Spis treści:
› Wzgórza
› Dom
› Podróż
› Rozmowa
› Morze
› Karty
Wzgórza
Ziemia pod łapami Wayfarera była niezwykle miękka i sprężysta, aż przyjemnie się na niej stało. Po przyjrzeniu się basior zauważył, że stał na grubej warstwie mchu, bardzo delikatnego w dotyku mchu, jakby stał na bawełnie, choć był w stu procentach pewien, że był to mech. Gdzie sięgnął wzrokiem, po horyzont rozpościerały się gładkie wzgórza o delikatnych zboczach, wszystkie pokryte tą samą rośliną, aż po patrzeniu przez dłuższy czas robiło się monotonnie. Wszystkie wzgórza wyglądały dokładnie tak samo. Dopiero przy trzecim obrocie w poszukiwaniu czegoś ciekawego przed Wayfarerem ujawnił się mały, kolorowy domek, bardzo płaski i krzywy, jakby narysowany przez ludzkie dziecko. Gdyby Way tyle nie podróżował i nie widział, pewnie by nawet nie wiedział, co to jest. Na szczęście wiedział. I może nie powinien tam iść, ludzie bywali niebezpieczni, ale cholera, miał dość tych bezkresnych wzgórz. Więc udał się do tego źle narysowanego budynku, przy okazji odkrywając, że choć poduszkowy mech był bardzo wygodny do stania (i zapewne leżenia), bardzo kiepsko się po nim chodziło. Jak to dobrze, że dom również szedł w stronę brązowego basiora, przynajmniej dystans był krótszy.
Dom
Dom w środku był bardzo przytulny. Mały zagajnik otoczony wysokim, betonowym płotem (nieciekawy widok, ale może były to po prostu ściany) nie był już pokryty mięciutkim mchem, co o dziwo było przyjemną zmianą dla łap wilka. Mech był sztywniejszy, bardziej naturalny, a gdzieniegdzie pokazywały się kapelusze grzybów, zarówno jadalnych, jak i trujących. Nawet drobne kwiatki odważyły się pokazać swoje kolorowe płatki, aż Wayowi przypomniała się bardzo fajna, skoczna piosenka.
"Stokrotka rosła polna, a nad nią szumiał gaj..."
Nagle basior nabrał ochoty na piosenki. Usiadł pod jedną z niewyrośniętych sosen, której jeszcze dużo zostało do w pełni wyrośniętego drzewa i wyjął spomiędzy korzeni swoją zaufaną gitarę.
"W moim ogródecku rośnie rózycka~
Napój mi, Maniusiu, mego kunicka~
Nie chcę, nie napoję, bo się kunia boję,
Bo się kunia boję, bom jesce młoda~
Nie chce, nie napoi, bo się kunia boi,
Bo się kunia boi, bo jesce młoda~"
Gdzieś w połowie piosenki dołączył się drugi, nieznajomy głos. Way spojrzał w górę, by ujrzeć zasiadającą na gałęzi, kolorową papugę. Choć widział te ptaki nie raz podczas swoich podróży, nie znał się na ich gatunkach, więc umiał tylko powiedzieć, że ta konkretna papuga była całkiem spora. Dotknął łapą kapelusza, by przywitać się z nieznajomą.
"Witam drogiego pierzaka."
"Witam."
"Chcesz wyruszyć ze mną w podróż?"
"W sumie czemu nie. Siedzę tu od tak dawna, że mam już dość. Zejdę ci na plecy."
"Zapraszam."
Podróż
Na dworze zrobiło się o wiele ładniej. Wzgórza mchu zmieniły się na wzgórza kwiatów, a od drzwi domu prowadziła kamienista ścieżka. Wayfarera bardzo ucieszył widok ścieżki, gdyż były jego ulubioną rzeczą na świecie. Ścieżki są po to, by nimi iść i gdzieś nimi dojść. Gdzie? To była właśnie najlepsza rzecz - odkrywanie, dokąd prowadzą. Więc bardzo wesołym krokiem nasz drogi Way wyruszył z Bujką na plecach w dal, by zobaczyć, co chowa się za okwieconymi wzgórzami. Och, jaki był jego zawód, gdy na samym końcu znalazło się morze wypełnione jabłkowym sokiem. Nawet nie cydrem, którego można by się chociaż napić, tylko zwykłym, jabłkowym sokiem, który sądząc po zapachu nawet nie był smaczny. I co teraz? W jaki sposób ma przeprawić się na drugą stronę? Nie było tu na brzegu żadnej łodzi, a nawet gdyby była, nie było za to żadnego wiatru, a wilcze łapy miewały problem z korzystaniem z wioseł. Och, i co teraz? Co teraz?
"Wayfacet, zobacz" zawołała Bujka, wskazując skrzydłem na lewo.
Leżał tam wypoczywający smok, bardzo duży i bardzo spokojny. Nie miał skrzydeł, więc Wayowi przyszło podejrzewać, że był to wodny typ, ale azjatyckie lungi też skrzydeł nie miały a latały. Podróżująca parka postanowiła zapytać dużego gada o pomoc.
Rozmowa
"Och, nie, przepraszam, ale ja już nie przewożę podróżników," uprzejmie odmówił wielki smok, przyglądając się papudze i wilkowi niebieskimi ślepiami. Jego oczy wydawały się być zrobione ze szlachetnego kamienia, w którym dodatkowo schował się miniaturowy kosmos. Według Wayfarera niesamowity widok.
"Dlaczego?" zapytała Bujka, przekrzywiając po papudzemu głowę, jakby w ten sposób jej ptasi móżdżek miał zrozumieć więcej.
"A widzicie..." Smok imieniem Bali wydawał się zaniepokojony tym pytaniem, ale po głębokim oddechu ponownie się uspokoił. "Kiedyś przewoziłem podróżników na porządku dziennym, był to mój sposób zarobku. Moja praca, można by rzec. Ale pewnego razu zaskoczył nas sztorm, a ja, nierozsądny, stary Bali, zamiast pływać po grzbiecie fal, pływałem pod nimi... Straciłem całą swoją załogę i było mi tak głupio, że postanowiłem nigdy więcej nie przewozić kogokolwiek na swoim grzbiecie."
Wayfarer pomyślał chwilę.
"Nic nie szkodzi, Bali. Nie wydaje mi się, że to pora na sztormy, więc powinniśmy być bezpieczni. Proszę, zabierz nas z tych zielonych wzgórzy, wolimy obejrzeć nowe, ładniejsze rzeczy."
Bali westchnął. "Zgoda," powiedział. "Ale nie będę opłacać waszego pogrzebu, jeśli się utopicie! Dosyć straciłem na pogrzeby tamtej załogi!"
"Oczywiście :3"
Morze
Podróż, wbrew obawom Baliego, minęła bardzo spokojnie i przyjemnie. Trójka rozmawiała ze sobą, wymieniali się informacjami i plotkami, Way opowiadał, jak kiedyś latał na cykadzie, która była bardzo głośna, ale wygodna do siedzenia. Bujka i Bali zaśmiali się na tą historię.
"Chciałbym móc polatać," odezwał się tęsknie Bali.
"Dlaczego nie polecisz balonem na gorące powietrze? Powinny być wystarczająco duże na twoje rozmiary," zaproponowała Bujka, uśmiechając się tak bardzo, jak ptak mógł. Czyli w sumie wcale, z wyjątkiem oczu i lekko otwartego dzioba.
"Bo z drugiej strony boję się wysokości..." Biedny smok był tak zażenowany swoją sytuacją, że schował pysk pod sok jabłkowy, ale tyle, żeby jego uszy jeszcze słyszały, co wilk i papuga mają do powiedzenia.
"Myślę, Bali, że nie masz czego się bać," pocieszył Wayfarer. "Jesteś odważnym i dzielnym smokiem, taki jeden lot nie będzie wcale dla ciebie problemem."
"Skoro tak mówisz..." Gad zdecydowanie nie był jeszcze przekonany, ale nie chciał, by było to po nim widać.
Delikatny, jabłkowy wiatr zaczął wiać od wschodu, przynosząc ze sobą dodatkowo zapach smażonego mięsa. Wayfrajer zauważył wyłaniającą się powoli wyspę, na której jakaś grupa bliżej nieokreślonych, humanoidalnych stworzeń, robiła grilla. Na ten widok pociekła mu ślina z pyska.
"Mam nadzieję, że będą mieli coś dla nas. Jestem głodny."
Karty
Kiedy Wayfarer otworzył oczy, zakopany w swoim prowizorycznym legowisku z trawy (które już nie przypominało legowiska, po tym jak najwyraźniej w nocy kręcił się do tego stopnia, że przykrył się wspomnianą trawą), poczuł, że niemiłosiernie burczy mu w brzuchu. Nie był tym zdziwiony, wczorajszego ranka nie przyszło mu zjeść choćby nogi zająca, ale zdenerwowało go to uczucie. Skoro był tak głodny, musiał zapolować, a tereny, na których obecnie się znajdował, nie były w najmniejszym stopniu bezpieczne do polowania. Nie było tu watahy wilków, zamiast niej tereny zamieszkiwały jadowite jaszczury sporych wielkości. Pewnie przez nie przyśnił się ten cały Bali o niebieskich oczach. Tylko skąd, do licha, wzięła się papuga? Może przypomniał sobie we śnie jedną ze swoich licznych podróży... I w głębi duszy coś mu w tym momencie podpowiedziało, że warto będzie postawić sobie karty Tarota. Ale to kiedy nie będzie miał w głowie tylko jednej myśli brzmiącej "jeść", bo w takim stanie Tarota stawia się bardzo źle. To co? Szybka przekąska z małej jaszczurki?
(Koniec✨🦜🦎)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz