piątek, 31 sierpnia 2018

Podsumowanie sierpnia!

Kochani Członkowie WSC!
Jak każdego miesiąca, nadchodzi czas na wyczekane podsumowanie, kiedy to kilkoro z nas będzie mogło z przyjemnością rozdzielić do swoich umiejętności następne punkty i zobaczyć swoje imię w dzisiejszym obwieszczeniu.
Na wstępie opiszę, jak przedstawia się sytuacja naszej watahy. Opowiadań jest mniej niż w lipcu, ale więcej niż w czerwcu. Wolno mi wywnioskować, że stosunkowo mała aktywność w porównaniu do początku tego roku spowodowana jest w dużej mierze wakacjami oraz całym tym zamieszaniem, którym zazwyczaj są poprzedzone. W tym roku tak się jeszcze złożyło, że z przyczyn niezależnych od nas mieliśmy trwające prawie miesiąc pół-zawieszenie. Mam jednak nadzieję, że już niebawem, jeśli żadne wypadki losowe nie przeszkodzą nam w pisaniu, nasza aktywność troszkę wzrośnie. Jak zawsze: nie jest źle, ale mogłoby być lepiej.
Teraz właściwa część naszego podsumowania.

Najwięcej opowiadań w tym miesiącu napisał Conquest, napisawszy 5 opowiadań.
Na drugim miejscu plasuje się Raisa z 4 opowiadaniami na koncie.
Trzecie miejsce zajmują PaletteWrotycz, z 3 opowiadaniami.

Innymi postaciami, które wystąpiły w naszych opowiadaniach w tym miesiącu znów była trójka naszych bez dwóch zdań najaktywniejszych, poza-wilczych istot, ShinoGoth i Mundus.

Wszyscy powyżej wymienieni otrzymują punkt do jednej z wybranych umiejętności. Poza nimi, dziękujemy jednak również innym wilkom, które udzielały się w tym miesiącu. Były to:
Kuraha i Zawilec z dwoma opowiadaniami (malutko zabrakło do podium...)
oraz Hanako Wuwuzela z jednym opowiadaniem (w zasadzie też mało zabrakło...)

To tyle, do zobaczenia we wrześniu!

                                                                                       Wasz samiec alfa,
                                                                                           Oleander

Od Palette - "...A może?", cz. 3 (CD "To koniec")

Wadera ocknęła się w otoczeniu intensywnej mgły. To z pewnością nie była jej wataha, ba, może też nie był to jej świat. Ku jej zdumieniu wstała bez problemowo wstała dostrzegając brak ran na swoim ciele. Opary po obu jej stronach uniosły się nieco, pokazując dość okropny widok.
Po lewej dostrzegła samą siebie leżącą po walce, stan ten dosyć mroził krew w żyłach. 
Po prawej dało się słyszeć westchnienie. Stamtąd wolno nadeszła Hope. Posłała Palette łagodny uśmiech.
-Udało ci się. 
-Zapieczętowałaś go- odezwał się prawdziwy Goth idący z przodu, towarzyszyły mu wadery, ofiary demona.- Tym razem uwolnienie go nie będzie takie proste. Nieźle rozegrane.
-Uhm, tak, tak. Tylko może ktoś mi wyjaśnić, co się stało? To całe ucieleśnienie pieśni, moce, sposób zapieczętowania?
Zgromadzenie spojrzało po sobie z takim wzorkiem, jakby chcieli przekazać nawzajem "nie ma co ukrywać".
-Ucieleśnienia żywiołów, czyli tu pieśni,- zaczęła Hope,- to jedno z wielu nazw. Najpopularniejszym jest określenie "Naczynie". Poza własnymi mocami, gdzie może przechowywać jej pokłady, taki wilk może łączyć je z cudzymi, wtedy jako jedno są znacznie silniejsze.
-Jeśli jakiś demon połączy się z Naczyniem, siły mają jeszcze większego kopa- podsumowała jedna z wader.
-W skrócie, posiadanie Naczynia daje demonowi sporą przewagę- dodała inna na widok zaskoczonej Palette.
-W przypadku połączonego działania, energia uwalnia się sprężając ataki. To jakby zapora wodna blokująca ciecz miała małą dziurę, nałożyć na nią ładunek wybuchowy i po wybuchu, cała woda w jednej chwili ma spore ujście.
Trójogoniasta nic nie powiedziała, jedynie skinęła głową. W głowie jednocześnie kołatał jej się nadmiar myśli a zarazem miała pustkę w głowie.
-Jak udało mi się uwięzić demona?- Spytała trochę ciszej.
-Uwalniając pełnie mocy, skierowana została w niego. A że to był jedyny żywioł, którego nie był w stanie posiąść, siła automatycznie potraktowała to jako możliwość uwięzienia go... Tak w zasadzie- zaczęła po chwili wahania Hope,- to wszystkie moce, które zostały wspomniane przed walką...
-To co z nimi?- Spytała czujnie wadera.
-Jakby to ująć... Nieświadomie pozbyłaś się ich jako nałożenie dodatkowej, masywniejszej pieczęci.
-Ale spokojnie. Moce które znałaś od dawna, zostały- dodał Goth.
-Czyli wróciłam do punktu wyjścia... Mam jeszcze jedno pytanie. Czy ja właściwie umarłam?
-A jak myślisz?
-Za mną leży moje ciało po walce- powiedziała nie patrząc w tamtym kierunku.- Więc nie wiem czy to już swoisty Czyściec.
-Gdybyś mogła, to chciałabyś wrócić?- Spytała się nagle Hope. -Do kogo byś wróciła? Kto czeka na twój powrót?
Zamilkłam słysząc te pytania. To musiała być szczera odpowiedź.

czwartek, 30 sierpnia 2018

Od Palette - "To koniec", cz. 2

-WYNOŚ SIĘ Z MOJEJ GŁOWY!- Ryknęła Palette, kiedy to z pomocą przybyły jej duchy obecne jeszcze w umyśle. Przy pomocy ich sił i bytu, udało jej się pozbyć demona, który niestety zobaczył kilka tajemnic wadery i te jeszcze skrywane przed nią samą. Goth jak tylko zaparł się łapami o glebę, spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem.
-Ucieleśnienie pieśni? Coś takiego. Chociaż to tłumaczy twój żywioł i jego siłę.- Jednak zaraz przybrał swój zwykły wyraz do tej potyczki.- Nawet jeśli nią jesteś moja droga, to i tak nic to nie zmieni. Wasz los jest przesądzony.
-Nie byłabym tego taka pewna- odpowiedziała nazbyt spokojnie. Niespodziewanie wytworzyła potężną falę dźwiękową idącą ku przeciwnikowi. Chociaż dostał nią to zaraz zrewanżował się, ciskając waderą o odległe głazy. Akurat nieopodal zobaczyła swego bliskiego przyjaciela, Kurahę. Na jego widok zacisnęła kły i powróciła do walki, jednak demon znowu nią cisnął, tym razem brutalniej.
Mimo bariery ochronnej, pojawiły się spore rany na całym ciele. Krew zaczęła lać się niczym strumień wody. Osunęła się bezsilnie na ziemię, z ogromnym trudem łapiąc powietrze w płuca. Rozcięcie na głowie skutecznie utrudniało jej widoczność przez ciesz lejącą się jej na oczy. Nie mogła ruszyć tylna łapą, była wygięta pod okropnym kątem. Otwarta podłużna rana na brzuchu musiała być trzymana przez łapę lub ogon, ponieważ leczenie nie działało tu i teraz. Wypluła krew i bez wycierania pyska, z ogromny trudem wstała na chwiejne łapy. Przesądzenie wyniku tego było bliższe niż dalsze, a jednak ona trzymała się skrawka determinacji. Goth podszedł do niej z mrocznym spojrzeniem.
-Mówiłem, że ze mną nie wygrasz. Będę wyjątkowo łaskawy, możesz coś powiedzieć przed swoim zgonem.
-Ach... tak? Idź... do diabła- wycharkała po raz kolejny używając mocy wielu ogonów. On się uśmiechnął.
-Wiesz, że nie możesz mnie zabić, moja droga. Prawda?
-Kto powiedział... że zabić- wyrzuciła z trudem spoglądając na niego stanowczo. Jej spokój i łagodny uśmiech nie był zbyt optymistyczny.- Wystarczy mi jak znowu... znowu będziesz uwięziooo...ny
Po czym nie tracąc ani chwili, skupiła w sobie całą nową/znaną moc i skierowała nią ogromnym strumieniem w niego. Słysząc jego ryk, nasiliła promień. Zamierzała go tym zapieczętować. Sama przy tym zawyła ochryple, dopóki nie znikła ta obecność wroga. Kiedy to nastąpiło, nastała głucha cisza. Ostatkiem sił uniosła głowę do góry wpatrując się w nieboskłon, na którym pląsało kilka chmurek. Puściła łapą brzuch, gdzie zaraz poczuła ogromne pokłady ciepłej mazi. Uśmiechnęła się. Udało to się jej. Watah jest bezpieczna. Rodzina jest bezpieczna... On jest bezpieczny.
-Co za... piękny... dzień- urywanym głosem zanuciła po czym zamykając oczy, ciało jej opadło bezwładnie na ziemię wraz z zaprzestającym biciem serca.

Koniec
.
.
.
.
.
?

środa, 29 sierpnia 2018

Od Conquesta CD Raisy

Raisa zapytała jak tam moja łapa. Spojrzałem na wymienioną w zdaniu część ciała.
- Dobrze. - wymamrotałem dalej ze wzrokiem utkwionym w kończynie. Pobudki... - Nie boli już prawie.
- To świetnie - odparła. Spojrzałem na waderę. Wydawała się zażenowana i z lekka zakłopotana. No trudno, było nie podchodzić, chociaż chciałem dobrze. 
- Jeszcze raz dziękuję - odparłem, po czym ziewnąłem. - Deszcz ustał, może Cię odprowadzę do Twojej własnej jaskini? 
- No dobrze. - powiedziała po chwili zastanowienia. 

Drogę pokonaliśmy w nienaturalnym milczeniu, które (bynajmniej dla mnie) było niekomfortowe. Wbrew temu, cisza w tej chwili ujawniła wspaniałe śpiewy ptaków, dochodzące z koron drzew. Te to są gadatliwe... 
Jak się okazało - jaskinia wadery nie była daleko. Albo droga minęła tak szybko... możliwe. 
- To miłego - uśmiechnąłem się, gdy byliśmy na miejscu, po czym odszedłem w drugą stronę. W zasadzie nie wiem dokąd zmierzałem, chyba po prostu tam, gdzie ponosiły mnie łapy. W zasadzie, nim się obejrzałem, moje opuszki ogrzewał cieplutki piasek, a morska bryza kuła w nos. Przyjemny, ciepły wiatr otulał me futro. Lato... zamknąłem oczy, pojąc całe ciało tą cudowną chwilą. Coś sprawiało, że obraz śpiącej wadery nie potrafił umknąć mym myślą. Położyłem się na przyjemnie nagrzanej od słoneczka plaży. Nie było gorąco, ani nie było zimno. Tak... idealnie.
Gdzieś za mną usłyszałem kroki innego wilka. Zapach wydał się być znajomy, a odwrócenie głowy wydawało się teraz być zbyt męczącą czynnością. Po prostu leżałem dalej, czekając aż drugi psowaty sam podejdzie.

< Ktoś? >

Od Palette CD Kurahy - "To koniec", cz. 1

Jak się wielu spodziewało, Goth nie patyczkował się i z chorym uśmiechem wściekłości atakował swoją narzeczoną. Palette nie pozostawała mu dłużna, chociaż głównie starała się blokować jego ataki i utrzymać się przy tym o własnych siłach. To, co trzymało ją w pionie to determinacja przy bronieniu bliskich i furia na demona. Bo jakby nie patrzeć, zniszczył jej życie. Także ten...
Ten potężny trzask, który nagle rozdarł się w powietrzu, było to wyrwane drzewo wraz z korzeniami i ciśnięte w stronę trójogoniastej wadery. Ogon odpowiadający za obronę, instynktownie zareagował. Chociaż wytworzył tarczę, siła uderzenia posłała ją kilka metrów w tył, dalej na stojąco, trochę wkopując ją w ziemię.
Wbrew pozorom, wadera traciła z każdą chwilą nadzieje na nikłą szansą zwycięstwa. Udawała sama przed sobą i innymi, że coś znaczy. W tamtej chwili była bezbronna. Szczerze mówiąc, łudziła się, że wataha zyska na niej chociaż kilka minut nim demon ich dopadnie. 
-Mogłem się tobą zabawić wcześniej- warknął oblizując się. Obrzydzenie zaczynało mieszać się z ogromną agresją.- Cóż. Mogę zrobić to teraz, nim z tobą kochana skończę a potem zrobię to samo z watahą.
Palette nie była już wściekła. To nawet nie była furia. Ta potężna negatywna siła, która wręcz wychodziła z jej oczu nie mogła zostać sklasyfikowana. Takiej dawki determinacji to chyba jeszcze nie miała nigdy w swoim życiu. Właśnie ta energia dotarła do najgłębszych zakamarków jej serca i umysłu.



Kajdany zostały rozerwane. Pieczęć złamana.


Oczy Palette zaszły całkowicie iskrzącym fioletem, w lekko pływających włosach w powietrzu zaczęły się pojawiać iskierki elektryczności a w miejscu trzech ogonów wyrosły kolejne, z końcówkami koloru połączonego z trzech już znanych. Zbite w jeden ogon, cisnęła nimi o demona, odsyłając tym samym go na kilka metrów. Gdzieś w duchu czuła obecność wszystkich jego ofiar, ktoś nawet zachichotał. Z ich pomocą mogła nakierować nową a jednak znaną siłę ku przeciwnikowi. 
Kiedy wydłużyła ogony i zaczepiając się nimi o drzewa, niczym inne stworzenie, zaczęła się przemieszczać ku niemu. Z obrony przeszła do ataku, nie oszczędzając niczego. Kiedy chciała użyć zupełnie innej mocy*, stało się coś nieoczekiwanego.
Goth wykrzywiając pysk, rzucił się ku niej w celu wniknięciu w jej ciało. Chcąc zmusić ją do poddania się, zamierzał wywołać przemianę ich w jedno. W istotę, która budziła czystą grozę na samą myśl.
Jej ciało zaczęło się przekształcać.

CDN.

*czyli innej niż znane w formularzu (info w razie W)

wtorek, 28 sierpnia 2018

Od Raisy CD Conquesta

Patrząc na piękno nocnego nieba, dzisiaj było inaczej. Zastanawiałam się czy to jest może spowodowane obecnością Conquesta, który mi dzisiaj towarzyszy. Dzisiejsze niebo wyglądało jeszcze ładniej niż wtedy gdy je oglądałam sama. Położyłam się przed wejściem do jaskini, aby móc dalej się przyglądać pieknemu niebu. Zasnęłam. 

~  Rano ~

Noc była chłodna, a ja to czułam. Jednak w pewnym momencie coś ciepłego pojawiło się obok mnie. Zrobiło się przyjemnie. Miałam przez dłuższy czas zamknięte oczy, do momentu w którym nie dało mi coś spokoju. Dlaczego nagle zrobiło mi się cieplej? Zagadkę musiałam rozwiązać. Otworzyłam oczy, a gdy spojrzałam się w stronę dochodzącego ciepła, ujrzałam Conquesta. Nie wiedziałam jak mam zareagować. Jednak po dłuższym rozmyślaniu, nie potrafiłam tak leżeć przy nim. Nie czekając ani chwili dłużej wstałam na równe łapy. Chyba obudziłam przez to wilka. Niestety musiał mi wybaczyć.
- Dzień dobry - powiedział trochę zaspany.
- D-dzien dobry - czułam się zażenowana cała ta sytuacja. - Jak tam twoja łapa? - zapytałam się, aby nie wpaść na temat o tym dlaczego spaliśmy tuż obok siebie.

< Conquest? > jeszcze się zastanowię czy ciebie nie ukaram ^^

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Od Conquesta CD Raisy

Deszcz po pewnym czasie ucichł, a chmury na niebie powolutku, rozchodząc się, odsłoniły piękne, gwieździste niebo. Raisa wstała, po czym podeszła do wyjścia z jaskini. Usiadła, patrząc ku górze. 
- Jak pięknie.. - wyszeptała. Z racji iż panowała kompletna cisza, byłem w stanie usłyszeć te ciche słowa. Westchnąłem ciężko, kładąc pysk na przednich łapach. Raisa na pierwszym planie całej scenerii wyglądała bardzo ładnie. Zamknąłem oczy.

*~*~*~*~*

Obudziłem się, z powodu niemiłego snu, chociaż nie do końca pamiętam, co dokładnie w nim było. Raisa... wadera spała przy krańcu groty, a noc była dość.. chłodna? Wstałem. Łapa faktycznie mniej bolała, a opuchlizna zeszła. Spojrzałem w kierunku samicy. 
- Dziękuję. - powiedziałem raz jeszcze, na tyle cicho, by jej nie zbudzić. Postanowiłem podejść bliżej. Rozejrzałem się, czy w pobliżu nie ma może czegoś, czym mógłbym ją nakryć, by nie zmarzła. Eh.. nie było. Chociaż czułem, że pewnie się wnerwi, położyłem się tuż obok niej. Faktycznie, tu było chłodniej niż wewnątrz jaskini. Ponownie zasnąłem...~

< Raisa? Nie krzycz >

sobota, 25 sierpnia 2018

Od Raisy CD Conquesta

Miło spędzało mi się czas wraz z Conquest'em. Zastanawiałam się dlaczego akurat on sprawiał, że odczuwałam więcej emocji niż przed tem. Położyłam się bardziej w głębi jaskini. Nie chciałam za bardzo przeszkadzać wilkowi w podziwianiu deszczu. Patrząc się tak z daleka na niego, zastanawiałam się dlaczego akurat tak bardzo podziwia deszcz, a nie na przykład słońca. Wreszcie słońce jest zawsze kojarzone z uśmiechem i właśnie z takimi osobami jak Conquest. Natomiast deszcz i zima bardziej opisywał mnie. Zawsze byłam chłodna, bez uczuć oraz tą która uważa się za najlepszą. Byłam tak przynajmniej opisywana przez innych.
- A wiesz, że bardzo ładnie wyglądasz gdy się uśmiechasz? - słysząc to nie wiedziałam jak mam zareagować.
- Boli ciebie jeszcze łapa mocno? - zmieniłam temat. Nie wiedziałam jak miałabym zareagować w dodatku nie wiedziałam w jaki sposób mialabym odpowiedzieć na jego pytanie. 
- Prawie nie czuje bólu - uśmiechnął się, a mi zabrakło tematu na jaki mogłabym go zagadać. Patrząc na jego wzrok oraz wyraz pyszczka, wiedziałam że czeka na odpowiedź.
- Wybacz, ale nie wiem czy wyglądam ładnie gdy się uśmiecham czy też nie - przyznałam się przed wilkiem. Deszcz uspokoił się, chmury rozeszły się, a niebo zablysnelo swoim światłem. Światło księżyca powoli zaczęło się przetestować przez szare chmury. Zobaczyć można była nawet kilka gwiazd. Podeszłam bliżej, aby dokładnie się przyjrzeć.
- Jak pięknie - powiedziałam pod nosem uśmiechając się szeroko pod nosem. Całkowicie się zauroczyłam widokiem tejże pięknej nocy.

< Conquest? >

piątek, 24 sierpnia 2018

Od Wuwuzeli

Kolejny gorący dzień, spędzony na wędrówce. Powoli zaczynałam odczuwać, że mam dosyć. Wprawdzie od dobrych paru minut wyczuwałam zapach wilków, ale nie jestem pewna czy natknięcie się na watahę, podczas wędrówki po ich terytorium, będzie najlepszym rozwiązaniem. Znalazłam spore drzewo w lesie, z dość nisko osadzonymi gałęziami. Wskoczyłam na nie, a potem wspięłam się jeszcze wyżej, a żeby to przypadkiem ktoś mnie nie dostrzegł. Zamknęłam oczy, potrzebowałam odpocząć. 
Ze spokojnego snu, zbudził mnie deszcz. 'Za jakie grzechy...' - pomyślałam. Deszczyk nie był moim ulubionym zjawiskiem pogodowym. Zeskoczywszy z drzewa, stanęłam jak wryta. Przez nos przeszył mi się znajomy zapach. Conquest. 
Ruszyłam biegiem w stronę, z której dobiegał. Był coraz wyraźniejszy. Przeskakiwałam kałuże, krzaki, pędziłam przed siebie, płosząc zwierzynę w pobliżu. Gnałam, najszybciej jak mogłam, aż nagle.. powalony konar drzewa. Wybiłam się z całą siłą skupioną w swych chudych łapach, Cudem przeleciałam na drugą stronę, chociaż brzuchem delikatnie zaryłam po drzewie. Oczywiście lądując, upadłam z piskiem, brudząc cały lewy bok i pysk. Wstałam obolała, lecz zapach był tak wyraźny, że mogłabym powiedzieć iż... go widzę... tak, to on. Stał kilka kroków dalej, patrzył w mą stronę. Wyglądał znacznie doroślej, niż gdy ostatni raz się widzieliśmy. Szukałam chociaż jednego słowa, aby mnie rozpoznał, lecz nic nie miałam. Podszedł do mnie. 
- Conquest.. - wykrztusiłam szorstko, wręcz jakbym gryzła szkło. 
- Kim jesteś? Skąd mnie znasz? - basior cofnął się o krok, przybierając bardzo nieufny wyraz pyska. Czy naprawdę się tak zmieniłam? 
Nie odpowiedziałam. Podniósł łapę, po czym otarł błoto z mego pyska. Przekrzywił łeb.
- Wyglądasz znajomo. - odparł dość sucho.
Nie odpowiedziałam. Wyraz pyska samca zaczął się zmieniać, wręcz do lekkiego szoku.
- Wuwuzela. - rzekł tonem, który zabraniał sprzeciwu. 
- Bingo. - rzuciłam cicho, z obawą, że jeszcze ktoś usłyszy. Lekko się uśmiechnęłam. - Odnalazłam Cię, nieodpowiedzialny braciszku. 

Basior zaprowadził mnie do swej jaskini, gdzie oczyściłam futro. Cały czas mi się przyglądał, jakbym była duchem. Powoli mnie to zaczynało irytować. Usiadłam przed nim, karcąc wzrokiem. Tęskniłam za nim, chociaż nie umiałam tego powiedzieć. 
- Zaraz wracam... - powiedział wychodząc z jaskini, cały czas mając wzrok na mnie. Od kiedy on taki.. nieswój. Po kilku minutach wrócił z wilkiem o puszystym futrze, barwy białej. Jego zapach... alfa. Wstałam gwałtownie, patrząc to na brata, to na ważniejszego samca. Cofnęłam się. Zwykle jestem dość bezinteresowna, ale oni, ajaj, co chcieli zrobić. Szukałam słów by przeprosić za wtargnięcie na terytorium, ale (jak na złość) kompletnie mi wypadły z głowy. 
- To jest moja młodsza siostra, Wuwuzela. Mówi dość... niewiele. - Conquest zmrużył oczy. 
- Witaj, nazywam się Oleander. Jestem głową tej watahy. - przedstawił się dumny basior. Odpowiedziałam delikatnym uśmiechem. Chyba drżałam. O co może chodzić? Wilk nie wyglądał na zmieszanego z powodu mojego braku odpowiedzi. - Conquest mówił, że możesz poszukiwać watahy.

Przytaknęłam. Zrozumiałam do czego dąży rozmowa. 
- Oto jest Wataha Srebrnego Chabra, może zechciałabyś zatrzymać się na trochę? - uśmiechnął się Oleander. Odwzajemniłam tą samą mimiką.
- Bardzo chętnie - odparłam cichym, zachrypniętym głosem. Dostałam propozycję przejścia się po terenach, zobaczenia co gdzie jest. Z racji, iż deszcz ustał, zgodziłam się i wyruszylam powolnym krokiem na spacer po okolicy. Los chciał, że naprzeciw mnie ujrzałam kolejnego, nieznanego mi wcześniej wilka. Westchnęłam ciężko, w sumie moznaby kogoś poznać. 

< Ktoś? c: >

Nowy członek!

kosmos by gracemeere
Wuwuzela - opiekun szczeniąt

czwartek, 23 sierpnia 2018

Od Zawilca CD Hanako

- Sam nie wiem - westchnąłem, po czym powiedziałem pod wpływem jakiejś nagłej fali smutku, która bez powodu wypełniła nagle moje serce - to chyba... może jednak nie jest dobry moment - nie chciałem zranić wadery, choć miałem nieodparte wrażenie, że to się właśnie stało. Posmutniała - oczywiście jeśli i tak masz czas wolny, możemy... - jeśli te słowa miały poprawić sytuację, to byłem zupełnym pomyleńcem. Chociaż na co dzień nie myślałem o sobie w ten sposób. Starałem nie robić niczego, co sprawiałoby przykrość innym, a zazwyczaj przychodziło mi to z łatwością. Dlaczego dziś zachowuję się tak dziwnie?
- P... przepraszam, jeśli coś cię zasmuciło - zrobiłem nieśmiały krok w stronę wilczycy i zajrzałem jej w oczy - chciałem powiedzieć, że robi się... późno.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnęła się delikatnie - jesteś zmęczony, prawda?
- Troszkę - odrzekłem, lekko schylając głowę, chociaż sam nie wiem, czy była to stuprocentowa prawda.
- Możemy przełożyć to na jutro, bo widzę, że niczego się już dzisiaj nie nauczysz - zaśmiała się, aż i ja miałem ochotę się uśmiechnąć. Tylko miałem ochotę.
Być może to nienormalne, tym bardziej zważając na czas liczony w godzinach, przez który się znaliśmy, ale zaczynałem mieć wrażenie, że Hana daje mi pewne poczucie bezpieczeństwa i miło mi się z nią przebywa, nawet w tak niespokojnej sytuacji. Nadawała się na nauczyciela.

< Hanako? >

Od Conquesta CD Raisy

Podsunąłem pyskiem leśne owoce między siebie, a waderę.
- No ale panie mają pierwszeństwo, nawet jeżeli nie chcą. - uśmiechnąłem się.
- Conquest ... - spojrzała niecierpliwym wzrokiem. 
- Nalegam - zmrużyłem oczy, po czym odwróciłem lekko głowę. Wadera pokręciła głową, po czym lekko się uśmiechając, skubnęła odrobinę. 
- Tylko tyle? - zapytałem przechylając głowę.
- Tak, jedz. - powiedziała nieco głośniej, chyba zniecierpliwiona, mimo delikatnego uśmiechu.
- Ale nie krzycz - odparłem, biorąc do pyska podobną ilość co Raisa. Po połknięciu ponownie wróciłem na nią wzrokiem. - Dziękuję.
- Za? - zdziwiła się. 
- Za opatrzenie łapy i zapewnienie kolacji. - zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się szeroko.
- To nic takiego - ziewnęła. Oho, ale dalej ma ten wyraz pyska co wcześniej.
- Będę się musiał odwdzięczyć, nieprawdaż?
- Co masz na myśli?
- Kolację. - palnąłem bez namysłu. Chwila, co?!
- Słucham? - spojrzała na mnie wzrokiem nie tyle co zmieszanym, a zdziwionym. Nastała cisza i wymiana lekko głupawych min. Zacząłem się śmiać, chociaż coś wewnątrz mówiło mi, że nie żartowałem. Towarzyszka po chwili też lekko się zaśmiała. 
Przewróciłem oczami, przeważnie bardziej uważam na to co mówię, szczególnie do wader. Ale Raisa.. jej uśmiech wprawia we mnie poczucie ciepła, nie mogę chyba ukrywać, że podoba mi się także spędzanie z nią czasu. Po kilku minutach zaczęło dość intensywnie wiać. Wadera położyła się w głębi jaskini, a ja siedziałem przy wejściu. Ah, deszcz... spokój, który narodził się wewnątrz mnie był wręcz niepokojący. Lekko kulejąc, zbliżyłem się do wadery, skulając w kulkę tuż obok, lecz tak, by nie posmyrać jej nawet jednym włoskiem. Uniosła wzrok.
- A wiesz, że bardzo ładnie wyglądasz gdy się uśmiechasz? - zapytałem.


< Raisa? :> >

wtorek, 21 sierpnia 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 20

Minął kolejny, smutny dzień.
W innych okolicznościach pewnie cieszyłyby mnie ćwiczenia i kolejne wyzwania pod postacią walki oraz drobnej rywalizacji. Od zawsze odnajdywałem się podczas takich zajęć, czy było to jednak możliwe akurat dziś? Jak dotychczas, od rana potrafiłem tylko smętnie włóczyć wzrokiem wokół i lakonicznie odpowiadać na pytania zadawane mi przez innych. Nie powiem, bym bardzo tęsknił za Nibielą. W każdym razie nie za nią, jako konkretną istotą, a jednak czegoś mi brakowało. Dopiero pod wieczór, gdy zeszliśmy z placu i otrzymaliśmy swój przydział mięsa, zostałem wepchnięty w bardziej rozbudowany dialog przez wierniejsze od zdrowego rozsądku macki podświadomości. Usłyszałem podniesione głosy i warczenie dochodzące spomiędzy zabudowań głównej siedziby NIKL'u. Bez zastanowienia ruszyłem w ich stronę, sam nie wiem, czy to przez ciekawość, czy raczej niepokój, który ogarnął mój umysł w chwili, gdy rozległy się te odgłosy, niechybnie świadczące o utarczce. To Urelus wraz z dwoma wilkami stali przed innym naszym towarzyszem, przypierając go do ściany. Jednego z nich znałem tylko z widzenia i kojarzyłem ze zbiórek, drugi był pewnie mieszkańcem NIKL'u, nie żołnierzem. Poszło najpewniej o jedzenie, niejednokrotnie spotykałem się już tutaj z kłótniami o racje żywnościowe. Niespełna miesiąc dostatku sprawił, że moi wojskowi towarzysze nie musząc walczyć o jedzenie, zaczęli walczyć o złudną satysfakcję posiadania.
- Zejdź mi z drogi - huknął głucho szary, znajomy basior.
- Daj mi spokój, jeśli nie chcesz mieć kłopotów - choć słowa osaczonego miały zapewne brzmieć groźnie, przypominały bardziej jęk.
- Już kiedyś mówiłem ci, że ustępuje się, gdy silniejsi proszą - Urelus zrobił krok w stronę przeciwnika. Niemal mogłem rozróżnić każdy jego napięty mięsień. Usiadłem cicho, przyglądając się scenie z bezpiecznej odległości.
- Zostałem przyjęty tak samo jak ty. Jesteśmy równi, nawet pomimo twoich kompleksów. Zresztą... przyprowadziłeś pomocników, bo boisz się, że sam nie dasz mi rady...
- Nie zwykłem obawiać się marnot, ale jeśli wolisz dostać łomot od trzech, nie od jednego, proszę bardzo - warknął ten, który, jak zdążyłem się już zorientować, był napastnikiem. To rzekłszy, nie czekając na odpowiedź, kłapnął szczękami i bez ostrzeżenia ugryzł na oślep, trafiając w szyję i wyrywając przeciwnikowi trochę sierści wraz ze skórą. Usłyszałem krótki skowyt. Kiedy zobaczyłem, że pozostali szykują się do ataku, coś wewnątrz kazało mi się wtrącić. O ile w pojedynku skłóceni mogliby załatwić to sprawiedliwie, tym bardziej, że zarówno jeden jak i drugi byli sprawni na tyle, by kilka dni wcześniej zdać sprawdziany umiejętności i wygrać po kilka walk, o tyle trzech na tego nieszczęśnika to przesada.
- Kolejny raz prosisz się o rękoczyn, Urelus - podszedłem do nich, starając się sprawić wrażenie jak najbardziej pewnego siebie - i chyba w końcu naprawdę cię to nie ominie.
- Co? Odezwał się w tobie obrońca uciśnionych? - zadrwił wilk, nie zważając na moje słowa.
- Ani trochę - zbyłem jego docinki - chciałeś walczyć przepisowo? Bo po obecności osób trzecich wnioskuję, że wolelibyście dostać łomot od dwóch, nie od jednego... - zawarczałem, stając pomiędzy wilkami i odgradzając agresorów od broniącego się - zdaje się, sprawiedliwy układ.
- Któż to taki bojowy! Ty, Wrotycz? Zatem wskażcie temu chuderlakowi drogę do niemieszania się w cudze konflikty. Tym drugim zajmiemy się za chwilę.
Dwa basiory, które mu towarzyszyły, stanęły naprzeciw mnie. Moje nogi zaczęły drżeć, miało to jednak mało wspólnego ze strachem. Adrenalinka szuka ujścia, uśmiechnąłem się w duchu.
- No, mądralo? Zaczynaj - rzucił jeden z nich. Przyjrzałem mu się uważnie.
- Złamię ci szczękę i wykręcę łapę w nadgarstku. Którą stronę masz silniejszą? Prawą, czyż nie? - zmrużyłem oczy, próbując skupić się na przeciwniku. Następnie przeniosłem wzrok na drugiego wilka - "ociężały ruch" - pomyślałem.
- Pęknięte żebro - po tych słowach przymknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Oto mój cel.

   *   *   *
Nie skoczyłem od razu na żadnego z nich. Pierwszy stał po lewej. Wystarczyło zaatakować jego prawy, odsłonięty bok, łapami blokując podążające za mną kły przeciwnika, by, uzyskawszy dodatkowy element zaskoczenia, spowolnić jego reakcję i przejść do realizacji planu. Usłyszałem chrupnięcie, gdy szczęka basiora uderzyła w moją nogę. Skręcony w nienaturalnej pozycji i oparty jedynie na lewej przedniej łapie, upadł pod ciężarem mojego uderzenia wprost na swojego kompana. Tamten odskoczył w porę, po czym wyminął leżącego, próbując schwycić mnie za kark. Przeturlałem się po ziemi, unikając uderzenia i kopnąłem go z całej siły obiema nogami, wprost w klatkę piersiową, trafiając celnie w przedostatnie żebro. Odleciał w bok i zaskomlał, co było najlepszym dowodem na to, że kolejny punkt został zaliczony, po czym nagle stracił zapał do walki podkulając łapy i z dezorientacją kładąc się na boku, aż przyszło mi do głowy, że żebro może nie być pęknięte, ale złamane.
Zanim drugi napastnik zdążył się podnieść, zerwałem się na równe nogi i przygniotłem go łapą do ziemi.
- Krew na wargach i wykrzywiony zgryz, zgadza się - syknąłem - co jeszcze miało być?
Zacisnąłem zęby na przedniej nodze wilka i uniosłem ją do góry, powoli wzmacniając siłę nacisku. Całe leżące pode mną ciało zaczęło trząść się konwulsyjnie i wydawać piskliwe jęki strachu. Jeszcze przez kilka sekund trzymałem kończynę, zastanawiając się, czy, jak obiecałem, nieco ją "ukierunkować", czy zostawić w spokoju. Wreszcie westchnąłem, głęboko nabierając powietrze i puściłem. Wyłamana szczęka w zupełności mu wystarczy.
Jeszcze przez moment rozkoszowałem się ciszą, jaka nastąpiła w tamtej chwili. Gdy zaczęła się przedłużać, popatrzyłem na Urelusa, starając się odnaleźć w jego zachowaniu jakieś oznaki zaburzonego spokoju.
- Chyba sobie to wyjaśniliśmy - powiedziałem w końcu - walcz teraz sam, jeśli nadal masz siłę. Z przyjemnością zacznę w końcu swój wolny wieczór - odwróciłem się lekko, planując odejść, ale zatrzymały mnie pełne gniewu słowa szarego basiora: 
- Wilk, który nie potrafi poradzić sobie z prostym prowincjuszem - wyszczerzył się w szyderczym uśmiechu - nie będzie mi rozkazywać.
Zawróciłem i zatrzymałem się, mierząc wilka podejrzliwym spojrzeniem.
- Skąd wiesz?
- Tak się złożyło, że mam znajomych w twoim nowym towarzystwie - odrzekł, jakby tylko czekał na to pytanie - Ty jesteś mimoza, a nie wrotycz, Wrotycz! - znów zaśmiał się złośliwie. Poczułem, jak fala gorąca rozlewa się po moim ciele, od każdego z włosów, do szpiku kości. Jesteś tak głupi, jak  przypuszczałem, wilku. Tymczasem ten kontynuował:
- Która to była? Ach tak, Nibielka. Tyle tam młodych wader, że trudno spamiętać, kto się do której przystawia. A więc potrafisz wygrać z dwoma, silnymi wilkami, a przerasta cię widmo walki z jakimś prostym, nieszkolonym basiorkiem?
- Jego prawo dać mi w pysk - mruknąłem, powstrzymując coraz bliższy napad białej gorączki  - byłbym raczej skończonym kretynem, gdybym próbował mu oddać - dodałem spokojniej.
- Nigdy cię nie zrozumiem, Wrotycz - pokręcił głową i sprawiając wrażenie trochę zawiedzionego, wycofał się powoli. Na swoje i moje szczęście, nie próbował dalej mnie drażnić. Śledziłem go wzrokiem jeszcze przez dłuższą chwilę, aż zniknął, zabierając ze sobą cierpiących kompanów.

- Poradziłbym sobie - mruknął wilk, odwracając głowę od mojego wzroku.
- Z trzema takimi wilkami nie poradziłbym sobie nawet ja, a kiedy walka jest jedynym talentem życiowym, to przestają być puste słowa - odparłem cicho - samotny wilk to zazwyczaj tylko truchło.
- Zatem dziękuję za pomoc - westchnął - porucznik powinien dowiedzieć się, że odpowiadają za rozboje i odbierają jedzenie pozostałym. Ktoś kto zachowuje się w ten sposób, nie godzien jest zajmować wysokiego stanowiska w wojsku.
- Na twoim miejscu najpierw poprosiłbym go raczej o dodatkowy dzień wolny - zauważyłem - nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale Urelus wyrwał ci kawałek skóry.
- Tak, widzę - przełknął ślinę, kątem oka spoglądając na ranę - pójdziesz ze mną, jako świadek? Ach, właśnie, jestem Milis - podał mi łapę.
- Wrotycz - odrzekłem.
- Tak, słyszałem.
Udaliśmy się od razu z powrotem na plac, mając nadzieję na zastanie na nim porucznika. Mieliśmy szczęście, bowiem nadal tam był.
- Panie poruczniku... - zagadnął Milis wilka stojącego pod ścianą pierwszego z budynków głównej siedziby, na granicy łąki szkoleniowej.
- Mówcie.
- Chciałbym poprosić o dzień wolny. Jestem ranny.
- Nie wyglądasz na niezdatnego do szkolenia.
- Zostałem zaatakowany.
- Mam dać ci wolne z powodu zadrapania?
- To poważna rana, nie tylko zadrapanie - zaznaczyłem widząc, że mój towarzysz traci pewność.
- Dopóki nie słabnie, nie widzę powodu do niepokoju - wzruszył ramionami szef - ale jeśli bardzo tego potrzebujesz, odpocznij jutro, a pojutrze wrócisz i będziesz uczestniczyć w ćwiczeniach jak zawsze - machnął łapą - możesz odejść. A ty zostań na chwilę, Wrotycz.
Kiedy Milis odszedł, porucznik zwrócił się do mnie w poważnych słowach:
- Zgłasza się do nas wielu kandydatów. Rzadko zdarzają się mizeroty, większość to świetny materiał na naprawdę dobrych żołnierzy, wybitnie zbudowani i niemal na pierwszy rzut oka widać, że zdrowi. Aż żal wskazywać na nich i odsyłać do domów - przerwał na chwilę, po czym mówił dalej - zawsze mam wtedy przekonanie, że coś się marnuje. A jednak, zostać może tylko dziesiątka. Bo nasi żołnierze muszą być doskonali. Nie tylko "dobrzy", nie "znakomici", a "doskonali". Praktycznie bezbłędni, bo nas nie stać na żaden błąd. Jesteś jednym z wybrańców, wilku. Ciesz się tym, nie każdy może nim zostać - znów umilkł. Zrobił dłuższą przerwę, jakby dając mi czas do zastanowienia nad poprzednimi słowami i zakończył - lepiej więc dla ciebie, nie płynąć pod prąd i zawsze zgadzać się z porucznikiem. Tym bardziej, gdy to nie twoja skóra jest zagrożona.
Ponieważ nie godziło się sprzeciwiać szefowi, nie powiedziałem niczego więcej. Kiedy pozwolił mi odejść, poszedłem swoją drogą, a ponieważ nie miałem już niczego do roboty w głównej siedzibie NIKL'u, skierowałem się do lasu, tam, gdzie mogłem odpocząć w spokoju. Nie był to co prawda ten sam las, który szumiał na naszych ziemiach, ale mimo to przyjemniej było tutaj, niż wśród tych mętnych gladiatorów i chełpliwych atletów. Odkryłem również ładne miejsce nad strumykiem spływającym ze skał i biegnącym przez las. Usiadłem tam i przymknąłem oczy, wsłuchując się w szum wody i pluskanie.
- Kuraha? - odwróciłem się, nagle słysząc kroki i czując znajomy zapach - co tu robisz?
- Szukam oddechu - odpowiedział, podchodząc do mnie i siadając obok, nad wąską nitką wody - mógłbym raczej zapytać, skąd ty się tu wziąłeś. Nigdy cię tu nie spotkałem.
- Chciałem odpocząć, ostatnio za dużo się wokół mnie dzieje - wbiłem wzrok w dal. A potem nagle naszła mnie wielka ochota na zaczęcie tematu, który nie opuszczał mojego umysłu, odkąd opuściliśmy tereny WSC.
Popatrzyłem na wilka i zorientowałem się, że cały czas nie jestem pewien, z kim rozmawiam. Nawet nie wiedziałem, czy nadal mam przed sobą przyjaciela. Nie wierzę, żeby on sam nie był świadomy z kim rozmawia, ani, tym bardziej, by mu to nie przeszkadzało. Poza tym, miałem jeszcze w pamięci ostatnią rozmowę z Kamą.
- Kuraha... - zacząłem z wahaniem - może to głupie pytanie, ale muszę je zadać. Powiedz mi, kogo teraz widzisz?
- Co masz na myśli? - wilk zmarszczył brwi.
- Ty jesteś cały czas taki jak kiedyś... odkąd pamiętam. A ja? Wiesz, że jestem omegą, prawda?

< Kuraho? Przyjacielu? >

sobota, 18 sierpnia 2018

Od Raisy CD Conquesta

Upadek spowodował uszczerbek na zdrowiu Conquesta. Miałam tutaj mianowicie na myśli jego łapę, która to bolała jak tylko na nią stawał. Pomimo sporów i swojego uporu, przebrałam. On nie chciał przyjąć ode mnie pomocy.
Idąc tuż obok niego co jakiś czas spoglądałam na jego łapę. Nie chciałam pozwolić, aby zrobił sobie jeszcze większa krzywdę. Odgłos burzy oraz niebo, które stało się na krótką chwilę jasne, wystarczyło, aby przestraszyć Conquesta. Jego reakcja mnie rozśmieszyła. Powstrzymałam swój wybuch śmiechu, a pod nosem delikatnie się uśmiechnęłam. Na pyszczku wilka również pokazał się delikatny uśmiech. Do naszej jaskini nie pozostała nam długa droga. Doszliśmy tam tuż przed tym jak z delikatnego deszczu zrobiła się ulewa. Jaskinia sama w sobie była ciemna, a na zewnątrz robiło się również coraz to bardziej ciemno. Zobaczyłam, że w jaskini znajduje się kilka patyków oraz trawy. Zapewne zostało to wszystko zgromadzone przez zwierzęta, które mieszkały tutaj.
- Usiądź sobie - powiedziałam, patrząc na jego obolałą łapę, która najwidoczniej trochę opuchła. Zebrałam gałęzie oraz wszystko inne co nadawało się do zrobienia ogniska. Kilka machów kamykiem o kamyk, a drobna iskierka wystarczyła mi, aby powstał ogień.
- Boli ciebie mocno? - zapytałam się będąc pełna obaw.
- Spokojnie, przecież ci już mówiłem, że nic mi nie jest - patrząc na niego, nie wiedziałam co mam myśleć. Przysiadłam się prawie tuż obok niego. Zaczęłam myśleć o tym jakby mu pomóc.
- Za chwilę przyjdę - powiedziałam stawając na równe cztery łapy.
- Pójdę z tobą - powstrzymałam go przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu.
- Ty pilnuj ogniska, a ja wrócę za chwilę - nim coś powiedział czy też wykonał jakiś ruch, ja opuściłam już jaskinię. Deszcz padał mocno i skracał mi widoczność, jednak nie na tyle, abym nie widziałam krzewów z leśnymi owocami. Zerwałam kilka jagód, malin i przy okazji wzięłam roślinę, która z pewnością pomoże Conquest'owi. Nie czekając dłużej, wróciłam do wilka.
- A nie mówiłam, że wrócę za chwilę - powiedziałam jak tylko podałam mu zebrane owoce. - Podaj mi swoją łapę - usiadłam tuż przed nim.
- Po co? - zapytał, podając mi tą łapę co nie trzeba.
- Nie tą zdrową, tylko tą co ciebie boli - wilk zrobił tak jak chciałam. Przyłożyłam mu liście leczniczej rośliny i owinęłam je tak źdźbłami trawy, aby się trzymały. - Opuchlizna jak i ból się zmniejszy - powiedziałam krótko, a jego pytający wzrok zniknął. - A teraz coś zjedz - wskazałam na owoce.
- A ty nie będziesz jadła? - zapytał się, patrząc na mnie swoimi zatroskanymi oczami.
- Nie ja podziękuję - odpowiedziałam.

< Conquest? > Wybacz, że tak długo, ale teraz mam więcej czasu...

piątek, 17 sierpnia 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 19

Tę noc spędziliśmy tak sami jak poprzednią, a nazajutrz mieliśmy otrzymać urlop w postaci dnia wolnego, który dał nam porucznik. Przerwa pomiędzy sprawdzianami umiejętności a rozpoczęciem właściwego szkolenia była podyktowana koniecznością rekonwalescencji, którą musiała przejść większość przyjętych kandydatów. Po ostatniej próbie, jaką była walka "wręcz", prawie każdy miał kilka zadrapań i śladów po zębach przeciwników. W tym miejscu zaznaczyć by się przydało, że był to dzień zupełnie niepotrzebny, bo obrażenia odniesione przez część z nas wymagały co najmniej tygodnia odpoczynku. Nikogo to jednak nie interesowało, bo żołnierz wyszkolony przez wojskowy oddział NIKL`u miał być żołnierzem w każdych warunkach.
To samo usłyszeliśmy tegoż ranka, kiedy wszyscy byli jeszcze w miejscu noclegu, a pomocnicy szefa rozdali nam nieprzemakalne płaszcze z mocnego materiału mające chronić nas przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi oraz ewentualnymi ranami, jakich mogliśmy doznać podczas prawdziwej walki.
- Na szkoleniach rzadko będziecie ich używać - mówił jeden z pomocników - prawdziwego wojownika nie poznaje się bowiem po mundurze, tylko po umiejętnościach. Macie być silni nawet bez tych szmatek. Nawet przy trzydziestostopniowym mrozie, z krwią cieknącą z pięciu różnych ran i pyskiem zaplątanym w ciernie. Nawet wtedy musicie pokazać, że jesteście w stanie poradzić sobie jak prawdziwy żołnierz.
- Szałowo - stwierdził cicho Urelus, który jakimś cudem znalazł się właśnie obok mnie. Położyłem uszy po sobie i rzuciłem mu mało wymowne spojrzenie - jeśli będą kazać nam robić takie rzeczy, to nie wiem, jak długo tu wytrzymam. A od razu zaznaczam, nie zamierzam wypruwać z siebie flaków przez sam fakt bycia tutaj.
- Szczęściem jest, że akurat my się dostaliśmy - odpowiedziałem z lekkim zniecierpliwieniem - a przeżyć te kilka tygodni to już sprawa honoru.
- Nie przesadzaj - burknął, wzruszając ramionami - honor w tym przypadku mnie nie obchodzi. Nie jestem cherlawcem jak, podejrzewam, większość z tamtych wilków, ale jeśli będę chciał to stąd odejdę...
- Polować na żaby - uśmiechnąłem się mimo woli. Basior zacisnął szczęki - a póki jeszcze tu jesteś, przymierz narzutkę. Na pewno będziesz się świetnie prezentować w tym ziemistym kolorku.
- Chyba żartujesz - prychnął głośniej - ja się o żadną szmatkę nie prosiłem. To nie dla wilka. A na pewno nie dla mnie - wyprężył się dumnie.
"Przestajesz mi się podobać, Urelus" - zmrużyłem oczy, zerkając na niego z zastanowieniem. Coraz częściej dawało się zauważyć jego samouwielbienie, ukryte wcześniej pod płaszczykiem całej masy bez wątpienia dobrych cech, które pozwalały poznać go jako wesołego i pokojowego. Ponadto zaczynałem mieć wrażenie, że cały czas powtarzał te same zdania. Tym razem postanowiłem odrzec mu w bardziej otwarty i może nieco zbyt przekorny sposób.
- Kto wie, może zakochasz się w sobie jeszcze bardziej i uwierzysz, że poleci na to jakaś ładna waderka - powiedziałem starając się zachować spokój i powagę. Spokój, spokój jest najważniejszy - próbowałem powtarzać sobie i nie zwracać uwagi na minę basiora. Zignorowałem mieszankę uczuć jakie towarzyszyły wypowiadaniu tych słów i cały czas siedziałem prosto, patrząc przed siebie i za wszelką cenę starając się nie uśmiechnąć.
- Kpisz sobie ze mnie? - kątem oka zobaczyłem kły bielące się w pysku wilka.
- Ależ skąd - sprężyście pokręciłem głową - gdzież bym śmiał - poprzez użycie mniej pewnego siebie tonu, postanowiłem wejść na drogę dłuższej wymiany poglądów. Mój rozmówca postanowił najwyraźniej skorzystać z mojego chwilowego wahania, ponieważ wstał ostentacyjnie, demonstrując całą swoją umięśnioną sylwetkę.
- Może coś ci się nie podoba? - warknął w przypływie podsyconej przez moją poprzednią wypowiedź brawury. Zmierzyłem go krótkim spojrzeniem. Naprężył mięśnie, jakby był gotowy do natychmiastowego ataku... lub obrony.
"Tak, ty mi się nie podobasz. Już chyba mówiłem" - pomyślałem, z cichą satysfakcją patrząc na wysiłki Urelusa.
- Coś ty taki wrażliwy, brachu? - te mało ambitne i nienacechowane emocjonalnie słowa wystarczyły, by rozładować napięcie towarzyszące poprzednim zdaniom. Tak na prawdę nie musiał mówić niczego więcej. Już cię mam, kolego. Jesteś słaby.
Basior z westchnieniem usiadł z powrotem na ziemi.
- Liczę, że nie miałeś niczego złego na myśli.
Nie odpowiedziałem, zastanowiłem się jednak, czy naprawdę to wierzy, czy cały czas rozpaczliwie próbuje przejąć kontrolę nad sytuacją.
Ponieważ dalsza rozmowa byłaby bezcelowa, nie mówiąc niczego więcej, siedziałem jeszcze przez chwilę, by upewnić się że moje odejście nie zostanie uznane za ucieczkę, po czym oddaliłem się w kierunku głównej siedziby NIKL'u. Nie będę zaprzeczać, tamte kilkanaście budynków i to, co mogło się w nich znajdować ciągnęło mnie dosyć mocno. A ponieważ miałem do zagospodarowania jeszcze parę ładnych godzin, których nie musiałem przeznaczać ani na polowanie, ani na sen, ani nawet na ćwiczenia sprawnościowe (jako że tych, jak podejrzewam, będę mieć w najbliższy czasie przesyt), postanowiłem wybrać się tam ponownie, jak zeszłego wieczora. Tym razem miałem większe szanse na spotkanie... no, chociażby obu tych wilczyc, które już znam. Miło będzie zobaczyć znajome pyszczki.
Oto i jedna z nich, ta drobna piękność o słodkim głosie stała pod ścianą jakiegoś budynku i zrywała kwiaty z małego klombiku.
- Dzień dobry - uśmiechnąłem się, widząc jedną ze znajomych postaci. Wilczyca odwróciła się i odwzajemniła uśmiech, uniósłszy jedną z łap w geście powitania.
- Zostałeś, żołnierzu - przemówiła cicho, przez moment jeszcze stojąc i patrząc na mnie. Następnie odwróciła się i ponownie zajęła kwiatami.
- Tak się złożyło - odrzekłem, starając się nie myśleć o nagłej potrzebie pochwalenia się wynikiem prób. Pokusa była jednak zbyt silna i kiedy przez dłuższą chwilę panowała cisza, odezwałem się w końcu - trzecie miejsce w próbach.
Przez kilka sekund myślałem, że moje słowa nie przyniosły spodziewanego efektu. Dostrzegłem jednak nieznaczny ruch ogona, którego właścicielka nie zdążyła powstrzymać.
- To ładnie - zauważyła wreszcie - szkoda jedynie, wydaje mi się, że nie poznałam twojego imienia...
- Wrotycz - skłoniłem się lekko, czując dreszcz przyjemności. Gdy poznam jej imię, będzie dużo łatwiej.
- Ja Nibiela - zaśmiała się tym samym, przesłodzonym głosem, który słyszałem już wcześniej.
Nibiela, Nibielka. Ładnie, może być.
- A więc teraz jesteśmy sąsiadami! - rozentuzjazmowała się.
- Tylko przez jakiś czas - zmrużyłem oczy - niestety.
- Kto wie, myślę, że tak ci się tu spodoba, że zostaniesz u nas. Wielu tak robi. Nigdzie wilkowi nie żyje się tak dobrze, jak tutaj.
- Jest takie miejsce. Na mojej rodzinnej ziemi - spojrzałem na niebo. Zbierało się na deszcz - a j przybyłem tu tylko na czas szkoleń.
- To będzie długie kilka tygodni - stwierdziła.
Zanim się obejrzałem, dzień zaczął zbliżać się do końca. Musiałem wracać i mimo, że nie poznałem nikogo nowego, nie żałowałem tego czasu. Musiałem też przyznać w kocu sam sobie, że Nibiela  po prostu wpadła mi w oko. Chociaż na dłuższą metę nie miała zbyt wiele do powiedzenia i wolała raczej śmiać się słodko, niż przekazać coś konkretnego, przebywanie z nią sprawiało mi uczciwą przyjemność. Może przez fakt, że Kuraha zazwyczaj chodził własnymi ścieżkami, a do dłuższej rozmowy z naszymi znajomymi z podchorążówki nawet nie chciałem się zmuszać. A może... no cóż, to jednak wadera. Nawet ona sama była, delikatnie mówiąc, bardziej urzekająca niż towarzysze z wojska.
Był to chyba czas, w którym odezwało się we mnie coś nowego, wcześniej czekające gdzieś w głębi umysłu na odpowiedni moment. Nie wiem, jaką nazwę mógłbym temu czemuś nadać, ale najbliższe temu byłoby określenie "potrzeba równowagi". Tego wieczoru nie zdążyłem się jednak nad tym zastanowić. Czas upływał niezwykle szybko.

Pierwszy dzień naszego wojskowego kształcenia rozpoczął się gwałtownie, bez zbędnych wstępów i rozwodzenia się nad jego znaczeniem czy sposobami przeprowadzania. Każdy wiedział, skąd się tu wziął i jaki ma cel. To wystarczyło.
- Od dziś zaczynacie szkolenia - oświadczył szef, kiedy zebraliśmy się na placu - wypuścimy was stąd dopiero jako osobników, którym możemy w pełni zaufać i posłać na każdą wojnę. Mamy na to tylko kilka tygodni. Zawsze udawało nam się osiągnąć cel przez ten czas, więc pokażcie, że nie jesteście słabsi od swoich poprzedników.
Plan był prosty: najpierw kilka godzin rozgrzewającego pływania, przez które mieliśmy przechodzić od teraz codziennie, biegów i skoków. Drugim punktem w planie były ćwiczenia taktyczne. Opis nie będzie chyba konieczny jeśli powiem, że było to bardziej męczące, niż cały wstęp fizyczny oraz walka, która miała miejsce pod koniec dnia - razem wzięte.
Tak więc po taktyce nastał czas na podsumowujący element dnia szkoleniowego. Każdy z nas miał walczyć z losowym przeciwnikiem. Tak miało być każdego dnia, przy czym, jak zaznaczył szef-porucznik, za każdym razem przeciwnik musiał być inny. Nie znałem wilka, z którym miałem się pojedynkować. W porównaniu do tego, co robiliśmy podczas egzaminów, walka nie była długa, ani nawet zbytnio wyczerpująca. Mojemu przeciwnikowi nie zależało na ubrudzeniu futra krwią, a ja nie zamierzałem gryźć zbyt mocno i zdobyć nowego wroga.
Gdy wyczerpany i zmarnowany zszedłem z placu szkoleniowego, było już prawie ciemno. W dzieciństwie na taką ilość ćwiczeń przeznaczyłbym dwa lub trzy dni, tutaj musiałem poradzić sobie ze wszystkim w ciągu jednego.
Tego wieczora nie miałem już nawet siły na spacer po głównej siedzibie NIKL'u. Zjadłem wszystko, co dali nam pomocnicy szefa i zapadłem w głęboki sen.
Następne dni były do siebie podobne. Czwartego skończyliśmy wcześniej, po podstawowych ćwiczeniach sprawnościowych. Nagle otrzymałem dodatkowe kilka godzin wolnego czasu. Było to aż nadto, by zrobić to, do czego przymierzałem się od wczoraj - planowałem znów wybrać się do głównej siedziby NIKL'u, na co wcześniej nie miałem czasu. Muszę przyznać, miałem nadzieję spotkać tam ponownie ową powabną waderę, z którą tak miło mi się rozmawiało. W zasadzie gdybym zastanowił się dłużej nad półświadomym celem mojego nieustającego pragnienia, każącym mi krążyć w każdej wolnej chwili po siedzibie Najwyższej Izby Kontroli Leśnej, doszedłbym pewnie do trafnego wniosku, że chciałem poznać ją lepiej. A może, choć nawet po części nie zdawałem sobie z tego sprawy, "poznać lepiej" nie było dobrym określeniem. Czy bowiem zależało mi na tym, aby dowiedzieć się jak liczne ma rodzeństwo i co najbardziej lubi jeść? Coś raczej już mnie w niej pociągało. Potrzebowałem jej towarzystwa i chciałem wzbudzić w niej życzliwość.
Spotkałem ją również i tego dnia, jak zwykle krzątała się między budynkami ze swoją pulchną przyjaciółką. Nie miała chyba w zwyczaju bez potrzeby opuszczać terenu zabudowań, mimo to jednak, gdy zostaliśmy na chwilę sami, odważyłem się zapytać:
- Często tu przebywasz, czyż nie?
- Mieszkam w jednym z tych murowanych domków, bo mój ojciec jest urzędnikiem, chociaż większość wilków, które śpią w lesie okalającym naszą siedzibę, również cały czas spędzają tutaj. Po prostu pracujemy - wzruszyła ramionami - to nie jest malutka wataha, w której głównym zajęciem wilków jest polowanie. Tutaj każdy pracuje aby dać pożywienie i miejsce do życia sobie i naszym przedstawicielom. A chwilowo także i wam.
- Nam?
- To my dajemy jedzenie żołnierzom. Wolę to, niż w razie czego musieć sama stanąć do walki. Przyznaj, lepiej mi w ładnie ułożonej fryzurze? - zaśmiała się.
- W rzeczy samej. A "przedstawiciele"... to ci pracujący w rządzie?
- Ci właśnie. To nikt więcej, jak tylko gospodarze, bez których przestalibyśmy żyć sobie w spokoju. Wy także - lekko przechyliłem głowę, przypominając sobie, kiedy słyszałem już słowa o podobnym wydźwięku - sam rozumiesz, dobra umowa. Gdyby NIKL nie sprawował nadzoru nad tymi wszystkimi watahami, ta cała Wataha Szarych Jabłoni zrobiłaby wam wojnę, prawda?
- "Zrobiłaby nam wojnę" - uśmiechnąłem się pod nosem. Niestety miała rację.
- Uważaj, Wrotycz - zaśmiała się - jesteście politycznie zależni od decydentów z NIKL'u... a oni od nas, ludu pracującego - dotknęła łapą mojej łopatki.
Jeszcze przez kilka dni spotykałem się z Nibielką, wieczorami, po skończonych szkoleniach. Spacerowaliśmy po lesie i patrzyliśmy sobie w oczy. I w zasadzie tyle. Bo ta sielanka skończyła się, ledwie minęły dwa tygodnie od czasu mojego przybycia.
- Nibiela! - dało się słyszeć, gdy pewnego dnia siedzieliśmy nad strumykiem. Wilczyca odwróciła się błyskawicznie, wstając ze swojego miejsca, gdy spomiędzy drzew wyskoczył rosły basior.
- Kriwar - z przestrachem położyła uszy po sobie - skąd ty się tu wziąłeś?
- Zastanów się przez chwilę, czego naprawdę chcesz - warknął, stając przed nią i jeżąc sierść na grzbiecie - dlaczego to robisz?! Co jest w stanie do ciebie przemówić? - nie czekał jednak na odpowiedź, skoczył ku mnie - to on? Łapy precz od mojej partnerki, żołdaku! - tym słowom towarzyszył tak ogłuszający cios wycelowany we mnie, na jaki tylko pozwalały mięśnie.
Siła uderzenia sprowadziła mnie na ziemię, w przenośni i dosłownie, a na moim pysku pojawiła się krew. Mimo to, nie zamierzałem nawet stawać mu na drodze. Dopiero teraz zrozumiałem, w co pogrywała sobie wadera. Na całe szczęście nie byłem zmuszony do walki, basior bowiem przekazał, co miał do przekazania i odwrócił na pięcie.
- Za trzy minuty widzę cię z powrotem w domu - prychnął - albo nie ręczę za siebie.
Gdy odszedł, usiadłem i westchnąłem głęboko. Zupełnie logiczna historia. To byłoby zbyt piękne, aby mogła tak po prostu trwać.
-Wracaj do domu - mruknąłem, patrząc na oszołomioną Nibielę.
- Ja nie... - zrobiła krok w moją stronę, jednak zatrzymała się, gdy odsłoniłem kły i wydałem z siebie ostrzegawcze warknięcie. Zasłoniłem łapą pysk, aby zahamować krwawienie z długiego rozcięcia i powtórzyłem - wracaj, natychmiast. Albo rób co zechcesz, ale mnie w to nie mieszaj. Nie rozumiem, dlaczego nie powiedziałaś wcześniej.
Znowu mi się nie powiodło. Znowu dół. Zimny i mokry. Akurat teraz, naprawdę, świetna pora na deszcz.


   C. D. N.

niedziela, 12 sierpnia 2018

Od Conquesta CD Raisy

Wadera wydawała się być zmartwiona, więc zacząłem się śmiać, co wyraźnie zakłopotało Raisę. 
- Nic mi nie jest - odrzekłem wstając na równe łapy. - i nic mnie nie boli.

Wbrew tym słowom, chcąc podejść bliżej do wadery, zabolała mnie prawa przednia łapa. 
- Kulejesz. - uznała, tonem nie przyjmującym sprzeciwu. 
- Zaraz mi przejdzie - zaśmiałem się lekko, odwracając wzrok. Ogromna błyskawica przeszyła niebo. - Proponuję spacerkiem wracać do jaskini
- Ale boli Cię łapa.. - zawahała się.
- Fakt, więc powolnym spacerkiem. Nim dojdziemy to przestanie. - odparłem, jednak wzrok wadery wyraźnie oddalał te słowa. Po chwili milczenia jednak ruszyliśmy w kierunku z którego przybyliśmy. Łapa nie bolała bardzo, ale pomimo prób, nie byłem w stanie powstrzymać kulenia.
Deszcz padał bardzo mocno, a grzmoty dochodzące z nieba stawały się coraz głośniejsze. Raz nawet gwałtowny huk mnie wystraszył. Wadera widząc jak podskoczyłem, lekko się uśmiechnęła. Haha, bardzo śmieszne... przyznam, że czułem sympatię do wilczycy. Znaczy, miło mi się na nią patrzyło, przyjemnie myślało. Mam wręcz wrażenie, że ją polubiłem. Uśmiechnąłem się także, ładnie wygląda z takim wyrazem pyszczka.

< Raisa? >

Od Raisy CD Conquesta

Zabawa w berka nie za bardzo mnie cieszyła, ale skoro on chciał to nie zaszkodzi mi trochę biegu. Zwłaszcza, że dzisiaj sobie odpuściłam poranny bieg. Conquest ruszył, a ja policzyłam do dziesięciu. Gdy tylko skończyłam liczyć, najszybciej jak dałam radę, pobiegłam zza wilkiem. 
Poza odgłosami ptaków, roślin oraz kropel deszczu, słyszałam również dźwięki, które wydawały łapy wilka. Był ciężki, a dźwięk mogłam bardzo dobrze usłyszeć. Różnił się na tyle sposobów. Jego pytanie, oraz ten uśmieszek był niepotrzebny. Lubiłam wyzwania, zawsze się ich podejmowałam i dawałam podczas nich z siebie prawie wszystko. 
Bieg po pniu z taką małą gracją nie był za dobrym pomysłem ze strony Conquest'a. W momencie gdy prosiłam, aby nie spadł i nic sobie nie zrobił, los chciał, że się przewrócił. Szybko podeszłam do niego. 
- Wszystko w porządku? - zapytałam się, będąc odrobinę zmartwiona, że zrobił sobie coś poważnego. Co jak co, ale ten upadek wyglądał na bolesny i zapewne też taki był. - Boli ciebie coś? - dopytałam, a on wybuchnął śmiechem. Nie wiedziałam dlaczego tak zareagował. Przez jego reakcje, kompletnie nie wiedziałam jak mam się zachować. 

< Conquest? > ^^

Od Hanako CD Zawilca

Miło było z jego strony, że się martwił o mnie. Jednak nie miał o co się martwić. Co jak co, ale energia to ja zawsze tryskam. Zwłaszcza w taki piękny dzień jak ten. Poprzez prowadzenie konwersacji z wilkiem, został zmuszony do przejścia kilku metrów.
- Spokojnie. Nie musisz się martwić o mnie - uśmiechnęłam się w jego stronę. - Nie lubię trafić czasu na sen. Zresztą kiedy będzie mi się chciało spać to się zdrzemnę w jakimś miłym miejscu - zaśmiałam się, a patrząc na niego, zauważyłam pewna rzecz. Może i jego pyszczek nie wyrażał żadnych emocji, ale jego ogon wyrażał, aż za bardzo. To już dało mi trochę do myślenia. - Teraz już wiem dlaczego ona się zainteresowała tobą! - powiedziałam niby w myślach, jednak wyszło tak, że powiedziałam to na głos.
- Co masz na myśli? - spojrzał się na mnie.
- Nie nic... - trochę się rozkojarzyłam. W dodatku zawstydziłam się i chciałam zmienić jak najszybciej temat. 
- Na pewno? - zapytał dla pewności, a ja uśmiechnęłam się kiwając głową, że tak. 
- No właśnie! Nie wiem o jakie dokładnie ci rośliny chodzi lecznicze - spojrzałam na niego. Sądząc po geście jego ona nie wiedział za bardzo o co mi chodzi. - Chciałbyś się więcej dowiedzieć o roślinach które są skuteczne w jednej chorobie lub o roślinach dzięki którym możesz udzielić pierwszej pomocy, a może o wszystkim po trochu? - spojrzałam się na niego. 

< Zawilec? > c:

środa, 8 sierpnia 2018

Od Conquesta CD Raisy

- Co powiesz na spacer podczas deszczu? - zaproponowała Raisa. Nie musiała czekać długo na odpowiedź.
- Bardzo chętnie - uśmiechnąłem się. 

Delikatne, chłodne krople moczyły naszą sierść, oraz rosiły zieleń dookoła, a wszelka roślinność zdawała się być niezwykle wdzięczna. Deszcz, zwłaszcza po ostatnich upałach, był kojący nie tylko dla flory, ale i dla mnie samego. Uwielbiam taką pogodę, szczególnie w lato. Oh, czułem, że dana chwila mogła by trwać wiecznie... i ten zapach mokrej ziemi... aj zamarzyłem się. Spojrzałem na waderę. Nie wyglądała, jakby jej to przeszkadzało. Uśmiechnąłem się spokojnie.
Przechadzaliśmy się bez pośpiechu lasem. Ptaki, jeszcze dwie godziny temu śpiewające, milczały teraz ukryte przed deszczem. Te to nie wiedzą co dobre. Jedynym dźwiękiem dookoła był odgłos uderzających z impetem o podłoże kropli deszczu, oraz szmer naszych kroków. Uznałem, że czas nieco podkręcić atmosferę.
- Bawimy się? - zapytałem nagle, wskakując przed Raisę. Z pytającym wzrokiem otworzyła lekko pyszczek, lecz nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, przykucnąłem na przednich łapach, oraz wyskakując zwinnie do tyłu, krzyknąłem - Berek!

Uciekłem kawałek do przodu, po czym skoczyłem na powalony pień drzewa. Łapiąc równowagę spojrzałem na waderę, która szła w moją stronę. Oh, gdybym dalej biegł to by nie dogoniła mnie takim tempem. Pomachałem ogonem w oczekiwaniu, gdy wadera stanęła przed pniem. Wyprostowałem się dumnie.
- Nie podołasz wyzwaniu? - uśmiechnąłem się szarmancko. I tu wadera mnie zaskoczyła. Niespodziewanie, z niezłą techniką, wyskoczyła prosto na mnie. Udało mi się odskoczyć, a wadera zgrabnie wylądowała na pniu tuż za mną. Oho, trzeba uciekać. Biegłem kawałek po pniu, lecz z racji iż był dość mokry, ześliznąłem się. Gdy podniosłem wzrok, chcąc się podnieść i biec dalej, Raisa była w locie, skierowana tuż na mnie. 


< Raisaa? :> >

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Od Wrotycza CD Kurahy - "Liga Beżowej Ziemi"

Tak więc było nas czterech, a kiedy tylko rozglądałem się wokół, miałem okazję by zobaczyć kolejnych sześciu i przekonać się, jak niewielu zostało z ponad czterdziestki stojącej tu jeszcze wczoraj.
- Jest, widzę, co świętować - pośpiesznie rzucił Urelus w naszą stronę - przyjaciele! - dodał następnie, jakby między nami już od dawna panowała przyjaźń. Ten animusz, nawet w wykonaniu typa, który jeszcze przed niespełna trzema godzinami próbował podstawiać mi nogę podczas walki, na chwilę przestał się dla mnie liczyć, albowiem wszystkie moje wolno biegające myśli pochłonął fakt, że nie tylko ja, ale i mój druh dostaliśmy się jednak na te nad-szkolenia. To zwiastowało początek czegoś dobrego, przedtakt udanego życia, jakie zamierzałem tutaj rozpocząć. Odtąd wokół mnie nie będzie więcej nieszczęść, nie będzie zła. Postaram się o to.
Kuraha odwrócił głowę, patrząc teraz na las stanowiący granicę widoczności. Urelus zaczął coś jeszcze mówić, jednak zupełnie przestało mnie to interesować. Kiedy zniknęła opcja porozmawiania sam na sam z białym towarzyszem, zacząłem szukać możliwości wykręcenia się jakoś od wymiany zdań z dwoma pozostałymi wilkami. Przez chwilę delikatnie próbowałem wycofać się i choć nadal byłem zatrzymywany przez Urelusa i Loksa, w końcu udało mi się oddalić i odetchnąć z ulgą.
Pierwszym miejscem, które przyszło mi na myśl gdy zastanawiałem się, jak spędzić resztę kończącego się dnia, było miejsce, w którym spotkaliśmy dwie wadery, mieszkanki NIKL`u. Podobała mi się możliwość bliższego poznania mieszkańców tego miejsca, a tam szlaki miałem już przetarte.
Gdy jednak schodziłem z placu, spotkałem kogoś jeszcze. Gdy zobaczyłem, że szef stoi mi na drodze, zawahałem się i zatrzymałem mając nadzieję, że uda mi się niepostrzeżenie skręcić w jakąś boczną ścieżkę i ominąć tę drobną przeszkodę. Traf chciał, że basior popatrzył na mnie, a co za tym szło, nawiązaliśmy kontakt wzrokowy.
- Wy do mnie? - zapytał energicznie. Westchnąłem w duchu.
- Nie... ja tylko tam... - planowałem wskazać łapą miejsce, do którego zmierzałem nie wiedząc, jak je nazwać, jednak basior uprzedził moją wypowiedź, mówiąc:
- Nie krępujcie się, żołnierzu, powiedzcie co tam macie. Ty jesteś...
- Wrotycz - odrzekłem szybko, chcąc jak najprędzej zakończyć to przypadkowe spotkanie.
- Świetnie - pokiwał głową przymykając oczy, jakby chciał coś sobie przypomnieć - byłeś jednym z najlepszych wilków. W próbach wyprzedzili cię tylko... poczekaj, niechże sobie przypomnę...
Mimowolnie nadstawiłem uszu.
- Bodajże Dusel i Kuraha, choć w zasadzie mieliście prawie równe wyniki  - zakończył. Szerzej otworzyłem oczy. No to ładnie.
- Kuraha? - nie miałem pojęcia kim był ten Duszek czy jak mu tam, zainteresował mnie natomiast ten ostatni.
- Tak, Kuraha - przytaknął - znacie się? Trochę lepiej niż ty poradził sobie w pytaniach strategicznych, choć tobie bardziej udała się walka w parach.
Nie wiedziałem, co mógłbym odpowiedzieć, więc tylko kiwnąłem głową.
- Możecie mi mówić "Panie Poruczniku" - oświadczył tymczasem szef.
- Tak... dziękuję, panie poruczniku - mruknąłem, kładąc uszy po sobie, na co ten zaśmiał się.
- Idźcie już - powiedział w końcu życzliwie i dodał - banda hołoty, wszystkiego muszą was tutaj nauczyć. Łachmaniarze - zakończył ciszej, jednak to wystarczyło, bym poczuł się nieco nieswojo.
Ochoczo wyminąłem wilka, który zajął się już rozmową z innym, starszym żołnierzem.
Na miejscu, w które się udałem, nie zastałem już znajomych wilczyc. Zanim do niego dotarłem zrobiło się zupełnie ciemno. Zniknęły nie tylko one, ale także wszystkie pozostałe wilki, które krzątały się wokół, gdy byłem tu poprzednim razem.
No nic, poszukam ich jutro. Oczywiście tylko po to, by podzielić się swoją radością z nowo poznanymi członkami organizacji, w której dobrze jest mieć kontakty. I może poznać tych członków... członkinie... trochę lepiej.

   C. D. N.

niedziela, 5 sierpnia 2018

Od Kurahy CD Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi"

Obserwowałem walkę dwóch basiorów z mojej czwórki, starając się nie okazywać w żaden sposób zdenerwowania. Ze wszystkich prób to właśnie tej bałem się najbardziej. Byłem przyzwyczajony do używania demonicznej formy, kiedy tylko uznawałem, że zapewni mi ona przewagę i nie spodziewałem się, że kiedyś będę usiał radzić sobie bez tego.

Pierwszą walkę przegrałem wyłącznie przez własną głupotę. Pierwsza odniesiona rana, była dla mojego instynktu wystarczającym powodem do przemiany, ledwie udało mi się ją powstrzymać. Zawahałem się, co dało przeciwnikowi szansę, której niestety nie zmarnował. Dwie kolejne poszły mi o niebo lepiej. Wynik nie najgorszy, ale nie mogłem sobie wybaczyć tej pierwszej pomyłki. Podobnie jak jeden z moich trzech przeciwników, który przegrał wszystkie walki. On zapewne już wiedział, że wraca do domu.

Odszedłem na bok i usiadłem na trawie. Może przez te wszystkie lata powinienem był jednak poćwiczyć panowanie nad sobą? Z drugiej strony, musiałem poradzić sobie jakoś tylko do końca szkolenia, o ile się dostanę. Dosyć głębokie zadrapanie na piersi, które podczas dwóch kolejnych walk zdołałem nieźle zabrudzić, strasznie doskwierało. Martwić zacząłem się dopiero, gdy poczułem delikatne mrowienie, rozchodzące się po całym ciele. Spojrzałem w górę. Tylko nie to, nie znowu.

- Jak ci poszło? - Usłyszałem gdzieś obok siebie.
Mało brakowało a bym podskoczył. Wrotycz wybrał naprawdę zły moment na rozmowę, ale wzruszyłem od niechcenia ramionami. Odrobinę zbyt gwałtownie opuściłem głowę i zacisnąłem powieki, gdy po moim ciele rozeszła się kolejna fala nieprzyjemnych dreszczy.
- Zobaczymy, jak ogłoszą wyniki - powiedziałem, siląc się na ton nie zdradzający mojego zdenerwowania - teraz wiele zależy od tego, jak poszło innym.
- Doszliśmy aż tutaj, czy to nie powód, by być dobrej myśli...? - wilk uśmiechnął się, siadając obok - na pewno nasza sytuacja w tej piętnastce jest klarowniejsza, niż była w tej czterdziestce na początku.
- A czy to, że jedna trzecia z grupy, którą tu widzisz jeszcze dziś wieczorem przeżyje pewnie jeden z największych zawodów swojego życia nie sprawia, że powinniśmy przygotować się na najgorsze? - Przypomniał mi się wilk z mojej czwórki, gdyby nie pierwsza przegrana, może nawet dałbym mu wygrać.
- Być może - przytaknął Wrotycz - ale nie widzę powodu, dla którego akurat nam miałoby się nie udać. Nie sądzę, by oni wszyscy ćwiczyli od dzieciństwa.
Zbliżali się do nas Loks i Urelus.
- Witam ponownie - zawołał grafitowoszary basior - trzy na cztery walki wygrane, czy to nie niezły wynik?
- Zremisowaliśmy - wytłumaczył Wrotek. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
- A gdzie wasz trzeci towarzysz? - zapytałem - nie jest z wami?
- Odpadł na etapie pytań taktycznych - pokręcił głową Urelus.

Chwilę później udało mi się ich opuścić. Potruchtałem do lasu, licząc na chwilę samotności. Mrowienie ustąpiło, gdy biegłem, ale wróciło ze zdwojoną siłą, gdy tylko przystanąłem między drzewami. Przemieniłem się, przeturlałem po ściółce, żeby rozgrzać wszystkie mięśnie i wróciłem do wilczej formy. Zdążyłem jeszcze przemyć nad rzeką ranę. No, myślałem, że zdążyłem. Zawsze denerwowało mnie, że nikt nigdy nie określił wyraźnie kiedy zaczyna się ten słynny "wieczór". Kiedy się ściemnia? A może o odpowiedniej godzinie? W każdym razie, idąc na plac spotkałem wilka z mojej czwórki, tego, który przegrał wszystkie walki.
- Ogłosili już wyniki? - Zaryzykowałem pytanie.
- Jak widać - burknął basior, mijając mnie.
- Hej, wiesz może czy się dostałem? - Nie chciałem bardziej go dobijać, ale chyba nie miałem lepszego wyboru. - Jestem Kuraha.
- Dostałeś się - mruknął, odwracając się w moją stronę. - Baw się dobrze.
Mógłbym przysiąc, że jego ostatnia wypowiedź ociekała sarkazmem, ale przynajmniej powiedział co chciałem wiedzieć. Byłem też pewien, że dostali się Urelus i Wrotycz, choć tego pierwszego chętnie pozbyłbym się przy pierwszej lepszej okazji. Wprowadzał zbyt wiele zamieszania.
Udałem się na miejsce zbiórki już tylko po to, by spotkać pozostałych. Po drodze zobaczyłem Urelusa wychodzącego z zabudowań, ale grzecznie go zignorowałem. Na placu znalazłem Wrotycza dyskutującego ze znacznie bardziej entuzjastycznie nastawionym Loksem. On pierwszy mnie zauważył.
- Kuraha! Gdzieś ty był? Przegapiłeś ogłoszenie wyników. - Był zdecydowanie zbyt głośny. Zdecydowałem, że potraktuję go z dystansem.
- Ważne, że się dostałem - odparłem chłodno.
- Jest widzę co świętować, przyjaciele. - Dopiero wtedy zorientowałem się, że dołączył do nas Urelus. Ostatnie czego chciałem to zostanie jego przyjacielem, ale wstrzymałem się na razie z wygłaszaniem swojej opinii.
Odwróciłem wzrok w stronę lasu, zostawiając tą jakże intrygującą konwersacje Wrotyczowi.

< Wrotuniu, Szlachetny Wędrowcze? >

czwartek, 2 sierpnia 2018

Od Zawilca CD Hanako

- Co powiesz, abyśmy poszli na Polanę Życia? - kiedy Raisa odeszła, Hana zadała mi to pytanie i uśmiechając wesoło przez krótką chwilę czekała na odpowiedź, w końcu dodając - Wiesz, tam rośnie kilka roślin leczniczych, które są bardzo ważne, a rosną one tylko przez krótki okres w roku - tu przerwała na chwilę, a na jej pyszczku pojawił się wyraz radosnego oczekiwania - to co ty na to? - zakończyła swoją dosyć długą wypowiedź. Po milisekundach, których potrzebował mój umysł, aby choć przez moment zastanowić się nad odpowiedzią na to pytanie, oraz chociaż sobie samemu dać do zrozumienia, że sprawdziłem, czy jeszcze coś powie, odparłem wreszcie, aby równocześnie zrzucić z siebie odpowiedzialność za z kolei zbyt długie oczekiwanie wadery na moją wiążącą odpowiedź (tak na wszelki wypadek, gdyż już wcześniej postanowiłem być ostrożnym):
- Jeśli chcesz, możemy tam pójść. A możemy nie, jesteś pewnie zmęczona... - delikatnie, aby tylko nie urazić wilczycy zbyt ostrym gestem, wzruszyłem ramionami.
- Co mówisz? Dlaczego miałabym być zmęczona? - zaśmiała się, nie wiem, dlaczego. Wewnętrznie zmusiłem się do położenia uszu po sobie, choć tą czynność wykonałem tylko pobieżnie, przez chwilę. Jednocześnie zorientowałem się, że pchnięcie do tego gestu nie było w pełni wyuczone, pochodził przy tym natomiast gdzieś z głębi z mojego umysłu. Poczułem przypływ radości.
- Po prostu przybyłaś do nas dosyć niedawno, prawda? Najwcześniej dwa dni temu. Powinnaś spokojnie zaaklimatyzować się u nas, a jeśli ja bym ci w tym przeszkadzał...
Nawet nie zauważyłem, jak podczas wypowiadania tych słów zostałem pokierowany przez waderę do przejścia kilku metrów. Wolnym krokiem zaczęliśmy iść przed siebie.

< Hana? >

środa, 1 sierpnia 2018

Od Kurahy CD Palette

Znów znalazłem się niedaleko jaskini Palette. Cóż, może właśnie o to chodziło. Zapach konwalii niknął, gdy zbliżałem się do tego miejsca. Nie miałem jednak wrażenia, że coś próbowało mnie zawrócić, bardziej jakby wykonało swoją robotę. Nie zdziwiła mnie wcale obecność jej rodziców, ani Wrotycz, wyłaniający się spomiędzy drzew. Niewiele rzeczy w sumie mogło mnie jeszcze zdziwić.
Powiodłem po nich wzrokiem, mrużąc oczy w zamyśleniu. W moim umyśle pojawiło się jedno słowo, które za nic nie chciało zniknąć - pułapka. A jednak instynkt mówił mi, że to nie sprawka Gotha. Przynajmniej na razie. Chyba po prostu, właśnie tu mieliśmy się znaleźć.
Stanąłem naprzeciw Jaskra, Wrotycz trzymał się nieco boku. Nikt nawet nie próbował zacząć rozmowy, jakbyśmy wszyscy zgodnie uznali, że nie czas na to. Rozejrzałem się wokół siebie. Na drzewie, po stronie z której przyszedł Wrotycz, siedział Mundurek z miną, jakby pierwszy raz w życiu, nie wiedział co się dzieje. Dopiero wtedy zauważyłem Shino, który usiadł po mojej prawej z gałązką w pysku.
- Co wiesz, Shino? - Zaryzykowałem pytanie, mimo że mówienie nagle wydało mi się bardzo nie na miejscu. Co ten stres robi z wilkiem...
- Pojęcia nie mam, co się tu wyrabia.
Poczułem znajomą mieszankę zapachów. Więc jednak się myliłem? To od początku był demon?
- Pewnie zastanawiacie się - zaczął, wychodząc z jaskini - po co bym was tu zebrał, gdybym to zrobił, a dla ścisłości nie zrobiłem.
- Gdzie jest Palette? - warknął Jaskier, ignorując Gotha, rozpoczynającego zapewne jakiś nudny monolog.
- Na twoim miejscu, martwiłbym się o siebie - westchnął demon. - W końcu to ostatnie chwile w waszego nędznego istnienia.
- Jeszcze zobaczymy - prychnął Shino, wymieniając ze mną porozumiewawcze spojrzenie. Zapach konwalii powrócił.
Zanim Goth zdążył zauważyć tę drobną zmianę, znalazła się między nami Palette.
- Palette? Jak się wydostałaś? - zapytał zaskoczony demon. Tego się nie spodziewał, skubaniec.
- Ojcze, ewakuuj wszystkich członków watahy. Kuraha, proszę cię, broń ich, dobrze? - Myślałem przez moment, że żartuje, ale była śmiertelnie poważna.
- Co ty...- Próbowałem odwieść ją od tego pomysłu, ale nie miałem wątpliwości, że podjęła już decyzje.
-To moja walka - stwierdziła bez wahania.- To co, Goth? To tylko nasza potyczka, oni mają odejść.
Jaskier, świadomy niebezpieczeństwa w jakim znalazła się jego wataha, zaczął się powoli wycofywać.
- Shino - syknąłem najciszej jak mogłem. - Idź z nim i weźcie ze sobą Wrotycza. Ukryj ich w Wysokich Skałkach.
- Myślisz najdroższa, że możesz mną dyrygować?
Ułamek sekundy później, Jaskier cudem uniknął śmierci od demonicznego pocisku. Przestałem martwić się dalszym rozwojem tej konwersacji i rzuciłem w stronę lasu.
- Mundus! - zawołałem, widząc, że ptak najwyraźniej chce towarzyszyć Wrotyczowi. - Musisz mi pomóc.

Zatrzymałem się dopiero po paru minutach biegu. Odczekałem parę sekund, w czasie których Mundurek wylądował na ziemi.
- Biegnę na Polanę Życia, przy takim upale raczej znajdę tam większość watahy, ale sprawdź resztę terenów, tobie pójdzie to sprawniej.
- Lecę z tobą - zadecydował. - Sprawdzę kogo brakuje.
Kiwnąłem głową.
- Spotkamy się w górach.

***

Gdy wbiegłem na polanę okazało się, że Mundurek zdążył już na szybko przedstawić wszystkim zebranym obecną sytuacje. Dołączyłem do grupy, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Oleandrem.
- Brakuje Carm i Megami - oświadczył Mundus bez niepotrzebnej zwłoki. - Reszta albo była tutaj, albo udało mi się złapać ich po drodze.
- Spróbujesz je znaleźć? Jeśli są przy granicy, niech uciekają jak najdalej stąd. W innym przypadku góry lub Wysokie Skałki, w zależności gdzie będą miały bliżej.
- Z przyjemnością - burknął ptak. - A ty? Co zamierzasz?
Nadszedł moment, by podjąć decyzję nad którą myślałem całą drogę. Rozważyłem wszystkie za i przeciw, po raz kolejny zignorowałem instynkt, który podsuwał mało racjonalne wyjście z sytuacji. Nie byłem jednak pewien swojego wyboru, dopóki nie wypowiedziałem tego na głos.
- Idę z nimi. - Utkwiłem spojrzenie w górach, przysłaniających horyzont. - Palette sobie poradzi, a jeśli nie - oni beze mnie zginą. Nie chciałem tak postąpić, ale coś podpowiada mi, że to jedyne społecznie akceptowalne wyjście a sprawa jest zbyt poważna, by kierować się emocjami.
- Więc widzimy się w górach? - Kiwnąłem głową, a ptak odwrócił się w przeciwnym kierunku.
- Mundurek. - Poczekałem aż spojrzy w moją stronę. - Sprawdź, proszę, jak wygląda sytuacja drugiej grupy.
- Pewnie.
Wróciłem myślami do planu ukrycia się w górach.
- Oleandrze, mógłbyś zabrać ich w bezpieczne miejsce w górach? Jakiejś jaskini czy coś takiego?
- Myślałem, że idziesz z nami.
- Będę się trzymał raczej z tyłu. Muszę zająć się czymś innym.

Tak jak powiedziałem wcześniej - trzymałem się z tyłu. Na tyle blisko, by ogarniać wzrokiem przynajmniej większość grupy, ale na tyle daleko, by ich nie słyszeć i nie czuć. Niektóre z obecnych wilków nie posiadały magicznych zdolności, inne aktualnie ich nie używały, ale było też parę, których magia po prostu była. Wystarczyło naprawdę niewiele różnych woni, by nieźle skołować moje zmysły, o czym przekonałem się wiele razy w przeszłości.
Dlatego, gdy Oleander odnalazł sporą jaskinię, szedłem dalej. Chciałem widzieć jak największy obszar, więc zatrzymałem się dopiero na dość wysoko położonej skalnej półce. Przybrałem demoniczną formę, usiadłem i starałem się rozluźnić wszystkie mięśnie. Zaczynałem się już martwić, gdy wrócił Mundus.
- Carm powinna zaraz tu być, Megami zdecydowała się ukryć w morzu - zaczął. Nie miałem zamiaru zadawać zbędnych pytań, więc zbyłem tę informację wzruszeniem ramion.- Druga grupa jest cała, znalazłem ich tylko dzięki temu, że oni mnie zobaczyli.
- Miejmy nadzieję, że Goth będzie miał podobne trudności.
- Co właściwie robisz? - rzucił Mundurek, niby od niechcenia.
- Czekam. Tylko to nam zostało, nie sądzisz? - Zrobiłem krótką pauzę. - Stąd lepiej manipuluje się wiatrem na większym obszarze. Wyczuję w ciągu paru minut każdą magię, jaka pojawi się w promieniu trzech kilometrów.
Mundurek pokiwał głową w zamyśleniu.
- Czyli czekamy?
- Czekamy.

< Paluś? >