Umysł to jednak jest zagadka. Nierozwiązywalna i
niezrozumiała świątynia myśli i pamięci. I kto wie co on ma w sobie i jak
właściwie działa. I czy ktoś chce wiedzieć? Czy ma sens spoglądać wewnątrz
niego, skoro działa? Może to zasada : „skoro działa, nie ruszaj.” A co jeśli nie działa? Przynajmniej nie tak
jak powinien.
Odrobina żalu zalała jego myśli kiedy bez jakiegokolwiek celu usiadł przy
jednym z łóżek. Zaskakująco pustym i chłodnym. Jakby brakowało w nim kogoś
bliskiego. Znanego. A jednak ta osoba rozmyła się gdzieś w myślach. Jego łapa
powolutku przesunęła po starej skórze łóżka. Jego myśl uciekła do przeszłości
skrytej za ciemną mgłą. Zawsze miał dobrą pamięć, co się z nią stało? Gdzie się
podziała. Zamknął oczy.
Delta. Medyk. Jedyny i sam pośród chorych wilków. Jego łapy dalej w miarę
działały chociaż z bólem mięśni skręcały leki z ziół. Świeżych i uschniętych.
Bezmyślnie prawie że. Każdy jego ruch był mechanicznym, wpojonym przez lata czy
miesiące monotonnej pracy. Schematy na stałe wbite w umysł. Jedyna rzecz, która
nie zardzewiała i nie zakryła się mgłą czasu. Jego paluszki zanurzyły się z
maści i spokojnym, płynnym ruchem przesunęły się po plecach jednego z wilków.
Jego stan był nie najlepszy, ale też nie najgorszy pośród innych na sali. Zdawał się cierpieć, ale nie było to
najgorsze co mogło go spotkać. Delta odetchnął ciężko spoglądając na własne
ciało. Można powiedzieć, że ładnie nie było. Strupy, parę szram, żebra i
kręgosłup na wierzchu. A jednak, dalej coś trzymało tę kupkę sierści i kości w
całości. Z pewnością nie była to wola do życia i dalszego istnienia. Kto wie.
Może to zwyczajna powinność względem swoich przyjaciół. W końcu kto ich
wyleczy? Kto ich utrzyma przy życiu? Chociaż czy to życie. Z pewnością nie dla
niego.
Przymknął oczy podchodząc do następnego pacjenta.
—Jak się czujesz? — zagadnął, chociaż znał odpowiedź. Bursztynowe oczy łypnęły
na niego, a szara głowa uniosła w płynnym ruchu. Ran na ciele nie było już za
wiele. Zdawało się, że goiły się w ciągu kilku sekund. Ale to było jedynie
złudny obraz rzeczywistości. Parę nowych wyskoczyło pomiędzy starymi,
zasklepionymi już. Łapa Delty powoli przesunęła po otwartych dziurach. Jedna
była nienaturalnie głęboka. Maść powoli została wtarta w problematyczne
miejsca, aby zniwelować ból i nadmierne krwawienie. Przyspieszyć gojenie i kto
wie. Może wspomóc psychiczne leczenie się ze świadomości uniknięcia śmierci.
—Jakoś. — zachrypnięty głos dotarł do uszu skupionego medyka.
—To dobrze. — lakoniczna odpowiedź padła z jego ust prawie od razu. Zdało mu
się, że nieco za szybko. — Jeszcze chwila i będziesz jak nowy. — westchnął.
Kłamał czy nie? Nie wiadomo. Los osądzi. Odpowiedziało mu ciężkie westchnięcie.
No cóż. Delta wstał mozolnie zbierając swoje rzeczy i ruszając do kolejnej
osoby. Bursztynowe oczka zdążyły się już zamknąć w głuchym milczeniu i
prawdopodobnie bólu istnienia i ciała. Jakiś odległy żal zacisnął się na sercu
medyka, jednak obcy dla umysłu. Spojrzał jeszcze raz na szare futro i
zmarszczył nos. Czy warto sobie przypominać? Skoro serce pamięta lepiej i kwili
cichutko przykryte kocykiem obojętności ciała, a umysł skrupulatnie unika
tematu. Może lepiej to porzucić. Może lepiej nie pamiętać.
—Jak się czujesz tato... — pewien biały pysk, równie
zobojętniały, skamieniały w powadze. Puste oczy, tak piękne chociaż tak różne
od siebie. Delta wiedział, że pyta nie ze zmartwienia. Z jakiegoś powodu
zdawało się, że emocje z tego długonogiego stworzenia uciekły. Oderwały się od
ciała.
—Dobrze. — otarł się delikatnie o jej bok. Czasem każdy potrzebował odrobiny
wsparcia. Bliskiego. Nie ważne jak bardzo zacierały się ich drogi pamięci i jak
bardzo nieczułe były ich stosunki. Nadal oboje mieli świadomość swojej
beznadziejności, swojej relacji, chociaż oboje czuli obojętność. Delta jednak
popadał w pułapkę umysłu, Pi staczała się w stronę mechanizmów i świadomości
swojej mocy. Choroby. Przekleństwa.
—Przepracowujesz się. — jej głos głucho odbił się od ścian. Jego obolałe
mięśnie spięły się na jej słowa.
—Wiem. Ale kto inny może leczyć... skoro nikogo innego nie ma.— zachrypiał
przesuwając wzrokiem po chorych. Usiadł przy pacjencie i zaczął wcierać w niego
maści.
—Flora...Flora może niedługo wróci.— biała, ciapata wadera odetchnęła ciężko.
—Kto.. — jego szept nie był za wyraźny, a i tak przeprowadził dreszcze po
zmęczonym chorobą ciele. Jednak żadne więcej słowo nie padło. Delta zakaszlał i
zatrzepał głową niespokojnie, jakby odsuwając od siebie niespokojne myśli i
zamglone wspomnienia.
Ułożył się na ziemi. Chłód od podłoża doszedł do jego ciała,
nieco przebudzając zaspany umysł.
—Delto. — gdzieś na brzegu tej niewielkiej polanki, tuż przed jaskinią medyczną
pojawiła się przedziwna wadera. Jej kolory kogoś mu przypominały.
—Pinezka, tak? — dopytał słysząc jak jego mózg podpowiada mu imię. Chociaż
niewiele więcej.
—Tak. — smętnie zbliżyła się na dwa kroki wychodząc z cienia. Jednak nie za
blisko. Była zapewne świadoma jak niebezpieczne jest zbliżanie się do medyka.
Medyka siedzącego całe dnie pośród wilków zakażonych groźnym wirusem.
—Coś się stało? Potrzebujesz jakiejś diagnozy?— dopytał. Niebezpiecznym było
teraz wchodzić do medycznej. Miejsc w oddzielonym miejscu brakło ze względu na
wilki wroga, leżące równie chore jak reszta. Wilki leżały także na zwykłej
sali.
—Ja... Nie. Nie. Po prostu... Może chciałbyś wiedzieć. Bo Paki... —
—Coś z tym rudzielcem nie tak?— zapytał specjalnie zaznaczając te
charakterystyczne kolory dla jasności, że rzeczywiście, ten nieszczęśnik nie
rozpłynął się jeszcze w jego świadomości.
— Nie żyje. — Pinezka rzuciła tymi słowami z bólem, w eter. —Mediana, twoja
córka, niedawno znalazła ich... obu tatów... a raczej ich resztki na klifach. —
Cisza zapadła. Długa i spowita mgłą żalu. Delta zamrugał jedynie. W końcu i to
kiedyś musiało się już stać. Ile razy jego drogi przyjaciel już umarł. Trzy?
Dwa na pewno. Za ich przyjaźni.
—Dziękuję. — rzucił nawet nie spoglądając na barwną waderę. Jego łapy poniosły
go z powrotem do wnętrza jaskini medycznej, zatrzymując się w progu.
Potrzebował chwili odsapnięcia. Jednak nie dane mu to było. Nie teraz.
Leżąc w łóżku. W miejscu gdzie jeszcze niedawno zalegało
cało przebrzydłego Admirała rozmyślał w ciszy. Nad czym? Nad śmiercią. Bo
jednak Paki i Yir... odeszli tym razem na dobre, czyż nie? Jego łapy poruszyły
się niespokojnie. Myśl o ponownej stracie przyjaciela wycisnęła z niego łzy. Szczere
łzy żalu, od którego nie dane mu było odpocząć nawet sekundy.
Żal za przyjacielem.
Żal za każdym dobrym wspomnieniem, które cichutko śpiewało słodkie kołysanki z
tyłu jego głowy.
Pierwsze spotkanie, podczas którego przewrócił się na tym rudzielcu.
Trudne początki kiedy łączyły ich tylko nauczycielstwo i krótkie, bezsensowne
rozmowy bez konkretnego celu i zabiegu.
Kiedy to się rozpędziło? Kiedy to wszystko nagle stoczyło się z górki?
Razem wylądowali w domu u lisiej rodziny, razem ganiali za rozsypanymi w
powietrzu kartkami z terenami.
Razem kombinowali jak zeswatać nieszczęsnego ciemnego lisa a pewną zabójczą
damą, swoją drogą. Tej dwójki też dawno nie widział. Prawdopodobnie schowali
się, albo uciekli w miejsce bezpieczniejsze niż WSC. Może to i dobrze. Teraz ta
wataha była jedynie mętnym wspomnieniem swojej świetlności.
Ale... Paki... Yir. Gdzie u ich boku był Delta? Był. No właśnie. U boku. A
teraz... kto wie. Może nie rozstali się na tak długo.
Ich śmierć miała też swoje plusy. Przynajmniej po śmierci przywita go ktoś kogo
pysk jest znajomy i bliski sercu.
Jego oczy przymknęły się delikatnie. Żal, smutek, co więcej?
Co dodać? Strach może. Nie. Nawet w takim stanie mieszanek wszelakiego nastroju
nie było strachu. Ani przed śmiercią, której zimny oddech hulał po jaskini. Ani
przed przyszłością. Ani przed przeszłością. Była obojętność. Żal, smutek i
obojętność. Delta zdawał się być bezmocny wobec tych przytłaczających uczuć i
nic nie był w stanie na nie poradzić. Przykrywały jego oczy, usta, uszy i serce
niczym najciaśniejszy kocyk, który śmierdział już stęchlizną i pochłaniał
resztki radości z życia. Ale jakie to życie? Jakie jest życie bez Pakiego? Bez
przyjaciół? Bez uczuć większych od depresyjnego skiełczenia serca? Bez ruchu w
kościach, które rozsypują się przy każdym najmniejszym ruchu?
Czym jest życie? Czyż to nie piękne i filozoficzne zapytanie, bez odpowiedzi,
albo odpowiedzą tak subiektywną, że mającą sens jedynie dla zagubionej w świecie
jednostki.
Dla Delty życie było czyimś dobrem. Gdyż jego nie znaczyło już nic.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz