Swoje pierwsze kroki Tia stawiała dosyć niepewnie, nawet jak na szczeniaka. Gdy podrosła, wszyscy bali się z nią bawić, bo łatwo się przewracała i doznawała urazów, co ostatecznie zmusiło jej matkę do kategorycznego zakazania wszelkich zabaw. Waderka dorastała w ochronnej bańce, nigdy nie uczestnicząc w lekcjach polowania, walki czy ucząc się życia w jakikolwiek inny sposób. Można powiedzieć, że cała wataha owijała ją w ochronną folię bąbelkową, byleby biedna, mała Tia się nie uszkodziła.
Zmieniło się to w momencie, gdy Tia wpadła do rzeki i wraz z nurtem, na tratwie zrobionej z pnia drzewa, spłynęła w dół rzeki, z daleka od rodzinnego domu. Z tej rzeki wyratowała ją szara wadera o imieniu Tisce... Tisran... Tiska, która porem zaniosła szczeniaka do jakiegoś rudego wilka z jakimś okropnie trudnym imieniem. Jego partner natomiast wydawał się o wiele przyjemniejszy z wyglądu i miał znacznie prostsze imię. Yir co prawda nie był zachwycony obecnością czterech małych łapek pod swoimi, ale nie za bardzo miał do gadania, widząc wzrok Pakiego. Musiał znosić towarzystwo Tii.
Nadszedł jednak czas, gdy wadera musiała zacząć uczyć się na poważnie. Wychowania, polowania, pisania, czytania i wszystkich innych rzeczy, które wilk w Watasze Srebrnego Chabra powinien umieć. Ze względu na przyzwyczajenia nie była pewna, czy poradzi sobie w normalnej szkole, jednak obaj papa i tato zachęcali ją do tego wyboru.
– Więcej i dokładniej się nauczysz, a do tego poznasz inne szczeniaki! – mawiał Paki, owijając swoimi ogonami szczeniaka.
– Będziesz miała większy wybór stanowisk jak pójdziesz do szkoły – przekonywał Yir szykując lekarstwa dla chorych wilków w jaskini medycznej.
Tia jednak wciąż panicznie się bała wybierać. Absolutnie nie potrafiła się przekonać, że szkoła to dobry wybór. Co jednak, jeśli jej rodzice mają rację? Może faktycznie nauczyłaby się więcej i miałaby większą szansę na dobre stanowisko. A może cała się porani, pokiereszuje, do tego nikt jej nie polubi i cały ten wspaniały plan okaże się totalną klapą. Bała się wyboru, który musiała podjąć. Nie była przyzwyczajona, że sama podejmowała decyzje, w końcu zawsze inni decydowali o niej. Czy miała w ogóle prawo decydować o sobie? Czy miała wolność słowa? Jej ojcowie wyraźnie wskazywali, że tak. Nawet starsza "siostra" ją w tym wspierała.
– Jak coś to ja cię zawsze mogę uczyć, wiem co nieco, nawet jeśli cały czas latam. A jak będę miała pracę to ci przyślę mojego przyjaciela.
Pomagało to. Troszkę, bo troszkę, ale pomagało. Nie bała się tak bardzo, jednak strach wciąż mimo wszystko był. Ale czas umykał, należało się spieszyć. Należało decydować.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz