekli w miejsce bezpieczniejsze niż WSC. Może to i dobrze. Teraz ta wataha była jedynie mętnym wspomnieniem swojej świetlności.
Ale... Paki... Yir. Gdzie u ich boku był Delta? Był. No właśnie. U boku. A teraz... kto wie. Może nie rozstali się na tak długo.
Ich śmierć miała też swoje plusy. Przynajmniej po śmierci przywita go ktoś kogo pysk jest znajomy i bliski sercu.

Jego oczy przymknęły się delikatnie. Żal, smutek, co więcej? Co dodać? Strach może. Nie. Nawet w takim stanie mieszanek wszelakiego nastroju nie było strachu. Ani przed śmiercią, której zimny oddech hulał po jaskini. Ani przed przyszłością. Ani przed przeszłością. Była obojętność. Żal, smutek i obojętność. Delta zdawał się być bezmocny wobec tych przytłaczających uczuć i nic nie był w stanie na nie poradzić. Przykrywały jego oczy, usta, uszy i serce niczym najciaśniejszy kocyk, który śmierdział już stęchlizną i pochłaniał resztki radości z życia. Ale jakie to życie? Jakie jest życie bez Pakiego? Bez przyjaciół? Bez uczuć większych od depresyjnego skiełczenia serca? Bez ruchu w kościach, które rozsypują się przy każdym najmniejszym ruchu?
Czym jest życie? Czyż to nie piękne i filozoficzne zapytanie, bez odpowiedzi, albo odpowiedzą tak subiektywną, że mającą sens jedynie dla zagubionej w świecie jednostki.

Dla Delty życie było czyimś dobrem. Gdyż jego nie znaczyło już nic.

CDN


wtorek, 15 marca 2022

Od Hiekki - „Lodowy Żar”

Szczęście jest pojęciem ciężkim. Albo trudno je zdefiniować albo całkowicie wybiega poza możliwości definicyjne. Trudno się je osiąga i trudno się do niego dąży. Złudzenia, przyjemności, łzy, zamykanie się we własnej beznadziei i bólu zawsze jest i będzie łatwiejsze. I tak jak pnięcie się w górę wymaga ogromnej pracy, tak spadnięcie w dół to czasami tylko jedno spojrzenie, jedno wspomnienie, jedna sekunda nieuwagi na drodze. Zbudować ciężko, zepsuć łatwo. Zbyt łatwo jest zsunąć się do punktu wyjścia, do ciemnej otchłani bierności i wątpliwości, które bolą jak palenie żywcem.
 Na co więc tyle trudu? 
Po co, dlaczego?
Czy góra naprawdę ma tak wiele do zaoferowania jak to wygląda z samego dna? 
Mi się tu podoba. To moje dno. 
***
Hiekka wstał niedawno, tuż po świcie, obudzony skrzekiem mew, które próbowały wydziobać z niego co nieco dobrego. Nie pamiętał zbyt wiele. Przypomniał sobie otwary ocean, sztorm i fale wielkie jak góry. I on, ziarenko piasku na skleconej ze spróchniałego drewna tratewce, która mogła rozpaść się w każdej chwili. Pamiętał błyski błyskawic i wrzask wiatru w uszach. Potem lodowaty ocean na skórze. Światło błyskawic wyglądało pięknie, rozbite w filarze ciemnogranatowej wody. Potem już niczego nie zobaczył.
Przesunął łbem po mokrym piasku i spojrzał na kłębowisko ptaków, a dokładnie na jedną wyjątkowo otyłą, szarą mewę.
- Hej, Luis.- Chrypka nie opuszczała jego głosu- Myślałeś, że już nie wstanę? Przeżyłem. Mówiłem, że ocean ma mnie w swojej opiece.- Zakaszlał, gdy poczuł, jak jego gardło wyschnięte było na wiór.
Ze zmęczonych płuc wydarł się histeryczny śmiech, a mewa spojrzała na niego z głupkowatym wyrazem dzioba. Wzbiła się w powietrze i zlała się w chmurze identycznych sobie ptaków. A może Luis to była inna mewa, pomyślał. Ach, wszystko jedno.
***
Mam zbyt wiele swojej krwi na rękach, niemało krwi ludzi, którzy byli mi obojętni i którzy byli moim całym światem. Tych, na których szczęściu najbardziej mi zależało. Czasami mam wrażenie, że co nie zrobię to jest coraz gorzej. Skończyło się więc na tym, że nic nie robię.  
***
Nie wiedział dokąd idzie, ale łapy prowadziły go w głąb lasu, do cienia, do słodkiej wody. Głowa pękała mu od odwodnienia, była jak napchany ciśnieniem balon, który pęknie lada chwila. Obraz przed oczami fragmentaryzował się i rozmazywał w niesprecyzowaną, burą papkę barw. 
Nawet nie zdążył się ucieszyć, że znalazł wreszcie jakieś jezioro, bo wpadł do niego tak szybko, jak zdążył zasłabnąć. Chlapnął pyskiem w mieliznę chłodnej, brudnej wody, wzbijając tuman śmierdzącego mułu. Minuta, dwie. Minęło trochę czasu zanim ktoś go znalazł i szarpnął za kark.
- Chryste, żyjesz? - Usłyszał głos jak przez szybę. Młoda wadera. 
Wykaszlał z płuc trochę jeziora i osunął się na plecy. 
- Nie powinno cię tu być. Nie jesteś stąd.
Nie nie odpowiedział, był zbyt zajęty delektowaniem się tym kojącym, rozpierającym uczuciem, gdy o włos umkniesz śmierci. Gdy tylko twój oddech szatkuje ciszę.
- Całka, pospiesz się, nie mamy całego dnia!
Inna wadera stała nieopodal. Może nawet by spojrzał, ale spod przymkniętych powiek i tak by nic nie dostrzegł.
- Przecież wiem, ale co ja mogę przyspieszać? Przecież widzisz, że nie odpowiada.
- Bo z nimi to trzeba krótko.- Usłyszał kroki.- Za mordę i  gadaj przyjemniaczku!
Czyjeś łapy szarpnęły go za ramiona.
- Pinezka!
- No co?
- Zostaw go lepiej, wiesz? - Głębszy głos westchnął.- Trzeba go aresztować. Nie wiemy kto to i pojawia się nagle w środku watahy? Nie uważasz że to podejrzane?
Spojrzał spod zwężonych powiek na latającą waderkę o kolorowej grzywce, która aż zaniemówiła z przejęcia.
-...Sugerujesz, że jest szpiegiem, tak? Wiedziałam.
- Mówię tylko, że to niewykluczone. Chociaż…- Mlasnęła.-Nie wygląda na jakiegoś wyjątkowo kompetentnego. 
Obie zwróciły się w kierunku nieznajomego.
- Myślisz, że nas słyszy?- Kolorowa syknęła jej do ucha.
- Nie wiem. Wygląda jakby znowu zemdlał.
Oblały go więc chlustem wody z jeziora, przerywając mu tym samym jego błogi, półświadomy trans. Basior wierzgnął i zająknął.
-Żyję przecież, aghh.- Przetarł oczy z błota i piasku.- Skończyłyście?  
- Prawie. Teraz nam powiedz kim jesteś i jakie licho cię tu przywlokło. 
***
Znałem dobrze to uczucie. Otoczony lodem, tak ciasno się do niego tulę, że zamiast raniącego zimna, które rozszczepia moją skórę, czuję ból tak mocny, aż podobny do przypalania rożżażonym żeliwem. Wszystko staje się siebie warte. Zacierają się granice pomiędzy bólem a bólem, żarem a lodem, gdy wszystko w ostatecznym rozrachunku czuć tak samo dotkliwie. Nieważne, dokąd głupota mnie przygna, zawsze czuć to samo.
***
Odpowiedział im na wszystkie pytania, a dwie strażniczki powoli pozbywały się swoich obaw. Nie mogły przecież podważać, że ten przemoknięty, wychudzony, śmierdzący słonymi glonami i wyglądający jak tysiąc nieszczęść miernota był kimś niebezpiecznym. Zarówno WWN i WSJ nie byli na tyle przebiegli, by tworzyć swoim szpiegom tak wiarygodne alibi.
-Czy mogę prosić o azyl?
-Proszę?
-Azyl, schronienie, glejt na postój. Naprawdę jestem bardzo zmęczony.
- Takie prośby trzeba kierować do władz. - Mruknęła cicho Całka.
- Całka, zabierzesz go?
Wysoka skrzywiła się
-A dlaczego nie ty?
- Bo ktoś musi dokończyć patrol. A tak się składa, że zawsze więcej widzę.- Zarechotała i zwrobiła koziołka w powietrzu. 
Całka nie protestowała dalej. Pożegnała strażniczkę, która już zniknęła między drzewami. Wyjątkowo cicho się zrobiło. Rozejrzała się po okolicy, brzeg jeziora wiosną sprawiał wrażenie nader uroczego i zacisznego. Spuściła wzrok na Hiekkę, który nadal leżał plackiem na ziemi. Ten odwzajemnił spojrzenie, zupełnie ignorując wiadomość, którą odczytał w jej oczach. Minęła dłuższa chwila, zanim zdecydowała się go pospieszyć.
-Idziemy?
-Minutka. Przysiądź na moment to zobaczysz, jakie to przyjemne.
Odetchnął głęboko i pozwolił wypełnić się uczuciem, że cały świat nie ma znaczenia, jego życie istnieje tylko w teraźniejszości, a wszystkie ważne sprawy są tak naprawdę śmieszne i bezsensowne. Niezwykły spokój i ulga tak nie dźwigać nic. I nic nie czuć.

(Całka?)

Nowy członek!

Hiekka - goniec

poniedziałek, 7 marca 2022

Od Szkła CD Espoir - "Wyblakłe Słońce" cz.6.3

- Nie sądzisz, że to dość duże ryzyko przychodzić tu do mnie? - czyste i wyraźne słowa Hyrina popłynęły przez ciszę.
- Wciąż upewniasz mnie tylko, że mianowanie cię generałem nie było głupotą. - Agrest uśmiechnął się blado, kilkoma delikatnymi ruchami podsuwając pod siebie chwiejne, tylne kończyny, by spróbować wyprężyć pierś i usiąść jak przywódca. Ku sprostowaniu: nie, nie był to jeszcze czas, gdy czułby się tak, lub chociaż wyglądał tak bez wzbudzania wątpliwości.
- Jaki powód był wart takiej lekkomyślności?
- Tym razem nie chodzi o... to. Tamto. - Alfa w oszczędnym zrywie drżącego pyska skinął na wyjście z groty, choć, jak łatwo można się domyślić, nie o samo miejsce mu chodziło, a o dobiegające ich przez nie, z oddali, echa okrzyków, kolejnych poleceń wydawanych wojsku na manewrach. A być może nie o nie, a o kryjącą się za nimi, pełną goryczy myśl: zbliżała się wojna.
- Z czym więc przychodzisz, Agreście? - brak wyraźnej, bijącej z tych słów niecierpliwości, wyjątkowo nie wprowadzał w błąd. Generał wydawał się Agrestowi szczery; a być może po prostu takim wilk bardzo chciał go widzieć, w zestawieniu z doniosłym stanowiskiem, na którym własnoręcznie osadził go przed kilkoma dniami.
- Rozpoczęło się śledztwo w sprawie zabójstwa Kary. Wiesz, o czym mówię, prawda? - zapytał nieśmiało, lecz przerwał, wciąż jeszcze skołowany na tyle, by nie być pewnym, jakie pytanie w tej nowej rzeczywistości, zadane któremu z członków watahy, mogło wydawać się głupim, a jakie zasadnym. - Jak nam wszystkim, zależy mi na tym, by szybko i skutecznie je rozwiązać. Nie pytaj proszę, dlaczego przychodzę z tym do ciebie... - być może tymi słowy wyprzedził nie tylko pytanie rozmówcy, ale i jego myśli. Sam podłapał je jednak tak łapczywie, jakby było kawałkiem świeżego mięsa w spalonym lesie. - Po prostu mam powody, by uważać, że to ty, generale, a nie nikt inny, masz serce i moc, aby dopilnować jego biegu.
Wysoki basior uważniej przyjrzał się przywódcy, nie zdradzając ani namysłu, ani żadnych emocji.
- Twój brat jest śledczym. Prace nad tą sprawą zaczęły się, a on im przewodzi.
- Właśnie... tak. - Na pysku alfy w ułamku sekundy mignął niedostrzegalny grymas. - Czy mogę liczyć na twoje czujne oko? Mimo wszystko i poza wszystkim?

- Mitriall. Chodzi o sprawę Kary.
- O sprawę Kary? - powtórzyła bezmyślnie, co z jakiegoś powodu przywiodło mi na myśl wykorzystywane czasem przez przesłuchiwanych próby zyskania dodatkowych sekund na wymyślenie błyskotliwego alibi. Zamknąłem oczy; otworzyłem oczy. Byłem zmęczony.
- O sprawę Kary - wycedziłem, w myślach zaciskając pazury na własnej tchawicy, w desperackim odruchu zduszając w sobie chęć przedrzeźnienia wadery. Panuj nad sobą, Szkło. Towarzyszu plutonowy. - Przede wszystkim, chciałem zapytać o wszystkie wskazówki, jakie dostałaś od przełożonych.
- Ja, jakich... - Ślepia wilczycy rozszerzyły się do niewyobrażalnych rozmiarów i obdarowały mnie jeszcze bardziej enigmatycznym spojrzeniem. A ja znów, jeszcze żarliwiej zebrałem siły, by nie pokazać jej swojego podenerwowania. Nie mogłem pozbyć się natrętnej myśli, że i tak krążyło go już wszędzie wokół mnie zbyt dużo. - Wszystkie?
- Tak, Mitriall. - Mój głos brzmiał tak ohydnie beznamiętnie, że byłem już niemal pewien, że wilczyca ma mnie nie tylko za oszalałego z wściekłości, ale i za skończonego chama. Trudno. - Potrzebuję dowiedzieć się, co o śledztwie mówili i mówią Hyarin, Agrest, stratedzy, ktokolwiek, kto jeszcze może chcieć czuć się tu królem.
Szczęśliwie byłem na tyle wyrozumiały dla nas obojga, że zdołałem darować sobie sztywne „Jeśli jednak zmieniasz zdanie i jesteś zmęczona, wrócę z tym pytaniem później”.
- Pojmuję. - Wilczyca opamiętała się do pewnego stopnia, na tyle skutecznie, że nie posądziłbym jej już o bycie wytrąconą z równowagi bardziej, niż reszta z nas.
- Zatem?
- Daj mi chwilę, proszę. - Przechyliła pysk, wyraźnie nad czymś się zastanawiając. - Dlaczego zwracasz się do mnie z tym pytaniem akurat dziś?
- Miałbym czekać? Czy nie daj losie przybiec w dzień rozpoczęcia śledztwa?
- Nie, nie, źle mnie zrozumiałeś.
- Zatem?
- Theodore stwierdził, że należy połączyć przesłuchania w sprawie z przesłuchaniami poprotestowymi. Według niego mamy zbyt rozstrzelone siły. Czy jakoś tak.
- Uwielbiam, gdy ważne jednostki przekraczają swoje kompetencje - rzuciłem kąśliwie na gwałtownym wydechu. - Ale tym razem ma rację. Tak zrobimy. Nie możemy rozbijać na dwa zupełnie niezwiązane ze sobą śledztwa śledztw, które prawdopodobnie mają ze sobą punkt wspólny... i to być może ważny. Pozwolę sobie dodać to od siebie, jako śledczy najwyższy stażem - zakończyłem szybko.
- Co ciekawe, generał był temu przeciwny. Wczoraj słyszałam od Ry'a, że zarządził, aby przenieść dokumenty śledztwa do głównej sali, żeby przez cały czas pozostawały w puli codziennego dostępu.
- Dlaczego nas o tym nie powiadomiono?!
- Zapytaj syna - odparła sucho.
- Na szczęście moje słowo jest tu ostateczne - oznajmiłem głosem jak ubity grunt, bezbarwnym, lecz nieprzejednanym. - Czy to wszystko?
- Wydaje mi się, że tak. Szkło...
- Dobrze. Muszę wszystko zaplanować. Po prostu. Stąd to pytanie. Na jutro mieliśmy zaplanowaną wizję lokalną, ale mamy dużo pracy, Mitriall. Opinia naszego stratega tylko mnie w tym utwierdziła. Muszę prosić ciebie i Ry'a o pomoc podczas manewrów, chodzi o eskortę szeregowców w pobliże rzeki i stanie na straży na miejscu, podczas ćwiczeń. To powinno być zadanie zwykłych strażników, ale sytuacja na granicach jest tak napięta, że nie ma mowy o odrywaniu ich od swojej pracy. A tym bardziej oznacza to potrzebę przyśpieszenia z doskonaleniem naszego wojska.
Stabilna postawa. Trochę rozbiegany wzrok. Nie zdradzał ani jednej myśli.
Nie wiedziałem, czy dobrze robię. Gdzieś w środku, w trzewiach, czułem, że nie; i na tym nieprzyjemnym uczuciu postanowiłem na razie poprzestać. Co powinien zrobić wilk, który przed laty, jako ledwie podrostek doprowadził przed oblicze sprawiedliwości własnego ojca, mordercę i był współodpowiedzialny za wydanie na niego odpowiedniego wyroku?
Czy nie to samo powinien i chciałby zrobić z... własną córką? Oczywiście, to właśnie podpowiadało mi niezmiennie obecne pragnienie sprawiedliwości. Tym razem jednak świadomie tłumaczyłem sobie jego ślepotę. Ciri nie była bezwzględnym złoczyńcą, który szukał sobie kolejnych ofiar i z przyjemnością patroszył je za życia. Oczywiście, że nie była. Nikogo więcej nie zabije. Czy jestem tego pewien?
Ale jej wyrok również byłby adekwatny do czynu. Czy odciągając go nie staję się współwinny?
A może podczas wojny naprawdę nie powinniśmy skupiać się na prywatnych sprawach? Bez wątpienia, to poświęcenie w imię wyższego dobra.
A może wyraz mojej własnej słabości? Czy nie powinienem jak najszybciej ująć Ciri i umożliwić osądzenie jej? Kolejną sprawę doprowadzić do końca. Ku pamięci zmarłej.
Po trupach. O kogo troszczę się w tej chwili? O sprawiedliwość, czy o swoje dobre imię? Uznanie?
Poczekaj, Szkło. Taka decyzja wymaga czasu. Środków, których nie masz zbyt wiele.

Wybacz mi, Ciri. Nie zdołam dźwigać tego ciężaru przez długi czas. Chociaż nikt nie wie tak dobrze jak ja, że nie zasługujesz na wyrok, który czekałby mordercę.

< Mitriall? >

środa, 2 marca 2022

Od Almette CD Wayfarera "Otwarte Szlaki"

Woda cichutko omywała brzeg statku kołysząc go delikatnie na boki, niczym matka układająca do snu swoje dziecko. Natura z całą swoją duszą niosła ich w dal na skrzypiących deskach. Morska bryza delikatnie bawiła się w ich futrach kiedy ich łapy stąpały po pokładzie. Ludzie krzątali się z kąt w kąt, nie ważne jak bardzo by im się nie chciało.  Swoisty krąg obowiązków, przydzielony każdemu tak aby słodki balans został utrzymany. I ta słodka oh słodka rozmowa na pysku, a raczej monolog pewnej młodej damy, której nawet nie tyle nudziło się, co zwyczajnie nie miała już co robić.
—Podziwianie ryb to chyba najciekawsza rzecz jaką można na tym statku wykonywać, wiesz? Wiesz. Przecież płynąłeś już statkiem, ale serio. I nie! Nie nudzę się, bo przecież jak można się nudzić na statku. Co chwilę dzieje się coś nowego, nawet jeśli zdawało mi się że już wszystko widziałam, o! Patrz, Patrz! Widziałeś tą w białe paski? Jest śliczna. Hymm... Popływałabym sobie tak z rybami wiesz, ale cóż. Jestem wilkiem. Nie umiem oddychać pod wodą, chociaż pochwalę ci się! Umiem pływać. I to całkiem nieźle. Kiedyś nauczyłam się jeszcze w domu. Ha! W domu. Ciekawe co tam się dzieje i czy ktokolwiek się o mnie martwi? Pewnie mama! Moja kochana mama! I może nawet Cri. Ale nie o nich..O ! A tamta?! Ma bardzo ciekawe umaszczenie. Takie ciemne i może nieco zielone. U! i ma kolce Ha! A to ci dopiero. Aż mi się przypomniało, a propos kolców. Jeż! Wiesz jakie te małe cholerstwa są wredne?! Jeszcze za szczeniaka zaznajomiłam się z jednym takim, wiesz? Znaczy, próbowałam. Bo bądźmy szczerzy, te małe kulki kolców nie należą do najbardziej pacyfistycznych. A mówią że wilki to bezduszni drapieżnicy. A tu co? Nie dość że byłam daleko, zostałam pokuta i pogryziona! POGRYZIONA! Ug. Teraz jak widzę jeża to daję mu znać co o nim myślę, wiesz? To już wiesz. Naprawdę zwyrodniałe stworzenia. Pewnie jest parę miłych, ale takich to ze świecą szukać. A ja chciałam się tylko zaprzyjaźnić. O! Mewa. Ciekawe jakby to było mieć skrzydła i tak sobie szybować nad wodą. I jeść ryby i! O! Rekin! Tak? Tak to chyba ludzie nazywali. Ciekawy, ciekawy. Duży jest, ale wcale nie taki straszny. Dużo straszniejsze są niedźwiedzie. Widziałeś na pewno jakiegoś kiedyś to wiesz. Ba! Ciężko o takim to nie wiedzieć, jak już zamieszka w lesie to nic tylko czuć nim w powietrzu. Śmierdzi niemiłosiernie. Kiedyś jak chciałam własną jaskinię sobie znaleźć to wprowadził się taki zaraz obok mnie! Uh! Jaki to był niemiłosierny smród i odór. Oddychać się nie dało, a o spaniu to ja już nawet nie wspomnę! BA! Ciężko było w jednym miejscu usiedzieć. Ale to może tez moja wina czasem mam za dużo energii—
—I za dużo gadasz... — Way mruknął coś pod nosem. Jej głowa przechyliła się na bok. Dym z fajki odleciał z wiatrem w siną dal niosąc ze sobą te słodkie słowa, które nie dotarły do uszu wadery, przez chlupot morskich fal.
—Co? — spytała ciekawa tego komentarza.
—Nic. Nic. — wilk machnął jej tylko łapą, nasuwając swój kapelusz niżej na pysk. Almette jedynie wzruszyła ramionami wbijając te swoje błękitne oczka w wodę, tak kolorem różną, a zarazem podobną. Głębia w parę chwil rozjaśniła się na nowo.
—Ciekawe co jest tam. — jej pysk zwrócił się w przód, gdzie ląd powoli formował swoje wzniesienia. Chmury delikatnie oplatały korony odległych gór. Lasy przypominały czarną masę, przeżuta i wyplutą na ziemię. Jednak, kiedy dobrze przyjrzało się można było dostrzec powoli unoszący się do nieba dym, niczym słodkie modlitwy o dobre czasy, takie ciche, a jednak uciekające w górę. — Wygląda na to że niedługo będziemy Way! U brzegu ! Już go widać! Wooo.. — jej oczy zaświeciły się paroma iskierkami, a jej podekscytowaniu potowarzyszył cichy chichot zza pleców. Nieprzejęta wchłaniała obraz ogromnego miasta całą sobą. Statki zadokowane w doku widać było nawet z takiej odległości. Były takie, większe i mniejsze. W różnych barwach, z metalu, z desek. Słońce leniwie rzucało światło na ich żagle. Ale nie to przykuło uwagę Almette. Wielka góra. Bowiem ona wnosiła się tak niedaleko brzegu, a domu u stóp morza zdawały wspinać się po niej, niczym rządne przygód nastolatki. Ulice wiły się pomiędzy nimi, stromo rwąc się w wzwyż i zwalniając nieco niekiedy. Tłok na ulicach zdawał się już tutaj grzmieć tysiącem głosów, chociaż morze i jego wiatr uporczywie starał się je zagłuszyć.
—Piękne. W życiu nie widziałam tak dużego miasta! Jest niesamowite! Już nie mogę się doczekać jk dopłyniemy! Będziemy mogli pozwiedzać! Jeszcze mamy chwilę czasu przed powrotem do domu prawda? Prawda! Nie ważne co powiesz! Chwila zawsze się znajdzie. Jaka ta góra jest wysoka. Kto w ogóle wpadł na pomysł budowania tu miasta?! Ale i tak! Wygląda niesamowicie! Po prostu cudownie! I tajemniczo. Może na jej szczycie jest jakiś skarb?! Zaklęty medalion, albo miecz dający supermoce. Ale chyba jest za wysoka dla nas. —
—Jeszcze trochę zanim dotrzemy. —
—Mówisz. Pewnie tak, skoro wychodzi to z twoich ust. — w końcu jej tyłek przysiadł na deskach pokładu. Do tej pory wychylała się ponad burtę, opierając się o listwy przednimi łapami. Jej ogon nieustannie chodził na boki, a przechodzący akurat obok człowiek przesunął po jej włosach w geście głaskania, niczym psa. Nie przeszkadzało jej to. Rzuciła mu radosne spojrzenie po czym rozciągnęła się ziewając. Drzemka! Jej ciało zaległo obok towarzysza podróży, a pysk tuż przy nim. Jej oczy zamknęły się po prawie całodziennej podróży. Nawet ona potrzebuje czasem drzemki.
A zaraz w końcu musi mieć wiele siły. W końcu zsiadają ze statku.

<Way?> 

wtorek, 1 marca 2022

Nasz Głos nr.24 - "Krótki ten luty"

Sucho aż pali!

Jak nazywa się mucha bez ucha?
M.

Memy memistrza


Zagadka - Kto to powiedział?

"Przedziwnym artystą jest Matka Natura, często tworzy dzieła, które zdają się wykraczać poza granicę wyobraźni. Mimo to, wciąż zaskakuje."

Aktualności

W tym miesiącu nie odbyło się tak wiele.
Przyszło nam znowu pożegnać Paketenshikę oraz Yira. Tym razem (chyba) na dobre.
Dorósł także miot: Pi, Całka, Mediana i Sigma.
No jak widzicie, nie za dużo.

(Fejkowe) Newsy!

Z OSTATNIEJ CHWILI!

Lisy nie są już mile widziane w watasze! Alfa oraz jego brat zarządzili, że tereny Watahy Srebrnego Chabra przynależą tylko do wilków, a lisy powinny stąd znikać. Doszło już nawet do pierwszych aktów lisofobii ze strony wilków. Z tego powodu zalecamy wszystkim lisim czytelnikom Naszego Głosu, by dla własnego bezpieczeństwa udali się za granicę watahy, na północ. Tam znajdziecie bezpieczne schronienie z dala od Watahy Srebrnego Chabra.

Kolejny numer pojawi się Prima Aprilis

Autorem tego numeru była Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka