Trwała głęboka cisza, która niosła swoje prywatne, charakterystyczne echo wokół nas, wśród drzew i po całym borze. Nabrałem powietrza w płuca, angażując w to niemal każdy mięsień, który czułem pod skórą, przez pierwsze kilka sekund czując w drogach oddechowych przyjemny, rześki oddech chłodnej jesieni.
Wadera, która siedziała wcześniej tuż obok mnie, w pewnej chwili wykonała jakiś nieznaczny, ukryty jakby między wierszami ruch, w wyniku którego, nim zdążyłem cokolwiek zauważyć, znalazła się jeszcze bliżej i oparła plecami o mój grzbiet. To, co skrywało się pod jej sierścią było ciepłe. Nawet przez swoją czułem... to żywe ciepło.
Przyznam szczerze, to uczucie było w jakiś sposób wyjątkowo przyjemne. Choć nie słyszałem, przez dotyk czułem jej oddech i to, jak spokojnie porusza się jej klatka piersiowa. Być może zabrzmi to dziwnie, ale wtedy właśnie najwyraźniej czułem... że Konwalia Jaskra Jaśminowa jest w pełni żywa. Tak, miała w sobie dużo z tych nieziemskich stworzeń, których istoty nie odnajdywałem wśród mojego przyziemnego świata. Była piękna. Tylko pamięć o niej, jako o tamtym zagubionym szczenięciu przypominała mi o jej autentyczności, jako o naturalnym uroku pospolitego wilka, takiego, jak ja. Ach, pospolitego. Wierzyłem, że nie było w niej nic podobnego. Konwalia, mimo pozorów, które, jak miałem wrażenie, czasem wkradały się w jej wizerunek, nie starała się być wilkiem, na którego zwrócone miały być zawsze, wszystkie oczy. Bez wątpienia miała w sobie dużo klasy, a przynajmniej taką pozwoliła mi się poznać. Nie była głośna. Nie była przejmująca. Nie trzęsła się nad sobą, jak wiele innych panien, którym losowa mieszanka genetyczna podarowała przypadkowo trochę urody. Tak właśnie mógłbym ją opisać. Subtelnie naturalna. I to nie w szokowaniu czymkolwiek, a właśnie w naturalności krył się jej niezwykły, momentami nieco zagadkowy wyraz.
Nie odzywałem się, z każdą następną minutą przestając czekać, aż coś się wydarzy. Bo co w tamtej chwili mogło jeszcze poprawić nasz nastrój?
Fabuła tego dnia toczyła się prawie bez słów. Odczuwaliśmy, a każdą chwilą coraz intensywniej.
Zastrzygłem uszami, gdy kilkaset metrów od nas, przez suche zarośla przemknął chudy, przerażony szarak. Niemal wyczuwałem bicie jego struchlałego serduszka. A my byliśmy spokojni. Tym razem chcieliśmy po prostu trwać w ciszy, zanim przerwą ją słowa.
< Konwalio? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz