piątek, 31 grudnia 2021

Podsumowanie grudnia!

Przyjaciele,
oto nadszedł ostatni dzień miesiąca, który odcisnął szczególne piętno na naszej watasze. Podobno podnoszą się głosy, że właśnie zakończyła się pewna epoka. Nie odwrócimy biegu wydarzeń, ale ja wiem, że możemy jeszcze wiele zmienić. Proszę... z taką myślą wejdźmy w Nowy Rok.
Podsumowanie roku mieliśmy kilka dni temu, więc dziękujmy Niebiosom, że do listy ważnych wydarzeń nie musieliśmy w międzyczasie niczego już dopisywać.
Podsumowanie aktywności tego miesiąca macie poniżej.

Miejsce pierwsze zajmuje ognista Mildredfiri z równo 20 opowiadaniami,
Miejsce drugie ma dziś Delta, napisawszy 13 opowiadania,
A na miejscu trzecim cudowny zespół, KawkaHyarin i Agrest z trzema opowiadaniami

Innymi postaciami, które zobaczyliśmy w naszych opowiadaniach, byli SoheaShino oraz już nieobecni wśród nas SkinterifiriSodrokniwa i Mundus.

Oto wynik jak na razie ostatniego głosowania dotyczącego postaci:
Eothar Atsume, 3 głosy (Najwolniejsza postać)

I to wszystko.
Mam nadzieję, że do zobaczenia za miesiąc.

                                                                       Plutonowy i strażnik śledczy
                                                                            Szkło

czwartek, 30 grudnia 2021

Od Mildredfiri - trening mocy 5, 6, 7

Na Laponię trafiłaś całkowicie przypadkiem, moja droga. Jakoś nie przyszło ci do głowy, że możesz znaleźć się sam na sam z kimś, kogo nerwy spowodują małe kręgi ognia, przez które sama nie możesz przejść. Twój własny ogień może i jest niegroźny, ale płomienie tej wadery parzyły i paliły się w miejscu, w których wcale nie powinno ich być. Trochę jak twoje włosy, tylko ty wiedziałaś, w jaki sposób mniej więcej je opanować. Ta dorosła wadera chyba sobie z tym nie radziła. Wyglądała na bardzo poddenerwowaną, dreptała w kółko, mając już pod swoimi łapami wąską ścieżkę na idealnie cztery łapy. Kimkolwiek była ta wadera, też była ruda w sposób, który postronnemu obserwatorowi przypominał w sporej mierze ogień - czyli wasz żywioł. Ty również masz taką barwę, choć nie mienisz się tak pięknie w słońcu. Jesteś bardziej matowa, może dlatego, że nie żywisz się najlepiej, a może to po prostu taka twoja cecha. Ta wilczyca jest ładniejsza od ciebie. Wysoka, umięśniona, o sylwetce, która pewnie zwróciła uwagę niejednego basiora. Czujesz się trochę głupio, taka mała, czerwona kulka, nieco za gruba i nieco za czerwona. Kimkolwiek była ta dama, miała wręcz cudowne oczy. Takie zielone. A ty masz tak śmiesznie żółte, że też w sumie przypominają zieleń. Chowasz się między gałęziami, mając gdzieś z tyłu głowy, że to może być twoja matka. No ale przecież to niemożliwe, pamiętasz swoją matkę. Pamiętasz swoją starą watahę. A i tak czujesz się w jakiś sposób bardzo blisko z tą waderą. Może warto do niej zagadać?

Wychodzisz spomiędzy gałęzi na spotkanie z tym nerwowym stworzeniem tak dziwnie podobnym do ciebie. Wadera podrywa łeb do góry, spoglądając na ciebie tymi przenikliwymi oczami, takimi ładnymi i jaskrawymi, o czystym kolorze. A nie tak jak twoim, brudnym i niepewnym. Jest zdziwiona twoją obecnością, ale nie jest chyba zła. Zbliżasz się do niej, przeskakując niskie płomienie ze sprawnością liska, czego można się spodziewać, gdy twoim tatą jest wychowanek lisów. Pani podnosi pysk do góry, wskazując na swoją wyższość nad tobą, z czym chętnie byś się pokłóciła, ale nie chcesz stracić jedynej osoby, z którą możesz porozmawiać o swoich mocach.

– Dzień dobry – witasz się kulturalnie. Podobno to pomaga znaleźć sojuszników.

– Dzień dobry. Czego tu szukasz, płomyczku?

– Pani ma takie ładne płomienie. Też jestem ognista, ale mój ogień jest brzydki i nie sięga daleko.

Zdejmujesz gumkę do włosów, by udowodnić swoje stwierdzenie niepodważalnym argumentem.

– E tam. Wcale nie jest brzydki. Jest równie głęboki co ty. I przynajmniej umiesz nad swoim panować.

– A pani nie?

– Niestety nie.

Podskakujesz bliżej, tuż pod nogi wysokiej wadery, nie przejmując się już więcej presją.

– I tak ma pani ładny płomień. Jestem Mi!

– Niech ci będzie – Na twarzy wadery widzisz ciepły uśmiech. – Jestem Laponia. Możesz się tak do mnie zwracać, bez żadnej "pani."

<5/7 6/7 7/7>


Gratulacje!

Od Mildredfiri - trening zwinności 5, 6, 7

– Ale jak to jaskinię?

– Tak to. Po prostu jaskinia o wiele bardziej mi się podoba. Nie bądź taki zszokowany, chodzę do tej jednej jaskini od dłuższego czasu i wyśmienicie się w niej czuję. Zaczęłam już sobie stroić ją pod siebie.

– I nie zamierzasz z nami mieszkać? Nie patrz tak na mnie! Po prostu się o ciebie martwię...

– Bez potrzeby, tata. Podoba mi się tamta jaskinia i tyle. Wiem, że według ciebie nory są o wiele lepsze, ale ta jaskinia i tak i siak mi się podoba, i twoje osobiste przekonania mnie nie zmuszą do zostania.

– Ale nikt cię nie zmusza! Jeśli chcesz mieszkać w jaskini to proszę bardzo, to twoja wola i nie zamierzam się w to wtrącać. Tylko nie wiem, co zrobisz, jak się okaże, że twoja rodzina zrobi się za duża na tą jaskinię.

– Nie zrobi, bo szczeniaki będą wyprowadzać się gdy się zrobią dorosłe. O ile będę miała szczeniaki, bo nie wiem, czy się skuszę. Jakoś mnie do tego nie ciągnie. A spróbuj mi powiedzieć, że jak będę starsza to mi się zmieni, to cię pogryzę.

– Nie zamierzałem!

– No i dobrze. Fajnie, że mnie wspierasz w mojej decyzji, nie musisz się przejmować, że zniknę i już nigdy nie wrócę. Zawsze będę wracać do swojej rodziny. Może kiedyś spotkam ciotkę Skinkę!

– No może... Może... Kto wie? Ja tam jej od dawna nie widziałem...

– Hej, papcio idzie. Jemu jeszcze nie mówiłam o moim planie z jaskinią. Mogę mu powiedzieć teraz, skoro ty już wiesz.

– Yir chyba idzie do pracy.

– Hej, papcio! Papo!

– No co tam, Mi? O co chodzi? Czyżby Paki znowu ci zakazywał czegoś szalonego i potrzebujesz kontrargumentów?

– Mphf.

– Hihihi! Nie! Po prostu rozmawiamy o moim przyszłym domu i pomyślałam, że ty też możesz wiedzieć.

– Ale co takiego wiedzieć?

– Zamierzam żyć w jaskini! Wyprowadzę się jak dorosnę, znalazłam taką fajną jaskinię, gdzie mi się podoba i już zaczęłam sobie znosić rzeczy, bo czasem tak wypoczywam.

– No... Dobrze. Jeśli tak planujesz żyć. W jaskini przynajmniej piach nie sypie się z sufitu. Ała! No co? Taka prawda! Co chwila muszę wytrzepywać włosy, bo mam w nich mnóstwo piasku.

– Ja mam mnóstwo piasku w ogonach i nie narzekam.

– Bo jesteś takim piaskowym stworem.

– Ble! Dobra, spadam ćwiczyć dalej. Znalazłam takie zajebiste drzewo, po którym można się wspinać...

– Mi!

– Sorki, tata. To drzewo po prostu takie fajne, ma takie wielkie konary i w ogóle.

– Dobra, dobra, idź już. Tylko na siebie uważaj!

– Ależ oczywiście! [szeptem] Że nie. Dobra, to teraz gdzie było to drzewo? Aha! Tutaj jesteś. No to co? To hopsam. I hops! Aj! Prawie spadłam. Umph. Hop! Błagam, nie zarwij się, nie zarwij się! Okej. Jeszcze kilka gałęzi wyżej. Tutaj... Tutaj... I hop-sa! Ha! Zrobiłam to! Jestem na szczycie. Teraz jak stąd zejść...

<5/7 6/7 7/7>


Gratulacje!

Od Mildredfiri - trening szybkości 5, 6, 7

Króliczki bardzo chętnie wspierały Mi w jej treningach. Leżały obok niej, wtulając się w zimowe wilcze futro, bawiły się z nią, biegały dookoła, pokazując, jakie są same szybkie i że ona też jest bardzo szybko. Mi doceniała te gesty bardziej nawet niż słowa uznania swoich bliźnich. Miała jakiś sentyment do tych małych kicajów. Może dlatego, że tak jak ona były małe i przez wielu uznawane za słabe i żałosne. Wadera widziała w nich jednak las, który lubi sobie czasem odpocząć od codziennej walki o przetrwanie. Taka spokojna sielanka, przerywana tylko czasami, gdy jakiś podejrzany cień przeleci nad głowami długouchych koleżków. Mi się to podobało. Mogła odpoczywać pomiędzy treningami, oglądając, jak jej kumple zajadają się ziołami, jakie dla nich przyniosła.

Starała się jednak mimo wszystko ograniczać takie przerwy do minimum, pamiętając o swoim prawdziwym celu. Szybkość się sama nie polepszy, jeśli wadera będzie zalegać na swojej ulubionej polanie zupełnie bez celu. Trzeba było wstać. Trzeba było biegać. Trzeba było się starać, żeby coś osiągnąć, bo życie nigdy nie podaje niczego na tacy. Praca czyni zwycięzcę, a Mi miała zwycięstwo na swoim celowniku, choćby przyszło jej przedzierać się przez najgorsze puszcze i walczyć o przetrwanie na najgorętszych pustyniach. Poddać się? Ha! Nie znała tego określenia.

Ćwiczyła tak jak od początku, niemal codziennie, nawet jeśli jej kończyny nie dawały radę. Nie znosiła po prostu sobie odpuszczać. Bo wiecie, jeśli ktoś taki jak Mi się na coś zdecyduje już nigdy z tego nie rezygnuje. Dodatkowo nie zapominajmy, że jej pełne imię brzmiało Mildredfiri, czyli ta wadera o barwie zachodzącego słońca nosiła nazwisko najbardziej upartego rodu, jaki można było spotkać w tych okolicach. Linia Firi znana była ze swojego dążenia do celu, z bojowej natury i z mocy przekazywania tych cech nawet na osoby niespokrewnione, tak długo jak nosiły właśnie nazwisko Firi. Shika, męska linia tego samego rodu, nie mogła w żaden sposób równać się z temperamentem pań. W połączeniu z wrodzoną naturą Mi stanowiło to mieszankę śmiertelnie niebezpieczną, która sięgała już poziomu zapamiętanej przez wszystkich Skinterifiri. Oj tak, te dwie gdyby dopadły się do grupy, w której coś im się nie podobało, od razu zrobiły by tam porządek. Mi nie była nawet w pełni świadoma, jak bardzo przypomina swoim rodzicom tą agresywną liszkę, którą kochało więcej osób, niż odważyło przyznać się na głos. Były jak dwie krople wody, tylko Skinka była bardziej marchewkowa. Z tego względu kiedyś Pinezka chlapnęła przy obiedzie:

– Ciotka by była z ciebie dumna, będziesz świetnym generałem.

I nikt nie chciał wyjaśnić, kim jest ta cała ciotka, dopóki papcio Yir nie znalazł się sam na sam z Mi i był skazany na jej łaskę. Wtedy już wszystko zostało ujawnione. I nagle Mi więcej nie przeszkadzało, że ma takie długie imię z Firi na końcu.

<5/7 6/7 7/7>


Gratulacje!

Od Mildredfiri - trening siły 5, 6, 7

Długie treningi zdawały się być zawsze takie same. Nie opierały się na niczym więcej niż na przepychaniu głazów i przewróconych drzew, które były najcięższymi rzeczami w dziczy zamieszkanej przez Watahę Srebrnego Chabra. Mi nie zauważała zbytniej różnicy, teraz jej już tak nie zależało, by podnosić coraz cięższe przedmioty - już dawno straciła czucie w łapach i przez to nie potrafiła oszacować, jak ciężki tak naprawdę jest dany przedmiot. Jej papcio Yir beształ ją za to regularnie, wsmarowując jakieś cudowne lecznicze maści w jej zmarnowane kończyny, ona jednakże nic sobie z tego nie robiła. Nie obchodziło jej zdanie jej bliskich na temat tego, jak bardzo nadwyręża swój organizm, jak bardzo po prostu przesadza. Według niej liczyły się efekty, a nie sposoby. Jeśli miała stać się rozumnym workiem kości i mięsa, który nie posiada już receptorów bólu, ale za to miała szansę stać się najsilniejszą waderą w całej watasze, proszę bardzo. Niech się dzieje wola nieba. Ona sobie poradzi, nie potrzebuje niczyjej pomocy w tym wszystkim, będzie taka, jaką zrobią ją bogowie na późniejszym etapie życie.

Była też informacja, która otrzymywała sporo uwagi małej Mi, a gdy tylko się pojawiała w rozmowie czerwone uszy stawały dęba, wytężając się w celu pochwycenia słów. Wiele osób uważało, że Mi nabrała sporej masy mięśniowej dzięki swoim treningom, że jest wizualnie większa, choć wzrostem wcale się nie ma co szczycić. To stwierdzenie napawało rudą waderę dumą. Czuła się doceniona. Dostrzeżona. Wilki nie mówiły już o niej "To ta mała agresywna córka Pakiego". Teraz miała swoje własne imię. I bardzo często brzmiało ono wielka mała Mi. Ha, wielka to ona dopiero będzie. Będzie wielkim generałem, niezależnie od alfy i będzie służyć swojej watasze. Będzie brać na siebie odpowiedzialność, o której wielu zapomina lub po prostu lekceważy. Ona jest za to świadoma. Świadoma i pewna swoich decyzji, choćby mieli ją wyśmiewać jeszcze przez lata. Ona im pokaże. Ta determinacja jest jak morderczy płomień i oni się o tym dowiedzą. Nic go nie zgasi. Może z wyjątkiem Buki, ale jest bardzo mała szansa, że przyjdzie akurat tutaj, do małej Mi i tylko po to, by zgasić jej determinację. Jak coś to Mi ją bardzo skutecznie poparzy.

Pewnego dnia trening nie był już taki standardowy i rutynowy. Zaczął się niby tak samo. Mi tak samo jak zwykle zabrała się do przepychania kamieni. Tak samo jak zawsze wybrała sobie kształt, w który chciała ułożyć te kamienie. Tą samą rutyną toczyła omszałe skały, męcząc się bardziej ze znalezieniem odpowiedniego kąta do popychania ich niż z samym pchaniem. Inna była pogoda. Jakaś taka niespokojna, wietrzna, pochmurna. Jakby nie podobało jej się zachowanie małej Mi. Jakby nie chciała, żeby ktoś od tak zmieniał sobie ułożenie kamieni na polu. I w przypływie złości zrzuciła na rudą waderę cały olbrzymi konar.

<5/7 6/7 7/7>


Gratulacje!

Od Całki CD Sigmy - "Miodowe dni" cz. 2

Przejdźmy w czasie kawałek dalej. Dni dosłownie kilka. Kiedy to Całka mało zainteresowana zabawą spoglądała w kierunku wyjścia. W jej głowie pojawiało się tyle fajnych pomysłów które można by zrealizować właśnie tam, z dala od Pana Anubisa i jego ciągłego poprawiania ich, że nie mogą tego czy tamtego. Zamruczała jednak czując jak zęby właśnie owego ich stróża zaciskają się na jej karku z całą swoją delikatnością i przenoszą ją, jak niesforne dziecko bliżej rodzeństwa.
—Jeszcze nie jesteście na tyle duże, aby same chodzić po naszych pięknych terenach. — odparł jakby słysząc jak zaraz wyjdzie z niej cała złość. Całka prychnęła niezadowolona i swoje emocje zwróciła przeciwko bratu rzucając się do niego i przewracając z nim po puchowej kołderce świata. I tylko spoglądała aż będzie mogła sama iść tam. Pomiędzy inne wilki.
Kiedy wrócili do domu wszyscy poza nią byli zmęczeni. I wszyscy też zastanawiali się skąd Pi ma bliznę na karku, ale nikt o tym nie mówił, a oni nie pytali. Nawet Pi nie wiedziała skąd ją właściwie ma.
Ta noc była wyjątkowo jasna. Niebo błyszczało się od pełnej tarczy księżyca kiedy mała Całka obudziła sie i uniosła głowę. Tata leżał jak nigdy w posłaniu, a jej rodzeństwo smacznie pochrapywało u jej boku. Całka więc zmarszczyła swój drobny nosek i wstała po cichu wychodząc z norki. Było naprawdę ładnie. Srebrne światło z nieba odbijało się i błyszczało na ziemi pokrytej śniegiem. Szczeniak z największą ostrożnością podszedł kawałek do przodu oglądając się na norkę. Nikt z niej nie wychodził, więc chyba nie została złapana. Z cichą radością pognała więc przed siebie. Zwiedzać.
Dość szybko jednak przekonała się, że jej pomysł był zwyczajnie głupi. Noc pomimo, że jasna okazała się być bardziej przerażająca niż Całeczka przypuszczała. Co chwilę jakieś dźwięki z nikąd docierały do jej uszu, a dodatku zgubiła się kompletnie, a nie wpadła na pomysł powrotu o własnych śladach. Dlatego bardzo się ucieszyła widząc jaskinię, w której pali się światło. Słodka i nieświadoma weszła do środka.
— Dobry wieczór! — przywitała się unosząc dumnie głowę. Pamiętała, że ma to zrobić i czekała na pochwały.
— Wielki Huku. — jeden z obecnych tam wilków obrócił się do iej robiąc wielkie oczy. Hej! Nie była wcale taka straszna!
—To tylko szczeniak. — drugi z kolei przetarł sobie czoło łapą. — Chyba Delty nie?
—Chyba... — szary wilk podszedł do niej z dość nietęgą miną. —Gdzie twój ojciec? — otworzyła pyszczek żeby mu odpowiedzieć, ale zawahała się.
—Em.. W... w domu. — w końcu wykrztusiła. Oboje westchnęli jednym głosem.
—A więc czemu ty jesteś tutaj? — wyraźne karcące spojrzenie zmierzyło Całkę przez co i ta zmrużyła oczy strosząc się. Nie będzie jej nikt poprawiał i ustawiał do porządku, skoro tak grzecznie się przywitała.
—Bo nie umiem wrócić!— odparła bez zawahania stając w dość bojowej postawie.
—Mój boże... — ten ciemniejszy z dwójki spojrzał na nią z politowaniem. —Po co wyłaziłaś więc z nory?— spytał z lekkim wyrzutem.
— Bo... nie wiem... — odpowiedziała znowu bez cienia zrozumienia i postoju.
—Odniosę ją i wrócę. — westchnął szary wilk pochylając się do niej. Na co wyłącznie warknęła. W końcu nie znała tego pana, a jakiś tam brudny obcy nie będzie nosił jej za kark. Prychnęła niezadowolona w jego stronę. Ich spojrzenia spotkały się i wtedy kiedy ten cały szary wilk wyglądał jakby miał ją siłą złapać i wytargać z jaskini dobrze znany uścisk pojawił się na jej karku.
Zadarła delikatnie główkę żeby spotkać się ze wściekłymi oczami taty. Prawie od razu podkuliła ogon i zapiszczała cieniutko. Jednak to nie zdało się poprawić mu humoru.
—Powinieneś lepiej pilnować dzieciaków Delta.—
—A ty więcej spać Szkło. — i wyszli. Szli dłuższą chwilę dopóki nie położył jej na śniegu. Usiadła na nim zagubiona.
—Całka. Zawiodłaś mnie. — mruknął. — Nie wolno wam wychodzić samym. Do środka. — rozkazał wskazując na norę. Ta tylko smętnie ułożyła się przy rodzeństwie. Widziała jak Delta coś jeszcze powarkuje i mruczy, a potem położył się obok i nie dał się jej do siebie przytulić. Chyba był zły. I chyba nocne przechadzki to zły pomysł... Przeprosi... jak się wyśpi.

 

<Mediana?> 

Od Ducha CD Hyarina - "Grzesznicy i święci"

Widok ciemnych, szorstkich ścian jaskini, teraz podkreślonych przez złocistą łunę rozpalonych płomieni, napawał go swojego rodzaju nostalgią. Były na swój sposób znajome, spędził w nich wiele długich miesięcy, lat. Sam wypełnił je słowami, mniej lub bardziej ważnymi, które chociaż w tym momencie mogłyby już być zapomniane przez towarzyszących mu wtedy druhów, jak i przez jego samego, nadal pozostawały bezpiecznie schowane we wszystkowidzącej skale. Być może ktoś, kto byłby w stanie dostroić się do melodii, niby głęboki pomruk wydobywającej się nieustannie z jaskini, wszystkiego, co się w niej zawiera, byłby w stanie odczytać osady umysłów wielkich wilków, spisać historię w nich zawartą i wyciągnąć wnioski na przyszłość. Stworzyć być może coś na wzór mapy bądź - kodeksu; zbioru zasad, by nie doszło do powstania kolejnych wojen, buntów. By nie było więcej Rutenów, Azairów. Aby członkowie watahy mogli spać spokojnie, bez uchylania jednej powieki w obawie, że ktoś na wzór Admirała bądź Eothara wkroczy w ich życia, by zburzyć pozorny pokój, niby domek z kart bądź pyłek strącony z blatu stołu, ginący w ziemi, nic nie znaczący w szerszej skali świata.
Żal, nie - bezsilność ścisnęła gardło basiora, gdy zasiadł po przeciwnej stronie stołu niż rosły generał. W całej kakofonii niedotrzymanych obietnic i kłamstw trudno było dosłyszeć wewnętrzny głos. Być może byłoby lepiej, gdyby zupełnie go nie usłyszał, bowiem szept nie należał do przyjaciela. Wręcz przeciwnie, gdy otrzymał szansę wybicia się ponad natłok innych myśli, wykorzystał szansę, by zacząć poić trucizną pękające mury wokół umysłu Ducha. Gdyby był tutaj osobiście to czy cokolwiek by się zmieniło? Może tak, może nie, kto by to wiedział? Był, koniec końców, jedynie trybem w wielkiej wojennej machinie, ale czy przypadkiem nie napędzał ważny do parcia dalej narząd, na tyle pozostawiony bez opieki, nadzoru?
Nie mógł znaleźć odpowiedzi na te pytania. Nacisk w głowie był równie irytujący co wcześniej, dodatkowo jeszcze został podsycony przez nagłe zagubienie, od którego Duch stracił pewność siebie, pozwalającą mu spoglądać w oczy wyżej postawionego od siebie Hyarina.
Położył jedną z łap na długiej bruździe, coś, co pamiętał ze swoich pierwszych wizyt w jaskini wojskowej jako młody strateg, dopiero nabywający praktycznego doświadczenia w niedostępnym dotąd świecie taktyk i polityki. Kiedyś się zastanawiał, do czego musiało dojść przy tym stole, by tak dobitna blizna przeszłości została wyryta w ciężkim blacie, przypominając o porażce (a może zwycięstwie?) tych, którzy byli przed nimi, jednak szybko przyszły bardziej naglące sprawy codzienności, a potem... A potem... 
Czuł na sobie spojrzenie Hyarina. Ściągnął łopatki, wyprostował plecy i uniósł pysk, chociaż jego długie uszy nadal były nieznacznie opuszczone niby u pokornego szczenięcia. Nim bowiem wtedy był, zagubionym dzieckiem, czekającym na krople mądrości, jakie miałyby wypłynąć z pyska generała, ale też przede wszystkim kronikarza. Wiedzącego. Znawcy przeszłości. Tego, kto znał zaklętą melodię kamieni.
Więc... Wstyd mi to przyznać, generale. Jednak nie wiem. Po prostu już nie wiem, co się dzieje. Wyznał cicho nawet jak na bezosobowy szept. W szkarłatnych oczach Ducha pojawiło się coś na wzór smutku, strachu. Uczucia, które nie gościły w nim, dopóki nie odszedł.
Tak wiele naszych towarzyszy odchodzi, czy to na stronę wroga czy to po prostu umiera. Kiedyś było podobnie, tak, to prawda, jednak teraz czuję, że coś jest innego. Że przekroczono pewną granicę. I to od tego momentu... Po prostu coś się stało.
Jakby podświadomie dotknął łapą swojej piersi, wyczuwając na poduszkach bijące jak u przerażonego zająca serce. Chciał powiedzieć tak wiele, byleby go wysłuchano. Uzyskał okruszek atencji ze strony Hyarina, chciał go wykorzystać najlepiej jak mógł, chociaż mogłoby być to samolubne. Jednak wiedział, że nie jest to odpowiedni moment. Bowiem na wysłuchanie należy sobie zasłużyć.
— Do czego więc zmierzasz? — Basior poruszył długim, gęstym ogonem, na chwilę unosząc go ponad udeptaną ziemią. Przechylił nieznacznie pysk, przyglądając się milczącemu Duchowi. Wyraz jego oblicza był nieodgadniony, nieprzenikniony wręcz i wypełniony stoicyzmem, jaki odbierał innym emocjom możliwość ukazania się. Było to denerwująco aż niekomfortowe dla kogoś, kto uwielbiał wiedzieć wszystko o drugim wilku, tym samym zmuszając stratega do przełknięcia gorzkiej prawdy, że tym razem stał na tej przegranej pozycji.
Zmierzam do tego, że nie wiem, co robić. Chcę jak najlepiej służyć WSC, jednak obawiam się, że bez czyjejś pomocy mogę wkrótce stracić swoją użyteczność. Nie chcę, aby tak się stało, więc przyszedłem prosić, generale, o pana przewodnictwo. O wyjaśnienie, co się dzieje, co mam robić, cokolwiek. Świat wymyka mi się spod łap, nie chcę wpaść w otchłań pod nami, jak... jak niektórzy.
Zamilkł i odetchnął ciężko, by następnie zacisnąć zesztywniałą szczękę, by nie powiedzieć zbyt dużo. Wyczekiwał osądu, patrząc błagalnie na rozmówcę.

<Hyarin?>

środa, 29 grudnia 2021

Od Kawki - „Rdzeń. Krok w stronę Środka”, cz. 3.3

Widzisz mnie?
A może to widmo na nieczystej ziemi?
Słyszysz?
Czy to echo agonii?
Czy to, nie tam gdzie się spodziewamy, przeciągłe skrzypiec granie?

Nie wiem.
Miało być inaczej,
Miały wystarczyć słowa,
Miały rozbrzmiewać po wsze czasy,
Zapomnijmy o nich,
Zginęły w próżni, ucichły na zawsze, są niczym.

Słyszę cię?
Czy to bicie zmarzłego serca?
Widzę?
A może to mój spadkobierca?
Na kogo czekasz, dostaniesz... lecz na kogo czekasz, Kochanie?

Nie wiem.
Wszystko zastygło dawno w piachu,
Kwiaty opadły jak garść prochu,
Jesteś?
Czekać?
Nie ma na co czekać, nie ma już cnoty i nie ma grzechu.

Ktoś wypada ze statku,
Ktoś w panice walczy z falami,
Popatrz, czy ginie, czy życie ratuje.
Na górze światło,
Na dole mrok,
W którym z nich zatonie?

Ktoś idzie spokojnym krokiem,
Ktoś podąża do celu,
Popatrz, łapami próbuje zastąpić płetwy.
Błyszczące jak krople,
Żarzące się jak iskry,
Czy pomdleją, zanim dopną swego?

Staje przy burcie, mruży oczy,
Wychyla się i spogląda w otchłań.
Dostrzega; topielec,
Nie patrz, nie czuj, a pomyśl, wybawco,
Wybierz. Na chwilę zniknąć wśród fal,
Albo stać w ogniu, na płonącym okręcie.

Widzieliśmy?
A może to na tafli wody malowanie?
Słyszeliśmy?
Bezsilne, słabe łkanie?
Jeszcze jedno mrugnięcie zaszklonym oczkiem.


Znacie Geranię? Ha, wszyscy znają Geranię. Głównie z rzucanych półżartem anegdotek, że pojawia się nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co. Później długo, długo nic, aż wreszcie, czasem, ktoś nieśmiało pomyśli, co właściwie niosą za sobą spotkania z nią. Mamy więc dobrego ducha, który przychodzi, by pomagać i wspierać. Tyle, że w pierwszej chwili możemy odnieść wrażenie, że nie przyszedł do nas dobry duch, a złośliwy demon.
Było wczesne popołudnie. Leżałam na boku, z braku lepszego zajęcia obserwując wystające spod śniegu i chyboczące się, to w górę to w dół, źdźbła doszczętnie wyschniętej trawy. Gałęzie okalających polanę drzew nieznacznie poruszały się pod delikatnym naciskiem nielicznych powiewów wiatru. Z mojego pyska unosiła się biaława chmurka. Nic nie musiałam, nigdzie mi się nie śpieszyło. Było to jednakowo przyjemne i nużące.
Gdy przyszła, a ściślej rzecz biorąc, pojawiła się, nie musiałam nawet długo przeszukiwać pamięci, by znaleźć gnieżdżący się gdzieś w jej odmętach wizerunek. Uniosłam ospały wzrok, nie dźwigając reszty ociężałej głowy.
- Gerania - wymówiłam jej imię, jakby było zaklęciem otwierającym jakieś drzwi. - Mogę nie wstawać?
- Oczywiście. Nie musisz też kłaniać się, ani salutować.
Z początku niczego więcej nie mówiła. Ja również. „Nie daj się sprowokować” krążyło po mojej głowie, na przemian wybijając się na pierwsze miejsce wśród wszystkich myśli i zanikając, by na ułamek sekundy prawie pozwolić o sobie zapomnieć.
Granatowa wilczyca zachowywała się wyjątkowo hałaśliwie. To odetchnęła, na ile tylko było stać jej wątpliwie organiczne płuca, to postukała o siebie swoimi ciemnymi pazurami. To, niby od niechcenia, lekko stuknęła nogą w ziemię. Jej obecność zaczynała działać mi na nerwy. Wreszcie odpowiedziałam jej takim samym, głośnym westchnieniem. Niema potyczka trwała jeszcze przez moment, do czasu gdy z uporem wreszcie zwyciężyła zwykła ciekawość.
- Czego szukasz na tej polanie, Geranio? - zagadnęłam, niezmiennie rozciągnięta w bezruchu na ziemi.
- Bardzo zdziwi cię usłyszenie własnego imienia?
- A czyje inne mogłabym usłyszeć...
- Mogłabym przyjść do Szkiełka.
- Dziś go tu nie zastaniesz.
- Tak, wiem o tym.
- Od kiedy został plutonowym, widzę go praktycznie tylko jak śpi, a i to nie znaczy, że spędza na tym tyle czasu ile powinien. Dziś na przykład ma dyżur, aż do jutra, do południa.
- Doprawdy?
Zerknęłam na nią z ukosa.
- Szkło zachowuje się jak cholerny robot. A właściwie gorzej, bo nawet najbardziej mechaniczny wilk w naszej watasze dba o siebie samego, jak o swój najcenniejszy skarb. To miałam na myśli. Czy wiesz coś, o czym ja nie wiem?
- Och, Kawko. Wiem wiele takich rzeczy. Ale co z tego? Po co choćby i cała wiedza świata, jeśli ostatecznie oznacza ona, że nie wiesz niczego?
- Wybacz, nie rozumiem.
- Aby potrafić ją wykorzystać, musiałybyśmy chyba mieć boską moc. A ponieważ ani ty ani ja jej nie mamy, wiedza taka staje się jedynie męczącą plątaniną niepotrzebnych wiadomości.
- Podziel wiedzę na części. Podziel się nią. Na razie tylko kręcisz. A rozmawiasz z politykiem, miej to na uwadze.
- Taka moja rola. - Gerania wzruszyła ramionami. - Nie jest nią opowiedzenie ci o tym, czego nie wiesz, a uświadomienie ci tego, z czego nie zdajesz sobie sprawy. Tylko w ten sposób jestem w stanie uczynić wasz świat trochę lepszym.
- Co mi uświadomisz?
- Najważniejsze: że tracisz życie na leżeniu w śniegu.
- Och. Cóż za nowina.
- Niewystarczająca? A to, że jeszcze chwila, i nie będziesz miała dokąd wracać? To wiesz?
- Dokąd miałabym teraz wracać? - Przesunęłam pysk, by wygodniej patrzyło mi się na rozmówczynię.
- Widzisz, kochanie. Wszystko, co trzymało cię przy władzy, przed tygodniem zostało zeskrobane z ziemi na podwórku waszego alfy. Teraz musisz sama postarać się o zachowanie swojej pozycji.
- Jest woj... to znaczy, zaraz i tak wszystko się zmieni.
- Tak uważasz?
- Tak. Wisimy na włosku i tylko kwestią czasu jest, kiedy wszystko runie.
- A jednak Agrest lada chwila ma wracać do swojej jaskini.
- Tak, dadzą mu jakąś straż. Stanowisko nie powinno długo pozostawać bez opieki. Ale jego powrót do pracy ma jedynie uspokoić lud. Poza tym niczego już nie zmieni.
Nie, wojna jeszcze przecież na dobre się nie rozpoczęła. To tylko... sen, przestroga... nie. To rzeczywistość, lecz wciąż jeszcze nie to. A jednak o zbrojnej konfrontacji mówiło się w jaskini wojskowej już całkiem otwarcie, nawet podczas oficjalnych rozmów.
- Nie chcę wojny... - Podwinęłam tylne łapy bliżej pod siebie. Przednie dotknęły czoła, oczu, a potem jakoś mimochodem otarły z nich zaczątki ciepłych łez. - Wiem, powinnam wrócić do pracy. Ale granica z WSJ jest zamknięta. WWN zamknięta. Mój Boże. Co tu się dzieje...
W moim lewym uchu, przyciśniętym do ziemi, odbiło się echo własnego, przyspieszającego serca.
- Jesteś szpiegiem. Ale jesteś też asystentem alfy. Może teraz najbardziej potrzebuje cię Agrest? Może ty potrzebujesz jego? A może tego, co się teraz u niego dzieje? - zapytała zagadkowo. - A może... potrzeba ci jeszcze czego innego. Od pewnego czasu przyglądam ci się z uwagą, wiesz?
- Co czyni mnie powodem twojego zaciekawienia?
- Jesteś oczywiście jeszcze młodziutka. To dosyć wcześnie, ale czy za wcześnie na potomstwo?
- Co? - prychnęłam, prawie opluwając się z nagłego przejęcia. - Teraz? W tak niepewnym czasie miałabym brać sobie na głowę stado małych...? Nie mam nikogo takiego, zresztą no... Nie.
- Przejmujesz się drogą, a liczy się efekt. A jednocześnie traktujesz to jak decyzję na jeden dzień, a przygotowania do powitania na świecie dzieci mogą potrwać. Nie wiesz, czego chcesz, Kawko.
- Nie chcę ich. Nie teraz. Przyszłaś tu tylko po to, żeby mi to powiedzieć?
- Przyszłam po prostu porozmawiać. Wydaje mi się, że tego potrzebujesz.
- Jedyne, co wynika z twoich słów to żal. Więc wyjdź, proszę. Wybacz rażącą niegościnność i wyjdź.
Jednak wadera wciąż siedziała nade mną, jak kat nad dobrą duszą. Chciała wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia? Nie, to chyba do niej niepodobne. Po prostu grała mi na nerwach i naciskała, dalej i dalej.
- Nie będziesz za mną iść, jeśli to ja wyjdę, prawda?
Wzruszyła ramionami, nie ukazując emocji choćby cieniem pałętającym się po okropnie beztroskim pysku.

W jaskini alf zastałam poruszenie, które zdawało się jeszcze większe w zestawieniu z panującą tam od wielu dni ciszą. Wokół leżały stosy równo poukładanych dokumentów, które alfa przyniósł ze sobą wracając do domu, lecz których nie zdążono umieścić jeszcze w skrytkach. Nymeria, Agrest i Szkło siedzieli wewnątrz, dynamicznie wymieniając między sobą jakieś uwagi.
Przed wejściem zawahałam się. Nymeria. Z jakiegoś powodu miałam wrażenie, że za każdym razem zwyczajnie się z nią mijam, a to dokładało cegiełkę do ściany, która nas od siebie dystansowała.
W ogóle, nie byłam pewna, co myśleć o niej i o jej obecności w naszej jaskini. Tym więcej miałam wątpliwości, im częściej gdzieś na widnokręgu pojawiał mi się Agrest, wpatrzony w nią jak w swoją najsilniejszą opokę. Czy tak długo mnie nie było? Podobno ledwie tydzień. Krócej, krócej, przecież odwiedzałam go w międzyczasie. Siedziałam z nim godzinami. Musiał pamiętać, co mi obiecywał. Ach, to źle brzmi, lecz... czy coś się zmieniło?
- Dzień dobry, Kawko. - Jako pierwszy zauważył mnie oczywiście stryjek. W moim sercu rozpalił się na nowo, przed momentem przygasły, delikatny, ciepły płomyk. Krótko powitałam jego oraz pozostałą dwójkę, po czym przysiadłam obok, w milczeniu przysłuchując się rozmowie.
- Dopóki kłopot nie istnieje, po co go szukać? Nie ma powodu, by póki co w urzędowych ogłoszeniach wspominać o naszych południowych terytoriach - rzucił szary basior, tonem pewnym swej racji, lecz pozbawionym pewności siebie.
- Jest - odparł Szkło, w taki sposób, że i stryj i ja odruchowo położyliśmy uszy po sobie. - Nie możemy dać im pola do manewru, zanim sami nie zrobimy ruchu. Chcesz czekać, aż przyjdą po to, co uważają za swoje?
- Sekretarz to nie prosty watażka. Nie zrobiłby tego.
- Więc skąd w ogóle wziął się zerwany sojusz? Spodziewaliśmy się tego? To znaczy... ty być może tak.
- Szkło... przecież wiesz...
- Proszę o ciszę, teraz. - Do rozmowy nagle włączyła się Nymeria. - Szkło, po co te oskarżenia? Przecież dobrze wiesz ile są warte.
- Przepraszam.
- Ja też uważam, że zamiatanie pod dywan nie jest najlepszym wyjściem. Ale tym bardziej bezrozumne byłoby wypowiadanie im teraz otwartego konfliktu. - Jakby na potwierdzenie swoich słów, ledwie dostrzegalnie kiwnęła głową.
- Chcę tylko, abyście wiedzieli, że jesteśmy przygotowani do walki. - Płowy basior ponownie podniósł głos. - Dzień w dzień jestem na manewrach. Widzę, na ile stać nasze wojsko. I nie zrozumcie mnie źle. Mam pełną świadomość, że jeśli w biały dzień bandyci, wybaczcie, zwyczajni bandyci, ustawiają bezbronnego pod ścianą i rozszarpują go na oczach połowy watahy, to znaczy, że zawiedliśmy przede wszystkim... my.
- Zabrakło wsparcia z WWN? - chrząknął Agrest. Szkło warknął.
- Nie udawajmy, że nasze służby wewnętrzne są na jednakowym poziomie. Bo nie są. Ale idzie na lepsze, w porę o to zadbaliśmy. Będziemy przygotowani na rozwiązanie konfliktu zgodnie z naszą myślą.
- Bracie, czy mam powtórzyć, że trzeba zrobić wszystko, żeby tej wojny uniknąć?! Na razie mamy pod bokiem ujadającą WSJ ze swoimi szczekaczami na czele.
- Ale gdyby wybuchła wojna... to WWN potrzebowałaby naszej pomocy lub... 
- Szkło - alfa wydusił z siebie tylko to jedno, przytłumione słowo. Zaraz po tym rozbrzmiał głos Nymerii.
- Uważam, że najlepszym rozwiązaniem byłoby uczynienie tych terenów miejscem neutralnym.
- Neutralnym? - Agrest, siedzący tuż przy jej boku, musiał przechylić głowę nieco w górę, by posłać jej zdumione spojrzenie.
- Chodzi o obustronne dobro. Nie mamy jeszcze otwartego konfliktu. Ale to nie tajemnica, że lada chwila możemy się go spodziewać. Kawko, jak oceniasz warunki ichniejszej służby zdrowia?
Gwałtownie postawiłam uszy.
- Służby zdrowia? Jest słabiej, niż u nas. Brakuje medyków, wyposażenia. Rzuciło mi się to w oczy, ledwie zaczęłam u nich pracę. A jak wiemy, od towaru importowanego zostali teraz odcięci prawie zupełnie.
- W razie nagłego zwiększenia liczby rannych i chorych, najlepszym wyjściem byłoby dla nich zwrócić się o pomoc do nas.
- Tylko czyj to będzie konflikt... - jęknął Agrest, na powrót kuląc się na swoim miejscu. - Pomiędzy nami, a Jabłoniami? Czy pomiędzy nami, a Nadziejami? Boję się pomyśleć, co dzieje się teraz na linii WWN-WSJ. Póki co wiadomo jedynie, że czara goryczy ma jednakową krawędź na całej szerokości, a właśnie zaczyna górować. Kto przewidzi, z której strony skapnie pierwsza kropla, za którą popłynie cały strumień?
Odetchnęłam głębiej, wolno zbierając myśli, by wstrzelić się w sekundę ciszy i rzec choć słowo od siebie. Jeszcze raz zmusiłam się do utrzymania stężałego w chłodzie wyrazu pyska, by to co powiem nie zabrzmiało jedynie jak żałosna skarga.
- Jedno jest pewne. Jeśli popłynie strumień, minie ledwie chwilka, zanim poleje się ze wszystkich stron - oświadczyłam ponuro. - A wtedy zapanuje chaos, na który musimy być przygotowani.
- W tym rzecz... - Nymeria przelotnie potoczyła wzrokiem po leżących wokół nas stosach bielących się papierów. - Ktokolwiek zrobi pierwszy ruch, musi się liczyć z konsekwencjami. Naszym planem jest oczywiście dążenie do uniknięcia wojny. Ale WWN z pewnością jest świadoma swoich możliwości. Niedobory kadrowe wśród szeregowców, które do niedawna uzupełniali nasi. Mało zróżnicowane geograficznie terytorium. Jaskinia medyczna w upadku. W razie wojny, to wszystko zwiastuny przegranej. Nie zaatakują, jeśli nie mają ogromnego asa w rękawie, a gdyby mieli, jako ich bratnia wataha wiedzielibyśmy o tym od lat.
- To wszystko prawda, chyba, że postanowią sprzymierzyć się z WSJ - dodałam żywiej, a na badawczy wzrok rozmówców odpowiedziałam nieczule, postawieniem kolejnej tezy. - Powiem więcej. Nas urządzałyby teraz dwie drogi. Ucieczka przed wojną to pragnienie piękne i doniosłe, ale obecnie bardziej wyliczalny jest konflikt Watahy Szarych Jabłoni i Wielkich Nadziei. A teraz, już dziś, najważniejsze, to jak najlepiej poznać rozkład sił.
- To grząski grunt, Kawko - mruknęła wadera.
- Masz rację. Choć to niezwykłe bo... - zniżyłam głos, przez chwilę labilnie walcząc z chęcią ostatecznego zamilknięcia, zanim powiem za wiele. - Mówisz zupełnie jakbyśmy mieli do wyboru jakikolwiek bardziej stabilny.
- A zatem ostatnie pytanie - westchnęła dostojna wilczyca. - Wysyłamy poselstwo do WWN?
- Wstrzymajmy się - Agrest prawie wyszedł mi w słowo. 
- Należy to zrobić jak najszybciej - oświadczył Szkło, oszczędnie marszcząc brwi.
- Wstrzymajmy się - zdawkowo powtórzyłam słowa alfy.
- A więc poczekajmy jeszcze kilka dni - odrzekła doradczyni. - Sprawa jest trudniejsza, niż się wydaje.

Zapadał wieczór. Agrest i ja zostaliśmy sami. Jako że dotarłam najpóźniej, zadeklarowałam, że z tego nieoficjalnego zebrania wyjdę ostatnia, choć nie było potrzeby nawet czynić swoich słów bardzo przekonującymi. Chciałam spędzić czas z Agrestem, a nie z alfą. Tego wieczora uczestniczyć w jego życiu, nie w życiu watahy.
- Do niedawna wszystko było tak proste... - Szary basior okręcił się kocem i zwinął w kłębek, na swoim legowisku. - Jeden problem, kilka rozwiązań. Dziś mamy tu splątaną sieć. Dlaczego właśnie teraz, gdy zmysły odmawiają mi posłuszeństwa? Gdy straciłem swoją polityczną połowę?
- Wiesz, Agrest. Pojedyncza patologia, impuls, potrafi czasem urosnąć do niewyobrażalnych, zbiorowych rozmiarów. Podobno najpierw pełznie jak pleśń po chlebie. Ale potem sunie jak lawina. Gdzieś coś zawiodło. Nie potrafiliśmy utrzymać spójnej całości.
- Masz rację. A my... kim jesteśmy, chlebem, czy górą? Tyle doniosłych porównań można wymyślić. Mogłyby być ucieczką od ohydy tego świata. W innym wypadku nie wiem... po co?
- Może chcesz się przespać? - zbyłam jego wątpliwości milczeniem. Był zmęczony i przez to zmęczenie zaczynał zachowywać się jak pijany.
- Tak, dobry pomysł - orzekł zgodnie. - Nie wyganiam cię, ale zmierzch zapada.
- Czemu jeszcze nie znieśl... zniosłeś tego zakazu? To dobry moment. 
- Zrobię to, tylko czekam. Ale nie teraz. Wolę jeszcze chwilę wstrzymać się przed daniem wszystkim wokół sygnału, że coś się dzieje.
- I tak wszyscy wiedzą.
- Tak. Ale spróbuj mi zaufać. Dobrze? Nie jestem cieniem - wyszeptał. - Nie jestem... jestem Agrest. Jeszcze nie dokończyłem swojej opowieści.


✁✁✁✁
- Powiesz mi, co u nich? Bywasz czasem w WSC?
- Nie osobiście, ale od przyjaciół wiem to i owo. Agrest im się sypie. Chyba przez przypadek znokautowaliamy również jego. - Admirał wzruszył ramionami.
- Niech dadzą mu czas... wiadomo, że go potrzebuje.
- A nuż w końcu naprawdę ustąpi ze stanowiska. Nie płakałbym. Ale póki co na to się nie zapowiada. Właśnie wraca z urlopu. No i ma nowych współpracowników.
- Nymerię, prawda?
- Aha, skubaniutki.
- I?
- I Hyarina.
- No nie mów.
- Tak, wszyscy się dziwią. Też nie wiem, skąd taki pomysł.
- Bardzo dobrze. Czasem niespodziewane posunięcia są najlepszym wyjściem.
- Jak zwykle przeceniasz tego cherlawego zdechlaka.
- A ty jak zwykle lekceważysz wszystkich wokół siebie.
- W takim razie liczę, że jeśli ładnie poproszę, objaśnisz mi jego działania.
- Przecież wiem mniej niż ty.
- Powiem ci wszystko co potrzebne. Potrzebuję tylko analizy. Nie ufasz mi na tyle? Wszystko jedno; wiesz, że potrafię pięknie prosić.
- Wiem - odpowiedziało mu tylko jedno, bezdźwięczne słowo. - Admirał. Powiedziałeś?
- Co?
- Powiedz jej. - Na tę odezwę, bordowy wilk zamilkł i wykrzywił się w uśmiechu, który łatwo można było poczytać za dumny. Głos rozmówcy zadrżał - błagam, powiedz. Jedno słowo. Jedno słowo, zrozumie!
- Doprawdy?
-  Wiem, że lubisz sprawiać ból. Jeśli już musisz, niech mnie boli, Admirał. Nie ją. To twoja córka.
Tym razem, basior westchnął ze znużeniem.
- A może właśnie to zabolałoby ją najbardziej? Wszak im mniej wiedzą, tym lepiej śpią. A tak między nami... - Nachylił się do przodu i lekko uniósł brwi. - Jeszcze nie wiecie, co to prawdziwy ból. Ale cierpliwości. I odradzam ci wepchnięcie mi noża w plecy, przyjacielu. Nasz dobry znajomy, płowy śledczy... ach, wybacz: nowy plutonowy watahy, obiecał mi to pierwszy. A ja zamierzam jeszcze dłuuugo pożyć - zarechotał.
- A ty? Co planujesz, Admirał? Zobowiązałem się zapłacić ci za pomoc i to robię. Ale nie jesteś w stosunku do mnie całkiem uczciwy.
- Skąd takie przypuszczenia?
- Zdradzasz się każdym słowem.
✁✁✁✁


C. D. N.

Od Hyarina CD Ducha - ''Grzesznicy i święci''

Wszystko ma swoje dwa oblicza. To, które widzi każdy na co dzień, którego nie wstydzimy się ukazać innym. Jest także to, które wolelibyśmy ukryć przed światem. Przecież nawet kwiat, jakże piękny w momencie rozkwitu, traci swoje walory po czasie, prezentując tę twarz, której pewnie chciałby oszczędzić każdemu, kto akurat obok niego przechodzi. Hyarin był doskonałym przykładem tej właśnie dwoistości natury. Chłodnego opanowania i nieposkromionego szaleństwa. Balansował codziennie na równi pochyłej, która zaprowadziła go do miejsca, w którym obecnie się znajdował. Kamienny stół, przypominający ołtarz, na którym zostaną złożone losy jego stada. To on zadecyduje o życiu większości z członków watahy, za tym właśnie kawałkiem martwej skały. Ile krwi zostanie przelanej za pośrednictwem jednego tylko skinienia jego głowy, którym przypieczętuje żywot tych, którzy nie dotarli na szczyt hierarchii, a zostali u jej podnóża? Miał ogromną nadzieję, że nie więcej niż parę kropel. Dość już cierpienia. Po raz kolejny stanął mu przed oczami obraz z jego widzenia. Nóż, który opadł w bezdusznym akcie wynaturzenia. Ach, wy, córki i synowie Temidy, którzy postanowiliście zabawić się cudzym losem, przecinając jego złotą nić. Czy możecie teraz swobodnie spojrzeć w lustro i powiedzieć, że dobrze uczyniliście?
- Admirale... - szepnął Hyarin do siebie, a jego pysk skrzywił się w ciężkim do określenia grymasie. - Jesteś kimś, kogo z chęcią bym poznał.
Cóż może kierować taką osobą? Chęć zdobycia władzy? Zemsta? Zwykły sadyzm? Te mechanizmy go interesowały, a mimowolnie pomyślał o kimś, kogo mogły zainteresować jeszcze bardziej. Widzisz, Vitale, gdzie teraz jestem? A gdzie jesteś ty? Kronikarz pozwolił sobie na lekki uśmiech samozadowolenia, za który szybko skarcił się w duchu. Jak nigdy w swoim życiu chciał teraz trzymać emocje na wodzy. Oto pierwsze oblicze Hyarina, zimny spokój, który pomagał utrzymać równowagę ducha. Nawet w tak niepewnych czasach.
A wewnątrz szalała jego własna, prywatna wojna. Wojna z chorym umysłem, którego głód przybierał na sile, a abstynencja doprowadzała do pasji. Im dłużej starał się wypierać swój problem, tym bardziej on narastał. Lękał się jedynie, że w końcu nie da rady zapanować nad swoją drugą naturą. Czym się różnił on tego żądnego krwi tłumu w momencie utraty nad sobą kontroli? Tym, że jego umysł zaćmiewa niemożliwa do kontrolowania chęć mordu, a jego oczy lśnią jak dwie kałuże posoki? Przeraźliwie wykrzywiony pysk w groteskowym uśmiechu. Hyarin przełknął ślinę i przymknął na chwilę oczy, przykładając sobie jednocześnie łapę do czoła. Oto jego drugie oblicze, wewnętrzny demon, który czekał tylko aż opadną łańcuchy krępujące jego zbrukane grzechem cielsko.

- Czy to było dla ciebie ważne? - zapytał mimochodem szary wilk, patrząc jednocześnie gdzieś w dal. Pewnie nie zdawał sobie sprawy jak majestatycznie wyglądał w tamtym momencie, ale ten ruch nie był w żadnym razie wymuszony. Hyarin nie zwracał zwykle uwagi na pozytywne cechy swojego wyglądu, lecz kto przejmowałby się tak pragmatycznymi zagadnieniami w takich czasach? Szkło zerknął na towarzysza, po czym również wbił wzrok w bliżej nieokreślony punkt na horyzoncie.
- Tak – odparł krótko, być może uważając, że kłamstwo nie ma sensu. A być może chciał powiedzieć prawdę.
- Zdecydowanie takie było, generale – dodał z mocą.

Z oddali widział jeden z wielu już treningów szeregowców. Ze swojej jaskini na wzgórzu miał całkiem niezły widok na równo maszerujących żołnierzy, którzy poruszali się w idealnych szeregach pod surowym okiem Szkła. Westchnął ciężko i odsunął się od wejścia, pozwalając by półmrok opadł ciężką kotarą na jego skrzywiony w wyrazie dezaprobaty pysk.
- Nie sądzisz, że to dość duże ryzyko przychodzić tu do mnie? - zapytał z przyganą, na którą nie pozwoliłby sobie jeszcze jakiś miesiąc temu. Agrest drgnął lekko, a na jego twarzy wykwitł niespodziewany uśmiech.
- Wciąż upewniasz mnie tylko, że mianowanie cię generałem nie było głupotą – powiedział cicho, obdarzając go przenikliwym spojrzeniem. Hyarin machnął tylko ogonem w odpowiedzi i znów wyjrzał na zewnątrz. Nie potrzebował teraz zbędnych pochlebstw, poklepania po ramieniu, podbudowania samooceny. Potrzebował planu działania, a miał poczucie, że wciąż umykał mu jakiś nad wyraz ważny szczegół, którego nie potrafił w żaden sposób pochwycić.
- Jaki powód był wart takiej lekkomyślności? - zapytał, zwracając złote ślepia wprost na swojego gościa. Agrest, jesteś głupcem. Ale nawet głupiec nie zasługuje na śmierć, o którą ty się prosisz.

Księżyc wisiał już wysoko na niebie, które przecinały białe smugi chmur. Hyarin szedł przez las w stronę jaskini wojskowej, która ostatnimi czasy stała się dla niego drugim domem. Dla kogo się tak poświęcał? Dla tej przyszłości, o której tak barwnie ostatnia rozmyślał i tymi rozmyślaniami dzielić się z Kali? Sam już nie był pewien. Być może kierowała nim zwykła bezinteresowność, która chyba zasługiwała teraz na miano ''niezwykłej''. Podczas gdy tylu wbiło nóż w plecy, on trwał. Po raz pierwszy od dawna znaczenie jego imienia zyskało realną wartość. Zerknął w górę na niebiańską łąkę upstrzoną kwiatostanami gwiazd. Pragnął się tam znaleźć, z dala od przenikających serce problemów tego świata. Pegazie, Koziorożcu, powiedzcie, jak to jest biegać po tej nieskończonej przestrzeni firmamentu? Czy to jest prawdziwa wolność? Niespętana łańcuchami, nieobciążona odpowiedzialnością, uczuciami, doznaniami. Hyarin przystanął w zadumie przyglądając się uschniętym i powykręcanym drzewom. Przypomniał sobie postać, o której czytał w swoich kronikach, to od jej historii właściwie zaczął wertowanie zakurzonych ksiąg zawierających dziedzictwo watahy.
- Narcyzie, stworzyłeś olbrzyma na glinianych nogach – westchnął posępnie kronikarz, po czym ruszył żwawszym krokiem w stronę prześwitów między drzewami, które wskazywały drogę na otwartą przestrzeń.
Widział w oddali majaczący zarys jaskini. Tego obrazu nie dopełniało żadne światło, żaden kolor, żadna niepożądana obecność. Tylko posępna, wydrążona skała, opływająca w czerń jama, która zdawała się pochłaniać wszelkie pozytywne emocje, które znalazły się w zasięgu jej potwornej paszczy. Nihil novi. Przyspieszył, aby nie rozmyślić się na widok tak nieprzyjaznego obrazu. Nim zbliżył się na dobre do wejścia w jego głowie rozbrzmiał głos. Hyarin przystanął ze zdziwieniem, wsłuchując się w ton rozmówcy. Jednocześnie wzrokiem szukał tego, kto zwykł porozumiewać się w tak osobliwy sposób i wreszcie dostrzegł biały pysk, który wysunął się z jaskini wojskowej. A więc mylił się, co do niepożądanej obecności. Przechylił łeb, czekając spokojnie na zbliżającego się Ducha. Sam zainteresowany zatrzymał się w znacznej odległości od szarego basiora, w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Wejdźmy do środka – powiedział krótko ciemniejszy z wilków, trawiąc to, co usłyszał. Wciąż nie przyzwyczaił się, że inni zaczęli darzyć go tak, wydawało mu się, przesadnym szacunkiem. Z tym zwracaniem się per pan w ogóle było mu nie po drodze, lecz przemilczał ten fakt. Wszedł pierwszy i rozpalił ogień, którego światło rozlało się pomarańczowo-złotą poświatą po pomieszczeniu. Usiadł za kamiennym stołem i spojrzał na białego przybysza, który niezaproszony stał wciąż w progu. Hyarin wskazał mu łapą miejsce naprzeciwko siebie, a gdy ten usiadł, zaczął:
- Zatem, co sprowadza cię o tak późnej porze?
Duch wyraźnie się zmieszał. Utkwił wzrok w pokrytym bruzdami blacie stołu, jakby układał sobie w głowie, co ma zamiar powiedzieć.
Nie chciałem pana niepokoić. Wydaje mi się, że to ważna sprawa, która z pewnych przyczyn nie mogła czekać do rana. Hyarin westchnął w duchu. Czemu każdy teraz czuje się w obowiązku tłumaczyć mu się ze swoich czynów? Nigdy sobie nie wyobrażał jak to jest być generałem, może dlatego wszystko go teraz tak dziwiło. Skinął głową na znak, że strateg może bez obaw kontynuować.

<Duchu?>

Nowy tryb pisania opowiadań treningowych!

Kochani!
Stan wyjątkowy stanem wyjątkowym, ale sami przyznacie, że każdy czas jest dobry na wprowadzanie nowych wymogów dotyczących opowiadań. Brzmi strasznie, ale nie martwcie się. Nasza strona główna nam za to podziękuje.
Od dziś (29.12.2021) obowiązuje nowa forma opowiadań treningowych:

Dawniej każdy ćwiczący wilk pisał serię czterech lub siedmiu opowiadań treningowych, nie krótszych niż 150 słów. Za ciąg czterech opowiadań przysługiwały 3 punkty do dowolnej umiejętności (w przypadku szczeniąt 4 pkt), a za siedem opowiadań 6 pkt (u szczeniąt 7 pkt).

Od dziś każdy ćwiczący wilk pisze jedno opowiadanie treningowe, nie krótsze niż 500, za które otrzymuje 3 pkt (szczenięta 4 pkt) lub 900 słów, za które otrzymuje 6 pkt (szczenięta 7 pkt).

Co oznacza to dla piszących?
Przede wszystkim mniejszą liczbę słów w stosunku do liczby uzyskanych punktów. Przed zmianami 6 pkt umiejętności wilk otrzymywał po napisaniu łącznie przynajmniej 1 050 słów, a 3 pkt po napisaniu 600 słów. Dziś wystarczy kolejno: 900 i 500 słów.
Obecnie rozpoczęte, lecz niezakończone serie ćwiczeniowe obowiązuje stary tryb.

Dziękuję za uwagę!

                                                                               Asystent alfy,
                                                                                 Kawka

wtorek, 28 grudnia 2021

Od Mildredfiri - trening mocy 4

Moje odbicie w wodzie patrzyło na mnie z upartością osła, złe i z obnażonymi zębami. Wiem, że chciało mnie wyzywać za to, co zrobiłam. Że spowodowałam przypadkiem pożar swoimi głupimi próbami. Ale nie mogło wydobyć z siebie ani słowa, po prostu milczało, bardzo złe i bardzo obrażone na mnie. A ja obrażona na nie. Na tą rudą twarz, na tego koka spiętego kolorową gumką, na te żółte czy tam zielone oczy. Byłam tak bardzo złe jak one. Pewnie rzucilibyśmy się sobie do gardeł, gdyby nie to, że odbicie nie mogło opuścić tafli wody, a ja nie chciałam się moczyć. Po prostu nie lubiłam wody i tyle. Była taka... mokra. I zimna. Zupełnie nie mój klimat. I to nawet nie dlatego, że jestem ognistą waderą, po prostu dlatego, że mi się nie podobała. Nigdy mi się nie podobała. Kto wie, jakie okropności się chowały w tych niedostępnych dla oka głębinach. Fujka.

<4/7>

Od Mildredfiri - trening zwinności 4

Siedziałam sobie z tatą przy wejściu do naszej domowej nory. Tata rozplanowywał, w jaki sposób rozkopać norę, byśmy wszyscy się w niej zmieścili. Trochę to było zabawne, jak bardzo starał się nas trzymać przy sobie. I nawet trochę smutne. Miałam wrażenie, że był samotny i z tego powodu nie chciał nikogo ze swojej rodziny puścić. Coś mi mówiło, że ma to związek z jego przeszłością. Chyba ktoś go zostawił "na chwilę" i już nigdy więcej się nie odezwał. Albo pokłócił się z którymś ze swoich wcześniejszych szczeniaków. Albo po prostu je stracił. A teraz mu bardzo zależało, żeby wszyscy byli bezpieczny i nikt nie odchodził. Doceniałam jego troskę, ale przecież nie mogłam być ciągle zależna od swojego tatusia. Musiałam mu powiedzieć.

– Tato, znalazłam sobie już jaskinię, w której chcę mieszkać. Jest bardzo ładna i dość szeroka. Może nie jest na tak dużą rodzinę, ale myślę, że zmieści się tam mała.

<4/7>

Od Mildredfiri - trening szybkości 4

Pusta łąka, w obecnej porze roku bardziej wyglądająca po prostu jak płaski teren bez znaczenia, nudny i bez naturalnych ozdób, była zamieszkała tylko przez jedną rodzinę królików. Króliki te nie wadziły Mi, trzymając się od niej z daleka, a Mi nie wadziła im, wylegując się z dala od wejścia do nory. Nie przyszło jej nigdy do głowy, żeby upolować któregoś z tych słodziaków. Chyba po prostu była za bardzo przywiązana. W końcu miały takie ślicznie uszka i takie urocze noski, które skakały zabawnie gdy te lagomorfy coś wąchały. I te oczy jak guziczki. Trochę jakby przerażone wielkim, niebezpiecznym światem, ale niemniej urocze. Mi takiego chętnie by przygarnęła, ale nie wiedziała, jak jej rodzina zareagowałaby na naturalną ofiarę wilków w formie zwierzątka. Zawsze mogłaby traktować to jak sekret, trzymać takiego króliczka w ukryciu i przychodzić do niego codziennie. Tylko że króliczki nie są takie szybkie jak zające. Są tylko dużo słodsze.

<4/7>

Od Mildredfiri - trening siły 4

Po wielu ciężkich, wykańczających treningach wreszcie postanowiłam odpocząć. Ile można ćwiczyć, co nie? Mam prawo mieć dość. Znaczy nie, nie mam dość, po prostu potrzebuję odpoczynku. Długo ćwiczyłam, stawałam się coraz silniejsza, już niejeden boi się do mnie podejść. A teraz odpoczywam. Położyłam się w swojej ulubionej jaskini, rozpuszczając włosy, by oświetliły i rozgrzały te puste ściany. Wiele już razy zastanawiałam się, czy ktoś poza mną wchodzi do tej jaskini. Nie było tu żadnych śladów cudzej obecności. Żadnych wydeptanych ścieżek, żadnych znajdziek z zewnątrz, jedzenia czy materiału na legowisko poza tym, co sama sobie przyniosłam. A to, co przyniosłam, nie znikało. Być może nikt tu faktycznie nie przychodzi i cała jaskinia jest dla mnie. Te ściany ozdobione białym nalotem niczym roztopiony kamień. Ta mokra podłoga, która z każdymi moimi odwiedzinami stawała się coraz bardziej suchsza i misy powoli coraz bardziej pozbawione wody. Ten sufit, z którego zwisały groźnie wyglądające stalaktyty.

<4/7>

poniedziałek, 27 grudnia 2021

Od Falki - "Czarne skrzydła, czarne słowa." cz. 3

 Robię krok do przodu. Tylko jeden, by nie spłoszyć ptaka, który łypie na mnie jednym okiem, gotowy w każdej chwili zerwać się do lotu. Lub zaatakować. Jeszcze chwilę temu wołał, bym podeszła i nigdy wcześniej nie widziałam go tak podekscytowanego. A teraz? Stroni ode mnie niczym przestraszone zwierzę, rzucone po raz pierwszy w rozpacz tego świata. 

Cofam się znowu. Wypuszczam powietrzę z płuc i siadam ciężko na ziemi. Poczekam, myślę, nie dam mu powodu, by zostawił mnie samą. Kruk odlatuje, kracząc przeraźliwie, a z pobliskich drzew zrywają się wrony. Po raz drugi w całym moim krótkim życiu zostałam zupełnie sama.


Czasem trzeba w życiu dać się poprowadzić przypadkowi. Nie walczyć z tym co ma nastąpić, ale zaakceptować bieg wydarzeń i z tego miejsca dopiero rozważać - co dalej? Tak było i tym razem, gdy po miesiącach wędrówki kruk zatrzymał się wreszcie na ziemiach, które znając jedynie nazwę, wyobrażałabym sobie jako usiane kwieciem. Srebrnym w dodatku. Myliłabym się srogo, ale może to jedynie nieodpowiednia pora roku? 

Dołączyłam więc do miejscowej watahy, pozwoliłam wcielić się do wojska i zagłębiłam się nieznacznie w obecną sytuację polityczną. Nie spotkałam w tym czasie zbyt wiele wilków, co uznałam za niezaprzeczalną zaletę chaosu jaki najwyraźniej tu panował. 

Czego kruk tutaj szukał? Do czego dążył od dnia, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy nad pozbawionymi ciałami moich rodziców? I dlaczego zdecydował się zabrać mnie ze sobą? Mnie, wilcze szczenię, które widział po raz pierwszy w życiu. Mogłabym oczywiście zadać mu te pytania. Wypowiedzieć je bez zająknięcia, z pamięci, bo w końcu sama zadaję je sobie od prawie trzech lat, a potem patrzeć jak przechyla głowę, wrzeszczy „Falka” i odskakuje kawałek, dając do zrozumienia, by go dalej nie męczyć. Przecież wiem, że nie powie mi nic więcej choćby nawet chciał.


Pierwsze parę dni, które spędziłam w tym miejscu wydawało się sielanką. Wizję tę jednak szybko przysłonił cień nadchodzącej wojny. 

Czyżbym wpadła z deszczu pod rynnę? 

Pocieszałam się myślą, że w każdej chwili mogę odejść. Zniknąć choćby w zgiełku trwającej bitwy i nie odwracać się za siebie.

O ile kruk będzie nadal u mego boku. Co ja gadam. Przecież będzie już zawsze, prawda?


Ostrożnie stawiałam kolejne kroki w skrzącym się w świetle księżyca śniegu. Noc była chłodna i bezwietrzna, a spowijająca las mgła nadawała całej tej scenie jeszcze większego uroku. Przeszłam bez zbędnego pośpiechu kolejne parę metrów, rzucając tylko przelotne spojrzenie krukowi, który obserwował mnie z gałęzi jednego z drzew. Od kiedy zatrzymaliśmy się na tych terenach nie opuszczał mnie na krok. 

Zauważyłam w mgle czyjąś sylwetkę, nie byłam jednak w stanie rozpoznać kto to. Wkrótce jednak miałam się przekonać, bo zmierzała prosto w moją stronę. Zerknęłam jeszcze raz w stronę ptaka, ale nie znalazłam go już na gałęzi. Nieznany mi wilk prawie pokonał dzielącą nas odległość. Przez chwilę wydawało się nawet, że z kimś rozmawia.


— Falko! Jak miło cię zobaczyć poza jaskinią wojskową. — Biały basior wyłonił się w końcu z mgły, racząc mnie nieszczerym uśmiechem i jeszcze mniej szczerymi słowami.

— Nie wątpię — odpowiedziałam, szukając wzrokiem zarówno kruka jak i jego rozmówcy. — Wyszedłeś na spacer, Satomi?

— Można to tak nazwać. Korzystam z przywilejów stanowiska, skoro już mam taką okazję. Zakładam, że ty robisz to samo.

— Nie do końca. Nie wybrałam jeszcze jaskini, więc o ile nie śpię raczej nie przesiaduję w jednym miejscu.

— W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak życzyć ci powodzenia i wznowić mój spacer. Do zobaczenia.

Kiwnęłam lekko głową i nie czekając aż basior odejdzie, ruszyłam przed siebie. Z jakiegoś powodu nie mogłam znieść jego obecności dłużej niż przez parę minut. Kruk też znikał gdzieś zawsze, gdy pojawiał się Satomi. Najwyraźniej oboje mieliśmy złe przeczucia co do tego wilka.


C.D.N prędzej czy później

Od Apollo Anubisa Aina CD Mino - ''Zawsze dwóch ich jest"

Dzień. Dzień. Czyż to nie tak, że wszystko się zaczyna i kończy. I życie. I dzień. I każda godzina. Nie ważne jak bardzo się tego nie chce, kończy się nawet czas. Dobry i ten zły także. I to była pocieszająca myśl. Zważając na każdą zaistniałą w watasze sytuację, pocieszało Anubisa to, że kiedyś wszystko się ustatkuje. Nie będzie takie samo dla nikogo, może poza nim samym. W końcu zawsze samotny, niekiedy tylko opiekujący się szczeniętami w tym okresie, będzie dalej samotny. Z dala od tłumów, znający pobieżnie najważniejsze zapachy i głosy. Ie ważne gdzie by go życie porzuciło, zawsze będzie jak ta jedna wyspa pośrodku morza. Omiatany falami niesprawiedliwości i uczuć, zawsze stojący twardo w swoich ramach.
Dzień. Ten zaczął się jak każdy inny. Zajrzeć czy ktoś nie chce porzucić mu swoich szczeniaków, dzisiaj nie? Cudownie. Potem spacer. Jego długie nogi brodziły w zimnym śniegu słuchając jego słodkiego chrupotu. Może zima nie była najgłośniejszą porą roku pod względem harmonii i ptasich śpiewów, jednak ten dźwięk uginającego się w zwartą masę puchu pod łapami był kojący wystarczająco aby dać mu odrobinę spokoju. Od popadnięcia w wir całkowitej nudy ratowały go jeszcze nocne przechadzki, słuchanie słów i wbijanie pyska w górę. Ku niebu, jakby kiedykolwiek miał w nim zobaczyć coś więcej niż tylko przegniłą czerń. No i dusze. Zmarli tańczący po ziemi swoimi zimnymi krokami. Migrujący z kąta w kąt tak samo zagubieni w świecie co on sam. Widział trochę tej analogii, że spędzając z nimi swoje życie przybrał wiele ich cech. Jednak nie dbał o to, bo nigdy mu to nie przeszkadzało.
—Dzień dobry. — cichy głos odbił się od jego uszu niczym słodka melodia słowików. Westchnął głęboko.  Od razu zawęszył. Zapach młodego futra, które nie przesiąkło jeszcze milionem zapachów innych wilków. Nieco zmarznięte łapy dreptające dziurę w miejscu, w którym stał. Przed nim, stał szczeniak, a Anubis przecież lubił szczenięta. To właściwie jedyne towarzystwo które dobrze znosił.
—Dzień dobry. — odpowiedział zwracając się przodem do rozmówcy. Głowę nadal trzymał dość wysoko niepewny jak nisko ma ją opuścić aby jego zimne ślepie wbiły się w niewielkie ciało. Za mało dotarło do niego jeszcze głosu aby wiedział to tak dokładnie. Za mało i zbyt niespodziewanie.
—Twoja dusza jest bardzo ciekawa. — uchylił głowę. Zamrugał dwa razy i rozchylił pysk. Czyżby jego dusza na prawdę była ciekawa? Skąd taka konkluzja? Nietypowy to był rodzaj komplementu, jednak kiedy rozmawia się ze szczeniakami w rachubę trzeba brać wszystkie możliwe sytuacje i słowa.
—Dusza powiadasz? — jednak zaciekawiło go spostrzeżenie nieznanego mu malca. Czyżby wśród żywych stąpał ktoś poza nim, komu przypadł zaszczyt przyglądania się życiu w zaświatach? — Skąd możesz to wiedzieć? —
—Widzę ją. — odparł drugi głos po chwili ciszy, ewidentnego zawahania i zastanowienia. — Jest inna niż wszystkie, które widziałem. Nawet te martwe. Jest taka... nie wiem jak to opisać...—
—Martwe ... — powiedział dość głośno chociaż słowa miały być skierowane wyłącznie do niego samego. Szczeniak poruszył się przed nim niespokojnie wprawiając śnieg w ruch. — Wybacz. Miałem to powiedzieć do siebie, a chyba wyszczekałem się odrobinę za głośno. Widzisz dusze tak?
—Tak? — dzieciak chyba był zestresowany, chociaż jego głos nie drżał tą emocją za mocno. Jednak nuty tych tonów Anubis doskonale znał.
—Nietypowa moc. Bardzo nietypowa. Pierwszy raz spotykam wilka, który widzi duchy, a który nie jest mną samym .— przyznał nieco pokrętnie, jak miewał niekiedy w zwyczaju, kiedy zapominał, że jego rozmówcą jest ktoś młodszy, kto niekoniecznie przywykł do takiego sposobu ubierania swoich myśli w słowa.
—Ty... Ty też widzisz dusze? — słowa te nieco odbiły się w jego umyśle echem. Cichym i sączącym się powoli ponownie przez umysł aby dotrzeć w jego najgłębsze zakamarki.
—Można tak powiedzieć. Tak. — przytaknął słysząc jak malec pochodzi bliżej. Nieco może za blisko , jednak ślepemu w zupełności to nie przeszkadzało. Jednak mimo wszystko zdawało mu się jakby mróz i wiatr stały się nieco bardziej uporczywe.  — Czuję, że chcesz pogadać. Może usiądziemy, gdzieś pod kamieniem, żeby wiatr nie dręczył tak naszych ciał? — skrócił swoją wypowiedź znacznie, aby znowu nie wyszła bezsensowna plątanina słów w równie bezznaczeniowym zdaniu. Teraz tylko znaleźć kamień, a zimą jak zimą. Wszystko zdawało się być zupełnie inne, a jego wydeptane ścieżki zacierały kiedy na przeszkodzi nie stawały krzaki, a jedynie pnie drzew. —Albo jaskini. Będziesz mógł pytać o co tylko zechcesz...

 

<Mino? >

tak wiem, daleko nie pociągnąłem ale... małymi kroczkami do celu. Muszę jeszcze wyczuć twojego wilczka... 

Od Ducha do Hyarina - "Grzesznicy i święci"

Wszystko, co pierwsze, powinno być piękne.
Tak mówiono, tak to opisywano w pieśniach pochwalnych, w wierszach o cudzie, jakim był świat i wszelkie stworzenie w nim żyjące. Bowiem czy pierwszy skowyt nowo narodzonego szczenięcia nie jest jednym z najbardziej cudownych dźwięków, który może dotrzeć do uszu zmęczonej matki? Tak jak dotyk kochanka na skórze rozpala trzewia cudownym płomieniem podczas samotnego wieczoru, tak promienie zimowego słońca, które dostrzegł ponownie po tak długim czasie spędzonym w mroku, winien napełnić go radością, motywacją, spokojem.
Uniósł głowę ku górze, ciemnie oblicze kierując ku koronom drzew, gałęziom, ognistej tarczy na nieboskłonie. Rozchylił pysk, nozdrza, chcąc nabrać w ściśnięte płuca chłodny powiew wiatru. Niczym pocałunek od drogiego mu świata, jaki nazywał domem, chciał wpaść w jego objęcia i skryć się przed tym, co pozostało po drugiej stronie. Nawet przez krótki moment uśmiechnął się, wykrzywił końcówki pyska w lekki łuk, dygocząc nieznacznie. 
Wtedy podmuch przesunął swoimi długimi, bezcielesnymi palcami po obcym, obnażonym ciele, sprawiając, że obydwie pary uszu pokracznego stworzenia opadły, wtulając się w podłużny pysk. Odruchowo przywarł do pokrytej śniegiem ziemi, czubek długiego, zakończonego niby ostrą szablą ogona, chowając pomiędzy twardymi gruzami. Nagły ból szarpnął nim, wycisnął z zapadniętej piersi ni to skowyt, ni to jęk, a zielone oczy zacisnęły się, by chronić się przed słońcem.
Czego mógł się spodziewać, przeszło mu przez głowę, przyciągając do siebie ręce tak, że cztery szpony pozostawiły za sobą bruzdy. Klęknął w zaspie, skrył pysk za udem, lekko wzdrygnął większą parą uszu, wiedząc, że musi wytrzymać jeszcze kilka chwil. Dopiero wtedy ten świat zaakceptuje go i ponownie rozłoży kochające ramiona tak, jak to zrobił wcześniej. Przygarnie zagubione w całej mozaice wszechświata dziecię, które odnalazło tutaj swoje miejsce w momencie, gdy wszystko zdawało się być stracone. To właśnie było tym przyjemnym dreszczem, za jakim tęsknił długimi, burzliwymi nocami. 
Być może to była po prostu normalność, do jakiej przywykł na leśnych terenach watahy, a być może przyczynili się do tego bardziej ci, których poznał. "Przyjaciele" zdawało się być określeniem nie do końca odpowiednim, można było powiedzieć - nader optymistycznym. Co jak co, był przecież osobnikiem raczej antyspołecznym, a takim to trudno osiąść na dłużej w jednej relacji, znajomości na tyle, by wspólnie przygotować grunt pod coś większego. Pluł sobie w brodę z tego powodu. Gdyby nie był tchórzem, w tym momencie więcej imion zostałoby wyciągniętych z otchłani umysłu, aby dodać sił zmęczonym członkom i podnieść ciało spomiędzy śniegu.
Pozostały jedynie cienie, nieprzyjemny posmak przeszłości, zatartej i zapisanej przez linijki pozornie bezkresnego tekstu. Wspomnienia, pokrywające przeszłe kartki obłokami cienia, kryjącymi za sobą głoski, sylaby, dźwięki. Jakby się skupił, dostrzegłby kilka jaśniejszych punktów, lecz na tle całości były one niczym więcej niż plamami, pozbawionymi większego znaczenia.
— Sądziłem, że powrócisz później, Solasie.
Uszy podniosły się od razu ku górze jak u czujnego zająca, pysk wysunął się zza nogi, by zwrócić się w kierunku źródła odgłosu. Przymrużone oczy dostrzegły zarys białej postaci na tle jeszcze jaśniejszego lasu, jaka przecinała pionowe linie czarnych drzew. Szła bez strachu, jednak ze specyficzną sztywnością, stawiając ostrożne kroki na czubkach palców. Pysk trzymała nisko, jakby skradała się, jednak napuszony ogon poruszał się powoli na boki w spokojnej manierze.
Ciemne, chude stworzenie przysiadło na tylnych łapach i jedną ręką wyprostowało tors, drugą chwytając kolano. Nozdrza rozchyliły się, gdy płuca podjęły kolejną próbę nabrania pełnego oddechu. Tym razem świat nie odrzucił przybysza, pozwalając mu poznać znajomą woń stąpającego ku leśnemu przerzedzeniu basiora. To sprawiło, że serce zabiło szybciej, a własny ogon istoty machnął jakby na powitanie druha. Ten drugi cicho zaśmiał się i przy pomocy kilku susów pokonał odległość ich dzielącą. Z czułością dotknął zimnym nosem pokrytego małą łuską czoła bestii, chociaż potem parsknął z powodu ostrego zapachu, jaki poczuł. Usiadł na ziemi, pozwolił, by dłoń przeczesała jego białe futro. Widocznie czekał na coś, bowiem szkarłatne oczy wpatrywały się w ślepia jego towarzysza.
— Wybacz — Usłyszał charczącą odpowiedź, skórzaste gardło zadrgało, nie będąc przyzwyczajonym do delikatnej mowy leśnego ludu — Musiałem. Nie mogłem zostać. Sytuacja u nas... Nie jest dla mnie odpowiednia. Powrót tutaj to jedyna szansa dla mnie. Przepraszam, że nie dałem ci więcej czasu.
— Wiem, nie tłumacz się, proszę. Nie chcę słyszeć więcej niż muszę. Przecież wiedziałem, na co się piszę, prawda? — Biały wilk westchnął długo, po czym odwrócił wzrok. Chwilę przyglądał się odbiciu słońca w soplu, wiszącym na gałęzi pobliskiego klonu, przedłużającym tym samym ciszę i wypełniając atmosferę kolejnymi niewypowiedzianymi słowami. Obydwoje wiedzieli przecież, do czego dojdzie, znali umowę, którą zawarli.
— Nim wrócisz — Drugie słowo ledwo co wycedził przez zaciśnięte ze stresu szczęki, przez co Solas przechylił czarny pysk delikatnie na bok, a w jego oczach pojawiła się nieufność.
— Nim wrócisz... Eh, mogę chociaż poczekać do zachodu słońca? To za niedługo, tak mi się zdaje. Zimą szybciej się kryje za horyzontem, wiesz? Sądzę, że jest piękne. Chcę je zapamiętać.
— Nietypowa prośba — Przybysz zmienił pozycję, odsuwając się nieznacznie od samca, nie mogąc znieść napięcia — Dobrze. Poczekamy. Powiedz mi tylko, zająłeś się nimi? Tak, jak prosiłem?
Odpowiedziało mu długie, smutne spojrzenie. To mu wystarczyło. Uderzył otwartą dłonią w ziemię, poderwał kilka drobnych grudek. Wilk powiódł wzrokiem po pazurzastym odcisku, nie mając odwagi nawiązać kontakt wzrokowy z Solasem. Nie miał odwagi na cokolwiek, to zdawało się lepiej określać aktualną sytuację. Jednak czy można było dziwić się skazańcowi, iż nie chce patrzeć na własnego kata?
— Zrobiłem, co mogłem, ale nie miałem dużo możliwości — Powiedział krótko, zwracając się plecami do rozmówcy i podnosząc pysk w kierunku ledwo widocznego horyzontu. Niebo już straciło błękitne kolory, spływało szkarłatem, barwiło chmury, cały świat. Było coraz bliżej do momentu, którego tak się obawiał.
— Agrest jest w niebezpieczeństwie, tak jak Szkło, cholera, kto nie jest w niebezpieczeństwie? Wszystko się sypie. Nie ma wspólnoty, nie ma sojuszy. Jest jedynie wojna i skakanie sobie do gardeł. Gdzie nie pójdziesz... Jest tylko niepokój, strach, złość, gorycz. To nie jest stara Wataha Srebrnego Chabra — Musiał przerwać na chwilę, czując pieczenie w kącikach oczu. Nie chciał ciągnąć tego tematu, przecież Solas i tak go odczyta jak książkę. Dlatego po krótkiej chwili dodał jedynie słabiej:
Wiem, że nie będą dla ciebie znaczyć tego samego co dla mnie, ale mam nadzieję, że tak, jak ja ich przejąłem od ciebie, ty dopilnujesz, by to, co zrobiłem, nie poszło na marne, Solas. Możesz to zrobić?
— Obiecuję ci to. A teraz wiesz, że nie możemy zwlekać, tak? Nikt nie może się o tym dowiedzieć.
— I nikt się nie dowie — Odparł szeptem, chociaż się nie odwrócił. Nadal wpatrywał się w zachodzące słońce, nawet jeśli jego samego nie mógł dostrzec. To nie było ważne. Przecież wszystko było jedynie symbolem. Marnym pyłkiem, któremu przypisywano wartość. Chociaż, musiał to przyznać, życie, nawet jeśli nic nie warte, było piękne. Zwłaszcza tutaj, w tym świecie.
Być może dlatego wilk się uśmiechnął, zaśmiał się, pomimo łez, znikających w zimowym futrze. Skupił się na niebie, nie chcąc słyszeć i czuć, jak Solas przysuwa się do niego i przesuwa pazurami po jego karku, szukając odpowiedniego miejsca. Po prostu wspominał szansę, jaką otrzymał, będąc nikim więcej niż uciekinierem z innego świata, któremu się poszczęściło. I to było piękne.
— Dziękuję... — zaczął, lecz nie dokończył, gdyż wkrótce ciemność pokryła jego pole widzenia w akompaniamencie cichego trzasku łamanych kręgów.


Zapewne gdyby nie fakt, że dotkliwy ból głowy skutecznie utrudniał strategowi dalsze zwiedzanie terenów watahy, Duch spędziłby całą noc na chłonięciu zimowego krajobrazu. Z czymś na wzór zachwytu, a także dumy, obserwował zmiany, jakie zaszły w jego drogim domu. Pamiętał bowiem niektóre polany, dawniej porośnięte kwiecistymi kobiercami, teraz wypełnione po brzegi chłodnym puchem. Rozpoznał nawet okryty złą sławą Wężowy Zagajnik, jak określał pewien skrawek lasu, który za szczeniaka omijał szerokim łukiem, co na krótki moment zatrzymało go w przypływie nagłej nostalgii. Jego... zastępca aż takimi uczuciami nie darzył terenów i miejsc, Duch dostrzegł w ich wspomnieniach, że więcej znajomości nawiązał pośród wilków bądź bardziej pierzastych mieszkańców tychże kniei, to dobrze. Przynajmniej jeśliby spojrzeć na to z perspektywy pracy, którą mniej lub bardziej prawidłowo wykonywał. Nie posiadał może wrodzonego talentu strategicznego, tak zwanego zmysłu, o jakim tyle mówiono w wojskowych sferach, jednak czymże były predyspozycje w porównaniu do siły, pasji i woli przeżycia?
Nawet jeśli surowa wiedza, jaką posiadł, była stosunkowo obszerna, strateg nadal dostrzegał w niej luki. Pozostałości po niedopowiedzeniach, nawiązaniach, o których poprzednik nie miał pojęcia czy też najzwyczajniejsze w świecie zapomniane fakty, były po prostu irytujące. Irytujące, a także niekomfortowe, co przyznał sam przed sobą niechętnie, bowiem ostatnie lata przyzwyczaił się do pełnego wglądu w sytuację. W tym momencie czuł się jak zagubione we mgle szczenię... Ponownie. Co było ironiczne.
Z tego powodu, wyciągnął z pamięci jedno imię, być może nie pierwsze, jakie się w umyśle Ducha pojawiło. Nie, nie mogę teraz do niego pójść, on wie, jeszcze się domyśli, pomyślał z przekąsem na wspomnienie płowego basiora, odwracając się od leśnej polany i kierując się z pyskiem nisko przy ziemi w kierunku jaskini wojskowej. Hyarin. Generał Hyarin, tak go skategoryzowano. Kto mógłby wiedzieć o sprawach militarnych więcej niż sam dowodzący militarnego ramienia watahy?
Podróż do znanej jaskini aż dodała sprężystości jego krokom. Biegł na czubkach łap wydeptanymi przez inne wilki ścieżkami, odruchowo poruszając ogonem na boki. Nawet ból stał się ćmieniem, uporczywym wspomnieniem, które groziło powrotem. Jednak w tym momencie pozwoliło na chociaż chwilę spokoju, radości pośród nocnego lasu.
Spowolnił na widok wejścia do nory, dostrzegł strażników nieopodal. Powitał ich skinieniem łba, nie chcąc dawać szansy na dalsze społeczne konwenanse, by następnie wsunąć się cicho do środka.
Oczy Ducha szybko przyzwyczaiły się do ciemności, przez co wilk dostrzegł kilka kształtów na tle kamiennych ścian, które okazały się być typowymi elementami wyposażenia tego miejsca. Mruknął z niezadowoleniem, sądząc, że o tej porze powinien znaleźć w środku przynajmniej jedną osobę, jaka mogłaby mu pomóc. Zwłaszcza w momencie stanu wyjątkowego, ktoś powinien obmyślać plany, obserwować ruchy wroga, cokolwiek. A może tutaj inaczej załatwiało się takie sprawy...
Miał wyjść, udać się do jaskini Vitale, gdy to wyczuł, jak futro staje mu dęba na karku. Spinając mięśnie, obejrzał się przez ramię, w kierunku szczeliny, by to dostrzec chude, wysokie łapy, pokryte ciemnoszarym futrem. Migotliwe symbole, widoczne w srebrnych promieniach księżyca, przebudziły pozyskane wspomnienia, wywołały radość z powodu niespodziewanego cudu, jaki się wydarzył. Nie tracąc cennych chwil, Duch rozszerzył swój umysł, by połączyć się z tym należącym do Hyarina, nim ten odejdzie poza jego zasięg.
Generale Hyarin? zaczął, biegnąc do wyjścia jaskini. Generale? To ja, Duch. Niech generał się nie obawia. Chciałbym z panem o czymś... Porozmawiać. Czymś ważnym. Ma pan chwilę?
Wysunął pysk na świeże powietrze, potem całe białe ciało. Nie podszedł do szarej ekscelencji, nie chcąc naruszyć jego przestrzeni. Jedynie wpatrywał się z uporem w jego pysk, wyczekując odpowiedzi.

<Hyarin??>

Od Sigmy - "Miodowe Dni" cz. 1

Sigma stanął przy swoich siostrach. Bok w bok. Ramię w ramię. A przed kim stali? A przed swoim opiekunem. Sigma bardzo lubił go zaczepiać, a Pan Anubis zawsze się z nim w to bawił. Podobnie z Całką. Jego drogą siostrzyczką. Irytującą siostrzyczką, ale jednak jego. Tamtego ładnego dnia bawili się w śniegu jak zawsze. W końcu ich rutyna była niezmienna. Niezakłócona od kilku ładnych dni. I podobało mu się to. Nawet jeśli musiał wstać wcześnie rano i iść przez mróz do Pana Anubisa. Teraz kiedy mieli tatę mieli ciepłe łóżko. Sigma nie pamiętał ciepłego łóżka w przeszłości, a Całka mówiła że nie mieli łóżka. Ktoś niósł ich w koszyku. Skąd to wredne, małe, białe stworzenie to wiedziało. Nie miał pojęcia, ale nie kwestionował jej słów. Nigdy. Nie miałby odwagi! Popchnął Całkę swoimi łapami prosto w zaspę. A kiedy ta w nią wpadła wystawał  jedynie tyłek. Śmiechom nie było końca. Jednak kiedy wyszła (z małą pomocą Pana Anubisa) nieco się przestraszył. Z jej oczu biło ogniem, a po pysku przebiegał dziwny uśmiech.
Przekonał się, że jego siostra umie się mścić kiedy wsadziła jego głowę pod śnieg z impetem tak mocnym, że mało oboje nie przewrócili.
Śmiech, słodycz. Czekali codziennie do wieczora aż przyjdzie po nich tato. Co prawda zawsze wyglądał na zmęczonego i powtarzał, że jego rany to nic wielkiego, ale i tak go kochali. Bo jak nie kochać kogoś kto daje ci jeść, pić, dach nad głową i opieką pełną...specyficznej miłości. Bo ani Sigma ani jego rodzeństwo nie byli w stanie powiedzieć, że Delta ich nie kocha. Chwalił ich, przyglądał jak się bawią. Mył i poprawiał fryzury. Ba! Nawet spali z nim w jednym łóżku! Ciepłym łóżku. A jego sierść zawsze pachniała lekami Bardzo miły to był zapach.

Jednak tego dnia Delta przyszedł po nich szybciej i pomimo że bili zdziwieni chcieli pójść do domu. A tam... Tańce, zabawy i swawole. Nawet granatowy wilk się z nimi chwilę pobawił. A kiedy poszli spać jak co nocy Sigma czuł jak Delta wstaje i wychodzi. Po co wychodził? Nie wiedział... jednak z respektu słuchał się jego polecenia i nigdy za nim nie wychodził...
Jednak dzisiaj.
—Pi! Gdzie idziesz? —
—Muszę siku. — zamruczała przecierając oczka.
—Ale tata mówił nie wychodzić za nim! —
—Ale ja nie wychodzę za nim... JA muszę siku! — poskarżyła się i wyszła.

Tamtej nocy długo ich nie było. A jak wrócili wszystko zdawało się być dobrze... do rana.

<Całka?> 

Nowi członkowie!

Pi - uczeń

Całka - uczeń

Mediana - elew

Sigma - elew

Od Delty - "Niespokojne Ścieżki Losu - Resztki świadomości" cz. 23

 

Brakowało mu niewiele do całkowitego załamania. Skraj klifu na którym stał załamywał się pod jego łapami, grożąc upadkiem w ciemną otchłań szaleństwa. Załkał cicho czując jak jego tylna łapa nie chce się poruszyć w bólu. Co się działo? Dlaczego wszystko tak bardzo szalało wokół niego? Czemu coś lewitowało bez jego wiedzy, a on sam czuł się taki słaby?
Rzeczywistość docierała do niego nieco z opóźnieniem, dlatego spóźnił się na manewry. Cztery małe kulki pozostawił pod opieką zaskoczonego Anubisa. Zresztą patrząc na jego stan, mógł być również zaskoczony tym że w ogóle chodzi.
—Delta... — Szkło skrzywił się widząc tą kulkę granatowego fura.
—... Ay— chwila zawahania w jego głosie rozbrzmiała echem wraz z tym słowem. Każdy poprzedni sen uderzał w niego ze zdwojoną siłą. Jednak nie ugiął kolan.
—Czy Magnus i Muszel znowu po ciebie... przyszli?— pytanie zapewne o tą nogę i jeszcze niezgojoną bliznę na ramieniu.
—Nie. Nie przyszli. Sam przyszedłem. — czuł jakby brakowało mu oddechu, ale w końcu obowiązek stawienia się na manewrach miał, czyż nie?  Szkło nie powiedział już nic, jakby niepewny co ma z nim zrobić. Zabić. Delta pokiwał głową i odszedł w milczeniu do szeregu powłócząc łapą za sobą. Świat kręcił się od miliardów głosów, a basior przestał rozróżniać, które wychodziły z pysków, a które z umysłów. Poczuł się znowu jak szczenię. Zagubiony, słaby, bezbronny i pomiatany przez złośliwości losu. Zacisnął zęby. Baczność. Marsz. Padnij...

Padł na swoje posłanie. Miał iść do jaskini medycznej, ale Flora wysłała go do domu ze stanowczym zakazem pokazywania się jej na oczy dopóki się nie wyśpi. Odebrał te nieszczęsne maluchy od Apollo i leżał chwilę przyglądając się im. Co za parszywy los wysłał je akurat do niego? Mogły trafić na tyle innych wilków. I jaka była pewność , że to naprawdę jego szczenięta. Nie wiedział. Nie chciał chyba wiedzieć. Teraz, w tym stanie zwyczajnie zaakceptował fakt posiadania dzieci. W końcu co innego mógł zrobić. Paki na głowie ma już swoje, Flora powiedziała mu nie, a pod opiekę watahy ich nie odda przy wszystkim co się dzieje. Chociaż. Patrząc na siebie rozmyślał czy to nie była opcja najlepsza. Porzucić te 4 kulki z dala od swojego małego szaleństwa.
Dni minęło niewiele. A jego noga nie zrosła się ani trochę. Co więcej Flora nie znała tego przyczyny, ani nie potrafiła odwrócić tego zjawiska. Pozostało tylko to zaakceptować. Więc to zrobił. Czy los da mu coś jeszcze?

—A to? — mała Całka podstawiła mu pod nos patyka zaostrzonego na dziecięcych pazurkach. — Ładne? Sama zrobiłam!—
—Ja mam lepsze! — Sigma mruknął wepchał się na nią ze śmiechem. Oboje warczeli na siebie, ale nie w złym sensie. A Delta patrzył na to w ciszy, nieco zbyt pustymi oczami i może nawet trochę się uśmiechał.
—Są piękne. Oba. — szepnął niewyraźnie, przecierając swoje oczy. U jego boku Pi drzemała sobie słodko, a Mediana nadal bawiła się drewnem w progu nory. Chwila spokoju? Delta zastrzygł uszami na swoją własną myśl. Czy to była jego chwila spokoju od jego demonów? Natłok słów w końcu ustał, noga aż tak nie doskwierała i w sumie jakoś lżej mu się brało wdechy. Zwłaszcza kiedy i ten mały ziemniaczek podszedł bliżej. Mógłby tak leżeć w nieskończoność. W ciszy skonać w spokojujaki go naszedł. Na chwilę.

Czemu nie grasz?
Coś jest nie tak... Spójrz. Taka cienka... struna.
Kolejna?
Nie... ta sama. Nie pękła do końca. Taka niewidoczna. Posłuchaj.
Rzeczywiście. Coś jeszcze się trzyma. Kto by pomyślał. Wytrzymała ta harfa.
Haha. Nie kochany. Nie jest wytrzymała. Urodziła się z 6 strunami. Tylko 6.
Ale się trzyma.
Obawiam się, że niedługo.

Tym razem był zaskoczony jak dobrze mu się spało. Prawda. Wyszedł z nory i przemaszerował pod samą skałę huka, jednak jego koszmar nie był taki zły. Nie było w nim nic podejrzanego. Nic godzącego w serce. Przymknął oczy wpatrując się w ciemną posturę kamienia. Potem wstał i odszedł. Do „domu”. Chociaż... czy on miał jeszcze dom?
Jego umysł przywitały dwa zaskoczone głosy.
—Tata? Dlaczego wyszedłeś w nocy? Zawsze mówiłeś że jest zakaz! — Całka rozciągnęła się na posłaniu rzucając Delcie swoje pytające spojrzenie. Dokładnie takie jak to jego.
—To nic. To tylko sen. — odparł bez ładu i składu zbyt rozproszony aby złożyć sensowną odpowiedź. Całka i Sigma spojrzeli po sobie w ciszy i poczekali aż Delta położy się na posłaniu aby dołączyć do niego. Na chwilę czułości.
—Sen? A jaki sen?—
—Zły sen, Całeczko. Zły. — polizał ją po jej rosnącej grzywie na co ta skrzywiła pyszczek.
—To niedobrze jak jest zły prawda? — zaspana Pi także podeszła do nich i umościła się między jego łapami wtulając w sierść i słuchając miarowego bicia serca.
—Dobrze czy nie. Ważne, że nie jest wasz. — westchnął najstarszy i ostrożnie przygarnął w ich stronę też Medianę, śpiącą twardym snem.— Kiedy wasz tato wychodzi nocą. Nigdy za nim nie idźcie. — ostrzegł ich i zamknął oczy. Na chwilę. Jeszcze na chwilę.

Manewry były tamtego dnia wyjątkowo męczące. Jednak nie spodziewał się nie być w stanie wstać z ziemi na rozkaz. Ani odlecieć już do końca pośród zaskoczonych i zniesmaczonych głosów i myśli.
—Nie szkło. To nie tak że się przemęczył. Nie wiem co mu jest. — głos Flory wyrwał go z tego chwilowego otumanienia. Uniósł głowę i obrócił na stojącą niedaleko parę wilków. Jednak zobaczył tylko czarną postać. Dwie czarne postacie szczerzące w jego kierunku kły. Zawył niespokojnie kręcąc głową jednak piekielna iluzja nie znikała. A była za realna. Zwłaszcza kiedy podeszła bliżej.

Cieszył się po części że jego nogi działały tak sprawnie pomimo pulsującego pieczenia w tylnej. Ucieczka przed tymi stworami do najlżejszych nie należała. Pokręcił znowu głową. O czym on myśli. Słyszał Florę, słyszał Szkło. Dlaczego uciekał? Z żalem załkał kiedy poczuł ten sam rozdzierający ból na boku. Jakby sunęły po nim 4 ostre pazury. I tak też ziemię zmoczyła odrobina krwi. Nacięcia nie były duże, ani głębokie, ale pojawiły się znikąd.
Delta wtedy zahamował z impetem mało się nie przewracając i zapłakał jak dziecko. Jakby wyszły z niego te wszystkie emocje w jednym wybuchu, bo chyba docierało do niego, że to on sam zaczyna robić  robi krzywdę. Bo przecież to co leczy może też zabijać, prawda?
—Kurwa – przeleciało koło jego ucha, znany głos. Ruda kita która mało nie wpadła głową w śnieg. Paki stanął stabilniej na podłoży i obrócił się do niego. —Delta. Gdzie uciekasz? Twój bok... Wracaj do jaskini medycznej. —
—Nie przyjacielu. – przetarł łapą łzy z oczu spoglądając na nie. — To nie ma sensu.
— Zawsze ma sens. —
—Nie ma! I nie będzie miało! —
—Flora cię wyleczy. Vitale pomoże... Proszę cię. Mam cię tam zanieść?! —
—Zamknij się. Wyleczyć to może mnie wyłącznie śmierć. —
—Nie rozumiem Delta. Czemu śmierć? Flora na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie! —
—Nie rozumiesz... Nie rozumiesz i nie zrozumiesz! To są moje własne demony. Moje własne moce, które wyniszczają mnie od środka i nie! Nie waż się nawet w myślach powtarzać, że Flora da radę. Nie da rady... Nie da... Nikt nie da... Ja nie dam. Ty nie dasz. Ona nie da...  A teraz zostaw mnie... — zamknął oczy. Nie chciał aby i jego najukochańszy przyjaciel stał się nieprawdziwym wymysłem umysłu.
— Delta. Oczywiście, że da. Nawet jeśli nie od razu. — ewidentnie starał się mówić powoli.
—Paketenshiko. — wypowiedział jego imię w całości. — moja własna moc tworzy rany na moim ciele. Boję się spać bo w każdym kolejnym śnie ginie ktoś kogo kocham. Zostałem wciągnięty w bagno przez parszywego zdrajcę. Stałem się włamańcem w oczach przyjaciela, zdrajcą w oczach innego. Na głowę spadły mi 4 aniołki, a i tak nic to nie daje. Nie mam chwili spokoju od głosów w głowie, nie mam chwili odsapnięcia od  przyspieszonego oddechu, strachu i przerażenia. Czy ty myślisz że oni są w stanie cokolwiek z tym zrobić? Że są w stanie cofnąć czas i moją pamięć o wracającej jak bumerang przeszłości? Moich demonów z głębi serca? Paki... to nie ma sensu.—
—MA. ZAWSZE MA! — wydarł się mu prosto w pysk. To tylko spowodowało napłynięcie kolejnych łez.
—Jaki? I tak umieram. Zabijam się sam od środka. Bez możliwości zatrzymania tego procesu? Co chcesz z tym zrobić, skoro nie da się robić nic? Boję się Paki. Boję się, że umrę. Bo nigdy tego nie chciałem. Ale najbardziej się boję, że zabiorę kogoś z was do grobu ze sobą. — otworzył załzawione oczy i wstał z pozycji siedzącej. Pociągnął nosem, raz, drugi raz. — Może jednak lepiej by było wam beze mnie...—
—Nie pierdol głupot. — a przed nim nie stał już paki.  Właśnie tego się bał. Szara masa, niewyraźna i rozmyta, o czerwonych oczach i ostrych kłach Zadrżał odwracając głowę.
—Zostawcie mnie w spokoju. — szepnął odchodząc kołyszącym się krokiem.
—Delta! Stój że... — ponownie zagrodzili mu drogę. — Przecież... Patrz. Ja się z tego wygrzebałem! Jakoś... w miarę. Będzie... dobrze! —
—Będzie po naszemu... — szepnął niewyraźnie. — Ty się wygrzebałeś, ale ja nie jestem tobą. —
—Słuchaj Delta. Miałem serce złamane tyle razy co ty. Może nawet więcej. Przeżyłem własną śmierć! Dlaczego więc ty masz się poddać? —
—Czy ja ci wyglądam jakbym się poddał? — przesunął go całym swoim ciałem na bok idąc dalej. Zostawiając jedynie krwawą mozaikę za sobą w śniegu. — Ja się jeszcze nie poddałem. Ale moje ciało już tak... — zniknął pośród drzew. W ciszy. Nie bardzo wiedział czy ktoś pójdzie za nim. Czy ktoś przyjdzie po niego następnego dnia czy nie. Teraz jedyne czego chciał to snu. Odrobiny snu. Chociaż bał się zobaczyć to samo ponownie i ponownie.

—Dzięki, że się nimi zajmujesz...  — mruknął cicho do Anubisa przysuwając do siebie łapą małą medianę, którą polizał po głowie.
—Nie ma sprawy... — odpowiedział mu równie zmęczony głos. Nikt nie lubił wojny. A Delta szczególnie. Ruszyli do domu. Nie miał zamiaru dzisiaj wracać do jaskini medycznej. Potrzebował chwili spokoju, która nie będzie tylko wieczorną kołysanką.
—Dlaczego dzisiaj jesteś wcześniej? — Całka przeskoczyła pomiędzy jego łapami z rozbawieniem. Zaraz za nią był już Sigma kłapiąc zębami za jej ogonem. Delta westchnął.
—Chciałem was zobaczyć. Chwilę odpocząć. —
—A co stało ci się w bok tato? — Mediana. Ta najgrzeczniejsza z tych wszystkich łobuzów, o tak wielkim sercu.
—To nic. —
—Ale krwawi. Tata da! Mediana naprawi! — samiczka wystawiła łapkę do góry niezdarnie próbując nią dosięgnąć jeszcze zakrwawionej rany.
—Dziękuję skarbie, ale nawet ja nie umiem tego naprawić. —

Dom był ciepły. Ogień wesoło trzaskał. Delta z mdłym uśmiechem patrzył jak dzieci bawią się ze sobą. I nawet Pi do nich dołączyła. Noc zaszła powoli nad świat. Leżał dłużej niż myślał że leżał. Kompletnie bez myśli. Jakby martwy wodząc jedynie wzrokiem za tymi kulkami. Nawet nie zauważył kiedy przytuliły się do jego boku w głębokim śnie. I jak on sam usnął.

Stanął przed norą w milczeniu. Znowu.. żadnych drzew. Znowu jeden z tych snów.
—Delta... — jednak tym razem głos którego w życiu we koszmarze nie słyszał. Spojrzał w te złote oczy rudzielca z przestrachem. — Oi Delta. Może jednak będzie lepiej jak umrzesz. — te słowa ubodły jak najcięższy mieć prosto w serce. — Skoro uważasz, że nikt nie może ci pomóc... —
—Ja nie... —
—Skoro nie uważasz mnie za przyjaciela! — Delta pokręcił głową odganiając łzy i mroczne wizje.
—Zamknij się! ZAMKNIJ PY... — zatrzymał się w pół słowa..
—No dalej... skończ. — zza jego pleców dobiegł kolejny głos. Tym razem należący do zdrajcy swojego narodu.
— Nie. Nie. Nie! —
—Śmiało... skończ. Powiedz to. Stań się jak ja... śmiało. Nie ma w tym nic złego! — wstał. Z rozmachem. Śnieg zachrupał pod jego palcami kiedy skoczył do biegu. Jak najdalej od nich. Jak najdalej od tego koszmaru. Zatrzymał się dopiero kiedy brakło mu oddechu, Daleko nie zabiegł, ale jednak. Łapa go dalej bolała, bok palił żywym ogniem. Odwrócił się. W jego oczach zabłyszczało kolorowe futro zająca.
—Nie uciekniesz. — powiedział. A jedyne co zrobił Delta to zatopił swoje kły w jego karku. Czując jak krwe napływa do jego pyska sapnął zaskoczony.
—HAHA! — zaśmiał się znany  mu głos. Nadal z zającem w pysku rozejrzał się. Sohea stała parę kroków od niego. Na wyciągnięcie łapy. — Biedny zajączek... Co ci takiego zrobił?—
—Ty!—
—No ja! — wypuścił zajączka z pyska. Ten uderzył głucho o śnieg malując go na bordowo.
—To ty to wszystko robisz! —
—No ja! — zaśmiała się do niego szyderco przymykając oczy. — Co więcej... spójrz... Zajączek umiera!— Delta spojrzał pod swoje łapy z westchnieniem.

A potem wziął nagły silny wdech Obudził się. Na pewno się obudził bo nagły zapach krwi dopadł do jego nosa. Drzewa wróciły na swoje standardowe miejsce. A Sohea przyglądała się mu z szerokim, szyderczym uśmiechem. Jednak w chwili kiedy spojrzał na śnieg, chciał wrócić do snu.

PING
Huh... to było... niezbyt imponujące. Jeden tylko ruch i pękła.
No cóż. Zdarza sie każdemu kochany mój przyjacielu.
To co? Flet?
Nie inaczej!

Delta zawył wypuszczając z siebie wszystkie emocje. Wycie było głośne, pełne żalu, pełne łez które potoczyły się w dół jego pyska. Swoją łapą przejechał w panice po ranie na karku u szczeniaka. U Pi. Po, która na nieszczęście losu znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Przytulił się do niej nosem z całej siły błagając, żeby chociaż teraz jego moce nie zawiodły go jak ostatnio. Błagał. Prosił. Przeklinał tego pieprzonego kota, który stał niedaleko i śmiał się na cały głos.
Dwa oddechy Jeden. Pi była już tak daleko od niego. Ale cudem. Cudem mógł dalej ją przytulać do siebie. Cały roztrzęsiony kiedy uchyliła oczy mrucząc coś słabo pod nosem. W życiu się tak nie trząsł. W życiu tak nie panikował i w życiu nie było z nim gorzej niż teraz. Teraz kiedy wiedział, że małą jest bezpieczna. Chociaż na chwilę. Ale co jeśli następny razem nie obudzi się w porę? Co jeśli...
Zacisnął swoje zęby ciasno otwierając załzawione oczy. Puste, a jednocześnie pełne ognia.
—To ty... ty... —
—Potworze? — Sohea zaśmiała mu się w pysk. Zbliżyła się nieco. — To urocze, że tak dbrasz o co ś co nawet nie koniecznie jest twoje.—
—Wiesz co? —
—Co? —
—Zamknij pysk. — i z tymi słowami. Z tym jednym ruchem kłów do przodku zacisnął się na jej krtani ca swoją siłą. Kotka zawyła przewracając się razem z nim. Zaryła pazurami w jego ciele, jednak jej moce jakby na chwilę rozpłynęły się pod wrażeniem siły złości jaka napędzała tego małego wilka. Wilka który kłapnął ponownie pogłębiając ilość trzymanego mięsa. I zaciskał się coraz mocniej. Aż nie zalazła go krew. Bie ustały spazmy. Nie rzerwał jej krtani na najdrobniejsze kawałki. A krew spłynęła po jego pysku, przelała się przez palce i zniknęła w duszy. Razem z resztą stabilności jaką miał. Razem z tą odrobiną normalności jaka mu została. Cofnął się. O dwa kroki. O trzy. Patrzył jak jej martwe ciało leży nieruchomo w śniegu. Nie dbał juz kto po niego przyjdzie. I czy w ogóle przyjdzie. Teraz tylko wziął Pi za kark zaciskając oczy, aby zapomnieć o tym co przed chwilą zaszło, i kołysząc tą śpiącą kulką na boki wrócił do nory.
Roztrzęsiony. Przerażony samym sobą. Zagubiony w trym co jest prawdą a co iluzją jego zmęczonej głowy. Kto wie... może to wszystko mu się śni...

CDN.