środa, 9 października 2019

Od Szkła CD Vinysa - "Drugie Dno"

- To co, trzeba wybrać się na tamte tereny, przesłuchać świadków - mówiłem.
- Tak, przesłuchać paru świadków... - przytaknął idący obok mnie Brus. Właśnie zakopaliśmy ciało. Jego stan nie pozwalał na prowadzenie dalszych badań, wracaliśmy więc na posterunek w WWN jedynie ze wspomnieniem dosyć nieprzyjemnego widoku i świadomością, co dokładnie stało się z wnętrzem wilka.
- Sporządzić protokół ze sprawy i udać się na konsultację medyczną do Etain.
- Tak, napisać jakiś protokół...
- Powiadomić o śledztwie służby WSJ - wliczałem.
- Trzeba będzie... - pokiwał głową.
- A w międzyczasie zapewnić dobrą ochronę ciałku, żeby nikt niepowołany nie postanowił wziąć się za odkopywanie.
- Taaa, ochrona się przyda. Słuchaj, ale kiedy my w sumie zamkniemy tę sprawę? Jak rozkręcimy wszystkie te twoje mechanizmy, wyciszenie tego w razie... później, nie będzie wcale takie łatwe. Zwłaszcza, jeśli wezmą się za to ci z WSJ. Jeszcze czegoś nam namieszają.
- Wyciszać? - mówiłem spokojnie, ale wewnętrznie wrzałem zapewne nie słabiej (choć może mniej dosłownie), niż nasz denat - Brus, nikt tu przecież nie może myśleć o zamknięciu sprawy. Będziemy szukać, aż znajdziemy.
- Względnie, aż skończą nam się środki.
- To nam raczej nie grozi - wzruszyłem ramionami - dopóki polowania się udają, tworzymy zgraną drużynę, nie?

Tymczasem znaleźliśmy się przed jaskinią śledczych z Watahy Wielkich Nadziei. Zastaliśmy tam jedynie Vinysa i Silwestra, którzy wymieniali między sobą jakieś ciche zdania.
- Załatwione - uśmiechnąłem się szeroko - Vin, idziemy pisać sprawozdanie i uzupełnić dokumenty. Silwestr, czy możesz załatwić strażników do pilnowania grobu?
- Jak sobie życzysz, mały męczyduszo - basior wstał z westchnieniem i leniwie podrapał się za uchem, po czym, nie widząc prawdopodobnie sensu prowadzenia dalszego dialogu, wyszedł z jaskini. Zawsze dobrze wypełniał swoje obowiązki. Zbyłem jego komentarz przyjaznym machnięciem ogonem.
- O nie, ja mam przesłuchiwać świadków? - żachnął się Brus - dlaczego?
- Spokojnie, towarzyszu, ja to robiłem poprzednim razem. Przy okazji skontaktujesz się ze strażnikami z tamtej watahy. A my byliśmy już u Etain, możemy wrócić tam jeszcze raz z prośbą o konsultację.

Pół godziny później, nogi niosły nas, to jest, Vinysa i mnie, z powrotem do jaskini medycznej. Wcześniej zdążyliśmy uzbroić się w dokumenty potrzebne do skrupulatnego opisania naszego nowego przypadku i, choć z wyżej wymienionych może nie wszyscy, nadzwyczajnie dobre chęci.
- A więc tak - uniosłem kartkę na wysokość swoich oczu, przez chwilę balansując na tylnych łapach - Etain, czy według tego, co usłyszałaś, jesteś w stanie stwierdzić, co dolegało naszemu pokrzywdzonemu?
- Wygląda na działanie silnego kwasu z pewnej rośliny, którą ostatni raz widziałam na tych terenach bodajże w zeszłym roku - mówiła - ale mogę się mylić. Nie widziałam wnętrzności.
- Mhm - przytaknąłem, nerwowo wodząc po papierze kawałkiem zwęglonego polana - czy możliwe że substancja zadziałała z opóźnieniem?
- T... tak. Dopiero, gdy roślina zacznie rozmiękać w żołądku, wydzieli truciznę.
- I zadziała na jelita?
- Wysoce prawdopodobne - odpowiedziała tonem eksperta.
- Świetnie. Ostatnie pytanie... - podniosłem wzrok - ile czasu mogło minąć od spożycia tego ziółka, do śmierci?
- Do kilku godzin.
- Rozumiem - gwałtownie odłożyłem kartkę na ziemię - czy ofiara zetknęła się z kimś poza tobą?
- Nie wydaje mi się. Choć wydaje się logiczne, że jeśli ktoś ją otruł...
- Ach tak - rzuciłem w przestrzeń, jakby za tymi słowami krył się jakiś bardziej niejednoznaczny przekaz - ewentualnie możemy wziąć pod uwagę samobójstwo, choć nic na to nie wskazuje.

Minęło trochę czasu. Może tydzień, może dłużej. Protokoły ze śledztwa leżały już w jaskini. Sprawozdanie spisane. Przesłuchania świadków od początku do końca znaliśmy już prawie na pamięć. Sprawa wciąż leżała jednak w chaosie, jak porozrzucane puzzle z tysiąca elementów.
Pewnego popołudnia, gdy słońce co kilka minut dawało o sobie znać, wyłaniając się spośród przerzedzonych przez wiatr chmur, by choć przez dwie lub trzy sekundy móc oświetlać wszystko, co nas otaczało, a przez to również i nasze śledztwo, mieliśmy spotkać się wszyscy w jaskini śledczych. Tym razem tej w WSC. Nogi już od rana prowadziły mnie tylko w tamtym kierunku, a moje myśli całkowicie zajmowała teraz sprawa rozgotowanego denata, nie zdziwiłem się więc, gdy na posterunek dotarłem pierwszy, sporo przed czasem. Jakiś czas później razem pojawili się obaj śledczy i strażniczka z WWN.
Zanim rozpoczęło się oficjalne zebranie, czekaliśmy, aż słońce jak co dzień zajmie umówioną pozycję nad jesiennym horyzontem.
Opal prowadziła jednostronnie ożywiony dialog z Silwestrem.
Brus w ciszy wczytywał się jeszcze raz w jakiś dokument.
Ja oparłem się żebrami o skalną futrynę jaskini i zamyślonym wzrokiem wyglądałem na zewnątrz, w oczekiwaniu na pozostałych dwóch naszych towarzyszy zaangażowanych w śledztwo. Jeszcze kilka dni wcześniej byłoby ich trzech.
W międzyczasie zakończyło się bowiem coś innego, coś, co od dawna już zaprzątało mój umysł i było powodem całego bałaganu, który zbierał się w nim przez długie miesiące. Udało nam się zamknąć inną sprawę, która nie schodziła ostatnio z ust śledczych z obu naszych watach.
W chwili, gdy opierałem skroń o zimną skałę, gdy lekko opuściłem głowę, by wodzić wzrokiem po falujących na wietrze gałęziach brzóz, które nie straciły jeszcze liści, nadeszło wrażenie, że umysł miałem czysty niemal jak dziecko. Wewnątrz nie było już nic, żadnych emocji.
Wraz z zakończeniem tamtego śledztwa wiele się zmieniło. Ja... w pewnym sensie się zmieniłem. Ci, którzy mnie otaczali... okazali się nie do końca tymi, za których ich uważałem.
Azair Ethal. To on patrzył na zakrwawione, zastygłe w bólu ciało Zawilca. Patrzył na nie niemal ze zdziwieniem, nawet nie mrugnąwszy, choć wiedział najlepiej z nas wszystkich, jak wyglądała jego śmierć. Mimo wszystko, wciąż dziwnie czułem się ze świadomością, że nie wróci już na nasz posterunek. Że koniec wspólnej pracy. Że nigdy więcej.
Mundus. On również nie był taki, za jakiego wcześniej go uważałem. To zabolało mnie chyba najbardziej. Był pierwszym moim przyjacielem. Myślałem, że go znam. Nie, to była prawda. Znałem go. Miał problem, nie potrafiłem właśnie w tej chwili po prostu zostawić go samemu sobie. Tak naprawdę, wyrzucałem sobie, że nie dostrzegałem jego nietypowego zachowania już od dłuższego czasu.
- Szkiełko? - zapytał jakiś dziwnie słaby głos tuż nade mną. Drgnąłem. To on. Uśmiechnąłem się lekko, choć wcale nie był to pierwszy, szczery odruch, na jaki zdecydował się mój organizm. Szczerze powiedziawszy, pierwszy raz w życiu widząc go przestraszyłem się. Mówił prawie szeptem, a w jego oczach widać było charakterystyczny, szklisty, niezdrowy blask.
- Już się bałem, że nie przyjdziesz - popatrzyłem na niego, wyrywając się z zamyślenia. Dopiero teraz zobaczyłem, że ma na sobie okrycie wierzchnie i zaraz po tych słowach pytająco skinąłem na nie głową - coś się stało?
- Ciśnienie trochę za bardzo mi spadło. Przepraszam, jestem dziś trochę...
- Nie ma sprawy. Siadaj, zaraz powinniśmy zacząć. Jak się czujesz?
- Jak ja mogę się czuć? - zapytał niemrawo, siadając nieopodal mnie, gdzieś w cieniu skalnych ścian  i dokładniej opatulając się materiałem.
- Etain wypuściła cię ze szpitala?
- Jak widzisz. Na parę godzin.
W tym momencie do rozmowy wtrącił się Brus, który właśnie wstał znad jakiegoś dokumentu i przeciągnął powolnie.
- Mundus, dobrze cię widzieć. Już myślałem, że całkiem cię stuknęło.
- Miło słyszeć, że się cieszysz.
- Orientujesz się w ostatnich doniesieniach o śledztwie?
- Nie gorzej, niż wcześniej miałem w zwyczaju.
- Świetnie. Zatem powinniśmy w końcu coś ustalić, bo jeśli nie chcemy zamykać nierozwiązanej sprawy, wypadałoby ją poruszyć. Kogoś jeszcze nie ma?
- Vinysa - oznajmiłem.
- Tak późno? - wilk z wyrazem pyska, który można było wziąć za zagubienie, z zastanowieniem skierował oczy prosto przed siebie i podrapał się w skroń.
- To raczej reszta przyszła dziś wyjątkowo wcześnie.
- A, być może. To c... o, śledczy Vinys. Cudownie, a zatem możemy zaczynać - skinąwszy głową na powitanie zerknął na przybyłego, po czym odwrócił się gwałtownie i od razu zaczął tłumaczyć z pośpiechem - ponieważ wszystkim udało się dotrzeć, dziś w końcu uda nam się przeprowadzić zebranie, od którego zależeć może powodzenie sprawy.
- Dwa dni temu skończyliśmy utrzymywać ochronę grobu - zaczął Silwestr - ciało jest już w takim stanie, że nie miałyby sensu kolejne oględziny, a cokolwiek by się teraz nie stało, mogłoby zostać potraktowane jako kolejne przestępstwo. Dodatkowo substancja, która wyżarła wnętrzności, prawdopodobnie przyspieszyła procesy rozkładu. Nie ma już czego pilnować.
- W porządku, czyli jedne drzwi już zamknęliśmy - mruknął Brus, na którego pysku widać teraz było potężne zamyślenie.
- Etain również nie wniosła do sprawy nic nowego - odparłem - byliśmy tam, przesłuchaliśmy ją, jako świadek jest prawie zupełnie bezużyteczna, a do grona podejrzanych nie ma sensu jej zaliczać.
- W zasadzie mało co pamięta - dodał spokojnie Vinys - to ciągle zabawa w berka dwóch ślepych.
- Macie rację - ponownie mruknął Brus - śledczy z WSJ już wiedzą o tej sprawie, ale nie znalazłem tam żadnych wilków potencjalnie związanych ze sprawą.
- Osoby potencjalnie związane ze zdarzeniem były dwie - zwrócił uwagę Mundus, po czym chrząknął niepewnie - mówiłem ci przecież od razu po zajściu.
- Były już przesłuchane?
- Nie, byliście pierwszym organem, który się o tym dowiedział. 
- Choroba. Zupełnie o tym zapomniałem - umilkł na chwilę, posyłając każdemu z nas krótkie, badawcze spojrzenie. Po niezauważalnej chwili zastanowienia zapytał - Mundek, pamiętasz może ich imiona, wiesz, gdzie możemy ich znaleźć?
- Po to tu jestem. Niejacy Holnir i Grod. Pierwszy jest stróżem, synem jednego z szeregowców, Cienia. Nie wiem nic o tym drugim, w WSJ żyje od niedawna.
Znów chwila ciszy.
- Vinys! Szkło! Powierzam wam to zadanie. Wiecie, co macie robić, prawda? - rzucił tonem zagrzewającym nas do działania Brus. Zerknęliśmy na siebie z wyrazem lekkiego zmęczenia. Taaak, następni świadkowie byli nasi - no to umówione, działajcie teraz wy, chłopcy, ogłaszam koniec narady.
- Mundurku, pójdź tam z nami - zaproponowałem, co prawda zapominając skonsultować pomysł z grafitowym basiorem, ale za to ze szczerością godną pierwszoklasisty wybranej jednostki edukacyjnej. Właśnie wpadłem na genialny pomysł oderwania przyjaciela od problemów i nic nie mogło stanąć mi na drodze. A mówiąc bardziej szczerze, strasznie brakowało mi jego obecności i chciałem przedłużyć każdą jej chwilę.
- Wiesz, że od soboty nie ruszam się ze szpitala. Zresztą nawet mi nie wolno.
- Gdybym to ja cię poprosił, pani medyk nie miałaby nic przeciwko temu.
- Przepraszam. Nie mam na to siły - westchnął cicho, wstając ze swojego miejsca i nerwowym ruchem poprawił na sobie płaszcz. Posmutniałem.
- W takim razie odwiedzę cię później.
W milczeniu skinął głową i zniknął gdzieś wśród drzew. Przeniosłem wzrok na Vinysa, który, o czym przekonałem się dopiero w tamtym momencie, również wstał i czekał na mnie kilka kroków dalej, przy wyjściu z jaskini, które minęli właśnie wychodzący Opal i Silwestr.

< Wuju xD? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz