sobota, 26 marca 2022

Od Delty - "Wojna Smakuje Krwią - a śmierci bywa jej mało" cz. 4

Umysł to jednak jest zagadka. Nierozwiązywalna i niezrozumiała świątynia myśli i pamięci. I kto wie co on ma w sobie i jak właściwie działa. I czy ktoś chce wiedzieć? Czy ma sens spoglądać wewnątrz niego, skoro działa? Może to zasada : „skoro działa, nie ruszaj.”  A co jeśli nie działa? Przynajmniej nie tak jak powinien.
Odrobina żalu zalała jego myśli kiedy bez jakiegokolwiek celu usiadł przy jednym z łóżek. Zaskakująco pustym i chłodnym. Jakby brakowało w nim kogoś bliskiego. Znanego. A jednak ta osoba rozmyła się gdzieś w myślach. Jego łapa powolutku przesunęła po starej skórze łóżka. Jego myśl uciekła do przeszłości skrytej za ciemną mgłą. Zawsze miał dobrą pamięć, co się z nią stało? Gdzie się podziała. Zamknął oczy.
Delta. Medyk. Jedyny i sam pośród chorych wilków. Jego łapy dalej w miarę działały chociaż z bólem mięśni skręcały leki z ziół. Świeżych i uschniętych. Bezmyślnie prawie że. Każdy jego ruch był mechanicznym, wpojonym przez lata czy miesiące monotonnej pracy. Schematy na stałe wbite w umysł. Jedyna rzecz, która nie zardzewiała i nie zakryła się mgłą czasu. Jego paluszki zanurzyły się z maści i spokojnym, płynnym ruchem przesunęły się po plecach jednego z wilków. Jego stan był nie najlepszy, ale też nie najgorszy pośród innych na sali.  Zdawał się cierpieć, ale nie było to najgorsze co mogło go spotkać. Delta odetchnął ciężko spoglądając na własne ciało. Można powiedzieć, że ładnie nie było. Strupy, parę szram, żebra i kręgosłup na wierzchu. A jednak, dalej coś trzymało tę kupkę sierści i kości w całości. Z pewnością nie była to wola do życia i dalszego istnienia. Kto wie. Może to zwyczajna powinność względem swoich przyjaciół. W końcu kto ich wyleczy? Kto ich utrzyma przy życiu? Chociaż czy to życie. Z pewnością nie dla niego.
Przymknął oczy podchodząc do następnego pacjenta.
—Jak się czujesz? — zagadnął, chociaż znał odpowiedź. Bursztynowe oczy łypnęły na niego, a szara głowa uniosła w płynnym ruchu. Ran na ciele nie było już za wiele. Zdawało się, że goiły się w ciągu kilku sekund. Ale to było jedynie złudny obraz rzeczywistości. Parę nowych wyskoczyło pomiędzy starymi, zasklepionymi już. Łapa Delty powoli przesunęła po otwartych dziurach. Jedna była nienaturalnie głęboka. Maść powoli została wtarta w problematyczne miejsca, aby zniwelować ból i nadmierne krwawienie. Przyspieszyć gojenie i kto wie. Może wspomóc psychiczne leczenie się ze świadomości uniknięcia śmierci.
—Jakoś. — zachrypnięty głos dotarł do uszu skupionego medyka.
—To dobrze. — lakoniczna odpowiedź padła z jego ust prawie od razu. Zdało mu się, że nieco za szybko. — Jeszcze chwila i będziesz jak nowy. — westchnął. Kłamał czy nie? Nie wiadomo. Los osądzi. Odpowiedziało mu ciężkie westchnięcie. No cóż. Delta wstał mozolnie zbierając swoje rzeczy i ruszając do kolejnej osoby. Bursztynowe oczka zdążyły się już zamknąć w głuchym milczeniu i prawdopodobnie bólu istnienia i ciała. Jakiś odległy żal zacisnął się na sercu medyka, jednak obcy dla umysłu. Spojrzał jeszcze raz na szare futro i zmarszczył nos. Czy warto sobie przypominać? Skoro serce pamięta lepiej i kwili cichutko przykryte kocykiem obojętności ciała, a umysł skrupulatnie unika tematu. Może lepiej to porzucić. Może lepiej nie pamiętać.

—Jak się czujesz tato... — pewien biały pysk, równie zobojętniały, skamieniały w powadze. Puste oczy, tak piękne chociaż tak różne od siebie. Delta wiedział, że pyta nie ze zmartwienia. Z jakiegoś powodu zdawało się, że emocje z tego długonogiego stworzenia uciekły. Oderwały się od ciała.
—Dobrze. — otarł się delikatnie o jej bok. Czasem każdy potrzebował odrobiny wsparcia. Bliskiego. Nie ważne jak bardzo zacierały się ich drogi pamięci i jak bardzo nieczułe były ich stosunki. Nadal oboje mieli świadomość swojej beznadziejności, swojej relacji, chociaż oboje czuli obojętność. Delta jednak popadał w pułapkę umysłu, Pi staczała się w stronę mechanizmów i świadomości swojej mocy. Choroby. Przekleństwa.
—Przepracowujesz się. — jej głos głucho odbił się od ścian. Jego obolałe mięśnie spięły się na jej słowa.
—Wiem. Ale kto inny może leczyć... skoro nikogo innego nie ma.— zachrypiał przesuwając wzrokiem po chorych. Usiadł przy pacjencie i zaczął wcierać w niego maści.
—Flora...Flora może niedługo wróci.— biała, ciapata wadera odetchnęła ciężko.
—Kto.. — jego szept nie był za wyraźny, a i tak przeprowadził dreszcze po zmęczonym chorobą ciele. Jednak żadne więcej słowo nie padło. Delta zakaszlał i zatrzepał głową niespokojnie, jakby odsuwając od siebie niespokojne myśli i zamglone wspomnienia.

Ułożył się na ziemi. Chłód od podłoża doszedł do jego ciała, nieco przebudzając zaspany umysł.
—Delto. — gdzieś na brzegu tej niewielkiej polanki, tuż przed jaskinią medyczną pojawiła się przedziwna wadera. Jej kolory kogoś mu przypominały.
—Pinezka, tak? — dopytał słysząc jak jego mózg podpowiada mu imię. Chociaż niewiele więcej.
—Tak. — smętnie zbliżyła się na dwa kroki wychodząc z cienia. Jednak nie za blisko. Była zapewne świadoma jak niebezpieczne jest zbliżanie się do medyka. Medyka siedzącego całe dnie pośród wilków zakażonych groźnym wirusem.
—Coś się stało? Potrzebujesz jakiejś diagnozy?— dopytał. Niebezpiecznym było teraz wchodzić do medycznej. Miejsc w oddzielonym miejscu brakło ze względu na wilki wroga, leżące równie chore jak reszta. Wilki leżały także na zwykłej sali.
—Ja... Nie. Nie. Po prostu... Może chciałbyś wiedzieć. Bo Paki... —
—Coś z tym rudzielcem nie tak?— zapytał specjalnie zaznaczając te charakterystyczne kolory dla jasności, że rzeczywiście, ten nieszczęśnik nie rozpłynął się jeszcze w jego świadomości.
— Nie żyje. — Pinezka rzuciła tymi słowami z bólem, w eter. —Mediana, twoja córka, niedawno znalazła ich... obu tatów... a raczej ich resztki na klifach. —
Cisza zapadła. Długa i spowita mgłą żalu. Delta zamrugał jedynie. W końcu i to kiedyś musiało się już stać. Ile razy jego drogi przyjaciel już umarł. Trzy? Dwa na pewno. Za ich przyjaźni.
—Dziękuję. — rzucił nawet nie spoglądając na barwną waderę. Jego łapy poniosły go z powrotem do wnętrza jaskini medycznej, zatrzymując się w progu. Potrzebował chwili odsapnięcia. Jednak nie dane mu to było. Nie teraz.

Leżąc w łóżku. W miejscu gdzie jeszcze niedawno zalegało cało przebrzydłego Admirała rozmyślał w ciszy. Nad czym? Nad śmiercią. Bo jednak Paki i Yir... odeszli tym razem na dobre, czyż nie? Jego łapy poruszyły się niespokojnie. Myśl o ponownej stracie przyjaciela wycisnęła z niego łzy. Szczere łzy żalu, od którego nie dane mu było odpocząć nawet sekundy.
Żal za przyjacielem.
Żal za każdym dobrym wspomnieniem, które cichutko śpiewało słodkie kołysanki z tyłu jego głowy.
Pierwsze spotkanie, podczas którego przewrócił się na tym rudzielcu.
Trudne początki kiedy łączyły ich tylko nauczycielstwo i krótkie, bezsensowne rozmowy bez konkretnego celu i zabiegu.
Kiedy to się rozpędziło? Kiedy to wszystko nagle stoczyło się z górki?
Razem wylądowali w domu u lisiej rodziny, razem ganiali za rozsypanymi w powietrzu kartkami z terenami.
Razem kombinowali jak zeswatać nieszczęsnego ciemnego lisa a pewną zabójczą damą, swoją drogą. Tej dwójki też dawno nie widział. Prawdopodobnie schowali się, albo uciekli w miejsce bezpieczniejsze niż WSC. Może to i dobrze. Teraz ta wataha była jedynie mętnym wspomnieniem swojej świetlności.
Ale... Paki... Yir. Gdzie u ich boku był Delta? Był. No właśnie. U boku. A teraz... kto wie. Może nie rozstali się na tak długo.
Ich śmierć miała też swoje plusy. Przynajmniej po śmierci przywita go ktoś kogo pysk jest znajomy i bliski sercu.

Jego oczy przymknęły się delikatnie. Żal, smutek, co więcej? Co dodać? Strach może. Nie. Nawet w takim stanie mieszanek wszelakiego nastroju nie było strachu. Ani przed śmiercią, której zimny oddech hulał po jaskini. Ani przed przyszłością. Ani przed przeszłością. Była obojętność. Żal, smutek i obojętność. Delta zdawał się być bezmocny wobec tych przytłaczających uczuć i nic nie był w stanie na nie poradzić. Przykrywały jego oczy, usta, uszy i serce niczym najciaśniejszy kocyk, który śmierdział już stęchlizną i pochłaniał resztki radości z życia. Ale jakie to życie? Jakie jest życie bez Pakiego? Bez przyjaciół? Bez uczuć większych od depresyjnego skiełczenia serca? Bez ruchu w kościach, które rozsypują się przy każdym najmniejszym ruchu?
Czym jest życie? Czyż to nie piękne i filozoficzne zapytanie, bez odpowiedzi, albo odpowiedzą tak subiektywną, że mającą sens jedynie dla zagubionej w świecie jednostki.

Dla Delty życie było czyimś dobrem. Gdyż jego nie znaczyło już nic.

CDN


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz