Świat dookoła zmienił się. Ten
zimny, puszysty w dotyku puch, który wszyscy dookoła nazywali
śniegiem, sprawiał, że dwójce wędrujących szczeniaków
odmarzały łapki. A sięgał im prawie do szyi w najpłytszych
miejscach. Panowała cisza, przerywana tylko urywanym oddechem
mniejszego z braci. Mino zachorował parę dni temu.
- Dajesz sobie radę? - zapytał Luka
poważnie. Według mamy był starszy od drugiego wilczka o całe dwie
minuty, a już poczuł się w obowiązku chronić młodszego brata i
pomagać mu w każdej przeciwności, która mogłaby stanąć mu na
drodze.
- Tak, nie martw się – Mino
pozwolił sobie na słaby uśmiech, na który wcale nie miał siły.
Zadrżał konwulsyjnie i zaniósł się okropnym kaszlem, który
męczył go odkąd poczuł się gorzej. Luka posłał zmartwione
spojrzenie w stronę, gdzie miał nadzieję napotkać niewidzącym
wzrokiem brata. Z doświadczenia tej relatywnie krótkiej wędrówki
wiedział, że nie mogą się zatrzymać. Gdzieś musiał być ktoś,
kto im pomoże.
Rankiem następnego dnia niezawodny nos
Luki wychwycił słabą woń innego wilka. Podekscytowany tym faktem
wskoczył do nory, którą łut szczęścia podsunął szczeniakom
poprzedniego wieczora.
- Chyba jesteśmy niedaleko jakiejś
watahy! - pisnął, powstrzymując się od przyjacielskiego
uszczypnięcia ucha Mino. Młodszy wilczek leżał zwinięty w
kłębek, wciśnięty w najdalszy kąt legowiska. Otworzył na chwilę
pokryte bielmem oczy, po czym z powrotem je zamknął, nie odnajdując
siły, by podzielić radość brata.
- Hej, wszystko dobrze...? - Luka po
omacku przypadł w końcu do jego boku i szturchnął go nosem w
policzek. Usłyszał nieregularny, chrapliwy oddech Mino, poczuł
drżenie jego niewielkiego ciałka pod swoim pyszczkiem.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę, braciszku
– szepnął rozpaczliwie i, bezbłędnie odnajdując drogę do
wyjścia, wypadł jak pocisk na zewnątrz. Węszył chwilę, robiąc
okręgi w śniegu, aż wreszcie udało mu się złapać trop. To ten
sam zapach, który wcześniej wypełnił jego serce nadzieją. Z
pyszczkiem przy ziemi ruszył pędem w stronę, w którą prowadziły
ledwo widoczne ślady wilczych łap. Biegł jak mógł najszybciej,
czując podświadomie, że stan brata coraz bardziej się pogarsza.
- Hej, jest tu ktoś?! - krzyknął
najgłośniej jak potrafił, jego głos echem mknął w głąb
doliny. Stanął na chwilę jak wryty, starając się odnaleźć
wśród mieszaniny zapachów ten jeden prowadzący do Mino. Z ulgą
stwierdził, że wciąż pamięta drogę do nory.
- Słyszy mnie ktoś? Proszę... -
wydał z siebie piskliwy krzyk, o wiele słabszy od poprzedniego. Po
raz pierwszy poczuł się tak bardzo sam, w kompletnej nicości,
otoczony masą sprzecznych sygnałów, które prowadziły donikąd.
Zawył rozpaczliwie i ruszył za śladami, których delikatne
wgłębienia czuł pod swoimi łapami. Skakał przez zaspy jak zając,
zapadając się, co rusz w głębokim śniegu. Do oczu napłynęły
mu łzy bezsilności. Czy tylko mu się wydawało, że ktoś tu jest,
a tak naprawdę umysł płatał mu jakieś okrutne żarty? Nieopodal
mignął jakiś rudy strzęp sierści, a za nim drugi, ciemniejszy.
Dało się słyszeć cichy szelest. Luka zastrzygł uchem i padł na
ziemię, węsząc. To ten zapach! Jeszcze silniejszy niż wcześniej.
Gdyby tylko miał tę umiejętność, co Mino... On by od razu
wiedział, gdzie ich szukać.
- Gdzie jesteś? Nie widzę cię! -
zawołał żałośnie, obracając głowę we wszystkie strony.
- Nie widzisz? - usłyszał ciepły,
zdziwiony głos. Zapach zbliżył się do Luki, śnieg zachrzęścił
pod jego łapami. Wilczek wyprostował się, a na jego pyszczek
wpełzł wyraz żelaznej determinacji.
- Musisz mi pomóc! Mój brat jest
chory, został sam! - powiedział głośno, chcąc nadać tej
wypowiedzi jak najbardziej władczy wydźwięk. Zwrócił się w
stronę drugiego zapachu, którego wcześniej nie czuł.
- Dwa szczeniaki potrzebujące pomocy!
Yir... - choć Luka nie mógł tego zobaczyć, oczy rudego basiora
zabłysły. Pysk drugiego nieznajomego, którego pierwszy nazwał
Yirem, stężał.
- Ani mi się waż... - wycedził,
lecz zaraz zwrócił się do małego. - Gdzie dokładnie jest twój
brat?
<Mino?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz