sobota, 25 grudnia 2021

Od Flory CD Ry’a - "Porywy"

Ostatnie dni zmieniły wiele w życiu każdego. Nie miało znaczenia czy ktoś chciał czy nie. Zmiany były obowiązkowe, odgórne, nie było miejsca na „ale”. Nowe stanowiska, nowe zadania, chaos i wszechobecne nieme pytanie: Za kim staniesz w tej wojnie?

Miałam wrażenie, że tylko ja zatrzymałam się w bańce przeszłości i nadal wykonywałam wszystko tak samo i z taką samą częstotliwością, nawet jeśli pacjentów było mniej, bo nasi sąsiedzi przestali mnie odwiedzać. Jedynie brakowało mi Delty i Yira (który swoją droga ledwo zdążył wrócić na to stanowisko) oraz Ry. Ry brakowało mi najbardziej, zwłaszcza wieczorami, gdy wracał później niż zwykle, pomagając Szkłu we wszystkim co trzeba było zrobić przed wojną. Nie pojawiał się także w jaskini medycznej. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak wiele ten basior nam pomagał, był już niemal nieodłącznym elementem mojego życia i pracy.

Odkąd zamieszkaliśmy razem, z początku na chwile, nasza relacja diametralnie się zmieniła. Mimo że, mało rozmawialiśmy, z braku czasu i siły, to spędzanie razem niemal całego dnia, zbliżyło nas do siebie. Ry już mniej się pilnował, a jego słodki nerwotok zaczął już powoli zanikać. Cieszyłam się, że czuje się przy mnie coraz swobodniej, choć chyba czasem brakowało mi jego delikatnych potknięć, które rozśmieszały mnie każdego dnia. Teraz jednak radość uchodziła ze mnie każdego ranka, gdy tylko otwierałam oczy. Ry starał się chociaż ze mną przywitać, zanim wychodził przed świtem. Czasem jednak byłam tak zaspana, że nie pamiętałam tych momentów. Wstawałam więc rano, już trzeci raz, zupełnie sama. Podobno wilk zaczyna doceniać to co miał, w momencie gdy to straci. Ja w tym momencie czułam tą stratę, choć tak naprawdę mieszkaliśmy razem a Ry żył i miał się dobrze. Czy jednak mogłam mieć pewność, że tak będzie przez najbliższe miesiące? Ry był wojskowym, a jeśli wojna rzeczywiście wybuchnie, to może wydarzyć się wszystko. Nawet jeśli moje stanowisko należało do tych bezpiecznych, to zamartwiałam się na śmierć. Nie tylko o Ry’a, a także o jego rodzinę. Coś mi mówiło, że strata kolejnej bliskiej osoby, w jakikolwiek sposób, mogła go załamać. Już i tak widziałam w jego oczach smutek, najczęściej gdy patrzył z zamyśleniem w stronę izolatki Kali i Hyarina, ale coś mi mówiło, że to głębiej zakotwiczone uczucie. Nie pozostało mi nic innego jak czekać. Czekać i pracować, mając nadzieję, że przestroga wojny pozostanie tylko przestrogą.

---

Wyszłam z jaskini medycznej w mroźny i głęboko ciemny wieczór. Przed jaskinią już czekała na mnie Domino, prawdopodobnie ponownie wysłana przez Ry, w celu odeskortowania mnie do jego jaskini. Z początku to specjalne traktowanie mocno mnie krępowało, ale z czasem przeszłam z tym do porządku dziennego. W końcu nie mogłam sama wychodzić po zmroku.

- Witaj, Domino. – powiedziałam z uśmiechem, mocniej owijając się szalem, który dostałam od Ry. Wadera skinęła mi głową, widać było, że cała sytuacja mocno ją przygnębiła, z resztą pewnie tak jak wszystkich. Do mnie dochodziły jedynie szczątkowe informacje, a sama nie chciałam nikogo dopytywać, żeby dać im choć chwilowe wytchnienie w moim towarzystwie. Najczęściej rozmawiałam z waderą o wszystkim i o niczym, skrzętnie omijając teraźniejsze tematy. Cieszyłam się, widząc lekki uśmiech wdzięczności na jej pysku, za każdym razem gdy odstawiała mnie pod samo wejście jaskini Ry. Tak było i tym razem.

- Do jutra, Floro.

- Uważaj na siebie, Domi! – krzyknęłam jeszcze za nią, po czym westchnęłam ciężko. Z tej pełnej życia i szczęśliwej watahy zostało tak niewiele… Marzyłam by zaraz wszystko wróciło do normy.

Weszłam do jaskini, w lekkiej poświacie księżyca, zobaczyłam leżące w głębi wilcze ciało. W pierwszej sekundzie serce zabiło mi mocniej ze strachu…

- Ry? – później jednak przypomniałam sobie, że ta jaskinia nie należy do mnie. Podeszłam do jasnego wilka, zwiniętego w kłębek i ogrzewającego się własnym ciałem. Chwile patrzyłam na jego spokojny sen i lekko podnoszącą się klatkę z każdym wziętym oddechem. Dzisiejsza noc była wyjątkowo mroźna, dlatego zamiast tak jak zwykle, pójść położyć się na drugi koniec jaskini, przeszłam na tył pleców basiora i odwracając się do niego tyłem, położyłam się do snu. Nawet jeśli jedynie nasze grzbiety się dotykały, to ciepło jakie mnie opanowało było nie do opisania. Wtedy też chyba po raz pierwszy poczułam się jak w domu.

---

Obudziło mnie słońce, rzucające swoje zimowe promienie w środek jaskini. Mróz jeszcze bardziej się nasilił, a może to było tylko odczucie, ponieważ nie ogrzewało mnie już ciepłe ciało basiora. Westchnęłam otwierając lekko oczy. Kolejny dzień, taki sam jak poprzedni, z tylko chwilowym towarzystwem Kenai’a, akurat w momencie jak nie będzie zajmował się Kanną i odprowadzeniem przez któregoś z wojskowych. Gdyby chociaż wiosna wróciła…

Myśl o wiośnie od razu przypomniała mi o wianku, który dostałam kiedyś od Kali. W nocy, tak jak zwykle spadł z mojej głowy i leżał obok mnie, ukazując zwiędle już kwiaty. Dotknęłam wianek, żeby nałożyć go ponownie na głowę, a on od razu wrócił do swojego idealnego stanu. Łodygi stały się zielone, kwiaty nabrały kolorów i idealnie się rozłożyły. Uśmiechnęłam się lekko. Tak dużo się zmieniło dokąd dostałam ten wianek… Słyszałam, że Kali i Hyarin wrócili dość szybko, zmieniając zdanie na temat ucieczki, a wojna była łaskawa dla ich sytuacji. Ktoś mógłby powiedzieć, że zbyt łaskawa. Jednak może właśnie tego ta dwójka potrzebowała? Kali nie była już tą niewinną i smutną waderą, którą poznałam w trakcie epidemii. Zmieniła się nie do poznania i choć nie miałam już z nią dużego kontaktu, to miałam nadzieję, że wyszło jej to na dobre. Chciałam, żeby była szczęśliwa.

- Dlaczego to robisz? – usłyszałam zapytanie w głębi jaskini, a moje serce zgubiło kilka uderzeń ze strachu. Spojrzałam w stronę znajomego głosu. – Codziennie poprawisz wianek Kali. Nawet po tym wszystkim co się stało.

Ry leżał przy ścianie i patrzył zamyślonym wzrokiem w niebo, które można było zobaczyć przez wyjście z jaskini. Znowu wyglądał tak smutno, melancholijnie. Był zmartwiony i widocznie zmęczony. Podeszłam do niego i położyłam się obok, robiąc niemal jego lustrzane odbicie.

- Była… jest dla mnie ważna. Tak samo jak dla Ciebie. – powiedziałam przerywając trwającą od kilku minut ciszę. Tak bardzo chciałam się do niego zbliżyć, zobaczyć tą stronę, którą tak skrzętnie przede mną ukrywa, choć znam już ją dość dobrze. Gdyby tylko był jakiś sposób by przebić się przez ten jego mur…

- Wiesz, że nawet się ze mną nie przywitała? Na pewno nie tak jak tego oczekiwałem. Unika mojego wzroku, a jeśli już go skrzyżujemy to widzę w jej oczach tylko żal. Żal o niego. – basior schował pysk w łapach jakby zatrzymując słowotok wychodzący bez jego woli. Wstałam lekko i tym razem oparłam się o niego bokiem. Chciałam poczuć jego ciepło i żeby o poczuł moje.

- Jest zakochana. Będzie go bronić, a my nie musimy widzieć w tym sensu. W końcu nie czujemy, i nie znamy go, tak jak ona.

Ry podniósł głowę i spojrzał na mnie lekko. Tym razem w jego oczach widziałam nadzieję. Nadzieję, która mnie zmartwiła. Ry brał mnie za nieskazitelną,  a zdecydowanie taka nie byłam. Choć chciałam poprawić mu humor i by rzadziej bywał smutny, to nie chciałam by jego szczęście zakotwiczone było we mnie. Nie znałam przyszłości… ale w moim życiu nic nie było pewne. A moje dni mogły być policzone. Moje odejście mogło go załamać. Nie wybaczyłabym sobie tego. Wstałam więc odsuwając się od niego. Choć łamało mi to serce, to wiedziałam, że on musiał sam poradzić sobie ze swoimi problemami. Będę obok niego póki będę w stanie, ale… chyba nie mogę być w taki sposób jak oboje byśmy tego chcieli.

- Ekhem… - odkrzyknęłam lekko, postanawiając zmienić temat. – Chciałam Cię o coś spytać, Ry.

- Dla Ciebie wszystko. Znaczy… nie, że wszystko… no wiesz. – uśmiechnęłam się lekko, ale nie skierowałam pyska w jego stronę. Tak jak on wcześniej patrzyłam w oślepiające mnie słońce. Jego promienie delikatnie ocieplały moje futro i skórę pod nim.

- Czy mógłbyś porozmawiać ze Agrestem, czy może Szkłem, o…

- Twojej jaskini? – dokończył za mnie, a ja spojrzałam na niego od razu przecząc głową.

- Niee… nie. Tu się czuje bezpieczniej chociaż nocami. Cieszę się, że jesteś obok, nawet jeśli nie widujemy się i nie rozmawiamy często.

- Więc o co chodzi? – przypatrywał mi się pytająco, aż musiałam ponownie zwrócić wzrok gdzie indziej.

- Mam teraz bardzo mało pacjentów, odkąd granice są tak dokładnie patrolowane. A większość z tych co mam, to jedynie drobne zwichnięcia lub szeregowcy migający się od treningów i szkoleń. – Basior tym razem cierpliwie czekał, aż dojdę do sedna. – Może bardziej bym się przydała gdzie indziej? Mam Kanne i Kenai’a, bycie polową, czy może nawet podróżująca lekarką nie byłoby dla was lepsze? A może przydałabym się w jakiś inny sposób? Może też powinnam nauczyć się walczyć… moje moce… one mogą… - spojrzałam na swoje łapy i w głowie pojawiły się dawno już wyplenione wspomnienia. Pokiwałam szybko głową, żeby się ich pozbyć. W końcu nie należały nawet do mnie. – Po prostu chce być wam bardziej przydatna.

- Przecież jesteś nam bardzo przydatna, Floro! – zdziwienie na jego pysku było wręcz książkowe. Uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłam uśmiech, choć na pewno nie był taki jak zwykle.

- Tak dużo się dzieje. – powiedziałam wzdychając. – Nie chce być dla was utrapieniem, może chociaż chwilowa zmiana miejsca pracy? Na pewno jest lepsze miejsce, gdzie mogę być bliżej tych rannych. Nawet jeśli rany są tylko szkoleniowe. Nie chce zawracać Tobie… Wam głowy, zwłaszcza teraz, więc po prostu powiedz jeśli nie ma takiej opcji.

<Ry?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz