czwartek, 31 października 2019

Podsumowanie października!

Moi Drodzy,
na wstępie chcę podziękować Wam za kolejny miesiąc, jaki wspólnie przeżyliśmy. Bo tak, gdzieś tam, cząstka każdego z nas przeżyła go wspólnie tutaj, w WSC. Zostawiając swoje postacie w tym dzikim i pięknym świecie, nawet, jeśli cała reszta była akurat w szkole, na wykładach, odpoczywała, albo robiła zakupy.
Bardzo cieszę się, że... tu z rozpędu chciałem napisać, że nikt od nas nie odszedł. Ale odeszły od nas przecież dwa wilki. Najważniejsze jednak, że nasza ekipa pisząca pozostaje w nieuszczuplonym składzie i wciąż trwa w WSC. I oby jak najdłużej, Przyjaciele! Na razie przesyłam Wam ciepłe pozdrowienia z okazji rozpoczęcia nowego miesiąca, listopada!
A teraz podsumowanie.

Najwięcej opowiadań, bo aż 10, napisała Konwalia Jaskra Jaśminowa,
Na drugim miejscu plasuje się Szkło z 8 opowiadaniami,
A na miejscu trzecim widzimy tym razem wilki o imionach Duch i Agrest dzięki po 5 opowiadaniom przez nie napisanym,

Innymi postaciami, z którymi obcowaliśmy w tym miesiącu, były ShinoGoth i Mundus.
Gratulacje!!!

Tymczasem, do zobaczenia za miesiąc, Kochani!

                                                               Tajny współpracownik byłego szefa

wtorek, 29 października 2019

Od Notte CD Agresta "Więzy" Cz. 6

— Bądźmy pozytywni. Nie warto zadręczać się takimi rzeczami, wystarczy, że jest się na nie przygotowanym. - odparłam pewnym tonem, płosząc kolejnym krokiem wygrzewającego się w słońcu motyla. Szliśmy dalej przez las, składający się głównie z lipy, dębu i topoli. Regularnie przerzedzany przez roślinożerców, a teraz w dodatku praktycznie pozbawiony ochrony w postaci ulistnionych koron drzew, był pełen światła w ilości prawie równej tej na otwartej przestrzeni. Śpiew ptaków dawno zamarł, szelest spadających liści również powoli przycichał, słychać było jedynie od czasu do czasu kwik wiewiórki i monotonne szuranie naszych łap po ziemi.
— A my jesteśmy przygotowani? - wtrącił Agrest, odwracając głowę w moim kierunku.
— Chcemy zawrzeć sojusz; jeżeli jakimś cudem nie będą sobie życzyć naszej obecności, raczej nie zamierzamy pchać się na siłę, żeby dodatkowo pogorszyć stosunki. Myślę, że tak. - Rzuciłam okiem na swoją torbę. Zamierzałam coś jeszcze dodać, ale brutalnie przerwał mi nagły atak duszności. Ból rozszedł się po całym moim ciele niczym fala tsunami, odbierając mi władzę w kończynach, które natychmiast się ugięły, omal nie powalając mnie na ziemię. Zaczęłam kaszleć; na ziemi pojawiła się czarna plama krwi. Co do diabła...?! Desperacko łapałam powietrze, ale ciecz uporczywie pragnęła wydostać się na zewnątrz przez mój pysk.
— Notte?! - moi towarzysze zatrzymali się, rozglądając się bezradnie. - Co się stało? - na to pytanie sama chciałabym znać odpowiedź. Cała ta zapaść wzięła się jakby znikąd; jeszcze wczoraj byłam w pełni sił, wszystko nastąpiło bez najmniejszego ostrzeżenia. Towarzysze pomogli mi ułożyć się w wygodnej pozycji, jednak poza tym mogli tylko przyglądać się bezsilnie. Skupiłam się na przetrwaniu tej chwili słabości, jednak ku mojemu zdziwieniu objawy nie ustały nawet po minucie, jedynie trochę osłabły. Wobec tego zmusiłam się do jakiejś wypowiedzi:
— Nie mam pojęcia... - kolejny raz wyplułam krew. Nie jestem medykiem...ale to nie są normalne symptomy. - przemknęło mi przez myśl. Basiory zaczęły omawiać coś między sobą, jednak nie byłam w stanie wyłapać słów. Niebawem ciemniejszy wilk odłączył się od naszej grupy i ruszył w las.
— Vinys poszedł znaleźć parę ziół. Lepiej się już czujesz? - było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Tak, aczkolwiek "lepiej" nie było żadnym pocieszeniem. Sytuacja się po prostu ustabilizowała.
— Miałaś już wcześniej takie...ataki?
— Nie. - wyszeptałam, znowu kaszląc. Miałam wrażenie, że zaraz wypluję sobie płuca.
— Rozumiem. A czy wczoraj zauważyłaś coś niepokojącego? Gorzej się poczułaś?
— Nie. - na tym na szczęście skończyły się pytania. Mijały kolejne minuty, a ja zaczynałam się poważnie zastanawiać, jaki to ma sens. Gdybym miała odejść z tego świata, zrobiłabym to już dawno. Plama krwi stała się prawie małą kałużą. Wreszcie Vinys wrócił z pękiem roślin. Przełknęłam część ziół, po czym spojrzałam na towarzyszy. Huh...Siedzenie tu nic mi nie da. Przynajmniej nie poddam się bez walki. Spróbowałam powoli wstać, ignorując zakazy. Stanęłam na trzęsących się nogach i wyciągnęłam ostrożnie łapę do przodu.
— Idziemy. - rzekłam między jednym kaszlnięciem a drugim.
— Nie ma mowy. Najpierw musisz odpocząć. - oznajmił Agrest, próbując sprowadzić mnie do parteru.
— Idziemy. - powtórzyłam głośniej, starając się, by zabrzmiało to jak najbardziej stanowczo. - To nie ma sensu... - dodałam bardziej do siebie.
Ostatecznie wilki ustąpiły pod warunkiem, że będziemy często odpoczywać, i ruszyliśmy ponownie w drogę. Każdy krok był dla mnie męczarnią, mój szlak wyraźnie znaczyły kropelki krwi wydobywające się z mojego pyska. Ból promieniował na całe ciało, nie pozwalając mi nawet na chwilę wytchnienia. Jednak paradoksalnie mój stan zdawał się polepszać w miarę zbliżania się do celu. W końcu mogłam po raz pierwszy od godziny, albo i całych wieków, wziąć w miarę swobodny wdech.
<Agrest? Spokojna głowa, wszystko się jeszcze wyjaśni :) Teraz możemy śmiało lecieć do sąsiadów>

poniedziałek, 28 października 2019

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Agresta - "W Świetle Dnia"

Nawet nie udawała, że interesują ją sprawy polityczne.
Ona nie bawiła się w takie gierki, zawiłe problemy związane z władzą nudziły ją śmiertelnie, bo jedynym, co w takiej sytuacji mogło ją interesować, byli sami politycy, którzy mogli dać jej chociaż namiastkę czułości, której tak łaknęła.
Nie musieli to być w zasadzie politycy. Mógł to być ktokolwiek...
Cały dzień spędziła głównie na wpatrywaniu się w ścianę. Na początku wspominała Agresta, dreszcze rozkoszy, której u niej powodował, ale potem zaczęła rozmyślać głębiej.
Porzuciła przecież wszystkie swoje zainteresowania. Zaprzestała pokazywania światu, że jest coś warta. A dla czego? Dla zaledwie paru minut przyjemności i ciepła drugiej osoby zaprzedała swoją duszę i osobowość.
Bo czy nie łatwiej byłoby być tą tępą malutką waderką, za którą wszyscy ją mają? Czy nie prościej byłoby po prostu chichotać w odpowiednich momentach i po prostu dawać basiorom, czego chcą?
Bo co innego może im zaoferować? Dowcipem nie błyszczy, inteligencją z rzadka...
Więc gdy Agrest wrócił, po prostu przywitała go najhojniej, jak tylko potrafiła.


Nie mogła spać całą noc. Objęta łapą Agresta wyobrażała sobie, że on ją kocha. Że sypiają tak wtuleni w siebie co noc.
Zanim słońce wstało wyplątała się z jego objęć i nim zdążyła się powstrzymać pocałowała go w czoło, żeby utrzymać tę swoją iluzję.
Wyszła z jaskini, a po wschodzie słońca stała już pod jaskinią medyka. Westchnęła głęboko i weszła do środka.
— Obudziłam cię? — zapytała cicho Mundusa. Ptak podniósł na nią nieco nieobecny wzrok.
— Nie — rzucił tylko.
— Możemy nie rozmawiać? — błagała. — Potrzebuję milczenia.
Zwinęła się w kłębek obok niego - swojego ostatniego żywego ojca, najbliższej jej osoby.
Po chwili zaczął delikatnie gładzić jej sierść szponami (niekiedy wbił je trochę mocniej, ale wadera ani myślała o zwróceniu mu uwagi).

< Agrest? >

Od Agresta CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "W Świetle Dnia"

Nie czekając już, aż Konwalia otrząśnie się z resztek snu, jeszcze przez chwilę czując na swojej szyi jej ciepło, wstałem delikatnie i podszedłem do wyjścia z groty, by dokładniej sprawdzić położenie słońca. Odetchnąłem pełną piersią. To zawsze było takie przyjemne.
Tak wiele razy słyszałem "Nie dotykaj, to nie zabawka". Ale ja byłem bardzo głupim chłopcem. Nie chciałem dostrzegać niczyjej troski poza swoją. Oto ona, moja przyjaciółka. Jej obraz umknął gdzieś na sam kraniec mojej pamięci, a może już w ogóle o nim zapomniałem. W mózgu uruchomiły mi się inne ośrodki i zacząłem postrzegać ją coraz bardziej jako dobro. Majątek.
- Wyślemy delegację do WWN i WSJ.
- Hm? - wadera podniosła wzrok, jakby wyrwana z zamyślenia. Lekko pokiwałem głową.
- Im prędzej, tym lepiej. Nie wiem, dlaczego nie postanowiłem o tym wcześniej. Przecież to takie proste - powiedziałem już bardziej sam do siebie, nie panując nad nadaniem tej wypowiedzi tonu wyrzutu.
- Po co poselstwo? - zapytała Konwalia, choć stwierdzenie, że zrobiła to z grzeczności nie byłoby chyba nadinterpretacją. Nie była umysłem politycznym. Wiedziałem to. Nieco wcześniej odeszły też jakiekolwiek złudzenia, że może należeć do struktur władzy którejś z pobliskich watah. W tamtej chwili była już po prostu pospolitą stanowo sierotą. Ode mnie odróżniało ją jedynie nazwisko. Ale była piękna. Wciąż jeszcze była piękna, a jej uroda rozbłyskiwała z każdym miesiącem coraz mocniej.
- Rada WSC. Założona przez Związek Sprawiedliwości. Związek, rozumiesz?
- N... nie - podniosła się sennie i usiadła.
- Już wiem, czego mi przez cały czas brakowało. Matuchno, jaki ja głupi byłem - w zamyśleniu zrobiłem dwa kroki przed siebie, wychodząc z jaskini - nasze stowarzyszenie nie jest tak naprawdę związane z żadną władzą - spojrzałem na nią. Skinęła głową - bo jej nie ma. Partia, Związek Sprawiedliwości, jest zatem zwyczajną grupą znajomych wilków. Nie musimy przejmować władzy, bo nikt jej nie trzyma, tak?
Znów przytaknęła.
- Ale może pojawić się taka bardzo zaangażowana w sprawy polityczne i całe życie watahy grupka ideowców, którzy chcą dobra swojej społeczności, czyż nie? - teraz nie czekałem już nawet na jej niemy znak potwierdzenia - a w przypadku nieporządku i chaosu, takim właśnie wilkom należy się władza, tym bardziej, że nikt się o nią nie upomina. Konwalio, szykuje nam się wyprawa do sąsiadów. Niech przyzwyczają się do nowego partnera politycznego.
Wpatrywałem się w las pewnym siebie wzrokiem i powoli pogrążając się w nowym pomyśle.
- Witaj, Leonardo.
- Cześć - mruknął basior, przedzierając się przez krzewy i zatrzymując przed jaskinią. Odwróciłem się do jej wnętrza, dostrzegając tę uroczą istotkę, która wstała szybko i zanim zdążyłem się na nią napatrzeć, była już obok, zupełnie ożywiona i znów lekko uśmiechnięta.
- Szykujemy się do drogi - zarządziłem - zgarniemy tylko naszego trzeciego wspólnika ze szpitala i wyruszamy do WWN.
Konwalia Jaskra Jaśminowa została w związkowej jaskini, aby w razie potrzeby nie zostawiać interesantów całkiem samych. Leonardo i ja szybko dotarliśmy do szpitala.

- Czołem - wolnym krokiem wszedłem do środka. Spodziewałem się zastać go ledwie żywego, pod kawałkiem materiału przysypiającego na sienniku, jak słyszałem od Szkła. Jakoś do tamtej pory nie wyszło mi lub nie chciało wyjść mi odwiedzić go osobiście. Tym razem jednak nie leżał, a leniwie przestępował z nogi na nogę, obserwując jakieś niewidzialne punkty biegające po przeciwległej ścianie. Postanowiłem przemilczeć ten fakt, zapytałem tylko, omijając niepotrzebny wstęp - Mundus, dasz radę wyjść stąd na dwa dni? Jeśli dobrze pójdzie, nawet na jeden.
Drgnął i gwałtownie odwrócił się w moją stronę.
- Agrest! Jak miło cię widzieć. Jesteście tylko we dwóch?
- To chyba jasne, odkąd zamknęli nam trzeciego.
- To ja... ja, tak? A... - potoczył wokół nieco zagubionym wzrokiem, zastanawiając się przez chwilę. W końcu wyszeptał - cztery.
- No, wracając, gdzie Etain? Mogę zapytać ja, jeśli chcesz - chrząknąłem - a, i w ogóle, jak się czujesz? Jakoś - przyjrzałem mu się uważniej, nie będąc pewnym, czy wypowiadanie kolejnych słów nie będzie kłamstwem - lepiej wyglądasz.
- Na wszystko są zioła -  w jego lekko drżącym głosie wyczuwalne było coś na kształt euforii. Uśmiechnął się z tym rodzajem wewnętrznego, maniakalnego szczęścia, które wydawało się mieć granice tak cienkie, że bliskie pęknięcia, przez co wzbudzało jedynie dreszcze niepokoju - dała mi zioła, żebym zapomniał, że za nim tęsknię, rozumiesz?
- Spokojnie, to lekarstwo.
- Wiesz, jak działają? Ogłupiają. Zamykają w głowie drzwi, przez które włazi cierpienie. Powodują... niepoczytalność. Gdybym wydłubał ci teraz oko, nie poniósłbym konsekwencji. Od wczoraj jestem poza odpowiedzialnością - zaśmiał się spazmatycznie - i chyba trochę... poza kontrolą - mimo, że powiedział to ciszej i jeszcze mniej stabilnym tonem, pewnie nie każdy usłyszałby w tych słowach cień bezdennego, wołającego o pomoc przerażenia. Ale ja byłem pewny, że słyszę.
- Czy to te same, po których ostatnio nie miałeś siły podnieść skrzydła?
- Nie odwiedziłeś mnie przecież.
- Szkło mi powiedział.
- Ależ skąd - wtrąciła nagle Etain, która stanęła w wyjściu i ze zdegustowaniem pokręciła głową - od wczoraj jedynym, na co się zgadza, jest melisa.
- Lepiej się czuję - powiedział przekonująco szary ptak, błyskawicznie przenosząc na nią wzrok.
- To epizod maniakalny - odrzekła dobitnie - za kilka dni minie, a ty znowu będziesz zdychać.
Przeciągnął się, z przyjemnością przymykając oczy. Odnoszę wrażenie, że z każdą chwilą, gdy wtedy z nim rozmawiałem, byłem w coraz większej konsternacji. Fakt faktem, nie poszedł wtedy z nami. Na całe szczęście, wizyta w WWN nie należała do niebezpiecznych, postanowiliśmy więc załatwić to sami, Leonardo i ja. W swej niewyobrażalnej przebiegłości obiecałem odwiedzić naszego wspólnika w najbliższym czasie, w głębi duszy mając nadzieję, że uda mi się wtedy wymóc na nim uczestnictwo w rozmowach z całym tym popapranym towarzystwem należącym do mojej znajomej partii z WSJ.
- Proszę bardzo, możesz mnie odwiedzić. Możesz przyprowadzić przyjaciół. Napatrzysz się na otępienie, ile dusza zapragnie, mógłbym teraz zostać pomnikiem własnej ułomności. Jestem w stanie w bezruchu godzinami stać naprzeciwko drzewa i się w nie wpatrywać, uwierzysz? - rozłożył skrzydła i lekko skinął głową, po czym jeszcze raz zaśmiał się dziwnym, obsesyjnym śmiechem - świetnie, prawda?
Ze smutkiem położyłem uszy po sobie.

Rozmowa z sekretarzem Watahy Wielkich Nadziei nie trwała długo i płynęła w przyjaznej atmosferze, niemal sam uwierzyłem, że zależy nam na owocnej współpracy i działaniu na rzecz... lepszej przyszłości? Hehe.
- A więc jesteście, przyjaciele, stowarzyszeniem założonym, aby zapobiec zapanowaniu chaosu na waszych terenach? - stary już wilk uśmiechnął się ciepło, gdy usiedliśmy naprzeciwko siebie w jego jaskini i mieliśmy za sobą już kilkanaście zdań bardziej oficjalnego powitania.
- Przechodząc do rzeczy, chcemy uzyskać poparcie przedstawicieli legalnej władzy Watahy Wielkich Nadziei, aby móc bez przeszkód i ewentualnych nieporozumień zacząć... odbudowywać świetność naszej małej społeczności. Wszystko to z imienia Związku Sprawiedliwości, założonej przez nas partii.
- Ach, tak, odbudowujcie, odbudowujcie, nie śmiałbym stawać wam na przeszkodzie - basior pokiwał głową ze zrozumieniem - oczywiście, jeśli zabrakło przywódcy, to bardzo pięknie, że jakieś odpowiedzialne wilki wyszły z inicjatywą. Ja ją popieram.
- Dziękujemy za te słowa - odrzekłem poważnie - rzecz w tym, że planujemy objąć formalne stanowiska, które zobowiązywałyby nas do podjęcia służby dla Watahy Srebrnego Chabra. Możemy liczyć na poparcie?
- Rzecz jasna, w razie potrzeby będziemy działać jak zawsze, jak wasi sojusznicy. Czy możemy zrobić dla was coś jeszcze? Chciałbym mieć czyste sumienie, że w obliczu takiej tragedii, jaka spotkała WSC, nie jesteśmy ślepi...
- Ach, tyle wystarczy - zmrużyłem oczy, uśmiechając się niewidocznie - tyle na pewno wystarczy. Zbudujemy nową, silną społeczność. Chcemy tylko, żeby sojusznik wiedział, że już za kilka dni, w Watasze Srebrnego Chabra panować będzie legalny rząd. A na jego czele partia, Związek Sprawiedliwości - wymieniliśmy krótkie, acz znaczące spojrzenia z Leonardo.

Nim zapadł zmrok, znów byliśmy na północy, w dawnej siedzibie władzy WSC. Powoli zaczynała stawać się ona również siedzibą w tamtym czasie współczesną.
W środku czekała na nas Konwalia. Nie miałem nic przeciwko temu, aby nasza służba ojczyźnie trwała choćby i trzydzieści godzin na dobę, ale tamtego dnia wyjątkowo intensywnie oczekiwałem na chwilę, gdy nasz wspólnik Leonardo zniknie jak co dzień wgłębi lasu, by rozpocząć tak zwany wolny wieczór i robić rzeczy, które nie powinny interesować nikogo, poza nim. Fakt, że Mundus był nieobecny i gdy nasz jedyny tamtego dnia towarzysz miał odejść, zostalibyśmy we dwoje z Konwalią, potęgował moją niecierpliwość. W zasadzie, myślałem już tylko o jednym.
- Mamy poparcie sekretarza Watahy Wielkich Nadziei - pochwaliłem się, gdy tylko zostaliśmy sami. Konwalia, która przycupnęła tuż przy wyjściu, wolno przeniosła wzrok z drżących na wietrze, delikatnych gałązek drzew, na wnętrze groty i w milczeniu popatrzyła na mnie. Uśmiechnęła się nieznacznie, a ja kontynuowałem - jutro albo pojutrze załatwimy WSJ. To już nie będzie takie proste, znają mnie tam. Sama wataha podzieliła się teraz na co najmniej kilka odrębnych społeczności, które nie uznają żadnej legalnej władzy, same sobie sterem i okrętem...
- Uważajcie na siebie.
- Jednyna władza, do jakiej możemy się tam zwrócić, to Dergud i jego zgraja jamników. Po założeniu partii zablokowali powstawanie innych i uniemożliwili komukolwiek zajęcie wysokich stanowisk. A zresztą, widzę, że jesteś zmęczona. Nie rozmawiajmy dłużej o polityce. Szkoda kłopotać takimi sprawami twoją śliczną główkę, zajmiemy się tym z Leonardo i Mundusem. A teraz? Nie nudziło ci się tu samej?
Konwalia nigdy więcej nie miała być już w moich oczach niewinnym szczenięciem. Tamtego wieczora była dla mnie już kimś innym i z tego właśnie zamierzałem czerpać pełnymi garściami, nie dbając o to, że sam mogłem wydać jej się... kimś innym, niż wcześniej. Być może właśnie w tamtej chwili z rozmysłem podrzynałem gardło innemu, niewinnemu uczuciu, jakie zdawało się istnieć niegdyś pomiędzy dwoma wilkami.

< Konwalio, Skarbie? >

niedziela, 27 października 2019

Od Faith CD Naoru - "Kryształ Lodu"

Faith mimo niedawnego znalezienia miejsca, który mógł stać się jej nowym domem, nadal była delikatnie zasmucona i tęskniła za poprzednią watahą. Dodatkowo była delikatnie skołowana zaistniałą sytuacją, czuła się nieswojo wśród otaczających ją obcych wilków. Potrzebowała czasu na oswojenie się. Na szczęście Vesperum zawsze był przy niej i dodawał jej otuchy, wiedziała, że może na nim polegać. Pomagało jej to bardzo by wyjść z dotychczas dobijającej ją depresji.
Wadera zdążyła zatrudnić się na stanowisku pomocnika medyka. Ves był zajęty swoimi obowiązkami wobec watahy, więc postanowiła również zająć się własnymi i dzięki temu ukryć smutki. Znała się na zielarstwie jak nikt inni, więc wybrała się na Polanę Życia, by zbadać to miejsce w poszukiwaniu roślin o właściwościach leczniczych. Dolina była piękna a na całym jej terenie rosły wielkie skupiska różnorakich roślin, Faith miała co oglądać i już wiedziała skąd brać próbki do własnej pracowni, która prawdopodobnie powstanie w którejś z jaskiń.
W końcu natknęła się na duży różowy kwiat o owocach w kształcie torebek. Była to roślina z rodziny rutowatych, potężne źródło lecznicze i regeneracyjne. Kwiat ten nazywano Dictamnus albus. Wilczyca już miała ostrożnie zerwać kwiat, ale ktoś jej w tym przeszkodził. Podbiegła do niej nieznajoma, prawie wpadając na nią i rozdeptując cenną roślinę, ale na szczęście w byłej zielarce jak nigdy obudził się dobry refleks i błyskawicznie wytworzyła grubą otoczkę lodu przypominającą szkło, które chroniło kwiat.
- Witaj kochana. Miło mi cię poznać i nareszcie zobaczyć. Jesteś taka śliczna. Jak się nazywasz? Ja jestem Yuki. Nawet nie wiesz jak się cieszę. – zaczęła na jednym wdechu, sytuacja toczyła się tak szybko, że Faith zaskoczona zareagowała tylko zjeżeniem sierści na karku i szerokim otwarciem oczu, nie była przygotowana na tak energiczne powitanie. Zaraz za nieznajomą kroczył w ich stronę basior, który będąc już przy nich zasłonił łapą pysk podekscytowanej wadery, co skutecznie ujarzmiło jej entuzjazm.
- Wybacz za nią. Jest bardzo podekscytowana nowymi członkami. – odparł z uśmiechem i puścił wilczycę o imieniu Yuki. – Jestem Naoru. – przedstawił się kłaniając. – A twe imię? – spytał prostując się dumnie.
Faith pomimo spięcia tak nagłym wtargnięciem i przywitaniem, delikatnie wyluzowała. Zrozumiała, że muszą pochodzić z Watahy do której niedawno dołączyła. W momencie gdy oni odprawiali ,,szopkę’’ miała chwilę czasu by się im przyjrzeć. Yuki wcale nie różniła się tak bardzo od wyglądu Faith za czasów jej świetności. Przed chorobą jej futro było równie piękne i nieskazitelnie czyste jak śnieg. Ogon Yuki falował na powietrzu, a na jej czole widniał lodowy róg. W oczy rzucały się również jej skrzydła składające się z fragmentów lodu, które nie topniały na słońcu. Bardzo łatwo można było się domyślić, że jest wilkiem tej samej rasy. Natomiast Naoru był wysokim, dobrze zbudowanym basiorem. Jego futro miało ciekawe połączenie kolorów. Bieli, brązu i fioletu. Wcale nie wyglądał na przedstawiciela jej rasy, co bardzo ją zmyliło.
- …witajcie, mam na imię Faith. – odpowiedziała nieśmiało, w ogóle nie patrząc im w oczy.
- Oh, jakie śliczne imię! – wydusiła Yuki, nie mogąc się już powstrzymać.
Faith komplement onieśmielił tylko bardziej. Podziękowała kiwnięciem głowy i delikatnym uśmiechem, nie wiedziała za bardzo jak ma się zachować. Naoru to zauważył, więc od razu przeszedł do rzeczy.
- Słuchaj, szukamy kompana do misji, szczególnie wilka lodu. Pewien lodowy smok poprosił nas o pomoc. Jego kryształ został skradziony, a my mamy go odszukać…
- Czekaj, czekaj. – przerwała mu wilczyca odzyskując trochę śmiałości. – Smok? Czy na pewno możemy ufać smokowi? Jak powszednie wiadomo smoki bywają zdradliwe. Co jeśli to pułapka? – zaczęła zadawać pytania marszcząc brwi.
- Zapewniam cię, że można mu ufać! – wtrąciła się Yuki zanim Naoru zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
- A po czym to stwierdzasz? – spytała nadal niepewna i pełna podejrzeń Faith.
- Widziałam to w jej oczach. Bezradność, rozpacz, potrzebuje pomocy, a my jej możemy udzielić. Poza tym to będzie wspaniała przygoda, nie daj się prosić!
Faith stała tak dłuższą chwilę i patrzyła się na wilczycę w zamyśleniu, w końcu odezwała się. – Muszę to dokładnie przemyśleć, potrzebuję czasu. Gdzie mogę was znaleźć?

***

Przez dwa dni spędziła czas nad rozważaniu wszystkich za i przeciw na temat wyprawy. Nadal jednak nie była pewna więc poprosiła o radę swojego przyjaciela Vesperum. Nie był on do końca przekonany, martwił się o nią, ale w końcu zadecydowali wspólnie, że powinna spróbować pomóc. Przygotowała się do podróży i od razu poszła spotkać się z Yuki i Naoru.

< Naoru? >

wtorek, 22 października 2019

Od Szkła CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "Zapach Piasku"

- Możemy tak zostać na zawsze?

Chrząknąłem. Przez chwilę świat ucichł i zwolnił do tego stopnia, że zapomniałem o potrzebie szybkiego przejrzenia i uaktualnienia swoich myśli, by mieć je ciągle na powierzchni umysłu, gotowe i dostępne. W tej chwili z pewnością opadły gdzieś głębiej.
- Co mówiłaś, Kowalio? - zapytałem cicho - wybacz mi. Zamyśliłem się - niemal szepnąłem, zaczynając słyszeć treść słów wilczycy. Wydaje mi się, że uśmiechnęła się lekko. Wolnym ruchem położyłem uszy po sobie i jeszcze raz zwróciłem się do niej - byłaby to czysta przyjemność. Ale czasem dużo trudniej jest przerwać własne nieszczęście, które ciągnie się przez całe życie, niż  choćby najkrótszy i najskromniejszy moment szczerej radości, prawda?
Zamilkła. Przestała się uśmiechać. Chyba posmutniałem, bowiem gdy teraz spojrzeliśmy sobie w oczy, oboje dostrzegliśmy w nich już tylko znikający szybko cień dawnej pogody.
- Muszę... czekają na mnie na posterunku - podnosząc się z ziemi, jeszcze przez chwilę czując opierającą się o mnie towarzyszkę, skierowałem na nią przygaszony wzrok.
- Rozumiem - westchnęła cicho - do zobaczenia, Szkło.
Miałem już odejść, ale zwyczajnie nie potrafiłem. Stałem więc tuż za nią jeszcze przez chwilę, przypatrując się, jak oczy, które odwróciły się teraz w stronę lasu, długi, długi czas patrzą nań z wyrazem, którego nie rozumiałem i chłodnieją.
- Do zobaczenia, Szkło - powtórzyła.
- Do zobaczenia - odpowiedziałem cicho.
Dlaczego nie spędziłem z nią jeszcze choć kilku minut? Dlaczego nie zaproponowałem odprowadzenia do jaskini? Czy mogłem po prostu zostawić ją tam, w lesie? Tylko dlatego, że zeżarły mnie nerwy? Nie powinienem, w jej sercu nie było spokoju.
Źle zrobiłeś, Szkło. Bardzo źle. Ale co szkodzi przeprosić ją jutro? Całe życie uczymy się przecież na własnych błędach.

< Konwalio? >

poniedziałek, 21 października 2019

Od Vesperum Caelo CD Faith - "Samotni, razem"

Basior szybko przekonał się, że zaprowadzenie Faith w to tajemnicze i urokliwe miejsce nie było błędem. Więcej, okazało się świetnym wyborem. Cae zauważając energiczną reakcję wadery uśmiechnął się jeszcze cieplej, a plamki na jego sierści rozbłysły jaśniej. Nic innego nie mogłoby go teraz bardziej rozweselić, niż widok swojej towarzyszki, która, chociaż na chwilę zapomniała o smutkach i stracie.
Przygasł jednak trochę, widząc, jak ta wchodzi do wody, zapuszczając się coraz dalej i dalej, znikając powoli pod taflą. Spiął się lekko, a lęk przed głębinami coraz bardziej zajmował jego myśli, tworząc w wyobraźni wizje znikającej w toni wilczycy, bezsilnie machającej łapami i tracącej dech, który sam wtedy wstrzymał.
-Dołączysz do mnie?- Głos Faith wyrwał go z mrocznych myśli, które nagle opętały jego umysł. Najpierw pokręcił jedynie głową, a potem dodał:
-Ani myślę.- Jego głos nabrał dziwnej powagi, wciąż zaniepokojony chwilowym pesymizmem i zagrożeniem, w którym jego zdaniem była Faith.
-Hej, no nie daj się prosić.-Nalegała dalej, a on pomimo wszelkich chęci pokonania lęku, stał jak sparaliżowany. Jeszcze przez chwilę walczył z własnymi fobiami, jednak odmówił ponownie. I chociaż nie chciał odpowiadać na kolejne pytanie towarzyszki, czuł, że jest jej to winny.
-Po prostu boję się wody, głębin.- Odwrócił spojrzenie, zawstydzony swoją irracjonalną słabością, jak i chwilowym, mimowolnym pokazaniu swojej trochę ciemniejszej strony. Wszystko minęło jednak gdy Faith wróciła na brzeg i wtuliła się w niego. Vesperum ponownie uśmiechnął się delikatnie, odwzajemniając gest i kładąc swój łeb na głowie wilczycy, przymykając lekko oczy, rozkoszując się bijącym od niej ciepłem i szumem wody, które powoli wypychały z jego głowy wszelkie troski.
-Wybacz.-Wyszeptał po dłuższej chwili, czując wyrzuty sumienia, iż zajmuje i tak już zmartwioną Faith swoimi problemami, które przecież według niego były nieistotne i błahe. Wtem poczuł na sobie czyjeś spojrzenie, a sierść na jego karku nastroszyła się lekko. Wzdrygnął się mimowolnie, powoli odsuwając się od towarzyszki i kierując spojrzenie w stronę krzewów róż, zza których po chwili wyłoniła się uprzednio skryta wadera.
Pierwszy elementem, a raczej elementami jej wyglądu, które przykuły wzrok Pera były jej niezwykłe, galaktyczne włosy i ogon. Cae nie był pewny, jednak odniósł wrażenie, iż pływające, hipnotyzujące elementy jej sierści przenikały przez pobliskie, kwitnące rośliny, jak gdyby były czymś niematerialnym, iluzją. Następnie spojrzeniem ogarnął jej całą, smukłą figurę, by następnie lepiej przyjrzeć się pyskowi nieznajomej. I dopiero wtedy zrozumiał, dlaczego ogarnęło go tak dziwne, nieswoje uczucie. Bezemocjonalne, martwe ślepia wpatrywały w zagubioną dwójkę, budząc w sercu Vesa jakiś pierwotny strach, nie o siebie, jednak o Faith i- o dziwo- nieznajomą. Co musiała przejść i co działo się w jej duszy, że wygląda na tak bezuczuciową? Powstrzymał się chwilowo od używania jakiejkolwiek mocy, pomimo pokusy poznania jej ukrytych, według niego, emocji, nie chcąc, by ta odebrała to za atak.
-Witaj.- Powiedział melodyjnie z łagodnym, przyjacielskim uśmiechem na pysku, który wcale a wcale nie pasował do zaistniałej sytuacji. -To Faith- Wskazał pyskiem na towarzyszkę, nie spuszczając jednak spojrzenia z nowo przybyłej.- A ja jestem Vesperum Caelo. Przepraszam, jeśli Cię niepokoimy i jeśli weszliśmy na twoje tereny. Szukamy watahy, która przyjęłaby nas pod swoje skrzydła. Czy wiesz może o jakiejś w okolicy? A może należysz do jednej?- Zagadnął, chociaż wszelkie znaki na ziemi i niebie mówiły mu, że to nie do końca dobry pomysł. Przyjazna natura i przesadna wiara w innych wzięła nad nim górę. Brał pod uwagę fakt, iż nieznajoma może nagle ich zaatakować, jednak o wiele bardziej wierzył w szczęśliwe zakończenie całej tej przygody.

< Blue Dream? >

Od Revasserie - "Na granicy"

Dzień był obdarty z kolorów, pozbawiony do reszty pogodnego słonecznego blasku. Wszystkim, czym musiała się w tamtej chwili zadowolić, był wyblakły kontur ognistej kuli, który tonął gdzieś na niebie, otoczony przez niekończące się warstwy szarych chmur. Szare było niebo i ziemia. Po stepie huczał wiatr, a bezkresną ciszę wypełniały pojedyncze kroki, z każdym dniem, z każdą godzinę coraz bardziej nierówne, niepełne, powolne. Wśród pustki stepów kładące się na horyzoncie fałdowane góry wyglądały jak świątynia, jak boski, ogromny, niezmierzony, a przede wszystkim żywy twór rzucony w sam środek bezbarwnej otchłani. Jak latarnia pośród mroku.
Nie wszystko, co ponure musi być nieprzyjemne. Waderze wydawało się, że wśród piaskowych ostępów jest sama, jedyna i budziło to w niej jakieś dziwne, specyficzne uczucia. Czuła się wolna i niezależna. Czuła się panią tym ziem, a ta świadomość sprawiała jej tyle radości, że miała ochotę wyć. Do księżyca, który błyszczał nocami na niebie i wydawał się tak samotny, jak ona sama, a w dzień do horyzontu, do nieba, do wszechobecnego wiatru i szarego krajobrazu.
Nie robiła tego tylko dlatego, że dobrze wiedziała, że w rzeczywistości rzeczy rzadko bywają tak piękne, na jakie wyglądają, a pod każdą różą kryje się kłębowisko kolców. Miała okazję przekonać się o istnieniu tej prawdy wiele razy, ale nie musiała nawet sięgać pamięcią tak daleko wstecz. Nim dotarła do cudownej, bezkresnej wolności, nieopatrznie skierowała się na tereny zamieszkiwane przez jakieś sporej wielkości stado. Wizyta była niezręczna i w ogóle mało przyjemna, przekroczenie zielonych terenów kosztowało ją sporo czasu, starań i wysiłku. Bała się, że coś takiego może się powtórzyć, jeśli wyciem sprowadzi na siebie czyjąś uwagę.
Leżąc tam, gdzie zastała ją noc, potarła odruchowo lewą łapę. Wyczuła, że rana zamknęła się i już nie krwawi. Był to dobry znak, potrzebny jej teraz, kiedy tak dotkliwie odczuwała ból i ciepło bijące z poszarpanego ucha. Westchnęła nieznacznie, ponownie kładąc się na wznak i bezmyślnie wypatrując gwiazd na ciemnym niebie.
Wiatr się zmienił i wiał teraz ze wschodu, od majestatycznych gór. Przyniósł coś nowego. Wadera zamarła, wyczuwając w nim zapach życia. Czyżby się pomyliła? Podniosła głowę, przenosząc się z pleców na brzuch i w skupieniu wypatrywała ruchów wśród bezkresnej ciemności.

< Chętny? >

Nowy członek!

Revasserie - szeregowiec

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Szkła - "Zapach Piasku"

Cisza.
Potrafi łamać serca, kończyć związki, rozwiązywać sojusze... Ale i tworzyć relacje, dawać ukojenie, wzmacniać więzi.
Cisza.
Najwyższa wartość uznawana przez Konwalię. Bo czy nie łatwiej jest po prostu milczeć, niż pozwalać słowom płynąć niekontrolowanie niczym rzeka? W morzu kłamstw, cierpienia i potoku informacji chwila ciszy jest jak drobna wysepka pośrodku oceanu, na której można wypocząć, odetchnąć i nabrać sił przed kolejną podróżą. 
Żal jej było zabijać szaraczka, nawet, jeśli była bardzo głodna. Nie najadłaby się kośćmi i skórą. O wiele praktyczniej byłoby pożreć samą siebie, tak jak ten sfinks z opowieści.
To w zasadzie niegłupi pomysł na śmierć. Akt kanibalizmu, w dodatku wymierzony we własną osobę. Ciekawe, czy zdążyłaby dogryźć się do organów, zanim by się wykrwawiła...
Musi kiedyś to koniecznie sprawdzić, choćby żeby zaspokoić ciekawość.
Gdzieś w krzakach mignęły jej błękitne niczym niebo oczy, tak podobne do jej własnych. Już dawno przestała uważać je za coś ciekawego, ot, element krajobrazu.
Czy to wszystko ma w ogóle jakiś sens? A może po prostu jej gatunek nie ma większego celu niż ślimak - przedłużyć żywotność gatunku, przetrwać. Jej gatunek po prostu wykształcił wyższą inteligencję i zaczął zadawać sobie bezcelowe pytania, na które nie znajdzie odpowiedzi, bo ich nie ma. Bo może po prostu w toku ewolucji ślimak wykształcił cztery nogi, ogon, uszy, kły i pazury, żeby móc biegać szybciej i jeszcze szybciej prowadzić do własnej autodestrukcji. Bo czy jest coś bardziej niszczącego niż próby dowiedzenia, że to, co bezsensowne, ma sens?
— Możemy tak zostać na zawsze? — zapytała cicho Konwalia, przymykając oczy i wzdychając cicho.

< Szkło? >

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Agresta - "W Świetle Dnia"

Konwalię obudziło muśnięcie oddechu na jej jasnej sierści.
Z trudem powstrzymała się od prychnięcia. Nienawidziła tych poranków. Nienawidziła, kiedy słońce budziło ją, leżącą w objęciach kochanka, całą obolałą i niezadowoloną. Bo, bądźmy szczerzy, życie to nie bajka, to nie słodki romans, w którym wadery budzą się, pocałowane przez ukochanego.
To rzeczywistość, w której Konwalię irytuje poranny oddech basiorów i ich oczekiwania względem jej. Że będzie się łasić. Że będzie się przymilać.
Najśmieszniejsze jest w tym wszystkim to, że sama sobie zgotowała taki los. Dla paru godzin słodkiej, rozpustnej przyjemności ryzykuje wszystko: swoją godność, poczucie własnej wartości, szacunek.
Owszem, często czuła się jak zużyta szmata, którą, po wytarciu podłogi, rzuca się w kąt, żeby przypomnieć dopiero przy okazji kolejnych porządków. Ale uzależniła się od czułych słówek, cichych lub głośnych jęków, wyobrażeń, że ktoś, może trochę, odrobinkę, jednak ją kocha.
Powoli otworzyła jedno oko. Przez moment nie potrafiła sobie przypomnieć, kim był ten dziesiejszy. Przez jej łoże przewinęło się już tyle basiorzych pysków, że miała problemy z pamięcią.
Otworzyła drugie oko. Agrest.
Jej przyjaciel jeszcze za czasów szczenięctwa. Zwykły, przyziemny szaraczek. Uśmiechnęła się lekko, żeby nie pomyślał, że jest niezadowolona.
— Dzień dobry — wyszeptała cicho.
— Dzień dobry — odpowiedział jej, o wiele głośniej, niż było to konieczne.
Konwalia ziewnęła przeciągle. Dalsze słowa nie były konieczne.
Bo co też mogli sobie wzajemnie powiedzieć? "Dzięki za tę noc"? "Co teraz będzie"? "Kim dla siebie jesteśmy"? "Po co nam to było"? "Wszystko skomplikowaliśmy".
"Żałuję"...
Czasem cisza jest o wiele lepsza niż bzdurne gadanie. Cisza nie łamie serc. A nawet jeśli, to jest o wiele bardziej delikatna niż wywrzeszczane sobie w twarz oskarżenia.
Gdyby wszyscy nagle zamilkli. Wsłuchali się w tę ciszę, tak rzadką teraz. Towar wręcz deficytowy, potrafiący wyrazić o wiele więcej niż całe poematy o pierdołach.
Jednak nie mogła pozwolić sobie na oddalenie się od Agresta, teraz, kiedy jest sama. Oprócz niego ma tylko Leonarda i Mundusa, nikogo więcej.
Uśmiechnęła się lekko do Agresta i ucałowała go w policzek, po czym wtuliła pysk w miękką sierść na jego szyi, żeby nie widział jej zaszklonych oczu.

< Agrest? >

niedziela, 20 października 2019

Od Agresta CD Notte

Moim jedynym przyjacielem byłoś ty, światło. Nie wiedziałem o tobie praktycznie nic prócz nielicznych pogłosek z ust postronnych, których wiarygodności nie sposób było potwierdzić, a obalać mimo wszystko... Szkoda.
Dużo większe nadzieje pokładałem w świetle niż w ciemności. Chciałem widzieć w nim siebie. Mówiąc prościej i, zdaje mi się, bardziej szczerze, chciałem widzieć w nim siebie raczej niż wroga. Za wszelką cenę chciałem widzieć w nim właśnie siebie.
Notte siedziała nieopodal mnie, wpatrując się w gwiazdy. Nie rozumiałem, jak można zamiast rozgwieżdżonego nieba, stawiać na piedestale tę dziwną ciemność. Była niespokojna. Była obca. Nie gwarantowała znajomego bezpieczeństwa, jak jaśniejące cząstki, wyraźnie odcinające się jedna od drugiej, składające się w jedną, oczywistą całość lub wiele całości rozrzuconych na jednej, godnej zaufania płaszczyźnie.
Oto i ono. Nadchodził świt, milimetr po milimetrze odsłaniając przed nami tajemnicę słońca.
- Powinniśmy ruszać - zauważyłem. Od strony wadery dobiegło mnie ciche westchnienie. Wstałem i przeciągnąłem się, zamiatając ziemię puszystym ogonem - też się nie wyspałem. No cóż, nie szkodzi. Zahaczmy jeszcze tylko o Vinysa, wydaje się, że jako jedyny nie ma problemów ze snem.
Dalsza droga mijała w ciszy. Zanim obeszliśmy ostatnie skrzyżowania dróg prowadzących do pobliskich ludzkich siedzib i ostatni raz usłyszeliśmy gdzieś w oddali ledwie słyszalne, stłumione przez rosnący wokół nas las ujadanie psów, światło oblało resztę budzącego się do życia dziennego świata.
- Myślicie, że przyjmą nas raczej dobrze, czy raczej z wrogością? - zapytałem, niewidocznie przeskakując z jednej nogi na drugą, bez uśmiechu na pysku, a jednak w wyjątkowo dobrym humorze.
- Słyszałam, że nie są wrogo nastawieni do gości.
- Nigdy nic nie wiadomo - mruknął Vinys - słyszałem już kilkukrotnie o takich denatach, którzy mieli być gośćmi.

< Notte? >

piątek, 18 października 2019

Od Szkła CD Ducha - "Dekadencja"

- W porządku - powiedziałem cicho - nie potrafię odczytywać sygnałów, które łączą się z duchowymi przypadłościami, myślę, że to dar, którym dysponuje tylko część z wilków. Czasem bardzo żałuję.
Delikatnie uniosłem powieki, w zamyśleniu nieco szerzej otwierając oczy. Równocześnie odruchowo, lecz niespokojnie zacisnąłem szczęki.  Znów to zrobiłem. Jak żałosnym było, że niemal wszystko jak powróz ciągnęło mnie z powrotem w przeszłość i przywodziło na myśl wszystko... to. Przypomniałem sobie o innej znajomej duszy, choć niezamkniętej w wilczym ciele. Cierpiał, potrzebował pomocy. Ale ja? Ja nigdy nie byłem dobry w odczytywaniu pewnych sygnałów. Niejedno już w życiu przez to straciłem, niejednego nie zyskałem, niejedno przegapiłem. Ale taki już się urodziłem i wzrosłem, znając jedynie zakorzeniony w umyśle schemat, z błogością, godną zresztą bycia zatytułowaną bezmyślnością, wyznaczający inne schematy, tak proste i dla mnie intuicyjne, nie byłem w stanie po prostu odrzucić go bez słowa i zmienić siebie samego. Myślę, że to pierwszoplanowy problem większości wilków. A być może nawet nie główny problem. Nie każdy z nich zastanawiał się nad tym. Wielu skrywając w sobie wewnętrzną siłę, umożliwiającą bez wątpienia czyny dla mnie niepojęte, w życiu po prostu nie zetknęła się z myślą, która z głębi umysłu przedarła się przypadkiem akurat do mojej świadomości. Równie bezużyteczna, co jej w ogóle nieistniejące iluzje gdzieś w głowach bardziej zapracowanych wilków, mających mniej, niż ja czasu na przemyślenia dziwnej treści.
- A więc pracujemy teraz razem - otrząsnąłem się, uśmiechając do Ducha - z największą przyjemnością wprowadzę Cię w nasze życie, Duszku. Mogę nazwać to "życiem"? Wybacz, że mówię tak... wiesz, ciągle widzę w tobie mojego szacownego kapitana. Przepraszam.
Odwróciłem wzrok, w ostatnich ułamkach sekund dostrzegając jednak nieznaczny uśmiech białego wilka. I cóż. Poprawił mi nastrój.
- Cieszę się, żeś wybrał takie zajęcie. Niesie za sobą dużo dobrego, a to chyba ważne? Czemu by nie zrównoważyć trochę sił dobra i zła na świecie? - zapytałem swoim dawnym, pogodnym tonem, zaraz jednak dodałem nieco spokojniej - nawet, jeśli to wciąż brzmi tylko jak wypłowiałe zdanie ze strony jakiejś moralizatorskiej powieści.

< Duchu? >

Od Agresta CD Lato

- Możesz powiedzieć mi coś więcej o tym miejscu? - zapytała wadera, rzez cały czas delikatnymi krokami, niemal jakby stąpała po nie drepcząc obok mnie.
- Oczywiście, że mogę - prychnąwszy bezgłośnie, lekko wzruszyłem ramionami. Pomimo, iż zazwyczaj nie traciłem czasu na rozmowy z takimi małymi przybłędami, co do których nawet nie można było mieć absolutnej pewności, że w przyszłości do czegokolwiek się przydadzą, ta wadera sprawiała jednak tak nieczytelne wrażenie, że aż zacząłem być ciekaw, czego powinienem się po niej spodziewać - a o czym chcesz posłuchać, młoda damo? - nieważne, że różnica sumy przeżytych przez nas lat nie wynosiła więcej, niż kilkanaście miesięcy. A tego, że mógłbym być młodszy... też nie sposób było wykluczyć - mamy tu tyle do opowiadania, że...
Na chwilę rezygnując z kontynuowania opowieści, zerknąłem na nią kątem oka. Nadal mi nie przerwała, nie mówiła ani słowa. Była tak nieśmiała? Przyzwyczajony byłem wtedy raczej do czego innego. Ciągłych przepychanek i kłótni zawierających wyraźną namiastkę słownej przemocy, dokładnie tak opisałbym większość rozmów w Watasze Szarych Jabłoni, gdyby ktoś kiedyś zapytał. Ale nikt nie pytał. Do tego byłem zawsze przygotowany, ale nigdy wcześniej nie zdążyłem się przyzwyczaić. Toteż tym bardziej zdziwiło mnie, że pierwszym, o co zapytała wadera po dłuższej chwili milczenia, nie było nic związanego z chłodnymi sprawami organizacyjnymi.
- A ty? Nie mówisz dużo o sobie, prawda?
Znów zerknąłem na nią. Nie nawykłem ufać swojej intuicji zaraz po pierwszym jej podekscytowanym alarmie, ale mimo wszystkich jej możliwych ułomności, zawsze brać ją pod uwagę przy podejmowaniu decyzji. Teraz także, patrząc w oczy sunącej obok mnie niepewnym krokiem wadery, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że mówi do mnie z pewną ironią w swoich niewinnych słówkach.
- Czasem dobrze jest milczeć. Co nie zmienia faktu, że ładnego głosu, nawet nie niosącego za sobą treści, miło posłuchać - uśmiechnąłem się lekko.
- Miło posłuchać, oczywiście - mruknęła - ale nie po to zgodziłam się, abyś mnie oprowadził. Chodziło mi właśnie o tę treść.
- Powiem szczerze, że nie wiem, czy to natężenie słodyczy pozwoli mi poczytać twoje słowa jeszcze za treść, czy już za komplement.
- Nie musisz nad tym myśleć - wydaje mi się, że w końcu uśmiechnęła się lekko - na szczęście nie czekam, by słuchać, tylko by patrzeć.
Rozmowa zdanie po zdaniu, zamieniła się powoli w coś na kształt dziwnie poprowadzonej ironii. Pomimo jednak całej jej specyficznej wymowy, coś kazało mi brnąć w nią dalej, za nic nie przerywać. Energicznie zamachałem ogonem, widząc, że i idąca obok mnie Lato o dziwo również ani trochę nie wygląda na zakłopotaną.
"O nie" - chichoczę - "bynajmniej".

< Lato? >

Od Notte CD Agresta "Więzy" Cz. 5

Agrest, członek przybyły gdzieś z terenów granicznych WSJ. Osobiście znałam go ledwie kilka godzin, przez kilka krótkich rozmów, ale wątpiłam, by dostał się na to stanowisko z przypadku. W ogóle wyróżniał się na tle innych wilków, trochę jak Ruten. Dlaczego ciągle widzę między nimi podobieństwa? Nie powinny one raczej uwypuklać się wśród rodziny? A jednak Szkło reprezentował sobą coś zupełnie innego.
Ogólny plan rozstawienia strażników watahy miałam już opanowany, ale nie musieli tego wiedzieć. Miałam zamiar natknąć się po drodze na jednego z nich; zapewne sam chętnie odprowadzi nas do centrum. A potem...potem jeszcze szczypta dyplomacji oraz ładnej prezentacji, i pan poseł może śmiało przejąć stery. Z tego, co udało mi się zaobserwować, społeczność naszych przyszłych sojuszników była dosyć gościnna, więc powinniśmy tam zabawić przynajmniej kilka dni. Wystarczająco dużo, by odnaleźć właściwą osobę, kogoś, kto jest w stanie rzucić nowe światło na wydarzenia sprzed lat. Uśmiechnęłam się lekko do siebie, przenosząc spojrzenie na teren przed nami.
— Bagna przed nami. Powinniśmy wejść na nie za kilka minut. - zakomunikowałam, nadając rozmowie nowy kierunek.
— Niedaleko stąd są terytoria zajmowane przez ludzi...? - bardziej oznajmił, niż spytał szary basior. - A więc tamtej watasze również nie przeszkadza ich bliska obecność...
— Ludzie z wioski są raczej neutralnie nastawieni. Właściwie ciężko stwierdzić, czy bardziej się nas boją, czy jesteśmy im obojętni. - odparłam, skupiając się na naszej drodze.
Wkrótce już w całkowitym milczeniu posuwaliśmy się do przodu, starając się omijać strefę prawdziwych bagien. Mimo to prawie pięć razy na pozornie stabilnym gruncie któraś z kończyn nagle zaczynała mi się zapadać pod ziemię, co kosztowało nas sporo straconego czasu. Miałam wrażenie, że świat robi to specjalnie, na przekór wszelkim prawom logiki przypadku. Ostatecznie jednak wydostaliśmy się z podmokłych obszarów. Przeszliśmy jeszcze kawałek i zatrzymaliśmy się na noc na leśnym wzgórzu. Nikomu nie chciało się urządzać polowania na grubszą zwierzynę, a tym bardziej rozpalać ognia. Dzisiejsza wędrówka dawała o sobie znać w każdej części ciała. Stanęło na tym, że wszyscy upolowali we własnym zakresie jakiegoś zajęczaka czy ptaka na skromną kolację, a jutro rano zajmiemy się czymś konkretnym.
Przez dłuższą chwilę posilaliśmy się w milczącym kręgu, spoglądając na siebie co jakiś czas znad zakrwawionej zdobyczy. Nie trzeba było jednak dużo czasu, by zawiązała się rozmowa na temat jutrzejszych planów. Na pewno będziemy mieli opóźnienie, w związku z czym do celu powinniśmy dotrzeć następnego dnia nad ranem. Nasz plan działania wciąż zawierał mało szczegółów, ze względu na stosunkowo małą ilość informacji. W końcu zmęczenie wzięło górę i wszyscy ułożyliśmy się na ziemi w pewnym oddaleniu. Przymknęłam oczy, oddając się objęciom snu.
Obudził mnie cichy trzask. Pierwszą rzeczą, jaką udało mi się zarejestrować, był brak Agresta w naszym gronie. Nieco zdziwiona, wstałam bezszelestnie i rozejrzałam się dookoła. Blask księżyca zalewał zbocze łagodnym, zimnym światłem. Na bezchmurnym niebie migotała plejada gwiazd. Nocny koncert życia trwał w najlepsze, gdzieś w oddali pohukiwał puszczyk. Zmarszczyłam brew, przysuwając nos do ziemi. Ślad był świeży, widać nawet było zarysy wilczych łap. Wszelka senność odpłynęła jak za dotknięciem magicznej różdżki. Trop doprowadził mnie na szczyt wzniesienia, kończącego się po drugiej stronie ostrym spadkiem. Pod jednym z samotnych drzew siedział szary basior. Powoli ruszyłam ku krawędzi, rozkoszując się ciemnością. W pewnym momencie samiec odwrócił głowę, lekko zdezorientowanym, czujnym spojrzeniem poszukując źródła dźwięku. Przeszłam na plamę księżycowego światła, pozbawiając swoją postać mrocznej ochrony.
— Ach, to ty. - wilk uśmiechnął się lekko, zdaje się odruchowo. - Też nie możesz spać? - ta niewinna życzliwość, grzeczność w głosie u praktycznie wszystkich obcych osób zawsze mnie trochę irytowała, z drugiej strony była społeczną normą.
— Tak. - odparłam krótko po chwili wahania, siadając kilka kroków dalej. Zapatrzyłam się w rozgwieżdżony firmament. Pierwszy raz obudził mnie ktoś inny, niż koszmary. Zdawało mi się, że cisza trwała wieki, podczas gdy świat trwał niezmiennie w kruchej harmonii, tak jak przez tysiące lat przed nami. Dlatego wzdrygnęłam się aż, słysząc Agresta:
— Czyż nie piękne mamy dzisiaj niebo? - odwróciłam głowę w jego stronę.
— Niezaprzeczalnie...ale wolę, gdy jest pochmurno. - oznajmiłam, nie spodziewając się dalszego ciągu dyskusji.
— Dlaczego?
— Jednolicie czarne tło zaciera resztki konturów, jednocząc ze sobą niebo i ziemię, sprawiając wrażenie nieskończoności...Czasami przebija się jeszcze mdłe światło księżyca, a gdy go nie ma, Mrok spowija wszystko ciepłą kołderką.
— Ciemność jest bardzo przyjemna, aczkolwiek światło mimo, że razi, odsłania przed nami więcej detali. Jednak większość pozostanie przy tej pierwszej. - zauważyłam jego delikatny uśmiech. Analizowałam tę wypowiedź kilkakrotnie; dopiero po chwili doszłam mniej więcej do tego, co miała oznaczać.
— Być może, chociaż nie o taki rodzaj ciemności mi chodziło.
<Agrest? Naszło mnie na filozofowanie i wyszedł taki gniot, bij>

środa, 16 października 2019

Od Ducha - "Listy z padołu" - cz.2

Przyjacielu,

Naszło mnie wczoraj na przemyślenia. Może nie będziesz nimi zainteresowany. Nie będę miał ci tego za złe. Po prostu potrzebuję się.. wygadać. W moim stanie jest to niezwykle trudne, bowiem nie każdy chce obnażać przede mną swój umysł. Zwłaszcza tutaj. Więc zostaje mi rozmowa z tobą, nawet jeśli jest to tylko jednostronny monolog. Wracając jednak do tematu. Czy nie myślałeś kiedyś, iż nasz dom jest błędem? Jakimiś odrzuconymi skrawkami materii i mocy? Przecież Pradawni, nasi Idealni Mistrzowie, są zbyt mądrzy, aby utworzyć umyślne takie miejsce jak to. Tak wiele tam przecież rzeczy odwróconych, zdeformowanych, innych. Istoty żyjące tam również nie przypominają tych, jakie spotykam na swej drodze na Padole.
Wszystko to wyszło z tego, iż zacząłem myśleć nad naturą istnienia. Nie były to jednak dywagacje dotyczące sensu powstania dusz. Nie, to było raczej coś innego. Zapewne słyszałeś te wszystkie wykłady na temat równowagi. Biel nie może istnieć bez czerni, dzień bez nocy, woda bez ognia. Wszystkie światy stworzone są na bazie tej jednej zasady - równości. Trochę tego, trochę tego, ale zawsze trzeba zachować balans. Ale tutaj pojawia się Otchłań. Miejsce nie pasujące do żadnej kategorii, gdyż posiada w sobie cząstki każdej. Chaotyczne miejsce, niepodobne do żadnych innych. Dlaczego więc i tam nie ma równowagi, obecnej w innych światach? Jak pisałem, Pradawni nie zrobili tego z premedytacją... A może jednak? Może nie zauważamy wzoru, bowiem jesteśmy zbytnio zapatrzeni w drugą stronę, na całokształt, a nie na szczegół?
Odnoszę wrażenie, że Otchłań jest odwrotnością Padołu. W tym drugim, gdzie przeważają dusze czyste, w pierwszym napotkać można zbezczeszczone pozostałości duchów, jakie snują się po powierzchni. Tutaj każdy jest otwarty, a u nas? Pamiętasz, jak przegnano nas do kaplicy za głoszenie Słowa? Nie okazano nam miłosierdzia czy zrozumienia.
Nie żałuję, że znalazłem się tutaj. Mimo, że muszę przyzwyczaić się na nowo do życia jak nowo narodzone jagnię, gdy po raz pierwszy staje na zielonej trawie, podoba mi się. Padół nie jest taki zły, jak nam o nim mówiono. Nie wyczuwam tutaj Pradawnych, lecz czy to źle? Przecież to także dzieło ich stworzenia, które po prostu zapomniało o swych korzeniach. Mistrzowie na pewno gdzieś się skrywają, muszę tylko dokładniej się rozejrzeć..
Rozmarzyłem się. Nawet nie wiesz, jaką przyjemną odmianą jest zwykła, niezobowiązująca rozmowa ze śmiertelnymi przyjaciółmi. Pozwala mi ona lepiej poznać niezwykłą naturę ich dusz, może nawet uda mi się pojąć, w jaki sposób ją zyskują? W jaki sposób zyskują taki stan oczyszczenia, że łamią wszelkie znane nam zasady? Oczywiście, mówię tutaj o Uśpionych. Jeszcze nie napotkałem żadnego z nich, mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Albo nie okaże się nim..
Chciałbym, abyś kiedyś także tego doświadczył, mój drogi przyjacielu. Jeśli kiedyś postanowisz mnie odwiedzić, napisz mi o tym. Pokażę ci wszelkie dobrodziejstwa tego świata. Jego różnorodność, dziesiątki barw. Pokażę ci kwiaty. U nas nie było takich ładnych, tutaj mogę wyjść do lasu i napotykam biało - błękitne kobierce pachnących roślinek, cieszących me oko. To chyba jedne z ulubionych dzieł Pradawnych w Padole. Naprawdę, musisz je zobaczyć. Na pewno trafią w twój wyszukany gust.
Będę wyglądać twej rychłej odpowiedzi.

Yevem Abyvyan
Loki

Od Ducha CD Szkła - "Dekadencja"

Pokiwał łbem ze zrozumieniem. Wiedział, jakie to uczucie, gdy nagle w twoim życiu dzieje się coś, co przewraca je do góry nogami. Sprawia, że nic nie jest takie samo, białe staje się czarne, północ zmienia się w południe.. Takie rzeczy zostawiały za sobą chaos. Spustoszenie. Dezorientację. A ta może pchać osobniki o słabych umysłach do rzeczy najgorszych. Ale czy Szkło do nich należał?
Duch przywołał z pamięci wszelkie chwile, jakie między nimi zaszły. Nie. Nie uznałby nigdy swego przyjaciela za istotę nieporadną, mizerną, jaką może połamać byle podmuch wiatru. Lecz wtedy w jego głowie pojawiła się jeszcze jedna myśl: A co jeśli udaje tylko, że jest silny i pewny siebie?
Choroba nie musi tylko dotyczyć ciała, Szkło. Może dotyczyć wszystkich aspektów naszego istnienia. Ciała, umysłu, serca, duszy. Nawet naszych najzwyklejszych uczuć, jeśli ktoś postanowi się nimi zabawić. Lub opęta nas samotnością czy strachem.
Młodzik przeciągnął pazurami po suchej ziemi, dobierając się do wilgotnej gleby pod spodem. Może taki właśnie był jego przyjaciel. Twardy z zewnątrz, delikatny w środku. Nie mógł go jednak teraz odczytać. Inne kwestie zajmowały umysł stratega, nie pozwalając się mu skupić w zupełności na druhu.
Jeśli będziesz się czuł źle, jestem do twojej dyspozycji. Może nie jestem dobrym słuchaczem.. Ale potrafię kilka rzeczy, które mogą ci pomóc. Duch wymusił delikatny uśmiech na swym pysku, a następnie uniósł go w stronę nieba i przymknął oczy. Cieszę się, że znowu mam cię u boku. Wiem, powtarzam się.. Wybacz mi. Może nie myślmy już o złych rzeczach, przyjdzie na nie czas później. Słyszałeś, że dostałem już swoją pozycję? Zostałem strategiem. Chciałem być śledczym.. Jak ty, ale uznałem, że tam się lepiej sprawdzę. Jednak wydaje mi się, iż i tak będziemy ze sobą czasem współpracować, prawda?
Nigdy nie był dobry w takich sprawach. Nie miał też kogo zbytnio dopytać o szczegóły, Vitale tylko skontaktował go z jakimś samcem, chyba też śledczym, jednak wszyscy byli zajęci czymś innym. Może Szkło pomoże rozwiać mu rodzące się wątpliwości.

<Szkło?>

wtorek, 15 października 2019

Od Palette - "Alternatywne światy - ..."

Kontynuacja opowiadania Blue Dream

To, że zaklęła donośnie, to jedno wielkie niedopowiedzenie. Z wrażenia aż odskoczyła do tyłu, wpadając przy tym plecami na ścianę. Poskutkowało to kolejnymi bluzgami. Mając na uwadze, że Paletka przeklina bardzo rzadko i w ekstremalnych warunkach, coś musiało być tu na rzeczy. Wściekła trzasnęła ścianę naraz trzema ogonami, aż skały się ślicznie posypały, nim odwróciła się z powrotem do pergaminów. Blask z nich znikł, podobnie jak krwiste ślady na nich.
-Nie mówcie mi...- zaczęła mamrotać. Wzięła papiery w łapy i uniosła je pod światło. Znowu czyściutkie jak łza, wiało pustką.-... No wy chyba sobie jaja robicie.
Tym akcentem zaczęła myśleć. Czyżby dowolna krew byłaby kluczem do odblokowania tych zablokowań? Z ciekawości i w ramach doświadczenia, sięgnęła po leżącego nieopodal zająca i podcięła mu gardło. Potok krwi skierowała na stare papiery ale tylko zalały je, nic więcej się nie stało.
Dumając nad tą kwestią, usiadła i zaczęła jeść zwierzynę. A może kwestia zdjęcia blokad to kwestia rasy? Kolejne godziny spędziła na żmudnym sprawdzaniu próbek krwi różnej łownej zwierzyny na zwojach, jednak wszystko kończyło się fiaskiem. Ba, nawet sprawdziła kilka próbek wilczej krwi! Efekt ten sam. Coś jej nie grało...
Nie widząc innego wyjścia, z westchnieniem nacięła sobie łapę, pozwalając skropić czerwoną cieczą stare strony, drugą łapą rozmazywała je po całości. Wówczas, stało się coś niespodziewanego i pożądanego, jeśli chodzi o zakres oczekiwanych efektów.
Strony ponownie zalśniły własnym blaskiem, ukazując ukryte do tej pory słowa i znaki. Nie dane było jej jednak zaznajomić się z tymi zawiłościami, gdyż cała tajemnica "ożyła" i jakimś cudem, zaczęła się odrywać od papieru, żeby zaraz znaleźć się w powietrzu, by zaraz zacząć się układać w kolejne symbole. W chwili ułożenia się w końcową kompozycję, blask był już oślepiający, a nieznana siła pociągnęła ją do środka tego obrazu.
-KUUUUUUR- nie zdążyła wrzasnąć do końca, licząc na niezbyt mocny upadek. Nigdy on nie nastąpił.
Zamiast tego, unosiła się nad ziemią, chyba, jak gdyby grawitacja nie istniała. Jednak dała o sobie znać coś podobnego, gdyż zaczęła opadać wdzięcznie na pewnego rodzaju posadzkę. Rozejrzała się czujnie. Co tu się odwalało? Gdzie ona była?
Nagle usłyszała chichot, zaraz zaczęła szukać źródła.
-Cóż za temperament. Podoba mi się- odezwał się głęboki głos basiora.- Nie denerwuj się moja droga.
-Wyłaź!- Syknęła gotowa do walki. Ponownie jednak ciepły śmiech.
-Zaufaj mi, moja droga, nikt tu nie szuka zwady.
Gdzieś kilka metrów przed nią objawiło się światełko, które przybrało kształt wilka, by zaraz ukazać sylwetkę samca. Nie wyglądał na starego ale czasy jego świetności fizycznej były daleko za nim. Jednak jego oczy zainteresowały ją najbardziej. Były złote, dokładnie taki odcień, jak u matki. Wykonał ruch łapą, dający znać o swoich dobrych intencjach.
-Cieszę się, że moje oczy mogą się radować twym widokiem, Palette.
-Kim jesteś? Skąd mnie znasz?
-Ach, racja. Jestem ostatnim starszym bratem Astelle, twej matki.
-Czyli... Jesteś moim wujem?- Spytała się z lekkim wahaniem.
-Owszem- kiwnął głową. Nawet ciepły uśmiech mieli ten sam.- Widziałem cię raz, gdy moja siostra pokazała nam was, świeżo po porodzie... Żałuje, że nie dane było mi zobaczyć twego brata.
-Bywa- odparła szybko. Odchrząknęła zaraz.- Mógłbyś mi wyjaśnić to nieoczekiwane spotkanie?
-Prawda ale daj mi zaraz to wyjaśnić... Pozwól mi się nacieszyć widokiem siostrzenicy... Jesteś do niej taka podobna- powiedział ze zduszonym głosem. uciekła wzrokiem na bok.
-Naprawdę? Może trochę z wyglądu. Nie mamy wspólnych cech charakteru...
-Widzę tą samą zawziętość i poczucie obowiązku w oczach- zachichotał.- Uwierz mi, dostrzegam odbicie wspomnienia Astelle u ciebie.
-Naprawdę?- Szepnęła głucho. Nigdy tego nie słyszała. Było to jednak jak bezcenna wiadomość...
-Tak... Ale... Wracając do naszego spotkania...- Westchnął nim spojrzał znów w jej oczy. Tym razem była tam powaga i pewnym rodzaj smutku.- Potrzebuje twojej pomocy.

CD u Blue Dream

Od Notte CD Rutena ,,Nocny włóczęga" (Koniec)

Kiedy znaleźliśmy się już poza zasięgiem wzroku i słuchu bordowego wilka, Agrest zatrzymał się. Z ulgą zrobiłam to samo, odciążając uszkodzoną kończynę. Przestałam już zwracać uwagę na ból, ale sztywność łapy była dosyć uciążliwa. Pojedyncze kropelki krwi upstrzyły mój szlak czarnymi kropkami, słabo wsiąkającymi w ziemię. Spojrzałam na basiora z góry, ale tylko nieznacznie; byliśmy podobnego wzrostu. Z jednej strony byłam mu wdzięczna za przerwanie zaostrzającej się dyskusji, z drugiej wolałam, żeby potoczyło się to inaczej. Czekałam na jego ruch.
— Zanim pójdziemy do medyka, chciałbym o coś spytać. - westchnął cicho, przyglądając mi się z czymś nieodgadnionym w oczach. - Nie chcę wtrącać się do czyichś prywatnych spraw, ale nie zamierzam również dawać przyzwolenia na bandytyzm. Czy mogę wiedzieć, co tam się wydarzyło? - wypowiedź ta była grubo podszyta łagodnością i swego rodzaju współczuciem, aż opływała cukrem z solniczki.
— Nic, czym powinieneś się przejmować. To był zwykły wypadek. - odparłam krótko, odwracając wzrok i powoli kładąc się na ziemi, w cieniu drzew. - Możesz już wracać do swoich obowiązków, poleżę tu tylko chwilę. - dodałam, zamiatając piach ogonem.
— Musiałbym być wyjątkowym łajdakiem, żeby tak postąpić. Są rzeczy ważne i ważniejsze. - oznajmił pewnym siebie tonem, siadając obok.
~Trochę czasu później~
Na kilka dni zaszyłam się w mrocznym kącie jaskini. Już dawno zauważyłam korelację między intensywnością działającego na moje rany światła, a szybkością ich gojenia, a może chodzi tu o rzadszy kontakt ze światem zewnętrznym...? Fakt faktem, że w ciągu prawie tygodnia ropiejące rany zasklepiły się, a skrzydło i noga były już na tyle sprawne, by spełniać swoją funkcję na co dzień.
Kiedy dotarła do mnie wiadomość o zatrzymaniu Rutena i dwóch towarzyszących mu osób - Azaira Ethala, chyba jednego ze śledczych, oraz Mundusa, byłam już prawie w pełni sił. Nie znałam szczegółów sprawy, ale niebawem białego basiora wypuszczono. Niedługo nacieszył się wolnością, bowiem już kilka dni później dołączył z powrotem do reszty oskarżonych. W ten oto sposób zakończyła się sprawa, która spędzała śledczym sen z powiek, a seria zawiłych morderstw zatrzymała się na zawrotnej liczbie około trzydziestu wilków. Karą i zadośćuczynieniem miało być kolejne istnienie.
Westchnęłam cicho do siebie, wodząc wzrokiem za tańczącymi w powietrzu jesiennymi liśćmi, symbolami przemijania. Szarość pni drzew i zachmurzonego nieba kontrastowała z ich jaskrawymi barwami. Wokoło hulał wiatr, poświstując wśród gałęzi. Na kopczyku z ziemi leżała mała, podwiędła stokrotka. Zapach śmierci był niemalże namacalny. Mogłam tylko wyobrażać sobie egzekucję, fontanny krwi i opętańcze krzyki lub wręcz przeciwnie, ciche, acz bolesne umieranie. Oprócz przywoływania wspomnień był to właściwie jedyny sposób, by zobaczyć basiora żywego. Od zawsze wiedziałam, że coś z nim było nie tak. Uśmiechnęłam się do siebie, wyobrażając łamane kości. Tak, czułam satysfakcję. Jednak zrobiło się tak cicho...

Zobacz ile mogło być takich chwil
Naiwne dziecko jestem i tęsknię dziś 
Do ciebie
Bez ciebie 
Miało być mi lżej
Zobacz ile mogło być takich chwil

A może to cisza przed burzą?

Oto ostatni wyraz hołdu złożony jednemu z największych złodupców w historii WSC, Rutenowi, mogącemu obnosić się mianem wilczego Mengela. Na zawsze pozostaniesz w naszych sercach. Oczywiście, jeżeli jeszcze ich nie wyrwałeś.
THE END

Od Naoru 3 trening mocy

- Dajesz Naoru! - zawołała Biała wadera siedząc na drzewie. Naoru spojrzał na nią. 
- Wilki nie chodzą po drzewach. - odparł. 
- Eh... Podobnie jak dziki, jelenie i łosie. 
- Dokładnie. Dlaczego mam się na nie wspiąć? 
- Chcę się przekonać, czy umiesz myśleć niecodziennie. - powiedziała Yuki z uśmiechem. 
- No dobrze. W takim razie zgoda. - odparł zrezygnowany Naoru. Przyjrzał się drzewu uważnie. Nie da rady się po nim wspiąć jak kot, ale może znajdzie jakiś inny sposób. Zobaczył znajdująca się dosyć nisko gałąź. Złapał się jej kłami, lecz długo nie wytrzymał i się puścił. 
- Cholera.- zaklnął i spojrzał na Yuki, która spoglądała na niego z uśmiechem. 
- Raczej w ten sposób nie dotrzesz na górę. Mamy silny uścisk szczęki, ale twój ciężar, który ciągnie cię w dół będzie dla ciebie balastem. 
- Łatwo ci mówić Yuki. Ty sobie na to drzewo wleciałaś. 
- Dar od natury. - zaśmiała się rozwijając skrzydło. 
- Niech pomyślę. - zaczął Naoru. - Gałęzie są za słabe by mnie utrzeć. - westchnął. 
- Oj Nao. Ruszył byś główką. Lud potrafi być dobrym materiałem na sprawienie, by coś było twardsze. Nie sądzisz? - spytała Yuki, a Naoru natychmiast zrozumiał o co chodzi. Dotknął łapą gałęzi, a ta zamroziła się. 
- Teraz muszę uważać by nie spaść. - szepnął do siebie. Zaczął powoli wspinać się ku górze. Pomagał sobie lekko zamrażając opuszki łap do lodowych gałęzi, a gdy miał je podnieść odmrażać. 
- Ciekawy sposób na wspinaczkę. - zauważyła Yuki. 
- Tak, ale za to męczący.- odparł zdyszany Naoru. Gdy nareszcie znalazł się na szczycie usiadł obok białej wilczycy. 
- Co teraz? - spytał. 
- Musisz zejść.- zaśmiała się Yuki i wzbiła w powietrze.
- To są chyba jakieś żarty. - odparł zielonooki. 
- Spokojnie. Ułatwię ci zejście. - odparła i wyczarowała puch śnieżny. - Skocz jeśli masz odwagę.- powiedziała poważnie. Naoru aż poczuł dziwny dreszcz, słysząc jej głos. Westchnął i po chwili namysłu skoczył. Londowanie miał miękkie, ale gdy wynurzył się z zaspy usłyszał dwa śmiejące się głosy. Spojrzał na Yuki i stojącą obok niej Serka. 
- Muszę co przyznać Naoś, że z brodą i wąsami wyglądasz na wiele bardziej doświadczonego w życiu. - odparła śmiejąca się Yuki. Nao spojrzał w dół i ujrzał śnieżną brodę i dostrzegł śnieżne wąsy. Zaczął się śmiać razem z wadera. 
- Może mała przerwa na posiłek? - zaproponowała Yuki, gdy już wszyscy zdążyli się trochę uspokoić. 
- Jestem za.- odparł Naoru. 
- Właśnie dlatego tutaj przyszłam. Pora coś zjeść kochani. - powiedziała łagodnie Serenity. Całą trójką wrócili do domu, aby zjeść pożywny posiłek. Jak na rodzinę przystało. 

Od Naoru 2 trening mocy

Naoru znów starał się jak mógł być zamrozić jedynie krople wody, lecz ciągle mu to nie wychodziło. Yuki przyglądała się mu uważnie z boku. Wstała i podeszła do niego, po czym położyła łapę na jego ramieniu. 
- Powoli Nao. Nie przejmuj się. 
- Ech... Ciągle mi nie wychodzi. 
- Musisz oczyścić umysł. Martwisz się i to nie daje ci spokoju. 
- Wiem o tym. Ciągle przypominam sobie te wszystkie chwile spędzone z Serenity. Niektóre były niebezpieczne, przez co zaczynam się martwić, że teraz gdy nie jestem przy niej może jej się coś stać. 
- Spokojnie. Nic jej się nie stanie. Jest dorosła i umie zadbać i siebie. - Yuki uśmiechnęła się łagodnie. Naoru uśmiechnął się lekko, po czym westchnął. Zamknął oczy i starał się oczyścić umysł. Wykazywał niepotrzebne zmartwienia i pozostawiał jedynie myśli kojące i spokojne. Skoncentrował całą swoją uwagę na kroplach rosy, które powoli zaczynały się unosić. Naoru tego nie widział, gdyż zamknął oczy, ale Yuki obserwowała to zjawisko z podziwem. Krople zamarzły w powietrzu, a następnie delikatnie niczym piórko, opadły na rośliny. Nao otworzył oczy i spojrzał na Yuki. Zaskoczył się widząc ją tak zafascynowaną. 
- Em? Coś się stało?- spytał zakłopotany. 
- Zrobiłeś to.- szepnęła. - Zrobiłeś to! - zawołała radośnie i po chwili oboje skakali w koło. 
- Udało się!
- Och Naoś jestem taka dumna. - odparła z uśmiechem Yuki, a Naoru poczuł się trochę dziwnie. Poczuł to dziwne dawno zapomniane uczucie, które odczuwał przy każdej pochwale matki. Jednak postanowił nie skupiać się na tym. W końcu nie mógł czuć tego względem nowopoznanej wadery.


niedziela, 13 października 2019

Od Agresta CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "W Świetle Dnia"

Może to zabrzmieć jako wstęp do czegoś, czego ani ja, ani Wy nie chcielibyście słyszeć. Niejeden już zresztą przy okazji innych opowieści, wspominał o tym. A jednak posłuchajcie ten ostatni raz, bym nigdy więcej nie musiał szargać pamięci imion, które odeszły.
Minęło ledwie kilka dni od czasu, gdy Konwalia Jaskra Jaśminowa została sierotą. Czy ostatecznie, można się nie zgodzić, ale fakt faktem, z piątki stanowiącej ich delikatnie dysfunkcyjną rodzinę pozostała tylko dwójka.
Dni te umiejscowione były tuż przed czasem, w którym po raz pierwszy spotkałem Konwalię nie jako szczeniaka, a jako dorosłą już waderę. Do niej przejdziemy jednak w odpowiednim momencie, do wszystkiego najlepiej dążyć po kolei.

Dzień pierwszy. Zanim Szkło wszedł do jaskini, usłyszał oschły głos pani medyk.
- Pacjent zdejmie z szyi tę nić, albo zerwę ją własnoręcznie. Nie wytrzyma tego ani twoja psychika, ani skóra. Prędzej czy później zedrzesz ją sobie do kości.
Mundus leżał na sienniku, pod ścianą. Westchnął i leniwie przeniósł na nią wzrok, nie unosząc nawet głowy. Dopiero wtedy zauważył swojego przyjaciela stojącego przed wejściem.
- Można? - zapytał basior, zaglądając do środka - przyszedłem odwiedzić kolegę.
- Proszę - odparła nieco spokojniej - może uda ci się podnieść go na nogi, bo mnie zaczyna to już denerwować.
- Jak się dziś czujesz? - zapytał płowy wilk.
- W ogóle nie czuję.
- To chyba jakiś postęp - Szkło zmusił się do smętnego uśmiechu.
- Dałam mu trochę ziół na nerwy - wtrąciła Etain - ale chyba słabo działają.
- Działają - wymamrotał pacjent i przymknął oczy - chyba za mocno. Ja... słyszałem wycie psa. W środku lasu, pod jaskinią. Rozumiesz to, Szkiełko?
- Co to za pies? Może trzeba...
- Tu nie ma psów. Nie ma psów tam, gdzie są wilki - pokręcił głową.
- Ale - zastanowił się przez chwilę - jak to? Jeśli słyszałeś...?
- Taaak. I co jeszcze ci się, świrze, przyśniło? - usłyszeli nagle gdzieś z boku. Etain stała przed wyjściem i w słabym świetle słońca skrytego pod szeroką warstwą chmur przecierała szmatką jakieś gliniane naczynie.
- Powiedziałbym, ale nie chcesz mieć świadomości, mając mnie pod swoim dachem - ten uśmiechnął się słabo, jednak z cieniem swojej dawnej przekory. Na koniec dodał cicho - kto słyszy coś, czego nie ma, Szkło? Jak nazywa się ktoś taki?
Kiedy słowa wybrzmiały, zastąpił je coraz wyraźniejszy odgłos kropel deszczu gęsto spadających na ziemię. Nadchodziła burza. Wilk z niepokojem popatrzył na swojego przyjaciela.

Dzień drugi. Mundurek wreszcie zdołał podnieść się, wyjść ze szpitala i pójść przed siebie.
- Cholera jasna! - krzyknął w pewnej chwili, zatrzymując się pośrodku lasu i wbijając pazury pod wilgotne igliwie, które posypało się na boki - za nich wszystkich po kolei, za wszystko to, czego nie zrobiłem, niech wreszcie odezwie się ten słynny głos sprawiedliwości! - zadrżał, unosząc jeden ze szponów i, powstrzymując go w ostatniej chwili przed szarpnięciem za wiszącą na szyi nić, poprawił na sobie coś w rodzaju płaszcza o barwie ciemnej wiśni. Medyk dała mu ten kawałek materiału w przypływie litości po kilku dniach, które spędził leżąc na szpitalnym sienniku i trzęsąc się z zimna, z bliżej nieokreślonego powodu. To był podobno bardzo silny, wewnętrzny chłód - wiesz, do kogo mówię, nędzna maro.
Opuścił głowę i nagłym ruchem oparł się o pień jednego z rosnących wokół drzew. Przyciskając do niego skroń przez moment trwał w bezruchu. Gdy otworzył oczy, zaczął dostrzegać, że wszystko wokół, co jeszcze przed chwilą wydawało się stałe, zaczyna w niepokojący sposób poruszać się. Falować, drżeć. Opuścił wzrok na jeden ze swoich szponów i słabym ruchem podniósł go. On również drżał. W dodatku coś zaczęło huczeć mu w głowie.
- A więc jednak, tak...? - przetarł oczy skrzydłem - kiedyś musi być ten pierwszy raz. U każdego mózgu można wywołać atak - bezsilnie zsunął się na ziemię. Nieznanego pochodzenia huk, jaki zaczynał przedzierać się przez jego słuch, powoli przycichał. Szary ptak zamknął oczy, przez chwilę słysząc jedynie własny, urywany oddech. Coraz spokojniej.
- Ej, weź się w garść! To nie padaczka, tylko nerwy - gdzieś nieopodal dał się słyszeć kompletnie beztroski, trochę cyniczny, kobiecy głos - ileż to czasu się nie widzieliśmy? Zatęskniłeś?
Otworzył oczy o podniósł wzrok, przez chwilę wodząc nim wokół. Miał wrażenie, że jego szpony drżały coraz bardziej.
- Gerania - szepnął*.
- A kogo się spodziewałeś, misiu pysiu?
- Nie wiem. Nie spodziewałem się, że się pojawisz.
- Zauważyłeś, że jesteśmy w Skrytym Lesie? - czarna jak noc wilczyca usiadła obok niego, grzbietem gwałtownie opierając się o drzewo i odetchnęła pełną piersią - to moje ulubione miejsce. No, czego chciałeś, nieboraku? Krucho z tobą.
- Masz wszystkie te swoje czary...
- Nie mam zaklęć na miłość, która nie do końca dobrze trafiła.
- Znasz mnie prawie od dzieciaka. Potrafisz powiedzieć, co mam dalej robić? - jego słowa były coraz cichsze. Wadera uśmiechnęła się lekko.
- Jak to, co? Knuć podstępy, manipulować, kombinować, robić za zdrajcę stanu, niszczyć marzenia przywódców, to co zwykle. Masz teraz pole do popisu - ucięła, po czym dodała z zastanowieniem - a może twoja nowa znajomość z niejakim Agrestem jest zwyczajną, rozpaczliwą próbą powrotu do tej przetartej wcześniej ścieżki, na której czujesz się najbezpieczniej? Nie spodobało ci się bycie nieschematycznym?
- Coś niedobrego dzieje się ze mną od pewnego czasu.
- Wydaje się to całkiem normalne, gdy tak szurnięta iluzja osobowości po raz kolejny ulega zmianie. Poczekaj, od jakiego czasu?
Zamilkł na chwilę, myślami wracając do pierwszych chwil spędzonych z Rutenem, ale nie powiedział tego na głos. Myślę, że uczciwość by mu na to nie pozwoliła.
- Aha, aha - wadera przyglądała mu się z pobłażliwym uśmieszkiem - no właśnie. Motyl Nocny. A tak przy okazji, wiadomo, kto nim naprawdę był?
- Pewnie słyszałaś o Lidze Beżowych Ziem - mruknął, udając, że nie słyszał poprzedniego pytania. Motyle były i pozostały przynajmniej dwa.
- Oczywiście, zazwyczaj przypadkiem obija mi się o uszy, co dzieje się a tych terenach. Zresztą to mniej więcej podobnie jak tobie, czyż nie? No, już, wiem, do czego zmierzasz, ale muszę zaprzeczyć. Za czasów ligi pokazano cię jako kogoś zupełnie innego od tej wrednej szui, którą byłeś wcześniej, zauważyłeś? Ale to nie znaczy, że jedno lub drugie było mniej prawdziwe. To i to byłeś po prostu ty - przerwała na moment. Wyglądała teraz na nieco zamyśloną - Mundurek... co jest z tobą nie tak? Nie jesteś nawet wilkiem. Dlaczego żyjesz, jakbyś był jednym z nich? Zamiast latać jak orzeł, być władcą tego, co niedostępne dla psowatych, wolisz tu, na ziemi, zapominać, że masz skrzydła.
Wzruszył ramionami.

Dzień trzeci. Wieczorem, w szpitalnej jaskini, w której spędzał wtedy większość czasu, odwiedziła go ona. Moja naj... a, nieważne. Nie był to może najbardziej odpowiedni moment na szczerą rozmowę. A być może właśnie o lepszy byłoby trudno. Minęło ledwie kilka dni. Życie ich obojga zmieniło się diametralnie.
W jaskini byli sami, a na zewnątrz trwała jedna z ostatnich, a być może ostatnia tego roku burza. Z początku po prostu siedzieli i patrzyli sobie w oczy.
- Konwalio - gdyby nie było tak ciemno, udałoby się jej dostrzec, jak jego źrenice zaczynają się rozszerzać - jeśli jakakolwiek miłość jest czymś, co znam, możesz być pewna, że cię kocham. Nie jak siebie samego, tamto uczucie jest zbyt niestabilne. A ty możesz być pewna, że zawsze masz mnie po swojej stronie. Wiem, nie jestem teraz nikim godnym zaufania, ale powinniśmy trzymać się przede wszystkim siebie, bo nikomu tutaj nie zależy ani na twojej, ani na mojej pomyślności. Nikomu tutaj nie zależy na tobie bardziej, niż mi.
Pamiętał ją, jako szczenię. Ledwie narodzone, bezimienne, już przekazane pod opiekę tamtym wilkom. Azair i Ruten. W tamtej chwili obaj już nie żyli. Być może dopiero to było powodem, dla którego całą siłę uczucia, którym do niedawna darzył kogoś innego, przelał na nią.
Wilki. Ciekawiły go. Ale w jego sercu miejsce mogły znaleźć tylko nieliczne spośród dusz, które spotykał. Ja chyba nigdy nawet nie ośmieliłem się tam zapukać.

Dzień czwarty. Naprawdę wiele się zmieniło, nie tylko dla Konwalii i jej nieszczęsnego ojca, czy jak tam inaczej można go nazwać, ale i dla dwóch basiorów, które, chcąc nie chcąc, w jakiś sposób związane były z całą tą historią.
To mój brat i ja. Do niego jeszcze przez długi czas powracały słowa matki, a do mnie słowa, które cytował. Niemal ze łzami w oczach, ale przecież to on, dzielny Szkiełko, który nie płakałby z tak błahego powodu.
Mamo, kim był mój ojciec? Dlaczego nigdy nic mi o nim nie mówiłaś? Być może był nie tym, kogo kochałaś, ale dlaczego nie mogę po prostu wiedzieć, kim był?
Był złym wilkiem, synku.
Co to musiał być za wilk, jeśli nie chcesz zdradzić mi nawet jego imienia?

- Nie! Nie, nie, nie - na moim młodym, naiwnym pysku pojawił się uśmiech niedowierzania. Cofnąłem się o krok i energicznie pokręciłem głową - nie, nie... nie. Łżesz jak pies.
Szkło patrzył na mnie w skupieniu i również lekko poruszył pyskiem, najpierw w jedną, potem w drugą stronę.
- Już lepiej? - zapytał delikatnie, gdy na chwilę zamilkłem, przecierając łapą czoło.
- Mógłbym tak długo - westchnąłem trochę, jakbym chciał spazmatycznie się zaśmiać - to jakiś chory żart. Ten psychol, morderca? Naszym ojcem?

Dzień piąty. 
- Daleko? Do twojej jaskini? - zastrzygłem uszami, w jednej chwili wyłapując moment, w którym należy zareagować. Zrobiłem to w zasadzie bez namysłu, zdając się na natchnienie - ależ czy to problem? Nasza, związkowa, jest całkiem blisko.
- Ach tak, sama nie wiem - całą swoją postawą zaprezentowała bardzo piękne wahanie - tylko sprawię kłopot...
- Żaden kłopot, nie mógłbym spać spokojnie ze świadomością, że po nocy błąkasz się samotnie.
- Dobrze mieć kogoś takiego obok siebie - w jej półprzymkniętych oczach dostrzegłem w jakiś sposób znajomy wyraz, który widywałem już wcześniej u innych wader.
Uśmiechnąłem się pod nosem, witając motylki w brzuchu. Moglibyśmy pewnie jeszcze przez ładnych kilka minut schlebiać sobie i robić słodkie oczy. Ale, no błagam.
- No dobrze - westchnąłem - skoro oboje wiemy, o co nam chodzi, darujmy sobie niepotrzebne słowa.
Resztę wieczoru spędziliśmy razem, ani na chwilę nie przestając patrzeć sobie w oczy. Tak, to bez wątpienia była jedna z przyjemniejszych nocek, jakie spędziłem w WSC. I choć miałem świadomość, że oprócz praktycznej w pewnych sytuacjach, miękkiej sierści, w mojej powierzchowności nie było raczej niczego co mogłoby być obiektem westchnień okolicznych wilczy, miałem wrażenie, że pannie Konwalii tyle wystarczyło do szczęścia.
Nazajutrz obudziłem się, czując jej ciepło, ciągnące się przez całe moje ramię i żebra. Przeciągnąłem się beztrosko. Wadera zdawała się wciąż spać. Teoretycznie położenie wyłaniającego się zza cienkich chmur słońca tuż nad horyzontem zobowiązywało mnie do otworzenia swojego stanowiska i rozpoczęcia pracy, ale... przecież nikomu się nie spieszyło. Odwróciłem się delikatnie, aby nie obudzić opierającej się o mnie dziewczyny i popatrzyłem na jej biały pyszczek. Tego poranka wyglądał wyjątkowo ślicznie. Urody mogły pozazdrościć jej wszystkie te głośne, obwieszające się dziesiątkami ozdób pannice z bogatych rodzin, które widywałem już nieraz i nie w jednym miejscu. A ja uwierzyłem, że delikatny kwiat, ta najpiękniejsza Konwalia, była moja.

< Konwalio? >
* Patrz: Gerania

sobota, 12 października 2019

Od Naoru - "Kryształ Lodu"

Naoru stał obok Yuki i spoglądał na nocne niebo z zachwytem. 
- Wiesz, że gdzieś tam daleko istnieje wiele różnych krain?
- Wiesz znam tylko tereny Watahy Srebrnego Chabra. - przyznał Naoru. 
- Podobno istnieją krainy żywiołów. 
- Jasne. Lodowa skuta jest wiecznym lodem, ognista ciągle płonie, ziemi jest niebywale pięknie ozdobiona kwiatami i wysoka, a wietrzna jest ukryta pośród chmur. - zaśmiał się Naoru. 
- Skąd wiedziałeś? - spytała zaskoczona wadera. 
- Och Yuki. Nie mów mi, że wierzysz w takie rzeczy. Z całym szacunkiem, ale śmiem mieć wątpliwości odnośnie tych krain. 
- Oj nie bądź taki. Dobrze jest wierzyć w różne magiczne rzeczy. To wzbogaca nasze życie. 
- Nie miej mi tego za złe Yuki, ale jak narazie mam dosyć przygód. 
- Cóż się stało? Nigdy nie miałeś dosyć. 
- Walki Serenity z koszmarami wyczerpują mnie psychicznie. Martwię się o nią za każdym razem. Świat jest niebezpieczny, a są na nim biedne delikatne istoty, kto je obroni przed złem? 
- Poeta się w tobie obudził?- spytała ze śmiechem biała. 
- Może i się obudził. Iść spać, czy nie iść? Oto jest pytanie. 
- Pamiętam, że kiedyś nie chodziłeś spać, tylko po to by spotkać Serka. 
- Tak, ale teraz mam ją ciągle przy sobie. 
- Na pewno cieszysz się z tego faktu. 
- Tak. - odparł z uśmiechem basior. Nagle na niebie pojawiła się ogromna, piękna zorza. Yuki spoglądała na nią zahipnotyzowana. Naoru jednak czuł pewne obawy. Nagle zorza zebrała się jakby w jednym miejscu, a po chwili zmieniła się w ogromnego, białego smoka.
Gad ryknął przerażająco, a Yuki spanikowana wskoczyła za Naoru, który przyjął postawę ataku. Gad wylądowała przed nimi niezgrabnie. Naoru lekko zaskoczony wyprostował się. Smok spojrzał na nich i ponownie ryknął. Jednak tym razem było słychać nutę rozpaczy. 
- Czego tu chcesz gadzie. - warknął Naoru. 
- Odważny jesteś jak na wilka. Niewiele postawiło by się smoku. Jednak jak nie chce was skrzywdzić. Proszę rozpaczliwe o pomoc. Mój kryształ został skradziony i nie mogę daleko się ruszyć. Nie uda mi się go odzyskać bez waszej pomocy. 
- Smok szuka pomocy u wilków? - spytał zaskoczony Naoru. 
- Jasne, że ci pomożemy kochana. - odparła Yuki, a Naoru spojrzał na białą z zaskoczeniem. 
- Yuki? A może byś to ze mną ustaliła?
- Jestem starsza, więc musisz się mnie słuchać. - odparła wadera z uśmiechem. Basior westchnął ciężko, lecz po chwili pokręcił głową z rozbawieniem. Zawsze tak było. Yuki decydowała za niego. Smok dał im wiele wskazówek i wytłumaczył gdzie należy szukać kryształu. Mieli udać się na północ. Jednak gad doradził by znaleźli jeszcze jednego wilka o mocach związanych z lodem. Wilki przytaknęły, a gad zniknął w ten sam sposób jaki się pojawił. Yuki spojrzała na Naoru z uśmiechem. 
- Czeka nas nowa przygoda. 
- Tak, a nie wiem czy pamiętasz naszą wcześniejszą rozmowę... 
- Chodź musimy ruszać, ale najpierw jeszcze trzeba znaleźć jeszcze jednego towarzyszą bądź towarzyszkę. Już nie mogę się doczekać. - przerwała mu. Naoru westchnął i ruszył za białą. Następnego dnia Yuki wraz z Naoru dowiedzieli się, że do watahy dołączyła dwójka nowych wilków. Yuki natychmiast obrała za cel poznanie ich i dowiedzenie się kim są. Okazało się, że jest to basior i wadera. Podobno poprzednia wataha, do której należeli rozpadła się. Yuki posmutniała słysząc to. Po wielu godzinach udało im się napotkać waderę, której jeszcze nie widzieli. Musiała to być nowa członkini. Yuki podbiegła do niej niczym wystrzelona z procy. Naoru z rozbawieniem podszedł spokojniej do nieznajomej. 
- Witaj kochana. Miło mi cię poznać i nareszcie zobaczyć. Jesteś taka śliczna. Jak się nazywasz. Ja jestem Yuki. Nawet nie wiesz jak się cieszę. - zaczęła biała na jednym wdechu. Naoru podszedł do Wader spokojnie i zasłonił łapą usta Yuki, a ta uspokoiła się. 
- Wybacz za nią. Jest bardzo podekscytowana nowymi członkami. - odparł Naoru z uśmiechem. Puścił Yuki, a ta udając obrażaną odeszła kawałek. 
- Jestem Naoru. - spytał lekko się kłaniając waderze. - A twe imię? - spytał prostując się dumnie. 

<Faith?> 

Od Lato CD Agresta


Zrobiłam krok do przodu, jeszcze raz patrząc w stronę, z której przyszłam. Nadal nie byłam do końca pewna czy powinnam iść za tym wilkiem. Stałam więc dalej w miejscu, zastanawiając się, co skłoniło go do myślenia, że nie zaatakuję go, gdy tylko się odwróci. Nie wyglądał na naiwniaka, przeciwnie, mówił z pewnością siebie, która skłoniła mnie niemal do przyjęcia zaproszenia bez większego namysłu. Więc albo był to podstęp, albo nie widział we mnie żadnego zagrożenia, może nawet słusznie.
– Długo będziemy tak stać? – Uśmiechnął się, ale wcale nie przekonało mnie to do uwierzenia w jego dobre intencje.
Poszłam za nim i nie nazwałabym tego podjęciem ryzyka, był to raczej jeden z tych wyborów, które zmieniają całą naszą przyszłość, tworzą równoległe światy. Rzeczywistości w których los potoczył się zupełnie inaczej, do których czasem można było zajrzeć we śnie. Potrząsnęłam głową. Nie, to coś co powiedziała by Cynth, gdy po raz kolejny unikałyśmy konfrontacji z  przeciwnikiem, ratując się ucieczką. Tym razem po prostu i tak nie miałam gdzie wracać, wybór nie miał więc większego znaczenia.
– Możesz powiedzieć mi coś więcej o tym miejscu? – poprosiłam, gdy ruszyliśmy w drogę.

<Agressst?>