wtorek, 31 października 2023

Podsumowanie października!

Kochani!
Dziś z pewnym poślizzz...
Aaaą. Widzicie, jaki ze mnie fajtłapa, tak się pośliznąłem że z głowy wyleciały mi wszystkie moje myślowe notatki, które napisałem w trudach obmyślając podsumowanie miesiąca. To może po prostu błyskotliwie zauważę, że kończy się nam stary miesiąc, wrzesień, a nie, październik, a zaczyna zupełnie nowy. W takim razie... listopad. Trzymajcie się ciepło, bo w WSC właśnie zaczyna nam się zima!

Podium miesiąca przedstawia się następująco:
Na pierwszym miejscu nieustraszeni Wayfarer i Salvatore, każdy z 2 opowiadaniami,
na miejscu drugim dzielna Smoła, z 1 opowiadaniem i to jakim,
na miejscu trzecim pusto.

Innymi postaciami które wystąpiły w naszych opowiadaniach, były... w sumie nikt. Niemniej gratulacje!

A oto wyniki tegomiesięcznych ankiet:
Domael, 3 głosy (najbardziej skrzydlaty wilk)
Wrona, 4 głosy (najlepsza uwodzicielka)
Agrest i Puchło, 2 głosy (największy tulipan)

To wszystkie na dziś ważne wiadomości i do zobaczenia już za miesiąc, w miesiącu radości i świętowania. Ale ten czas leci.

                                                Wasz samiec alfa,
                                                 Agrest

czwartek, 26 października 2023

Od Salvatore - „To miał być rutynowy zwiad” cz. 1

Godzina 11:30 Przedpołudnie..

Unosząc lewą łapę w górę, starałem się zasłonić ślepia przed oślepiającym błyskiem. Ułamek sekundy później, nastąpił solidny wybuch, którego podmuch posłał mnie i Arona w przeciwległe strony oddzielając nas od siebie. Z ogromną siłą wbiło mojego towarzysza broni, w przednią szybę pomarańczowej taksówki. Natomiast mnie, zatrzymał bok szkolnego autobusu, który poprzez uderzenie, zgiął się jak kartka papieru i uniósł lekko z bocznych kół. Siedząc tak cholera wie jak długo, otworzyłem wolno ślepia oszołomiony. Potworny ból przeszył moje ciało, przy poruszeniu się. Jęknąłem przytłumionym głosem, chwytając łapą za zagłówek maski przeciwgazowej, zerwałem ją ze łba, unosząc do oczu. Skupiając wzrok, dostrzegłem około 3cm kawałek blachy, wystający ze szkiełka osłaniającego lewe oko, biorąc lekki zamach, rzuciłem maskę w bok obnażając kły z wściekłości.

~Ech.. kurwa, to już druga maska w tym miesiącu, Heruki mnie zabije.

Opierając się obiema łapami, po każdej ze stron, targnąłem obolałe cielsko z ziemi. Utykając zbliżyłem się do swojego karabinu, który leżał nieopodal. Nachylając się, chwyciłem za taśmę przypiętą do lufy i kolby, targnąłem karabin z ziemi, zarzucając sobie go na plecy. Ponownie zwracając się w stronę autobusu, ułożyłem łapę, odzianą w skórzaną rękawicę na lewym biodrze, odczepiając od paska licznik geigera, który ku mojemu zdziwieniu, nieprzyzwoicie milczał. Słysząc stukanie czegoś twardego o blachę, ściągnąłem karabin z ramienia, układając wolną łapę na chwycie pionowym pod lufą, przycisnąłem broń do barku. Ruszyłem utykając, w stronę źródła hałasu. Wychodząc ostrożnie zza rzędu pojazdów, moim ślepiom rzucił się widok towarzysza, leżącego bezwładnie na przedzie pomarańczowego samochodu. Nad nieruchomo leżącym wilkołakiem, stał potężny samiec szperacza, różniący się bardzo od osobników widywanych dotychczas. Muskularne ciało, okropnie poparzona i pomarszczona od promieniowania skóra, długie pożółkłe kły. Stwór ze wszystkich sił, starał się pazurami rozerwać kamizelkę, która skutecznie chroniła, górną partię ciała nieprzytomnego wilkora. Widząc zaistniałą sytuację, poczułem jak w moim ciele zaczyna budzić się szał. Mając wrażenie jakby czas zwolnił swój bieg, odciągnąłem zamek karabinu. Szperacz słysząc metaliczny dźwięk zamka uderzającego o korpus broni, skierował w moją stronę poszarpane uszy. Unosząc łeb widząc potencjalną zdobycz, zaryczał przeraźliwie. Marszcząc nos, zacząłem wrzeszczeć, dając upust skumulowanym emocjom. Unosząc swoją 416-tkę do oczu, skupiłem wzrok przez celownik holograficzny, jednocześnie naciskając na spust. Sekundę później, pierwszy pocisk opuścił lufę karabinu z prędkością 730m/s, gorąca łuska wyskoczyła z komory, opadając bezwładnie na ziemię. Rozpędzony pocisk trafił drapieżnika w szyję, niestety nie wyrządzając większych szkód. Widząc zerową reakcję ze strony potwora, desperacko zacisnąłem mocniej palucha na spuście, kolejne łuski zaczęły opuszczać komorę. Jedna po drugiej lądowały na ziemi, z metalicznym podźwiękiem odbijając się od kamiennego podłoża. Pociski opuszczające lufę karabinu, raz za razem trafiały mutanta, to w bark, ponownie w szyję, kilkukrotnie w bok. Bez skutku. 

~Armanii, przyjacielu, wytrzymaj jeszcze trochę.

Warknąłem wściekle, wypuszczając karabin z łap, który zawisł swobodnie na ramieniu. Wolnym krokiem kierując się w stronę, nad wyraz potężnej istoty. Sięgając łapą za plecy, chwyciłem za broń zapasową i jednym szybkim ruchem, wyciągnąłem ją z kabury. Trzymając strzelbę za suwadło, szarpnąłem bronią w dół, odblokowując komorę. Szperacz nadal stojąc na pojeździe, zwrócił się w moją stronę. Z gardzieli potwora wydostał się ostrzegawczy pomruk. Wyciągając ze skórzanego bandoliera, pocisk cal.12 i ładując do komory mojego XM1014, szarpnąłem gnatem w górę przeładowując go, następnie, zerwałem się do przodu ile sił w łapach. Mutant zeskoczył z samochodu, gnając w moim kierunku. Po kilku ogromnych krokach, wybił się z zadnich łapsk, szybując prosto na mnie. Obserwując poczynania przeciwnika, szybko rzuciłem się na ziemię wykonując wślizg. Prostując łapę w której trzymałem strzelbę. Gdy łeb ogromnego samca, znalazł się tuż nade mną, pociągnąłem za spust posyłając w jego stronę, garść śrutu. Ułamek sekundy później, zwaliste cielsko runęło na glebę, a kawałki pyska i łba zaczęły spadać zaraz za truchłem, towarzyszyły im soczyste, a jednocześnie obrzydliwe odgłosy plaśnięć.

~Alpha six-nine'r do bazy, baza zgłoście się. Odbiór. -Mruknąłem do mikrofonu, przyciskając dwoma paluchami słuchawkę w prawym uchu, wstając obolały z ziemi, skierowałem się w stronę leżącego towarzysza.
-Tutaj dowództwo, dobrze Cię słyszeć Alpha. Jaki jest wasz status?

Podchodząc do leżącego wilkołaka, zacząłem dokładnie oglądać obszar, na którym się znajdował. Zastanawiając się, jak mogę pomóc przyjacielowi, zaszedłem pojazd od przodu, dostrzegłem zakrwawiony kawał plastikowego grilla pojazdu, który wystawał z łapy samca, na wysokości łydki. Wyciągnąłem z bocznej kieszeni wojskowych bojówek, sterylnie zapakowany bandaż i przykucnąłem szykując się, do usztywnienia ciała obcego. Gdy wszystko było gotowe, ostrożnie zsunąłem partnera z pojazdu, przekładając go sobie przez ramię, syknąłem głośno z bólu zaciskając mocno kły.

~Kawał ciężkiego sukinsyna z Ciebie -Wymamrotałem, układając łapę na udzie samca, tuż poniżej zadu. 
~Potrzebuję wsparcia, Aron jest ciężko ranny. Potrzebujemy natychmiastowej pomocy medycznej, udostępniam swoje współrzędne, i przechodzę na ciszę radiową.
-Trzymaj się Alpha, właśnie wysyłamy po Ciebie.. *ksszzt*
 
Radio raptownie umilkło, zostawiając mnie ponownie sam na sam, z nieprzytomnym samcem pośród gruzowisk i zgliszczy. Stawiając ociężale jeden krok za drugim, mozolnie brnąłem przed siebie. Mijając kolejne, bujnie obrośnięte w gęstą roślinność budynki. Po kilkunastu minutach, wyczerpującego marszu, moje powieki same z siebie zaczęły opadać, a łapy odmawiać posłuszeństwa. 
Zatrzymałem się raptownie, uszyska pokierowały moją kufę, w prawą stronę lokalizując źródło dźwięku. Na zniszczonej naczepie, 18-stokołowca wraz z ciągnikiem, dostrzegłem stworzenie, które obserwowało mnie uważnie. Płaski, szeroki łeb, ozdobiony był błoną na kształt wachlarza, które drżenie wydawało dźwięk brzmiące, jak radosny dziecięcy chichot, ciało smukłe i gibkie niczym u węża, całość spoczywała na dość długich, koślawych łapkach.
Zwracając się na wprost, do dziwacznego stworzenia, nachyliłem się ostrożnie przy pobliskim pojeździe, układając Armanii'ego tuż przy nim. Wiedząc, że w takim stanie nie mam najmniejszych szans, podejmować jakiejkolwiek walki, sięgnąłem do kamizelki towarzysza po iniektor z adrenaliną. W chwili, kiedy miałem złapać za przedmiot, wilkołak chwycił mnie za nadgarstek, z gardzieli samca wyrwało się warknięcie przepełnione goryczą.

~Zostaw to, ile nie śpisz? -Zapytał stanowczo, ton głosu był wyjątkowo szorstki-
~Co to ma za znacz...
~ILE?! -Wrzasnął, ściągając ze łba maskę przeciwgazową, przetarł rękawicą mokry od potu pysk-
~Ponad 4 doby, i co z tego? Rozejrzyj się... Ledwo stoję na łapach, przyjacielu. -Ułożyłem łapę na ramieniu wilkołaka, zacisnąłem ją lekko, spoglądając towarzyszowi w oczy- Armanii ja zdaję sobie sprawę z tego, że mogę nie przeżyć dodatkowej dawki bezsenności, ale jeśli mi tego nie dasz, to zginiemy oboje.

Samiec wypuścił z uścisku moją łapę, wyciągnął z kieszonki kamizelki iniektor. Patrząc na przedmiot, ścisnął go mocno w łapie, razem z nim, przymknął i zacisnął mocno ślepia. W malującym się na pysku wilkora, grymasie gniewu i bezradności, ukazał śnieżnobiałe kły, marszcząc wściekle pysk. Z zaciśniętych oczu popłynęły łzy. Kilka chwil później, rozluźnił uścisk na pojemniku i wysunął go w moim kierunku.

~Jeżeli coś Ci się stanie, do końca życia sobie tego nie wybaczę, mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.. -Wilkołak uniósł na mnie swoje przemęczone ślepia, wręczając mi adrenalinę-
~Nie zawiodę Cię, możesz być tego pewien.

 -Odbierając od samca iniektor, zsunąłem z ramienia swojego XM1014 wraz z bandolierem, i wręczyłem oba przedmioty przyjacielowi. Odchodząc kilka kroków od towarzysza, zwróciłem się pyskiem w stronę zbierającej się grupy, wrogo nastawionych stworzeń. Trzymając adrenalinę w łapie, jednym szybkim ruchem, uderzyłem pomarańczową nasadą w udo, uwalniając płynną substancję do krwioobiegu. Odetchnąłem głęboko, czując jak błyskawicznie moje cielsko odzyskuje pełnię sił. Mrużąc ślepia, dostrzegłem zieloną kropkę błądzącą po naczepie osiemnastokołowca, na której stał jeden z gadów. Unosząc dwa paluchy ponownie do słuchawki, włączyłem radio, tym samym przerywając ciszę radiową. Zielona kropka, która spoczywała na stalowej budzie pojazdu, błyskawicznie poleciała ku górze i zatrzymała się na łbie potwora który bacznie mnie obserwował. Skierowałem jedno ucho w tył słysząc, dyskretnie stawiane na asfaltowej drodze wojskowe buty, szybko uniosłem lewą łapę w górę, była ona zaciśnięta w pięść, co oznaczało bezwzględne zatrzymanie się. Dźwięk kroków ustał raptownie. Prostując jednocześnie palec wskazujący wraz z serdecznym, wskazałem snajperowi cel znajdujący się na godzinie 11. Sekundę później rozległ się potężny huk, karabin zwiadowcy przemówił. Łeb stworzenia rozleciał się, jak nadgniła gruszka uderzająca o betonowy mór. Pozostałości cielska zsunęły się z naczepy. W następstwie tego czynu usłyszeliśmy dziki skowyt, odciągnąłem zamek w swojej 416-tce gotując się na to, co przygotował nam los. Widząc pierwszego nieprzyjaciela a za nim kolejnych, przeskakujących przez blokadę, krzyknąłem do Bravo.

~Otworzyć ogień! Za wszelką cenę chronić sanitariuszy!

Karabiny zaterkotały, w odpowiedzi na ofensywę. Przez krótką chwilę, jakże naiwnie wydawało się nam, że jesteśmy w stanie utrzymać pozycję, bez jakichkolwiek strat. Niestety sytuacja, błyskawicznie zaczęła się zmieniać przez kończącą się amunicję. Z broni palnej, szybko zaczęliśmy przechodzić na władanie bronią białą. Sayenne obserwując intensywne starcie, przez lunetę swojego karabinu snajperskiego z dachu bloku mieszkalnego, poinformowała o znajdującej się nieopodal, jakieś 150 metrów, cysternie wypełnionej materiałami łatwopalnymi. Stalowa buda nie posiada wizualnych uszkodzeń, jedynie powierzchniowe ślady nadgryzień zębem czasu. Więc jeśli mamy działać to właśnie teraz, póki nie jest za późno. Przenosząc ponownie optykę karabinu na mnie, dwukrotnie mrugnęła zielonym laserem czekając na moją odpowiedź. Odetchnąłem głęboko, by następnym co usłyszeć było, jak jeden z sanitariuszy krzyczy o zabezpieczonej przesyłce. Nie mając czasu na zastanawianie się, uniosłem łapę wskazując dla Sayenne siebie, i pobiegłem w stronę Maveric'a który był grenadierem w drużynie. Zbliżając się do samca, szybko uniosłem karabin do oczu i po błyskawicznym wycelowaniu, wystrzeliłem kilka pocisków w nacierające stwory. Kilka z nich padło od strzału w głowę, reszta rozproszyła się. Zabiegając samcu drogę, z wymalowanym na pysku grymasem niezadowolenia, wspomniałem o m320-tce i poprowadzeniu wraz z Sayenne ognia osłonowego, bym mógł przedostać się do zapory. Maveric przytaknął, wsuwając mi w łapy granatnik i kilka pocisków. Gdy miałem odbiec, samiec chwycił mnie za bark i krzyknął bym na siebie uważał, uśmiechnąłem się szyderczo i klepnąłem przyjaciela w ramię. Odbiegłem w stronę zapory.

~Alpha six-nine'r do Bravo 1 nastąpiła nieoczekiwana zmiana planów..
~Sayenne i Maveric osłaniać mnie, a cała reszta wycofać się!

Maveric wspinając się na rozbity samochód terenowy, zaczął prowadzić pojedynczy, bardzo celny ogień osłonowy wybierając jedynie cele zagrażające wyłącznie mojej pozycji. Sam dobyłem z kabury na podudziu berette m9 i biegnąc ile sił w łapach, zacząłem mierzyć i strzelać w nadbiegające stworzenia. Po kilku chwilach, udało mi się z pomocą przyjaciół utorować drogę do barykady, w kilku susach wdrapałem się na białą naczepę i natychmiast zacząłem rozglądać się za wspomnianą cysterną, gdy w końcu ją zlokalizowałem, uśmiechnąłem się. 

~Sayenne, osłaniaj teraz Maveric'a, macie bezpiecznie wrócić do metra to jest mój ostatni rozkaz. Powodzenia. 

Wyłączyłem radio, chwyciłem w łapę pocisk i załadowałem go do tuby, jednym ruchem zatrzasnąłem granatnik i wycelowałem w stronę pojazdu. Czując jak po policzku zaczyna spływać mi łza, zamknąłem ślepia naciskając na spust. Granatnik wyrzucił z siebie pocisk z głośnym świstem. Chwilę później na ulicy rozbrzmiała gigantyczna eksplozja, jej blask rozjaśnił na kilka sekund wieczorne niebo. Ogień wraz z falą uderzeniową, zmiatało wszystko co stało jej na drodze. Czując na pysku szybko narastające ciepło, zaciągnąłem się po raz ostatni, post-apokaliptycznym powietrzem nim żar pochłonął również mnie.

Cdn.

piątek, 20 października 2023

Od Smoły - Trening Zwinności i Szybkości

 ,,TRENING" - komiks treningowy (dla mnie i dla Smoły)

Bohaterowie: Smoła i Aiden

Miłego czytania :3


THE END

środa, 18 października 2023

Od Wayfarera - "Miska"

Spis treści:
Wzgórza
Dom
Podróż
Rozmowa
Morze
Karty



Wzgórza

Ziemia pod łapami Wayfarera była niezwykle miękka i sprężysta, aż przyjemnie się na niej stało. Po przyjrzeniu się basior zauważył, że stał na grubej warstwie mchu, bardzo delikatnego w dotyku mchu, jakby stał na bawełnie, choć był w stu procentach pewien, że był to mech. Gdzie sięgnął wzrokiem, po horyzont rozpościerały się gładkie wzgórza o delikatnych zboczach, wszystkie pokryte tą samą rośliną, aż po patrzeniu przez dłuższy czas robiło się monotonnie. Wszystkie wzgórza wyglądały dokładnie tak samo. Dopiero przy trzecim obrocie w poszukiwaniu czegoś ciekawego przed Wayfarerem ujawnił się mały, kolorowy domek, bardzo płaski i krzywy, jakby narysowany przez ludzkie dziecko. Gdyby Way tyle nie podróżował i nie widział, pewnie by nawet nie wiedział, co to jest. Na szczęście wiedział. I może nie powinien tam iść, ludzie bywali niebezpieczni, ale cholera, miał dość tych bezkresnych wzgórz. Więc udał się do tego źle narysowanego budynku, przy okazji odkrywając, że choć poduszkowy mech był bardzo wygodny do stania (i zapewne leżenia), bardzo kiepsko się po nim chodziło. Jak to dobrze, że dom również szedł w stronę brązowego basiora, przynajmniej dystans był krótszy.


Dom

Dom w środku był bardzo przytulny. Mały zagajnik otoczony wysokim, betonowym płotem (nieciekawy widok, ale może były to po prostu ściany) nie był już pokryty mięciutkim mchem, co o dziwo było przyjemną zmianą dla łap wilka. Mech był sztywniejszy, bardziej naturalny, a gdzieniegdzie pokazywały się kapelusze grzybów, zarówno jadalnych, jak i trujących. Nawet drobne kwiatki odważyły się pokazać swoje kolorowe płatki, aż Wayowi przypomniała się bardzo fajna, skoczna piosenka.
"Stokrotka rosła polna, a nad nią szumiał gaj..."
Nagle basior nabrał ochoty na piosenki. Usiadł pod jedną z niewyrośniętych sosen, której jeszcze dużo zostało do w pełni wyrośniętego drzewa i wyjął spomiędzy korzeni swoją zaufaną gitarę.
"W moim ogródecku rośnie rózycka~
Napój mi, Maniusiu, mego kunicka~
Nie chcę, nie napoję, bo się kunia boję,
Bo się kunia boję, bom jesce młoda~
Nie chce, nie napoi, bo się kunia boi,
Bo się kunia boi, bo jesce młoda~"
Gdzieś w połowie piosenki dołączył się drugi, nieznajomy głos. Way spojrzał w górę, by ujrzeć zasiadającą na gałęzi, kolorową papugę. Choć widział te ptaki nie raz podczas swoich podróży, nie znał się na ich gatunkach, więc umiał tylko powiedzieć, że ta konkretna papuga była całkiem spora. Dotknął łapą kapelusza, by przywitać się z nieznajomą.
"Witam drogiego pierzaka."
"Witam."
"Chcesz wyruszyć ze mną w podróż?"
"W sumie czemu nie. Siedzę tu od tak dawna, że mam już dość. Zejdę ci na plecy."
"Zapraszam."


Podróż

Na dworze zrobiło się o wiele ładniej. Wzgórza mchu zmieniły się na wzgórza kwiatów, a od drzwi domu prowadziła kamienista ścieżka. Wayfarera bardzo ucieszył widok ścieżki, gdyż były jego ulubioną rzeczą na świecie. Ścieżki są po to, by nimi iść i gdzieś nimi dojść. Gdzie? To była właśnie najlepsza rzecz - odkrywanie, dokąd prowadzą. Więc bardzo wesołym krokiem nasz drogi Way wyruszył z Bujką na plecach w dal, by zobaczyć, co chowa się za okwieconymi wzgórzami. Och, jaki był jego zawód, gdy na samym końcu znalazło się morze wypełnione jabłkowym sokiem. Nawet nie cydrem, którego można by się chociaż napić, tylko zwykłym, jabłkowym sokiem, który sądząc po zapachu nawet nie był smaczny. I co teraz? W jaki sposób ma przeprawić się na drugą stronę? Nie było tu na brzegu żadnej łodzi, a nawet gdyby była, nie było za to żadnego wiatru, a wilcze łapy miewały problem z korzystaniem z wioseł. Och, i co teraz? Co teraz?
"Wayfacet, zobacz" zawołała Bujka, wskazując skrzydłem na lewo.
Leżał tam wypoczywający smok, bardzo duży i bardzo spokojny. Nie miał skrzydeł, więc Wayowi przyszło podejrzewać, że był to wodny typ, ale azjatyckie lungi też skrzydeł nie miały a latały. Podróżująca parka postanowiła zapytać dużego gada o pomoc.


Rozmowa

"Och, nie, przepraszam, ale ja już nie przewożę podróżników," uprzejmie odmówił wielki smok, przyglądając się papudze i wilkowi niebieskimi ślepiami. Jego oczy wydawały się być zrobione ze szlachetnego kamienia, w którym dodatkowo schował się miniaturowy kosmos. Według Wayfarera niesamowity widok.
"Dlaczego?" zapytała Bujka, przekrzywiając po papudzemu głowę, jakby w ten sposób jej ptasi móżdżek miał zrozumieć więcej.
"A widzicie..." Smok imieniem Bali wydawał się zaniepokojony tym pytaniem, ale po głębokim oddechu ponownie się uspokoił. "Kiedyś przewoziłem podróżników na porządku dziennym, był to mój sposób zarobku. Moja praca, można by rzec. Ale pewnego razu zaskoczył nas sztorm, a ja, nierozsądny, stary Bali, zamiast pływać po grzbiecie fal, pływałem pod nimi... Straciłem całą swoją załogę i było mi tak głupio, że postanowiłem nigdy więcej nie przewozić kogokolwiek na swoim grzbiecie."
Wayfarer pomyślał chwilę.
"Nic nie szkodzi, Bali. Nie wydaje mi się, że to pora na sztormy, więc powinniśmy być bezpieczni. Proszę, zabierz nas z tych zielonych wzgórzy, wolimy obejrzeć nowe, ładniejsze rzeczy."
Bali westchnął. "Zgoda," powiedział. "Ale nie będę opłacać waszego pogrzebu, jeśli się utopicie! Dosyć straciłem na pogrzeby tamtej załogi!"
"Oczywiście :3"


Morze

Podróż, wbrew obawom Baliego, minęła bardzo spokojnie i przyjemnie. Trójka rozmawiała ze sobą, wymieniali się informacjami i plotkami, Way opowiadał, jak kiedyś latał na cykadzie, która była bardzo głośna, ale wygodna do siedzenia. Bujka i Bali zaśmiali się na tą historię.
"Chciałbym móc polatać," odezwał się tęsknie Bali.
"Dlaczego nie polecisz balonem na gorące powietrze? Powinny być wystarczająco duże na twoje rozmiary," zaproponowała Bujka, uśmiechając się tak bardzo, jak ptak mógł. Czyli w sumie wcale, z wyjątkiem oczu i lekko otwartego dzioba.
"Bo z drugiej strony boję się wysokości..." Biedny smok był tak zażenowany swoją sytuacją, że schował pysk pod sok jabłkowy, ale tyle, żeby jego uszy jeszcze słyszały, co wilk i papuga mają do powiedzenia.
"Myślę, Bali, że nie masz czego się bać," pocieszył Wayfarer. "Jesteś odważnym i dzielnym smokiem, taki jeden lot nie będzie wcale dla ciebie problemem."
"Skoro tak mówisz..." Gad zdecydowanie nie był jeszcze przekonany, ale nie chciał, by było to po nim widać.
Delikatny, jabłkowy wiatr zaczął wiać od wschodu, przynosząc ze sobą dodatkowo zapach smażonego mięsa. Wayfrajer zauważył wyłaniającą się powoli wyspę, na której jakaś grupa bliżej nieokreślonych, humanoidalnych stworzeń, robiła grilla. Na ten widok pociekła mu ślina z pyska.
"Mam nadzieję, że będą mieli coś dla nas. Jestem głodny."


Karty

Kiedy Wayfarer otworzył oczy, zakopany w swoim prowizorycznym legowisku z trawy (które już nie przypominało legowiska, po tym jak najwyraźniej w nocy kręcił się do tego stopnia, że przykrył się wspomnianą trawą), poczuł, że niemiłosiernie burczy mu w brzuchu. Nie był tym zdziwiony, wczorajszego ranka nie przyszło mu zjeść choćby nogi zająca, ale zdenerwowało go to uczucie. Skoro był tak głodny, musiał zapolować, a tereny, na których obecnie się znajdował, nie były w najmniejszym stopniu bezpieczne do polowania. Nie było tu watahy wilków, zamiast niej tereny zamieszkiwały jadowite jaszczury sporych wielkości. Pewnie przez nie przyśnił się ten cały Bali o niebieskich oczach. Tylko skąd, do licha, wzięła się papuga? Może przypomniał sobie we śnie jedną ze swoich licznych podróży... I w głębi duszy coś mu w tym momencie podpowiedziało, że warto będzie postawić sobie karty Tarota. Ale to kiedy nie będzie miał w głowie tylko jednej myśli brzmiącej "jeść", bo w takim stanie Tarota stawia się bardzo źle. To co? Szybka przekąska z małej jaszczurki?



(Koniec✨🦜🦎)

piątek, 13 października 2023

Od Wayfarera

"Możesz mi powiedzieć, dlaczego uciekłaś?" zapytał agresywnie brązowy basior, przypinając Wayfarera do ziemi. Oj, ale będzie miał zdziwko, skubany, że gada z chłopem.

"Jestem facetem, idioto," odpowiedział równie agresywnie Way, próbując wyrwać się spod ciężkiej łapy. Siła nigdy nie była jego forte, więc miał bardzo nikłą nadzieję, że uda mu się przepchać agresora, ale może złapie moment, kiedy łapa ześlizgnie mu się spomiędzy barków i będzie mógł spierdolić, gdzie nogi poniosą. Nawet prawie mu się udało, basiora nad nim tak zaskoczyła ta ważna informacja, że przeniósł ciężar na tylne kończyny, ale szybko mu przeszło. Niestety drobna szansa ucieczki zniknęła prawdopodobnie bezpowrotnie.

"Nienawidzę takich jak ty," warknął obcy.

"Takich jak ja?"

"Udajecie inną płeć, niż jesteście."

Wayfarer zamrugał dwa razy z szoku. Faktycznie miał do czynienia z idiotą.

"Nie moja wina, że twoje IQ mogłoby się równać ze wzrostem toczygnojka. Puść mnie, chuju, zanim zacznę warczeć."

"Ohoho, czyżby ktoś nie lubił mieć kutasa w dupie? Pewnie wolisz sam wkładać."

"Spierdalaj, to było gejowe w chuj."

"To homofobiczne."

"To rasitowskie."

"Co?"

"Gówno."

I z tym ostatnim słowem Wayfarer wyswobodził się z niewygodnego nacisku i spieprzał, gdzie pieprz rośnie, byle by nie trafić w powrotem do pseudo-więzienia, w którym przypadkiem się znalazł, wyruszając przedwcześnie w długą nie w tą stronę, co powinien.

<Koniec ✨✨>


sobota, 7 października 2023

Runa, Alta, Myszka, Oli i Oliwia dorastają!

Runa - rzemieślnik

Oliwia - pomocnik
Olivier - pomocnik

Alta - nauczycielka podstaw
Myszka - poganiacz

środa, 4 października 2023

Od Salvatore - „Zupełnie nowy świat”

"Zima 2023 roku. Świat padł ofiarą globalnej wojny nuklearnej. Ludzie desperacko podjęli się próby zniszczenia wirusa Lycanthropii, znanego jako (Lycaios). Broni biologicznej, która miała przynieść im nieograniczoną potęgę i władzę. Przyświecała im, idea stworzenia armii wiernych, posłusznych i gotowych na każde poświęcenie żołnierzy. Od psowatych, poprzez wilki, a kończąc na wilkołakach. Niestety na wskutek ucieczki, TS-001 ludzie zaczęli zmagać się, z potężnymi komplikacjami. Wirus Lycaios, nie mając dostępu, do jedynego organizmu będącego w stanie go kontrolować, zaczął mutować w zastraszającym tempie. Niekontrolowany przyrost mutagenu, zmusił naukowców do podjęcia, najgorszej, możliwej w tamtej chwili decyzji. Podania wirusa, schwytanym wilkom i wilkołakom. Ich sen o potężnej broni, szybko przerodził się w koszmar. Wirus natychmiast atakował mózg nosiciela, czyniąc z niego istotę, bezrozumną i bezmyślną maszynę do zabijania, którą kierowały jedynie pierwotne instynkty. Wirus Lycanthropii jeszcze tego samego dnia, wydostał się z placówki badawczej, siejąc spustoszenie wśród naszego szlachetnego gatunku. Po kilkunastu miesiącach, ci którym w jakiś sposób udało się przetrwać, postanowili walczyć. Zmagania te początkowo były skazane na porażkę, ponieważ nikt nie wiedział, z czym mają do czynienia. Do czasu, aż pewien osobnik nie został wysłany, na niebezpieczną misję pozyskania informacji o wirusie. Do miejsca jego narodzin. Po kilku długich tygodniach, owy śmiałek, zwycięsko choć ciężko ranny, powrócił z więcej niż potrzebnymi danymi by przechylić szalę porażki na stronę zwycięstwa, musieli tylko skierować bezmyślne bestie na terytorium ich stwórców. Tamtego feralnego dnia, Lykanin o czarnej jak heban sierści, stanął na czele ogromnej grupy kierującej atakiem na jedno z większych miast. Ofensywa szła wyjątkowo dobrze, żołnierze zawzięcie broniący miasta, po kilkugodzinnej walce zaczęli słabnąć. Wielka brama zwycięstwa, zaczęła się szeroko otwierać przed najeźdźcami. Niestety wszystko zaczęło się zmieniać, gdy na ulicach miasta nie rozległ się długi, nieprzerwany alarm, Czarny uniósł łeb w górę, i z przerażeniem w ślepiach, dostrzegł głowice nuklearne, wystrzelone we wszystkich kierunkach. Chwilę później, zaczęły następować eksplozje i oślepiające rozbłyski. Obnażając z wściekłości, jak i bezsilności kły, wrzasnął w stronę swojej drużyny, każąc natychmiast zawrócić i skierować się do pobliskiego budynku. Wbiegając w masywne drzwi, wraz z innymi wilkołakami otworzyli je, przepuszczając resztę drużyny do środka. Zatrzaskując potężne wrota za sobą. Biegnąc ile sił w łapach przed siebie, skierowali się wzdłuż schodów na niższe kondygnację, zeskakując czasami po kilkanaście stopni, by oddalić się jak najbardziej od wybuchów, które stawały się ku przerażeniu drużyny, bardziej wyraźne. Po ostatniej eksplozji nastała ciemność i przytłaczająca cisza. 
Jest rok 2038.. piętnaście lat po potężnej nuklearnej wojnie. Stary dotychczas znany wszystkim świat, przestał istnieć. Miasto o które toczyliśmy swój ostatni, zaciekły bój, obróciło się w perzynę. Niegdyś majestatyczne centra handlowe, jak i zapierające dech w piersi drapacze chmur, nie przypominały już tego czym były za czasów swojej świetności. Zostały jedynie zgliszcza i gruzowiska, a w powietrzu unosiło się przytłaczające uczucie, czyjejś obecności. Gatunek ludzki, został niemal całkowicie unicestwiony, bądź resztka ocalałych, ukryła się głęboko pod powierzchnią ziemi. Powietrze w dużej części nadal jest skażone, a poziom promieniowania ziemi oraz wody, przekracza wielokrotnie dawkę śmiertelną, którą może przyjąć człowiek, lub inne żyjące dotąd stworzenie. Wiele dawniej żyjących gatunków zwierząt, wyginęło podczas wojny. Te którym udało się cudem przeżyć, zmutowały będąc wystawionymi na długotrwałe działanie promieniowania. Mimo tych groźnych i niesprzyjających zwykłemu śmiertelnikowi warunków, rozwinęło się tutaj mnóstwo nowych, świetnie przystosowanych do życia w tym nowym ekosystemie organizmów. My też przetrwaliśmy próbę czasu, zmuszeni do życia w metrze, rozwinęliśmy się, Metro stało się naszym azylem, naszym domem. Wykorzystując technologię dawnego świata, wytworzyliśmy najpotrzebniejsze rzeczy. Dzięki hydroponice która doprowadza wodę, do systemów nawadniających możemy hodować rośliny, dzięki panelom fotowoltaicznym i generatorom, mamy elektryczność, dzięki której mogliśmy wybudować ogrodzenia i bezpiecznie hodować trzodę oraz mniejsze ptactwo wraz z gryzoniami. Oczywiście wraz z rozwojem technologicznym, i otwartemu konfliktowi z gatunkiem ludzkim, zmuszeni zostaliśmy nauczyć posługiwać się ich uzbrojeniem, co skutecznie pozwoliło nam bronić się, przed niebezpieczeństwami nowego świata takimi jak: Wartownicy, szperacze czy ghule. Ja jestem Salvatore, znany również jako TS-001. -Ściągając ze łba, modyfikowaną maskę przeciwgazową, zacisnąłem mocniej skórzaną rękawicę na gumowej owijce, rękojeści swojego HK-416 układając lufę karabinu na swoim ramieniu. A to jest historia Moja i mojego Oddziału..

niedziela, 1 października 2023

Nasz Głos nr.43 - "Duuuuużo obrazków"

Nowiny

  • Doszli: Arteus (wieszcz)
  • Odeszli: Nikt \o/
  • Inne nowiny: Alfa spóźnił się z podsumowaniem, redaktor nie jest jedyny :D

Bingo!

Zwycięzcami poprzedniego binga są.... Pinezka... I tyle :( Niestety pozostałym dwóm graczom nie udało się uzupełnić chociaż jednej linii, ale może następnym razem się uda? Zgłoście się prywatnie na Discordzie po swoje karty, by mieć szansę otrzymać jeden (1) punkt umiejętności!

Zapraszam do gry!

WSC News

Mlecz i Bławatek - "Azor, nie wolno!"


Z życia społeczności - Kreatory

Coś dla osób niezbyt uzdolnionych artystycznie - kreatory! Kliknij na obraz, by przenieść się do kreatora, który Cię interesuje.










(jak kogoś najdzie ochota narysować te potworzone na potrzebę NG postaci to dostaniecie ode mnie uściski. + możecie je wziąć jako swoje, I don't care.


Ten artykuł Naszego Głosu powstał spod pióra Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezki.