poniedziałek, 28 października 2019

Od Agresta CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "W Świetle Dnia"

Nie czekając już, aż Konwalia otrząśnie się z resztek snu, jeszcze przez chwilę czując na swojej szyi jej ciepło, wstałem delikatnie i podszedłem do wyjścia z groty, by dokładniej sprawdzić położenie słońca. Odetchnąłem pełną piersią. To zawsze było takie przyjemne.
Tak wiele razy słyszałem "Nie dotykaj, to nie zabawka". Ale ja byłem bardzo głupim chłopcem. Nie chciałem dostrzegać niczyjej troski poza swoją. Oto ona, moja przyjaciółka. Jej obraz umknął gdzieś na sam kraniec mojej pamięci, a może już w ogóle o nim zapomniałem. W mózgu uruchomiły mi się inne ośrodki i zacząłem postrzegać ją coraz bardziej jako dobro. Majątek.
- Wyślemy delegację do WWN i WSJ.
- Hm? - wadera podniosła wzrok, jakby wyrwana z zamyślenia. Lekko pokiwałem głową.
- Im prędzej, tym lepiej. Nie wiem, dlaczego nie postanowiłem o tym wcześniej. Przecież to takie proste - powiedziałem już bardziej sam do siebie, nie panując nad nadaniem tej wypowiedzi tonu wyrzutu.
- Po co poselstwo? - zapytała Konwalia, choć stwierdzenie, że zrobiła to z grzeczności nie byłoby chyba nadinterpretacją. Nie była umysłem politycznym. Wiedziałem to. Nieco wcześniej odeszły też jakiekolwiek złudzenia, że może należeć do struktur władzy którejś z pobliskich watah. W tamtej chwili była już po prostu pospolitą stanowo sierotą. Ode mnie odróżniało ją jedynie nazwisko. Ale była piękna. Wciąż jeszcze była piękna, a jej uroda rozbłyskiwała z każdym miesiącem coraz mocniej.
- Rada WSC. Założona przez Związek Sprawiedliwości. Związek, rozumiesz?
- N... nie - podniosła się sennie i usiadła.
- Już wiem, czego mi przez cały czas brakowało. Matuchno, jaki ja głupi byłem - w zamyśleniu zrobiłem dwa kroki przed siebie, wychodząc z jaskini - nasze stowarzyszenie nie jest tak naprawdę związane z żadną władzą - spojrzałem na nią. Skinęła głową - bo jej nie ma. Partia, Związek Sprawiedliwości, jest zatem zwyczajną grupą znajomych wilków. Nie musimy przejmować władzy, bo nikt jej nie trzyma, tak?
Znów przytaknęła.
- Ale może pojawić się taka bardzo zaangażowana w sprawy polityczne i całe życie watahy grupka ideowców, którzy chcą dobra swojej społeczności, czyż nie? - teraz nie czekałem już nawet na jej niemy znak potwierdzenia - a w przypadku nieporządku i chaosu, takim właśnie wilkom należy się władza, tym bardziej, że nikt się o nią nie upomina. Konwalio, szykuje nam się wyprawa do sąsiadów. Niech przyzwyczają się do nowego partnera politycznego.
Wpatrywałem się w las pewnym siebie wzrokiem i powoli pogrążając się w nowym pomyśle.
- Witaj, Leonardo.
- Cześć - mruknął basior, przedzierając się przez krzewy i zatrzymując przed jaskinią. Odwróciłem się do jej wnętrza, dostrzegając tę uroczą istotkę, która wstała szybko i zanim zdążyłem się na nią napatrzeć, była już obok, zupełnie ożywiona i znów lekko uśmiechnięta.
- Szykujemy się do drogi - zarządziłem - zgarniemy tylko naszego trzeciego wspólnika ze szpitala i wyruszamy do WWN.
Konwalia Jaskra Jaśminowa została w związkowej jaskini, aby w razie potrzeby nie zostawiać interesantów całkiem samych. Leonardo i ja szybko dotarliśmy do szpitala.

- Czołem - wolnym krokiem wszedłem do środka. Spodziewałem się zastać go ledwie żywego, pod kawałkiem materiału przysypiającego na sienniku, jak słyszałem od Szkła. Jakoś do tamtej pory nie wyszło mi lub nie chciało wyjść mi odwiedzić go osobiście. Tym razem jednak nie leżał, a leniwie przestępował z nogi na nogę, obserwując jakieś niewidzialne punkty biegające po przeciwległej ścianie. Postanowiłem przemilczeć ten fakt, zapytałem tylko, omijając niepotrzebny wstęp - Mundus, dasz radę wyjść stąd na dwa dni? Jeśli dobrze pójdzie, nawet na jeden.
Drgnął i gwałtownie odwrócił się w moją stronę.
- Agrest! Jak miło cię widzieć. Jesteście tylko we dwóch?
- To chyba jasne, odkąd zamknęli nam trzeciego.
- To ja... ja, tak? A... - potoczył wokół nieco zagubionym wzrokiem, zastanawiając się przez chwilę. W końcu wyszeptał - cztery.
- No, wracając, gdzie Etain? Mogę zapytać ja, jeśli chcesz - chrząknąłem - a, i w ogóle, jak się czujesz? Jakoś - przyjrzałem mu się uważniej, nie będąc pewnym, czy wypowiadanie kolejnych słów nie będzie kłamstwem - lepiej wyglądasz.
- Na wszystko są zioła -  w jego lekko drżącym głosie wyczuwalne było coś na kształt euforii. Uśmiechnął się z tym rodzajem wewnętrznego, maniakalnego szczęścia, które wydawało się mieć granice tak cienkie, że bliskie pęknięcia, przez co wzbudzało jedynie dreszcze niepokoju - dała mi zioła, żebym zapomniał, że za nim tęsknię, rozumiesz?
- Spokojnie, to lekarstwo.
- Wiesz, jak działają? Ogłupiają. Zamykają w głowie drzwi, przez które włazi cierpienie. Powodują... niepoczytalność. Gdybym wydłubał ci teraz oko, nie poniósłbym konsekwencji. Od wczoraj jestem poza odpowiedzialnością - zaśmiał się spazmatycznie - i chyba trochę... poza kontrolą - mimo, że powiedział to ciszej i jeszcze mniej stabilnym tonem, pewnie nie każdy usłyszałby w tych słowach cień bezdennego, wołającego o pomoc przerażenia. Ale ja byłem pewny, że słyszę.
- Czy to te same, po których ostatnio nie miałeś siły podnieść skrzydła?
- Nie odwiedziłeś mnie przecież.
- Szkło mi powiedział.
- Ależ skąd - wtrąciła nagle Etain, która stanęła w wyjściu i ze zdegustowaniem pokręciła głową - od wczoraj jedynym, na co się zgadza, jest melisa.
- Lepiej się czuję - powiedział przekonująco szary ptak, błyskawicznie przenosząc na nią wzrok.
- To epizod maniakalny - odrzekła dobitnie - za kilka dni minie, a ty znowu będziesz zdychać.
Przeciągnął się, z przyjemnością przymykając oczy. Odnoszę wrażenie, że z każdą chwilą, gdy wtedy z nim rozmawiałem, byłem w coraz większej konsternacji. Fakt faktem, nie poszedł wtedy z nami. Na całe szczęście, wizyta w WWN nie należała do niebezpiecznych, postanowiliśmy więc załatwić to sami, Leonardo i ja. W swej niewyobrażalnej przebiegłości obiecałem odwiedzić naszego wspólnika w najbliższym czasie, w głębi duszy mając nadzieję, że uda mi się wtedy wymóc na nim uczestnictwo w rozmowach z całym tym popapranym towarzystwem należącym do mojej znajomej partii z WSJ.
- Proszę bardzo, możesz mnie odwiedzić. Możesz przyprowadzić przyjaciół. Napatrzysz się na otępienie, ile dusza zapragnie, mógłbym teraz zostać pomnikiem własnej ułomności. Jestem w stanie w bezruchu godzinami stać naprzeciwko drzewa i się w nie wpatrywać, uwierzysz? - rozłożył skrzydła i lekko skinął głową, po czym jeszcze raz zaśmiał się dziwnym, obsesyjnym śmiechem - świetnie, prawda?
Ze smutkiem położyłem uszy po sobie.

Rozmowa z sekretarzem Watahy Wielkich Nadziei nie trwała długo i płynęła w przyjaznej atmosferze, niemal sam uwierzyłem, że zależy nam na owocnej współpracy i działaniu na rzecz... lepszej przyszłości? Hehe.
- A więc jesteście, przyjaciele, stowarzyszeniem założonym, aby zapobiec zapanowaniu chaosu na waszych terenach? - stary już wilk uśmiechnął się ciepło, gdy usiedliśmy naprzeciwko siebie w jego jaskini i mieliśmy za sobą już kilkanaście zdań bardziej oficjalnego powitania.
- Przechodząc do rzeczy, chcemy uzyskać poparcie przedstawicieli legalnej władzy Watahy Wielkich Nadziei, aby móc bez przeszkód i ewentualnych nieporozumień zacząć... odbudowywać świetność naszej małej społeczności. Wszystko to z imienia Związku Sprawiedliwości, założonej przez nas partii.
- Ach, tak, odbudowujcie, odbudowujcie, nie śmiałbym stawać wam na przeszkodzie - basior pokiwał głową ze zrozumieniem - oczywiście, jeśli zabrakło przywódcy, to bardzo pięknie, że jakieś odpowiedzialne wilki wyszły z inicjatywą. Ja ją popieram.
- Dziękujemy za te słowa - odrzekłem poważnie - rzecz w tym, że planujemy objąć formalne stanowiska, które zobowiązywałyby nas do podjęcia służby dla Watahy Srebrnego Chabra. Możemy liczyć na poparcie?
- Rzecz jasna, w razie potrzeby będziemy działać jak zawsze, jak wasi sojusznicy. Czy możemy zrobić dla was coś jeszcze? Chciałbym mieć czyste sumienie, że w obliczu takiej tragedii, jaka spotkała WSC, nie jesteśmy ślepi...
- Ach, tyle wystarczy - zmrużyłem oczy, uśmiechając się niewidocznie - tyle na pewno wystarczy. Zbudujemy nową, silną społeczność. Chcemy tylko, żeby sojusznik wiedział, że już za kilka dni, w Watasze Srebrnego Chabra panować będzie legalny rząd. A na jego czele partia, Związek Sprawiedliwości - wymieniliśmy krótkie, acz znaczące spojrzenia z Leonardo.

Nim zapadł zmrok, znów byliśmy na północy, w dawnej siedzibie władzy WSC. Powoli zaczynała stawać się ona również siedzibą w tamtym czasie współczesną.
W środku czekała na nas Konwalia. Nie miałem nic przeciwko temu, aby nasza służba ojczyźnie trwała choćby i trzydzieści godzin na dobę, ale tamtego dnia wyjątkowo intensywnie oczekiwałem na chwilę, gdy nasz wspólnik Leonardo zniknie jak co dzień wgłębi lasu, by rozpocząć tak zwany wolny wieczór i robić rzeczy, które nie powinny interesować nikogo, poza nim. Fakt, że Mundus był nieobecny i gdy nasz jedyny tamtego dnia towarzysz miał odejść, zostalibyśmy we dwoje z Konwalią, potęgował moją niecierpliwość. W zasadzie, myślałem już tylko o jednym.
- Mamy poparcie sekretarza Watahy Wielkich Nadziei - pochwaliłem się, gdy tylko zostaliśmy sami. Konwalia, która przycupnęła tuż przy wyjściu, wolno przeniosła wzrok z drżących na wietrze, delikatnych gałązek drzew, na wnętrze groty i w milczeniu popatrzyła na mnie. Uśmiechnęła się nieznacznie, a ja kontynuowałem - jutro albo pojutrze załatwimy WSJ. To już nie będzie takie proste, znają mnie tam. Sama wataha podzieliła się teraz na co najmniej kilka odrębnych społeczności, które nie uznają żadnej legalnej władzy, same sobie sterem i okrętem...
- Uważajcie na siebie.
- Jednyna władza, do jakiej możemy się tam zwrócić, to Dergud i jego zgraja jamników. Po założeniu partii zablokowali powstawanie innych i uniemożliwili komukolwiek zajęcie wysokich stanowisk. A zresztą, widzę, że jesteś zmęczona. Nie rozmawiajmy dłużej o polityce. Szkoda kłopotać takimi sprawami twoją śliczną główkę, zajmiemy się tym z Leonardo i Mundusem. A teraz? Nie nudziło ci się tu samej?
Konwalia nigdy więcej nie miała być już w moich oczach niewinnym szczenięciem. Tamtego wieczora była dla mnie już kimś innym i z tego właśnie zamierzałem czerpać pełnymi garściami, nie dbając o to, że sam mogłem wydać jej się... kimś innym, niż wcześniej. Być może właśnie w tamtej chwili z rozmysłem podrzynałem gardło innemu, niewinnemu uczuciu, jakie zdawało się istnieć niegdyś pomiędzy dwoma wilkami.

< Konwalio, Skarbie? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz