czwartek, 26 października 2023

Od Salvatore - „To miał być rutynowy zwiad” cz. 1

Godzina 11:30 Przedpołudnie..

Unosząc lewą łapę w górę, starałem się zasłonić ślepia przed oślepiającym błyskiem. Ułamek sekundy później, nastąpił solidny wybuch, którego podmuch posłał mnie i Arona w przeciwległe strony oddzielając nas od siebie. Z ogromną siłą wbiło mojego towarzysza broni, w przednią szybę pomarańczowej taksówki. Natomiast mnie, zatrzymał bok szkolnego autobusu, który poprzez uderzenie, zgiął się jak kartka papieru i uniósł lekko z bocznych kół. Siedząc tak cholera wie jak długo, otworzyłem wolno ślepia oszołomiony. Potworny ból przeszył moje ciało, przy poruszeniu się. Jęknąłem przytłumionym głosem, chwytając łapą za zagłówek maski przeciwgazowej, zerwałem ją ze łba, unosząc do oczu. Skupiając wzrok, dostrzegłem około 3cm kawałek blachy, wystający ze szkiełka osłaniającego lewe oko, biorąc lekki zamach, rzuciłem maskę w bok obnażając kły z wściekłości.

~Ech.. kurwa, to już druga maska w tym miesiącu, Heruki mnie zabije.

Opierając się obiema łapami, po każdej ze stron, targnąłem obolałe cielsko z ziemi. Utykając zbliżyłem się do swojego karabinu, który leżał nieopodal. Nachylając się, chwyciłem za taśmę przypiętą do lufy i kolby, targnąłem karabin z ziemi, zarzucając sobie go na plecy. Ponownie zwracając się w stronę autobusu, ułożyłem łapę, odzianą w skórzaną rękawicę na lewym biodrze, odczepiając od paska licznik geigera, który ku mojemu zdziwieniu, nieprzyzwoicie milczał. Słysząc stukanie czegoś twardego o blachę, ściągnąłem karabin z ramienia, układając wolną łapę na chwycie pionowym pod lufą, przycisnąłem broń do barku. Ruszyłem utykając, w stronę źródła hałasu. Wychodząc ostrożnie zza rzędu pojazdów, moim ślepiom rzucił się widok towarzysza, leżącego bezwładnie na przedzie pomarańczowego samochodu. Nad nieruchomo leżącym wilkołakiem, stał potężny samiec szperacza, różniący się bardzo od osobników widywanych dotychczas. Muskularne ciało, okropnie poparzona i pomarszczona od promieniowania skóra, długie pożółkłe kły. Stwór ze wszystkich sił, starał się pazurami rozerwać kamizelkę, która skutecznie chroniła, górną partię ciała nieprzytomnego wilkora. Widząc zaistniałą sytuację, poczułem jak w moim ciele zaczyna budzić się szał. Mając wrażenie jakby czas zwolnił swój bieg, odciągnąłem zamek karabinu. Szperacz słysząc metaliczny dźwięk zamka uderzającego o korpus broni, skierował w moją stronę poszarpane uszy. Unosząc łeb widząc potencjalną zdobycz, zaryczał przeraźliwie. Marszcząc nos, zacząłem wrzeszczeć, dając upust skumulowanym emocjom. Unosząc swoją 416-tkę do oczu, skupiłem wzrok przez celownik holograficzny, jednocześnie naciskając na spust. Sekundę później, pierwszy pocisk opuścił lufę karabinu z prędkością 730m/s, gorąca łuska wyskoczyła z komory, opadając bezwładnie na ziemię. Rozpędzony pocisk trafił drapieżnika w szyję, niestety nie wyrządzając większych szkód. Widząc zerową reakcję ze strony potwora, desperacko zacisnąłem mocniej palucha na spuście, kolejne łuski zaczęły opuszczać komorę. Jedna po drugiej lądowały na ziemi, z metalicznym podźwiękiem odbijając się od kamiennego podłoża. Pociski opuszczające lufę karabinu, raz za razem trafiały mutanta, to w bark, ponownie w szyję, kilkukrotnie w bok. Bez skutku. 

~Armanii, przyjacielu, wytrzymaj jeszcze trochę.

Warknąłem wściekle, wypuszczając karabin z łap, który zawisł swobodnie na ramieniu. Wolnym krokiem kierując się w stronę, nad wyraz potężnej istoty. Sięgając łapą za plecy, chwyciłem za broń zapasową i jednym szybkim ruchem, wyciągnąłem ją z kabury. Trzymając strzelbę za suwadło, szarpnąłem bronią w dół, odblokowując komorę. Szperacz nadal stojąc na pojeździe, zwrócił się w moją stronę. Z gardzieli potwora wydostał się ostrzegawczy pomruk. Wyciągając ze skórzanego bandoliera, pocisk cal.12 i ładując do komory mojego XM1014, szarpnąłem gnatem w górę przeładowując go, następnie, zerwałem się do przodu ile sił w łapach. Mutant zeskoczył z samochodu, gnając w moim kierunku. Po kilku ogromnych krokach, wybił się z zadnich łapsk, szybując prosto na mnie. Obserwując poczynania przeciwnika, szybko rzuciłem się na ziemię wykonując wślizg. Prostując łapę w której trzymałem strzelbę. Gdy łeb ogromnego samca, znalazł się tuż nade mną, pociągnąłem za spust posyłając w jego stronę, garść śrutu. Ułamek sekundy później, zwaliste cielsko runęło na glebę, a kawałki pyska i łba zaczęły spadać zaraz za truchłem, towarzyszyły im soczyste, a jednocześnie obrzydliwe odgłosy plaśnięć.

~Alpha six-nine'r do bazy, baza zgłoście się. Odbiór. -Mruknąłem do mikrofonu, przyciskając dwoma paluchami słuchawkę w prawym uchu, wstając obolały z ziemi, skierowałem się w stronę leżącego towarzysza.
-Tutaj dowództwo, dobrze Cię słyszeć Alpha. Jaki jest wasz status?

Podchodząc do leżącego wilkołaka, zacząłem dokładnie oglądać obszar, na którym się znajdował. Zastanawiając się, jak mogę pomóc przyjacielowi, zaszedłem pojazd od przodu, dostrzegłem zakrwawiony kawał plastikowego grilla pojazdu, który wystawał z łapy samca, na wysokości łydki. Wyciągnąłem z bocznej kieszeni wojskowych bojówek, sterylnie zapakowany bandaż i przykucnąłem szykując się, do usztywnienia ciała obcego. Gdy wszystko było gotowe, ostrożnie zsunąłem partnera z pojazdu, przekładając go sobie przez ramię, syknąłem głośno z bólu zaciskając mocno kły.

~Kawał ciężkiego sukinsyna z Ciebie -Wymamrotałem, układając łapę na udzie samca, tuż poniżej zadu. 
~Potrzebuję wsparcia, Aron jest ciężko ranny. Potrzebujemy natychmiastowej pomocy medycznej, udostępniam swoje współrzędne, i przechodzę na ciszę radiową.
-Trzymaj się Alpha, właśnie wysyłamy po Ciebie.. *ksszzt*
 
Radio raptownie umilkło, zostawiając mnie ponownie sam na sam, z nieprzytomnym samcem pośród gruzowisk i zgliszczy. Stawiając ociężale jeden krok za drugim, mozolnie brnąłem przed siebie. Mijając kolejne, bujnie obrośnięte w gęstą roślinność budynki. Po kilkunastu minutach, wyczerpującego marszu, moje powieki same z siebie zaczęły opadać, a łapy odmawiać posłuszeństwa. 
Zatrzymałem się raptownie, uszyska pokierowały moją kufę, w prawą stronę lokalizując źródło dźwięku. Na zniszczonej naczepie, 18-stokołowca wraz z ciągnikiem, dostrzegłem stworzenie, które obserwowało mnie uważnie. Płaski, szeroki łeb, ozdobiony był błoną na kształt wachlarza, które drżenie wydawało dźwięk brzmiące, jak radosny dziecięcy chichot, ciało smukłe i gibkie niczym u węża, całość spoczywała na dość długich, koślawych łapkach.
Zwracając się na wprost, do dziwacznego stworzenia, nachyliłem się ostrożnie przy pobliskim pojeździe, układając Armanii'ego tuż przy nim. Wiedząc, że w takim stanie nie mam najmniejszych szans, podejmować jakiejkolwiek walki, sięgnąłem do kamizelki towarzysza po iniektor z adrenaliną. W chwili, kiedy miałem złapać za przedmiot, wilkołak chwycił mnie za nadgarstek, z gardzieli samca wyrwało się warknięcie przepełnione goryczą.

~Zostaw to, ile nie śpisz? -Zapytał stanowczo, ton głosu był wyjątkowo szorstki-
~Co to ma za znacz...
~ILE?! -Wrzasnął, ściągając ze łba maskę przeciwgazową, przetarł rękawicą mokry od potu pysk-
~Ponad 4 doby, i co z tego? Rozejrzyj się... Ledwo stoję na łapach, przyjacielu. -Ułożyłem łapę na ramieniu wilkołaka, zacisnąłem ją lekko, spoglądając towarzyszowi w oczy- Armanii ja zdaję sobie sprawę z tego, że mogę nie przeżyć dodatkowej dawki bezsenności, ale jeśli mi tego nie dasz, to zginiemy oboje.

Samiec wypuścił z uścisku moją łapę, wyciągnął z kieszonki kamizelki iniektor. Patrząc na przedmiot, ścisnął go mocno w łapie, razem z nim, przymknął i zacisnął mocno ślepia. W malującym się na pysku wilkora, grymasie gniewu i bezradności, ukazał śnieżnobiałe kły, marszcząc wściekle pysk. Z zaciśniętych oczu popłynęły łzy. Kilka chwil później, rozluźnił uścisk na pojemniku i wysunął go w moim kierunku.

~Jeżeli coś Ci się stanie, do końca życia sobie tego nie wybaczę, mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.. -Wilkołak uniósł na mnie swoje przemęczone ślepia, wręczając mi adrenalinę-
~Nie zawiodę Cię, możesz być tego pewien.

 -Odbierając od samca iniektor, zsunąłem z ramienia swojego XM1014 wraz z bandolierem, i wręczyłem oba przedmioty przyjacielowi. Odchodząc kilka kroków od towarzysza, zwróciłem się pyskiem w stronę zbierającej się grupy, wrogo nastawionych stworzeń. Trzymając adrenalinę w łapie, jednym szybkim ruchem, uderzyłem pomarańczową nasadą w udo, uwalniając płynną substancję do krwioobiegu. Odetchnąłem głęboko, czując jak błyskawicznie moje cielsko odzyskuje pełnię sił. Mrużąc ślepia, dostrzegłem zieloną kropkę błądzącą po naczepie osiemnastokołowca, na której stał jeden z gadów. Unosząc dwa paluchy ponownie do słuchawki, włączyłem radio, tym samym przerywając ciszę radiową. Zielona kropka, która spoczywała na stalowej budzie pojazdu, błyskawicznie poleciała ku górze i zatrzymała się na łbie potwora który bacznie mnie obserwował. Skierowałem jedno ucho w tył słysząc, dyskretnie stawiane na asfaltowej drodze wojskowe buty, szybko uniosłem lewą łapę w górę, była ona zaciśnięta w pięść, co oznaczało bezwzględne zatrzymanie się. Dźwięk kroków ustał raptownie. Prostując jednocześnie palec wskazujący wraz z serdecznym, wskazałem snajperowi cel znajdujący się na godzinie 11. Sekundę później rozległ się potężny huk, karabin zwiadowcy przemówił. Łeb stworzenia rozleciał się, jak nadgniła gruszka uderzająca o betonowy mór. Pozostałości cielska zsunęły się z naczepy. W następstwie tego czynu usłyszeliśmy dziki skowyt, odciągnąłem zamek w swojej 416-tce gotując się na to, co przygotował nam los. Widząc pierwszego nieprzyjaciela a za nim kolejnych, przeskakujących przez blokadę, krzyknąłem do Bravo.

~Otworzyć ogień! Za wszelką cenę chronić sanitariuszy!

Karabiny zaterkotały, w odpowiedzi na ofensywę. Przez krótką chwilę, jakże naiwnie wydawało się nam, że jesteśmy w stanie utrzymać pozycję, bez jakichkolwiek strat. Niestety sytuacja, błyskawicznie zaczęła się zmieniać przez kończącą się amunicję. Z broni palnej, szybko zaczęliśmy przechodzić na władanie bronią białą. Sayenne obserwując intensywne starcie, przez lunetę swojego karabinu snajperskiego z dachu bloku mieszkalnego, poinformowała o znajdującej się nieopodal, jakieś 150 metrów, cysternie wypełnionej materiałami łatwopalnymi. Stalowa buda nie posiada wizualnych uszkodzeń, jedynie powierzchniowe ślady nadgryzień zębem czasu. Więc jeśli mamy działać to właśnie teraz, póki nie jest za późno. Przenosząc ponownie optykę karabinu na mnie, dwukrotnie mrugnęła zielonym laserem czekając na moją odpowiedź. Odetchnąłem głęboko, by następnym co usłyszeć było, jak jeden z sanitariuszy krzyczy o zabezpieczonej przesyłce. Nie mając czasu na zastanawianie się, uniosłem łapę wskazując dla Sayenne siebie, i pobiegłem w stronę Maveric'a który był grenadierem w drużynie. Zbliżając się do samca, szybko uniosłem karabin do oczu i po błyskawicznym wycelowaniu, wystrzeliłem kilka pocisków w nacierające stwory. Kilka z nich padło od strzału w głowę, reszta rozproszyła się. Zabiegając samcu drogę, z wymalowanym na pysku grymasem niezadowolenia, wspomniałem o m320-tce i poprowadzeniu wraz z Sayenne ognia osłonowego, bym mógł przedostać się do zapory. Maveric przytaknął, wsuwając mi w łapy granatnik i kilka pocisków. Gdy miałem odbiec, samiec chwycił mnie za bark i krzyknął bym na siebie uważał, uśmiechnąłem się szyderczo i klepnąłem przyjaciela w ramię. Odbiegłem w stronę zapory.

~Alpha six-nine'r do Bravo 1 nastąpiła nieoczekiwana zmiana planów..
~Sayenne i Maveric osłaniać mnie, a cała reszta wycofać się!

Maveric wspinając się na rozbity samochód terenowy, zaczął prowadzić pojedynczy, bardzo celny ogień osłonowy wybierając jedynie cele zagrażające wyłącznie mojej pozycji. Sam dobyłem z kabury na podudziu berette m9 i biegnąc ile sił w łapach, zacząłem mierzyć i strzelać w nadbiegające stworzenia. Po kilku chwilach, udało mi się z pomocą przyjaciół utorować drogę do barykady, w kilku susach wdrapałem się na białą naczepę i natychmiast zacząłem rozglądać się za wspomnianą cysterną, gdy w końcu ją zlokalizowałem, uśmiechnąłem się. 

~Sayenne, osłaniaj teraz Maveric'a, macie bezpiecznie wrócić do metra to jest mój ostatni rozkaz. Powodzenia. 

Wyłączyłem radio, chwyciłem w łapę pocisk i załadowałem go do tuby, jednym ruchem zatrzasnąłem granatnik i wycelowałem w stronę pojazdu. Czując jak po policzku zaczyna spływać mi łza, zamknąłem ślepia naciskając na spust. Granatnik wyrzucił z siebie pocisk z głośnym świstem. Chwilę później na ulicy rozbrzmiała gigantyczna eksplozja, jej blask rozjaśnił na kilka sekund wieczorne niebo. Ogień wraz z falą uderzeniową, zmiatało wszystko co stało jej na drodze. Czując na pysku szybko narastające ciepło, zaciągnąłem się po raz ostatni, post-apokaliptycznym powietrzem nim żar pochłonął również mnie.

Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz