Agrest, członek przybyły gdzieś z terenów granicznych WSJ. Osobiście znałam go ledwie kilka godzin, przez kilka krótkich rozmów, ale wątpiłam, by dostał się na to stanowisko z przypadku. W ogóle wyróżniał się na tle innych wilków, trochę jak Ruten. Dlaczego ciągle widzę między nimi podobieństwa? Nie powinny one raczej uwypuklać się wśród rodziny? A jednak Szkło reprezentował sobą coś zupełnie innego.
Ogólny plan rozstawienia strażników watahy miałam już opanowany, ale nie musieli tego wiedzieć. Miałam zamiar natknąć się po drodze na jednego z nich; zapewne sam chętnie odprowadzi nas do centrum. A potem...potem jeszcze szczypta dyplomacji oraz ładnej prezentacji, i pan poseł może śmiało przejąć stery. Z tego, co udało mi się zaobserwować, społeczność naszych przyszłych sojuszników była dosyć gościnna, więc powinniśmy tam zabawić przynajmniej kilka dni. Wystarczająco dużo, by odnaleźć właściwą osobę, kogoś, kto jest w stanie rzucić nowe światło na wydarzenia sprzed lat. Uśmiechnęłam się lekko do siebie, przenosząc spojrzenie na teren przed nami.
— Bagna przed nami. Powinniśmy wejść na nie za kilka minut. - zakomunikowałam, nadając rozmowie nowy kierunek.
— Niedaleko stąd są terytoria zajmowane przez ludzi...? - bardziej oznajmił, niż spytał szary basior. - A więc tamtej watasze również nie przeszkadza ich bliska obecność...
— Ludzie z wioski są raczej neutralnie nastawieni. Właściwie ciężko stwierdzić, czy bardziej się nas boją, czy jesteśmy im obojętni. - odparłam, skupiając się na naszej drodze.
Wkrótce już w całkowitym milczeniu posuwaliśmy się do przodu, starając się omijać strefę prawdziwych bagien. Mimo to prawie pięć razy na pozornie stabilnym gruncie któraś z kończyn nagle zaczynała mi się zapadać pod ziemię, co kosztowało nas sporo straconego czasu. Miałam wrażenie, że świat robi to specjalnie, na przekór wszelkim prawom logiki przypadku. Ostatecznie jednak wydostaliśmy się z podmokłych obszarów. Przeszliśmy jeszcze kawałek i zatrzymaliśmy się na noc na leśnym wzgórzu. Nikomu nie chciało się urządzać polowania na grubszą zwierzynę, a tym bardziej rozpalać ognia. Dzisiejsza wędrówka dawała o sobie znać w każdej części ciała. Stanęło na tym, że wszyscy upolowali we własnym zakresie jakiegoś zajęczaka czy ptaka na skromną kolację, a jutro rano zajmiemy się czymś konkretnym.
Przez dłuższą chwilę posilaliśmy się w milczącym kręgu, spoglądając na siebie co jakiś czas znad zakrwawionej zdobyczy. Nie trzeba było jednak dużo czasu, by zawiązała się rozmowa na temat jutrzejszych planów. Na pewno będziemy mieli opóźnienie, w związku z czym do celu powinniśmy dotrzeć następnego dnia nad ranem. Nasz plan działania wciąż zawierał mało szczegółów, ze względu na stosunkowo małą ilość informacji. W końcu zmęczenie wzięło górę i wszyscy ułożyliśmy się na ziemi w pewnym oddaleniu. Przymknęłam oczy, oddając się objęciom snu.
Obudził mnie cichy trzask. Pierwszą rzeczą, jaką udało mi się zarejestrować, był brak Agresta w naszym gronie. Nieco zdziwiona, wstałam bezszelestnie i rozejrzałam się dookoła. Blask księżyca zalewał zbocze łagodnym, zimnym światłem. Na bezchmurnym niebie migotała plejada gwiazd. Nocny koncert życia trwał w najlepsze, gdzieś w oddali pohukiwał puszczyk. Zmarszczyłam brew, przysuwając nos do ziemi. Ślad był świeży, widać nawet było zarysy wilczych łap. Wszelka senność odpłynęła jak za dotknięciem magicznej różdżki. Trop doprowadził mnie na szczyt wzniesienia, kończącego się po drugiej stronie ostrym spadkiem. Pod jednym z samotnych drzew siedział szary basior. Powoli ruszyłam ku krawędzi, rozkoszując się ciemnością. W pewnym momencie samiec odwrócił głowę, lekko zdezorientowanym, czujnym spojrzeniem poszukując źródła dźwięku. Przeszłam na plamę księżycowego światła, pozbawiając swoją postać mrocznej ochrony.
— Ach, to ty. - wilk uśmiechnął się lekko, zdaje się odruchowo. - Też nie możesz spać? - ta niewinna życzliwość, grzeczność w głosie u praktycznie wszystkich obcych osób zawsze mnie trochę irytowała, z drugiej strony była społeczną normą.
— Tak. - odparłam krótko po chwili wahania, siadając kilka kroków dalej. Zapatrzyłam się w rozgwieżdżony firmament. Pierwszy raz obudził mnie ktoś inny, niż koszmary. Zdawało mi się, że cisza trwała wieki, podczas gdy świat trwał niezmiennie w kruchej harmonii, tak jak przez tysiące lat przed nami. Dlatego wzdrygnęłam się aż, słysząc Agresta:
— Czyż nie piękne mamy dzisiaj niebo? - odwróciłam głowę w jego stronę.
— Niezaprzeczalnie...ale wolę, gdy jest pochmurno. - oznajmiłam, nie spodziewając się dalszego ciągu dyskusji.
— Dlaczego?
— Jednolicie czarne tło zaciera resztki konturów, jednocząc ze sobą niebo i ziemię, sprawiając wrażenie nieskończoności...Czasami przebija się jeszcze mdłe światło księżyca, a gdy go nie ma, Mrok spowija wszystko ciepłą kołderką.
— Ciemność jest bardzo przyjemna, aczkolwiek światło mimo, że razi, odsłania przed nami więcej detali. Jednak większość pozostanie przy tej pierwszej. - zauważyłam jego delikatny uśmiech. Analizowałam tę wypowiedź kilkakrotnie; dopiero po chwili doszłam mniej więcej do tego, co miała oznaczać.
— Być może, chociaż nie o taki rodzaj ciemności mi chodziło.
<Agrest? Naszło mnie na filozofowanie i wyszedł taki gniot, bij>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz