Ostatnie dni zmieniły wiele w życiu każdego. Nie miało znaczenia czy ktoś chciał czy nie. Zmiany były obowiązkowe, odgórne, nie było miejsca na „ale”. Nowe stanowiska, nowe zadania, chaos i wszechobecne nieme pytanie: Za kim staniesz w tej wojnie?
Miałam
wrażenie, że tylko ja zatrzymałam się w bańce przeszłości i nadal wykonywałam
wszystko tak samo i z taką samą częstotliwością, nawet jeśli pacjentów było
mniej, bo nasi sąsiedzi przestali mnie odwiedzać. Jedynie brakowało mi Delty i
Yira (który swoją droga ledwo zdążył wrócić na to stanowisko) oraz Ry. Ry
brakowało mi najbardziej, zwłaszcza wieczorami, gdy wracał później niż zwykle,
pomagając Szkłu we wszystkim co trzeba było zrobić przed wojną. Nie pojawiał
się także w jaskini medycznej. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak wiele ten
basior nam pomagał, był już niemal nieodłącznym elementem mojego życia i pracy.
Odkąd
zamieszkaliśmy razem, z początku na chwile, nasza relacja diametralnie się
zmieniła. Mimo że, mało rozmawialiśmy, z braku czasu i siły, to spędzanie razem
niemal całego dnia, zbliżyło nas do siebie. Ry już mniej się pilnował, a jego
słodki nerwotok zaczął już powoli zanikać. Cieszyłam się, że czuje się przy
mnie coraz swobodniej, choć chyba czasem brakowało mi jego delikatnych
potknięć, które rozśmieszały mnie każdego dnia. Teraz jednak radość uchodziła
ze mnie każdego ranka, gdy tylko otwierałam oczy. Ry starał się chociaż ze mną
przywitać, zanim wychodził przed świtem. Czasem jednak byłam tak zaspana, że
nie pamiętałam tych momentów. Wstawałam więc rano, już trzeci raz, zupełnie
sama. Podobno wilk zaczyna doceniać to co miał, w momencie gdy to straci. Ja w
tym momencie czułam tą stratę, choć tak naprawdę mieszkaliśmy razem a Ry żył i
miał się dobrze. Czy jednak mogłam mieć pewność, że tak będzie przez najbliższe
miesiące? Ry był wojskowym, a jeśli wojna rzeczywiście wybuchnie, to może
wydarzyć się wszystko. Nawet jeśli moje stanowisko należało do tych
bezpiecznych, to zamartwiałam się na śmierć. Nie tylko o Ry’a, a także o jego
rodzinę. Coś mi mówiło, że strata kolejnej bliskiej osoby, w jakikolwiek
sposób, mogła go załamać. Już i tak widziałam w jego oczach smutek, najczęściej
gdy patrzył z zamyśleniem w stronę izolatki Kali i Hyarina, ale coś mi mówiło,
że to głębiej zakotwiczone uczucie. Nie pozostało mi nic innego jak czekać.
Czekać i pracować, mając nadzieję, że przestroga wojny pozostanie tylko
przestrogą.
---
Wyszłam z
jaskini medycznej w mroźny i głęboko ciemny wieczór. Przed jaskinią już czekała
na mnie Domino, prawdopodobnie ponownie wysłana przez Ry, w celu odeskortowania
mnie do jego jaskini. Z początku to specjalne traktowanie mocno mnie krępowało,
ale z czasem przeszłam z tym do porządku dziennego. W końcu nie mogłam sama
wychodzić po zmroku.
- Witaj,
Domino. – powiedziałam z uśmiechem, mocniej owijając się szalem, który dostałam
od Ry. Wadera skinęła mi głową, widać było, że cała sytuacja mocno ją
przygnębiła, z resztą pewnie tak jak wszystkich. Do mnie dochodziły jedynie
szczątkowe informacje, a sama nie chciałam nikogo dopytywać, żeby dać im choć
chwilowe wytchnienie w moim towarzystwie. Najczęściej rozmawiałam z waderą o
wszystkim i o niczym, skrzętnie omijając teraźniejsze tematy. Cieszyłam się,
widząc lekki uśmiech wdzięczności na jej pysku, za każdym razem gdy odstawiała
mnie pod samo wejście jaskini Ry. Tak było i tym razem.
- Do jutra,
Floro.
- Uważaj na
siebie, Domi! – krzyknęłam jeszcze za nią, po czym westchnęłam ciężko. Z tej
pełnej życia i szczęśliwej watahy zostało tak niewiele… Marzyłam by zaraz
wszystko wróciło do normy.
Weszłam do
jaskini, w lekkiej poświacie księżyca, zobaczyłam leżące w głębi wilcze ciało.
W pierwszej sekundzie serce zabiło mi mocniej ze strachu…
- Ry? – później
jednak przypomniałam sobie, że ta jaskinia nie należy do mnie. Podeszłam do
jasnego wilka, zwiniętego w kłębek i ogrzewającego się własnym ciałem. Chwile
patrzyłam na jego spokojny sen i lekko podnoszącą się klatkę z każdym wziętym
oddechem. Dzisiejsza noc była wyjątkowo mroźna, dlatego zamiast tak jak zwykle,
pójść położyć się na drugi koniec jaskini, przeszłam na tył pleców basiora i
odwracając się do niego tyłem, położyłam się do snu. Nawet jeśli jedynie nasze
grzbiety się dotykały, to ciepło jakie mnie opanowało było nie do opisania. Wtedy
też chyba po raz pierwszy poczułam się jak w domu.
---
Obudziło mnie
słońce, rzucające swoje zimowe promienie w środek jaskini. Mróz jeszcze
bardziej się nasilił, a może to było tylko odczucie, ponieważ nie ogrzewało
mnie już ciepłe ciało basiora. Westchnęłam otwierając lekko oczy. Kolejny
dzień, taki sam jak poprzedni, z tylko chwilowym towarzystwem Kenai’a, akurat w
momencie jak nie będzie zajmował się Kanną i odprowadzeniem przez któregoś z
wojskowych. Gdyby chociaż wiosna wróciła…
Myśl o wiośnie
od razu przypomniała mi o wianku, który dostałam kiedyś od Kali. W nocy, tak
jak zwykle spadł z mojej głowy i leżał obok mnie, ukazując zwiędle już kwiaty.
Dotknęłam wianek, żeby nałożyć go ponownie na głowę, a on od razu wrócił do
swojego idealnego stanu. Łodygi stały się zielone, kwiaty nabrały kolorów i
idealnie się rozłożyły. Uśmiechnęłam się lekko. Tak dużo się zmieniło dokąd
dostałam ten wianek… Słyszałam, że Kali i Hyarin wrócili dość szybko,
zmieniając zdanie na temat ucieczki, a wojna była łaskawa dla ich sytuacji.
Ktoś mógłby powiedzieć, że zbyt łaskawa. Jednak może właśnie tego ta dwójka
potrzebowała? Kali nie była już tą niewinną i smutną waderą, którą poznałam w
trakcie epidemii. Zmieniła się nie do poznania i choć nie miałam już z nią
dużego kontaktu, to miałam nadzieję, że wyszło jej to na dobre. Chciałam, żeby
była szczęśliwa.
- Dlaczego to
robisz? – usłyszałam zapytanie w głębi jaskini, a moje serce zgubiło kilka
uderzeń ze strachu. Spojrzałam w stronę znajomego głosu. – Codziennie poprawisz
wianek Kali. Nawet po tym wszystkim co się stało.
Ry leżał przy
ścianie i patrzył zamyślonym wzrokiem w niebo, które można było zobaczyć przez
wyjście z jaskini. Znowu wyglądał tak smutno, melancholijnie. Był zmartwiony i
widocznie zmęczony. Podeszłam do niego i położyłam się obok, robiąc niemal jego
lustrzane odbicie.
- Była… jest
dla mnie ważna. Tak samo jak dla Ciebie. – powiedziałam przerywając trwającą od
kilku minut ciszę. Tak bardzo chciałam się do niego zbliżyć, zobaczyć tą
stronę, którą tak skrzętnie przede mną ukrywa, choć znam już ją dość dobrze.
Gdyby tylko był jakiś sposób by przebić się przez ten jego mur…
- Wiesz, że
nawet się ze mną nie przywitała? Na pewno nie tak jak tego oczekiwałem. Unika
mojego wzroku, a jeśli już go skrzyżujemy to widzę w jej oczach tylko żal. Żal
o niego. – basior schował pysk w łapach jakby zatrzymując słowotok wychodzący
bez jego woli. Wstałam lekko i tym razem oparłam się o niego bokiem. Chciałam
poczuć jego ciepło i żeby o poczuł moje.
- Jest zakochana.
Będzie go bronić, a my nie musimy widzieć w tym sensu. W końcu nie czujemy, i
nie znamy go, tak jak ona.
Ry podniósł
głowę i spojrzał na mnie lekko. Tym razem w jego oczach widziałam nadzieję.
Nadzieję, która mnie zmartwiła. Ry brał mnie za nieskazitelną, a zdecydowanie taka nie byłam. Choć chciałam
poprawić mu humor i by rzadziej bywał smutny, to nie chciałam by jego szczęście
zakotwiczone było we mnie. Nie znałam przyszłości… ale w moim życiu nic nie
było pewne. A moje dni mogły być policzone. Moje odejście mogło go załamać. Nie
wybaczyłabym sobie tego. Wstałam więc odsuwając się od niego. Choć łamało mi to
serce, to wiedziałam, że on musiał sam poradzić sobie ze swoimi problemami.
Będę obok niego póki będę w stanie, ale… chyba nie mogę być w taki sposób jak
oboje byśmy tego chcieli.
- Ekhem… - odkrzyknęłam
lekko, postanawiając zmienić temat. – Chciałam Cię o coś spytać, Ry.
- Dla Ciebie
wszystko. Znaczy… nie, że wszystko… no wiesz. – uśmiechnęłam się lekko, ale nie
skierowałam pyska w jego stronę. Tak jak on wcześniej patrzyłam w oślepiające
mnie słońce. Jego promienie delikatnie ocieplały moje futro i skórę pod nim.
- Czy mógłbyś porozmawiać
ze Agrestem, czy może Szkłem, o…
- Twojej
jaskini? – dokończył za mnie, a ja spojrzałam na niego od razu przecząc głową.
- Niee… nie. Tu
się czuje bezpieczniej chociaż nocami. Cieszę się, że jesteś obok, nawet jeśli
nie widujemy się i nie rozmawiamy często.
- Więc o co
chodzi? – przypatrywał mi się pytająco, aż musiałam ponownie zwrócić wzrok
gdzie indziej.
- Mam teraz
bardzo mało pacjentów, odkąd granice są tak dokładnie patrolowane. A większość
z tych co mam, to jedynie drobne zwichnięcia lub szeregowcy migający się od
treningów i szkoleń. – Basior tym razem cierpliwie czekał, aż dojdę do sedna. –
Może bardziej bym się przydała gdzie indziej? Mam Kanne i Kenai’a, bycie
polową, czy może nawet podróżująca lekarką nie byłoby dla was lepsze? A może
przydałabym się w jakiś inny sposób? Może też powinnam nauczyć się walczyć…
moje moce… one mogą… - spojrzałam na swoje łapy i w głowie pojawiły się dawno
już wyplenione wspomnienia. Pokiwałam szybko głową, żeby się ich pozbyć. W
końcu nie należały nawet do mnie. – Po prostu chce być wam bardziej przydatna.
- Przecież
jesteś nam bardzo przydatna, Floro! – zdziwienie na jego pysku było wręcz
książkowe. Uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłam uśmiech, choć na pewno
nie był taki jak zwykle.
- Tak dużo się
dzieje. – powiedziałam wzdychając. – Nie chce być dla was utrapieniem, może
chociaż chwilowa zmiana miejsca pracy? Na pewno jest lepsze miejsce, gdzie mogę
być bliżej tych rannych. Nawet jeśli rany są tylko szkoleniowe. Nie chce
zawracać Tobie… Wam głowy, zwłaszcza teraz, więc po prostu powiedz jeśli nie ma
takiej opcji.
<Ry?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz