Z jakiegoś powodu zdanie to strasznie rozbawiło Konwalię. Zachichotała pod nosem.
— Wciąż słyszymy echa — powiedziała cicho, z lekkim uśmiechem błąkającym się po pyszczku, bardziej do siebie niż swojego towarzysza. — Nawet, jeśli są słabe, bo odbite od błahych rzeczy. Sztuka w tym, żeby wyciągać z nich wnioski...
Szkło nie odpowiedział, wpatrywali się więc w milczeniu w taflę wody i odbłyski słońca na niej. Cisza podbijała ich zmysły, pozwalając na czucie więcej.
Konwalię przeszedł dreszcz. Przymknęła oczy. Czuła fakturę trawy, ocierającej jej się o ciało. Czuła lekki podmuch wiatru, poruszający jej sierścią. Drobne krople wody, tańczące w powietrzu i z gracją lądujące na jej nosie. Uśmiechnęła się.
Tę sielankę przerwał gwałtowny, silny podmuch i odgłos ciała odbijający się od ziemi.
Otworzyła oczy.
To tylko ptaki, po drugiej stronie wodospadu wzbijające się do nieba.
Dziwne, powinno ich już nie być.
— Coś się dzieje — mruknął cicho Szkło, również dostrzegając tę dziwną anomalię.
Ale nic się nie działo. To tylko spóźniona grupa błękitnych ptaków zrobiła sobie przystanek na terenach WSC. Kiedy to sobie uświadomili, Konwalia ze Szkłem wstali i udali się przed siebie, na spacer, nawet się nie konsultując. Szli i szli, chyba nawet po jakimś czasie zrobili sobie postój, ale wędrówka opłaciła się, gdy tylko poczuli piasek pod łapami.
Plaża Wschodnia.
I morze.
Wiatr roznosił dookoła słony zapach wody. Było zimno, Konwalia chyba nawet się trzęsła.
Mokry piasek przyklejał im się do ciał, kiedy szli wzdłuż brzegu, ale nie zwracali na to uwagi, pochłonięci...
Ciszą. Ciszą tak pięknął, że połamały by im się serca, gdyby spróbowali ją przerwać. Ciszą tak piękną, bo pozwalała im rozkoszować się widokami i otoczeniem natury.
Po jakimś czasie dostrzegli skały wystające z wody.
Na skałach coś się poruszało.
Gdy podeszli bliżej, ujrzeli doprawdy dziwne istoty - pół kobiety, pół ryby, czeszące sobie nawzajem włosy i śpiewające wesołe piosenki.
Już mieli iść dalej, nie narażając się istotom morza, gdy nagle jedna z syren gwałtownie wskoczyła do wody, przeobrażając się w ruchu z pięknej, powabnej dziewczyny z rybimi łuskami w odrażającego, nieanatomicznie wydłużonego potwora z kośćmi ledwie przykrytymi szarą skórą, obrzydliwie chudym ogonem i rękami bez palców, zakończonymi jednym tylko szponem.
Istota ta po chwili wynurzyła się, a resztki włosów na jej prawie nagiej czaszcze skąpane były we krwi.
Syrena jadła sporą rybę, najprawdopodobniej jeszcze żywą. Aby odsłonić swoje zęby i usta, musiała rozerwać twarz ukradzioną niegdyś jakiejś kobiecie i nałożoną na jej własną.
Jasna, błyszcząca i pełna życia skóra zwisała więc teraz w poszarpanych, zakrwawionych strąkach z twarzy syreny, ukazując ukryte pod spodem czarne, wysuszone oblicze, wypełnione po brzegi ostrymi zębiskami.
Wilki wycofały się ostrożnie.
— Obrzydliwe — skomentowała Konwalia, gdy byli już w bezpiecznej odległości.
< Szkło? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz